Powiadają, że polskość pod zaborami przetrwała dzięki polskiej literaturze. W jakiejś części jest to prawda, choć tej wielkiej zasługi nie przypisywałbym jedynie naszym literatom. Prawdą jest jednak, że polskie słowo i myśl przez lata rozbiorów były cenione.
Na spotkaniu z kilkunastoma najbardziej znaczącymi ludźmi teatru, które zwołał w stanie wojennym wicepremier Mieczysław Rakowski, miała miejsce taka sytuacja. Rakowski apelował, trochę też groził, tłumacząc, że bojkot teatru telewizji przez środowisko teatralne jest szkodliwy. Po nim zabrał głos wybitny intelektualista i reżyser teatralny, profesor Bohdan Korzeniewski.
Rząd polskich dusz
– Panie premierze – zaczął profesor. – My Polacy mieliśmy różne rządy, ale jednocześnie przez cały ten czas mieliśmy i mamy najlepszy z możliwych rządów – rząd polskich dusz. Premierem w tym rządzie jest Mickiewicz, ministrem obrony narodowej – Wyspiański, ministrem polskiej pracy jest Norwid, ministrem kultury – Słowacki, ministrem sprawiedliwości – Żeromski, a Prus jest ministrem rozwoju. I zawsze w chwilach próby odwołujemy się do nich, bo oni najlepiej wyartykułowali polskie interesy i polski program. Dlatego też, nie zgadzamy się s tym co dzieje się w kraju obecnie. Bo oni mówią nam, że nie wolno zgadzać się na wszystko.
Powinności literatury
Zacząłem z wysokiego „C”, ale realna, codzienna rzeczywistość bardzo odstaje od przesłania Profesora Korzeniewskiego. Zaraz bowiem po odzyskaniu niepodległości w 1918 roku władze zaczęły oczekiwać od literatów wsparcia. I spora część piszących tego wsparcia udzieliła. Szczególnie po zamachu majowym z 1926 roku.
Piłsudski i jego ekipa oczekiwali od pisarzy mianowania na zbawców ojczyzny, na daleko lepiej wiedzących i mających historyczną misję. Żeby przeciwnicy Marszałka „nie wycierali nim sobie gęby” prasa podlegać zaczęła ostrej cenzurze, ale z literaturą nie było tak prosto. Owszem, naleźli się pomniejsi pisarze, którzy zaczęli władzy kadzić, ale większość albo milczała, albo była przeciw rządom Marszałka.
Sumienie Kaden-Bandrowskiego
Bardziej jednak bolała władzę postawa Juliusza Kaden-Bandrowskiego, który mając 23 lata, w czasie studiów w Brukseli, zaangażował się (w roku 1908) w działalność PPS-Frakcji Rewolucyjnej, a więc w tajną organizację Piłsudskiego. Kaden-Bandrowski był piłsudczykiem z wyboru, ale jako pisarz nie kierował się filiacjami i sympatiami politycznymi.
W sierpniu 1914 roku, po wybuchu wojny, wstąpił do I Brygady Legionów Polskich i został adiutantem samego Marszałka. Od 1918 roku był również członkiem Polskiej Organizacji Wojskowej. Brał udział w walkach o Przemyśl. W grudniu 1918 został pierwszym redaktorem naczelnym tygodnika „Żołnierz Polski”. W czasie wojny polsko-bolszewickiej kierował Biurem Prasowym Naczelnego Dowództwa, co spowodowało później głośne oskarżenia o nadużycia finansowe, lecz ostatecznie nieudowodnione. W latach 1923–1926 był przewodniczącym Związku Zawodowego Literatów Polskich. Ponownie w 1933.W 1928 otrzymał Państwową Nagrodę Literacką.
Teoretycznie biorąc Kaden-Bandrowski powinien zostać piewcą nowych czasów, skoro był ich jakże aktywnym współtwórcą. A jednak tak się nie stało. Dlaczego? Bo pisarz miał sumienie, które nie pozwalało mu opisywać innego świata, niż ten, który widział.
I dlatego opisywał Polskę, jako kraj demagogii politycznej, korupcji i ordynarnego złodziejstwa, w których to „zjawiskach” brała udział elita – czyli piłsudczycy. To Kaden-Bandrowski opisał stan umysłu i serc Polaków w momencie odrodzenia się Polski jako „radość z odzyskanego śmietnika”. Bo on dobrze wiedział, że odrodzenie powinno być początkiem „Nowej Polski”, a było powrotem do starej.
Pisał o swoich oczekiwaniach i rozczarowaniach. I tym wzbudzał nienawiść swoich konspiracyjnych i frontowych kolegów.
Dla kogo pan pisze?
I tu doszliśmy do trudnego pytania: pisać według zamówienia, czy według siebie? To naprawdę najbardziej istotne pytanie, na które muszą sobie sami odpowiedzieć artyści. Najgorsze co może spotkać prawdziwego artystę, to być w jakiejś grupie politycznej, widzieć błędy ludzi tej grupy i wstrzymywać się od ich – tych błędów – opisania i potępienia.
Artysta, a przede wszystkim literat, musi być niezależny – niby banał, ale jakże brzemienny w skutki. Bo jakże to – inaczej traktować ludzi bliskich sobie politycznie, a inaczej oponentów? Niestety zdarza się to często wśród dziennikarzy. Ale zostawmy ich. Dzisiaj piszemy o literatach.
Przedwojenna Polska jawi się dzisiaj niektórym jako utracony raj. Zamordowany przez Niemców i komunę. A przecież tak nie było. Wystarczy poczytać dzieła Marii Dąbrowskiej, Zofii Nałkowskiej, Władysława Broniewskiego, Tadeusza Dołęgi-Mostowicza i wielu innych. Międzywojenna Polska rajem nie była.
Piłsudczycy – może nie tyle sam Piłsudski – kazali społeczeństwu wierzyć, że gdyby nie oni Polska nigdy by się nie odrodziła i nie obroniła przed sowietami w 1919- 1920. I z tego wywodzili paradygmat, że tylko oni są uprawnieni do bycia premierami i ministrami. A mniej zasłużonym – według piłsudczyków – należy się być prezesami, dyrektorami, etc. To zawłaszczenie Polski byłoby śmieszne, gdyby nie było prawdziwe i gdyby nie było powodem wielu aberracyjnych pomysłów ówczesnej władzy.
Andrzej Strug pytania o podstawy
Bolało też ludzi ówczesnych władz, że Andrzej Strug, sam legionista, zwany sumieniem legionów, nie popadł w zachwyt i wytykał piłsudczykom wszystkie grzechy. O ile Kadena-Bandrowskiego łatwiej było atakować i zwalczać, to ze Strugiem było trudniej. Urodzony w 1971 roku, w 1914 już jako starszy pan, siadł na konia i wjechał do Kielc razem z Władysławem Belina-Prażmowskim. Przedtem był konspiratorem, zesłanym do Archangielska, działaczem PPS.
Powieści Struga, to jedno wielkie wołanie o sprawiedliwość społeczną, której nie dostrzegał w Polsce odrodzonej. Jako człowiek lewicy – Strug był znaczącym działaczem PPS – podejmował też krytykę nie tylko skutków, ale przyczyn złego stanu rzeczy. Był krytykiem kapitalizmu, wielkich majątków obszarniczych i wyzysku – pod każdą postacią. Opowiadał się za społeczną gospodarką.
Taki Andrzej Strug, nieznany przed 1918 rokiem, bardzo bolał piłsudczyków. Ale mieli w zanadrzu kartę nie do przebicia, w walce literatów – za i przeciw nim. Była nią Kazimiera Iłłakowiczówna.
Kazimiera Iłłakowiczówna i wielka miłość, chyba nieodwzajemniona
Ta wielka poetka była najgorętszą piewczynią osoby Marszałka. W latach 1926–1935 była jego osobistą sekretarką. Po śmierci Piłsudskiego wydała tom wspomnień „Ścieżka obok drogi”. Tytuł jest znaczący, co wyjaśnia sama pisarka – ścieżka to mały trakt jej życia. który biegł obok wielkiej drogi Marszałka.
Naprawdę mało jest równie dziwnych utworów. Autorka opisuje swoje spotkania, pracę z Piłsudskim, ale tak naprawdę buduje mu monument. Bez cienia wątpliwości, bez jakichkolwiek wahań wnosi pomnik wielkiej postaci. Mało jest w literaturze hagiograficznej podobnych tekstów. Piłsudski – według Iłłakowiczówny – jest wielki i święty.
Złośliwi twierdzili, że z Marszałkiem łączył ją wieloletni romans. Ale to nie ma nic do rzeczy. Bardzo wiele kochanek sławnych ludzi jest wobec nich krytyczna, choćby na ociupinkę, na jotę… A tu nic, czysta miłość ideowa do wielkiego człowieka.
Wszystkim dzisiejszym „śledzicielom jedynej prawdy”, którzy potępiają współczesnych pisarz za błędy młodości, czyli za kilka wierszy o Stalinie lub Bierucie, polecam przeczytać dzieło Iłlakowiczówny. Naprawdę jest zabawne.
Iłłakowiczówna miała prawo napisać co napisała i jak to napisała. Tak widziała swego idola. I jako pisarka miała do tego prawo. Ale też my mamy prawo osądzać jej dzieło. Nie ją samą. Bo jest naprawdę wielka różnica pomiędzy twórcą a dziełem. O czym dzisiaj ciągle się zapomina lub nie wie.