Bardzo trudny temat podejmuje WALTER ALTERMANN: O nowych stolicach Polski

Kraj i stolica są jednak pod jednym niebem

Nie ma oczywiście zorganizowanej odgórnie propagandy stołeczności Warszawy, ale powszechny w Polsce podziw dla bohaterskiego Powstania Warszawskiego, późniejsza duma z odbudowy miasta oraz codzienna dawka setek informacji – że to i to działo się w Warszawie – wszystko to powoduje, że Polakom wydaje się, że Warszawa będzie naszą stolicą na zawsze.

Część Polaków wie, że długo i chwalebnie naszą stolicą był Kraków – i to dłużej oraz w czasach potęgi Korony i Rzeczypospolitej Obojga narodów – ale większość nie dopuszcza możliwości, że Warszawa wcale nie musi być ostatnią stolicą państwa. Poniżej przedstawię argumenty za koniecznością zbudowania nowej stolicy naszego kraju.

Kilka słów oczywistych

Warszawa prawa miejskie otrzymała przed rokiem 1300. W 1526 została włączona do Korony Królestwa Polskiego. Do tegoż roku Warszawa, jak i całe Mazowsze, była osobnym, choć  podległym Koronie księstwem. W roku 1569 została ustanowiona miejscem obrad sejmów Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Po 1596 do Warszawy przeniesiono dwór królewski i urzędy centralne, a w 1611 w rozbudowanym Zamku Królewskim na stałe zamieszkał król Zygmunt III Waza.

Warszawa jest ważnym ośrodkiem naukowym, kulturalnym, politycznym oraz gospodarczym. Tutaj znajdują się siedziby min. Prezydenta RP, Sejmu i Senatu RP, Rady Ministrów oraz Narodowego Banku Polskiego. Stolica jest głównym miastem monocentrycznym aglomeracji warszawskiej. Warszawa jest również jedynym polskim miastem, którego ustrój jest określony odrębną ustawą.

Prawie co dziesiąty Polak mieszka w Warszawie

Warszawa jest naszą stolicą, jest też najludniejszym miastem kraju. Liczba jej mieszkańców, zależnie od sposobu zdefiniowania jej granic, wynosi od 2,6 do 3,5 mln. Jest to największe, po aglomeracji śląskiej, skupisko ludności w Polsce. Na obszarze aglomeracji warszawskiej znajduje się około 20 miast.

Dzisiaj prawie 10 procent Polaków mieszka w Warszawie, co może budzić podziw, ale też równy podziwowi niepokój. Przypomnijmy, że po wyzwoleniu Warszawy w roku 1945 miasto było zniszczone i właściwie niezamieszkałe – mówię o Warszawie lewobrzeżnej. Do roku 1970 – w stolicy nie można było ot tak sobie zamieszkać. Ci z warszawiaków, którzy powrócili do swego miasta, stanowili raptem 15 procent jego dawnych mieszkańców.

Nowi warszawiacy, żeby zamieszkać w stolicy, musieli mieć pozwolenie od władz. Oczywiście byli to inżynierowie, technicy, lekarze, naukowcy, nauczyciele i inni fachowcy niezbędni miastu. Ale przecież nie oni „czynili” większość mieszkańców. Skąd i jak zatem Warszawa z roku na rok notowała coraz więcej mieszkańców? Ano, stolicę zaludnili głównie mieszkańcy Mazowsza, i to z pobliskich wsi i miasteczek. Mechanizm był prosty – wystarczyło, że jednemu z nich udało się uzyskać pozwolenie na pracę w Warszawie, a niebawem sprowadzał żonę z dziećmi. A w ramach łączenia rodzin zjeżdżali też rodzice i rodzeństwo nowowarszawiaka. I tak to – przez pączkowanie niejako – Mazowsze podbiło stolicę. Dopiero za Gierka zniesiono wymów posiadania pozwolenia na zamieszkanie w Warszawie.

Dlaczego stolica ma siłę magnesu?

Dlaczego dzisiaj tylu młodych ludzi ciągnie do Warszawy? Ciągną jak muchy do miodu, do w stolicy znajdują pracę – i to bardziej atrakcyjną i o wiele lepiej płatną niż w reszcie miast Polski. Ale też inwestycje nowych technologii trafiają głównie do Warszawy i podwarszawskich okolic. I o dziwo historia zatacza koło – nowi warszawiacy jadą codziennie 20-40 kilometrów, do tych nowych miejsc atrakcyjnej pracy. I tym samym często pracują w miasteczkach, z których wyjechali do Warszawy ich dziadkowie.

Warszawa się sama napędza. Przy tej wielkości miasta nowe miejsca pracy powstają niejako automatycznie, same z siebie. I mechanizmu tego nie da się powstrzymać. Już teraz nasza stolica jest nie tylko centrum administracyjnym kraju, jest także nowym centrum technologii, przemysłu i kultury. Można by się cieszyć z takiego sukcesu stolicy, gdyby nie to, że poza Warszawą mieszka jednak 90 procent narodu.

Kolonializm warszawski

Sytuacja przypomina tę z jaką mamy do czynienia w bogatych państwach Zachodu. Ostatnio popisali się tak Niemcy, gdy jeszcze trzy lata temu zapraszali do siebie Ukraińców, ale jedynie wykształconych, z potrzebnymi Niemcom zawodami i znajomością języka niemieckiego. Tym samym mamy do czynienia z nową formą kolonializmu. Bogaci pozbawiając ubogie państwa Afryki, Azji i Ameryki Południowej, warstwy ludzi najlepiej wykształconych, skazując je na wieczny byt na peryferiach świata, na wieczną biedę i nędzę.

Tak jak Zachód ogałaca cały Trzeci Świat z wyższych, wykształconych warstw społeczeństw, tak Warszawa zasysa, jak wielki, bezwzględny odkurzacz ludzi najbardziej rzutkich, przedsiębiorczych, najlepiej wykształconych z całej Polski.

Skutkiem tego z dziesięciolecia na dziesięciolecie rośnie i będzie jeszcze szybciej rosła przepaść pomiędzy Warszawą a krajem, którego ona jest jednak stolicą. Będzie się pogłębiała przepaść pomiędzy Warszawą a Opocznem, Kluczborkiem czy Białą Podlaską. Nie mówię, że w wyżej wspomnianych małych miejscowościach, nie będzie bezwzględnego „przyrostu” cywilizacji, ale względne różnice poziomu życia będą coraz większe. Czyli powoli, ale systematycznie dążymy do odtworzenia międzywojennego podziału na Polskę A, B i C. Trochę głupio, ale do tego właśnie zmierzamy.

Jak wygląda Polska z punktu widzenia warszawiaka?

Trzeba bez ogródek stwierdzić, że mieszkańcy Warszawy są bardzo zarozumiali. I nie dostrzegają, że poza Warszawą są w Polsce jeszcze jakieś inne miasta i wsie, w których żyją i pracują ludzie nie mniej mądrzy i nie mniej utalentowani niż warszawiacy. To poczucie wyższości, naprawdę bezzasadnej, jest irytujące a dla ludzi z Polski deprymujące.

Nawet warszawskiemu cieciowi wydaje się, że jest o wiele lepszym cieciem niż kolega po fachu z Gdańska. A już warszawscy dziennikarze, warszawscy krytycy filmowi z założenia – zanim cokolwiek pierwszego w życiu napiszą – są o wiele lepsi niż koledzy po piórze i klawiaturze z Wrocławia.

Opowiadał mi pewien reżyser teatralny z prowincji, który jako debiutant zrobił przedstawienie, będące wtedy krajowym wydarzeniem. Z tym spektaklem trafił na gościnne występy do Warszawy. I wtedy zaproszony został do Polskiego Radia na wywiad. Rozmowa była banalna, a prowadząca nieznośnie ogólnie kulturalna, Ciekawie zaczęło się dopiero po wywiadzie, na korytarzu w gmachu przy Myśliwieckiej, bo Pani Redaktor zapytała go wprost:

– Ale jak to jest? Sam pan wpadł na pomysł adaptacji takiego tekstu i zrobienia takiego przedstawienia? Ja dotychczas o panu w ogóle nie słyszałam…

– Bo ja jeszcze jestem studentem szkoły teatralnej… – odpowiedział reżyser.

– Ale że to tak samemu i jeszcze z Olsztyna? – powiedziała, nie kryjąc zdziwienia, Pani Redaktor.

Niestety „warszawskość” niesłusznie nobilituje wszystkich mieszkańców stolicy. Od cieci począwszy a na pracownikach Ministerstw Wszelakich i Rożnych kończąc. I naprawdę bez  potrzeby, bo zaiste istnieje jeszcze życie rozumowe poza Warszawą.

Warszawskie media

Szczególnie dotkliwą sprawą dla całego kraju, była realna likwidacja – nazywana jak to u nas, reformą – regionalnych ośrodków TVP. Formalnie i praktycznie te terenowe ośrodki istnieją i działają, ale pozbawione są minimum niezależności. Od lat nie podejmują już własnej twórczości artystycznej, nie tworzą w dostatecznym stopniu niczego, nawet dobrych reportaży. Choć w ustawie   z dnia 29 grudnia 1992 r. o radiofonii i telewizji, jest jak był zapisana zapisana kulturotwórcza rola tych mediów.

To ograniczenie roli kulturotwórczej ośrodków terenowych TVP odbyło się etapami, i było to dzieło wszystkich partii, które sprawowały władzę po roku 1995. Można powiedzieć, że tylko w tym dziele zniszczenia istniała ponadpartyjna zgoda.

Poza tym, sprawa nie dotyczy tylko TVP, bo wszystkie pozostałe stacje telewizyjne również działają w Warszawie i nadają z Warszawy. I głównie mówią o Warszawie. Wyjątkiem jest telewizja TRWAM – stacja religijna.

Te warszawskie media tworzą atmosferę „warszawocentryczną”. Czego skutkiem jest niedostrzeganie życia intelektualnego i artystycznego w reszcie Polski, co moim zdaniem wpływa hamująco na rozwój intelektualny i duchowy Polski.

Tu muszę przytoczyć opowieść mego przyjaciela satyryka, bo ta anegdotka oddaje najlepiej stosunek warszawskich Redaktorów i Redaktorek do tak zwanego terenu.

Przyjaciel mój w jednym z Regionalnych Ośrodków Polskiego Radia stworzył bardzo oryginalny, odcinkowy program satyryczny. Później jego rodzima rozgłośnia sprzedawała ten program do większości podobnych jej regionalnych stacji. W końcu mój przyjaciel zadzwonił do „Radia Dla Ciebie”, warszawskiego odpowiednika Radia Kraków, czy Radia Poznań. Porozmawiał z miłymi paniami, potem wysłał im próbki audycji, a w końcu panie oddzwoniły mówiąc:

– Oczywiście kupujemy, kupujemy, a uśmiałyśmy się… i wie pan, aż dziwne, że taka dobra audycja powstała poza Warszawą.

Cały naród utrzymuje swoja stolicę

Przechodząc do sprawy głównej przypomnę, że odbudowa Warszawy odbywała się na koszt całej Polski. Zadaniu nadano znaczenia ogólnopolskiego, co zresztą zrozumiałe. Odbudowa Warszawy  przebiegała pod hasłem „Cały Naród Buduje Swoją Stolicę”. Poza funduszami rządowymi, również władze innych miast przekazywały hojne datki na ten program. Mało tego, wprowadzono stałe, dobrowolne składki od wszystkich mieszkańców kraju. Te składki były potrącane w wysokości 0,3 procenta przy wypłatach pensji. I jak to za komuny nie były one dobrowolne, były po prostu wymuszane, czyli były przymusowe.

Nawet dzieci w szkołach podstawowych miały książeczki Społecznego Funduszu Odbudowy Stolicy (SFOS), do których wklejaliśmy znaczki, wartości – chyba – złotówki. Nie wypominam, ale to nie warszawiacy odbudowali swoje miasto, ale cały kraj je odbudował.

I stało się tak, że nie tylko cały kraj odbudował swoją stolicę, ale cały naród nadal ją utrzymuje. Bo nie byłaby tak bogata, nie miałaby metra, nie stać by ją było na nowe trasy tramwajowe, kolejowe, nowoczesne muzea i wiele innych działań, gdyby nie to, że jest naszą stolicą, że dzięki nam, prowincjuszom w Warszawie mieszczą się wszystkie urzędy centralne, banki i najlepsze uczelnie. Bez rządowych pieniędzy – czyli także pochodzących z naszego prowincjonalnego budżetu – Warszawy nie byłoby stać na takie cuda, o których nawet najstarsi poznaniacy nie słyszeli.

„Cały Naród Utrzymuje Swoją Stolicę” – to jest prawdziwe hasło na obecne czasy. A tymczasem prezydent Trzaskowski twierdzi, że pieniądze, które płaci warszawski magistrat na wyrównanie dysproporcji między regionami Polski, to okradanie stolicy. Łaskawco – chciałoby się powiedzieć – Warszawa bez reszty kraju byłaby na powrót miastem bez znaczenia. No, ale „warszawskość”, to nadęcie i zadęcie jest potworne. Już przed wojną na takie merytoryczne wygibasy warszawskich władz i warszawskich elit mówiono: „Warszawska hucpa”.

Nowa stolica

Może teraz, gdy Warszawa jest już wystarczająco, a nawet przesadnie rozbudowana pora przenieść stolicę w inne miejsce? To się na świecie już zdarzało. Sądzę, że już więcej inwestycji Warszawa nie zniesie. Warszawa jest już tak wielkim Baalem, że niebawem pojawią się problemy z przejedzeniem.

Dlatego postuluję budowę nowej stolicy, w innym miejscu niż Mazowsze. Budowa nowej stolicy pozwoliłaby Warszawie stać się sprawnym, dobrze funkcjonującym miastem bez „moralnego” nadzoru rządów. Gospodarczo w niczym by to Warszawie nie zaszkodziło a nawet uwolniona od centralnych obowiązków mogłaby się lepiej rozwijać. Są przecież państwa, w których stolica nie jest największym miastem w kraju, że wspomnę jedynie USA i Kanadę.

Zyski z budowy nowej stolicy wymienię w punktach:

  1. Nowa stolica, w nowym miejscu przyciągnęłaby w ten wybrany region nowe inwestycje, uaktywniłaby nowe siły drzemiące w Polsce prowincjonalnej.
  2. Nowa stolica zdjęłaby z Warszawy odium miasta państwowego, co warszawiakom pozwoliłoby mniej zajmować się polityką a bardziej pracą,
  3. Do nowego stołecznego miejsca nie zdołaliby się przenieść wszyscy obecni rządowi i około rządowi urzędnicy, co pomogłoby usprawnić administrację rządową i państwową. Bo w obecnym stanie rzeczy urzędników „przyrządowych” przybywa w postępie geometrycznym. I w większości zajmują się oni samymi sobą.

Moi kandydaci na nową stołeczność

Najpierw należałoby wyłonić kilka kandydatur. Przy czym Kraków i Łódź nie powinny być brane pod uwagę.

Kandydatury na nie:

Kraków – to miasto cudowne, a powrót stolicy do Krakowa z całą pewnością zniszczyłby moralny i emocjonalny klimat tego miasta. Urodzeni Krakusi chodzą wolno, elegancko i spokojnie. I gdyby teraz dosiedlić im zabieganych, spoconych urzędników z rządu, Sejmu i Senatu? Gdyby pojawiły się też dzikie hordy dziennikarzy? Zniszczyliby wszystko, cały klimat Krakowa szlag by trafił.

Łódź – leży za blisko Warszawy, co groziłoby tym, że przy kolejach dużych prędkości, które niebawem powstaną, większość urzędników nadal mieszkałaby w Warszawie. Jeżeli chodzi o Łódź, to wystarczyłoby jej zagwarantowanie inwestycji przemysłowych, bo od 1989 roku miasto to nie doczekało się żadnych.

Typy na tak:

Wrocław, Poznań, Gdańsk – to między tymi miastami powinien nastąpić wybór. Z tej trójki głosowałbym na Poznań. Ale nowa stolica powinna powstać w bezpiecznej odległości od Poznania, czyli w okolicach Wrześni, bo to raptem 47 kilometrów, ale jednak jakaś odległość jest.

Należałoby równocześnie podjąć decyzję, że nowa stolica będzie nią nie dłużej niż 80 lat. Po upływie tego czasu należałoby znowu wybrać kolejne miasto.

Poirytowanych moją propozycją, tych co odsądzają mnie od rozumu i polskości, mówię wprost: tak dalej być nie może, a nadto państwowość polską zawdzięczamy temu, że pierwsi Piastowie żyli w stałym objeździe swych włości. I tym samym stolica była tam, gdzie zatrzymywał się król czy książę. I trzeba wreszcie rozstrzygnąć stare pytanie – stolica dla kraju, czy kraj dla stolicy istnieje?