WALTER ALTERMANN: Demokracja kapitalistyczna, pieniądze i prawo

Mówią, że demokracja jest najlepszym z możliwych ustrojów. No, nie wiem… Choć oczywiście, przeżywszy realny socjalizm, muszę stwierdzić, że demokracja jest lepsza. Największą zaletą i zarazem wadą demokracji jest to, że rządzi lud. To znaczy lud wybiera, ale rządzą inni, w imieniu ludu. Czasem lud nazywany jest też wyborcami, elektoratem, suwerenem – ale nie zmienia to faktu, że lud nie zna się – w swej glosującej większości – na ekonomii i prawie.

Lud zawsze kieruje się sympatiami i emocjami. Panie głosują na przystojnych, panowie zaś głosują na „twardy i wyrazistych”. Skutkiem czego największe szanse ma zawsze przystojny i krzykliwy. Wady demokracji znane są od zawsze, to znaczy od antycznej Grecji i starożytnego Rzymu. To już wtedy wykształciły się zasady schlebiania ludowi i mamienie go obietnicami nie do spełnienia. I już wtedy bogaci przejmowali majątki ubogich, czyli bogacili się kosztem elektoratu. Choć zarówno bogaci i ubodzy święcie wierzyli w demokrację i straszyli się nawzajem satrapiami Wschodu.

Liberałowie

Jest też inny problem. Mamy w Polsce nie tylko demokrację, ale mamy też panujący nam kapitalizm. A z pełną akceptacją tego ostatniego mam kłopoty. Tym bardziej, że przy tych wyborach objawiają się w Polsce partie skrajnie liberalne, takie, które wyznają doktrynalne założenia liberalizmu. A te założenia są makabryczne.

Liberalizm czy neoliberalizm są doktrynami zakładającymi pełny darwinizm w życiu społecznym. Według tych założeń biedny jest gorszy, bo nie potrafi zostać bogatym. No i ma pecha, że nie urodził się w bogatej rodzinie. Pech zwany był w XIX liberalizmie boską predestynacją, czyli   przeznaczeniem losu każdego człowieka. W co najmocniej wierzyli angielscy i amerykańscy purytanie.

Liberałowie wierzą, że istniej Wielki Boski Plan, według którego działa mechanizm wolnego rynku, który sam z siebie naprawia gospodarkę i handel. Liberowie wierzą też, że wszystko da się wyleczyć przy pomocy ziół i gimnastyki, a edukacja nie jest sprawą państwa, lecz rodziców. Ich zdaniem również państwowe emerytury są zbyteczne, bo starców mają utrzymywać krewni, jeśliby zaś ktoś krewnych nie miał, to trudno, bo w końcu każdy z nas kiedyś i tak umrze. To nie są żarty, są w Polsce partie, które głoszą, że przymusowe ubezpieczenia zdrowotne i emerytalne to okradanie zaradniejszych, którzy nie mogą rozwinąć swych gospodarczych skrzydeł, bo muszą utrzymywać nieudaczników.

Liberalizm w swej skrajnej postaci skazuje ludzi na dziedziczna biedę i w sumie jest logicznym dalszym ciągiem niewolnictwa. Bardzo mnie dziwi, że tak wielu młodych ludzi popiera naszych ultra-liberałów. Być może, ci wierzący w liberalizm, są przekonani, że zostaną właścicielami niewolników w stylu Amerykańskiego Południa… Jednak obawiam się, że niechcący zapisują w poczet przyszłych białych niewolników.

Kapitalizm byłby wspaniały

Prezydent USA Herbert Hoover powiedział kiedyś, że: „Kapitalizm byłby wspaniały, gdyby tylko kapitaliści nie byli tak chciwi”.  Hoover (ur. 1874 – zm. 1964), był prezydentem USA w czasach Wielkiego Kryzysu. Miał więc „okazję” zobaczyć mechanizm świata, gdy świat walił się w gruzy. Może dlatego Hoover mówił tak szczerze o amerykańskiej gospodarce i światowej ekonomii. Ale i on był twardym liberałem; pod koniec 1930 r. – gdy kryzys szalał – sprzeciwiał się pomysłowi robót publicznych i zasiłkom dla bezrobotnych. Dopiero na początku 1932 r. zaczęto rozdzielać datki żywnościowe dla najbardziej potrzebujących. Hoover apelował do farmerów o ograniczenie produkcji rolnej, a do kapitalistów o pomoc charytatywną dla potrzebujących, lecz nie potrafił przełamać swojego światopoglądu i przeznaczyć środków na uzdrowienie gospodarki, pomoc dla społeczeństwa. Odszedł w niesławie, niewiele zrobiwszy, bo wierzył w moc samonaprawiającego się rynku.

„Kapitalizm byłby wspaniały, gdyby tylko kapitaliści nie byli tak chciwi” – to samo mówili już w XIX wieku socjaliści, ale tych nie będę cytował, a to dlatego, żeby nie być pomówionym o propagowanie komunizmu. Natomiast cytowanie prezydenta USA chyba mi ujdzie na sucho, bo to konserwatysta, liberał i przywódca ojczyzny demokracji.

Ale strach jest, bo lud nasz obecnie nie odróżnia socjalistów od komunistów. I łatwo ludowi podpaść, tym bardziej, że mamy demokrację, czyli władzę ludu właśnie – z wszystkimi jej implikacjami.

Interwencjonizm

Po Hooverze nastąpił Franklin Delano Roosevelt, który rozumiał, że jedynym sposobem na wyjście z kryzysu jest interwencjonizm. Uruchomił więc prace publiczne, posypały się – jak z rogu obfitości państwowe inwestycje w elektrownie, drogi i autostrady… Młodzi Amerykanie pracowali przy sadzeniu i ochronie lasów, budowaniu tam wodnych. Bezrobotni znaleźli pracę i gospodarka drgnęła. Bo tak jest zawsze w kryzysach w kapitalizmie, państwo musi zacząć – dosypując pieniądze do gospodarki, a potem już kręci się samo. Hoover był konserwatywnym liberałem, Roosevelt był mądrzejszy.

A skąd Roosevelt brał pieniądze? Przede wszystkim wszyscy Amerykanie musieli wymienić złoto na papierowe pieniądze i rząd USA nigdy już gwarantował wymienialności dolara na złoto przy sztywnym kursie. Rząd położył też ręce na bankach, poddając je ścisłej kontroli, zakazując inwestycji zagraniczny. Roosevelt zrobił też to, co naraziło go na miano komunisty – obłożył wysokimi podatkami dochody powyżej 50.000 dolarów rocznie. Ale największe przychody osiągał rząd z dewaluacji dolara. Za prezydentury Roosevelta wartość dolara spadła o ponad 50 procent. Ale już po II wojnie światowej ogromnie wzrosła – mierząc wartość siłą nabywczą.

Piszę o kryzysie lat 30-tych, bo i u nas od czasu do czasu dochodzą do władzy liberałowie, którzy wyznają monetaryzm, czyli wierzą, że stabilny pieniądz, jego wysoka pozycja na rynkach finansowych jest gwarancją pomyślności gospodarczej. I wierzą, że pod żadnymi warunkami, w żadnych okolicznościach państwo nie może ingerować w gospodarkę. A takie myślenie, takie liberalne zasady gwarantują jedynie stagnację, czyli cofanie się.

Tymczasem Roosevelt dowiódł, że jest wręcz odwrotnie. I w USA polityka interwencjonizmu jest nadal realizowana, bo czymże innym są miliardowe zamówienia rządu na broń i programy kosmiczne? Oczywiście są i negatywne skutki bieżące, które później ustępują, jest to, przede wszystkim, spadek wartości pieniądza. To co przed Rooseveltem kosztowało w USA dolara dzisiaj kosztuje 100 dolarów, ale idący za wzrostem gospodarczym wzrost realnych płac, nie tylko rekompensuje nominalny spadek pieniądza, ale znacznie go wyprzedza.

Taka nieliberalna polityka niesie z sobą oczywiste niebezpieczeństwa dla rynku, jak niekontrolowana inflacja. Ale jest jedynym możliwym wyborem. Dlatego też wszelkiej maści liberałowie są – głównie w obliczu obecnych wyborów – prawdziwie groźni dla Polski. Bo nie da się utrzymywać gospodarki i poziomu życia obywateli naszego kraju na stałym, bezpiecznym poziomie. I nie ma powodu.

Demokracja a prawo

Kilkanaście lat temu doszło w Danii do – wymuszonej przez opinię publiczną – dymisji ministra sprawiedliwości. A stało się to tak. Policja zatrzymała jakiegoś przestępcę, wielokrotnie już skazywanego złodzieja. Ponieważ było to akurat w sobotę wieczorem, zatrzymanego w areszcie złodzieja wypuszczono dopiero po 26 godzinach. A prawo w Danii mówi, że bez decyzji sądu, można zatrzymać człowiek jedynie na 24 godziny.

Prasa podniosła krzyk, zrobił się raban, że tak nie wolno, że złamano prawo. Na to głos zabrał minister sprawiedliwości, mówiąc, że nie rozumie o co chodzi, że zatrzymany to stary kryminalista… Stwierdził też, że duńskie prawo jest niedobre, skoro pozwala zatrzymać podejrzanego jedynie na dobę.

Na takie dictum ministra raban zrobił się jeszcze większy. A premier wymusił w końcu na ministrze rezygnację. Media duńskie uznały to za sukces demokracji.

Wniosek jest z tego taki, że minister nie jest od tego, żeby komentować i narzekać na obowiązujące prawo. On ma je wykonywać. I kropka. Tym bardziej, że słowo „minister” pochodzi z łaciny i oznacza sługę (od: ministrare – służyć, podawać do stołu). A może członkom rządu należałoby co jakiś czas przypominać etymologię słowa „minister”, żeby nie zapominali, że są jedynie sługami narodu, że nie są nad nami?

Z tego duńskiego przypadku wynika jedno generalne przesłanie – w demokracji najważniejsze jest prawo. A literalne przestrzeganie go jest oznaką stopnia demokracji w danym kraju. Warto o tym pamiętać i u nas, bo zbyt często słychać o łamaniu prawa, o obchodzeniu go, o tzw. duchu prawa… Przecież i u nas da się słyszeć: „A co to tam wielkiego, no może coś i było nie tak, ale to w końcu nieistotne drobiazgi, że prawo u nas marne, że trzeba by je zmienić…”. Przestrzegałbym przed takim podejściem do prawa, czyli do demokracji. Bo właśnie od machania ręką na prawo zaczynały się wszystkie okropności na świecie.

Jest tak, jak mawiał major B. w Studium Wojskowym – „Nie byłoby w wojsku żadnych wypadków, gdyby żołnierze sumiennie przestrzegali tego, co zapisane jest w regulaminach”. Wtedy mnie to śmieszyło, dziś myślę, że miał rację.

Ten duński przypadek przypomniał mi się teraz, bo teraz właśnie nadciągają wybory. A od wielu obecnych ministrów i byłych ministrów wszystkich partii, takich którzy znowu kandydują ciągle słyszę, że koniecznie trzeba zmienić prawo, że zdarzały się i im także różne niezgodności z prawem, ale że były do błahostki, nie warte wspomnienia… Ale najwięcej ochoty na zmianę prawa w Polsce mają oczywiście tacy, którzy nigdy żadnej władzy jeszcze nie mieli. Może na szczęście, dla nas?