Jeśli dobrze pamiętam w 2003 roku byłem euroentuzjastą. Dlatego w referendum akcesyjnym zagłosowałem za przystąpieniem Polski do Unii Europejskiej. Od tamtej pory jednak, sporo się zmieniło.
W 2003 roku miałem swoje powody. Koncepcja współpracy europejskich wolnych narodów oparta przez jednego z ojców założycieli zjednoczonej Europy Sługę Bożego Roberta Schumana na chrześcijańskim fundamencie, jest koncepcją wspaniałą. Na dziesiątki lat zapewniła Europie pokój pomiędzy narodami, które wcześniej więcej chyba znały wojen niż pokoju między sobą. Brak ceł, wolność przepływu towarów i usług, na lata zapewniły również narodom Europy prosperity.
„Wszystkie zwierzęta są sobie równe, ale niektóre są równiejsze od innych”
Kiedy jednak my przystąpiliśmy do Unii Europejskiej pełni nadziei na dołączenie do tego wspaniałego procesu, trwał już proces brutalnego rozboju, zaboru dzieła budowanego przez zwolenników Sługi Bożego Roberta Schumana przez hunwejbinów włoskiego komunisty Altiero Spinellego. W wyniku owego procesu elity trzęsące Brukselą zerwały nie tylko z chrześcijańskimi korzeniami projektu, ale wręcz z logiką dbania o dobro wspólne Europejczyków w imię abstrakcyjnych i oderwanych od rzeczywistości ideologii.
Od kilku lat my Polacy doświadczamy skutków owego procesu z wyjątkową brutalnością. Nie to żebym miał jakieś złudzenia co do natury samej polityki, jednak poziom zakłamania i bezwzględności z jaką brukselscy bonzowie odnoszą się do Polski, która wydaje im się przeszkodą w realizacji utopijnych centralistycznych planów budowy Związku Socjalistycznych Republik Europejskich. Przekracza to najbardziej cyniczne wyobrażenie hipokryzji podwójnych standardów jakie gotowi są narzucać silni słabszym, by zaprzęgać ich do swoich kieratów.
„Cztery nogi dobrze, dwie nogi źle”
Wydawało nam się, no dobrze, nie wszystkim, więc powiedzmy – mnie się wydawało, że uciekając ze strefy wpływów wcześniej sowietów, a później niewiele mniej obłąkanej Rosji, dostaliśmy się do raju wolności, gdzie każdy ma prawo być sobą. Okazało się i z każdym dniem okazuje się w większym stopniu, że nic bardziej mylnego. Z przerażaniem odkryliśmy – ja odkryłem – że łąki, które wydawały nam się zza płotu bardziej zielone, szybko w przerażająco znajomy dla nas sposób – czerwienieją. A stawiającym świat na głowie lewackim despotyzmem, tym razem wieje do nas… z zachodu. Że znowu powstaje świat, w którym „lud będzie pił szampana ustami swoich przedstawicieli”. Znowu są równi i równiejsi. Podczas gdy zagrożenie ze strony obłąkanej Rosji nie zmalało, a wręcz, jak się okazało rok temu, wróciło z całą mocą.
„Towarzysz Napoleon ma zawsze rację”
Od jakiegoś czasu zastanawiałem się jak uchwycić uczucie, które towarzyszy mi kiedy spoglądam w zimno uśmiechnięte, zwykle bardzo profesjonalnie fotografowane, z takim jakimś „anielskim” efektem, twarze unijnych mandarynów. Doszedłem wreszcie do wniosku, że nie widzę tam twarzy, tylko ryje. Korporacyjnie wystudiowane, ale ryje. I ja, tych dwadzieścia lat temu, euroentuzjasta, musze powiedzieć, że w te fałszywe, brukselskie ryje nie mogę już patrzeć.
I nie żebym zniżył się tutaj do taniej obelgi. Jeśli widzę na tych zdjęciach ryje, to dlatego, że ich właściciele kojarzą mi się z bohaterami „Folwarku Zwierzęcego” George’a Orwella, a konkretnie z kastą świń, ze szczególnym uwzględnieniem Towarzysza Napoleona.
„Zwierzęta w ogrodzie patrzyły to na świnię, to na człowieka, potem znów na świnię i na człowieka, ale nikt już nie mógł się połapać, kto jest kim”.