Moja Niepodległa Ukraina – SIERHIJ KULIDA: Moja niezależność

Fot.: HB

1 września 1976 r. Wstąpiłem na Uniwersytet Kijowski, aby studiować filologię ukraińską, a teraz czekam na pierwszą „parę” przy audytorium nr 145 z moimi świeżo upieczonymi kolegami, którzy podzielili się na „grupy zainteresowań”. Wszystkie twarze są radosne, podekscytowane i trochę spięte – jakoś będzie…

W naszym „kręgu przyjaciół” wszyscy są mieszkańcami Kijowa lub przedmieścia. Sam między innymi Slavko Zholdak – syn słynnego satyryka i tłumacza, Taras – wnuk Maksyma Rylskiego klasyka literatury ukraińskiej, Lesi Zemlyak – córka autora ówczesnych bestsellerów „Stado łabędzi” i „Zielone młyny”, Nina – wnuczka pisarki dziecięcej Kuźmy Hryby.

Dress code dla dziewcząt i chłopców to „markowe” dżinsy. Językiem komunikacji jest rosyjski. Na zajęciach mówiliśmy po ukraińsku, ale poza murami klasy macierzystej posługiwaliśmy się językiem moskiewskiej „starszej siostry”. Jednocześnie nasi rodzice używali wyłącznie, jak powiedział nasz poeta, „języka słowika” zarówno w pracy, jak iw życiu codziennym.

Teraz ze wstydem przypominam sobie tę ignorancję i snobizm, a wtedy nikt nie miał nawet wątpliwości, że rosyjski (podobnie jak angielski) jest modny i nowoczesny.

W języku rosyjskim opublikowano miliony egzemplarzy prawie wszystkich popularnych publikacji — naukowych, historycznych, literackich itp. Oczywiście w ówczesnej Ukraińskiej SRR drukowano odpowiedniki, ale w Moskwie te publikacje były uważane za głęboko „prowincjonalne” i nie warte uwagi. Tak, nie można ukrywać, ukraińscy „władcy dusz” marzyli o publikacji w jakimś „pisarzu sowieckim” czy „literaturze literackiej”. To podniosło ich o kilka stopni na hierarchicznej drabinie Związku Pisarzy Ukrainy i dało możliwość zakupu samochodu osobowego – niemożliwe marzenie wielu mieszkańców „krainy sowieckiej” – „Moskwicza”, „Łady” czy, w ostateczności krajowe „Zaporoże” lub „Wołyń” …

Ewentualne przerzuty naszego „grzechu pierworodnego” zostały usunięte skalpelem oświecenia przez pochodzącego z obwodu lwowskiego Bohdana Hnatiuka. To on po cichu dał nam, zweryfikowanym kolegom z Kijowa, „tylko na jedną noc” historyczne śledztwa Oresta Subtelnego i Mykoły Arkosa, „samopublikowane” dzieła Wasyla Stusa, Jewhena Swierstiuka, Iwana Switłycznego, a nawet wydaną przez Politwydawa Ukrainy w 1970 r. (i zakazaną trzy lata później „za manifestowanie nacjonalizmu”) książkę „Ukraina, nasz Związek Radziecki” I sekretarza KC Komunistycznej Partii Ukrainy Petra Szelesta.

Na spotkaniach w kawiarni czy hostelu Bohdan Hnatiuk opowiadał nam o tradycjach ludowych, które nadal kultywowano na Ukrainie Zachodniej, o zakazanym Kościele greckokatolickim, o walce świadomych Ukraińców z bolszewikami w okresie powojennym. Czasami nie wierzyliśmy, słuchając „informacji politycznych” naszego przyjaciela, ale stopniowo nasze mózgi, jak to mówią, układały się. Zaczęliśmy uświadamiać sobie, że jesteśmy członkami wspaniałego narodu, godnego naszych przodków – rycerzy Siczy Zaporoskiej.

Wtedy jeden z moich przyjaciół, prawdopodobnie Oleg Dudarenko, napisał wiersz, który „chodził po moich rękach”. Nie pamiętam już jej treści, ale refren wyryty na zawsze – „żółte pola, błękitne niebo – flaga upragnionej woli”…

W naszym kręgu był renegat, który przekazał Bohdana „właściwym władzom”. Wraz z nim wpadł w szpony KGB Oleg. Chłopcy, po zorganizowaniu partyjno-komsomołskiego sądu w stylu lat 30., zostali wyrzuceni z uniwersytetu na czwartym roku. A mój ojciec, który był znanym lekarzem, został ostrzeżony przez znajomego kagiebisty: „Powiedz swojemu synowi, żeby mniej czytał o wszelkiego rodzaju obrzydliwościach, bo będzie miał duże kłopoty. Ale ty też będziesz cierpieć.” Tata, który w młodości przyjaźnił się ze „zhańbionymi” pisarzami lat 60., nic mi o tym ostrzeżeniu nie powiedział. Dowiedziałem się dopiero po latach…

Swoją drogę do niepodległości utorowała mi także praca w redakcji Rozgłośni Literacko-Dramatycznych, którą kierował tolerancyjny pod każdym względem Jurij Zasenko –  syn słynnego krytyka literackiego. Nasz zespół był uważany za swego rodzaju front w systemie telewizji i radia państwowego. W programach moich kolegów znalazły się dzieła pisarzy, których władza, delikatnie mówiąc, nie bardzo lubiła. Opowiadano zawoalowane, czasem w języku ezopowym, chwalebne karty ukraińskiej historii, poruszano aktualne tematy szarej i beznadziejnej ówczesnej sowieckiej egzystencji.

Za to Zasenko był „obsmarowywany” na zebraniach kierownictwa, ale zawsze „szczerze żałował”, otrzymując „ostatnie chińskie ostrzeżenie”. I tak do następnego razu…

Na początku września 1989 r. w Kijowie odbył się Zjazd Ustawodawczy Ludowego Ruchu Ukrainy ds. Pierestrojki. (Nawiasem mówiąc, w lutym tego roku gazeta „Literatura Ukrainy”, której mam zaszczyt być obecnie redaktorem naczelnym, zamieściła na łamach propozycję dotyczącą Statutu i Programu Ruchu.) Nasz Redakcja i jej autorzy aktywnie uczestniczyli w przemianach na Ukrainie.

„Ruch jest zjawiskiem całkowicie logicznym, bo odbijał się wówczas echem w ogólnoeuropejskich trendach i procesach, które doprowadziły do ​​zmiany systemu totalitarnego” – powiedział znany ukraiński poeta Pawło Mowchan. – Wszystko działo się równolegle – co wydarzyło się w Polsce, co się stało na Węgrzech, co wydarzyło się w Czechach, co wydarzyło się w krajach bałtyckich, co wydarzyło się w Gruzinach, co wydarzyło się w Azerbejdżanie… to wszystko były prawidłowe procesy. I zostały zapłodnione w jednej fali. Gdyby nie było szerszych kontaktów – z Sayudis, z polską Solidarnością, z innymi powiązanymi z nami strukturami politycznymi – bylibyśmy dziwakami.

Wkrótce w ukraińskim radiu wyemitowano program „Niepodległość” i stałem się członkiem małego zespołu ludzi o podobnych poglądach. To były niezapomniane lata. W transmisjach  brali udział ówcześni ministrowie, znani biznesmeni, pisarze i, jak mówią dziś, liderzy opinii publicznej. Nasze programy nie były zaangażowane i sformalizowane. Rozmowy były ożywione, goście i prezenterzy zachowywali się swobodnie, słychać było żarty, a czasem śpiewano piosenki. Pamiętam, jak pisarz i polityk Wołodymyr Jaworowski przywiózł na jeden z programów świątecznych chór ludowy, który nie tylko śpiewał kolędy z natchnieniem i toastami pił szampana. Wtedy jakiś słuchacz, zadzwoniwszy do studia, z niepokojem zapytał: „Co się tam z tobą dzieje? Coś wydaje się strzelać…”. „Jak to, co? – zdziwił się znany pisarz. Podnosimy kieliszki do narodu ukraińskiego!”

Historia państwowego nadawcy czegoś takiego wcześniej nie znała…

24 sierpnia 1991 r. Rada Najwyższa Ukraińskiej SRR uchwaliła Akt Ogłoszenia Niepodległości Ukrainy, który został potwierdzony przez ludność w ogólnoukraińskim referendum 1 grudnia.

A 20 lutego 1992 r. Rada Najwyższa Ukrainy przyjęła uchwałę „W Dniu Niepodległości Ukrainy”, w której stwierdzono: „Biorąc pod uwagę wolę narodu ukraińskiego i jego wieczne pragnienie niepodległości, potwierdzając historyczne znaczenie uchwalenie Ustawy o ogłoszeniu niepodległości Ukrainy 24 sierpnia 1991 r.,

Rada Najwyższa Ukrainy dekretuje:

Uznać 24 sierpnia za Dzień Niepodległości Ukrainy i obchodzić go corocznie jako państwowe święto Ukrainy”.

Jestem dumny z tego, że w pewien sposób włączyłem się w walkę o „naszą i waszą wolność”, o naszą Niepodległość…