Większość z nas uważa, że rządy nasze są odpowiedzialne za wszystko. Oczywiście, gdy rządzi prawica, to według liberałów ona odpowiada za to, że tygodniami jest zbyt gorąco, potem nader zimno, że deszcze są nazbyt obfite, a śniegu za dużo, lub za mało. Rządzący mają odpowiadać i za to, że kogoś strzyka w krzyżu, brzuch boli a zęby wypadają. Gdy rządy przejmują liberałowie nic się nie zmienia, poza tym, że odpowiedzialność za powyższe spada na nich – według zwolenników prawicy, pozostającej wtedy w opozycji.
Byłoby to bardzo śmieszne, gdyby nie było prawdziwe. Kłopot w tym, że takie podejście dzieli cały naród na trzy obozy. Pierwszy to zwolennicy prawicy, drugi to miłośnicy liberałów, a trzeci obóz tworzą ci, którzy mają obie ścierające się strony w głębokim poważaniu.
Królestwo RP
Wyjście z pogłębiającego się podziału społeczeństwa lub – jak kto woli – narodu, jest jedno: Polsce potrzebna jest poważna zmiana ustroju, czyli przejście od rozszalałej demokracji do królestwa. Wtedy za wszystkie nasze osobiste i zbiorowe nieszczęścia odpowiadałby król. A społeczeństwo nasze bardzo szybko zjednoczyłoby się przeciw niemu. Mielibyśmy w konsekwencji miłujący się naród lub jak kto woli – społeczeństwo. Z jednym wyjątkiem, że wszyscy nienawidziliby króla i jego królewskiej rodziny. Ale to nawet korzystne, bo każda zbiorowość musi mieć jakiego wroga. A obecni nasi wrogowie – tak wewnętrzni, jak zewnętrzni – nie są poważni, za mali na naszą wielką miarę.
Kto nie może zostać naszym królem
Jednakże, jak znam rodaków, to kandydatów na dzierżenie berła i noszenie korony byłoby zbyt wielu. Dlatego pierwszym krokiem na drodze do znalezienia króla, powinna być eliminacja tych, którzy królami zostać – pod żadnym pozorem – nie powinni. Wymieńmy ich.
- Arystokraci polscy i obcy. Nie mogą kandydować, bo w przypadku objęcia władzy z całą pewnością otoczyliby się „kuzynami”. Kuzyn to bardzo ogólne u arystokratów określenie wszelkich powinowatych i krewnych. Choćby łączyło ich z kimś z arystokracji świata 1 procent krwi, to ktoś taki zawsze jest kuzynem. A polski król musi być czysty, bez żadnych rodowych koneksji, powiązań – ergo – nie może być poddawany żadnym naciskom.
- Potomkowie szlachty polskiej. Tym nie należy dowierzać, bo szlachta nasza pokazała już jak bardzo szanuje państwo, doprowadzając je do upadku i rozbiorów. Poza tym – ktoś kto paraduje z sygnetami herbowymi na palcu lub wiesza w domu ryty i emaliowany herb, nie jest poważny. I najważniejsze. W Polsce już od 1918 roku zakazane jest używanie wszelkich tytułów szlacheckich i arystokratycznych. Wszyscy mają być równi. Tym bardziej to zasadne, że w dawnej Polsce – przedrozbiorowej – nie uznawano tytułów książęcych, hrabiowskich, margrabiowskich i innych. Ci, którzy je nosili pochodzili z Litwy lub Rusi. Albo jeszcze częściej – tytuły były im nadawane przez obce dwory lub Watykan.
- Byli i obecni politycy, posłowie, senatorowie, członkowie partii, działacze stowarzyszeń, związków zawodowych, klubów myśl wszelakiej oraz ci wszyscy, którzy udzielali się kiedykolwiek społecznie i politycznie. Restrykt ten obejmowałby również działaczy i polityków samorządowych, bo to też grupa nader rozpolitykowana. Nie mogliby też zostać królami małżonkowie, dzieci, bliższe i dalsze rodziny, kochanki, kochankowie i bliscy znajomi wymienionych powyżej osobników i osobniczek. Dlaczego tak? Chodzi o to, żeby wyeliminować z kręgu kandydatów wszelkich ludzi dzierżących jakąkolwiek władzę, choćby wiceprezesów stowarzyszeń miłośników rolady wołowej lub tiramisu. Przejście od demokracji do królestwa musi być radykalne. Nie stać nas na jakiekolwiek dawne układy, powiązania i sitwy.
- Wszelkiej jakości artyści. A to dlatego, że artyści są z natury rzeczy egotykami i pchają się na afisz. No i dlatego, że dla poklasku i rozgłosu mogą wchodzić w układy z każdym. Artyści, choćby prezentujący się jak ludzie skromni, są – w gruncie rzeczy – łasi na jawne lub ukryte komplementy. Zatem pochlebcom łatwo byłoby owinąć sobie przyszłego króla wokół palca.
- Dziennikarze. Tu uzasadnienie jest krótkie. Nie mogą być brani pod uwagę, bo pisząc, mówiąc, a nawet rysując objawili już swoje poglądy. A król poglądów mieć nie powinien.
- Naukowcy, łącznie z tytułem doktora wzwyż. Naukowcy noszą bardzo wysoko głowy, mają przekonanie o swej wiedzy nie tylko fachowej, ale także ogólnej.
- Wojskowi, policjanci, kolejarze, strażacy oraz wszelkie służby tajne i jawne państwa. Ci z kolei wychowywani są w idei posłuchu i rozkazu. A król ma słuchać jedynie siebie.
- Wszyscy inni, którzy w jakikolwiek sposób zaistnieli już tzw. przestrzeni publicznej jako znawcy czegokolwiek. Król ma być czysty pod względem wiedzy. Najlepiej byłoby, gdyby niczego nie wiedział.
Kto może być królem
Królem mógłby zostać człowiek prosty, jak Piast Kołodziej, bo w istocie restytucja królestwa miałaby nawiązywać do Polski Piastowskiej. W niej władza była absolutna i dziedziczna. Nasze kłopoty zaczęły się wraz z królami elekcyjnymi.
Prostota nie oznacza oczywiście prostactwa. Król powinien być wrażliwy. Może – na przykład – amatorsko grać na flecie, oboju, a w ostateczności gitarze czy fagocie. Mógłby być teatromanem czy lubić czytać.
Król powinien umieć pisać i czytać, zatem średnie wykształcenie powinno być preferowane. O ile chodzi o studia wyższe, należałoby dopuścić do kandydowania osobników / osobniczek po studiach z zakresu zarządzania, ale w uczelniach prywatnych. Te nie są groźne dla władcy.
Nowy Piast powinien mieć zdrowy rozsądek, ale w niczym nie przesadzać. Żadnych namiętnych pasji, jak zbieractwo czegokolwiek, żadnych masowych hodowców rybek akwariowych, gekonów, żółwi i węży, lub ptaszków w klatkach.
Kto ma wybierać króla
Powinna zostać powołana przez Sejm Rada Restytucyjna Królestwa – w skrócie RRK. Do jej obowiązków należałoby wyłonienie – wnikliwe i rzetelne – kandydatów. Potem ich spisanie alfabetyczne, z podaniem podstawowych danych. Następnym krokiem winno być publiczne przesłuchanie kandydatów i ich rodzin. Na koniec powinno odbyć się internetowe głosowanie. Ten z kandydatów, którzy otrzymałby najwięcej głosów zostałby królem.
Kompetencje króla
Król Polski rządziłby sam, albowiem Sejm i Senat uległyby rozwiązaniu. Mógłby powołać jakichś doradców, ale niekoniecznie.
Sądy by istniały, ale to król mianowałby sędziów i zatwierdzał wszystkie wyroki.
Cała ziemia i wszystkie nieruchomości należałaby do króla, a ich dotychczasowi właściciele musieliby uzyskać królewskie nadanie. Czasowe lub wieczyste. Lub nie. Decyzja byłaby królewska, jednoosobowa i niezaskarżalna. I król niczego nie musiałby uzasadniać.
Po ustabilizowaniu się nowego porządku król mógłby powołać Nowy Sejm. Posłowie pochodziliby z królewskiego powołania, ale każdy akt uchwalony przez Nowy Sejm musiałby uzyskać zgodę króla.
Za wszelkie nędzne knowania przeciw królowi groziłaby banicja i zajęcie całego majątku, lub ścięcie toporem na rynku w Gnieźnie, bo stolicą byłoby Gniezno właśnie.
Błogosławione skutki obwołania Polski królestwem
Najważniejsze jednak co działoby się potem, po jakichś 5-7 latach władzy króla. Z całą pewnością naród nasz – lub społeczeństwo – jest niezwykle zdolny do działań konspiracyjnych. Dlatego powstałyby tajne grupy zwalczające króla, dążące do jego obalenia. Ponieważ jednak żadna z tych grup samodzielnie nie byłaby w stanie króla obalić, musiałyby się porozumieć a nawet zjednoczyć. I wtedy króla by przegonili.
I to byłby prawdziwy sukces idei restytucji królestwa – to zjednoczenie się narodu. Potem z pewnością Polacy nauczyliby się rozmawiać ze sobą, słuchać argumentów innych. I nikt nie mówiłby o przeciwnikach politycznych językiem obelżywym. Tak, temu ma właśnie służyć idea odrodzenia w Polsce królestwa.
Żartem czy serio?
To co napisałem wydawać może się żartem. Ale jest jedynie projekcją marzeń większości polityków. Gdzieniegdzie już tak jest – na przykład w Korei Północnej i Rosji. A Węgrzy całkiem serio do czegoś podobnego się przymierzają.
W istocie bowiem władza, która nie jest absolutna nie cieszy. Denerwujące są te szyderstwa i śmieszki żurnalistów. I ten lęk o wynik przyszłych wyborów – to jest naprawdę upokarzające.