Pan Andrzej Korczak, doktor habilitowany, adiunkt z 14-letnim stażem w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie, wykładowca, autor wielu prac naukowych wydawanych w Polsce i za granicą, za kilka dni, 5 października 2023 r. będzie miał do wyboru – albo potulnie opuścić od dziewięciu lat zakwaterowanie w uczelnianym hotelu o nazwie Eden, albo wyprowadza go w asyście komornika i policji jak pospolitego przestępcę, może i w kajdankach, gdzieś pod most albo i do kontenera.
Powinny to sfilmować kamery niezależnych mediów choćby dlatego, że sprawa werdyktu sądowego czy pan Korczak jest czy już nie jest pracownikiem SGGW zakończona jeszcze nie została. Sąd Pracy (sygn. akt VIIP 5820) nie wysłuchał świadków zgłoszonych przez naukowca. Po prostu precz! Na bruk, bo tak chcą przełożeni pana Andrzeja Korczaka. A powód? Przeglądam historię „choroby”. To egzemplifikacja gangreny, nepotyzmu z korupcją, mafijnej solidarności środowiska, które nie rangą dokonań naukowych a źle pojmowaną solidarnością zmowy wyrzuca człowieka poza nawias pracy i życia. Jeszcze niedawno jednego ze swoich. Bo ten śmiał nie podporządkować się, z a k a z o w i robienia i zrobienia habilitacji. Adiunkt nie posłuchał i zrobił to w Polskiej Akademii Nauk. Wbrew „woli” swojej przełożonej zajmującej się sprawami etyki a konkretnie mobbingu.
Zanim 5 października kamery zostaną ustawione pod Edenem chciałbym jeszcze zapytać władz całej tej przecież ważnej, historycznej w końcu uczelni polskiej, czy naprawdę nic nie wiedzą o skandalu, który się szykuje. Magnificencjo, to wszystko dzieje się w Katedrze Edukacji i Kultury, z której osoby odpowiedzialne kandydują właśnie do krajowych gremiów decyzyjnych o edukacji naukowej.
Przez decyzyjne ośrodki nauki polskiej przechodzą raz po raz tsunami. Tacy jej niszczyciele jak np. panowie Giertych i Gowin, po krótkiej burzy odpływają w siną dal. A polska nauka odnotowywana jest w światowych rankingach na ostatnich miejscach. Nie może odbić się od dna. Wysyp beznadziejnie słabych z założenia tzw. wyższych uczelni został wprawdzie trochę ograniczony do ok. 300 w skali kraju. Te przystanki dla wędrujących rzesz wieloetatowych wykładowców, pseudoprofesorów to był przerost ambicji regionalnych. Cierpiały także futrzaki. Ratunkiem dla gronostajów była decyzja, że nie muszą być stroje rektorów i wielkiej rzeszy prorektorów ozdabiane futrem żywotnych, łaskawie zgodzono się, że te kapoty mogą być sztuczne. Nie ma natomiast kary dla plagiatorów i miernot, a tych jest zatrzęsienie. Polecam pracę pogromcy plagiatorów pana dr Marka Wrońskiego.
Jest żądanie: więcej pieniędzy na naukę! Jaką naukę? Gdzie wyniki? To wszystko dzieje się tak od lat. Przykład z SGGW: kara za pracę. Pomiatanie, mobbing przez określających się jako humaniści. Bez żenady, bez wstydu. Zakorzenione jest prawo do przeciętności i wzajemnego popierania w środowisku. o wszystko nie budzi już odrazy. Skąd to przyszło? Jak temu zaradzić?