HUBERT BEKRYCHT: Precz z dziennikarstwem obiektywnym!

Jan Matejko - Rejtan (fragment obrazu), 1866

Nie, nie zwariowałem. Przynajmniej nie czuję się wariatem, a to – jak wiadomo w naszej kulturze – stanowi wyrok, że jednak nierówno jest pod moim sufitem. Trudno, wolę jednak teraz uchodzić za wariata niż po kilku latach być wyrzucony z bezpiecznego szpitala psychiatrycznego, bo masowo będą tam trafiać walnięci dziennikarze, którzy obecnie są uważani za ostoję normalności i poprawności. Politycznej.

Nie ma czegoś takiego, jak dziennikarski obiektywizm. Szczególnie gdy trwa wojna. A inwazja moskiewskiej hordy na Ukrainę jest więcej niż wojną. To starcie cywilizacyjne. Skoro trwa wojna, to pięknoduchy, którzy „za wszelką cenę chcą pokoju na świecie” powinny przestać się mazać i przestać marudzić, że „dziennikarze” trzymają stronę Ukrainy. Tak, w tym sensie jestem stronniczy, czyli – jak głosi biblia polityczne poprawnych dziennikarzy – nie jestem obiektywny. Trzymam stronę Ukraińców i nie obchodzą mnie „zwykli Rosjanie”, nawet jeśli to wrażliwi poeci albo baletnice, którym kazano włożyć rosyjskie mundury…

A pal sześć obiektywizm. Muszę być tylko rzetelny. A będąc rzetelny nie mogę przecież kłamać pisząc Odbiorcom, że „będzie dobrze”, kiedy nie będzie się drażnić Rosji. Bo Rosja, nawet jeśli w niektórych latach niegroźna, zawsze się odrodzi pod postacią azjatyckiej bestii.

Już słyszę ujadanie dystyngowanej sfory dziennikarskich psów gończych poprawnie politycznej opozycji z Polski. Nie ma jednak innego wyjścia, uczciwy dziennikarz musi być po stronie Ukrainy, bo jej bohaterowie, także za nasze pieniądze, bronią Europy. Kontynentu, który – też za nasze pieniądze – postanowił popełnić samobójstwo za pomocą rozerwania wiązadeł jamy ustnej, bo do tego prowadzi nieustanne gadanie o „dobrych Rosjanach”.

Znam sporo Rosjan, szczególnie dziennikarzy. Żaden z nich nie przeprosił za to, co jego rodacy robią na Ukrainie, bo to przecież „nie Rosjanie, tylko rosyjskie władze” robią te okropne rzeczy – mordują, gwałcą, kłamią, rabują… Znani mi żurnaliści z Rosji opowiadają głodne kawałki, jak to współczują Ukraińcom, ale sami w swoich rosyjskich redakcjach przy pomocy swoich rosyjskich mózgów, wykonują tylko swoje rosyjskie obowiązki. A w ogóle pracują w redakcjach muzycznych, sportowych, śniadaniowych lub grają w redakcyjnych orkiestrach…

Niestety, w amoku politycznej ugodowości są też międzynarodowe organizacje dziennikarskie. Członkowie ich władz ciągle myślą jak moja prababcia w 1939 roku, że wojna pójdzie bokiem.

W związku z tym oświadczam: nigdy nie byłem, nie jestem i nie będę neutralny, czyli „obiektywny”,  wobec inwazji moskiewskiej na Ukrainę. Nie zamierzam być obiektywny, bo obiektywizm dziennikarski to utopia gorsza niż komunizm. W dziennikarstwie jest tylko zwyczajna ludzka przyzwoitość, którą podobni mi pismacy nazywają po prostu rzetelnością.

Jeśli trzeba będzie ratować Ukrainę, Polskę, Europę na wojnie i w wojnie z propagandą Kremla nie zawaham się użyć adekwatnych środków. Przeciw Rosjanom jestem w stanie walczyć z bronią w ręku. Gdyby jednak dowódcy NATO uznali to za niebezpieczne, mogę jako dziennikarz, kłamać, manipulować, mataczyć. Byle przeciw Rosji! Byle przeciwko zidiociałym od poprawności politycznej urzędnikom nazywających siebie dziennikarzami, którzy chcą ratować tyłki układając się z promoskiewskimi ośrodkami władzy w różnych krajach Europy i świata.