CEZARY KRYSZTOPA: Dokąd Niemcom tak spieszno?

Rys. Cezary Krysztopa

Być może stoimy przed największym zagrożeniem dla polskiej państwowości od dziesiątków lat. I słusznie obawiamy się skutków tego zagrożenia. Warto jednak również pamiętać, że to co nas przeraża, jest paradoksalnie objawem słabości przerażających.

Niesłusznie mówi się o „federalizacji UE”, to określenie zakłamuje istotę procesu, którego jesteśmy świadkami. Słowo „federalizacja” zakłada jakąś równość podmiotów. Tymczasem proponowane zmiany, ze zniesieniem weta na czele, sprawią, że wpływ państw mniejszych na wspólny los ogromnie spadnie, a wpływ państw takich jak Niemcy czy Francja, ogromnie wzrośnie. W zasadzie najwięcej do powiedzenia mają mieć Niemcy. Myślę, że właściwszym słowem byłaby tu „centralizacja”

Trudno nie postrzegać tego jako podstępnej realizacji odwiecznych postulatów niemieckiego nacjonalizmu, tym razem pod płaszczykiem „wartości europejskich”. Jeśli dodać do tego oparcie na ideach neomarksistowskiego „Manifestu z Ventotene” oraz iluzoryczność „europejskiej demokracji”, najzupełniej uzasadnione są porównania do Związku Socjalistycznych Republik Europejskich. A jeśli wziąć pod uwagę, że zmiany mają postawić Niemców w roli europejskich ubermenschów, nas w roli untermenschów, a Polskę w roli niemieckiego Lebensraum, uzasadnione wydaje się porównanie do IV Rzeszy.

Skąd ten pospiech?

Skąd się natomiast bierze ten pośpiech i chęć ukrycia tego miażdżącego procesu za nerwowymi zapewnieniami, że „w zasadzie nic się nie dzieje, jeszcze dużo czasu, a w ogóle to odebranie nam prawa decydowania o sobie, leży w naszym interesie”? Otóż bierze się z dwóch źródeł.

Po pierwsze w jakimś sensie Niemcy się walą. Same i bardzo konsekwentnie podcięły sobie korzenie wzrostu, z jednej strony uzależniając się od taniego gazu z Rosji, który nie bez problemów zniknął po rosyjskiej inwazji i opierając energetykę, po jednoczesnym zamknięciu elektrowni atomowych, na marzeniach o „tanim prądzie” z wiatraczków i słoneczka. Jakby tego było mało, zawaleniu, choć być może chwilowemu, uległa nie tylko geostrategiczna koncepcja wspólnej z Rosją przestrzeni „od Lizbony do Władywostoku”, ale również „plan B” polegający na ścisłej współpracy z Chinami. Sprytni Chińczycy owszem, wzięli technologie, ale teraz sami sobie produkują samochody elektryczne i niemieckich nie potrzebują. Niemcy desperacko potrzebują żebyśmy, w Europie środkowej i wschodniej, zostali ich „Chińczykami”, rynkiem zbytu i rezerwuarem taniej siły roboczej. Jeśli dołożyć do tego katastrofę społeczną wywołaną niekontrolowaną migracją, katastrofę polityczną związaną ze wzrostem poparcia dla AfD i katastrofę finansową związaną z orzeczeniem niemieckiego TK o nieprawidłowej relokacji 60 mld euro, co spowodowało ogromną wyrwę w budżecie, mamy mniej więcej pełen obraz czarnej dziury w jakiej znajdują się nasi zachodni sąsiedzi.

Po drugie, Europa wymyka się Niemcom z rąk. Oczywiście, że ciągle wielu narodom mogą zrobić krzywdę, Polakom znowu zrobili. Ale spójrzmy szerzej. Hiszpanie powstali przeciwko swoim hurraeuropejskim socjalistom, Włosi choć niestety mocno uzależnieni od brukselskiej łaski, to wściekli, Szwedzi się wymknęli, we Francji umacnia się Front Narodowy, Węgry wiadomo, w Polsce (szkoda, że sam jeszcze do tego nie doszedł) PiS wcale nie został rozbity, a wczoraj w nocy dowiedzieliśmy się, że tradycyjnie na niemieckie posyłki Holendrzy, postanowili najwięcej mandatów dać Geertowi Wildersowi i jego eurosceptycznej Partii Wolności. I dlatego w działaniach brukselskich, a w istocie berlińskich mandarynów, jest tyle pośpiechu i nerwowości.

– Geert Wilders, lider skrajnie prawicowej Partii Wolności zdobył najwięcej głosów w środowych wyborach w Holandii – wynika z exit polls. O jakiej federalizacji Europy tu w ogóle mowa – napisał na Twitterze publicysta Sorosowej Rzepy Jędrzej Bielecki, zwykle stanowiący z racji zabawnie „entuzjastycznego” wobec „nadchodzącej waadzy” stosunku, twitterowe pośmiewisko. I ja się z nim zgadzam.

Niemcy zapominają

Przy czym daleki jestem od entuzjazmu, czy hurraoptymizmu, to co się dzieje na brukselskich (czytaj – berlińskich) salonach, jest dla nas bardzo groźne, a postawa zdrajców głosujących za odebraniem Polsce suwerenności, odrażająca. Pewna nadzieja jednak w tym, że Niemcy znowu zapominają o tym, że może i są „najsilniejsi w Europie”, ale nie są silniejsi od całej reszty Europy.

Jednym z najbardziej histerycznie powtarzanych przez brukselskich (czytaj – berlińskich) mandarynów zaklęć jest „populiści chcą zniszczyć zjednoczoną Europę”. A tymczasem, szczególnie biorąc pod uwagę skąd się popularność owych „populistów” bierze, stwierdzenie, że „zjednoczona Europa doskonale sobie z autodestrukcją radzi sama”, wydaje się oczywistością i truizmem.