WALTER ALTERMAN: Stan rzeczywisty, czyli wnioski ze Spisu Powszechnego (2)

Fot.: archiwum HB

(Ciąg dalszy, odc. 2.)

Interesujące dane przekazano po zebraniu informacji uzyskanych w wyniku Narodowego Spisu Powszechnego Ludności i Mieszkań z roku 2021. Obejmują one liczbę ludności według płci i wieku, liczbę budynków i mieszkań (zamieszkanych i niezamieszkanych) na poziomie gmin.

Warto poświęcić chwilę uwagi tym informacjom, albowiem mówią one o wiele więcej niż wszystkie partie razem wzięte. Partie bowiem „kształtują” rzeczywistość wedle swych politycznych potrzeb, podczas gdy jest ona, najczęściej, zupełnie inna.

(Przypominamy dane  z odc. 1 – analiza i komentarz w drugiej części tekstu)

Wyniki spisu

  1. Według ostatecznych wyników NSP 2021 liczba ludności Polski liczyła 38 036 118 osób i była mniejsza o 1,2% (475 706) w porównaniu z wynikami spisu 2011 r. Na terenie Polski zlokalizowanych było 15 227 927 mieszkań, ich liczba zwiększyła się o 12,8% (1 732 550) w porównaniu ze spisem z 2011 r.
  1. Największym województwem pod względem liczby ludności w 2021 r. jest nadal województwo mazowieckie liczące 5 514 699 mieszkańców, co stanowi 14,5% ogółu ludności kraju. W stosunku do poprzedniego spisu odnotowało ono największy przyrost liczby ludności, tj. O 246 039 osób. Kolejnym pod względem liczby ludności jest województwo śląskie liczące 4 402 950 osób, co stanowi 11,6% ogółu ludności kraju. W województwie śląskim odnotowano spadek liczby ludności o nieco ponad 227 416 osób. W kolejnych największych pod względem liczby mieszkańców województwach odnotowano wzrosty: w wielkopolskim o 57 138, tym samym liczba ludności w województwie wyniosła w 2021 r. 3 504 579, w województwie małopolskim o 94 824 (liczba ludności wynosiła 3 432 295).Najmniejszymi województwami są: opolskie liczące 954 133 mieszkańców, co stanowi 2,5% całej ludności kraju (spadek o 62 079 osób) oraz lubuskie z liczbą ludności 991 213, gdzie także odnotowano spadek w stosunku do 2011 r. O 31 630 osób. W okresie międzyspisowym w większości województw odnotowano spadek liczby ludności, największy w świętokrzyskim – o 6,6%, opolskim ‒ o 6,1% oraz lubelskim ‒ o 5,7%. Z kolei najwyższy przyrost liczby ludności wystąpił w województwach: mazowieckim ‒ o 4,7% i pomorskim ‒ o 3,6%.
  1. Skala zmian liczby mieszkańców w poszczególnych województwach jest związana z rozwojem infrastruktury społeczno-gospodarczej i perspektywami na rynku pracy, co w konsekwencji warunkuje migracje (napływ lub brak odpływu przede wszystkim ludzi młodych), a następnie tworzenie rodzin.
  2. Spośród 2 477 gmin funkcjonujących w Polsce w 2021 roku spadek liczby ludności w stosunku do wyników NSP 2011 miał miejsce w 1 776 gminach, w tym w 1 181 gminach ubytek ludności wyniósł powyżej 5%, a w 397 powyżej 10%.
  3. Większość gmin, które odnotowały duży spadek liczby ludności (powyżej 10%) znajduje się na terenach tzw. „ściany wschodniej”. Szczególna koncentracja tego typu gmin ma miejsce w województwie podlaskim (stanowią one blisko połowę gmin – aż 48% w województwie), w południowej części województwa lubelskiego, obszarach przy granicy z Rosją, wschodniej części Pomorza Zachodniego oraz terenach górskich w południowej części kraju.
  4. Relatywnie dobrą sytuacją demograficzną charakteryzowały się natomiast obszary położone w województwach: małopolskim, pomorskim, wielkopolskim oraz centralna część województwa mazowieckiego (aglomeracja warszawska wraz z przyległymi gminami). Warto zwrócić uwagę również na województwo podkarpackie, w którym, pomimo położenia na obszarze „ściany wschodniej”, odsetek gmin o znacznym spadku ludności był stosunkowo niewielki.
  5. Największym przyrostem ludności charakteryzowały się przede wszystkim gminy położone w bezpośrednim sąsiedztwie największych ośrodków miejskich, co wynika z siły przyciągania wielkich aglomeracji jako atrakcyjnych rynków pracy. Nadmienić jednak należy, że proces suburbanizacji dotyczy również miast średniej wielkości.
  6. Warto zauważyć, że większość głównych ośrodków miejskich odnotowuje spadek populacji. Spośród 37 miast liczących powyżej 100 tysięcy mieszkańców, jedynie w ośmiu wystąpił wzrost liczby ludności, wśród nich są miasta wojewódzkie: Zielona Góra, Warszawa, Rzeszów, Wrocław, Kraków, Gdańsk, Opole i Białystok. Pozostałe miasta wojewódzkie odnotowały ubytki, największe w Katowicach i Łodzi (ubytek około 8%), następnie Kielce i Bydgoszcz.
  7. W 2021 r. ludność miejska stanowiła 59,8% ogółu ludności, na wsi mieszkało 40,2% (w 2011 r. udziały wynosiły odpowiednio – 60,8% i 39,2%). W ciągu ostatniej dekady największy przyrost liczby mieszkań odnotowano w gminach, które charakteryzowały się największym przyrostem ludności. Dotyczyło to gmin położonych w bezpośrednim sąsiedztwie ośrodków miejskich. Ponadto, w przypadku gmin miejsko-wiejskich relatywnie wyższy przyrost mieszkań odnotowano na obszarach wiejskich tych gmin.

Ludność według definicji krajowej – stali mieszkańcy Polski, w tym osoby, które przebywają czasowo za granicą (bez względu na okres przebywania), ale zachowały stałe zameldowanie w Polsce. Do ludności nie są natomiast zaliczani imigranci przebywający w Polsce czasowo.

Nasze lepsze wykształcenie

Jeżeli przypatrzymy się wykształceniu Polaków, to – niestety – zauważymy, że w światowym rankingu wyższych uczelni polskie szkoły wyższe zajmują bardzo dalekie miejsca. Dzisiaj, w większości z nich właściwie kształcimy nauczycieli i średni personel techniczny.

Na liście 500 najlepszych uczelni wyższych świata jedynie dwa polskie uniwersytety – Uniwersytet Warszawski i Uniwersytet Jagielloński, które i znalazły się w przedziale pomiędzy 301. a 400. miejscem (w zestawieniu nie są podawane dokładne pozycje w takich zakresach). W tym przedziale miejsc utrzymują się od początku istnienia rankingu, tylko w 2003 r. UJ znalazł się niżej – w 5. setce. Na 100 możliwych do zdobycia punktów Uniwersytet Jagielloński dostał w tym roku 10,8, Warszawski – 16,3. Nasze uczelnie sąsiadują w szanghajskim zestawieniu z takimi szkołami jak Uniwersytet w Kansas, Politechnika w Montanie (USA) czy Uniwersytet w Bath (Wielka Brytania). Polskie uczelnie najsłabiej wypadają pod względem finansów, m.in. w wysokości budżetu na jednego studenta.

Na Zachodzie wielkie koncerny inwestują w rozwój, poprzez swoje fundacje lub zlecając badania najlepszym uczelniom technicznym. W Polsce nie ma takich organizmów gospodarczych jak amerykańskie, niemieckie, francuskie i angielskie, które inwestują w postęp. Dlatego nasze kolejne rządy muszą znaleźć prawdziwie duże pieniądze na stworzenie i ciągłe finansowanie ośrodków badawczych. Pomysł nie jest nowy, bo już książę Franciszek Ksawery Drucki Lubecki, minister skarbu Królestwa Polskiego w latach 1821–1830, stwierdził, że skoro królestwu potrzebny jest przemysł, i skoro nie ma prywatnych po temu kapitałów prywatnych, to musi zainwestować państwo. I państwo zainwestowało, między innymi, w produkcję materiałów bawełnianych i wełnianych w dzisiejszym okręgu łódzkim oraz w „przemysł żelazny” w Warszawie, okręgu śląsko-dąbrowskim i na kielecczyźnie.

Bez państwowych inwestycji w naukę i techniką będziemy stali w miejscu, co, w tym przypadku, oznacza cofanie. Trzeba też znaleźć środki na wdrażanie nowych technologii, bo te nowości, które nawet powstają u nas, nie są kierowane do produkcji, bo naszych przedsiębiorstw na to nie stać. Czym innym przecież jest produkcja jednostkowa, laboratoryjna, a czym innym masowa. Na tę drugą trzeba dużych środków. To przez brak wsparcia państwa upadła idea produkcji grafenu, który stworzyli naukowcy z Politechniki Łódzkiej.  A takich przypadków było znacznie więcej.

Wsparcie technologicznego przejścia od wynalazku do masowej produkcji jest najsłabszą stroną naszej gospodarki. O ten brak wsparcia potykają się nasi konstruktorzy i wynalazcy. Podobnie jest z rolnictwem, które bez wsparcia państwa nie podejmie się wprowadzenia nowych upraw, lepszych odmian owoców i warzyw. A te nowe są, ale jedynie w naszych ośrodkach badawczych. Natomiast rolnik nie ma pieniędzy, na wymianę drzew owocowych, bo przez kilka lat musiałby zmniejszyć masę towarową. I na nic nie zda się zachwycanie się – na przykład tym – że Polska jest gigantem w produkcji jabłek, bo nasze jabłka sprzedajemy tanio, głównie na sok, z czego sadownik ma minimalny zysk.

Jeżeli nie zainwestujemy w nowoczesność – jako państwo – nie spodziewajmy się niczego dobrego.

Dlaczego jest nas mniej?

Rząd walczy o zwiększenie dzietności przy pomocy 500+ na każde dziecko. Obawiam się jednak, że da to niewiele. Owszem dla wielu biedniejszych rodzin taka pomoc finansowa jest bardzo potrzebna, ale czy skłoni dobrze zarabiające rodziny do posiadania drugiego i trzeciego dziecka? Raczej nie.

Trzeba zauważyć, że jeszcze w XIX wieku na wsi potrzeba było rąk do pracy na roli a dzieci były w chłopskich rodzinach „inwestycją w gospodarstwo”. Tyle tylko, że gdy dzieci dorastały trzeba było gospodarkę dzielić. Już przed wojną zakazano dzielenia małych gospodarstw na jeszcze mniejsze. Głód ziemi występował w przedwojennej Polsce głównie w dawnym zaborze austriackim i rosyjskim. Prusy, potem Niemcy, zakazały dużo wcześniej rodzinnego dzielenia ziemi chłopskiej, wprowadzając ograniczenia co do minimalnego areału w gospodarstwach chłopskich.

Dzisiaj nawet na wsiach coraz więcej jest rodzin, w których jest dwoje dzieci. W miastach natomiast pracujące kobiety po prostu nie mają zdrowia na wychowywanie większej gromadki potomstwa. Nadto, wiele kobiet chce się realizować w pracy. I co? Zakażemy im pracować albo wprowadzimy nakaz posiadania trójki potomstwa?

W XIX wieku burzliwy rozwój przemysłu zmiótł z powierzchni tradycyjną rodzinę, w której kobiety nie pracowały. Może jedynie na Górnym Śląsku zachował się model wielodzietnej rodziny, w której matki nie pracowały.

Dzisiaj emancypacja, równouprawnienie kobiet i ich wyzwolenie z tradycyjnej roli Westalki Domowego Ogniska spowodowały, że nie ma już powrotu „pasty do tuby”. Kobiety nie wrócą do jedynej, tradycyjnej i staropolskiej roli – matek i żon. Zresztą – o czym pouczają nas źródła historyczne – także w staropolskiej rodzinie nie brakowało kobiet, które prowadziły gospodarstwa i różne poważne interesy.

Emigracje polskie

Wielkim problemem demograficznym i ekonomicznym Polski po 1989 roku jest emigracja. Według różnych szacunków w ciągu tych ponad 30 lat wyemigrowało z kraju około 5 milionów Polaków. Mówimy o szacunkach, bo nawet Spis Powszechny liczy, tych od lat przebywających poza krajem jako obywateli Polski. Tym samym, realnie biorąc, może nas być o wiele mniej niż podaje spis. Przyjęto bowiem zasadę, że nikogo nie można pozbawiać obywatelstwa, choćby – na przykład – od 20 lat przebywał zagranicą.

Ta najświeższa emigracja jest niezwykle bolesna, bo wyjechali ludzie młodzi, wykształceni, dynamiczni i życiowo zaradni. Dlaczego wyjechali i nadal wyjeżdżają? Tam ojczyzna, gdzie chleb – to okrutne powiedzenie towarzyszyło polskim emigrantom już w XIX wieku. Gorzka to prawda, ale prawda.

Jest też i tak, że bogate kraje „wysysają” z uboższych państw ludzi wykształconych. Zwróćmy uwagę, że przed dwoma laty Niemcy postanowiły „otworzyć się” na emigrantów ukraińskich. Stawiano jednak warunki: pożądane przez Niemcy zawody, dobre wykształcenie i znajomość języka niemieckiego.

Narzędziem do „porywania ludzi” są też zachodnie fundacje naukowe, które zapraszają zdolnych młodych doktorantów do siebie, do prowadzenia badań naukowych. I wtedy istnieje dla Zachodu  szansa, że już bez specjalnych namów i podchodów, spora część młodych naukowców zostanie u nich na zawsze.

Co Polska może zrobić w tej sytuacji? Kiedy nasz poziom rozwoju technologicznego i ekonomicznego da szanse młodym i ambitnym na pozostanie w kraju? Nie wiem. Nadzieje są, ale niewielkie, bo przecież Zachód  nie powstrzyma, choćby na jedno dziesięciolecie, swego rozwoju, by dać Polsce szanse. Może być jednak i tak, że inwestycje Zachodu w Polsce obejmą także najwyższe, najnowocześniejsze technologie, że stworzą – lub Polska sama stworzy – centra badawcze, które będą atrakcyjne dla młodych Polaków, a Polsce dadzą szansę na dalszy rozwój.

Nie bądźmy jednak za szybcy w osądzaniu tych, którzy wyjeżdżają. Pamiętajmy, że była już w Polsce emigracja ludzi wykształconych, którzy szukali nowych wyzwań w bogatych krajach. Zastanawiałem się kiedyś, kim byłaby Maria Skłodowska, gdyby nie wyjechała do Paryża? Może byłaby dobrą nauczycielką, ale też mogła zostać zgorzkniałą osobą, której nie udało się zrealizować wielkich wyzwań?

Emigrujący wykształceni naukowcy są poważnym problemem jakościowym, ale mamy przecież znacznie większą masę emigrantów, którzy jadą do prostych prac. Ich też Zachód przygarnia z otwartymi ramionami.

Przeważająca liczba naszych emigrujących to ludzie młodzi, wyjechali z rodzinami, lub też stworzą na Zachodzie rodziny. Mają lub będą mieli dzieci. To także jest spory problem, bo te dzieci nie będą już Polakami. I tak jak rodzice będą pracowali na pomyślność nowych ojczyzn.

Czasami jacyś dziennikarze wzruszają się polską emigracją. Pokazują, że ci, którzy wyjechali z Polski ciągle pielęgnują język, tradycję, religię. Dobrze. Ale – pomijając łatwe wzruszenia – to oni jednak już nie są z nami.

(Więcej w odc. 3. – ostatnim)