WALTER ALTERMANN: „Zagrał Wawrzeka…” i inne deprymujące przygody języka

Na portalu Radia Zet, 13.11. 2022 r., w artykule: „Marek Kondrat zarabia fortunę. Zbił majątek na reklamach” pani Łucja Siennicka w jednym z pierwszych zdań napisała: „Zaczęło się od roli Wawrzeka w ‘Historii żółtej ciżemki…’”

Cały artykuł nie wstrząśnie światem fanów aktora, nic nie wnosi do metod tworzenia podobnych mu artykułów, ale w jednym jest pouczający. Otóż rola, którą zagrał p. Marek Kondrat w „Historii żółtej ciżemki” nazywa się zupełnie inaczej. Zagrał on bowiem Wawrzka. A w nominativum jest to Wawrzek. Ciarki chodzą po grzebiecie, gdy okazuje się, że z tym staropolskim imieniem autorka zetknęła się po raz pierwszy. Nie spodziewałem się, że jakiś dziennikarz nie potrafi odmienić tego. pospolitego jeszcze w pierwszej połowie XX wieku, imienia.

A jego historia jest ciekawa. Bierze się ono od traktowanego metafizycznie ziela, jakim jest popularny laur. W antyku na głowy zwycięzców wkładano wieniec, właśnie laurowy, który był oznaką siły, męstwa i szczęśliwej fortuny. Stąd wzięło się pojęcie laureat oraz imię Laurenty, powszechne w Europie jeszcze do pierwszej połowy XX wieku. W Polsce nazwę laur zamieniono na wawrzyn. I dlatego mamy też imię Wawrzyniec. A Wawrzek jest zdrobnieniem od Wawrzyńca.

Tu powiem, że zarówno dorosłego Wawrzyńca, jak i Wawrzka, odmienia się w języku polskim całkiem zwyczajnie, jednakże z bacznym uwzględnieniem, w niektórych przypadkach, „e”. Bo mamy tu do czynienia z tzw. obocznością, na skutek czego samogłoski w jednych pozycjach są, a w innych znikają. Zatem, w przypadku odmiany imienia Wawrzek, owo nieszczęsne dla p. Siennickiej „e” występuje jedynie w mianowniku.

Czyli mamy tak: mianownik – kto?, co? – Wawrzek; dopełniacz – kogo?, co? – Wawrzka;, celownik – komu? czemu? –  Wawrzkowi; biernik – kogo? co? Wawrzka; narzędnik – z kim”, z czym? – Wawrzkiem; miejscownik – o kim? o czym? – o Wawrzku i wołacz –o! –Wawrzku!

No i jeszcze jedno: do rosołu, żurku, bigosu dodajemy obowiązkowo liść laurowy, ale nie liść wawrzynu, a już Broń Boże mniemanego Wawrzeka.

Pomysł na poprawność

Pomyłki językowe w naszych stacjach telewizyjnych są denerwujące. Dlatego pozwalam sobie opublikować tu mój własny, oryginalny pomysł, który pomógłby widzom, a mówiących z ekranu zdyscyplinowałby. Otóż! Na pasku, zamiast podawania informacji, w których to informacjach fakty są zawsze poplątane z opiniami, powinna być żywa errata.

Czym byłaby ta żywa errata? Na bieżąco, natychmiast powinny płynąć poprawki językowe. I tak: gdy poseł mówi „tamtą razą”, to dyżurujący w studio etatowy językoznawca pisze poprawną wersję: „tamtym razem”. I to idzie na pasku. Bez względu na autorytet osoby! Jeżeli prezydent, szef partii, posłowie, profesorowie mylą się – też płynie na pasku poprawka.

Mówiący zaczęliby być ostrożni, mówiliby z rozmysłem, skutkiem czego – być może – mówiliby też rozsądniej. Czego Państwu i sobie gorąco życzę.

Sporty sylwetkowe

Dawnymi laty istniała kulturystyka. Było to zajęcie dla pragnących lepiej wyglądać, po zdjęciu ubrania. I to rozumiem, bo szczególnie za młodu ludzie często stają bez ubrania, wobec innych nieznanych wcześniej ludzi, również rozebranych.

Kulturystykę uprawiano w domu oraz w małych salkach mniejszych klubów sportowych. Dla klubu były to zajęcia poboczne, choć przynoszące klubom dopływ żywej gotówki, bo kulturyści trochę za salę i sprzęt płacili. Z czasem pojawiły się zawody kulturystyczne, w czasie których prężono i napinano różne mięśnie karku, grzbietu, brzucha, nóg i rąk. To wywoływało u jednych widzów zachwyt, u innych zaś zazdrość.

Oczywiście dochodziło też do przykrych widoków, gdy kulturystki przypominały kulturystów. Oglądając czasem migawki z takich pokazów, zaczynałem się bać intymnych spotkań z kulturystkami. Na szczęście jednak ominęły mnie bliższe kontakty z takimi wytrenowanymi paniami. Ale bałem się istotnie, bo przecież nigdy nie wiadomo jaki triceps czy biceps kryje się pod sukienką.

Z czasem, na skutek postępu cywilizacji, wymagającej od każdego z nas dbania o zdrowie i dobry wygląd, upowszechniły się na świecie różne gymy, siłownie i fitnesy. I miejsca te, wyposażone w okropne maszyny do „robienia mięśni” – stały się całkiem dochodowymi miejscami, dla ich właścicieli. A co do ćwiczących… Nie mam nic przeciw temu trendowi, przecież każdy może spędzać czas jak uważa. Może pływać, biegać lub ćwiczyć hantlami. Jednak trochę mnie śmieszy określenie, które się ostatnio pojawiło, a jest nim pojęcie „sporty sylwetkowe”.

Ja wiem, że stoi za tym całkiem spory biznes, rozumiem, że dla producentów maszyn do ćwiczeń, przypominających zresztą średniowieczne machiny do tortur, liczy się bardzo, żeby te zajęcia mięśniowe jakoś lepiej nazwać. No i mamy – sporty sylwetkowe.

Jest to obraza sportu. Przez sport od zawsze rozumiano szlachetne zmagania o wynik! Owszem, zawsze wiedziano, że nie każdy z nas może mistrzowsko rzucać młotem, pchać kulą czy miotać oszczepem. Jednak w każdej dyscyplinie sportowej startujący zawodnicy mieli podobne sobie warunki fizyczne. I nie walczyli na wygląd klaty, czy brzusznego kaloryfera.

Piszę o tym, pozornie błahym przypadku, bo jest to signum temporis. Dzisiaj wszystko chce się sprzedać pod lepszą nazwą. A sporty sylwetkowe mają przecież lepszą nazwę niż kulturystyka. W sumie takie przyklejanie się fitnessu do sportu jest przykre i tumaniące.

Apel do sprawozdawców sportowych

Jeżeli jesteśmy już przy sporcie… Fascynują mnie język sprawozdawców sportowych. Opowiadają, relacjonują, wyjaśniają co dzieje się – na przykład – na boisku piłkarskim. Wydawałoby się, zajęcie nie najtrudniejsze. I miłe, bo sporty to ruch, na świeżym powietrzu, i choć sprawozdawcy sami nie biegają, nie kopią, to jednak tzw. „okoliczności” są w sumie przyjemne. Zatem sportowi dziennikarze powinni być rozluźnieni i spokojni.

Ale nie. Z momentem, gdy tylko sędzia gwizdnie na rozpoczęcie widowiska, sprawozdawcy stają się co najmniej doktorami habilitowanymi. Czyli mówią językiem napuszonym, wyszukanym, pełnym określeń, których ani zawodnicy, ani widzowie nie używają.

Mam więc apel.

Panowie dziennikarze od sportu, odpuście sobie. Więcej luzu, sport to w końcu tylko zabawa. Nie róbcie narodowej tragedii, gdy Legia dołuje, a reprezentacja gra na swoim odwiecznym poziomie, czyli marnie. I przestańcie mówić, że zawodnik „doskonale antycypował zachowanie rywala. Mówcie, że przewidział, gdzie poleci piłka, gdzie poda przeciwnik. I wyrzućcie ze swego słownika raz na zawsze: presowanie i progres.

Przed laty śmieszył mnie pewien łódzki sprawozdawca, który w emocjach krzyknął do mikrofonu: „Sadek rypnył piłkie płaskiem lobem”. Dzisiaj wolałbym już stokroć tamtego pana.