WALTER ALTERMANN: Kilka życzliwych przestróg dla dziennikarzy (część I)

Czas jest bardzo niespokojny, wiadomo – wybory. A w taki czas bardzo łatwo można, nawet na prostej drodze, potknąć się i w najlepszym wypadku złamać nogę.  Wielu dziennikarzom wydaje się, że wybory to okres wielkich żniw, i choć to prawda, to powiadam Wam, że to także czas, kiedy można łatwo ulec wypadkom zawodowym, nabawić się ciężkich kontuzji, które będą się za Wami ciągnęły przez całe życie. Dlatego kreślę tych kilka uwag – biorących się z mego osobistego doświadczenia i nie mniej przykrych obserwacji innych dziennikarzy.

Przed wyborami rośnie gwałtownie liczba ludzi, którzy pragną przed kamerą, czy mikrofonem wypowiedzieć choć kilka wielkich mądrości, z którymi – mając taką nadzieję – zasiądą w ławach parlamentu. Większość z nich przygotowywała się do tego momentu – zaistnienia „w przestrzeni publicznej” – wiele lat, dlatego w momencie swej inauguracji medialnej są niezwykle pobudzeni i niełatwo im zapanować nad przekładaniem myśli na zrozumiały język. Są też mocno zdenerwowani i skłonni do prawdziwej walki, nie mówiąc już o walce na słowa i argumenty, bo z tym jest zawsze duży kłopot.

Szanuj rozmówcę

Zapanować nad takim gościem nie jest łatwo i czasami aż korci człowieka – znaczy się dziennikarza – żeby powiedzieć gościowi, że jest zwyczajnie głupi. Jednak nic gorszego nie mogłoby dziennikarza spotkać, gdyby dał upust własnej opinii.

Nie tylko nowicjusze w kandydowaniu mogą wystawić nerwy i osobistą kulturę dziennikarza na ciężką próbę. Zaprawieni w bojach aktualni parlamentarzyści są jeszcze gorsi, bo wizja utraty fotela posła, senatora, dobrego towarzystwa i pokazywania się niemal co dnia publicznie – może być torturą. A na torturach wiadomo, człowiek wszystko powie.

Co radzę dziennikarzom prowadzącym tzw. debaty wyborcze? Bądź grzeczny i miły, ale nie musisz się cały czas głupawo uśmiechać. Po prostu bądź skupiony i dobrze wychowany. Staraj się wejść w tok rozumowania dyskutantów. I choć znalezienie jakiejkolwiek logiki w wypowiedziach Twoich gości może być niezwykle ciężkie, to skupiaj się na nich, bo nie ty jesteś w takich dyskusjach najważniejszy. I jeszcze jedno – nie Ty ich wychowałeś – naprawdę nie ponosisz za swych gości żadnej odpowiedzialności.

Bądź bezstronny

Nie jestem tak ograniczony, żeby oczekiwać od dziennikarzy braku mentalnego zaangażowania się w politykę. To znaczy – braku duchowego sprzyjania którejś z partii. Każdy ma prawo kochać po swojemu, czyli być po stronie nawet najdziwniejszych partii – to jest fundamentalna zasada demokracji. Jednak, gdy jesteś dziennikarzem i prowadzisz dyskusję polityków, to swoje prywatne sympatie schowaj głęboko w kieszeń. Ty masz być bezstronny, a każdy z uczestników Twojej debaty ma mieć te same prawa. Szczególnie uważaj na tych, których nie lubisz. Właśnie dla nich bądź najbardziej sprawiedliwy i miły.   

Niestety na licznych antenach dochodzi ostatnio do tego, że prowadzący krzyczą na swoich gości. To jest niedopuszczalne, bo dziennikarz nie jest równy politykom. Jako człowiek nie jest gorszy, może być nawet stokroć lepszy, ale nie ma mandatu wyborców, lub nawet się o niego nie ubiega.

Dziennikarz z założenia ma być obserwatorem. Może „przyduszać” swych rozmówców logiką, bezwzględnym dochodzeniem do prawdy i cytowaniem faktów, nigdy jednak nie może przechodzić do rękoczynów, a krzyk jest rękoczynom bliższy niż cokolwiek innego. Póki Sejm nie wprowadzi prawa, pozwalającego na lanie gości w studiach radiowych i telewizyjnych – póty unikajmy okazywania wzburzenia. Unikajmy też cynicznych uśmieszków i przewracania gałkami oczu, jako znaków naszego oburzenia i zadziwienia nierozumnością gości. A to też zdarza się coraz częściej.

Być może agresja i nieskrywana pogarda wobec zaproszonych gości podobają się całkiem sporej grupie elektoratu, ale nie warto, naprawdę nie warto. Są chwile, w których bardzo trzeba uważać po czyjej się jest stronie, żeby po latach nie wstydzić się. Naprawę lepiej z mądrym zgubić niż z głupim znaleźć.

Bądź poza sporem

Nie zastępuj dyskutantów i nie udowadniaj im, że kłamią lub tylko „głęboko się mylą”. Od tego masz w studio oponentów. Jeżeli gość z partii różowych palnie coś głupiego, to już go przeciwnicy z partii granatowych wezmą na kieł. A Ty nie możesz być po żadnej ze stron. Niech się biją – proszę bardzo. Kłócą się bez sensu – ależ proszę bardzo…

Dziennikarz ma być jak przewodnik widza, słuchacza i czytelnika, ma w ich imieniu badać świat, w ich imieniu ma starać się zrozumieć także politykę. Dziennikarz jest niejako plenipotentem widzów, słuchaczy i czytelników. Dlatego nie może sam stawać po żadnej ze stron sporu. Bo tym samym traci wiarygodność.

Nie warto wprost lub skrycie stawać się stroną sporu. Dyskutanci wejdą lub nie wejdą do parlamentu i takiego ryzyka się podjęli. Ale my zostaniemy z opinią człowieka narwanego, który wcina się jako ochotnik między walczące słonie. I wiadomo, że zostaniemy zdeptani.

Czy takie postępowanie dziennikarza, taki zawodowy punkt widzenia na politykę, nie jest hipokryzją? Nie jest, bo taki zawód wybraliśmy. Lekarze na wojnie leczą nawet rannych żołnierzy wroga, bo taki mają zwód. A jeżeli ktoś będzie cierpiał, że nie wolno mu na antenach objawić swego politycznego oblicza? Takiemu radzę zmienić zawód i to bardzo szybko – nie znoszę bowiem widoku ludzi cierpiących, nawet z ich własnej woli.