WALTER ALTERMANN: Carowie, tury i pyrrusowe zwycięstwo

Na motoryzacji trzeba się znać i właśnie programy telewizyjne o motoryzacji mają też walor edukacyjny, dlatego błędy w tłumaczeniu takich dokumentów mogą być kosztowne... Zdj.: Sklepik ze skuterami i motocyklami na targowisku w Old Delhi (Indie) Fot.: HB

„Carowie często bywali w Spale, gdzie polowali na tury i żubry” stwierdza lektor telewizyjnego programu „Historia w postaciach zapisana”, emisja w TVP, 17 października 2023 roku. Otóż mamy kolejny, gruby błąd w brytyjskim programie dokumentalnym. Ale też skąd im wiedzieć, że ostatni tur padł w Puszczy Jaktorowskiej, na Mazowszu, w roku pańskim 1627 i był to ostatni tur na świecie.

A przecież wystarczyło, żeby redaktor wszedł w Wikipedię, skoro nie ma pod ręką drukowanej 6-cio tomowej Encyklopedii PWN. I nie byłoby wstydu.

Pyrrusowe zwycięstwo

Powiedzenie, że ktoś „odniósł Pyrrusowe zwycięstwo” jest w języku polskim właściwie od zawsze, bo nasi przodkowie byli uczeni przecież na antycznych księgach greckich i rzymskich. Zresztą szlachta popisywała się znajomością starożytnych powiedzeń, żeby chamstwo nie czuło się im równe.

Ale gdy dziś słyszę od sprawozdawcy sportowego, że zwycięstwo piłkarzy jest pyrrusowe, bo wygrana jeden do zera to za mało i w dwumeczu nasi zdobyli za mało bramek, by awansować, to myślę sobie, że ten sprawozdawca jest jednak niedouczony.

Skąd bowiem wzięło się owo powiedzenie? Otóż Pyrrus, król Epiru, w III wieku przed naszą erą toczył wojnę z Rzymem. Po bitwie pod Ausculum w roku 279 p.n.e. miał powiedzieć: „Jeszcze jedno takie zwycięstwo i jesteśmy zgubieni”. Dlaczego Pyrrus tak powiedział? Bo w tej bitwie stracił około 3,5 tysiąca żołnierzy i nie mógł właściwie prowadzić dalej wojny. Dlatego „pyrrusowe zwycięstwo” oznacza zwycięstwo osiągnięte zbyt dużymi stratami, zbyt dużym kosztem. Czyli oznacza – zwycięstwo, które jest klęską.

Tym samym powiedzenie sprawozdawcy o wygranym meczu, który nie daje sukcesu, jest daleko na wyrost. Bo przegrana w meczu nie jest żadna klęską. I w ogóle radziłbym nie nadużywać w sporcie porównań, terminologii wojskowej. Żeby potem nie dziwić się zdziczeniu kiboli, którzy mecz traktują jak prawdziwą walkę, także na ulicach.

Język polityki językiem wojska i wojny

Wszystko zaczęło się od tego, że z pojawieniem się sportu, pojawiły się również zapożyczenia z języka wojska i działań militarnych dla określania zawodów i spraw sportowych w ogóle. I dlatego mamy dzisiaj „walkę na boisku, pozycje obronne i w ataku, strategię i taktykę gier sportowych, zwycięstwo, porażkę oraz strzały na bramkę, egzekutorów karnych”, a także wiele innych pojęć sportowych, przeniesionych tam żywcem z wojny.

Ta inwazja wojska na sport, która zaczęła się z końcem XIX wieku, opanowała sport już w latach 20. wieku XX, teraz stała się normą. Gorzej, bo język sportu i wojska opanował również politykę. I mamy „walki partyjne, wyborcze, partyjne drużyny, nokauty – zawsze dotyczące przeciwników, strategie politycznego postępowania, ataki i obrony oraz dobijanie politycznych przeciwników”.

Czy taki język nie spłaszcza, nie trywializuje polityki? Czy w tym języku nie giną główne zadania polityczne, takie jak dobro i rozwój społeczeństw? A oczywiście, że język polityki w ogóle jej nie służy. On służy jedynie zabawie w politykę, walkom i grom – jak na wojnie i jak w sporcie.

Kto zwyciężył wybory

Ostatnio pewna znana pani poseł z PiS, na wieść o wynikach wyborów, oświadczyła „To my   zwyciężyliśmy wybory”. Najpierw stwierdźmy, że w emocjonalnym szaleństwie wyborczym, pani poseł palnęła okropną gafę językową.

Język polski ma taką składnię, że poprawne byłoby jedynie stwierdzenie „To my zwyciężyliśmy w wyborach”. Same wybory nie mają przecież ożywionych właściwości i nie można ich pokonać, zwyciężyć. Można zwyciężyć przeciwników, startujących z nami w wyborach, ale samej instytucji wyborczej na pewno nie. Bo to by oznaczało, że miały miejsce jakieś machlojki i oszustwa. Niemniej problem „kto zwyciężył w tych wyborach” jest niejasny, bo co najmniej trzy partie ogłaszają swe zwycięstwo.

Dysponowanie własnym wzrostem

„Alister Carter nie dysponuje dużym wzrostem i nie sięga białej bili bez przyrządu. A to jest zawsze kłopot” – mówi sprawozdawca meczu snookera. Mówiąc tak popełnia błąd, a nawet gorzej, bo popełnia niezgrabność językową.

Wyjaśnijmy zatem dlaczego tak nie powinno się mówić. Dysponować – znaczy tyle co wydać komuś polecenie. Czyli, dysponowanie to elegancka forma rozkazu. Mamy też jednak inne znaczenia „dyspozycji”: 1. czyjaś forma fizyczna lub psychiczna; dlatego mówimy, że ktoś jest niedysponowany lub jest dobrze do czegoś dysponowany; 2. wrodzony talent do czegoś; 3. układ, rozkład, plan czegoś. Mamy też „dyspozytora”, który kieruje ruchem autobusów, tramwajów, pociągów a nawet samolotów.

Jednak z całą pewnością nie ma w języku polskim takiego wyrażenia, które znaczyłoby, że ktoś czymś dysponuje – głosem, wzrostem, dużym zasięgiem ramion, długimi nogami. Takie fizyczne cechy po prostu „się ma”.

Jak zatem powinien powiedzieć sprawozdawca o bilardziście, mającym niewiele ponad 170 cm wzrostu? Elegancko i z szacunkiem byłoby powiedzieć: „Nie jest wysoki”. Bo każde słowo więcej może być odebrane jako szyderstwo.

Masło maślane albo rzetelna wiedza kontra dzika rozrywka

„Iga dobrze działa przy szybkich prędkościach” – mówi sprawozdawca meczu tenisowego. Widać miał złą nauczycielkę języka polskiego, bo moja tępiła tzw. masło maślane.

Lubię bardzo dobrze zrobiony brytyjski program telewizyjny „Łowcy staroci – renowacje”. Niestety przekład tekstu na polski jest okropnie niechlujny. Dwa przykłady z połowy października 2023:

  1. Widzimy kowala, który najpierw rozgrzewa sztabę stali, a potem coś z niej wykuwa. Lektor mówi: „Teraz rozgrzewa ją do temperatury stu tysięcy stopni Celsjusza”. Napiszę to jeszcze raz: 100 tysięcy stopni… Zamarłem z podziwu dla kowala, który w wiejskiej kuźni, w palenisku z koksem osiąga tak niebywałą temperaturę. Tym bardziej, że stal topi się przy 1450 stopniach, a temperatura powierzchni Słońca to około 5500 stopni. Na litość wszystkich bogów – głównie Hefajstosa – przecież to jest straszny przykład lekceważenia swojej pracy przez tłumacza, lektora i jakiegoś odpowiedzialnego redaktora, który chyba widział i słyszał końcowy efekt?
  2. Mechanik odnawia brytyjski rower z 1934 roku, mocując do niego silniczek spalinowy z lat 50-tych. Lektor mówi: „Ten silnik firmy Sajgon pasuje, jakby był stworzony dla tego roweru.” A chwilę potem kamera pokazuje tabliczkę znamionową silnika, gdzie jak byk jest wytłoczony napis – „Cyclemaster”.

Renowacje, odnawianie domów, uprawy ogrodowe, poradniki kulinarne – nie są jedynie programami rozrywkowymi. One mają też istotną funkcję dydaktyczną i muszą podawać prawdziwe dane. Już sobie wyobrażam krzyk i harmider, gdyby w jakimś programie muzycznym pomylono Beatlesów z zespołem Rolling Stones. Albo jakiegoś wiceministra z innym wiceministrem. Oj, byłaby interwencja czynników rządowych, byłaby i to ostra.

Ano, taką mamy współczesną kulturę ludową. I coraz bardziej otwarcie realizujemy kulturę pop, o której tak pisał Wojciech Młynarski: „Ludzie to lubią, ludzie to kupią / Byle na chama, byle głośno, byle głupio”.