Militarny niezbędnik mitów WALTERA ALETRMANNA: Do woja!

Fot. HB

Ministerstwo Obrony Narodowej zapowiada znaczne zwiększenie przeszkoleń wojskowych. Stało się tak zapewne dlatego, że wojna na Ukrainie pouczyła cały świat, że obowiązujące przez prawie siedemdziesiąt lat doktryny wojenne były jedynie mitami.

 Zarówno doktryny NATO, jak i Układu Warszawskiego, zakładały, że światowy pokój może zapewnić jedynie wzajemne odstraszanie atomowe. Na Zachodzie wierzono, bo bardzo chciano w to wierzyć, że Związek Radziecki będzie się demokratyzował i najbardziej będzie mu zależało na rozwoju gospodarczym i dobrobycie Rosjan.

Pierwszy mit – o odstraszaniu

Obie strony miały się bać zupełnego zniszczenia świta, czego skutkiem miał być pokój. Oczywiście z wyłączeniem wojen lokalnych, takich jak w Korei, Wietnamie, Afganistanie, Iraku i jeszcze w kilku innych miejscach globu. Te wojny lokalne służyły podtrzymywaniu stałego napięcia między oboma blokami wojskowymi, co z kolei miało utrzymywać w ryzach społeczeństwa – tak Zachodu, jak Wschodu. Te małe wojny pozwalały też USA i Rosji rozwijać sektory zbrojeniowe, co prowadziło jednak do wzrostu siły gospodarki USA i coraz większego regresu gospodarki Rosji. Takie są bowiem prawa ekonomii, że biedny na zbrojeniach traci, a bogaty bogaci się jeszcze bardziej.

Drugi mit – o przewadze biznesu nad wojnami

Na naszych oczach upada teraz mit drugi, mówiący o tym, że światowy biznes nie dopuści do wybuchu dużej wojny. Zwróćmy uwagę, że z upadkiem ZSRR i bloku wschodniego świat jednak się zmienił. Rosja utraciła pozycję światowego mocarstwa, a państwa NATO (poza USA) uznały, że zbroić się nie muszą, bo teraz nastał czas na handel, współpracę gospodarczą i technologiczną z Rosją. A przede wszystkim na tani gaz, ropę i inne surowce. Zachód zaczął sobie wmawiać, że Rosja nikomu już nigdy nie zagrozi, więc nastał czas na uściski i pocałunki z Niedźwiedziem.

Zachód jednak, a właściwie ci którzy nim rządzą, czyli banki i wielki przemysł, nie brał pod uwagę, że Rosja nie jest Zachodem. Bo nie znał historii Rosji i rosyjskiej mentalności. Jedynie państwa, które świeżo wyzwoliły się spod dominacji Rosji, te nieduże i biedne państwa dawnego Bloku Wschodniego ostrzegały… Ale kto by tam słuchał biednych krewnych, ledwo co zapraszanych do pańskiego stołu.

Nawet w USA, za niedawnej prezydentury Donalda Trumpa, dominowała chęć braterstwa interesów z Rosją (chociaż niektórzy politolodzy twierdzą, że to nieprawda). Interesów, mimo zajęcia już przez Rosję ukraińskiego Krymu. Obecnie Trump sposobi się do ponownej prezydentury, oświadczając, że zakończy wojnę Rosja-Ukraina w jeden dzień. Oczywiście nie mówi jakim i czyim będzie to kosztem. Zapowiada nawet wycofanie się USA z NATO. Można zatem mniemać, że gdyby Rosja zażądała kiedyś oddania jej państw bałtyckich i Polski, to ów Trump na to pójdzie. W imię Światowego Pokoju Dobrych Interesów.

A bez USA Europa będzie bezbronna wobec Rosji. Tym bardziej, że jest już rozbrojona. W imię interesów.

Mit trzeci – że ktoś nas obroni

W ostatnich miesiącach na Ukrainie sypie się w gruzy mit trzeci, dotyczący już bezpośrednio Polski. Wchodząc do NATO wierzyliśmy, że Rosja nigdy nie zaatakuje żadnego z państw NATO, bo Pakt Północnoatlantycki nas obroni. Mało tego, wierzyliśmy, że gdy tylko NATO mruknie, to ruski niedźwiedź ucieknie do nory.

Zachód do dzisiaj nie może pojąć, że Rosji nie powstrzymają nawet milion poległych Rosjan. Matuszka Rosija jest dla Rosjan świętością. U nich nigdy nie doszło do masowych demonstracji, do publicznego palenia powołań do wojska, jak miało to miejsce w USA w czasie wojny wietnamskiej. I to nie tylko ze strachu. Rosjanin bardziej niż w Boga wierzy w konieczność istnienia wielkiej Rosji, takiej, której ma się bać cały świat.

Teraz na Ukrainie objawiła się nowa, czyli stara wojna. Nastąpił powrót do strategii i taktyki znanej jeszcze z I wojny światowej. A jest to wojna na wyniszczenie. I do takiej wojny Europa jest zupełnie nieprzygotowana.

Jeżeli ta nowa wojna wybuchnie, pochłonie miliony ofiar – i to bez użycia bomb atomowych. A wygra ją ten blok, który dotrzyma placu. Czy w tej nowej wojnie ktoś z NATO nas realnie wesprze? Najbardziej prawdopodobne jest wsparcie moralne. I tyle.

Armia z powszechnego poboru

Dlatego Polska musi być o wiele silniejsza militarnie, niż to wydawało się jeszcze rok temu. Musimy mieć armię, która będzie w stanie uzupełniać ludzkie zapasy, rzucać na front kolejne siły. Armia zawodowa tu nie wystarczy. Moim zdaniem trzeba powrócić do masowego poboru i szkolić jak największą liczbę żołnierzy. W czasie pokoju będą oni w rezerwie, a w razie najgorszego – już przeszkoleni – będą mogli trafić na front.

Ukraińcom los dał sporo czasu na szkolenie rezerw, ale nie jest pewne czy da Polakom. Żebyśmy nie byli znowu mądrzy po szkodzie.

Oczywiście armia zawodowa musi być podstawą naszych sił zbrojnych. Ale musimy też wreszcie przyjąć, że każdy zdrowy i sprawny mężczyzna będzie mógł i będzie umiał efektywnie służyć w wojsku. Przy okazji – najwyższy już czas wrócić do szkolenia studentów.  Bo nie może być tak, że wykształconych będą bronić ci niewykształceni.

Męża stanu daj nam Panie!

Do tego wszystkiego potrzeba nam tylko jeszcze jednego. Męża stanu, który powie Polakom, że pora pójść do wojska – na roczne, lub półroczne choćby szkolenie, ale przecież nie takie sobotnio-niedzielne.

Obawiam się, że może być i tak, że nikt z potencjalnych mężów stanu nie odważy się tego powiedzieć, bo to zawsze jakieś wybory za pasem, jakieś słupki poparcia… Ojczyznę oczywiście kochamy bardzo, ale z poświęceniem dla niej kilku miesięcy życia… może być wielki problem.