Jeżeli poruszam jeszcze raz sprawę naszych seriali, to dlatego że przerzucając kanały ciągle natrafiam na któryś z nich. I często się gubię, myśląc, że przecież już ten odcinek widziałem. Niestety mylę się.
Nowe seriale są podobne do starych, aktorzy grają prawie to samo – to znaczy, grają jakieś nierzeczywiste, nieistniejące postacie. I dodam do tego, że scenariusze są podobne do siebie, jak w dawnych czasach pisania na maszynie, strona pierwsza i odbitki.
Maszyna do pisania
Tu muszę wyjaśnić młodzieży, że od początku, aż do końca wieku XX ludzkość pisała ręcznie, lub na maszynie. Chcąc uzyskać więcej niż jeden egzemplarz tekstu maszynowego, trzeba było pod pierwszą stronę włożyć kalkę, potem tzw. przebitkę, czyli cieńszą kartkę, i znowu kalkę, a pod nią drugą przebitkę. Jednakże uzyskanie więcej niż czterech dobrych przebitek było niemożliwe, bo tekst był nieczytelny. Dodam jeszcze, że w PRL-u zdobycie maszyny było niezmiernie trudne, a i tak każda z nich była odnotowana w przepastnych archiwach Służby Bezpieczeństwa. Tajna policja „zdejmowała” z maszyny cechy charakterystyczne jej czcionek, zupełnie tak samo, jak odciski palców. Na wypadek, gdyby ktoś pisał na maszynie ulotki. Wtedy – ale to mocno teoretycznie – tajniacy mogli dojść prawdy, na jakiej maszynie powstał tekst zagrażający ustrojowi. I dojść od maszyny do kłębka, czyli do wichrzyciela.
Pisanie na maszynie było trudne, bo człowiek jest omylny, a usunięcie „maszynowych błędów” przy pomocy białego korektora nie było łatwe. Poza tym tekst z plamkami białej farby wyglądał okropnie. Dzisiaj, przy pisaniu komputerowym, pomyłki i skład tekstu, poprawia się błyskawicznie. No i każda kopia jest równa technicznie oryginałowi.
Co mają wspólnego tytułowe seriale z maszyną do pisania? Dużo, bo wszystkie – poza nielicznymi wyjątkami jak „Ranczo” czy „Ucho prezesa” są jakby z maszynowej przebitki, są kopiami amerykańskich wzorców, tyle że bardzo niewyraźnymi artystycznie, jak to u przebitek bywa.
To jest Ameryka…
Prawie przez półtora wieku dwa kraje były dla Polaków rajem, ziemią obiecaną i eldorado w jednym. To Ameryka i Kanada.
Teraz to ja mam Kanadę – mawiał ktoś, kto miał w Polsce pracę lekką i ciężko płatną. Wyjazd do USA lub Kanady po dobre życie już od połowy XIX wieku był marzeniem wielu. Nie znam żadnej piosenki o Kanadzie, ale ta o Ameryce od lat mnie wzrusza… Wzruszcie się i Państwo.
To jest Ameryka, to słynne USA,
To jest kochany kraj, na ziemi raj.
To jest Ameryka, to słynne USA,
To jest kochany kraj, na ziemi raj.
Ach, byczy ten kraj,
Siuksowie bye, bye.
Dolary, ajaj, o money, ajaj,
Daj, Boże mi, daj, daj, daj, daj.
Co prawda wielki amerykański przemysł filmowy nie bardzo jest otwarty na przybyszów z Polski, choć kilkunastu Polakom się udało. Za to amerykańska produkcja filmowa jest wzorem i wzorcem dla wielu. Także dla właścicieli stacji telewizyjnych.
Niestety, dla nas oglądaczy z Polski, stacje telewizyjne kupują coraz więcej amerykańskich seriali, w dwóch kategoriach. Pierwsza – to seriale nakręcone w USA. Druga – to gotowe amerykańskie scenariusze, które są „naturalizowane”. To znaczy – daje się scenariusz Polakowi, żeby przerobił. Umożliwiając mu także zobaczenie jak wygląda film, który już nakręcono.
Scenarzysta zmienia imiona, nazwiska, Nowy Jork na Warszawę, samochody na europejskie… pozostaje jednak inna mentalność obywateli USA i nasza. A są one bardzo różne. Począwszy od tego, że oni mówią sobie na „you”, są bardzie bezpośredni i otwarci. I te niemożliwości pełnego spolszczenia widać i słychać.
Najlepszym, czyli najgorszym przykładem są „Miodowe lata”. W sumie dobrze grane i reżyserowane, ale na odległość 8850 km – bo tyle dzieli Nowy Jork i Warszawę – widać, że to jest lipa. Póki akcja rozgrywa się w mieszkaniu motorniczego Krawczyka, jest jako tako, ale ile można siedzieć w jednym pokoju? I scenarzyści wyprowadzają bohaterów na zewnątrz, na przykład do zajezdni Krawczyka. Pojawia się kierownik, koledzy i wszyscy oni bawią się na jakichś korporacyjno-stowarzyszeniowych spotkaniach. I wychodzi szydło z worka, czyli nic nie wychodzi. Bo takich relacji między pracownikami i szefami w Polsce nie było i nie ma.
A przecież w Polsce mamy wybitnych scenarzystów, dlaczego nie powierza się im tworzenia oryginalnych dzieł? Tylko dla oszczędności kasy producenta? Polscy literaci do piór, studenci do nauki – może Gomułka miał rację? Tym bardziej, że poziom studiów jest marny, podobnie jak scenariuszy filmowych.
Historia – nasza niezbyt udana specjalność
Mamy jeszcze telewizyjne filmy i seriale dotyczące historii najnowszej. I niestety są one artystycznie słabe. Być może dlatego, że nie da się napisać dobrej powieści, zrobić dobrego filmu pod założoną tezę. Choć takie produkcje powstają. Przy czym – wszystkie one są bardzo tendencyjne. Ale stacje i twórcy nawet nie silą się na obiektywizm. I mimo że kręcone w kolorze, te filmy i seriale są czarno-białe. Każda produkcja – powiedzmy telewizji A – ma dowieść wyższości cukinii nad ogórkiem, a cała działalność telewizji B ma pognębić cukinię, kosztem ogórka.
Jest to nawet śmieszne i zabawne, póki nie dotyczy sztuki. Prawdziwa sztuka nie uniesie, bo nie może, treści dydaktycznych. Sztuka to bunt i poszukiwanie nowych światów, nowych wartości.
Żyją jeszcze wśród nas artyści, którzy pamiętają okres socrealizmu w sztuce i mogą poświadczyć, że za Stalina dzielono spektakle teatralne i filmy – telewizji jeszcze nie było – na słuszne i niesłuszne. W tamtych latach władza wyznaczała bohaterów, o których trzeba było pisać, władza organizowała nawet wycieczki literatów na wieś, żeby artyści na miejscu mogli poznać i zrozumieć wieś, bo to było słuszne. Ale literatom pokazywano dwie wsie – starą kułacką i nową socjalistyczną, czyli spółdzielczą, lub pegeerowską. Stare należało potępić, nowemu dodać skrzydeł.
Takie „zadaniowe” traktowanie sztuki przez władze zawsze kończy się źle. I osiąga przeciwne do oczekiwanych skutki. Bo żaden aktor na świecie nie zagra „bohatera”. Może zagrać człowieka zdeterminowanego, odważnego, bez wyjścia, w trudnym położeniu, osamotnionego…, ale nikt nie jest w stanie zagrać bohatera. A u nas, niestety, próby nad graniem bohaterów są w pełnym toku.
W efekcie powstają coraz to nowe filmy hagiograficzne, o świeckich świętych politycznych. Ci co zamawiają takie dzieła nie wiedzą, że bohater bez skazy jest w sumie nudny. Tym samym wszelkie dzieła artystyczne o bohaterach naznaczone są skazą nudnego dydaktyzmu.
Szuka z drążka
Są oczywiście seriale „pogłębione”, w których bohaterowie coś dramatycznego przeżywają. Niestety jest to konfekcja psychologiczna, z drążka. Przed wojną o garniturze marnej jakości mówiono, że to „garnitur z drążka”. Znaczyło to, że garnitur jest kupiony w sklepie, nie jest szyty na miarę, ergo marny.
Przyszło mi to porównanie na myśl, ponieważ pojawiają się też seriale psychologicznie ambitne. Niestety dramat jest najtrudniejszym gatunkiem i trzeba na jego powstanie talentu na miarę Szekspira. Bo powtarzanie w kółko, że są w kraju biedni i bogaci, że rodziny coraz bardziej się rozpadają, że ofiarami rozwodów są dzieci, że niegdysiejsi ideowcy okazują się niekiedy karierowiczami… Takie i podobne „refleksje” leżą u podstaw wielu naszych filmów i seriali. Ale są to niestety tezy gazetowe, publicystyczne. Nie da się z nich nakręcić poruszającego dzieła o samotności, o nienawiści, szaleństwach, inności i nieprzystosowaniu. Owszem Ingmar Bergman nakręcił „Milczenie”, ale z pewnością nie inspirował się odkryciami prasowymi.
I jeszcze jedno – talent. Jedno co o nim wiadomo, że niekiedy występuje, ale już dlaczego i kogo dotyka jest Wielką Tajemnicą. Zawsze gorzko bawiło mnie wspomnienie Boya-Żeleńskiego, gdy pisał o pewnym krakowskim artyście, który w upojeniu alkoholowym, leżąc pod fortepianem powtarzał w kółko: „Boże dałeś mi talent, ale dlaczego tak mały?!”
Jedno co wiemy o talencie, że występuje wtedy, gdy jego nosiciel sprawdza się w sztuce. Talent nie poparty pozytywnymi efektami talentem nie jest. Talent nie jest czymś, co jest ukryte. Mówimy o nim dopiero wtedy, gdy zaistniej na scenie, w książce, na ekranie. Być może każdego z nas stać jest na napisanie jednego wiersza, nawet jednego tomiku, ale przy drugim i trzecim najczęściej okazuje się, że talent bez wsparcia techniki twórczej, znajomości kanonów danej gałęzi sztuki jest niczym. Z drugiej strony producenci filmów i seriali powinni szukać ludzi utalentowanych. Bo bez talentu – tej boskiej iskry geniuszu – na nic są umiejętności, warsztat i znajomość kanonów. Tak to wygląda. Nie najlepiej – jak mawiała moja licealna pani profesor stawiając mi tróje na szynach.