WALTER ALTERMANN: Balladyna, czyli Wielki Kłopot. Recenzja depresyjna (2 – ost.)

Czym bardziej się ktoś stara, tym częściej zza klasycznych dekoracji wyziera współczesność... Fot. archiwum HB

 

 

Juliusz Słowacki, BALLADYNA, TVP, premiera, 22 listopada 2021 r.

Dokończenie.

 

Wierszem a jakby prozą

Niestety, najpoważniejszą słabością, a właściwie już ciężką chorobą, jest w BALLADYNIE  Wojciecha Adamczyka nieumiejętność grania wierszem. Generalnie mówiąc – dzisiaj aktorzy nie potrafią już grać, mówić wiersza. Tak też stało się w omawianym dziele, poza nielicznymi wyjątkami. Jest to skutek dążenia reżyserów i aktorów do bycia naturalnymi.

Naturalność, owszem, zalecana jest w czynnościach fizjologicznych, ale teatr to sztuka, czyli zakładana i błogosławiona sztuczność. Jest jednak w obsadzie aktor, który wiersz mówi doskonale. Jest nim i tu chylę czoła, Krzysztof Gosztyła. Może jego sceniczni koledzy powinni pobierać u niego lekcje? A pan Gosztyła powinien brać za godzinę lekcyjną bardzo dużo. Bo dobra wiedza, fachowość muszą kosztować.

Jeszcze wyższym piętrem trudności jest granie w sztukach pisanych wierszem. Bo już sam wiersz jest sztuczny. I tylko Pan Jourdain Moliera cieszy się, gdy okazuje się, iż mówi prozą. Zdaje mi się, że dla większości polskich aktorów wiersz jest męczarnią, bo nakłada obowiązek znalezienia frazy i rytmu, odczytania wyrazów akcentowych… Jest jeszcze trudniej, bo wiedza, że cezura nie jest jedynie miejscem na złapanie oddechu, że przed cezurą mamy słabą pozycję sylaby, a po cezurze mocną… ta wiedza jest przeważającej grupie aktorów nieznana.

I to jest wielki problem. To jest już nawet kłopot narodowy, bo Mickiewicz, Słowacki, Norwid, Fredro i Wyspiański jednak pisali wierszem. Jeżeli zatem mówimy o ochronie dziedzictwa narodowego, to są to słowa co najmniej bez pokrycia. Przynajmniej w teatrach naszych.

Są w archiwach Polskiego Radia nagrania kilku pisarzy, którzy czytają swoje wiersze. Na przykład nagrania Władysława Broniewskiego. Może warto by wznowić te nagrania? Wtedy wielu ludzi mocno by się zdziwiło, bo Broniewski swoje wiersze wręcz śpiewał. Bo tak rozumiał i czuł wiersz.

Ogromną winę ponoszą szkoły, które z maniakalnym uporem uczą tego, co poeta miał na myśli. A powinny też lub głównie, uczyć tego, jak autor zakodował swój poemat, balladę, sonet. Poezja i teatr to nie tylko treść, to także, a może przede wszystkim – forma.

Dlatego my, współcześni jesteśmy głusi na poezję i nie rozumiemy jej. Bo nie można rozumieć poezji przez treść, gdy jednocześnie nie rozumie się tego, co jest zaklęte w doskonałą formę, jak u naszych wielkich klasyków oraz Broniewskiego, Tuwim, Lechonia i Grochowiaka.

BALLADYNA Górkiewicza i Kantora

Czy zatem dramaty klasyczne, jak właśnie BALLADYNA są skazane na zapomnienie lub sceniczną klęskę? Na pewno nie. Pod warunkiem, że reżyserzy będą mieli pomysły, wywiedzione z utworu, a nie z otaczającej go własnej współczesności.

Taką doskonałą realizacją BALLADYNY była inscenizacja w krakowskim Teatrze Bagatela, której reżyserem był Mieczysław Górkiewicz, a scenografię stworzył Tadeusz Kantor. Tu trzeba zaznaczyć, że scenografia Kantora była już właściwie całą inscenizacją, stwarzała cały świat spektaklu.

Zaczynało się w półmroku, w którym dwóch grabarzy, a może średniowiecznych oprawców wciągało na scenę, przy pomocy potężnych metalowych haków, niską platformę. Na tej platformie była duża dzieża, w której stała Balladyna i gołymi nogami, w zakasanej spódnicy deptała glinę, może na załatanie ścian rozpadającej się chałupy? Ta dzieża, ta Balladyna w brudnej i znojnej pracy, wszechobecne nędza i brud były pierwszym sygnałem kim jest, z jakiego stanu wywodzi się główna bohaterką. Potem Kirkor, zaczarowany na rozkaz Goplany, dostrzeże w tej chałupie, w tych dziewczynach piękno… No tak, bo był zaczarowany.

Kantor stworzył kostiumy ponadczasowe, wyciągnięte jakby z przeszłości, ale przecież nie będące kopią czegokolwiek. No, tak, ale Kantor był geniuszem teatru.

Spektakl był porażający artystycznie. Przeżywało się go też mocno, bo wszystko było w nim teatrem, w którym grano teatr jako przypowieść. Gdyby zapytano mnie, gdzie działa się BALLADYNA Górkiewicza i Kantora musiałbym powiedzieć: w osobnym świecie, osobnego teatru. Zupełnie tak, jak opisywał to w liście do Krasickiego Słowacki. Zacytujmy fragment: …niechaj tysiące anachronizmów przerazi śpiących w grobie historyków i kronikarzy: a jeżeli to wszystko ma wewnętrzną siłę żywotajeżeli instynkt poetyczny był lepszym od rozsądku, który nieraz tę lub ową rzecz potępił: to Balladyna wbrew rozwadze i historii zostanie królową polską — a piorun, który spadł na jej chwilowe panowanie, błyśnie i roztworzy mgłę dziejów przeszłości…. ja z Polski dawnej tworzę fantastyczną legendę, z ciszy wiekowej wydobywam chóry prorockie.

Premiera spektaklu w Bagateli miła miejsce 26 października 1974 roku.

Goplana na skuterze

W tym samym roku, 8 lutego 1974 roku. miała też premierę słynna BALLADYNA Adama Hanuszkiewicza, Spektakl Hanuszkiewicza był dziwaczny, nawiązywał do popkultury, epatował skuterami, na których jeździli Goplana oraz Skierka i Chochlik. Co to miało wspólnego ze Słowackim? Nic. Ale płocha Warszawa oszalała na punkcie spektaklu. Widzom i recenzentom nie przeszkadzało, że Hanuszkiewicz bawił się setnie, nieodpowiedzialnie i frywolnie. Owszem, były dwie recenzje bardzo krytyczne, ale władza nie pozwoliła na ich druk, bo wtedy jeszcze Hanuszkiewicz był pod ochroną i pisać o nim można było tylko dobrze, albo wcale.

Muszę powiedzieć, że inscenizacja Górkiewicza i Kantora padła ofiarą spektaklu Hanuszkiewicza. Krakowski spektakl nie miał należnego temu dziełu rozgłosu. Ale pozostał w pamięci, tych, którzy go widzieli. Ja widziałem i wspominam jako dzieło wybitne.

Przepraszam za głos krytyczny, że nie wszystko mi się w teatrach podoba, ale tak świat pojmuję, jak pisał ojciec polskiej krytyki teatralnej Stanisław Koźmian. W jego artykule „Teatr Krakowski w jesieni 1869 roku”, czytamy:

„Dla Krakowa teatr pod względem życia umysłowego i społecznego, jak nawet i ekonomicznego, ma niemałe znaczenie: jednym słowem jest jedyną nieco szlachetniejszą i umysłową rozrywką w naszym mieście. Nareszcie niepodobna zaprzeczyć, że teatr krakowski wielkie w ostatnich latach zrobił postępy; a jeżeli nie doszedł do doskonałości, to przynajmniej odznaczał się tą szlachetną dążnością osiągnięcia jej kiedyś. Doprawdy szkoda by było, gdyby to wszystko miało zmarnieć. A jednak pomimo najlepszych chęci dyrekcji, o których nie wątpimy, pomimo pracy zasłużonych i utalentowanych artystów , musiałby on stopniowo upadać, a w końcu upaść, gdyby publiczność i krytyka przestały otaczać go tą życzliwą opieką i rozciągać nad nim tę sympatyczną kontrolę…”