Rozmowa z PIOTREM LISIEWICZEM: Nie udaję kogoś, kto nie ma zdania

Fot. Robert Woźniak

Z Piotrem Lisiewiczem, zastępcą redaktora naczelnego Gazety Polskiej, uhonorowanym tegorocznym Laurem Wielkopolskiego Oddziału Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, rozmawia Łukasz Kaźmierczak.

 

Wręczenie Lauru WO SDP z-cy red. nacz. Gazety Polskiej Piotrowi Lisiewiczowi: Barbara Miczko-Malcher – wiceprezes Zarządu WO SDP (od lewej), PIOTR LISIEWICZ, Jan Martiniego, członek Zarządu WO SDP (obok laureata), Jolanta Hajdasz – wiceprezes SDP i szefowa WO SDP

Uważasz się bardziej za dziennikarza czy happenera?

To się u mnie od początku jedno z drugim w jakiś sposób łączyło. Było to nietypowe dla czasów, w których zaczynałem pisać. Ale już w dziennikarstwie przedwojennym łączenie pisania z działalnością satyryczną czy społeczną było dość częste. Ja od lat 90. byłem dość krytyczny wobec różnych norm obowiązujących w dziennikarstwie, w tym tzw. etyki dziennikarskiej. Po latach okazało się, że niektóre z nich były mądre, a inne głupie.

A Ty zasadniczo je kontestowałeś?

I myślę, że miałem rację. Widać to było w różnych kryzysowych momentach, chyba najbardziej po Smoleńsku, który był największą kompromitacją w historii polskiego dziennikarstwa. Okazało się, że nasz, jak nazywa się to na uniwersytetach, system prasowy, nie spełnia misji wobec Polski i współobywateli. I to, mimo że mamy wielu dobrych dziennikarzy od sportu, od muzyki, od wędkarstwa, od ekonomii, od polityki. Tyle, że z reguł obowiązujących w tym systemie nie wynikało wypełnienie najważniejszego obowiązku polskiego dziennikarstwa, czyli przeprowadzenie przez wszystkie najważniejsze media dociekliwego śledztwa w sprawie śmierci Prezydenta RP. Między innymi trzy największe telewizje zdezerterowały. A nawet atakowały nielicznych kolegów, którzy to śledztwo podjęli. I to pokazało, że istnienie jakiejś szczególnej etyki dziennikarskiej nie ma sensu. Że zamiast niej powinniśmy w naszym zawodzie odwoływać się do wartości nadrzędnych, takich jak prawda, patriotyzm, niepodległość.

Jak było z tym mówieniem prawdy?

W latach 90. czy wczesnych dwutysięcznych istniała w polskim dziennikarstwie irytująca maniera: należało mieć poglądy „normalne”, takie jak wszyscy, jak Monika Olejnik czy Tomasz Lis. Oni mieli przemawiać w imię zdrowego rozsądku, a polemizowanie z tym miało skutkować trafianiem na margines. To zabijało wolność słowa, tak jak do dziś polską naukę zabija fakt, że jeśli chcesz zrobić karierę, nie możesz podważać twierdzeń naukowych ważnych profesorów. U mnie było odwrotnie, jak w dziennikarstwie przedwojennym: jako publicysta i felietonista nie udawałem, że nie mam poglądów. Odwrotnie, byłem z nich dumny i głosiłem je z otwartą przyłbicą.

U Ciebie dziennikarstwo zaczęło się już w liceum. I od razu zostałeś redaktorem naczelnym.

(Śmiech) Gazetka „Naszość – tylko dla nienormalnych” była faktycznie zjawiskiem pokoleniowym. Pisaliśmy tam rzeczy, których nigdzie indziej w Poznaniu nie dałoby się napisać, przynajmniej bez autocenzury lub jej narzucania przez kierownictwo redakcji. Także bez cenzury, gdy chodzi o poczucie humoru a nawet słownictwo (śmiech). No i okazało się, że to nie była najgorszy rodzaj dziennikarskiej inicjacji, skoro pisali na łamach „Naszości” liczni przyszli dziennikarze: Wojciech Wybranowski, Piotr Chołdrych, czy niejaki Łukasz Kaźmierczak. Ale także tacy, którzy potem od naszego świata oddali się o lata świetlne, jak obecny wiceprezydent Poznania Mariusz Wiśniewski, czy choćby Wojciech Bąkowski, laureat Paszportu „Polityki”. Mówiąc dzisiejszym językiem, mieliśmy wyjątkową zdolność oddziaływania na ludzi nie z naszej bańki.

W szczytowym momencie po Poznaniu krążyło kilka tysięcy egzemplarzy Naszości plus niezliczona ilość kserówek.

No tak, a ja oprócz naczelnego byłem także kolporterem – chodziłem po poznańskim Starym Rynku z gazetkami i zaczepiałem ludzi. Doszedłem do takiej wprawy, że co trzecia osoba ode mnie tę gazetkę kupowała.

Laur WO SDP dla Piotra Lisiewicza

Już wtedy wiedziałeś, że chcesz być dziennikarzem?

To zabrzmi zabawnie, ale nauczyłem się pisania na krytykowaniu dyrektorki mojego liceum. Później, po pierwszym roku studiów poszedłem na praktykę do Głosu Wielkopolskiego, do działu miejskiego. Jego szef, Kazimier Brzezicki wysyłał mnie w różne miejsca po to, żebym np. opisał scenki rodzajowe z targowiska na Rynku Jeżyckim w Poznaniu, albo pojechał do miejscowości Nekla, poszedł do sekretarza gminy i wypytał o miejscowe problemy. I to mi się później bardzo przydało, ponieważ nauczyłem się najprostszych rzeczy, szybszego pisania, konstruowania informacji itd. Wspominam tamten czas dobrze. Dostałem propozycję zostania w Głosie Wielkopolskim, ale wiedziałem, że to nie jest gazeta, w której chciałbym pisać z racji jej profilu politycznego. Tam pisała np. Janina Paradowska i inni ludzie, z którymi ja się kompletnie nie zgadzałem. To był czas już po obaleniu rządu Jana Olszewskiego.

To nie miałeś wielkiego wyboru…

Śledziłem uważnie gazety, które broniły wówczas premiera Olszewskiego. Ja w ogóle bardzo wcześnie, już liceum, zacząłem czytać Tygodnik Solidarność, którego redaktorem naczelnym był Jarosław Kaczyński. Tam pisali Piotr Wierzbicki, Elżbieta Isakiewicz, Krzysztof Czabański czy Jacek Maziarski. I teksty z Tysola wpływały na mnie w jakiś sposób formacyjny. Bliska mi była odmiana prawicy niepodległościowej, nie żadnej korwinowskiej czy narodowej. I kiedy powstała w 1993 roku Gazeta Polska, byłem pierwszym praktykantem w historii gazety, wtedy jeszcze miesięcznika.

Tam nie jeździłeś już do Nekli…

Za to wykonywałem takie zadania, jak kupowanie telewizora z redaktorem naczelnym Piotrem Wierzbickim, a potem jego dźwiganie. A zadebiutowałem w Gazecie Polskiej… wierszem. Napisałem i wysłałem do nich trzy teksty, które były za długie żeby je wydrukować. Ale przy okazji, jako ciekawostkę, wysłałem też swój wiersz z gazetki Naszości o maturze: Matura – bzdura, bzdura – matura. I to na długo przed powstaniem kanału Matura to bzdura.

O, to powinieneś zażądać praw autorskich.  

Pewnie tak (śmiech). Ale wiersz się spodobał i pozwolił na debiut na łamach Gazety Polskiej. Potem przez trzy lata byłem ich współpracownikiem, jeździłem na kolegia do Warszawy. Od 1996 roku rozpocząłem normalną, etatową pracę. I pozostaję wierny barwom Gazety Polskiej od trzydziestu lat.  Przeszedłem drogę od praktykanta do zastępcy redaktora naczelnego.

Nigdy nie chciałeś przenieść się na stałe do Warszawy?

Nigdy. Redaktor naczelny Piotr Wierzbicki próbował mnie co prawda przenieść do Warszawy, ale odpowiedziałem, że jako zagorzały kibic Lecha Poznań, nie mogę tego zrobić.

Z-ca red. nacz. Gazety Polskiej Piotr Lisiewicz uhonorowany Laurem WO SDP

 

To jest jakiś argument.

I poskutkował. Choć to pewnie mogło się wydawać trochę dziwne. Mam 21 lat, na jakiejś imprezie redakcyjnej poznaję Jarosława Kaczyńskiego, Antoniego Macierewicza i dostaję propozycję: przyjedź do Warszawy, zostań tutaj. Ja jednak miałem poczucie, że powinienem być raczej tam, na dole, tam skąd się wywodzę i że to jest moje powołanie.

Poznań dawał Ci inne spojrzenie?  

Tak i to zarówno w sensie pozytywnym, jak i negatywnym. Krytyka tego poznańskiego salonu, tego „Kulczykowa”, tych przeróżnych układów i sitw – to jedno. Z drugiej strony zawsze starałem się być po stronie tych środowisk z dołów, do nich mnie ciągnęło – świat kibiców, ale w jakimś stopniu także anarchistów.

Czytałem przeróżne przedwojenne gazety poznańskie. Ukazywała się np. taka bardzo ciekawa gazeta, robiona przez młodych ludzi Życie Literackie – nie mylić z warszawskim  tytułem –  i tam przeróżni buntownicy występowali. Pamiętam jak opisywałem postać Romualda Gantkowskiego, który przed wojną „wkręcił” włodarzy miasta, że do Poznania przyjeżdża delegacja Beludżystanu. I ona faktycznie została przyjęta i przez władze miasta i przez władze uniwersytecie. Po czym okazało się, że to byli przebrani, pomalowani studenci. I ta tradycja innego Poznania do mnie przemawiała.

Często odwołujesz się właśnie do okresu przedwojennego, piszesz o nim. Za późno urodzony?

Wzięło się to z tego, że ja nie akceptowałem rzeczywistości i kondycji duchowej III RP i szukałem źródeł inspiracji z innych czasów. Dla mnie takim najważniejszym pismem z przeszłości, które wpływało na moje myślenie, były londyńskie Wiadomości, dzisiaj rzadko przypominane. Przed wojną były Wiadomości Literackie Mieczysława Grydzewskiego, a później powstały emigracyjne Wiadomości. W latach czterdziestych, pięćdziesiątych były one, w moim przekonaniu, najważniejszym polskim pismem. Tam się skupiali przedwojenni autorzy, tam była wymiana poglądów i nazwiska z tak różnych światów jak Witold Gombrowicz i Jędrzej Giertych; jakby to dziś nie brzmiało zaskakująco, ale tak było. I tam się skupiała wolna myśl, wolna twórczość. To byli ludzie przed wojną z pierwszej ligi – Jan Lechoń, Kazimierz Wierzyński, właśnie Mieczysław Grydzewski, Marian Hemar, Józef Mackiewicz, czyli zarówno twórczość najbardziej ambitna, jak i ta satyryczna, przeróżna. I to się ciągnęło przez dziesiątki lat, wydawano książki, gazety, które były z wolnego ducha. A do Polski docierało to tylko częściowo przez Radio Wolna Europa.

Od lat próbujesz przypominać ten dorobek…  

Zacząłem się w ten świat wgłębiać w miesięczniku Nowe Państwo. Od roku 2006, przez 17 lat opisuję, miesiąc w miesiąc, postacie, które miały być, bądź całkiem zapomniane, bądź mocno okrojone z dorobku. A jeśli ktoś był przywracany, to taka postać, której się już nijak nie dało pominąć, jak np. Gustaw Herling- Grudziński, ewentualnie z oporami taki Józef Mackiewicz. Natomiast ja przywracałem zarówno tych najwybitniejszych, jak i tych od lżejszej muzy jak np. satyryków.

To najważniejsza część Twojej aktywności dziennikarskiej czy jednak bieżąca publicystyka?      

Jedno i drugie jest ważne. Ale to na pewno jedna z najważniejszych dla mnie rzeczy. To jest przywracanie czegoś, co jest wyrwane. Mamy niestety dziurę, która zmienia mentalność polskich elit i mentalność Polaków w ogóle.

Tutaj chciałbym wspomnieć postać Michała Chmielowca, którego teoriami dziennikarstwa się kierowałem. Ongiś następca Mieczysława Grydzewskiego w londyńskich Wiadomościach pisał np. że w pokoleniu wojennym było za dużo heroizmu, a za mało przezorności, a w pokoleniu powojennym za dużo przezorności, a za mało heroizmu.

Świetna synteza…

On był mistrzem takich syntez. Ale pisał też o bliskim mi modelu dziennikarstwa. Jego zdaniem dziennikarz nie może tkwić tylko w swoim środowisku, tylko musi mieć inne dziedziny zainteresowania, czasami bardzo zaskakujące. Czyli interesuj się np. światem kibicowskim, sportem, muzyczną kontestacją, bo wtedy, znając życie, będziesz ciekawszym autorem. Mówił też: pisz o swoich słabostkach, dziwactwach, nie ukrywaj ich, będziesz prawdziwszy. W III RP bardzo rzadko tak myślano, dominowało pozerstwo.

 Teraz natomiast odkrywasz równie zapomniane postacie z ostatniego trzydziestolecia, po 1989 roku.

Masz zapewne na myśli program Wywiad z Chuliganem, który prowadzę cyklicznie na antenie Radia Poznań, w koprodukcji z Telewizję Republika. Faktycznie, to jest troszkę kontynuacja pisania sylwetek postaci przedwojennych, czyli szukania we współczesności postaci, które bardzo często znajdują się na marginesie III RP, są niedoceniane, przemilczane, bo są z innej epoki.

Ty też byłeś przez wiele lat gumkowany, a teraz proszę, otrzymałeś prestiżowe wyróżnienie – Laur Wielkopolskiego Oddziału Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich… 

Jestem przyzwyczajony do tego, że dostaję kary, a nie nagrody. Kiedy zrobiło się trochę mniej kar, to już był postęp. A już nagroda to dowód niepoczytalności kapituły (śmiech). Mówiąc odrobinę poważniej, jestem wdzięczny Stowarzyszeniu Dziennikarzy Polskich, jako organizacji, która przechodziła różne koleje losu i która w tej chwili zrzesza dziennikarzy rozumiejących podobnie jak ja to, co jest prawdziwym dziennikarstwem, co jest polską racją stanu i co jest wolnością słowa. I od takiej organizacji chętnie przyjmuję wyróżnienie.

Rozmawiał Łukasz Kaźmierczak


 

LAUR WIELKOPOLSKIEGO OODZIAŁU

STOWARZYSZENIA DZIENNIKARZY POLSKICH 2023

 DLA

 Red. Piotra Lisiewicza

 

laudacja wygłoszona przez red. Jana Martiniego, członka Zarządu WO SDP

Jan Martini – członek Zarządu WO SDP

Było wielu dziennikarzy, którzy zaczynali swoją karierę jako patriotyczni, prawicowo – konserwatywni antykomuniści, jednak później doszli do wniosku, że przyszłość należy do „postępu” i przeszli na stronę, która wydawała się zwyciężająca. Za pomocą takiego mechanizmu „niewidzialna ręka rynku” wymusza giętkość kręgosłupów dziennikarzy, bo wbrew powszechnej opinii, dziennikarstwo nie zawsze jest wolnym zawodem.

Na szczęście w tym zawodzie bywają też wolni dziennikarze i takim jest Piotr Lisiewicz.

Dlatego możemy być pewni, że w jego wypadku ekwilibrystyka ideowa jest niemożliwa, że nie porzuci on swoich przekonań i nie zobaczymy jego tekstów w Onecie.
Lisiewicz świadomie wybrał taką drogę zamykając sobie wstęp „na salony” i wiedząc, że nie dostanie nigdy żadnego Paszportu Polityki, czy nagrody Nike.
W ciągu niemal 30 lat  pracy zawodowej nigdy nie zmienił swojej „linii programowej”, a w jego tekstach nie sposób znaleźć nawet cienia asekuracji na wypadek zmian kierunku „wiatru historii”.

Poczucie humoru nie jest powszechnie uważane za typową cechę Poznaniaków, ale wybitne poczucie humoru Piotra pozwoliło mu tworzyć zabawne polityczne happeningi Akcji Alternatywnej „Naszość” kwestionujące narrację Gazety Wyborczej, a było to w czasach, gdy panowanie tej gazety nad mózgami Polaków wydawało się utrwalone na generacje.

Lisiewicz chyba intuicyjnie poznał się na naturze transformacji ustrojowej znacznie wcześniej niż większość z nas.

Piotr ma rzesze znajomych, a wynika to z imponującej łatwości nawiązywania kontaktów międzyludzkich i umiejętność rozmowy zarówno z intelektualistami, jak i kibicami piłkarskimi czy alternatywnymi raperami. Chyba z dziennikarskiej ciekawości redaktor rozmawia też czasem z obywatelami konsumującymi piwo w miejskich plenerach Jeżyc.

Lisiewicz, niezależnie czy pisze satyry polityczne, czy poważne i kompetentne analizy, zawsze starannie sprawdza źródła – dzięki tej rzetelności publicystycznej, nie znajdziemy w jego tekstach nieścisłości czy przekłamań.

Mniej znane (a godne polecenia) są jego publikacje na łamach miesięcznika Nowe Państwo, gdzie daje się poznać jako znawca przedwojennej polskiej literatury.
Redaktor Lisiewicz jest osobą dobrze zorganizowaną i bardzo pracowitą – potrafi pogodzić liczne obowiązki i starannie się z nich wywiązywać.

Dobrze, że są tacy dziennikarze.


Rozmowa z Grażyną Wolską-Walczak uhonorowaną Laurem WO SDP:

TUTAJ

Relacja z uroczystości wręczenia nagród WO SDP:

TUTAJ