TADEUSZ PŁUŻAŃSKI: Wyklęta „Marcysia” – ofiara bezpieki i Rzepeckiego

Kapitan Emilia Malessa; Fot.: Autor nieznany, Tygodnik Powszechny nr 127

5 czerwca 1949 r. kpt. Emilia Malessa ps. m.in. „Marcysia” popełniła samobójstwo. Miała 40 lat i była bezsilna, obarczona poczuciem winy, odrzucona przez część środowiska byłych żołnierzy Armii Krajowej, które zarzucało jej zdradę i „wsypanie” kolegów. Przyczynił się do tego Józef Goldberg-Różański, który dał jej oficerskie słowo honoru, że żaden z ujawnionych niepodległościowców nie będzie represjonowany. Ale przede wszystkim przełożony „Marcysi” – płk Jan Rzepecki.

 

Emilia Malessa, urodzona w 1909 r. w rodzinie o tradycjach patriotycznych, 1 września 1939 r. zgłosiła się do pracy w Ochotniczej Służbie Kobiet. Od października 1939 r. organizowała komórkę łączności zagranicznej przy Komendzie Głównej Służby Zwycięstwu Polski, którą kierowała następnie w Związku Walki Zbrojnej i Armii Krajowej aż do końca okupacji niemieckiej.

Zadaniem placówki, działającej pod kryptonimami: „Zenobia”, „Łza”, „Załoga” i najbardziej znanym – „Zagroda”, było utrzymywanie łączności między podziemiem w kraju a władzami RP i Naczelnym Wodzem na obczyźnie. Na przełomie lat 1943 i 1944 – w okresie największego rozwoju – „Zagroda” dysponowała 120 ludźmi w całej Europie. „Pani na Zagrodzie”, jak ją nazywano, zorganizowała też trasy kurierskie i system ekspedycji poczty, bazujący na najnowszych osiągnięciach techniki fotograficznej (mikrofilmowanie). Komórka łączności odbierała także przeszkolonych na Zachodzie żołnierzy – cichociemnych. To „Marcysia”, w nocy z 7 na 8 listopada 1941 r. pod Skierniewicami przejmowała pierwszego cichociemnego – majora Jana Piwnika, „Ponurego”, z którym dwa lata później wzięła ślub.

Virtuti Militari i awans na kapitana

W Powstaniu Warszawskim „Marcysia” otrzymała order Virtuti Militari za bohaterską służbę kurierską podczas walk w Śródmieściu, w Batalionie Szturmowym kpt. Kazimierza Bilskiego „Ruma”, do którego przeszła na własną prośbę (miała przydział do odwodu sztabu KG AK). Po kapitulacji Powstania uciekła z transportu do Rzeszy i przedostała się do Krakowa, gdzie odbudowała kanały łączności między AK a Zachodem.

Za całokształt działalności konspiracyjnej Emilia Malessa została awansowana do stopnia kapitana. Po rozwiązaniu AK pozostała w podziemiu, najpierw w organizacji „NIE” (jej dowódca – August Emil Fieldorf, jeszcze jako pułkownik, polecił jej zorganizowanie szlaku kurierskiego z kraju na Zachód), potem w Delegaturze Sił Zbrojnych, w końcu w Zrzeszeniu Wolność i Niezawisłość. Była członkiem ścisłego sztabu, a przede wszystkim nadal kierowała komórką łączności zagranicznej. 31 października 1945 r. została aresztowana przez UB.

Na polecenie Rzepeckiego

Tu zaczyna się początek tragedii Emilii Malessy. W areszcie ujawniła kolegów z WiN-u. Powód? Pułkownik Józef Goldberg-Różański, szef Departamentu Śledczego MBP ręczył jej „oficerskim słowem honoru”, że żadna z ujawnionych osób nie zostanie aresztowana i osądzona. Różański przekonywał, odwołując się do jej patriotycznych uczuć: „tylu już Polaków niepotrzebnie zginęło, trzeba z tym skończyć”. Jeśli nie pójdzie na ugodę – argumentował dalej ubek – „będzie odpowiedzialna za mordownię”. „Marcysia” uwierzyła, wychowana w świecie wartości, w którym słowo honoru coś znaczyło.

Różański słowa jednak nie dotrzymał, rozpoczynając aresztowania członków WiN. Po latach winę zrzucał na innych – twierdził, że jego honor ma swoją wagę, ale zwolnieniu aresztowanych kategorycznie sprzeciwił się Bierut, który – dodatkowo – zarzucił mu uleganie drobnomieszczańskim przesądom. Z kolei radziecki doradca MBP – płk NKWD Jurij Nikołaszkin zdziwił się ponoć: „Co to znaczy, że ty dałeś słowo honoru? Jeśli dałeś, to znaczy ono było twoje, a jak było twoje, to możesz je odebrać”.

W więzieniu, oszukana i zrozpaczona Malessa, w akcie protestu, podjęła pierwszą głodówkę. Wiele wskazuje jednak na to, że decyzję o ujawnieniu uzgodniła wcześniej z kierownictwem organizacji. Działała na wyraźne polecenie swojego dowódcy, płk Jana Rzepeckiego (a także płk Antoniego Sanojcy), co w wojsku oznaczało ni mniej, ni więcej tylko rozkaz. Według relacji Rzepecki nie pozostawił „Marcysi” wyboru: jeśli nie ujawni współpracowników, zaszkodzi im znacznie bardziej. Obaj pułkownicy mieli to potwierdzić w rozmowie z historykiem Cezarym Chlebowskim. Jeśli tak, oznacza to, że Rzepecki przerzucił całą odpowiedzialność za swoją decyzję na Malessę.

„Sędziowie”

Od 4 stycznia 1947 r. była sądzona, razem z dziewięcioma innymi WIN-owcami przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Warszawie. Trwającemu miesiąc procesowi przewodniczył płk Władysław Garnowski. Ten przedwojenny prawnik (studia na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie), AK-owiec, po wojnie w sądownictwie wojskowym (m.in. szef WSR w Poznaniu i w Warszawie), a w końcu prezes Najwyższego Sądu Wojskowego, ma na koncie w sumie 23 wyroki śmierci.

Prócz Garnowskiego sądzili: Jan Hryckowian i Stanisław Kaczmarek. Hryckowian, też przedwojenny prawnik (po Uniwersytecie Jagiellońskim), urodzony w 1907 r. w Latrobe (Pensylwania), w czasie wojny – jako oficer AK – odznaczony Krzyżem Walecznych (jego żona, Stanisława Hryckowian była adiutantem gen. Fieldorfa „Nila”). Miesiąc po procesie Rzepeckiego, w marcu 1947 r., już w randze podpułkownika, został szefem Wojskowego Sądu Rejonowego w Warszawie. Wtedy właśnie dopuścił się największej liczby zbrodni sądowych (w sumie 16., w tym mord na Witoldzie Pileckim).

Mniej znany, ale równie krwawy oprawca w todze – kpt. Stanisław Kaczmarek, też był sędzią warszawskiego WSR. Jako przewodniczący składu i sędzia pomocniczy skazywał byłych żołnierzy AK (w tym 3 i 5 Wileńskiej Brygady) oraz działaczy niepodległościowych. Wielu zostało straconych.

Oskarżyciel

Oskarżał sam Naczelny Prokurator Wojskowy Henryk Holder. Urodzony w 1914 r. w Szczerzcu (Lwowskie), syn Mojżesza i Wincentyny. Tak jak Garnowski był absolwentem prawa na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie. W czasie wojny podporucznik Armii Czerwonej. Naczelnym Prokuratorem Wojskowym był w latach 1946-1948. Przez następne dwa lata kierował Departamentem Służby Sprawiedliwości MON (odmawiał m.in. ułaskawienia skazanych na karę śmierci).

Po przeniesieniu do rezerwy, m.in. dyrektor Biura Prawnego Rady Państwa.
W mowie oskarżycielskiej płk Holder zarzucił WiN-owcom m.in. terroryzm, morderstwa, szpiegostwo, propagandę antypaństwową, a także współpracę z faszystami z NSZ i UPA, oraz uchylanie się od służby wojskowej (oczywiście w lWP). Atakował „reakcję” – PSL i rząd na emigracji, wykazując ich związki z WiN (w rzeczywistości nie chciał ich premier Mikołajczyk, słusznie obawiając się prowokacji).

Koniec pięknej karty

Proces nazwano – od nazwiska głównego podsądnego – procesem Rzepeckiego. Jego patriotyczna karta była długa: żołnierz Legionów, za udział w wojnie polsko-bolszewickiej odznaczony Srebrnym Krzyżem Virtuti Militari, w okresie międzywojennym służył zawodowo w wojsku, w maju 1926 r. stanął po stronie rządu przeciwko zamachowi Józefa Piłsudskiego, we wrześniu 1939 r. szef oddziału operacyjnego w sztabie armii „Kraków”, od października 1939 r. w SZP, następnie w ZWZ i AK (szef Biura Informacji i Propagandy Komendy Głównej – za czteroletnią służbę na tym stanowisku otrzymał Złoty Krzyż Virtuti Militari), po Powstaniu Warszawskim w niewoli niemieckiej, organizator i dowódca Delegatury Sił Zbrojnych, a następnie Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość.

Tu niestety piękna karta Rzepeckiego się kończy. Stefan Korboński (ostatni delegat Rządu na Kraj, podwładny Rzepeckiego) zapisał: „Po aresztowaniu ujawnił on wszystko bez wyjątku: ludzi, adresy, broń i pieniądze, obliczane na około jeden milion dolarów. Według wiadomości, jakie do mnie doszły, nie zostało to na nim wymuszone torturami [potwierdzają to inne relacje], a stało się dzięki pewnemu systemowi obrony, jaki Rzepecki przyjął. Przyznał on uroczyście i kategorycznie, że pozostanie w konspiracji było ciężkim błędem i oświadczył, że ze swej strony dokona wszystkiego, by ten błąd naprawić i podziemie WiN ostatecznie zlikwidować. Wobec tego w śledztwie wydał wszystkich i wszystko. W zamian za to otrzymał przyrzeczenie, że nikt z ludzi przez niego ujawnionych nie zostanie aresztowany i to przyrzeczenie było przez szereg miesięcy przez bezpiekę honorowane. Jest to pierwszy wypadek masowego ujawnienia podwładnych, dokonany przez przełożonego, bez ich wiedzy i zgody”.

Potem, gdy na Rakowiecką trafił rtm Witold Pilecki, ubecy chcieli go „przekonać”, aby namawiał żołnierzy niepodległościowego podziemia do ujawnienia się, tak jak to zrobił prezes WiN. Pilecki odpowiedział: „Rzepeckiemu za to, co zrobił, prawdziwi patrioci naplują w twarz”. Dlatego Rzepecki uniknął śmierci, a Pilecki musiał zginąć. Musiała zginąć również Emilia Malessa…

„Nie lubi chodzić na pogrzeby”

Malessę „bronił” Mieczysław (Mojżesz) Maślanko, należący do starannie wyselekcjonowanego grona w pełni dyspozycyjnych wobec bezpieki adwokatów. Stefan Korboński wspominał: „Gdy na zakończenie zabrali głos adwokaci (…) poszli oni po utartej drodze obrony w wypadkach, gdy oskarżeni przyznają się do winy. Powołując się na złe środowisko, w którym ich klienci wyrośli, na błędy polityczne Polski przedwrześniowej, na reakcyjność otoczenia, w którym działali, wreszcie podkreślając fakt, że oskarżeni przejrzeli na oczy, przyznali się do popełnienia przestępstwa, jakim była ich podziemna działalność i okazali żal oraz skruchę, prosili o łagodny wymiar kary. Tak to do ostatniego dowódcy wojskowego podziemia i jego sztabu zastosowano system obrony, typowy dla procesów o kradzież z włamaniem”.

O Maślance mówiło się, że interesują go tylko ci klienci, których rodziny mogą dobrze zapłacić. Gdy jeden z aresztowanych dowódców AK zwrócił mu kiedyś uwagę, że taki sposób obrony godzi w jego honor, Maślanko odpowiedział, że „ten towar nie jest już obecnie w obiegu”. Czasem odmawiał podjęcia się obrony, bo „nie lubi chodzić na pogrzeby”.

Po miesiącu procesu – 3 lutego 1947 r. ogłoszono wyrok. Najwyższą karę – KS – otrzymał Marian Gołębiewski. Kazimierz Leski i Henryk Żuk dostali po 12 lat, Józef Rybicki i Ludwik Muzyczka – po 10, Jan Rzepecki – 8, Jan Szczurek-Cergowski – 7, Antoni Sanojca – 6, Tadeusz Jachimek – 4. Najłagodniej potraktowano Emilię Malessę, skazując ją na 2 lata. Większość skazanych (w tym Malessę) następnie ułaskawiono. Komuniści chcieli w ten sposób udawać łagodnych wobec tych, którzy wyznali swoje winy, a przede wszystkim potępili dalszy opór, legalizując nową władzę. Jak wyglądała łaskawość „ludowej” władzy? Wielu skazanych w procesie Rzepeckiego (w tym on sam) i innych powojennych procesach, zostało potem ponownie aresztowanych. Byli torturowani w śledztwie, a następnie odsiadywali wieloletnie wyroki.

Nie chciała opuścić więzienia

Ruta Czaplińska (szefowa łączności Komendy Głównej Narodowego Zjednoczenia Wojskowego, ps. „Ewa”) w książce „Z archiwum pamięci. 3653 więzienne dni” wspominała „Marcysię” – koleżankę z Rakowieckiej: „Mimo, że w procesie dostała tylko dwa lata i była ułaskawiona przez Bieruta (mogła być natychmiast zwolniona), nie chciała opuścić więzienia. Cały czas była namawiana na wyjście z obietnicą zwolnienia pozostałych aresztowanych. Ale ona uparcie trwała przy swoim. Wyszła wreszcie parę miesięcy potem i swoją walkę prowadziła już na wolności, wierząc, że będzie mogła więcej osiągnąć. Prowadziła liczne pertraktacje z Ministerstwem Bezpieczeństwa Publicznego, przypominając bezustannie o wszystkich przyrzeczeniach wypuszczenia na wolność ujawnionych osób, wymieniając wszystkich z nazwiska”.

Emilia Malessa domagała się po prostu dotrzymania słowa honoru, które dał jej Józef Różański. Zabiegała o wizytę u Bieruta, pisała do szefa bezpieki Radkiewicza (obszerny memoriał pozostał bez odpowiedzi).
Na wiosnę 1948 r. listę z nazwiskami aresztowanych i okolicznościami ich ujawnienia wysłała też do placówek dyplomatycznych. Świat jednak milczał. Prócz interweniowania u władz, „Marcysia” pomagała też więzionym i ich rodzinom. Odwiedzała w celach towarzyszki niedoli, wysyłała im paczki. Świadczyła na rzecz żołnierzy podziemia, zeznając z wolnej stopy na ich procesach.

W kwietniu 1949 r. Malessa napisała list do Różańskiego: „Po wyczerpaniu na przestrzeni trzech i pół lat wszystkich środków dla uzyskania zwolnienia pozostałych ujawnionych, donoszę Panu Pułkownikowi, że od 9 kwietnia podjęłam głodówkę [przechodnie na ul. Rakowieckiej widzieli ją skuloną pod więziennym murem], jako ostatni z mojej strony akt protestu przeciwko niedotrzymaniu umowy dotyczącej akcji ujawniania WiN i grupy »Liceum«. Mając za sobą wypełnienie wszystkich obowiązków wobec mego kraju w okresie okupacji oraz w pierwszym okresie niepodległości przez dokonanie aktu ujawniania, mam niewątpliwie prawo oczekiwać od władz bezpieczeństwa, a w szczególności od Pana Pułkownika jako głównego inicjatora akcji ujawniania, decyzji, która zapobiegnie mojej śmierci i dalszemu więzieniu lojalnie ujawnionych wobec państwa ludzi”.

Jan Rzepecki po ostatecznym wyjściu na wolność w połowie lat 50. został zrehabilitowany. Służył w LWP, działał w ZBoWiD-zie, w 1956 r. poparł Gomułkę, został historykiem. Uratował głowę, ale czy honor?
Ruta Czaplińska: „Marcysia” „wielokrotnie, jeszcze w więzieniu mokotowskim, a potem już na wolności, chciała się widzieć i rozmawiać z Rzepeckim, ale ten nie poczuwał się do niczego i zostawił ją samą”. Do dziś często poświadcza się nieprawdę, że WiN ujawniła Malessa, a Rzepecki – postawiony przed faktami dokonanymi, nie mając już wyboru – tylko to potwierdził.