Żubardź to dzielnica Łodzi, niezbyt bogata, ale też nie nędzna. Są tam głównie czteropiętrowe bloki z czasów Gierka, i trochę dziesięciopiętrowców, które mają ten kuszący urok że dwie boczne ściany są idealnym miejscem do mazania sprayem. I to wykorzystują kibice piłkarskiej drużyny ŁKS, bo to jest zachód miasta. Na wschodzie zaś królują kibice Widzewa. Walka między nimi jest kilkudziesięcioletnia i zażarta. Typowym przykładem ostrej walki na bazgroły jest taki tekst: „Gdzie macie oprawę? K…wy z Widzewa?”
Czym jest oprawa? Ano są to race, wnoszone na stadiony nieleganie i tam odpalane w czasie meczy. Są to również banery z tekstami obrażającymi przeciwnika i policję. Wychodzi na to, że ponieważ Widzew obecnie jest oczko wyżej, bo gra w ekstraklasie, a ŁKS w I lidze, to kibice ŁKS uważając, że mają lepszą „oprawę”, są – we własnym mniemaniu – i tak w sumie lepsi.
Ostatnio jednak coś się zmienia. Na jednym z bloków przez lata bił w oczy wielki napis: „Śmierć Widzewowi”. Teraz jednak ktoś zamalował „Widzewowi”, a nad zamalowanym miejscem napisał „Putinowi”. Nie wyciągałbym jednak wniosków, że kibice są już rozumni i patriotyczni. Oni po prostu muszą komuś życzyć śmierci. Inny napis ma już bardzo polityczny charakter: „Na Żubardziu bez zmian. Śmierć kapitalizmowi!”.
I tak toczy się nasz światek. Państwo rozmawiają górnolotnie, a lud wie swoje i ma swoje zabawy. Ostatnio kibice ŁKS zniszczyli dwa dobre, wysokiej klasy artystycznej murale poświęcone Widzewowi i Włodzimierzowi Smolarkowi, wielkiemu zawodnikowi reprezentacji i Widzewa. Więc przestrzegałbym tych, którzy widzą w kibicach szczerych patriotów, bo psychologowie twierdzą, że kibice – albo kibole – rekrutują się z rodzin z kłopotami. Jest to zatem młodzież głęboko sfrustrowana. Oni czują się społecznie odrzuceni i nie widzą dla siebie perspektyw. Więc „w ramach odwetu” bazgrzą, niszczą i życzą innym śmierci. Chcą tymi zachowaniami rozpaczliwie zwrócić na siebie uwagę. Biedni młodzi ludzie.
W Łodzi nie jest najgorzej, jeśli chodzi o kiboli. Łódź to jednak nie Warszawa czy Kraków, gdzie kibole ganiają się z maczetami, nożami i nunczaku. No, ale Łódź nie jest już drugim miastem w Polsce.
Ostatnio w tramwaju, mimowolnie – bo mówili bardzo głośno – podsłuchałem rozmowę takich dwóch nastolatków. Pierwszy mówi, bardzo podniecony, niemal radośnie:
– Dali mi kuratora!
– W du..ie. Mam kuratorkę dwa lata i jeszcze u nas nie była.
– A ty u niej?
– Co ty! Ja się ze starymi babami nie zadaję.
Kuratorzy
Kurator młodocianych ma z założenia opiekować się młodymi ludźmi, którzy nie mogą odnaleźć dobrej drogi życia. Ci młodzi najczęściej pochodzą z rodzin dysfunkcyjnych, biednych, pijących, czyli z dużymi kłopotami. Więc młodzi niejako dziedziczą kłopoty rodziców.
Ale państwo – teoretycznie – ma na ratunek właśnie kuratorów. I państwo nasze myśli tak – jeżeli abstrakcyjny byt może myśleć – już tam kuratorzy załatwią ten poważny społeczny kłopot. Niestety, jest to fikcja. W praktyce jest tak, że jeden kurator ma zbyt dużo podopiecznych i naprawdę nie wie co z nimi robić, poza sprawdzaniem, czy delikwent uczęszcza – mniej więcej regularnie – do szkoły.
Nie wiem dlaczego państwo nasze nie idzie drogą, która sprawdza się chociażby na Wyspach Brytyjskich. Tam kurator znajduje dla podopiecznego kursy zawodowe, lokuje go w grupach zainteresowań, takich jak choćby grupy rekonstrukcyjne, zapisuje go nawet do kółek szachowych, prowadza do teatrów. Krótko mówiąc – kurator stara się poszerzyć podopiecznemu horyzonty tego świata, pokazując mu różne możliwości życia społecznego, żeby taki chłopak nie żył w przekonaniu, że całe swe życie musi spędzić tak, jak jego rodzice. No i tam kurator naprawdę przejmuje się swą pracą. I tam nie ma lipy, która u nas jest drzewem narodowym.
Problem z „niedopasowanymi” jest bardzo duży i nic nie wskazuje, żeby się kiedykolwiek sam z siebie rozwiązał. Owszem, przyczyny takiego stanu rzeczy są osobnicze, ale też i ogólne, społeczne. Przypatrzmy się mechanizmom rządzącymi społecznościami, które odkrył Florian Znaniecki, wybitny polski uczony.
Florian Znaniecki
Nasz dziewiętnastowieczny uczony uchodzi za jednego z ojców polskiej socjologii. Większą część swego naukowego życia spędził w USA, gdzie badał też polską emigrację. Doszedł w tym obszarze do bardzo poważnych wniosków, które i nas powinny zainteresować. Znaniecki uważał, że emigranci mają problem do trzeciego pokolenia. Według niego pierwsze pokolenie emigrantów – tych, którzy przenieśli się z Polski do USA – fizycznie żyje w USA, ale mentalnie, duchowo nadal są w Polsce. Słabo uczą się angielskiego, nie przyswajają sobie miejscowej kultury i obyczajów – i tak dożywają ostatnich dni na obczyźnie, która nie stała się ich nową ojczyzną.
Drugie pokolenie emigrantów ma większy kłopot niż ich rodzice. Synowie i córki emigrantów nie wiedzą kim są, kim mają być. W domu bowiem mówiło się po polsku, w domu rodziców wisiały święte obrazy sprowadzone z Polski, w domu panowała tradycja polska, tak co do kościoła jak i świąt kościelnych. Rodziców – tak naprawdę nie interesował Ameryka, oni żyli właśnie na obczyźnie – wyobcowani, obcy miejscowym. Ich dzieci znają już Amerykę, ale znają słabo. Drugie pokolenie nie wyniosło z domów wzorców zachowań typowych dla Amerykanów. Więc jest rozdarte i zagubione. To z drugiego pokolenia emigrantów – nie tylko polskich – rekrutowały się szeregi gangów i bandytów.
Trzecie pokolenie zna już dobrze Amerykę. I ono ma szanse na zadomowienie się, na znalezienie sobie drogi do swojej „amerykańskości”. Pod jednym warunkiem – że ktoś im pomoże. I w USA państwo tę pomoc dla trzeciego pokolenia emigrantów zaoferowało, uruchamiając wiele programów socjalnych, adaptacyjnych, tak w szkołach, jak i poza nimi.
Piszę o tym, bo diagnoza, teza Znanieckiego odnosi się także do Polski, do naszej emigracji wewnętrznej
Nasi rodzimi emigranci
Mało kto sobie zdaje sprawę, że obecnie większość mieszkańców dużych polskich miast stanowią emigranci drugiego, lub trzeciego pokolenia. W 1945 roku Warszawa była bezludna, Kraków liczył raptem 200 tysięcy ludzi, w Łodzi mieszkało około 300 tysięcy osób. Już po 1945 roku zaczęła się wędrówka „ze wsi do miast”. I ta wędrówka trwa do dzisiaj.
Co prawda spora część współczesnych emigrantów, ze wsi i małych miasteczek, do dużych miast to ludzie wykształceni. Ale przecież nie wszyscy. Większość stanowią nadal – tak jak w przeszłości – robotnicy i niższy personel administracyjny. I znowu – tak jak zauważył Znaniecki – ci pierwsi przybysze do miast ciągle mentalnie żyją tak, jak żyli tam skąd przyszli, i z nimi nie ma kłopotów, ale już drugie i trzecie pokolenie ma spore problemy. Czy ktoś im instytucjonalnie pomaga? Nie zauważyłem.
Patologia i chuligaństwo
Oto tekst, który naklejono na wszystkich drzwiach wejściowych bloków pewnego warszawskiego osiedla. Nazwy osiedla nie podaję, albowiem sprawa jest natury bardzo delikatnej i grożącej zdrowiu mieszkańców tegoż osiedla. Niemniej tekst jest interesujący i dlatego go przytaczam, zachowując pisownię oryginału:
Przepraszamy
W imieniu wszystkich uczniów, którzy zawinili w ostatnich incydentach odbywajacych się na osiedlu (tu nazwa osiedla), chcielibyśmy przeprosić wszystkich mieszkańców osiedla za nasze nie mądre zachowanie oraz wprowadzanie niepokoju w Państwa życie. Chcielibyśmy również zadeklarować iż taka sytyacja nie będzie miała nigdy więcej miejsca oraz będziemy uczulać innych uczniów o nie przybywaniu na przerwach pod blokami mieszkańców, aby takie incydenty nie miały więcej miejsca i żeby każdy z nas żył spokojnie własnym życiem. Nie będziemy więcej szerzyć patologii i chuligaństwa na osiedlu (tu nazwa osiedla)!
Z poważaniem
Uczniowie którzy zawinili mieszkańcom.
Rzecz w tym, że ucznowie pobliskiej, dla osiedla, szkoły zawodowej na dużych przerwach gormadzą się na kawałku placu pomiędzy blokami i tam biją się z zapamiętaniem. Po czym wracają na lekcje.
Nie wierzę, żeby którykolwiek z uczniów sam wpadł na pomysł przeproszenia mieszkańców osiedla za zakłócanie ich spokoju. Najprawdopodobniej stało się tak na skutek interwencji policji, informowanej o zajściach. Potem – zapewne – któryś z nauczycieli zmusił uczniów do napisania przeprosin.
Niemniej zatrważający jest język i składnia tekstu, z którego nie wynika, że bójki są złe same w sobie, lecz to, że zakłócają spokój innym. A już zupełnym odlotem intelektualnym jest ostatnie zdanie: „Nie będziemy więcej szerzyć patologii i chuligaństwa na osiedlu (tu nazwa osiedla)! Z czego wynika, że szerzenie patologii i chuligaństwa jest dopuszczalne, ale poza wspomnianym osiedlem.
Ja wiem, że to jest szkoła zawodowa, ale przecież polonistę tam chyba mają?!
Moje dyskretne propozycje
Pora powiedzieć sobie, że nasze państwo nic nie robi w kwestii socjalizacji odrzuconych. Gorzej, bo w powszechnym mniemaniu dzisiejszej inteligencji wszystko jest w porządku.
Nasza dzisiejsza klasa średnia patrzy na tych biednych chłopaków i dziewczyny jak na ludzi gorszych, mających już zawsze żyć na marginesie. I jeszcze – ta nasza klasa średnia – intelektualnie bardzo średnia klasa – wmawia nam wszystkim, że każdy sam sobie jest winien – czyli trudno, takie jest życie.
Czy mamy godzić się na to, że mamy w kraju Polaków pierwszego, drugiego i trzeciego gatunku? Ja jestem przeciw. Bo ci odrzucani to też RODACY.