Tytuł tego felietonu zaczerpnąłem, z małą przeróbką, z ludowej piosenki. W oryginale jest tak:
„Oj, wesele, wesele, po weselu smutek,
oj, wlazła baba na piec,
sparzyła półdupek…”
W rzeczywistości wybory to wielkie społeczne wesele, a skutek powyborczy, jest właściwie identyczny, jak u tej baby – duże rozczarowanie i obolałe siedzenie. Żeby jednak nie być posądzonym o pójście na łatwiznę, proponuję poniższy wykład.
Wybory, dawniej 22 lipca
Daje się dziś słyszeć, że wybory to wielkie święto demokracji. Ilekroć słyszę takie zadęcie, tylekroć budzi się we mnie uśpiony burzyciel pomników. Bo dzisiejsze wybory samorządowe bardziej przypominają dawne święto 22 lipca, niż prawdziwą demokrację. Według mnie demokracja, która ogranicza się do możliwości głosowania nie jest jeszcze prawdziwą demokracją. Prawdziwa demokracja, to możliwość weryfikowania działań władzy, poddawania tych działań rozumnej krytyce i wyciąganie bezwzględnych wniosków. Tak samo jak do pełni demokracji konieczna jest weryfikacja obietnic wyborczych i sprawdzanie dotychczasowych osiągnięć życiowych kandydatów do władzy.
Wydawałoby się, że w dobie wolnych mediów, Facebooka, Twittera nie ma nic łatwiejszego, niż rzetelne rozliczenie dotychczas rządzących radnych, burmistrzów, wójtów, prezydentów miast i marszałków województw, ale nic bardziej mylnego. Obecna kampania wyborcza to parada terenowych zarozumialców, gminnych zbawców i lokalnych świętych Mikołajów. Przykłady? Podzieliłem je na dwie kategorie. Pierwsza to auto-chwalba obecnych władz, druga to zapowiedzi kandydatów.
Czego to myśmy nie zrobili
W wielu miastach na nowych obiektach municypalnych, takich jak zajezdnie autobusowe, na wyremontowanych pośpiesznie, po łebkach ulicach i na ledwo co ukończonych budynkach szkół, żłobków i szpitali pojawiły się transparenty, głoszące: „Zrobiliśmy to dla Was, Łodzianie, Poznaniacy czy Pszczynianie”. I wychodzi na to, że władza robi prezenty swoim wyborcom, z własnej (tej władzy) kasy. Pomijam już fakt, że łodzianie, poznaniacy, pszczynianie zawsze piszemy małą literą. Nie jesteśmy w końcu Niemcami którzy każdy rzeczownik piszą wielką literą.
Zwracam też uwagę, że pisanie „dla was” jest rodzajem nieprzyjemnego fraternizowania się z wyborcami, którym władza lokalna ma służyć. A nadto, to wyborcy są dla władzy władzą, nie odwrotnie.
I zupełnie jak w przeddzień 22 lipca obecne władze chwalą się osiągnięciami remontowo-budowlanymi. A czynią to tak, jakby rzeczywiście dochodziło do jakichś masowych cudów, a władze były po prostu cudotwórcami.
Trzeba być naprawdę mocno w sobie zakochanym, żeby uznać, że remont linii tramwajowej jest objawieniem łaski Bożej, poprzez prezydenta miasta. I tak to, przed wyborami, to co oczywiste i normalne, staje się wydarzeniem metafizycznym, nadludzkim.
I ani słowa o tym, ile z poprzednich obietnic wyborczych naprawdę zrobiono, a ile poszło psu na budę. Nikt nie ma zamiaru z czegokolwiek się rozliczać. Przecież minęło już 5 lat, więc wyborcy nie pamiętają o obiecanych złotych górach…
A czego to my nie zrobimy
Obietnice wyborcze nowych ludzi są równie nadprzyrodzone, co działania ich poprzedników. Ani słowa o pieniądzach – w sensie, skąd je nowi lokalni władcy wezmą. A bez pieniędzy nawet Salomon nie naleje. Nic, czysta abstrakcja jak u Kandinskiego lub niepohamowany kubizm jak u Picassa.
W obietnicach nowych nic się nie trzyma kupy, albo nic niczego się nie trzyma. A to dlatego, że albo nie mają pojęcia o zarządzaniu miastami i gminami, albo też uważają, że nie ma się co skupiać na szczegółach, bo i tak zwycięża wizerunek kandydata. Dlatego pozostaje nowym odwoływanie się do uczuć wyższych, właśnie metafizycznych.
Przejrzałem kilkadziesiąt ulotek wyborczych z całej Polski. Kilka poniżej zacytuję.
„Dlaczego startuję? Bo władza w mieście ignoruje mieszkańców. Chcę im przywrócić szacunek” – niestety kandydat nie rozumie, że szacunek jest w tym tekście dziwnym słowem. Co prawda dobrze brzmi, ale nic nie znaczy. Bo co? Będzie non stop łaził ulicami i każdemu mieszkańcowi będzie się nisko kłaniał kapeluszem? Przy okazji nie będzie też nikogo ignorował.
„Jestem zmianą, na którą czekacie” – pisze kandydatka. Ale nie pisze jaką zmianą, z czego na co. Ot, ma być zmiana, to jestem. Jako kobieta jest nowa nawet ładna, ale iluż wyborców zechce zmienić na nią swe żony?
„Chcę, aby nasze miasto inspirowało” – pisze kandydat, z zawodu nauczyciel, obecnie emeryt. I aż przykro myśleć, czego to on nie uczył w przeszłości. Przede wszystkim nie uczył sensu słów, bo inspiracja to natchnienie. A czymże ma inspirować owo miasto, Duchem Świętym, skłonnościami do uprawiania sztuk pięknych? Kolejne puste słowa.
„Obecny prezydent jest zmęczony. Dajmy mu odpocząć.” – jakże podle apeluje kandydatka na urząd prezydenta miasta. Sugeruje bowiem, że obecny prezydent nie ma już sił i zdrowia do sprawowania urzędu, a nawet – być może jest chory. Czyli, podłość, podejrzane sugestie i pomówienia. Strzeż Panie wyborców przed takim kandydatem na urzędzie. Bo taka kandydatka będzie gotowa na wszystko.
„Sejmik bez polityki!” – deklaruje kandydat do sejmiku województwa. I kolejna abstrakcja, bo czymże jest sejmik jak nie ciałem politycznym? A tu kandydat zapowiada, że jego polityka nie interesuje… W takim razie nie powinien się ubiegać o mandat. Mógłby zostać dobrym strażnikiem miejskim, szewcem (których tak brakuje), a jeżeli ma ukończone studia to nawet nauczycielem. Tu dodam, że kandydat o niczym więcej w swoim programie nie informuje.
„Kocham to miasto. Chcę przywrócić mieszkańcom szacunek” – informuje kolejny łaskawca do rady miejskiej. Ale nie zdaje sobie sprawy, że szacunek jest czymś osobistym, własnym, niemal intymnym i nikt nikomu ani nie może go odebrać, ani przywrócić. Szacunek dla innych się ma, albo nie ma. Szacunek jest wartością moralną, wskazówką, jak traktować siebie i innych, by nie naruszać swojej ani cudzej godności. Szacunek służy ochronie tej najważniejszej, najbardziej delikatnej części naszego ja. Wybacz im Panie, bo piszą jak myślą, a myślą – jak widać – bardzo marnie.
Brudno i totalny bałagan
O jednym żaden z kandydatów ani z tych, co już władzę mają ani z tych, co jej tak bardzo pragną nie wspomina… o powszechnym i zniewalającym brudzie i bałaganie, który panuje na wsiach, w miastach i miasteczkach. Elektorat niemiłosiernie brudzi, a władze nie sprzątają.
Dziwne, że nikt, dosłownie nikt z kandydatów, nie podjął tego tematu. A temat widać i czuć na każdym kroku. Obecne władze robią niewiele w kwestii brudu, bo – jak twierdzą – nie mają pieniędzy. Więc zrozumiałe, że obecni udają, że jest czysto. Ale dlaczego ci nowi sprawy nie podejmują? Bo boją się wyborców, których tak niskie tematy mogłyby odstręczyć od głosowania na czyściochów. No i nikt nie lubi, żeby mu wytykać, że jest brudasem.
A prawdę mówiąc, my Polacy lubimy bardziej wzniosłe tematy: honor, dziedzictwo historyczne odpowiedzialność dziejowa… A przypominanie, żeśmy z dziada pradziada brudasy, nie uchodzi.
Pójdę, ale bez zadowolenia
W sumie mamy programowy mętlik w głowach, kalectwo językowe w ulotkach i nieprzepartą chęć życia przez najbliższe 5 lat na koszt wyborców. Mało, piekielnie mało. I potwornie drogo! Niestety, przed każdymi wyborami wzrasta we mnie poziom anarchizmu. Albowiem nikt ze starych z niczego się nie rozlicza, a nikt z nowych nie sili się nawet na minimum logiki. Do urny oczywiście pójdę, ale bez zadowolenia.