O typach dziennikarskich i języku pisze WALTER ALTERMANN: Szaleństwa i grube niezgrabności

Graf.: Цензор.НЕТ/ h/ re

Wojna na Ukrainie, mimo że jak każda wojna jest przerażająca, wywołała też w naszych mediach falę tragikomicznego szaleństwa. Bo bardzo wielu dziennikarzy poczuło się korespondentami wojennymi, a równie wielu wykazuje poważne zainteresowanie sprawami militarnymi.

 

W ramach tego pobudzenia umysłowego żurnalistyki ujawniły się co najmniej trzy grupy publicystów:

  1. Korespondenci domowo-wojenni. Do tej grupy nie należy zaliczać prawdziwych korespondentów wojennych, którzy są na Ukrainie i stamtąd przesyłają materiały filmowe, radiowe i prasowe.

Natomiast korespondenci domowo-wojenni kojarzą mi się jedynie z naszą pierwszą narodową operą „Cud mniemany, czyli Krakowiacy i Górale”, z muzyką Jana Stefaniego i librettem Wojciecha Bogusławskiego. W tej operze bowiem mamy bowiem do czynienia z maszyną elektrostatyczną, której działanie uważane jest przez zwaśnione strony za cud. Z tymi, którzy udają  korespondentów jest tak samo jak u Bogusławskiego – myślą, że jak pokażą nam jakiś zręczny montaż materiałów zagranicznych, to my razem – Krakowiacy i Górale – uwierzymy w takie cuda.

Ci „mniemani” korespondenci, siedzą w wygodnych fotelach, przeglądają strony internetowe o wojnie. I stamtąd czerpią swą wiedzę. Ale i tak nie udaje im się ukryć, że mają bardzo mgliste pojęcie o wojsku w ogóle i żadnego pojęcia o wojnie. Ale piszą i mówią na te poważne tematy ostro, a ich sądy są bezkompromisowe. Co rozsądniejsi cytują źródła swej wiedzy, ale są oni nieliczni w gronie „specjalistów militarnych”.

  1. Analitycy. Ci nie udają, że byli na Ukrainie, za to zapraszają do swoich studiów radiowych i telewizyjnych błogosławionych naukowymi tytułami specjalistów. I to jest zabieg bardzo sprytny, bo na typowego polskiego odbiorcę działa magicznie, że rozmówca dziennikarza jest profesorem. Naród nasz, mimo coraz większej grupy magistrów i licencjonowanych licencjatów, ma nabożny stosunek do profesorów wszelkiej maści. I nie obchodzi słuchacza czy widza, że „profesor” ma równie jak dziennikarz marne pojęcie o wojsku i wojnie. Bo często do rozmowy zapraszani są socjologowie, historycy i wykładowcy od marketingu politycznego.

Przyznajmy jednak, że wśród proszonych o komentarze zdarzają się też doświadczeni generałowie i pułkownicy. Ci wiedzą o czym mówią. Jednak wtedy rola dziennikarza jest nijaka, bo wyraźnie widać i słychać, że dziennikarz daleko odbiega wiedzą od swego gościa.

  1. Doradcy. Doradcy to także goście prasy, telewizji i radiostacji. Choć najwięcej ich w mediach społecznościowy. Pojawiają się jako globalni stratedzy i znawcy wojny na miarę Carla von Clausewitza. Doradcy zawsze grzmią na tych przywódców, prezydentów, którzy nie chcą od razu i już jutro rozgromić Rosji. I nie przeszkadza im arsenał atomowy brutalnego najeźdźcy, jakim w gruncie rzeczy jest Federacja Rosyjska. A na wątpliwości, że atomowa Rosja może użyć broni jądrowej, doradcy mówią twardo, choć bez pokrycia: „Nie użyją”. Oto jeden z przykładów:

Koncert bardzo zdecydowanych życzeń

Bardzo interesujący, jako ilustracja mojego opisu „Doradców” jest wywiad prof. Romualda Szeremietiew, pod jednoznacznym tytułem: „Kaliningrad trzeba będzie zdemilitaryzować”. Profesor udzielił go 12 maja br. gazecie  DoRzeczy.

Jeżeli do NATO wejdą Finlandia o Szwecja, to bezpieczeństwo całej wschodniej flanki bardzo się wzmocni, bo zarówno Finowie, jak i Szwedzi mają dość przyzwoite armie. Co więcej, w takim układzie Bałtyk stanie się morzem natowskim. Natomiast pojawi się bardzo istotny problem tak zwanego Kaliningradu.

Damian Cygan: Co pan ma na myśli?

Trzeba chyba jednak wystąpić o to, aby po pierwsze Kaliningrad przestał się nazywać mianem zbrodniarza (Michaiła – red.) Kalinina, który współodpowiada za mord w Katyniu. Po drugie, trzeba ten rejon zdemilitaryzować, bo nie może być tak, że NATO będzie siedziało na beczce prochu, włożonej mu między nogi. To jest chyba zrozumiałe. Parafrazując niedawną wypowiedź papieża Franciszka, NATO zaszczeka też pod Petersburgiem.

Jaka może być odpowiedź Moskwy na rozszerzenie NATO?

Będzie wycie, jak zwykle. No i straszenie bronią jądrową, bo Rosjanie niczym innym straszyć już nie mogą.

Na jakim etapie rosyjskiej inwazji jesteśmy? Niektórzy spodziewali się jakiejś wielkiej ofensywy w Donbasie, tymczasem nic takiego nie nastąpiło.

Ja mówiłem, że żadnej wielkiej bitwy tam nie będzie. Rosjanie będą próbowali osuwać się naprzód, czasami o kilometr dziennie, a Ukraińcy będą konsekwentnie utrzymywać swój system obrony, jaki stosowali przedtem.

Jak ta wojna się zakończy?

Nie wiadomo. Moskwa nie ma dobrego wyjścia. Być może wszystko będzie zależało od tego, czy i na ile Ukraińcy rzeczywiście odniosą zwycięstwo, co jest w tej chwili prawdopodobne, i jak to wpłynie na wewnętrzną sytuację w Rosji. Są tacy opozycjoniści rosyjscy, którzy mówią, że Putin swoimi działaniami ciągnie Rosję do zguby i do rozpadu. Ponieważ obecna Rosja jest znacznie słabsza od Związku Radzieckiego, a Putin to jednak nie jest tej klasy przywódca, co, przepraszam, zbrodniarz Stalin, to liczę, że rozpad Rosji nastąpi szybciej niż można się spodziewać.

Tako rzecze profesor, prawie jak Zaratustra. Zadziwiające jest to, że były wiceminister i p.o. ministra obrony narodowej stawia na słowo, zamiast na siłę. W istocie bowiem mówi, że trzeba wystąpić o to, aby Kaliningrad przestał się nazywać Kaliningradem. Ale nie mówi do kogo wystąpić. Stwórcza moc słowa jest odnotowana już na początku Biblii, ale czy w przypadku Rosjan zadziała? Oni przecież mniej wierzą w Boga, a bardziej w Rosję.

Profesor idzie jednak dalej i twierdzi, że trzeba rejon kaliningradzki zdemilitaryzować. Dlaczego? Profesor odpowiada: bo nie może być tak, że NATO będzie siedziało na beczce prochu, włożonej mu między nogi. To jest chyba zrozumiałe.

Czyli profesor zakłada, że Rosja upadnie a jej resztki będą podatne na argumenty, że Bałtyk ma być krajem NATO, które nie chce mieć między nogami materiału wybuchowego.

I co ja o tym wywiadzie myślę? Myślę, że profesor uważa, iż twarde postawienie sprawy demilitaryzacji Kaliningradu jest już tej sprawy załatwieniem. I myślę, że lada dzień Rosja – jak tylko przeczytają tam wywiad profesora – zacznie wyprowadzać swoje wojska z tego obwodu. Po czym przekaże go NATO, a konkretnie nam.

W sumie można by pomysły p. Szeremietiewa przyjąć za dobre, ale moją największą wątpliwość budzi to, że mimo mojego wielokrotnego twardego i jasnego stanowiska wobec Lotto, firma ta nadal uniemożliwia mi zainkasowania większej wygranej. A przecież stanowisko w tej sprawie mam proste – jak nie przymierzając profesor Szeremietiew.

Melchior Wańkowicz na taką politykę ukuł nawet nowy termin. Nazwał ją „polskim chciejstwem”. Piszę o Wańkowiczu i zastanawiam się czy za kilka lat nie trzeba będzie przy jego nazwisku zamieszczać informacji kim był. Bo iluż dzisiejszych dziennikarzy przekartkowało choćby jego  Karafkę La’Fontaine’a?

Mamy w plecy

Wśród przykładów dziennikarskiej swawoli trzeba też zauważyć, że język młodzieżowy przekroczył już granicę poważnych tematów. Słyszymy bowiem, że: „Mamy w plecy”. I to przy okazji tematu kłopotów z paliwami. Temat jest poważny. Ludzie boją się dalszych podwyżek, boją się, że zimą nie będzie węgla… w ogóle boją się o przyszłość swoich dzieci i wnuków, i swoją. I w takiej sytuacji jakiś wesołek telewizyjny stwierdza, że z paliwami „Mamy w plecy”.

Myślę, że społeczeństwo dorosło do sytuacji. Świadczy o tym wiele tak powszechnych zachowań, jak choćby spontaniczna pomoc uciekinierom wojennym z Ukrainy. O dziwo dorastają także do sytuacji politycy, bo w sprawie wojny wszyscy są odpowiedzialni i mówią jednym głosem. Natomiast karleją w tej wojennej sytuacji media. I to nie tylko te niszowe.

Setka zabitych

Przyjęło się, niestety, że w mediach informacje o ofiarach wojny na Ukrainie budowane są językiem płochym, zdradzającym głęboką niewrażliwość. Słyszeć można w rozmaitych telewizjach, że: „W wyniku rosyjskiego ostrzału rakietowego Mariupola jest setka zabitych”.

Kto kształci wrażliwość tych dziennikarzy? Z jakich środowisk się wywodzą? Naprawdę, tak nie można.

Setka to może być wódki. Dobra wełna na garnitur – to też możliwa do akceptacji setka. Na setkę mogą biegać sprinterzy. Ale o żadnym zabitym nie wolno tak mówić. Przez szacunek dla ludzkiego życia i śmierci. Choćby tych stu zabitych było naszymi wrogami, to jednak byli to ludzie.