WALTER ALTERMANN: Dwa różne poziomy Teatru Telewizji

Fot. archiwum

W ciągu ostatnich dwóch tygodni obejrzałem dwie sztuki teatralne zrealizowane przez Teatr Telewizji TVP. Pierwsza to „Szczęście Frania” Włodzimierza Perzyńskiego, w reżyserii Agnieszki Glińskiej. Sztukę z roku 2001 powtórzyno niedawno w programie TVP Kultura.

Druga ze sztuk to adaptacja klasycznej powieści „Zaklęte rewiry” Henryka Worcella, w reżyserii Adama Sanjuka z roku 2022 zaprezentowana 9 stycznia 2023 r. w TVP 1.

Co łączy obie te realizacje? Poza tym, że zostały wyemitowane przez TVP w ciągu dwóch tygodni – nic, dosłownie nic.

Włodzimierz Perzyński „Szczęście Frania”

w reżyserii Agnieszki Glińskiej,

premiera w 2001 roku

Komedia Włodzimierza Perzyńskiego jest naszą klasyką, a rolą Frania święcił już triumfy Stefan Jaracz. Krótko mówiąc ta gorzka komedia odsłania zakłamanie, pazerność i brutalność polskiego mieszczaństwa z przełomu XIX i XX wieku. Można nawet powiedzieć, że Perzyński jest okrutny, bo nie owija niczego bawełnę, wali jak młotem w zakute głowy naszej warstwy średniej. Mówi wprost – oto jacy podli i zakłamani jesteście. Im bardziej macie na ustach dobre obyczaje, honor i godność, tym bardziej jesteście wstrętni. W sumie jesteście mali i zakłamani.

Perzyński – obok Zapolskiej – jest czołowym demaskatorem w naszej literaturze. Przy tym wspaniale, lekkim piórem, subtelnie a wnikliwie kreśli charaktery postaci. Jest też mistrzem dialogu, bo jego postacie nie są „nosicielami idei”, niczego nie wygłaszają. U niego bohaterowie są zawsze z krwi i kości – naprawdę jest co grać, jak mawiają aktorzy.

Reżyser i scenografowie: Agnieszka Zawadowska i Krzysztof Benedek stworzyli wspaniały świat dla tej sztuki. Dekoracje i kostiumy są wierne epoce, ale przecież nie ma ich w nadmiarze. My widzowie mamy widzieć, że dom jest zasobny, a nawet bogaty. Kostiumy i dekoracje oddają epokę, ale przecież nie ma w tej sztuce wystawy mebli i kolekcji kostiumów. W sferze „wyglądów” jest tak jak powinno być. Scenografia służy spektaklowi, nie wyrasta ponad niego, co czasami się przecież zdarza.

Największą zasługą pani reżyser jest jednak to, że wszyscy aktorzy grają subtelnie, delikatnie i bardzo głęboko. Mamy więc w spektaklu do czynienia z bohaterami pełnymi. Mając też na względzie to co za chwilę napiszę o „Zaklętych rewirach” w reżyserii pana Adama Sajnuka, zauważę jeszcze, że pani Glińska subtelnie odczytała utwór, i pod jej ręką aktorzy zagrali prawdziwy koncert wiolinowy. Wspaniała to był uczta dla teatromana. I wypada po prostu podziękować. Zatem, dziękuję.

Mam tylko jedną uwagę, nie do twórców, ale do redakcji Teatru Telewizji. Odniosłem wrażenie, że osoba pisząca informację o spektaklu na stronie TVP, nie bardzo chyba wiedziała o czym pisze. Jeżeli – według tej osoby – „Szczęście Frania” jest „…lekką komedią miłosną”, to chyba nie widziała i nie czytała tego utworu. Albo jeszcze gorzej… widziała, czytała, ale nie pojęła. Sztuka Perzyńskiego jest bowiem okrutną analizą zakłamania i podwójnej moralności mieszczańskiej. I w dorobku polskiej dramaturgii tak jest klasyfikowana. Chyba, że TVP chodziło o „nagonienie widza” i dlatego trzeba było napisać, że utwór jest „lekki”. Poza tym, to jakby autor tej notki zaklasyfikował „Damy i huzary” i „Jestem zabójcą” Aleksandra Fredry? Albo i „Lekarza mimo woli” Moliera? No, ale tak to już u nas jest, że nawet w przypadku tak świetnego wystawienia dzieła, znajdzie się jakiś „redaktor”, który spieprzy wszystko do imentu.

Obsada: Maciej Stuhr (Franio), Joanna Szczepkowska (Lipowska), Krzysztof Stroiński (Lipowski), Aleksandra Popławska (Helena), Bartosz Opania (Otocki), Maria Maj (Mroczyńska), Agnieszka Wosińska (Langmarowa).

Henryk Worcell „Zaklęte rewiry”

scenariusz i reżyseria Adam Sajnuk

premiera 9 stycznia 2023 roku w TVP

Naprawdę trzeba mieć sporo odwagi, żeby podjąć się adaptacji i reżyserii „Zaklętych rewirów”, gdy w świadomości widzów ciągle funkcjonuje tak wybitny film, jak ten Janusza Majewskiego. Dla każdego reżysera powtórzenie tego dzieła jest naprawdę ogromnym wezwaniem. Dlatego też przysiadłem fałdów, żeby realizację tak wzniosłego zamiaru obejrzeć. Powiem od razu, że oglądanie realizacji pana Sajnuka przyszło mi z ogromnym trudem, bólem i pozostawiło mnie w głębokiej traumie.

Oto bowiem z powieści o dorastaniu, o nauce rozumienia mechanizmów rządzących światem, o tym, że świat jest migotliwy i niejednoznaczny reżyser Adam Sajnuk nie wziął nic. Poza tym, że rzecz dzieje się w restauracji. W spektaklu nie ma ani atmosfery powieści Worcella, ani też jego tak barwnych postaci. Jeżeli tak, to mam pytanie – skoro reżyser miał własny pomysł na tę sztukę, dlaczego „podpiera” się Worcellem. Trzeba było siąść i napisać swoją sztukę, dziejącą się w knajpie. Bo u pana Sajnuka nie mamy już luksusowego hotelu, nie ma świata „z najwyższej półki”, który Boryczko, główny bohater, musi zrozumieć, przyswoić i do którego musi również dorosnąć. U Worcella bohater odrzuca w finale ten świat, ale to w tej restauracji przeżył i zrozumiał tak wiele. I w sumie świat restauracji u Worcella jest światem fascynującym.

O ile chodzi o spektakl pana Sajnuka, to nie ma w nim niczego fascynującego. Niestety, świat tej powieści, widziany oczyma adaptatora i reżysera w jednym, jest wulgarny i prostacki. I tak też grają aktorzy. Gdyby tylko kilku z obsady, pomyślałbym, że reżyser nie zapanował nad aktorami. Ale nie, wszyscy grają ludzi przygłupich i hałaśliwych, a tajemnicza, dystyngowana restauracja jest czymś w rodzaju upadającego baru na dalekiej polskiej prowincji. I to gdzieś tak pod koniec PRL-u.

Sztukę otwiera bezsensowna scena, w której kelnerzy, jeden po drugim, ciskają z hukiem swoje tace do zlewozmywaka. Przecież nie ma tak głupich właścicieli, nawet przydrożnych barów, którzy trzymaliby o jeden dzień za długo takich prymitywnych „niszczycieli” ich majątku.

W realizacji pana Sajnuka nie ma też cienia dialogów, a każdy z aktorów coś tam wykrzykuje, często wprost do kamery. Niczego nie zrozumiałem, a przede wszystkim nie wiem, dlaczego ktoś zdecydował się na emisję tak strasznej rzeczy. Zdarza się, że coś nie wyjdzie, ale wtedy zamyka się taśmę w szafie z napisem „Nie ruszać do roku 2099” i jest święty spokój.

Być może zasłonę tajemnicy tego dzieła odsłania wprowadzenie do spektaklu, znowu pióra redakcji Teatru Telewizji, bo w informacji można przeczytać, że: „…spektakl nawiązuje formą do performance’u”. Mój Boże! A cóż to znaczy? Gdyby jeszcze ów redaktor napisał, że spektakl wyrasta z ducha „prymitywnego brutalizmu”, miałbym jakieś wątpliwości. A tak, nie mam żadnych – niepotrzebna, szkodliwa estetycznie realizacja TVP. Przykre, ale tak właśnie jest.

Obsada: Agata Piotrowska-Mastalerz, Marek Kossakowski, Mariusz Drężek, Mateusz Banasiuk, Mateusz Znaniecki, Sebastian Cybulski.