W piątek 21 czerwca, w programie Polsatu, europoseł Michał Szczerba powiedział: „Nie mogę już patrzeć na te nienażarte pisowskie mordy”. I co się potem stało w studio? Pozostali uczestnicy dyskusji obruszyli się a dziennikarz prowadzący rozmowę stwierdził, że tak nie wolno, ale nikt ze studia europosła nie wyrzucił.
Sprawdziłem w Internecie, że poseł Szczerba jest synem wielkiego boksera Kazimierza, dwukrotnego medalisty olimpijskiego w boksie (1976 i 1980). Pamiętam tego sportowca i wiem, że w ringu, i w życiu zachowywał się nienagannie. Zatem podejrzenia, że takie obyczaje Szczerba wyniósł z rodzinnego domu obrażałyby porządnych rodziców.
Z całą pewnością obecny polityk Platformy Obywatelskiej brutalne prostactwo przyswoił sobie w czasie swej kariery politycznej. Pojął, że trzeba być wyraźnym, żeby być zapamiętanym. A że najłatwiej zapamiętać coś ekstremalnego, zatem stał się ekstremalnym prostakiem.
Prostacy
Oczywiście Szczerba nie jest ani pierwszym, ani jedynym z masy parlamentarnych prostaków. W ogóle zalewa nas totalne chamstwo. Zalewa przestrzeń publiczną jak zalewają ulice szamba po ulewach. Z dnia na dzień, z wyborów na wybory, Polska coraz bardziej się dzieli na chamskie ugrupowania. Te różne Polski nienawidzą się wzajem, obrażają coraz bardziej brutalnie, insynuują przeciwnikom wszystko co najgorsze.
Gdyby europoseł Szczerba rzucił taki tekst w szkole, na wyższej uczelni, na ulicy czy w Internecie, mógłby stanąć przed sądem. Bo jest prawo, które zabrania używania w miejscach publicznych słów uważanych za obraźliwe. Ale Szczerba nie stanie, bo przywykliśmy już do obscenicznych wystąpień deputowanych do naszego parlamentu, a teraz także do europarlamentu.
Polska się podzieliła, i to jest to nie tylko dziwactwo dla świata, jest to podział niezwykle groźny w obliczu czekających nas wyzwań. Bo rozbity, podzielony naród nie będzie zdolny do zbiorowego, wspólnego i skutecznego działania.
Dziejowe oszustwa polityków
Idą ciężkie, oby nie tragiczne, czasy. Zbrojenia, tak konieczne w naszej sytuacji, na dziesiątki lat obciążą budżet państwa. U progu całej Europy, a nawet całego świata, czai się wielki gospodarczy kryzys. Biorąc pod uwagę, że nie jesteśmy potęgą gospodarczą, nie trudno orzec, że nie będzie łatwo i przyjemnie.
Jak w takiej sytuacji zachowują się nasi politycy? Bezrozumnie i haniebnie. Żadna z partii nie mówi społeczeństwu o realnych zagrożeniach. Żadna z partii nie mówi, że budżet nie jest czarodziejskim workiem, który sam z siebie napełnia się i uzupełnia. Nikt nie mówi, że może nie będzie nas rychło stać na giga inwestycje drogowe, kopanie kolejnych tuneli, nowe trasy kolejowe, na nowe obiekty kultury i edukacji.
Ani rządzące obecnie partie, ani obecna opozycja nie odważają się powiedzieć wprost, że zbrojenia kosztują. Że będzie kosztowało nas bardzo wiele utrzymanie dużej armii. Bo samoloty i czołgi, to nie szable, które można spokojnie powiesić na kilimku na ścianie, a w razie „wojennej potrzeby” zdjąć je i ruszyć w pole.
Ile to może kosztować?
Opozycja wytyka rządzącym, że Polaków czekają, przez nieudolność rządzących, podwyżki energii i wielu rzeczy, których wytworzenie energii wymaga. Czyli miałoby być tak, że będziemy się zbroić i jednocześnie dopłacać do energii elektrycznej i gazu? Czyli budżet państwa będzie bazował na zagranicznych pożyczkach?
I nikt jakoś nie pamięta o zadłużeniu Polski w epoce Gierka. Z tamtym długiem jakoś się udało, bo po 1990 roku wierzyciele umorzyli nam długi. I tylko dlatego, że wiedzieli iż nie doczekają się ich spłaty. Teraz ten numer nie przejdzie, bośmy już wolni i demokratyczni.
Pewien mój znajomy dziennikarz, zajmujący się głównie polityką, gdy przedstawiłem mu to, co powyżej, powiedział, że po prostu weźmiemy pożyczki w USA. Rozgrzeszam go, bo z liczeniem nigdy nie szło mu dobrze. Uderzyło mnie jednak to, że również obecny ambasador USA w Polsce Mark Brzeziński mówi właściwie to samo, gdy obrusza się na nas, że sprzęt wojskowy kupujemy w jego kraju, a elektrownie jądrowe to już chcemy kupić we Francji czy Korei Południowej.
Tę wypowiedź ambasadora przedstawiam tym z Polaków, którzy kochają USA bez najmniejszych zastrzeżeń. Można oczywiście kochać kogo chcemy, ale tak zupełnie bez widzenia cudzych interesów? Kochajmy się jak bracia, ale liczmy się jak nasi starsi bracia w wierze. Bo oni w interesach zwykle mają rację.
Wojna domowa
Na razie wojna domowa Anno Domini 2024 toczy się w Polsce na chamstwo, prezentowane bez zahamowań głównie w telewizjach. I to może nas kosztować o wiele więcej niż tylko dobry gust i normy dobrego zachowania. Zamiast dążyć do jedności społeczeństwa partie poszukują i eksponują wszystko, co może Polaków dzielić. Zachowują się tak, jakby naczelnym zadaniem polskiej polityki było zapewnienie władzy na wieki właśnie i tylko ich partii. „Po nas choćby potop” – takie jest chyba wyzwanie wszystkich, powtarzam, wszystkich partii.
I każda z naszych parlamentarnych partii zachowuje się tak, jakby to tylko ona miała złoty środek, czarodziejską różdżkę zbawienia, dobrobytu i wiekowej pomyślności narodu. I to jest nasz największy kłopot – owo dzielenie, trwania na swoich pozycjach, bez względu na zagrożenia. Czy to jest głupota? Owszem, tak. Ale może się też okazać, że to nie jedynie głupota, ale także dziejowa zbrodnia.
Czy znajdzie się nowy Witos?
Powoli konkretyzuje się istotne pytanie, czy znajdziemy na trudny czas odpowiedzialnych mężów stanu, którzy potrafiliby naród zjednoczyć, wytłumaczyć nam wszystkim i przekonać nas, że nadszedł czas poświeceń majątków i życia?
Gdy w 1920 roku, w czasie wojny polsko-rosyjskiej (1919-1921) wojska agresora były coraz bliżej linii Wisły, ówczesny parlament, i sam Józef Piłsudski poprosili Wincentego Witosa o objęcie teki premiera. I Witos się zgodził.
Witos był największym przywódcą ruchu ludowego i był dobrym politykiem. Trzykrotnie sprawował funkcję premiera (od 24 lipca 1920 do 13 września 1921, od 28 maja 1923 do 14 grudnia 1923 i od 10 maja 1926 do 14 maja 1926). To jego ostatni rząd został obalony w wyniku przewrotu majowego.
Jedną z przesłanek do powołania Witosa na urząd premiera był fakt, że chłopi nie garnęli się do armii. Ale po apelach swego przywódcy stosunek chłopów do tej wojny zmienił się. Tu trzeba też powiedzieć i to, że wskutek złej sytuacji wojennej Polski, Piłsudski złożył na ręce Witosa rezygnację z funkcji naczelnika państwa. Witos rezygnację przyjął, jednak dokument włożył do sejfu i nigdy go nie opublikował. Umiał prywatne urazy do Naczelnika także schować do sejfu.
Piłsudski w roku 1930 kazał Witosa osadzić w twierdzy brzeskiej. Lidera ludowców piłsudczycy oskarżyli o przygotowywanie zamachu stanu.
Zbawców do więzień
Piłsudski postąpił podobnie z generałem Tadeuszem Rozwadowskim, jednego z dowódców w Bitwie Warszawskiej. Przed zamachem majowym generał Rozwadowski dowodził wojskami wiernymi rządowi. Po zamachu majowym Tadeusz Rozwadowski wraz z grupą oficerów dowodzących siłami rządowymi został aresztowany i uwięziony.
W październiku 1926 roku w orzeczeniu Wojskowy Sąd Okręgowy stwierdził, że wobec braku dowodów nie ma powodu utrzymywania aresztu śledczego nad Tadeuszem Rozwadowskim. Jednak generał Rozwadowski nie wyszedł na wolność. W prasie piłsudczykowskiej została też zorganizowana kampania atakująca generała. W obliczu nasilającej się w społeczeństwie akcji petycyjnej w obronie uwięzionych oficerów, 18 maja 1927 roku Tadeusz Rozwadowski został uwolniony. Generał podupadł na zdrowiu i zmarł w Warszawie 18 października 1928 roku.
I jeszcze jeden przykład na to, że zemsta rodzi zemstę. To fragment artykułu opublikowanego cztery lata temu autorstwa Radosława Golca na portalu Wielka Historia:
„W latach 1940-1943 setki polski oficerów i polityków zostało internowanych na szkockiej wyspie Bute – nasi rodacy szybko okrzyknęli ją Wyspą Węży. Trafiało się tam bez wyroku sądu i bez decyzji jakiegokolwiek kolegialnego ciała. Wystarczył rozkaz generała Władysława Sikorskiego” – napisano o wielkim przeciwniku Marszałka Józefa Piłsudskiego.
Jedno pytanie
Taka to bywa wdzięczność w polityce. Ale dzisiaj rzecz nie o wdzięczności. Pytanie jest proste – czy mamy w Polsce kogoś, kto stoi ponad partiami, kto potrafiłby w potrzebie być drugim Witosem? Zgłaszających kandydaturę Władysław Kosiniak-Kamysza, dzisiejszego szefa ludowców, proszę o nierozśmieszanie mnie. Bo temat jest poważny.
I to jest nasz wielki problem., bo wszyscy nasi politycy zużywają się jak tarcze hamulcowe na torze wyścigowym – w małych utarczkach, wielki akcjach wojny domowej i grubiańskich awanturach.