Ostatnie, jakże straszne przypadki torturowania i zabójstw dzieci w Polsce, wymagają nie tylko współczucia dla ofiar i słów potępienia dla zbrodniarzy w rodzinach, bo sprawy są bardziej skomplikowane.
Moim zdaniem system społecznej kontroli oraz system społecznej pomocy rodzinom i dzieciom nie działają. Zatem – przyjrzyjmy się naszej polskiej nieudolności – tak społecznej, jak samorządowej i państwowej.
Czy wszyscy jesteśmy tacy sami?
To jest pytanie jedynie retoryczne, niemniej trzeba je ciągle stawiać, bo zauważalna stała się w Polsce pogarda wobec słabszych. Ostatnio skrajnie liberalny popis nienawiści dał Donald Tusk, sam przez siebie mianowany liderem opozycji. Powiedział on: „…mamy w Polsce władzę, która promuje bicie dzieci i równocześnie chce kary śmierci dla tych, którzy biją dzieci i od lat nie zhańbili się pracą”.
Jeżeli Donald Tusk tak postrzega nasze społeczeństwo to będzie to niezwykle groźne, w przypadku, gdyby sięgnął po władzę. Bo wiedza Donalda Tuska o naszym społeczeństwie jest zerowa. Nadto niczego nie rozumie, a obecnie kieruje się jedynie podsycaniem nienawiści między społecznymi grupami, licząc że jego partia odbierze parę punktów Nowej Lewicy, PSL-owi i Polsce 2050.
Wykluczeni
W istocie mamy w Polsce dużą grupę obywateli naszego kraju, którzy żyją między nami, ale tak naprawdę żyją na marginesie. Mam tu na myśli ludzi słabszych, którzy nie rozumieją błyskawicznie zmieniającego się świata.
W latach 30-tych przeprowadzono w Polsce badania socjologiczne, które dowiodły, że 4,5 procent obywateli jest trwale upośledzonych społecznie, to znaczy nie potrafią aktywnie odnaleźć się w społeczeństwie. Byli to najczęściej analfabeci, bez zawodu i majątku oraz ludzie chorzy psychicznie. Identyczne badania przeprowadzono w roku 1958. Wtedy tych wykluczonych było już 6,5 procent.
Podejrzewam, że w związku z postępem technologicznym ostatnich trzech dziesięcioleci, w związku z cyfryzacją odsetek trwale wykluczonych społecznie jest dzisiaj znacznie, niebotycznie większy.
Może – w związku z tym – żebyśmy nie musieli podejrzewać skali zjawiska, byłoby dobrze, gdyby socjolodzy z Polskiej Akademii Nauk podjęli się takich badań,? Obecnie PAN bada historię wojny i okupacji, która to historia jest niezwykle ciekawa, ale jednak jest już historią. Może rząd powinien zamówić i zapłacić za takie fundamentalne badania?
Głęboka amoralność lidera
Ci wykluczeni są w stanie uświadomionej, lub nie uświadomionej, rozpaczy, bo żyją bez żadnych perspektyw, nadziei. A najczęściej człowiek bez nadziei pije, szczególnie gdy pił jego ojciec.
Zakładając nawet, że ci wykluczeni staczają się, że rzeczywiście piją, to nikt nie jest uprawniony do wyrażania wobec nich – i wobec kogokolwiek – tak odpychającej pogardy. Bo są to – w końcu – współrodacy, współobywatele, a przede wszystkim LUDZIE.
W kraju, w którym ciągle się podkreśla, że jest ojczyzną Papieża Jana Pawła II, w kraju chrześcijańskim, w kraju, gdzie w pielgrzymkach biorą udział setki tysięcy ludzi – w takim kraju pogarda objawiona przez Donalda Tuska jest grzechem ciężkim.
Ale nie nam ludziom przyjdzie kiedyś osądzić go za te myśli i słowa. Bardziej interesuje mnie objawiona przez lidera PO pycha, buta i pogarda. Niecne to objawy zagubionego ducha, zmęczonej, przepracowanej lub chorej psychiki. Może zatem Donald Tusk powinien udać się na terapię, a nie do Sejmu?
Główne zagrożenie
Czy pomoc socjalna, dodatki na dzieci rozwiążą problem wykluczonych rodzin? Obawiam się, że nie. Nie wierzę bowiem w pedagogikę dla dorosłych. Ci, którzy przekroczyli już czterdzieści lat życia nie rokują żadnych nadziei, na powrót, czy też pierwsze wejście w społeczeństwo.
Problemem są natomiast dzieci, te urodzone i dorastające w takich rodzinach. Nimi powinniśmy się zająć – państwo i samorządy – natychmiast i odpowiedzialnie. Powody sąd dwa. Pierwszy – nikt normalny nie powinien przechodzić obojętnie wobec nieszczęścia i biedy. Drugi – dzieci z rodzin wykluczonych powtórzą los swoich rodziców, a że wielodzietność w takich rodzinach jest faktem, problem ludzi marginesu będzie się z czasem powiększał. I dlatego, w interesie społecznym, narodowym jest zmniejszanie liczby wykluczonych. I to jest prawdziwa inwestycja w przyszłość.
Opieka społeczna, pomoc socjalna
Teoretycznie, ale to bardzo teoretycznie mamy w Polsce opiekę społeczną. Jednak w praktyce działa tragicznie źle, tak jakby nie istniała. Pracownicy pomocy społecznej sami zarabiają grosze, jak większość pracowników samorządowych. Skutkiem czego trudno o pracowników wykształconych i skorych do tej niełatwej pracy.
W latach 90-tych na jednego pracownika pomocy i opieki społecznej w Berlinie przypadało 20-tu podopiecznych. W Łodzi, w tym samym czasie – ponad 200-tu. Czy pracownik MOPS był i jest w stanie skutecznie kontaktować się i pomagać swym podopiecznym? Wolne żarty, tym bardziej, że połowę czasu pracy zajmuje mu wypełnianie sprawozdań z wizyt.
A jak to jest na Zachodzie? Tam pracownik socjalny ma niemal codzienny kontakt z podopiecznymi. Znajduje im szkoły, najczęściej zawodowe i pilnuje, aby młodociani regularnie chodzili do tych szkół, pomaga im też w znalezieniu zawodu i pracy. A nawet – szuka dla nich atrakcyjnych zajęć pozaszkolnych, próbuje umieszczać w grupach sportowych, wśród pasjonatów różnych prac ręcznych, hobbystów.
Tam, na Zachodzie – który podobno już, już doganiamy – bierze się odpowiedzialność za obraz społecznej przyszłości. U nas odwala się papierkową robotę.
Ograniczenia praw rodzicielskich
W XIX wieku i jeszcze do lat trzydziestych XX wieku, bywało zwyczajem, że bogatsi członkowie rodzin wychowywali dzieci swych sióstr i braci, którym się nie wiodło. Bogatsi nie adoptowali dzieci z rodziny, tylko opiekowali się – karmili, ubierali, wychowywali, posyłali do szkół.
Nie poradzimy sobie ze wzrostem liczby ludzi ze społecznego marginesu, jeśli nie podejmiemy radykalnych kroków. Trzeba dla nastoletnich dzieci, żyjących w zagrożeniu, otwierać bursy i tam je umieszczać. Nie odbierając rodzicom ich praw, ale je ograniczając. Takie dziecko ma rodzinę, z która się kontaktuje, ale państwo pomaga w wychowaniu.
Przy czym – dzieci z rodzin wykluczonych nie mogą żyć jedynie wśród podobnych im dzieci, bo to tylko ugruntuje patologię. One mają poznać inne życie, zobaczyć, że są w świecie jakiekolwiek wartości. Może powinny wyjeżdżać do innych miejscowości i tam uczyć się?
Potrzebne będą również stypendia dla uczącej się młodzież z rodzin zagrożonych. Dzisiaj gminy chwalą się tym, że fundują stypendiami dla najzdolniejszych, wybitnych studentów. To miłe, ale ci wybitni dadzą sobie radę bez stypendiów. Ja apelują o stypendia dla normalnych uczniów, których rodzin nie jest stać na ich naukę w szkołach średnich i na studiach.
Uratowanie jednego człowiek, to jak uratowanie całego świata – powiada Stary Testament. Pamiętajmy i o tym.
Doskonałość naszych elit
Większość wykluczonych pije to fakt. A jak wygląda moralność współczesnych elit? Czy przypadkiem nie ma w tych elitach złodziejstwa, malwersacji i szemranych interesów, że o pijakach nie wspomnę? A może nie ma tam wielokrotnych rozwodników i „lubieżników”?
Pomijam skrajne przypadki patologii, ale wykluczeni zaniedbują swe dzieci – to też tragiczny fakt. Ale jak wygląda życie dzieci w rodzinach polityków – tych samorządowych i tych z władz najwyższych? Czy ojcowie i matki, którzy oddali swój czas i serca polityce, mają odpowiednio dużo czasu i serca dla swoich dzieci?
Rodzina dysfunkcyjna to nie tylko rodzina biedna i pijąca. Znacznie groźniejsze skutki ma dysfunkcja rodziny w przypadku elit, bo elity nauczą swoje dzieci ukrywać emocje i niecne zamiary, a dziecko z rodziny wykluczonej niczego nie jest w stanie ukryć.
Zatem – Panie i Panowie z elit naszych – nie jesteście na tyle lepsi, żeby pouczać i obrażać biednych. A może, biorąc pod uwagę Wasze wykształcenie i pozycje społeczne, może jesteście – po prostu – gorsi?
Nasza niezdrowa psychika
Co tak naprawdę stoi na przeszkodzie, aby odpowiedzialnie zająć się dziećmi z rodzin wykluczonych społecznie? Głównie to, że od wieków lubujemy się we wszelkiego rodzaju ceremoniach, teatralizujemy każdą możliwą okoliczność. Kochamy okazjonalne pompy, kochamy tromtadrację… Przy najmniejszej okazji z ust naszych polityków płyną wielkie słowa, uduchowienie sięga zenitu, a wzruszenie odbiera im głos.
I kiedy tak się narodowo i państwowo nadmiemy, kiedy z emocji goreją nam policzki i uszy, kiedy już nie starcza nam powietrza w płucach… wtedy nie mamy już sił do posprzątania wokół siebie.
Zdaje mi się, że wierzymy głęboko, że jesteśmy – jak jeden – urodzeni do zrywów i wielkich czynów. A wszystkie codzienne sprawy, wszystkie żmudne obowiązki dnia powszedniego mierżą nas i męczą. Ano, to stara polska choroba, którą tak ujął wielki Stanisław Wyspiański w Weselu:
POETA
Duch się w każdym poniewiera,
że czasami dech zapiera;
takby gdzieś het gnało, gnało,
takby się nam serce śmiało
do ogromnych wielkich rzeczy
a tu pospolitość skrzeczy
a tu pospolitość tłoczy,
włazi w usta, w uszy, oczy;
duch się w każdym poniewiera
i chciałby się wydrzeć, skoczyć,
ręce po pas w krwi ubroczyć,
ramię rozpostrzeć szeroko,
wielkie skrzydła porozwijać,
lecieć, a nie dać się mijać;
a tu pospolitość niska
włazi w usta, ucho, oko; — —
daleko, co było z bliska, —
serce zaryte głęboko…
Może już pora otworzyć szeroko oczy, że wreszcie zrozumieć naszą współczesną rzeczywistość?