WLATER ALTERMANN: Unia i biurokratyczne fanaberie europejskie z korupcją w tle

Collage: h/ re

W felietonie „Życzenia na rok 2023” poruszyłem sprawę funkcjonowania ONZ. I zdaje mi się, że całkiem logicznie udowodniłem, że ONZ jest organizacją martwą i tym samym nieskuteczną, nie realizującą swych statutowych celów. Jedyne cele jak ONZ ma na celu to zachowanie i wzrost dobrobytu i dobrostanu własnych urzędników. Co prawda pojęcie „dobrostan” dotyczy dobrych warunków życia zwierząt hodowlanych, ale jest adekwatne do problemu dobrego, zasobnego i spokojnego życia urzędników tak ONZ jak i UE, więc nikogo nie obrażam, stwierdzając jedynie stan faktyczny. Teraz zajmiemy się rolą i funkcjonowaniem Unii Europejskiej.

U podstaw Unii Europejskiej legły najszczytniejsze ideały, mające zapobiec kolejnym wojnom europejskim. Przypomnijmy, że II wojna światowa wybuchła w 21 lat od zakończenia pierwszej. Obie te wojny nie były też pierwszymi wojnami na wielką skalę, toczonymi na terytorium Europy. Przyczyny były zawsze te same – próby dominacji jednych państw nad drugimi. Ale powodem podstawowym była zawsze walka o przewagi w produkcji i zbytu, czyli szeroko rozumiane rynki – europejskie i kolonialne.

Miłe złego początki

Początkiem integracji europejskiej było powołanie w 1952 roku Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali, z której w 1958 roku powstała Europejska Wspólnota Gospodarcza. Unia Europejska jest zaś bezpośrednią następczynią EWG. Od czasu wejścia w życie traktatu lizbońskiego, tj. od 1 grudnia 2009, podstawę prawną funkcjonowania stanowią Traktat o Unii Europejskiej (znany także jako traktat z Maastricht) oraz Traktat o funkcjonowaniu Unii Europejskiej. Obecnie Unię tworzy 27 państw.

Unia Europejska zmierza jednak w kierunku bycia nowym tworem – potężnym państwem ponadnarodowym. I tu powiedzmy od razu, że ten kierunek wyznaczają obecnie dwie siły, w łonie UE.

Pierwsza siła upaństwowienia UE – niezaspokojone ambicje Niemiec i zmęczenie Francji

Pierwsza z tych sił to Francja i Niemcy. Oba te państwa, chcą nowego tworu, w którym mogłyby dominować – w oparciu o fakt, że są to państwa najliczniejsze i najsilniejsze ekonomicznie.

Ostatnio – niedościgniony w swych makabrycznych bon motach – kanclerz Olaf Scholz powiedział, że Niemcy są już gotowe do przyjęcia na siebie przewodnictwa w Unii Europejskiej i zajęcia w niej należnego Niemcom miejsca. Pół roku wcześniej domagał się, aby Niemcy zostały stałym członkiem Rady Bezpieczeństwa ONZ.

Zdaje się, że bez przewodzenia komukolwiek Niemcy są historycznie nieszczęśliwi. Koncepcje co do roli Niemiec w świecie popsuła jednak Scholzowi wojna rosyjsko-ukraińska, a konkretnie dwuznaczna, pełna pokrętnych słów i działań postawa samego Scholza. Ta zastanawiająca moralnie i wielce dwuznaczna rola Niemiec w wojnie rosyjsko-ukraińskiej bierze się stąd, że Niemcy nie chcą dopuścić do obniżenia poziomu życia Niemców – jak stwierdził sam Scholz. Stąd wszelkie embarga i restrykcje przyjmowane są jak wspomnienie alianckiego bombardowania Hamburga czy Drezna. Przy czym dzisiejsi Niemcy jakby akceptowali własne zgodnie w II wojnie światowej, ale odwet aliantów traktują jak nieuzasadnione zbrodnie. Zaiste – historia niczego nie uczy, a megalomania Niemców nie ma granic przyzwoitości.

Co do Francji – widać, że jest zmęczona Europą, światem i samą sobą. Być może Francuzi ciągle przeżywają utratę Indochin? Zdarzało się już w przeszłości, że jacyś władcy, a nawet całe narody odczuwały zmęczenie własną władzą i popadały z nudów pod cudzą dominację.

Druga siła zjednoczenia UE – urzędnicy 

Urzędnicy Unii Europejskiej zachowują się tak, jakby UE już była państwem, a przynajmniej musiałby nim natychmiast zostać. Nawiązują przy tym do Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego. To istne kuriozum. Przez kilka stuleci Cesarstwo Rzymskie było związkiem państw, owszem – ale na jego czele zawsze stał cesarz, który jednocześnie był królem najsilniejszego z państw tego tworu. Tak było począwszy od Karola Wielkiego – protoplasty Cesarstwa.

Tymczasem dzisiejsze władze Unii są tylko i jedynie władzami grupy urzędników, którzy żadną ziemią, krajem i państwem nie zarządzają. Tym samy Unia staje się władzą nadrzędną nad realnie działającymi pastwami. I to jest czysta abstrakcja na tle realnych dziejów Europy.

Zwróćmy też uwagę, że urzędnicy Unii Europejskiej coraz intensywniej działają nie na rzecz państw członkowskich, które im płacą za bycie urzędnikami, ale na rzecz przyszłego mega-państwa, które ma powstać na gruzach UE. Ułatwia to urzędnikom UE obecna struktura organizacyjna i zakres kompetencji jej organów.

Tako o sobie samej rzecze Unia

Wpadła mi właśnie w ręce broszura Unii Europejskiej z roku 2020, przeznaczona dla młodzieży, w której można przeczytać:

Parlament Europejski reprezentuje obywateli UE. Posłowie do Parlamentu Europejskiego są wybierani przez tych obywateli w wyborach bezpośrednich, które odbywają się co pięć lat… W skład Parlamentu wchodzi 750 posłów z wszystkich państw UE. Większe kraje ze względu na swoją wielkość mają więcej posłów niż mniejsze państwa… Parlament podejmuje decyzje dotyczące prawa europejskiego wspólnie z Radą. Jeżeli Parlament i Rada nie mogą osiągnąć porozumienia co do aktu prawnego, nowe przepisy nie wejdą w życie. Parlament wybiera przewodniczącego Komisji Europejskiej i zatwierdza cały zespół 27 członków Komisji – komisarzy. Parlament zatwierdza również budżet Unii Europejskiej.”

Broszura informuje również o Radzie Europejskiej: „Rada Europejska składa się z prezydentów lub premierów państw UE. Spotykają się oni przynajmniej cztery razy do roku. Ich posiedzenia nazywane są „szczytami europejskimi”. Rada Europejska ustala główne priorytety UE i ogólne kierunki polityki. Kieruje nią przewodniczący, który jest wybierany co 2,5 roku. Rada Europejska nie przyjmuje unijnych aktów prawnych. Jest to zadanie Parlamentu Europejskiego i Rady Unii Europejskiej.”

A taką informację w broszurze znajdziemy o Radzie Unii Europejskiej: „Rada Unii Europejskiej reprezentuje rządy państw UE. W Radzie ministrowie ze wszystkich krajów UE spotykają się, by omawiać sprawy UE i podejmować decyzje dotyczące polityki i prawa UE. To, że niektórzy ministrowie uczestniczą w posiedzeniach, zależy od tematu dyskusji. Na przykład, jeżeli posiedzenie dotyczy zanieczyszczenia powietrza, wówczas spotykają się ministrowie środowiska. Jeśli głównym tematem dyskusji jest bezrobocie, zbierają się ministrowie odpowiedzialni za zatrudnienie i sprawy społeczne.”

Taka struktura, dająca wybranym do parlamentu Europejskiego posłom, wedle klucza wielkości ludności państw członkowskich, właściwie nieograniczone możliwości zrodziła się z hipokryzji niektórych państw członkowskich, a najbardziej z zakłamania władz Niemców i Francuzów.

Hipokryzja wielkich państw

Hipokryzja w polityce to ukrywanie istotnych celów, którymi kierują się dani politycy. Chcący ukryć swoje prawdziwe intencje, zawsze dużo mówią o duchu praw, miłości między narodami, humanizmie, testamencie ojców i odpowiedzialności przed następnymi pokoleniami. Czasem hipokryci powołują się jeszcze na Boga.

Hipokryci z Niemiec, Francji i w mniejszym stopniu z Hiszpanii i Włoch, stworzyli potwora, jakim dzisiaj jest UE. Nie chcąc sami występować z własnymi pomysłami co do przyszłości Europy, wysługują się unijnymi urzędnikami.

Parlament UE jako przykrywka dla pomysłów rządów

Jeżeli ktoś uznałby moje rozumowanie za niezgodne z prawdą, to pytam: po co komu jest Parlament Europejski? Na co każdemu z 27 państw członkowskich utrzymywanie eurokratów, opłacanych nad wyraz niegodziwie wysoko. Na potwierdzenie mojej tezy, o zbyteczności Urzędników Unijnych przywołam raz jeszcze broszurę samej Unii, dla młodzieży:

„Codzienną pracę Komisji wykonuje jej personel administracyjny, eksperci, tłumacze pisemni i ustni oraz asystenci. Rekrutacją urzędników Komisji – tak jak i pracowników innych instytucji UE – zajmuje się Europejski Urząd Doboru Kadr. Urzędnicy ci są obywatelami krajów UE, wybranymi w trybie otwartych konkursów. W Komisji pracuje około 33 000 osób. Liczba ta może wydawać duża, ale w rzeczywistości jest mniejsza niż liczba pracowników administracji większości dużych miast w Europie.”

Zakłamanie autorów broszury jest równe zakłamaniu polityków największych państw składowych UE. Porównanie tej armii unijnych urzędników do urzędników metropolii europejskich jest bałamutne. Ci miejscy urzędnicy za coś konkretnie odpowiadają, choćby za miejski transport, inwestycje użyteczności publicznej, wodociągi, kanalizacje, szkoły i przedszkola, służbę zdrowia. A za co odpowiadają urzędnicy UE? Za wymyślanie kolejnych przepisów i pilnowanie, żeby realnie pracujący ludzie ich przestrzegali. Toż to samonapędzająca się maszyna biurokracji.

Byłoby to bardzo śmieszne, gdyby nie fakt, że parlamentarzyści europejscy i tysiące urzędników żyją naszym kosztem. A żyją na poziomie prawdziwie światowym. Dzisiejsza warstwa urzędników unijnych jest nową klasą próżniaczą Europy. Podobnie jak urzędnicy ONZ.

Powiedzmy jeszcze jedno. Utarło się mówić, że są jakieś „pieniądze unijne”.  Nic bardziej bałamutnego. To są nasze polskie pieniądze, tyle że w kieszeni eurokratów.

Współczesna klasa próżniacza

Pojęcie klasy próżniaczej wprowadził Thorsten Veblen na przełomie XIX i XX wieku. Określało ono zbiorowość ludzi nastawionych na ostentacyjną konsumpcję. Veblen swoje obserwacje odnosił do elity biznesu Stanów Zjednoczonych – finansistów i spekulantów giełdowych. W wydanej w 1899 roku książce Teoria klasy próżniaczej opisywał ówczesne formy ostentacyjnej konsumpcji, zajęć nieproduktywnych oraz instytucji społecznych podtrzymujących klasę próżniaczą.

Veblen urodził się za wcześnie i tym samym nie znał obecnego świata urzędników ponadnarodowych organizacji quasi państwowych. A to przecież oni – ci urzędnicy – są jak huba na drzewach. Żyją naszym kosztem, jednocześnie mając nas za nic.

Dzisiejszy Parlament UE jest swoistym Hyde Parkiem. Każdy mówi nie na temat, ale za to co chce. Szczególnie bawią mnie – a jest to mój śmiech przez łzy – tzw. postępowcy, na przykład zieloni. Nie zauważają oni wojny, nie dostrzegają też katastrofy na rynku paliw, nie przewidują, że ludzie mogą zamarzać. Oni wciąż tylko o naturze, o czystym powietrzu, wodzie i ziemi. Naprawdę piękna to działka, ale przecież Parlament Europejski działa w określonych warunkach. Można postulować zakaz produkcji mięsa, bo krowy zatruwają atmosferę, można zakazywać spalania węgla, używania energii atomowej, ropy naftowej i gazu. Można, tylko jak to się ma do życia zwykłych ludzi? Zdaje mi się, że ci postępowcy gotowi są bronić Ziemi do ostatniego człowieka.

Parlament UE do kasacji

Moim zdaniem Parlament Europejski powinien zostać zlikwidowany. Nie rozumiem bowiem jego roli, w sytuacji, gdy każde z 27 państw członkowskich ma już własny parlament. Więc mam pytanie: czy Parlament Europejski jest ponad tym 27 parlamentami?

Przyszłość Unii Europejskiej powinna być uratowana poprzez likwidację Parlamentu oraz drastyczne ograniczenie armii urzędników. Przecież z 33 tys. tych zatrudnionych w UE dałoby się sformować kilka dywizji wojska. Tu przypomnę, że jeszcze kilkanaście lat temu kilka państw, w tym Polska, mówiło o potrzebie stworzenia armii europejskiej. Wtedy ze strony Niemiec i Francji rozległ się gromki śmiech i pytanie” „A z kim to mielibyśmy walczyć?”

Przyszła UE powinna być związkiem wolnych państw, bez żadnej czapy, która wzięła się z działań „od czapy”. Wszystkie problemy zaś, które są, były i będą, powinny być rozwiązywane poprzez rozmowy i decyzje wypracowywane przez delegowanych przez rządy ambasadorów, czy też stałych przedstawicieli rządów w UE. I ci delegowani przez dane państwo urzędnicy układaliby się z pozostałymi delegatami co do odpowiednich działań.

Tak jak jest teraz, to kpina ze zdrowego rozsądku, marnotrawstwo dużych pieniędzy i chaos, powodowany przez urzędników. Albo też celowe działanie największych państw Europy. Bo taki układ jaki jest obecnie służy tylko niektórym państwom – na przykład – Francji i Niemcom. Bo mogą one chować się za plecami Unii. I mogą te państwa załatwiać swe interesy z tylnego siedzenia.

Polski ślad w Unii Europejskiej

Polska bierze aktywny udział w pracach UE, w tym Parlamentu Europejskiego. Ale też nasze partie upychają w Parlamencie Europejskim swoich ludzi, których – dla dobra partii – najlepiej jest wysłać za granicę – choćby do UE – niż mieliby siedzieć na miejscu i rozrabiać, stroić niezadowolone miny i krytykować partie-matki.

Mam podejrzenia, że wszystkie partie delegują – do wyborów z biorących miejsc – takich swoich polityków, którzy powinni zniknąć z oczu wyborców na jakiś czas. Przy czym jest to bardzo eleganckie wysłanie: za wspaniałą pensję, luksusowe mieszkania i za ogromny dodatek do polskiej emerytury. Naprawdę, od strony materialnej patrząc, wysyłani nie powinni narzekać.

Mamy zatem w Parlamencie UE co najmniej kilkoro byłych premierów i kilkoro wicepremierów, z których żadne nie jest w Brukseli w nagrodę za to, co zrobił w Polsce.