Ostrzeżenie WALTERA ALTERMANNA: Uwaga, felieton zawiera treści anarchistyczne!

Fot. arch.: sejm.gov.pl

W poprzednich dwóch felietonach „Życzenia na rok 2023” poruszyłem sprawę funkcjonowania ONZ i Unii Europejskiej. Sądzę, że raczej udowodniłem, iż ONZ i UE są organizacjami pasożytniczymi.

Być może wiek XXI zostanie po wiekach nazwany erą urzędników. Bo zanosi się na to, że właśnie urzędnicy – tu rozumiem także parlamentarzystów polskich – z roku na rok stają się właścicielami świata. Wieki średnie to dominacja właścicieli ziem. Od Wielkiej Rewolucji Francuskiej mamy ciągle jeszcze dominację bankierów i przemysłowców. Ale ich czas powoli się kończy, a właścicielami świata stają się urzędnicy.

Dlatego, dla rozpoznania sytuacji, zajmiemy się polskim parlamentaryzmem, bowiem tak Sejm, jak Senat puchną od wymyślonej przez siebie, dla siebie, odpowiedzialności, puchną też od nadmiaru ludzi, którzy krętymi sposobami – trochę jawnie, trochę skrycie, pracują na ich rzecz. I nie są to prace za darmo.

Polski parlament przyszłości

Moim zdaniem trzeba czym prędzej zlikwidować Senat a liczbę posłów zmniejszyć do stu. Nie wiem, kto i kiedy mógłby to przeprowadzić, bo senatorowie i posłowie trzymają się ław parlamentarnych mocno, jakby byli do nich przyspawani, ale ta reforma przyniosłaby ogromne, niewyobrażalne dla niektórych i błogosławione dla wszystkich skutki. Wymienię je w punktach.

SENAT:

 

  1. Likwidacja Senatu byłaby krokiem miłosiernym, bo od swego zarania, w Polsce po 1989 roku, Senat nigdy nie miał wpływu na cokolwiek. Nigdy jeszcze Senat nie wniósł istotnej poprawki do jakiejkolwiek ustawy, a jak wnosił, to i tak zostawały te poprawki odrzucane przez Sejm.
  2. Ciągle słyszę, że Senat to izba refleksji i zadumy. Od refleksji jest kościół – dla niewierzących filozofowie, a od zadumy cmentarze.
  3. W Rzeczypospolitej przedrozbiorowej w Senacie zasiadali możni panowie i biskupi, i też – poza hamowaniem reform – niczego dobrego nie robili. Jedyną korzyść z istnienia Senatu mieli senatorzy, bo izba ta była istnym targowiskiem interesów – tak świeckich jak kościelnych.
  4. Likwidacja Senatu zmusiłaby posłów do lepszej pracy, bo tak jak jest obecnie, to posłowie ciągle liczą na senatorów, że ci poprawią to co posłowie spaprali.
  5. Trzeba też powiedzieć, że naprawdę nie chodzi tylko – tak przy Senacie jak i Sejmie – jedynie o te 100 osób. Każdy z senatorów ma duży sztab ludzi, którzy są na etatach, umowach o dzieło, umowach zleceniach. Jest jeszcze Kancelaria Senatu i kilka senackich służb, których praca byłaby zbyteczna. Nawet Straż Marszałkowska miałaby mniej roboty. A chodzą jeszcze słuchy, że Senat żąda osobnego, ładnego i wystawnego budynku na swe prace.
  6. Likwidacja Senatu byłaby pierwszym, ale znaczącym, krokiem do realizacji idei „oszczędnego państwa”. Bo jak na razie mamy państwo rozdmuchane, albo – lepiej powiedzieć „samo-rozdmuchujące się”.                                                                                                                                                                         SEJM:

 

  1. Ograniczenie ilości posłów do 100, uwolniłoby zdrowe siły narodu i pozwoliłoby je „rzucić na odcinki realnej pracy”. Bo tak jak jest teraz, to najwięcej czasu i energii posłowie tracą na dyskusje. A to głównie dlatego, że każda z sejmowych partii wypuszcza na bój wielu posłów, a skutkiem tego Sejm mówi, mówi i mówi. Gdyby zaś było ich jedynie 100-u, to i mówców, dyskutantów, interpelantów i tych występujących ad vocem byłoby co najmniej ponad trzy razy mniej.
  2. Teraz tych 460 posłów – podobnie jak w przypadku Senatu – to jedynie wierzchołek góry lodowej. To znaczy publicznie widzimy jedynie 460, a przecież pracuje na ich rzecz wielka armia ludzi. A podróże krajowe i zagraniczne posłów? A ich mieszkania służbowe? Dziwne, że jakoś nikt nigdy nie policzył, ile kosztuje utrzymanie i działalność Sejmu i Senatu. Zdaje mi się, że są to dane bardziej strzeżone niż stan naszej armii i wszystkich tzw. służb siłowych.
  3. Zauważę też, że każdy z posłów ma w terenie swoje lokale poselskie i sztaby ludzi – przyzwoicie opłacanych – którzy jedynie powielają to, co mówi szef danej partii. Naprawdę trudno jest twierdzić, że wszyscy z 460 posłów porządnie pracują. Poza tym kiedyś pewien dziennikarz zapytał Jana Pawła II o to, ilu ludzi pracuje w Watykanie. I wtedy Jan Paweł II powiedział: Połowa.
  4. Po reformie tych 100 posłów naprawdę musiałoby się ostro wziąć do roboty. Razem ze swoimi mniejszymi sztabami.
  5. Męczące są też kampanie wyborcze. Widzowie, słuchacze i czytelnicy muszą przez kilka miesięcy obcować z nieznanymi osobnikami, którzy „robiąc miejsca na listach” publikują swoje twarze i przemyślenia. W tym przypadku, naprawdę, im mniej tym lepiej. Dla naszego, wyborców, zdrowia spadek oferty wyborczej z 460 na 100 to znacząca ulga. A pamiętajmy, że teraz najczęściej na jednej liście wyborczej jest po 20 osób, z czego tylko jedna osoba, a i to nie zawsze, ma szanse na bycie posłem. Czyli – obecnie możemy mieć do czynienia z kilkudziesięcioma tysiącami kandydatów do Sejmu. A przy stuosobowym Sejmie liczba tych chętnych zmaleje do jakichś kilkunastu tysięcy! Jest różnica.
  6. Wszystkie telewizje i radiostacje odzyskałyby mnóstwo czasu antenowego, bo z tej setki posłów nie wszyscy garnęliby się do tych śniadań, podkurków i wieczorów dyskusyjnych. Nie mieliby na to siły i czasu.

O moim współczuciu dla młodych

Tysiące młodych ludzi pochłania dziś i spala – niczym biblijny Baal – polska polityka. Widać to po ich rozbieganych oczach, najwyraźniej tuż przed wyborami, że ci młodzi chcą znowu być radnymi, posłami, senatorami. I to u zarania ich zawodowego życia. Zamiast zdobyć zawód, sprawdzić się w nim i dopiero potem zająć się polityką, oni już, natychmiast chcą być prezesami, dyrektorami, członkami rad nadzorczych… a wszystko za państwowe pieniądze i z partyjnego nadania.

Ja rozumiem, że partie załatwiają im wysokie dochody, ładnie brzmiące tytuły i błyszczenie do kamer tv – ale oni nadal, do końca swych dni, nie będą mieli żadnego zawodu. Owszem, większość z nich skończyła jakieś studia, ale to tylko wykształcenie, a zawód zdobywa się praktyką. Zawód poseł? Przed wojną taki gość nie znalazłby panny do ożenku w żadnym dobrym domu.

Żal mi tych młodych ludzi pędzących na zatracenie się w polityce. Bo przecież są to w większości ludzie zdrowi, sprawni i pełni energii życiowej – tak fizycznej jak umysłowej. A tu budownictwo nasze cierpi na braki kadrowe, remonty dróg, miejskich ulic i tras kolejowych wloką się w nieskończoność, bo nie ma chętnych do takiej zaszczytnej i konkretnej pracy.

Czyż – o wy, młode Panie i młodzi Panowie – nie widzicie, że przyjemniej jest zostawić po sobie potomnym kawałek dobrze zrobionej jezdni i chodników, niż kilka ustaw, które ciągle trzeba poprawiać? Albo jakieś uchwały, których sens ginie w pamięci społecznej już w pół roku po ich podjęciu? I nie szkoda to zdrowia na telewizyjne awantury? Powiadam Wam, praca leczy, ale konkretna, najlepiej fizyczna.

Nareszcie z narodem

Po takich redukcjach parlamentarnych oczywiście powstanie problem zredukowanych parlamentarzystów. Podniesie się krzyk i płacz, słuchać też będzie zgrzytanie zębów – zupełnie jak w Dniu Sądu Ostatecznego.

Ale musimy pozostać na takie odruchy posłów i senatorów – choćby niedoszłych – ślepi i głusi. Jeżeli bowiem teraz przez cały czas, wszyscy oni twierdzą, że działają nie dla własnej korzyści i nie dla materialnych zysków, ale dla dobra nas wszystkich, dla dobra każdego przeciętnego Polaka, to przecież nie będą mieli powodu popadać we frustrację. Po odejściu z parlamentu zaczną pracować, jak ich kochany elektorat.

O współczuciu dla starszych

Jest też, w naszym Sejmie i Senacie spora grupa starszych mocno pań i panów, wobec których również żywię głębokie współczucie. Tych z kolei mi żal, że polityka odciągnęła ich od zawodów, zajęć, w których jako tako już się odnaleźli. Patrząc na nich, widząc jak męczą się i cierpią w poselskich ławach przychodzi mi do głowy, że mogłoby ich wszystkich uratować jedno – głęboka, ostra i wyraźna reforma polskiego parlamentu.

Polskie kampanie wyborcze – nasz Hyde Park

W kampaniach każdy mówi co mu tam ślina na język przyniesie. I mówi to bezkarnie, bo teza, że „wyborcy nas rozliczą” jest zgrabnym, ale puściutkim zwrotem. Tak naprawdę każdy z kandydatów powtarza jedynie – w skrócie – program własnej partii. Bo też żaden z kandydatów nie wierzy, że którykolwiek z widzów czy słuchaczy zrozumie i zapamięta, co on wygadywał. Tak naprawdę, kandydat ma się pokazać, żeby ludzie zapamiętali twarz i nazwisko, a potem odnaleźli go na listach wyborczych. Chodzi zatem tylko o to, żeby – niejako podprogowo – wbić się w pamięć wyborcy.

O ile chodzi o programy, to przez całe minione już ponad 33 lata od czasu upadku komuny, był tylko jeden, jedyny uczciwy kandydat na prezydenta RP, który z serca i rozumu mówił o co mu chodzi. I był w tym niezwykle wiarygodny. Myślę tu o panu Kazimierzu Piotrowiczu, wynalazcy bioenergoterapeutycznych wkładek do butów, które w cudowny sposób miały poprawiać zdrowie. Wystartował on w wyborach prezydenckich w 1995 roku wykorzystując niecnie kampanię wyborczą do reklamowania produkowanych przez siebie wkładek do butów. Owszem, był w tej kampanii bezczelny, ale przecież nie kłamał!

A większość kandydujących do Sejmu i Senatu nie potrafiłaby zrobić nawet tych wkładek. A już je sprzedać? Ho, ho! Podejrzewam, że żaden z kandydatów nie sprzedałby nawet butelki wody na Saharze. Nikogo nie obrażam, ale mam głęboką nieufność w stosunku do ludzi, którzy chcą zawodowo zajmować się polityką, nie mając uprzednio żadnego zawodu. Tu wyjaśnię, że mamy trzy pojęcia: Wykształcenie, stanowisko, zawód.

Nasza klasa polityczna

O naszej klasie politycznej, według mnie, świadczy najlepiej anegdotka, jakiej doświadczyłem 20 lat temu. Rozmawiałem wtedy z moim dawnych znajomym ze studiów, który te dwadzieścia lat temu był już bardzo poważnym samorządowcem, szczebla wojewódzkiego. W pewnym momencie, po wspominaniu przeszłości znajomy Wysoki Urzędnik zaczął narzekać na swoje zarobki, roztkliwiając się sobą – to jest swoimi zarobkami – ponad przyzwoitość. Powiedziałem mu wtedy, żeby nie przesadzał, bo ma przecież bardzo wysoką pensję.

– Pensja tak, niezła… – odparł – ale zarobku żadnego.