WALTERA ALTERMANNA wreszcie coś zachwyciło: Witolda Gombrowicza „Biesiada u hrabiny Kotłubaj”

Zdj.: Teatr Telewizji TVP "Biesiada u hrabiny Kołtubaj" ; od lewej:Anna Polony, Bohdan Łazuka, Barbara Krafftówna Fot. TVP

4 grudnia 2023 roku znowu obejrzałem Teatr Telewizji a był to spektakl oparty na wczesnym opowiadaniu Witolda Gombrowicza „Biesiada u hrabiny Kotłubaj”. Reżyserii podjął się Robert Gliński. Dla porządku rzeczy powiedzmy, że ta „Biesiada u hrabiny Kotłubaj” miała premierę 15 stycznia 2018.

W tym młodzieńczym opowiadaniu mamy już zapowiedź całej pisarskiej filozofii Gombrowicza. Mamy więc walkę form – niższości i wyższości. Ta wyższa forma społeczna służy odseparowaniu się sfer wyższych od pospolitego bytu. Może ze strachu, z lęku, że jest się lepiej urodzonym i bogatszym, że to wszystko mogą im biedniejsi odebrać?

 Świat według Gombrowicza

Gombrowicz jednak nie był komunizującym rewolucjonistą, on jedynie opisywał napięcia formy wyrastające z tych napięć. U niego żadna z podstawowych form – ani wyższość, ani niższość nie ma absolutnej racji. Świat się nudzi – zdaje się mówić Gombrowicz – i z tej nudy walczy formami. U niego ludzie są głównie nosicielami masek, pod którymi skrywają swe lęki. To zresztą zaczerpnął Gombrowicz z psychologii Karla Gustawa Junga.

Reasumując – nie wiadomo czy według autora „Ferdydurki” świat istnieje naprawdę, bo widzimy jedynie walkę form, min i gestów. To dlatego w „Operetce” jedyną czystą postacią jest naga Albertynka. Ona jest czystym, pięknym bytem, bez maski i bez ubrania.

O czym sprawa

Od razu powiem, że spektakl pana Glińskiego był niezwykle udany – a biorąc ostatnie produkcje Teatru Telewizji –  nawet wybitny. Komu i czemu zawdzięcza to telewizyjne widowisko sukces? Przede wszystkim wspaniałej obsadzie aktorskiej. A ponieważ powiada się, że w każdym spektaklu połowa sukcesu to właściwa obsada, zatem brawa należą się reżyserowi, który dobrał aktorów starannie, i właściwie dla zadania.

Bohaterem opowiadania i spektaklu jest młody człowiek, dopiero wchodzący w dorosłe życie i zdobywający pierwsze poważne towarzyskie – czyli społeczne – doświadczenia. I to on snuje opowieść o ludziach, których poznaje. Tego Narratora cechuje ogromna naiwność. Ma on swoje wyobrażenie świata – w tym przypadku świata arystokracji – i te szlachetne wyobrażenia o klasie przywódczej społeczeństwa – jego zdaniem – w toku akcji zostają brutalnie zniszczone.

W czasie spektaklu poznajemy kilka genialnie przez Gombrowicza skrojonych typów „skretyniałej arystokracji” – jak sam określał tzw. wyższe sfery. Nie byłoby w obrazie tej klasy nic szczególnego, gdyby autor ograniczył się do satyry i groteski, bo takie rzeczy dało się przecież  czytać na wiele lat przed Gombrowiczem. Ponieważ jednak Witold Gombrowicz był mądrym pisarzem, przeto otrzymaliśmy nie tylko zjadliwie okrutny portret sfer wysokich, ale też przenikliwy obraz świata kierującego się mitami i uparcie uciekającego przed realnością w mityczne przestrzenie tak zwanych wyższych wartości.

Dobrze obsadzeni, wspaniali aktorzy

W roli Narratora wystąpił Piotr Adamczyk, mogący z całą pewnością zaliczyć tę rolę do „świetnego korpusu” swych udanych ról. Tytułową Hrabinę Marię Kołtubaj zagrała Anna Polony. W spektaklu widzieliśmy również Barbarę Krafftównę, w roli Starej Markizy, Bohdana Łazukę jako Barona Apfelbauma de domo księcia Pstryczyńskiego oraz Grzegorza Małeckiego w roli Kucharza Filipa.

Wszyscy oni zagrali wspaniale. A przede wszystkim pokazali, że teatr nie jest wymyślony po to, żeby wiernie odwzorowywać rzeczywistość. Teatr nie może być dokumentem. Teatr to kreacja, sztuczność, która ma służyć odkrywaniu prawdy o człowieku. Niestety w ostatnich latach w Teatrze Telewizji mieliśmy niepomierną przykrość oglądać twory „teatropodobne”, zrealizowane ku chwale operatów światła. Tym bardziej więc twórcom „Biesiady u hrabiny Kotłubaj” należą się nie tylko brawa, ale wielkie podziękowanie, bo ten spektakl przywraca wiarę w sens teatru w telewizji.

Patrzyłem na grę tych pięciorga aktorów z prawdziwym zachwytem. Podziwiałem ich mistrzostwo w budowaniu monologów, operowaniu słowem, frazą i melodią zdań. W tym spektaklu nikt niczego nie naśladował, nie oddawał, nie „wcielał się” – oni po prosty grali. Najpierw wymyślili swe role, a potem je zagrali. Zaprawdę, była to uczta aktorskiej gry. I dowód, że można, że aktorzy potrafią – jeśli im się tylko pozwoli, jeśli da się szansę.

Pozostali współautorzy sukcesu

Trzeba też wymienić wszystkich pozostałych współautorów tego sukcesu. Autorem adaptacji opowiadania na teatr jest Jan Bończa-Szabłowski. Autorem scenariusza telewizyjnego i reżyserem jest Robert Gliński. Mądrą, bo „degeneracyjną” scenografię stworzył Wojciech Stefaniak. Kostiumy były według projektów Zofii de Ines, Zdjęcia: Arkadiusz Tomiak. Muzyka: Jerzy Satanowski Choreografia: Cezary Olszewski. Montaż: Lech Starzyński.

Reżyser stworzył, wykreował, osobny świat, a o to przecież w sztuce teatru chodzi. W efekcie mieliśmy – tak rzadko dziś realizowany – „teatr z formą”. Naprawdę nie ma powodu, żeby w teatrze, także w teatrze telewizji ukazywać świat realny, bo on i tak sobie istnieje, i ma się dobrze.

Doskonałą, kolejną już, muzykę dla teatru napisał Jerzy Satanowski. Ona prowadziła i dopowiadała to, co trzeba było dopowiedzieć. I nie była żadną tam ilustracją… była integralna częścią spektaklu.

 Robert Gliński o swoim spektaklu

Pozwolę sobie zacytować kilka zdań Roberta Glińskiego, który tak mówi o pracy nad spektaklem na podstawie Gombrowicza: „Forma tego tekstu jest szalenie wyrafinowana – mimo że jest to opowiadanie, które należy do pierwszych jego prac literackich – to ono już ma w sobie zapowiedź tego, co potem męczyło Gombrowicza przez całe życie… mamy w nim dyskusję z Polską; dyskusję o tym, kim jesteśmy, co nas stwarza…. Jest tu taka rozpiętość myśli, taka rozpiętość szamotaniny głównego bohatera. On chciałby wejść do arystokracji, chciałby być kimś, chciałby poznać świat, którego nie zna – a jednocześnie widzi, że to, do czego aspiruje, jest kompletnie bez sensu i poza nim. Każda z tych postaci jest jakąś karykaturą. I raptem, po obejrzeniu tego spektaklu, zauważyłem, że one zupełnie niechcący parafrazują te z filmów Felliniego. Dzięki temu pojawiła się ciekawa rozpiętość kulturowa spektaklu.”

Reżyser podkreślał wielki udział aktorów, którzy – jego zdaniem – wnieśli do spektaklu swoją osobowość: „Pracując nad tym spektaklem myślałem o tym, żeby znaleźć wspólny mianownik. Bohdan Łazuka to aktor, który ma bardzo wyrazistą ekspresję, z kolei Barbara Krafftówna jest bardzo naturalna – z jednej strony jest bardzo ciepłym, miłym człowiekiem, z drugiej, sprawia wrażenie zawieszonej w jakiejś rzeczywistości baśniowej. A z kolei bardzo konkretna jest Anna Polony, która wywodzi się ze szkoły krakowskiej. I w jej przypadku liczy się pewna synteza i dyscyplina, myślenie bardzo skrupulatne i konkretne, według struktury postaci i spektaklu”.

Co do zasady

Reżyser powiedział również zdanie, które znane jest jedynie dobrym reżyserom, więc je przytoczmy: „Oni wszyscy mają inne środki, inną ekspresję, odmienne myślenie sceniczne. Co więcej, każdy z nich jest taką indywidualnością, która niesie ze sobą bardzo dużo własnego ja. A ja starałem się tego nie likwidować, nie obcinać”.

Właśnie to! Pierwszym przykazaniem reżysera jest – nie przeszkadzać aktorom. Niby proste, ale trzeba być mądrym reżyserem, żeby tym przesłaniem kierować się. I za to chwała panu Glińskiemu.

I wielkie podziękowanie za moje chwile obcowania z prawdziwą sztuką.

Przy okazji tak dobrego dzieła – niech sczezną wszelcy propagandziści, którzy tak niecnie wykorzystują teatr. Bo sztuka nie jest narzędziem do propagowania przeróżnych mętnych idei i myśli. Jedyne co ich tłumaczy to fakt, że nie są artystami, więc nie wiedzą co psują.

Inna sprawa, że ktoś pozwala im „robić teatr”. I to ci „zezwalający” będą smażyć się w piekle. A pseudoartyści posiedzą swoje w czyśćcu i w końcu wyjdą, bo nieświadomy mniej grzeszy.