CEZARY KRYSZTOPA: Żal mi Barta Staszewskiego. Naprawdę

Rysuje Cezary Krysztopa

Na świecie upowszechnił się mit o tzw. „strefach wolnych od LGBT” w Polsce.I nie w żadnej tam przenośni, tylko na wzór stref „judenfrei” w III Rzeszy i na terenach okupowanych przez Niemców podczas II Wojny Światowej.

Są ludzie, którzy wyobrażają sobie, że w Polsce istnieją „strefy”, do których nie mają wstępu lesbijki, geje, biseksualiści i transseksualiści. Nie jest do końca jasne jak wyobrażają sobie „weryfikację” na granicy „strefy”.

Bart Staszewski

Do implementacji tego fake newsa w międzynarodowej opinii publicznej przyczynił się twórca jednego dzieła, tabliczki z napisem „strefa wolna od LGBT”, Bart Staszewski. Ten podopieczny Fundacji Obamy jeździł ze swoją tabliczką do gmin i miasteczek, które podjęły prorodzinne uchwały różnego rodzaju (ani jedna nie zawiera zapisów o jakichś „strefach”, niektóre sprzeciwiają się ideologii LGBT, żadna nie ma skutków prawnych), przykręcał ją do znaków drogowych z oznaczeniami miejscowości, robił zdjęcia i puszczał w eter. Oczywiście wyglądało to jak oznaczenie autentycznej „strefy”. Staszewski coś tam czasem bąkał o „performansie”, ale w międzynarodowej przestrzeni publicznej funkcjonowały już tylko zdjęcia, płomienne przemówienia Biedronia na ten temat w Parlamencie Europejskim i plotka urastająca szybko do rozmiaru „faktu medialnego”.

Niestety miało to również konsekwencje praktyczne. Mieszkańcy miasteczek określonych jako „strefy wolne od LGBT” spotykali się z hejtem i niechęcią i to przecież nie tylko w Polsce. Mało tego, oskarżane o „homofobię” samorządy traciły konkretne dotacje liczone w milionach. Zaprzedane Gazecie Wyborczej powtarzającej „tezy” Staszewskiego sądy orzekały na korzyść „performera”, minister podobno konserwatywnego rządu Waldemar Buda, pisał do samorządów, że powinny ze swoich prorodzinnych uchwał zrezygnować. A Komisja Europejska, nasza kochana Komisja Europejska wszczęła przeciwko Polsce… tzw. postępowanie naruszeniowe.

KE zamyka postępowanie

No i słuchajcie ta nasza Komisja Europejska sobie teraz to postępowanie po cichutku zamyka. Jednocześnie nie słychać, żeby ktoś przepraszał mieszkańców lżonych samorządów. Nie słychać, żeby ktoś miał im zwrócić ich pieniądze. Nikt nie prowadzi na świecie kampanii wyjaśniającej, że w Polsce nie ma żadnych „judenfrei”, a sądy, gdyby tak komuś przyszło do głowy pozwać Staszewskiego, zapewne wymyśliłyby jakiś rebus, żeby się „aktywiście” krzywda nie stała.

Można się wściec. I nikt się nie ma prawa dziwić. Ja jednak oprócz tego przepełniony jestem jakimś zażenowaniem i litością dla tego nieszczęsnego człowieka, który w jakimś sensie zaprzedał dusze diabłu dla pięciu minut sławy. I dziś, mało komu potrzebny, być może, o ile były w nim jakieś szczere intencje, siedzi w kącie i zadaje sobie pytanie – czy jego akcja zwiększyła poziom sympatii dla środowisk, które chciałby reprezentować, czy raczej mocno obniżyła?