WALTER ALTERMANN: Chamizacja języka publicznego, czyli przykre koszty demokracji 

Co dziś zrobiłaby postać z tego obrazu, gdyby poczytała wpisy w mediach społecznościowych? Edvard Munch; Krzyk; 1893 r. Narodowe Muzeum Sztuki w Oslo; fot.: Wikipedia

Przed wejściem do sklepu dwie młode kobiety, obie z dziecięcymi wózkami. W jednym wózku niemowlak, w drugim dwulatek. Kobiety rozmawiają, a ja ulegam wzruszeniu – że Matki Polki, że ładne dzieci, że polityka prorodzinna jest dobra… Naraz jedna z kobiet mówi: „I ty sobie wyobraź, że ten ch… mówi, żebym pier…nęła wszystko i zrobiła mu kolację”. Na to druga z oburzeniem: „To sk…. jeb…”. 

Przepraszam za neologizm w tytule, ale nie znalazłem bardziej odpowiedniego słowa – niż „chamizacja” – do tego, o czym będzie poniżej. A będzie o języku codziennym i języku debaty publicznej w Polsce. Z miesiąca na miesiąc nasz język ulega ohydnemu zepsuciu i degradacji. Miejsce słów, zwrotów i fraz przyjmowanych dotychczas za eleganckie, zajmuje retoryka i słownictwo prostackie, a mówiąc wprost – chamskie.

W dawnych czasach za używanie takich słów, jakich używały te dwie matki, można było zapłacić słony mandat – nawet 500 zł. Dzisiaj nikt już nie zwraca na to uwagi. I ludzie nie wstydzą się już mówić w miejscach publicznych językiem rynsztokowym.

Powiedzmy szczerze – przekleństwa i wulgaryzmy w naszym języku istniały, istnieją i będą istniały. Człowiek wzburzony, poruszony sięga po słowa, które pomagają mu wyładować gniew i frustrację. Teraz jednak wszystkie te prymitywne słówka stały się normalnymi słowami. I mało kto się ich wstydzi.

W dawnych latach, w latach mojej młodości, obowiązywała jeszcze norma kultury inteligencji. Wtedy nie uchodziło rzucać mięsem przy kobietach. Młodzież licealna i studenci również trzymali poziom. Owszem czasami ktoś „rzucił mięsem”, ale nie za często. Młodzi ludzie, którzy chcieli społecznie awansować wzorowali się na „inteligentach starej daty”. Jakie wzorce kultury języka ma dzisiejszy nastolatek? Przede wszystkim mówi tak jak mówią jego rodzice. Dlatego, z pewnością, te dwa urocze maluchy z wózków będą używały wulgaryzmów, których używają ich matki i ojcowie. Potem jednak pójdą do szkół, napotkają nauczycieli, którzy mówią kulturalnie, potem praca, w której już może być różnie… Myślę, że te dzieciaki mają małe szanse, żeby przejść o stopień wyżej w kulturze. Przestał bowiem działać wzorzec pozytywnej normy. A krócej mówiąc – chamiejemy na potęgę.

Media społecznościowe

Mediach społecznościowe, takie jak Facebook, Instagram i Twitter zalane są chamstwem. Język pijaczków z połowy XX wieku, jest – przy języku mediów społecznych – językiem lordów. Ogromne rzesze frustratów społecznościowych dzielą się z nami swoim wulgarnym obrazem świata i ludzi.

Niestety te media dopuściły do głosu ludzi o najgorszych instynktach, ludzi pełnych nienawiści i pogardy. Życzenie komuś śmierci jest czymś zwyczajnym, poniżanie innych jest normą a opluwanie rynsztokowymi epitetami to codzienność, na którą niewielu już zwraca uwagę.

Ktoś na tych mediach zarabia, ktoś jest ich właścicielem. Zastanawiam się dlaczego władze nie ścigają właścicieli Facebooka i innych. Przecież w obawie o utratę zysków właściciel by reagował. Owszem władze zapowiadają ściganie autorów wpisów, ale to przecież nie działa.

Media klasyczne

Wystarczy otworzyć jakikolwiek kanał telewizyjny, na którym już czyhają na nas prostacy, żeby wykorzystując formułę dyskusji politycznej, uraczyć nas prostackim myśleniem i chamskim językiem.

Podejrzewam, że część polityków uważa, że operacja, polegająca na brutalizacji wypowiedzi, na obrażaniu oponentów – dodaje im męskości. Że niby są tacy twardzi i zdecydowani, i brutalnie wprost, czyli bardziej męscy. Niestety powie nam to każdy psycholog, że takie słownictwo cechuje… impotentów.

Z kolei stara teoria, że kobiety łagodzą męskie zachowania jest z gruntu fałszywa. Jest wręcz odwrotnie. U nas, w debacie publicznej kobiety są tak samo agresywne jak mężczyźni. I ani krzty u naszych „polityczek” delikatności białogłów, łagodności i wybaczenia. Maskulinizują się!

Pozasłowne sposoby komunikacji

Naukowcy twierdzą, że pierwszym językiem człowieka był język gestów. Potem pojawiły się okrzyki, mruczenie i proste słowa. Nasza polityka zdaje się potwierdzać tę teorię. Z ta różnicą, że cofamy się właśnie ku pomrukom i gestom.

Każdy polityk przed kamerą lub mikrofonem musi zaistnieć, żeby przez te kilka lub kilkanaście minut zapamiętano go. Polityk wierzy, że to „zapamiętanie” przełoży się na głosy przy urnach. Szczególnie nerwowi w kwestii zaistnienia i zapamiętanie są przedstawiciele małych partii koalicyjnych, czyli tych które weszły do parlamentu na przyczepkę i dokładkę. Ci politycy rzeczywiście mają problem – muszą nadal być w koalicjach, a jednocześnie nieustannie zaznaczać swą odrębność. Dlatego są bardzo brutalni, dlatego robią groźne miny i zawsze mówią tak, jakby właśnie wypowiadali wojnę całej Europie. I Stanom Zjednoczonym. Trochę to zalatuje paranoją, ale tak właśnie jest. Co prawda ci mniejsi nie używają słów wulgarnych, ale szkodzą językowi wprowadzając niepotrzebnie napięcie, stawiając nawet sprawę wykałaczek na ostrzu noża. Taka postawa „mniejszych” rodzi napięcia u odbiorcy. Przy czym są to napięcia dwojakie. U swoich twardych zwolenników wywołują reakcję typu „Tak, ma k… rację!”  U swoich przeciwników natomiast wywołują protest klasy: „Co jest, k… „. W sumie sytuację małych podwieszonych do większych opisał już Julian Tuwim w wierszu „Tańcowały dwa Michały”:

Tańcowały dwa Michały,
Jeden duży, drugi mały.
Jak ten duży zaczął krążyć,
To ten mały nie mógł zdążyć.

Piszę o tym, bo nie trzeba używać wulgaryzmów, by niszczyć język debaty politycznej. Czasem wystarczy sam ton i groźna mina, bo one wywołują nastrój, który wzbudza najciemniejsze siły mózgowe.

Na przykład – kilka dziennikarek telewizyjnych, prowadzących rozmowy polityczne, wzdycha głęboko, przewraca oczami, targa swe włosy a nawet kręci głowami z niedowierzaniem, gdy usłyszą jakieś sądy od polityków, których nie lubią.

Sprawa zachowań „mniejszych partii” i dziennikarek jest ilustracją, że także pozajęzykowe środki komunikacji mogą być bronią niszczącą dobre obyczaje, dobry język debaty.

Elegancja językowa

Pewna pani Profesor mawiała: „Można oczywiście powiedzieć ‘wyciągam wnioski’, ale brzmi to brutalnie, jakby prokurator wyciągał konsekwencje. Czyż nie jest bardziej elegancko powiedzieć ‘wysnuwam wnioski’?”

Ciągle słyszę od polityków: „Pan kłamie”. A dlaczego nie powiedzieć: „Chyba mija się pan z prawdą.”

Mówią też: „Niech pan zauważy…”. Czyż nie można powiedzieć: „Proszę zauważyć?” Niech – jest rozkazujące i brutalne, a proszę… to jednak proszę.

Ostatnio usłyszałem: „Co mi pan tu opowiada?” Prawda, że to brutalny i prostacki zwrot? A można  powiedzieć: „Jestem zaskoczony pańską opinią”.

Wyjątki od reguły

Jest kilka wyjątków od reguły, nakazującej nieużywanie wulgaryzmów w „przestrzeni publicznej”. To literatura, teatr i film. Tam artysta – chcąc oddać rzeczywistość swoich czasów – ma prawo używać wszystkich słów, jakie zna ludzkość. Czasem artyści przesadzają, ale przesada to również sposób artystycznej wypowiedzi.

W ostatnich latach odbyło się kilka dużych awantur na linii władza – artyści. I oczywiście władza przegrała, dlatego że urzędnik – choćby bardzo uduchowiony – nigdy nie dorówna artyście. Bo sztuka jest osobnym światem, który nigdy nie podda się urzędniczym zakazom i nakazom. A po latach, po wiekach, nazwiska Szekspira i Moliera nadal będzie znane, ale nazwiska urzędników, którzy ich próbowali „ustawić” znikną z ludzkiej pamięci. I taka to różnica.

Więc – Drodzy Urzędnicy – zostawcie, dla Waszego dobra, artystów w spokoju. Niech klną, ubliżają a nawet bluźnią. Oni – artyści – w pewnym sensie są ponad prawem, a Wy nie.

Idzie ku dobremu

Wspominałem ostatnio, że modne stało się słówko „hub” – wymawia się hab, a po polsku znaczy tyle co „centrum, ośrodek”. Wspominałem ów „hub” jako przykład niepotrzebnego zangielszczania naszego języka. Niestety, nawet sam pan premier Matusz Morawiecki używa tego huba. I nagle, niespodziewanie a dobitnie 28 marca 2022 roku usłyszałem znowu ten „hub” z ust Szymona Hołowni, który twierdził, że Polska powinna stać się „hubem pomocy Ukrainie”.

Toż to już rewolucja, to znak, że ponadpartyjne porozumienie jest możliwe, że właściwie już zaistniało! Premier i szef dużej partii opozycyjnej mówią tak samo! Co prawda pierwszą ofiarą tego porozumienia jest nasz język, ale trudno… Politycznie idzie ku dobremu.