Po raz kolejny WALTER ALTERMANN ostrzega: Internet jest groźny dla zdrowia

Dawniej ludzie inaczej niż teraz wyobrażali sobie przekazywanie informacji - Rembrandt; Mojżesz z tablicami prawa; 1659 r.; olej na płótnie; Gemäldegalerie - Berlin (Niemcy); Fot.: domena publiczna

Internet najpierw był narzędziem komunikacji wojska i służb państwowych USA. Potem, jak to w USA zawsze bywa, ktoś wpadł na pomysł, że można na tym nieźle zarobić i Internet stał się zabawką na miarę wynalazku Gutenberga. Radość, jaka ogarnęła ludność świata, była ogromna. Bo oto ktoś anonimowy, z zapyziałego miejsca na kuli ziemskiej mógł wreszcie pisać co uważa, co z czasem stało się porażającą wolnością wypowiedzi.

Zwrócę uwagę, że nie tylko za socjalizmu była ścisła cenzura, czyli dystrybucja wolności. Reglamentowana wolność była nie tylko w tzw. demoludach. Również w wolnym świecie istniały nieinstytucjonalne narzędzia uniemożliwiające publikowania tego, co tam komu się w mózgu ulęgło. Bo to trzeba było mieć pieniądze, żeby wydać prywatnie jakieś „dzieło”. W gazetach, radiostacjach i stacjach telewizyjnych byli ich właściciele, redaktorzy, kierownicy redaktorów, a nawet istniała „polityka medialna” każdego ze środków „masowego rażenia wiedzą i informacją”, która drastycznie ograniczała ową „wolność słowa”, a która była marzeniem uciśnionych przez władze autorytarną narodów.

Co tam komu łazi po łbie

A teraz… mamy dzikie pola informacyjne i mamy globalną sieczkę intelektualną na wyciągnięcie palca ku klawiaturze. Mamy, my wszyscy ludzie matki ziemi, możliwości podzielenia się płodami własnego umysłu. I – powiem szczerze – jestem tą wolnością przerażony. Okazało się, że ludzkość – w swej masie blisko 8 miliardów istnień – nie ma właściwie nic do powiedzenia. A jednak mówi, czyli pisze. I w proch obróciło się stare powiedzenie, że z pustego i Salomon nie naleje.

Leją się strumienie bełkotu, przelewa się na nas Niagara i Nil informacji zbędnych, zalewa nas Pacyfik informacji, które czyszczą nam mózgi. Bo to nie jest tak, że umysł człowieka jest w stanie przepuścić przez siebie te biliony bitów i pozostać zdrowym.

Czy informacje są obojętne dla zdrowia

Pewien francuski naukowiec stwierdził – a było to jeszcze przed erą Internetu – że współczesny człowiek atakowany jest w ciągu każdego dnia informacjami, których średniowieczny chłop w Prowansji nie doświadczał w ciągu całego życia.

Nadmiar obrazów w telewizji, znaków informacyjnych na drogach i ulicach, reklam, tekstów gazetowych, paplaniny radiowej, informacji na deskach samochodowych o temperaturze oleju, prędkości, obrotach silnika, i tysiące innych informacji z pewnością nie są bez wpływu na nasze zdrowie. Bo nasze mózgi nie mogą cały czas pracować pod pełnym obciążenie. Tak jak silnik w każdym pojeździe mechanicznym, tak i mózg musi stygnąć, czyli odpocząć.

Czy Internet pomaga w rozwoju człowieka

Człowiek rozwijał się przez ponad 4 miliony lat. Wedle nauki pierwszy gatunek zaliczany do rodzaju Homo pojawił się około 2,6 mln lat temu w Afryce. Jeszcze starsze są Australopiteki uznawane za naszych bezpośrednich przodków, które wykształciły się ok. 4 mln lat temu. W tym czasie mózgi naszych przodków coraz bardziej fałdowały się i zwiększały swą masę. I nasi przodkowie mieli warunki do rozwoju, bo nie było Internetu.

Jestem pewien, że z Internetem człowiek pozostałaby na etapie małpoluda. Nie zacząłby używać ognia, nie wytworzyłby łuku, dzidy, maczugi i naczyń do gotowania w ognisku, a już o wymyśleniu koła nikt by nawet nie pomyślał. W ogóle nie myślałby, bo wszystko miałby już gotowe – w Internecie. Zostawmy jednak te ponure żarty i przejdźmy do namacalnych zagrożeń jakie niesie globalna sieć.

Wiedza zbyt łatwo dostępna

Przed Internetem, żeby napisać wypracowanie o doniosłości literackiej „Potopu” Sienkiewicza uczeń musiał jednak dzieło przeczytać. Obecnie mamy w komputerowej mocy omówienie dzieła i streszczenia. Uczeń i student nie muszą już myśleć, nie muszą już sami wyciągać wniosków, bo  otrzymują wiedzę już przetworzoną – razem z wnioskami i podsumowaniem.

Kiedyś, żeby napisać pracę magisterską trzeba było jednak swoje w bibliotekach odsiedzieć, robić ręcznie notatki, przepisywać odpowiednie fragmenty literatury fachowej. Był tym samym czas na myślenie o tym co się czytało i zapisywało.  Jeszcze kilka lat temu ogłaszali się osobnicy, którzy za 2 lub 3 tysiące złotych byli gotowi napisać komuś pracę magisterską. Dzisiaj i oni nie mają z czego żyć, bo niezbyt ambitny student znajdzie już gotowce w Internecie.

Widziałem ostatnio amerykańską komedię, w której nauczycielka mówi, że nie może iść na randkę bo ma do sprawdzenia 30 wypracować. Po chwili zastanowienia, mówi jednak tak: – Ale co tam, to jest w końcu trzydzieści jednakowych wypracowań. – I idzie z narzeczonym do kawiarni. Dobre i to, że się dziewczyna nie namęczyła. Dzisiaj młodzi ludzie sądzą, że nie muszę niczego wiedzieć, bo mają  wszystko w sieci. Jeżeli to jest rozwój intelektualny, to ja się nazywam Niels Bohr, a na drugie imię mam Albert. Einstein.

Internet groźny dla zdrowia

Internet stał się dla wielu cwaniaków i cwaniaczek – żeby też oddać cześć paniom – źródłem zarobku. Wystarczy pisać cokolwiek, choćby i to, że było się na spacerze, że coś się jadło, atakować jedną lub drugą partię, podawać całej ludzkiej populacji przepisy kulinarne, informować o cudownych lekarstwach na wszystko – po to, aby zarobić. Nie jest to zarobek godziwy, ale pewny.

Moim ukochanym tekstem jest reklama internetowa zatytułowana: „Lekarze o tym nie mówią”.  Po tym szokującym tytule następuje długi opis jakiegoś medykamentu, który w dwa tygodnie naprawi każdemu schorowany, zwyrodniały kręgosłup. Oczywiście środek nie jest reklamowany jako lekarstwo, tylko właśnie jako medykament. Czyli, operacja robienia wody z mózgu i galarety z kręgosłupa jest prawnie dopuszczalna, bo medykament nie wymaga atestów i dopuszczenia do obrotu.

Jedzenie, które leczy

Polecają też w Internecie jedzenie, które ma mieć zbawienny wpływ na dziesiątki chorób. Ale nie mówią nic o tym, że przy pewnych chorobach niektóre artykuły spożywcze mogą być wręcz zabójcze.

Ostatnio widziałem reklamę, że wystarczy szklanka wody i szczypta kurkumy, a przerośnięte tłuszczem brzuszysko wręcz się wklęśnie. Ale nie piszą, że kurkuma nie jest jednak dobra dla wszystkich. Nie piszą, bo ich celem – tych złoczyńców i złoczyńczyń – jest doprowadzenie czytelnika, do przeczytania tej informacji, bowiem w niej umieszczono kilka innych reklam. A od każdego tzw. wejścia w „artykuliku” o kurkumie z wodą, deprawator i deprawatorka naszych mózgów i układu trawiennego mają kilka groszy.

Znajomy skarżył mi się, że niedawno po przeczytani informacji internetowej, iż dobrze robi na sen zjedzenie jednego avocado, zjadł ten owoc. Po czym nie spał całą noc, bo on akurat ma problemy z wątrobą, a na wątrobę nie ma to jak zielenina wieczorem…

Horror seksualny

Świetnym sposobem na łowienie mężczyzn w kłopotach są internetowe reklamy środków na wzmożenie potencji. Pomijam język tych reklam, bo jest wulgarny, ale zapewnienia, że po zażyciu  reklamowanej tabletki stosunki seksualne będą nawet 3 godzinne, budzą niepokój. Potencja potencją, ale 3 godzinny wysiłek nawet zdrowego może przyprawić o zawał.

Mam ważne pytanie: czy rzeczywiście w Polsce lekarze są tak niedostępni, że ze słabej potencji i bezsenności trzeba się leczyć w Internecie? Czy istnieją w naszym kraju ludzie tak durni, że sami się leczą z poważnych przypadłości? Chyba jednak są, skoro ktoś reklamuje to avocado i środki na potencję.

Gnębi mnie też druga wątpliwość, czy tabletka na 3 godzinne stosunki może być zażywana jednocześnie z avocado? Bo to byłoby dobre – nie możesz spać, uprawiaj seks. Przy czym – to nie jest żaden mój przepis na miłe zajęcia w czasie bezsennych nocy. Niczego nie sugeruję… i niczego nie reklamuję.