WALTER ALTERMAN: Przykra rozmowa z Polko-Niemką

Dyskusje z Germanofilami polskiego pochodzenia o wyższości Niemiec nad wszystkim, z reguły, kończą się kiedy zaciekli "antykomuniści" znad Renu okazują się bardzo lubić Rosjan. A na jednym z największych lotnisk na świecie, we Frankfurcie nad Menem kupić taką można "pamiątkę z kraju ludzi kulturalnych" Fot. HB. 16 czerwca 2022 r. sklep z "pamiątkami" na w/w lotnisku, ale przynajmniej nie było miniaturki krzyża z liśćmi dębu...

W jednym z mikro opowiadań Michaiła Zoszczenki jest postać określona jako „były Polak”. Osobnik ten jest niebywale śmieszny, bo żyjąc od dawna w Moskwie ciągle podkreśla, że nie jest już Polakiem. Ale im częściej to powtarza, tym bardziej dla rdzennych Rosjan Polakiem jest. To z kolei zmusza go do jeszcze bardziej aktywnego wchodzenia w skórę Rosjanina.

Nigdy nie sądziłem, że spotkam kogoś, kto w pewien sposób będzie podobny do tego bohatera Zoszczenki. A jednak… Miałem ostatnio nieprzyjemność rozmowy, lub mówiąc ściślej kłótni z kobietą, która – będąc Polką – w stu procentach reprezentuje niemiecki sposób myślenia, niemieckie postrzeganie historii Polski i niemieckie osądy Polaków. Ale po kolei.

Porwana za młodu

Kim jest osoba, której postawa zmusza mnie do pisania o „zajściu”? Dziś ma jakieś 45 lat. Mając jednak lat 20 poznała starszego od siebie o 25 lat Niemca, dla którego rzuciła studia techniczne i za którego wyszła, a potem zamieszkała z nim w Niemczech. Można powiedzieć, że dwadzieścia lat to sporo. Dla sportsmenki byłby to kwiat wieku, ale dla niewykształconej dziewczyny to ledwie dzieciństwo, taki stan nieopierzenia intelektualnego, światopoglądowego również.

Małżonek Pani nie jest byle kim. To intelektualista, człowiek znany i ceniony w niemieckich elitach, pracujący w mediach, kulturze i sztuce. To ważne dla dalszego zrozumienia sprawy. Bo mam podejrzenia, że poglądy, które Pani zaprezentowała mi w czasie burzliwej awantury, są poglądami jej męża, które ona przyswoiła sobie jak własne, jak przez osmozę.

Jakieś dwa lata temu Pani przeprowadziła się z powrotem do Polski. Nie jestem plotkarzem, ale chyba stadło się rozpadło, choć relacje między byłymi małżonkami są poprawne – jak to u kulturalnych ludzi Zachodu bywa.

Pani jest kobietą zdecydowaną w poglądach, a tubylców, wśród których znowu mieszka, traktuje z góry i jest wielce zaskoczona, gdy któryś z Polaków ma inne zdanie niż ona.

Komuna kontra hitleryzm

Do kłótni doszło przypadkiem, okoliczności wstępne są naprawdę nie istotne. Właściwa rozmowa zaczęła się od tego, że Pani zaczęła – prawie krzycząc – twierdzić, że wszystko co Polskę najgorszego w XX wieku spotkało to komunizm. I było to wyraźnie pod moim adresem, jako domniemanego przez nią wielbiciela komuny.

Trochę oniemiałem, ale szybko dotarło do mnie, że poza komuną świat w XX wieku miał do czynienia jeszcze z kilkoma innymi formacjami ideowymi. Więc mówię:

– Oczywiście ma Pani rację, że komuna była okropna, W Polsce szczególnie do końca lat pięćdziesiątych, ale też nie zapominajmy o różnej maści faszyzmach. No i najgorszym z nich – hitleryzmie.

– Ale hitleryzm wybuchł, bo Niemcy po I wojnie światowej naprawdę za dużo straciły – mówi Pani. – No i te okropnie wysokie reparacje wojenne…

– A wie Pani – mówię do niej – co to były Prusy Południowo-Wschodnie?

– Nie, nie wiem. Ale to chyba nieistotne.

– Ale warto wiedzieć – mówię. – Tak Prusacy po III rozbiorze Polski określali urzędowo tereny Warszawy, Łodzi i okolic. Nie sądzi Pani, że to przejaw odwiecznej niemieckiej buty? I jeszcze jedno. Wie Pani, że pod panowaniem Prus po rozbiorach znalazło się aż 60 procent Polaków?

– Ale w 1919 roku minęło już tyle lat od rozbiorów… – mówi z uśmiechem Pani.

– Czyli po 123 latach najpierw Prusacy, a potem wszyscy Niemcy, mieli już prawo przyzwyczaić się do tego, że Gniezno, Poznań, Gdańsk, Warszawa, Łódź, Toruń, Bydgoszcz, i całkiem spory kawałek Górnego Śląska są ich terenami? A potem – jak Polska odebrała co swoje, to Niemcom było smutno?

Pani posiniała, co u ładnej, dojrzałej kobiety zawsze jest przykre.

– Ale dlaczego rozmawiamy o Niemcach i hitleryzmie? Mnie chodziło o komunę – mówi Pani.

– Bo gdyby nie Niemcy, pod wodzą Hitlera, to prawdopodobnie komuny by w Polsce nie było.

Jak zauważyłem Pani gotowa była potępiać jedynie komunę. Rozmowa o Niemcach sprawiała jej przykrość. Nie jest ładnie dręczyć kobiety, ale postanowiłem nie odpuszczać.

– A słyszała Pani o zbrodniach jakich Niemcy dopuszczali się w czasie wojny na Polakach?

– Owszem – mówi Pani – ale to była wojna, a na każdej wojnie różnie bywa… Potem na pewno jakoś Polacy by się z Niemcami dogadali.

– Oczywiście – mówię – ale pod jednym warunkiem.

– Jakim? – pyta Pani zdziwiona.

– Że wskrzesiliby te miliony pomordowanych obywateli Polski, w tym naszych obywateli pochodzenia żydowskiego.

– Pan ciągle o tej wojnie i wojnie, ja myślę o tym, co mogło być po wojnie – mówi Pani. – Na pewno szłoby się dogadać. Niemcy to naprawdę kulturalny naród. I musi pan przyznać, że w Niemczech panuje prawo i porządek, nie to co w Polsce.

– Mówi pani prawo i porządek… Ale jakoś niemieckie prawo zezwoliło, żeby hitlerowski współtwórca ustaw rasowych, niejaki Hans Globke był po wojnie szefem Urzędu Kanclerza Federalnego. Żeby zbrodniarz wojenny Heinz Reinefarth, generał SS, odpowiedzialny za masakrę ludności cywilnej w czasie tłumienia powstania warszawskiego, po wojnie – juz od roku 1951do końca lat sześćdziesiątych był burmistrzem Westerlandu, a także posłem do Landtagu Szlezwika-Holsztynu.

– Ale to była wojna – Pani tłumaczy mi to jak komu dobremu, czyli jak idiocie.

– Nie, proszę Pani – to była już okupacja. Nie sądzi pani, że Niemcy nie rozliczyli się ze swoją historią, nie zrobili rachunku sumienia?

Pani wzdycha jak hrabini nad upartym chłopkiem, ktory domaga się sprawiedliwości, czyli dania mu złotówki za przejechaną gęś. i mówi:

– Widać, że uczyliśmy się z innych książek.

– Oczywiście, jak z tych pisanych po polsku – mówię.

Wnioski

Są trzy.

Po pierwsze, nasi wspólnie znajomi postanowili, że więcej jednocześnie nas zapraszać nas nie będą.

Po drugie, to co myśli Pani, która wybrała Niemca, można by pominąć, bo nierozgarniętych pań i panów jest u nas wystarczająco dużo. Bardziej szokuje mnie to, że swojego politycznego myślenia Pani nauczyła się – bez cienia wątpliwości – od męża. A jest to człowiek niemieckich elit. Strach bierze pomyśleć, że tak jak on myślą obecne niemieckie „znaczące” osoby.

Po trzecie, zastanawiam się czy od 1990 roku wszystkie siły polityczne w Polsce nie za bardzo odpuściły Niemcom, skupiając się jedynie na komunie i wszetecznej Rosji? Trzeba było aż obecnej postawy Niemiec w sprawie wojny na Ukrainie, żeby obudzić się? Oczywiście – jak zawsze my – z ręką w naczyniu nocnym.