W rocznicę śmierci rotmistrza Pileckiego TADEUSZ PŁUŻAŃSKI pisze o egzekucji Bohatera

Rotmistrz Witold Pilecki przed "sądem" i jego oprawca Mońko (miniatura); Zdjęcia: Archiwum, Tadeusz Płużański

Zastępca naczelnika więzienia mokotowskiego ds. politycznych Ryszard Mońko, w najbardziej mrocznych, stalinowskich czasach, nigdy nie odpowiedział za udział w zbrodni na Witoldzie Pileckim 25 maja 1948 r. Nie ujawnił także, gdzie komunistyczni siepacze – jego koledzy – zrzucili zmasakrowane ciało rotmistrza i innych polskich bohaterów. Przez ćwierć wieku III RP nie zapukał do niego żaden prokurator. Mnie bez problemu udało się odnaleźć Mońkę w 2012 r. w Hrubieszowie.

O „Łączce” Mońko nie chciał mi nic powiedzieć, twierdząc, że na Mokotowie pracował do 1948 r. Mońko kłamał. Na procesie prokuratora Czesława Łapińskiego, oskarżyciela rtm. Pileckiego zeznawał: „Na Mokotów zostałem skierowany w styczniu 1948 r. ze zlikwidowanej jednostki saperskiej. Jako funkcjonariusz ds. polityczno-wychowawczych uczyłem śledczych zasad polskiego ruchu robotniczego”.

Winny Grabicki i bezpieka

Trochę więcej Mońko mówił o egzekucjach na Rakowieckiej. Przede wszystkim potwierdził, że w pierwszych latach powojennych odbywały się one na terenie więzienia – głównie w starej kotłowni za budynkiem X Pawilonu (potwierdzał to również np. więzień Rakowieckiej Stanisław Krupa). Przyznał również, że nie było żadnego plutonu egzekucyjnego: strzelał jeden funkcjonariusz – najpierw Piotr Śmietański, potem Aleksander Drej (ten drugi na ogół po pijanemu). Potem ciała wywoził jego przełożony – naczelnik więzienia – Alojzy Grabicki. To na niego – od dawna nieżyjącego – Mońko zrzuca całą odpowiedzialność za represje i morderstwa na Mokotowie. No i oczywiście na bezpiekę.

„Jedyny przypadek w karierze”

Mnie szczególnie interesowała egzekucja rotmistrza Witolda Pileckiego, w której – jak wynika z dokumentów – Mońko brał udział. Pamiętałem jego opowieść z procesu Łapińskiego: „To był jedyny przypadek w mojej karierze. Zastępowałem Grabickiego [Alojzy Grabicki, który skończył miesięczny kurs więziennictwa w Łodzi i pracował najpierw w Białymstoku, do końca życia, nie nękany przez wymiar sprawiedliwości, ukrywał prawdę o miejscu grzebania więźniów], który takimi sprawami zajmował się rutynowo, ale akurat, wyjątkowo, wyjechał. Wcześniej wypełniałem tylko gotowe blankiety i podpisywałem się. Dane uczestniczących w egzekucji sprawdzałem na podstawie okazanych mi legitymacji. 25 maja 1948 r., między godz. 21 i 21.30 do mojego gabinetu zgłosiło się czterech panów, dwóch w mundurach wojskowych, dwóch po cywilnemu. Byli z bezpieki. Na polecenie prokuratora Cypryszewskiego rozkazałem doprowadzenie Pileckiego na miejsce straceń. To był mały, oddzielnie stojący budynek za X pawilonem, którym rządził MBP, a oficerowie służby więziennej nie mieli tam wstępu. Widziałem, jak prowadzili Pileckiego pod ręce, a on poprosił ich, żeby go puścili, bo chce iść sam. Weszli do środka, ja zostałem na zewnątrz. Słyszałem jeden strzał. Więźniów politycznych rozstrzeliwano, pospolitych wieszano. Pluton egzekucyjny to był jeden funkcjonariusz UB [etatowy morderca starszy sierżant Piotr Śmietański]. Lekarz w wojskowym mundurze wszedł do budynku i stwierdził zgon. Przed wykonaniem wyroku z Pileckim rozmawiał ksiądz Martusiewicz”.

 

Oskarżający Łapińskiego prokurator IPN spytał jeszcze świadka Mońkę: „Gdzie pogrzebano Pileckiego?” A on odparł: „Nie brałem w tym udziału. Od dyżurnych wartowników słyszałem, że ciała zabitych wywoziła gdzieś sanitarka więzienna. Często jechał w niej naczelnik, który miał prawo jazdy”. Również na ostanie pytanie: „Dlaczego podpisał pan protokół wykonania kary śmierci?” Mońko opowiedział jak zawsze ze spokojem: „A co miałem robić?”

Z białą opaską

Pamiętając te zeznania miałem nadzieję, że Mońko powie mi więcej. On powtórzył właściwie opis śmierci Pileckiego, który przedstawił w sądzie: „Wzięli go pod ręce. Czterech ludzi. On powiedział: „Będę szedł sam”. Założyli mu białą opaskę na oczy”.

Dopytywałem, powołując się na świadectwo księdza Jana Stępnia, współwięźnia z Rakowieckiej, który miał widzieć tę ostatnią drogę rotmistrza z okna celi: „Prowadziło go pod ręce dwóch strażników. Ledwie dotykał stopami ziemi. Nie wiem, czy był wtedy przytomny. Sprawiał wrażenie zupełnie omdlałego”. Czyli istnieje domniemanie, że w momencie egzekucji skatowany przez „oficerów” bezpieki Pilecki już nie żył, że Śmietański zamordował trupa…

Taka zresztą była praktyka bezpieki. Często najgorsze śledztwo rozpoczynało się po procesie i wyroku skazującym, kiedy oprawcy wiedzieli już, że ich ofiara nie wyjdzie na wolność. Że zginie w więzieniu. Mogli sobie pofolgować.

Mońko jednak twardo powtórzył swoje: „Szedł sam, dobrowolnie. Widziałem to dokładnie, szedłem 30–40 metrów dalej. Nim doszedłem do miejsca, jego już rozstrzelano”. Gdzie to było, też w kotłowni? – doprecyzowałem. „Tak. Prócz kata Śmietańskiego byli prokurator, ksiądz”. Ile było strzałów? „Słyszałem jeden”. Co się potem stało? „Nie wiem. Mówiłem już, że nie uczestniczyłem w pochówkach. Też musiał być wywieziony sanitarką”.

Z faktu, że kat zamordował rotmistrza w kotłowni, Zofia Pilecka wyciąga wniosek, że został spopielony. Czyli może nigdy nie odzyskać szczątków taty.

Pilecki trafił na „Łączkę ” – uważa jednak prof. Krzysztof Szwagrzyk, prowadzący prace na stołecznych Powązkach Wojskowych. Niedaleko swojego oprawcy – sędziego Romana Kryże.

9 tysięcy emerytury

Potem spytałem Mońkę jeszcze m.in. o to, dlaczego – jego zdaniem – na ekshumacje na Powązkach trzeba było czekać aż 23 lata? Czy ktoś to blokuje? Mońko na to: „Wydaje mi się, że tak. Może boją się Rosji”.

Ryszard Mońko, z zawodu technik rolniczy i mechanik, który po odejściu z Mokotowa był m. in. – do 1962 r. – naczelnikiem więzienia w Częstochowie, na koniec pochwalił mi się, że ma 9 tysięcy złotych emerytury („Wałęsa, dobry człowiek, wyrównał mi emeryturę”). Zadowolony z życia, miły dla sąsiadów starszy pan cieszył się dobrym zdrowiem. „Nie mam żadnych dochodzeń sądowych. Jestem czysty” – powiedział mi na odchodne. Zmarł w 2016 r. w rodzinnym Hrubieszowie, pożegnany na miejscowym cmentarzu parafialnym. Tak odszedł ostatni morderca Witolda Pileckiego.