Z jednym Europa i świat mają się teraz dobrze – Kissinger nie jest już sekretarzem stanu USA, czyli ministrem. Nie jest też nawet prezydenckim doradcą. I może dlatego USA dzisiaj zachowują się normalnie. A nawet wzorcowo. I naprawdę postępują jak ojczyzna demokracji.
Czas na drugą i – na szczęście – ostatnią relację ze społecznych skutków wypowiedzi 98-letniego Henrego Kissingera w Davos, gdzie po raz pierwszy od wybuchu pandemii zebrali się możni tego świata.
Były szef amerykańskiej dyplomacji wezwał Zachód do: „…zaprzestania zadawania miażdżącej klęski siłom rosyjskim w Ukrainie”, albowiem będzie to miało – jego zdaniem – katastrofalne konsekwencje dla stabilności Europy. Stwierdził również, że wojna nie może trwać dłużej i Zachód powinien zmusić Ukrainę do zaakceptowania ustaleń negocjacyjnych, które „znacznie odbiegają od jej obecnych celów wojennych”.
Wstrzemięźliwość jest jedną z postaw, zalecanych przez Kościół. Dotyczy jednak spraw ciała, głównie jedzenia oraz seksu. Natomiast wstrzemięźliwość nie jest żadną zasadą przy uprawianiu polityki. W polityce natomiast liczy się skuteczność w realizowaniu celów. Zastanówmy się zatem, jakie cele mają niektóre państwa europejskie w stosunku do wojny na Ukrainie, co powoduje tak dalece posuniętą wstrzemięźliwość tych państw.
Wstrzemięźliwi Niemcy, Włosi i Francuzi
Naczelną zasadą, którą kierują się Niemcy i Włosi jest zasada „sporej odległości”. Chodzi o to, że od Rosji dzieli ich o wiele więcej kilometrów niż Polskę, Litwę, Estonię i Łotwę. O ile Włosi nie narażają przy tym „sojuszników”, to Niemcy już tak. Narażają nas na podleganie wpływom (w najlepszym wypadku) Rosji. Najlepszym tego dowodem jest budowa dwóch rurociągów Nord Stream. Są one dowodem, że Niemcy chcieli utrzymywać dobre i korzystne kontakty z Rosją bezpośrednio, z pominięciem, a nawet wbrew zasadom bezpieczeństwa sojuszników z NATO i partnerów z Unii Europejskiej.
Teraz Niemcy zachowują się tak, jakby było im jedynie przykro, że doszło do czegoś takiego, że to nieładnie, że szkoda, iż na Ukrainie giną ludzie. Czyli – ich wstrzemięźliwość przeszła w żal. To naprawdę zadziwiające, że państwo, które od zakończenia II wojny światowej, mieni się ostoją demokracji rozumie tę demokrację jedynie jako wolność do robienia interesów, nawet z diabłem.
Francuzi z kolei zachowują się tak, jakby bez biznesów z Rosją Putina ich państwo mogło się rozpaść na małe regiony. Nie słyszeli, że każda wojna kosztuje? Nie dociera do nich, że jako członkowie NATO powinni mieć dużą (bo Francja jest dużym krajem) i silną armię. Tragikomiczne jest to, że od 20 lat Francuzi wespół z Niemcami budują nową generację czołgów. Ostatnio podobno jeden prototypowy egzemplarz nawet zaczął jeździć, choć jeszcze nie strzela. Poza tym, Francuzi od czasów klęski Napoleona na rozległych połaciach Rosji, mają jakąś zadziwiającą atencję dla Rosjan, twierdzą nawet, że są jej naturalnym historycznym sojusznikiem…
Mocarstwowa wstrzemięźliwość Węgier
Jest jeszcze jedno państwo o bardzo rozbudowanej wstrzemięźliwości, nieproporcjonalnie dużej, jak na tak mały kraj – Węgry. Od północy 26 maja premier Viktor Orban wprowadził na terenie całego kraju stan wyjątkowy. A oto uzasadnienie: „Wojna zagraża naszemu bezpieczeństwu fizycznemu, a także zagraża dostawom energii i bezpieczeństwu finansowemu gospodarki i rodzin. Widzimy, że wojna i sankcje w Brukseli doprowadziły do ogromnych wstrząsów gospodarczych i drastycznego wzrostu cen. Świat stoi na skraju kryzysu gospodarczego. Węgry muszą trzymać się z dala od tej wojny i chronić bezpieczeństwo finansowe swoich rodzin. Stan wyjątkowy da pole manewru i możliwość natychmiastowej reakcji na skutki wojny w sąsiedniej Ukrainie” – powiedział szef węgierskiego rządu.
Nie wiem co konkretnie zamierza rząd Węgier, ale zapowiedzi są stanowcze. To jest zresztą klasyczna zasada: im mniejsze państwo, tym jest bardziej stanowcze. Dr Dominik Héjj, politolog specjalizujący się w tematyce węgierskiej napisał: „To nie jest stan wojenny. To jest stan, który da premierowi ogromne uprawnienia, jak w pandemii, rządzenie dalej rozporządzeniami”.
Co prawda nie wiadomo, co zamierza Orban, ale temperaturę wszystkim Węgrom jednak podwyższył, oskarżając Brukselę o wprowadzenie sankcji na handel z Rosją. Zapamiętajmy to – Orban nie ma pretensji do Rosji, ale do Unii Europejskiej. Węgry od początku wojny zachowują się dziwnie. Orban wspomniał nawet ostatnio, że kiedyś Węgrzy mieli porty. Na co oburzyła się Chorwacja, bo teraz te adriatyckie porty są jej.
Przedziwne jest to, że Węgrzy ciągle żyją sprawą Trianon, ciągle to ich boli. A było tak – 4 czerwca 1920 roku, w Wersalu, zawarto traktat pokojowy między Węgrami a państwami Ententy. Głosił on powstanie Królestwa Węgier. W istocie traktat regulował przede wszystkim sprawy narodów i ziem, które wchodziły przed wojną w skład Austro-Węgier. Bo Węgry były przecież częścią upadłego właśnie imperium, a tym samym dla wielu narodów były bezpośrednim ciemiężycielem. Tego oczywiście Węgrzy do dzisiaj nie chcą przyjąć do wiadomości, bo oni też uważają się za ofiary Austro-Węgier. Śmieszne, ale tak właśnie jest.
Na mocy traktatu Trianon Węgry uznały niepodległość Czechosłowacji oraz Królestwa Serbów, Chorwatów i Słoweńców. Znaczna część obszaru Węgier została podzielona między sąsiadów:
- Rumunia przejęła Siedmiogród oraz części Kriszany, Marmaroszu i Banatu;
- Czechosłowacja dostała tereny dzisiejszej Słowacji (Górne Węgry) i Ruś Zakarpacką;
- Królestwo SHS, czyli Kraljevina Srbov, Hrvatov i Slovencev, zwane pierwszą Jugosławią – uzyskało Chorwację, Bośnię i Hercegowinę, część Baczki oraz Banatu.
W wyniku traktatu Węgry utraciły dostęp do morza, niemal dwie trzecie ludności (pozostało 8 z 21 milionów) oraz dwie trzecie obszaru państwa (pozostało 93 tys. km² z 325 tys. km²). Poza granicami Węgier znalazło się 3,5 miliona Węgrów, głównie w południowej Słowacji i siedmiogrodzkim Seklerlandzie oraz części Wojwodiny. Stanowiło to ⅓ tego narodu.
Myślę, że Węgrzy (spora ich część) nie chcą zrozumieć, że w I wojnie światowej walczyli po stronie Austrii i Niemiec, że w wyniku przegranej ich imperium upadło, że w skład Królestwa Węgier – tego sprzed I wojny światowej – wchodziły narody, które chciały, i miały prawo do niezależności.
Turcja, czyli wstrzemięźliwe mocarstwo regionalne
Od dawna Turcja, która ma największą – po Rosji – armię w Europie i będąca członkiem NATO wykorzystuje każdą okazję, by cokolwiek utargować. Ja wiem, że to naród handlowy, ale są przecież granice przyzwoitości.
Pamiętajmy, że to Turcja blokowała wejście Polski do NATO, a dała się w końcu łaskawie przekupić zgodą Polski na otwarcie naszego rynku na wyroby tureckiego przemysłu lekkiego. Spowodowało to błyskawiczny upadek naszego przemysłu włókienniczego, odzieżowego i skórzanego, bo te przemysły są w Turcji dotowane przez państwo nawet do 60 procent.
Teraz Turcja targuje się o zgodę na wejście Finlandii i Szwecji do NATO. Chce, żeby USA zdjęły z nich embargo na nowoczesną broń. Chce też, żeby świat zapomniał o dyktaturze Erdogana, o procesach dziennikarzy, o prześladowaniu ludzi opozycji w Turcji i brutalności wobec Kurdów. Mały handelek przy tragedii i okrucieństwach wojny? Ależ owszem.
I tak toczy się ten światek – jak pisał Wolter. Od wzniosłości – do drobnego handelku, od szczytnych zasad – do leczenia małych kompleksów.