Normalne wariactwo, czyli HUBERT BEKRYCHT: Precz z komuną! Albo koniec świata (3)

Fot. HB

Nie ma już większych wątpliwości. Świat, który znamy odchodzi do… No właśnie, gdzie? Nie leci kometa, i – pomimo alarmów ekologów – nie ma na razie potwierdzonych klimatycznych zmian, które rozwalą planetę. Także Putinowi grożącemu wojną jądrową nikt nie pozwoli nacisnąć czerwonego guzika. Świat, moim zdaniem, będzie nadal istniał. Tyle, że bez głowy i bez systemu nerwowego. Zresztą już teraz, na przykładzie dziennikarzy i naszej pracy, można odnieść takie wrażenie, bo aby przekazywać informacje trzeba mieć głowę na karku.

Przykre to lecz prawdziwe, ale nie ma się co oszukiwać, dziennikarze pierwsi ucinają ludziom głowę.  Najpierw paraliżują umysł wlewając tyleż prawdy, co fałszu. Przedtem jednak następuje prawdziwa obróbka mózgu. Na zamówienie polityków oczywiście.

W Hadze o równowadze

Całkiem spora grupa mediów i dziennikarzy się temu przeciwstawia, ale polityczna i społeczna poprawność zabija nie tylko duszę, ale i system podtrzymywania zdrowego rozsądku.

Pisałem już o kongresie europejskich dziennikarzy w Hadze i o przedziwnym przebiegu obrad, o akademickich dyskusjach i niepotrzebnnym tzw. biciu piany oraz o uwielbieniu większości delegatów dla pewnej arabskiej stacji telewizyjnej. No i o debacie na temat sytuacji na Ukrainie bez udziału delegata z Ukrainy.

(Nie) zależność w czasie wojny

Ostatniego dnia obrady przypominały pościg. Szybkość przyjmowania ważnych decyzji była wprost proporcjonalna do czasu upływającego do odlotu samolotów wielu dlegatów. W końcu piatek jest też w Europie. Maszyna ruszyła i przyjęto wiele ważnych dokumentów m.in. intencyjna uchwała o poparciu KE w dziele walki o wolnośc mediów. Tyle, że nie wiadomo, czy zajmująca się tymi sprawami komisarz Vera Jurowa po kolejnych wyborach i ponownej nominacji do tytułu biurokratki roku, dotrzyma obietnic.

Nie wiadomo również, jaki będzie miała przebieg operacja wzajemnego odłączania się, czy też przyszywania do siebie Europejskiej Federacji Dziennikarskiej (EFJ)  i Światowej Federacji Dziennikarskiej (IFJ). Podjęto w tej sprawie uchwałę. Tyle, że na ewentualne zmiany przyjdzie czas dopiero przy nastepnych wyborach do władz EFJ za dwa lata. Przyjęto także inne dokumenty m.in. dotyczące dziennikarzy relacjonujących rosyjską inwazję na terytorium naszego wschodniego sąsiada oraz pomocy mediom na Ukrainie.

W nocy z czwartku 11 maja na piątek 12 maja biura organizacyjnego kongresu przysłano projekty pilnych uchwał. Jakich? Między innymi propozycję dokumentu autorstwa reprezentantów małej (110 członków) polskiej organizacji o bardzo adekwatnej do grupy nazwie: Towarzystwo Dziennikarskie. Dwóch oddanych członków tego towarzystwa wiernie pracowało nad uchwałą ws. pogarszania się stanu wolności mediów w Polsce.

Głos zabrał prominentny członek TD, wieloletni dziennikarz i pomocnik liberalnych polityków, sam zresztą ubiegał się o mandat PO w wyborach do europarlamentu a wcześniej był członkiem PZPR. Grzmiał z trybuny, że to katastrofa, że media w Polsce toną, że nie ma u nas wolności słowa…

Spokojnie czekając na wynik głosowania stanął ów filar TD nieco z boku prezydium. Wówczas to, jako naczelny wariat SDP, poprosiłem o głos. Próbowałem tłumaczyć, iż w Polsce, owszem wiele się mediach zmieniło, ale na lepsze. Po prostu większa liczba ludzi nie mających przed 2015 r. możliwości odbioru mediów odpowiadających ich konserwatywnym poglądądom, uzyskała do takich mediów dostęp. A o tym, że w naszym kraju jest wolność głoszenia rozaitych, nawet głupich poglądów, świadczy fakt przybycia do Hagi dwóch wspaniałych polskich dziennikarzy z TD a nie umieszczenia ich w więzieniu.

Na koniec swojej, przyznaję, nieco emeocjonalnej przemowy zaznaczyłem iż sprawozdawca projektu „pilnej” uchwały mający teraz usta pełne frazesów o wolności słowa, sam należał do komunistycznej partii, która skutecznie tłumiła ową wolność a słowa poddawała cenzurze.

Przedstawiciel TD zarzucił mi kłamstwo, bo wspomniałem (ach ten precyzyjny prawniczy język), że był działaczem komunistycznej partii. Poprawiłem się i odtąd mówiłem, że był członkiem tego hegemonistycznego ugrupowania i ekspozytury Moskwy nad Wisłą.

Wróciłem na miejsce. Wniosek przeszedł. Tylko SDP i Ukraińcy mieli inne zdanie. Głosowaliśmy przeciw. Kilka federacji, niektóre z krajów postkomunistycznych, wstrzymało się od głosu. Zapewne leczą w ten sposób sumienie.

Potem przyszło do mnie niezwykle barwne towarzystwo, też dziennikarskie, ale z całej Europy. Tłumaczyło mi dwóch Francuzów, Grek, Hiszpanka i Portugalka, że przecież oni mają znajomych komunistów, z którymi rozmawiają i nawet się przyjaźnią. Spytałem członków tej niezwykłej delegacji, czy wiedzą, że mówimy o prawdziwej partii komunistycznej sprzed 1989 roku? Nie wiedzieli, ale nie tracili sił. Dowodzili, że komuniści też mają prawa obywatelskie…

Po chwili podszedł do mnie delegat z Niemiec i powiedział, że większość delegatów wierzy tylko w to, co im się przedstawi w oficjalnych przemowach i dokumentach. Wiedział co mówi. Na moją uwagę, że to przecież dziennikarze, odrzekł, że tym gorzej dla dziennikarstwa.

I dla odbiorców ich mediów.