O naszych kompleksach pisze WALTER ALTERMANN: Obcych serdecznie zapraszamy

Co za czasy. Wszystko trzeba ludziom pisać. Czy rzeczywiście wszystko..? Fot.: Archiwum/ h/ re

Młody muzyk, jeszcze uczeń szkoły średniej, opowiada w telewizji jaka była jego droga do muzyki. I w pewnej chwili mówi: „I właśnie w tym momencie zapasjonowałem”. Ciekawe urobienie czasownika od rzeczownika. Chłopak stworzył z dwóch słów jedno. Mamy zainteresowanie i pasję. Połączył i nawet logicznie mu wyszło. Tyle tylko, że zupełnie niezgodnie z duchem języka polskiego.

A może młody muzyk użył przedrostka – za, bo ma on w języku polskim siłę wzmacniającą przekaz i oznacza coś ostatecznego. Mówimy przecież zakończony, zastrzelony, zamulony, zapracowany. Kiedyś malował mi mieszkanie człowiek, który z westchnieniem zazdrości stwierdził: „A szwagier wrócił z Niemiec, bardzo mocno zarobiony”. Co miało znaczyć, że szwagier dużo zarobił.

Owszem mamy rzeczowniki odczasownikowe, jak np. dźwig od dźwigania; koparka od kopania, spychacz od spychania. Ale mamy też czasowniki odrzeczownikowe, czyli tzw. gerundia – od łac. gerundivum. Są one tworzone przez odcięcie od czasownika (wyrazu podstawowego) końcówki fleksyjnej i dołączenie do tematu formantu -anie, -enie lub-cie, np.: biegać – bieganie; odpoczywać – odpoczywanie; marzyć – marzenie; podzielić – podzielenie; wprowadzić – wprowadzenie, szyć – szycie, pić – picie. Ale nie mamy na szczęście – jeszcze – komputerowania, pralkowania, samochodowania.

Miejmy nadzieję, że „za-pasjonowanie” się nie przyjmie. Choć naród u nas twórczy lub po nowoczesnemu: „kreatywny”.

Transferobus

Pewien mój znajomy wybiera się właśnie, w dużej gorączce podróżnej – niem. Reisefieber – za granicę. Opowiadając mi o przygotowaniach, stwierdza, że jest dobrze, bo „z hotelu ma transfer busowy na lotnisko”. Tak miał napisane w ofercie biura podróży. Biuro być może pisze tak, żeby być zrozumiałym dla obcokrajowców. Ale znajomy jest Polakiem. Niestety „transfer” jest jednym z angielskich słów, które wypierają nasze, lub obce, ale przyswojone dawniej.

Według słownika PWN „transfer” oznacza dzisiaj: 1. transakcję gospodarczą polegającą na przekazaniu pieniędzy, usługi, technologii itp. przez jedną instytucję drugiej, bez ekwiwalentu; 2. wpływ, jaki wywiera wcześniej nabyta umiejętność na przyswojenie sobie innej umiejętności; 3. przejście zawodnika z jednego klubu do innego w zamian za wynegocjowaną kwotę. 4. przeniesienie lub przesłanie czegoś z miejsca na miejsce.

Z tego wynika, że mój znajomy jest tylko „czymś”, co można przesłać z miejsca na miejsce. Naprawdę przykre jest takie uprzedmiotowienie człowieka i Polaka.

 

Chodziło o to, że hotel zapewnia busy, którymi można na lotnisko dojechać. Ale tak jest więcej pisania i prestiż mniejszy dla hotelu. Inny problem, to zadomowienie się słowa „bus”. Owszem dawniej były znane autokary, autobusy – słowa też pochodzące z angielskiego. Teraz mówimy „bus” na mały autobus. Całkiem to logiczne, bo autobus był duży, a bus jest mniejszy. Ja bym pisał i mówił „mały autobus”. Ale tu chodzi o pośpiech w transferowaniu na lotnisko, więc krótszy dojedzie szybciej.

Agenda

Mówi w telewizji pewien urzędnik: „Nie mieliśmy tego tematu w dzisiejszej agendzie”. Zastanawiam się, dlaczego nie powiedział, że: „W planie narady, spotkania…”; albo „Dzisiaj nie planowaliśmy zajmować się tym tematem”? Bo „agenda” brzmi poważniej – zdaniem urzędnika. A plan… może być nawet lekcyjny.

Strasznie nam się srożą i poważnieją urzędnicze słowa, że bez kija nie podchodź. Trwa urzędnicza walka o powagę ich urzędów. Przypomina mi to zjawisko jedynie carską Rosję, w której urzędnik był figurą, niezależnie od rangi. Choćby jak ten gogolowski ostrzyciel ołówków, to jednak urzędnik! Niby w demokracji urząd jest dla człowieka, jak głoszą demokraci, ale mnie się coś zdaje, że ludźmi – dla których naprawdę istnieją urzędy – to sami urzędnicy.

Dla wyjaśnienia, w dzisiejszym języku polski „agenda” ma kilka znaczeń: 1. fila urzędu lub instytucji; 2. terminarz; 3. ustalony plan jakiegoś spotkania; 4. chrześcijańska księga liturgiczna.

Zalecałbym, apeluję – choć wiem, że adresaci nie odbiorą mego apelu serio – żeby zejść z koturnów i zacząć mówić językiem zrozumiałym dla prostych ludzi. Skoro mamy już oswojony, też obcojęzyczny „plan”, to zostawmy w spokoju tę cholerną „agendę”.

Przestrzeń czasu, mentalna i artystyczna

Przestrzeń to jakiś obszar ziemi, nieba, miast, ulic. Mamy tez przestrzeń w budynkach. Tak było do tej pory. Ale myśmy to zmienili.

Zupełnie tak samo, jak molierowski Sqanarel, który będąc „Lekarzem mimo woli” opowiada Gerontowi, że serce mieści się po prawej stronie. Na to Geront, grzecznie zauważa, że chyba po lewej… Owszem, tak było – odparowuje Sqanarel – ale myśmy to zmienili, i nie musi pan dorównywać nam w postępie wiedzy….

Przestrzeń była niedawno jeszcze normalnym polem lub obszarem. Ale w tej sprawie zmieniło się i to wiele. Słyszałem już o przestrzeni mentalnej, politycznej, o przestrzeni porozumienia, konfliktu, zgody, negocjacji.

Pewien artysta twierdził nawet, że przestrzeń motywuje go do kreacji, rzecz w tym, że musi uprzednio odczuć, zrozumieć i oswoić tę przestrzeń. Mówił o normalnej, pustej wtedy, teatralnej scenie, ale „scena” brzmiałaby nienowocześnie, a przestrzeń kreacji jest nowoczesna. Poza tym – puste sceny i inne przestrzenie niezwykle podniecają wszystkich plastyków. Ale po podnieceniu, najczęściej – gdzieś tak w 75 procentach – widz otrzymuje marne dekoracje lub przeciętne obrazy, bo podniecenie, odczuwanie przestrzeni, nie wystarczają do stworzenia czegokolwiek.

Kiedyś w tym znaczeniu, co teraz „przestrzeń”, używano słowa „sfera” i wystarczało w zupełności. Ale idą zmiany, zmiany, zmiany… Podejrzewam, że w gruncie rzeczy chodzi o bardzo sprytny zabieg psychologiczny. Chodzi o to, żeby odbiorcę zaskoczyć, mówiąc coś tak irracjonalnego, nad czym odbiorca naszego komunikatu będzie się musiał zastanowić. Choćby przez ułamek sekundy. Wtedy myśl mu ucieka i nie ma już siły skupić się nad tym o co „nowoczesnemu Polakowi” chodzi.

Jest to metoda rozpraszania uwagi. Zupełnie jak z psem, prowadzonym przez nas na smyczy, który zaczyna się interesować innym psem, bo chce mu skoczyć do gardła. Ale lekko trącony kolanem, nasz pies – będąc zdziwionym – traci skupienie na tym innym psie. I tak nas bez przerwy trącają kolanem – właściwie nowojęzykiem – politycy, artyści, dziennikarze i urzędnicy. I dajemy im spokój, bo jesteśmy zmęczeni, i nie jesteśmy w stanie rozgryźć o co im chodzi.

Myślę, że Polacy są pełni kompleksów wobec Zachodu. Co prawda wszyscy deklarujemy, że jesteśmy dumnym narodem, ale tak w głębi ducha mamy potworne kompleks „gorszości”. I dlatego tak wchłaniamy obce pojęcia i słowa, żeby jak najbardziej do tego Zachodu się zbliżyć.