SPRAWA JAROSŁAWA ZIĘTARY. Nowe zeznania Macieja B. „Baryły” w procesie Aleksandra Gawronika

Mariusza Ś. nie będę obciążał. To jest proces Gawronika, a nie Ś. – oświadczył Maciej B., pseudonim “Baryła”. Sędzia Jacek Bytner dopytał, a jaka jest prawda? – Na dzień dzisiejszy nie pamiętam – odpowiedział . Kolejna rozprawa w Sądzie Okręgowym w Poznaniu dotycząca zabójstwa red. Jarosława Ziętary miała emocjonujący przebieg. Proces, w którym oskarża się Aleksandra Gawronika o pomocnictwo i podżeganie do morderstwa poznańskiego dziennikarza Jarosława Ziętary, wznowiono po rocznej przerwie. 29 stycznia 2021 roku przed sądem stawili się: oskarżony wraz z obrońcą, prokurator Piotr Kosmaty, oskarżyciel posiłkowy Jacek Ziętara, brat nieżyjącego dziennikarza oraz biegły sądowy, który ma ocenić wiarygodność zeznań głównego świadka oskarżenia Macieja B. ps. Baryła. Sprawę obserwuje Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP, które reprezentuje red. Aleksandra Tabaczyńska

 

Tego dnia zeznawał tylko Maciej B. , którego przywieziono pod eskortą policji, tak jak w poprzednich rozprawach, gdyż odsiaduje on wyrok dożywotniego więzienia. Sąd przychylił się do prośby świadka i wydał zgodę na zdjęcie kajdanek. Obrońca oskarżonego mecenas Paweł Szwarc wystąpił z wnioskiem, aby usunąć pełnomocnika „Baryły” oraz by ten nie korzystał z żadnych notatek. Tu warto też wyjaśnić, że Maciej B. nie był bezpośrednio na sali rozpraw tylko zeznawał z sąsiadującego pomieszczenia oddzielonego bardzo dużą szybą. Był widoczny, tak jak i jego pełnomocnik oraz pilnujący go funkcjonariusze. Sąd nie przychylił się do wniosku obrony, a pełnomocnika poproszono jedynie by usiadł w większej odległości od świadka i nie pokazywał posiadanych ze sobą dokumentów. To już czwarta rozprawa w tym procesie, w której zeznaje Maciej B.

 

Rozprawa

 

Odtworzono dwa nagrania. Jedno zawierało zeznania Macieja B., a drugie to eksperyment procesowy. Oba nagrania pochodzą z 2012 roku i oba przeprowadzono w obecności prokuratora Piotra Kosmatego. Eksperyment polegał na przejeździe wraz ze świadkiem czterech przystanków: I i II przy Ogniku, tam gdzie były biura Elektromisu, III ul. Kolejowa miejsce zamieszkania Jarka Ziętary, IV ul. Wołczyńska – magazyny Elektromisu.

 

Maciej B. potwierdził swoje zeznania z 2012 roku i zeznał, że w 1992 roku, jako 20-latek, wykonywał różne brudne zlecenia dla Elektromisu i osobiście słyszał, jak Gawronik podczas wizyty w Elektromisie nalegał na „zajeb...” niewygodnego dziennikarza. Samego porwania i zabójstwa Baryła nie widział. Potwierdził swoją wiedzę ze słyszenia, że Jarosława Ziętarę porwali ochroniarze z Elektromisu, a zabili Rosjanie, którzy przyjechali z oskarżonym. Sędzia zwrócił uwagę, że w różnych swoich zeznaniach świadek opowiadał, że Aleksander Gawronik był głównym zleceniodawcą, ale padało także nazwisko szefa Elektromisu Mariusza Ś. – Dlaczego zeznaje pan o Aleksandrze Gawroniku, a nie zeznaje pan o Mariuszu Ś., który miał uczestniczyć w naradzie w Elektromisie? Czy są jakieś osobiste powody, że nie chce pan mówić?– dopytywał sędzia.

 

Nie powinienem mieć skrupułów, bo Mariusz Ś. po swoim zatrzymaniu w 1980 roku, jak to się mówi w żargonie, rozpruł się. Posprzedawał wtedy swoich kolegów, mówiąc kolokwialnie. Nie chcę jednak o nim mówić. Dzisiaj nie pamiętam. Może mi się przypomni. – odpowiedział B. A tak Maciej B. tłumaczy zmienność swoich zeznań. – Na przesłuchaniach w prokuraturze nie zawsze dobrze się czułem. Byłem czasami pod wpływem leków. Ale prokurator Kosmaty nigdy nie sugerował mi, co mam zeznawać. Mówiłem swobodnie. A gdy twierdziłem kilka lat temu, że manipulowano moimi słowami, to mówiłem tak, by odegrać się na prokuraturze i policjancie. Obiecywali mi, że dostanę prawo łaski i wyjdę z więzienia, a tak się nie stało. Obrońca Aleksandra Gawronika dopytywał, jak to jest możliwe, że mając własnych ochroniarzy, Gawronik wysyłał nieswoich podwładnych, czyli ochroniarzy Elektromisu, by porwano Ziętarę. Jednak tej kwestii nie wyjaśniono podczas piątkowej rozprawy, a “Baryła” stwierdził – Pan tak to zrobił, że ze 100 osób wiedziało o tym. Wszyscy wiedzieli, ale nikt długo nie mówił, bo się pana bali.

 

Konfrontacja Aleksander Gawronik – Maciej B.

 

Po zakończeniu odtwarzania nagranych zeznań Macieja B. nastąpiła swego rodzaju polemika między “Baryłą”, a Gawronikiem. Oskarżony wypytywał jakiej wielkości był znaleziony w mieszkaniu Jarosława Ziętary aparat do mikrofilmów i same filmy. W 1992 roku, Maciej B. wraz z Dariuszem L. ps. Lewy wtargnęli do mieszkania dziennikarza przy ul. Kolejowej w Poznaniu i zabrali znalezione tam filmy i aparaty. Maciej B. stwierdził, że aparat był wielkości zapalniczki a filmy „małego palca”. – Świadek kłamie i najgorsze jest to, że musimy tego słuchać – wybrzmiało na sali z ust Gawronika, który chcąc zdyskredytować Macieja B. przyniósł do sądu sprzęt fotograficzny, oświadczając, że dostał go z muzeum, od kustosza. – Aparat na mikrofilmy, w tamtym okresie, był znacznie większy – przekonywał Aleksander Gawronik kładąc aparat na stole sędziowskim. Następnie podszedł do okna, przez które Maciej B. zeznawał i pokazał również świadkowi.

 

Pan pokazuje niemiecki aparat, używany do rejestrowania wypadków drogowych. To nie jest aparat na mikrofilmy. Jarek miał znacznie mniejszy sprzęt u siebie w mieszkaniu – zareagował „Baryła”. Okazało się, że gangster był właścicielem takiego sprzętu (przeniesionego na salę przez oskarżonego) w latach 90. i dodał, że w komplecie była do tego jeszcze kreda, gdyby wypadek był śmiertelny i lampa błyskowa na siedem zdjęć. Drugim powodem do sporu były zeznania B. na temat jego wyprawy i ochroniarzy Elektromisu do Świecka. Miała to być przysługa dla właściciela kantorów. – Pojechaliśmy do Świecka, aby wytłumaczyć komuś, żeby zwinął interes w kiosku obok kantoru Gawronika. Cała akcja trwała około 10 minut. (…) Wtedy poklepał mnie (Gawronik) po twarzy dodając: takich chłopaków nam potrzeba. Młody na razie jest od czarnej roboty, a potem będzie od brudnej. Oskarżony spytał sarkastycznie, w jaki sposób wjechali do strefy. I dodał: Normalnie trzeba było mieć paszporty.

 

Baryła natychmiast zripostował.

 

– My byliśmy z Romanem K. (pseudonim Kapela, to były antyterrorysta, który zginął wkrótce po śmierci Ziętary w dziwnych okolicznościach). Dopytany czy był w mundurze, Maciej B. odpowiedział: nie, ale on wszędzie wszystko załatwił. Poza tym Gawronik miał tam (na przejściu) swoich ludzi. W kantorach pracowały rodziny pograniczników.  – Może chce pan jeszcze powiedzieć, że nie wiem, jak wyglądało przejście graniczne? Granicę z Niemcami przekraczałem wiele razy, drogi panie. Wiem, gdzie był pana kantor i gdzie stał konkurencyjny dla pana kiosk – Kolejny spór dotyczył też tablic rejestracyjnych samochodu, który należał do oskarżonego. Książka „Aleksander Gawronik spór o miliardy” autorstwa Rafała Węgierkiewicza została również okazana sądowi. Ma stanowić potwierdzenie, jakie samochody miał w tamtym czasie oskarżony i jak wyglądały tablice rejestracyjne.

 

Biegły sądowy

 

Macieja B. od 9 czerwca 2019 roku obserwuje biegły sądowy, który ma ocenić czy zeznania Baryły, , spełniają „psychologiczne kryteria wiarygodności”. W 2019 roku stwierdził przed sądem: Świadkowi może się wydawać, że podając więcej szczegółów, okoliczności zdarzeń, które miały miejsce 20 lat temu, będzie bardziej wiarygodny. Świadek bardzo często, na różnych etapach, zmieniał swoje twierdzenia, bardzo trudno jest wskazać, które fragmenty są prawdziwe, a które odbiegają od rzeczywistości. To wymaga bardzo dużej weryfikacji, w tym innymi dowodami. Zeznania świadka, wyniki badań i to, co widziałem na sali rozpraw, skłoniło mnie do sformułowania wniosku, że są wątpliwości co do prawdziwości zeznań świadka i wymagają one weryfikacji.

 

Wówczas, w czerwcu 2019 roku, na tak sformułowane osądy zareagowała prokurator Elżbieta Potoczek-Bara pytając biegłego, czy ten zapoznał się z całością materiału dowodowego. Na co mężczyzna odpowiedział, że nie, ale w jego opinii wystarczająco, bo pracował nad tym co mu przekazał sąd.

 

W mojej praktyce, ponad 20-letniej, po raz pierwszy spotykam się z psychologiem, który nie widzi potrzeby zapoznania się ze wszystkimi zeznaniami świadków.” Skonkludowała prokurator. Dopytywała się też, czy użyte metody przez biegłego są wystandaryzowane. Okazało się, że nie wszystkie, ale żadna nie jest też zakazana, a krytykowaną przez specjalistów metodę mężczyzna używał tylko pomocniczo do porządkowania materiału badawczego. Prokurator spytała również o doświadczenie biegłego w sprawach karnych. Psycholog odpowiedział, że biegłym jest od 2006 roku, opiniował w sprawach karnych dotyczących dzieci i młodzieży, a pełna dokumentacja jego kompetencji jest w posiadaniu poznańskiego sądu.

 

Od czasu tamtej rozprawy biegły sądowy Marcin Siedlecki uczestniczył w każdej kolejnej, w której zeznawał Maciej B. W piątek, po zakończeniu odtwarzanych nagrań zapytał świadka dlaczego zgodził się wtedy zeznawać będąc, jak to sam Baryła określił, na skraju wyczerpania psychicznego. Świadek wytłumaczył, że był daleko od domu i chciał jak najszybciej mieć to za sobą. Dodał również, że prokurator wiedział, że się źle czułem, miał też informacje od służby więziennej. Czy był pan świadom co pan mówił?

 

Pamiętam to szczępowo. Biegły spytał o leki, które wtedy przyjmował gangster.

 

W tamtym czasie służba zdrowia więzienna nie podawała nazw leków. Mówili, że to na zdrowie. W czasie wizji widać, że lepiej się wysławiam, nie popadam w dygresje. Cały czas brałem leki.

 

Maciej B. jednak podtrzymał nagrane zeznania, jedynie uściślając je odpowiadając na zadane pytania przez sędziów, prokuratora, oskarżonego i obrońcę. Trudno też nie zauważyć postawy samego biegłego psychologa. Mianowicie podczas rozprawy w czerwcu 2019 roku i ostatniej, biegły ostro, żeby nie powiedzieć obcesowo, zwracał się zarówno do prokurator jak i świadka. W sprawie wiarygodności Macieja B. przed sądem wypowiedziało się wcześniej dwóch innych biegłych, którzy stwierdzili, że zeznania Baryły były logicznie spójne, a świadek potrafił oddzielić informacje zasłyszane od własnych, a także, że słowa Macieja B. spełniają psychologiczne kryteria wiarygodności.

 

Wnioski oskarżenia i oskarżonego

 

Prokurator Piotr Kosmaty wystąpił do sądu o powołanie jeszcze dwóch świadków. Pierwszym ma być red. Marek Król, w latach 90. szef tygodnika Wprost, którego redakcja mieściła się w Poznaniu od momentu powstania do 2000 roku. Powodem jest wypowiedź  Marka Króla na łamach Głosu Wielkopolskiego. Z artykułu wynika, że Mariusz Ś. oraz Aleksander Gawronik znali się dobrze już na początku lat 90, a czemu obaj konsekwentnie zaprzeczają. Aleksander Gawronik miał przekazywać groźby red. Markowi Królowi, autorstwa Mariusza Ś. Obaj wymienieni mieli się też pojawić razem w domu redaktora Wprostu w 1994 roku. Jak stwierdził prokurator Kosmaty, to „ekstremalnie ważne informacje dla procesu”.

 

Drugi nowy świadek to Zdzisław K., o którym również doniosła lokalna prasa w 2020 roku. Jest to wychowanek tego samego Domu Dziecka, w którym dorastał Mariusz Ś. Razem też siedzieli w więzieniu, a następnie współpracowali. Według mediów K. w 1991 roku był pacjentem szpitala psychiatrycznego w Kościanie i tam miał go odwiedzić Jarosław Ziętara. K. miał złożyć też wniosek o przesłuchanie do poznańskiego sądu jednak jak dotąd nikt go nie wezwał. Prokurator Piotr Kosmaty złożył wniosek o przeprowadzenie dowodu z zeznań osoby, która w prasie przedstawia się jako Zdzisław K. Oba wnioski prokuratury zostały przyjęte.

 

Oskarżony zgłosił też wniosek o przesłuchanie dwóch policjantów, by zweryfikować jeden z wątków zeznań Macieja B. dotyczący zastraszania świadka w czasie jego pobytu w więzieniu. Aleksander Gawronik zapowiedział też, że na kolejnej rozprawie chciałby złożyć oświadczenie, które będzie trwało, wraz z notowaniem, dwie i pół godziny.

 

Kolejna rozprawa na początku marca.

 


Poznański dziennikarz Jarosław Ziętara urodził się w Bydgoszczy w 1968 r. Był absolwentem Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza. Pracował w radiu akademickim, współpracował m.in. z “Gazetą Wyborczą”, “Kurierem Codziennym”, tygodnikiem “Wprost” i z “Gazetą Poznańską”. Ostatni raz był widziany 1. września 1992 r. Wyszedł rano do pracy i nigdy nie dotarł do redakcji “Gazety Poznańskiej”. W 1999 r. Ziętara został uznany za zmarłego. Ciała dziennikarza do dziś nie odnaleziono. Dwa poznańskie śledztwa nie przyniosły rozwiązania sprawy 24-latka. Przełom nastąpił, gdy po wielu latach sprawa trafiła do krakowskiej prokuratury. W 2014 roku zatrzymano Aleksandra Gawronika, byłego senatora, a także dwóch byłych ochroniarzy firmy Elektromis: Rybę i Lalę.

 

tekst i zdjęcia : Aleksandra Tabaczyńska

SPRAWA JAROSŁAWA ZIĘTARY. Zeznania b. szefa delegatury UOP w Poznaniu w tzw. procesie ochroniarzy

Pomimo pandemii przed Sądem Okręgowym w Poznaniu nadal trwają rozprawy w tzw. procesie ochroniarzy  dot. zabójstwa poznańskiego dziennikarza Jarosława Ziętary (został zamordowany w 1992 r).   W listopadzie wyznaczono dwa terminy posiedzeń, z których jeden jednak został odwołany, a z kolei we wtorek, 17 XI z trzech wezwanych świadków dwóch się nie stawiło. Tego dnia mieli zeznawać Krzysztof W., pseudonim Kanada oraz dziennikarz Piotr N., opisujący, w latach 90., działalność holdingu Elektromis. Do Sądu Okręgowego w Poznaniu przybył jedynie Maciej U., były szef poznańskiej delegatury Urzędu Ochrony Państwa, który swoje stanowisko objął 1 czerwca 1992 roku, a więc trzy miesiące przed uprowadzeniem dziennikarza Gazety Poznańskiej.

 

Proces ochroniarzy toczy się od stycznia 2019 roku i dotyczy uprowadzenia, pozbawienia wolności i pomocnictwa w zabójstwie poznańskiego dziennikarza Jarosława Ziętary. O czyny te oskarża się dwóch ochroniarzy w firmie Elektromis, należącej do Mariusza Ś.: Mirosława R., pseudonim „Ryba”, i Dariusza L., pseudonim „Lala” . Mężczyźni, według prokuratury, przebrani za policjantów, mieli 1. września 1992 roku, porwać dziennikarza spod jego mieszkania w Poznaniu i przekazać zabójcom. Oskarżeni nie przyznają się do winy. Proces obserwuje Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP, który reprezentuje red. Aleksandra Tabaczyńska.

 

Maciej U., to były szef Urzędu Ochrony Państwa w Poznaniu, obecnie na emeryturze. Był jednym z ostatnich solidarnościowych szefów delegatur UOP. W przeszłości pracownik naukowy Akademii Rolniczej i założyciel KPN w Poznaniu. Do urzędu trafił za czasów ministra Antoniego Macierewicza. To ważny świadek bowiem Jarosław Ziętara pomimo bardzo młodego wieku i krótkiego stażu w zawodzie niewątpliwie miał kontakt z służbami specjalnymi. Świadczą o tym choćby zeznania Macieja B. pseudonim Baryła, który opowiedział o znalezionych w mieszkaniu dziennikarza mikrofilmach i specjalnym aparacie fotograficznym.

 

Jednak Maciej U. na pytanie sądu na temat sprawy odpowiedział:

 

Zadzwonił wówczas do mnie redaktor Jerzy Nowakowski z „Gazety Poznańskiej”, że jest u niego ojciec Jarka Ziętary, Edmund, który mówi o jakiś telefonach z UOP do syna. Pojechałem do redakcji na rozmowę. Po powrocie do siedziby poznańskiej delegatury poprosiłem o informację piony: kadrowy i operacyjny czy Jarek był w ich zainteresowaniach. Takich zainteresowań ze strony delegatury nie było. Przyjąłem tą informację do wiadomości i już dalej nie dociekałem.

 

Reasumując Maciej U. nie miał wiedzy czy jakiekolwiek czynności wobec Jarosława Ziętary prowadził UOP oraz nie pamiętał czy o takie informacje zwracała się do urzędu Policja. Świadek wyjaśnił również, że z Jerzym Nowakowskim chodzili do jednej klasy w liceum i utrzymują serdeczne kontakty do dziś. Nie chciał też spekulować czy pojechałby do redakcji gdyby o to poprosił ktoś inny. Nie wydał również polecenia, by przeszukać biurko służbowe Ziętary. W toku dalszych zeznań Maciej U. nie wykluczył, że UOP mógł prowadzić jakieś działania związane z Ziętarą, ale on nie musiał o tym wiedzieć. Dopiero z doniesień medialnych dowiedział się, że dziennikarz otrzymał jednak ofertę z Zarządu Wywiadu. Podtrzymał swoje stanowisko, że on nie wiedział o tym gdyż Zarząd Wywiadu był odrębną strukturą.

 

Sprawdziłem tylko to co dotyczyło Poznania, nie miałem uprawnień dotyczących innych delegatur.

 

Kolejną sprawą o która był pytany Maciej U. to wizyta w Poznaniu, w pierwszych dniach września 1992 roku, generała Gromosława Czempińskiego i związek tej wizyty ze zniknięciem Ziętary.

 

Nie wiedziałem, że pojawił się w Poznaniu w tej sprawie. I nie musiałem o tym wiedzieć. Wówczas obowiązywał regulamin delegatury UOP, że pion operacyjny nadzorował zastępca szefa delegatury. Mogło tak się zdarzyć, że gen. Czempiński mógł się kontaktować z osoba odpowiedzialną za pion operacyjny – odpowiedział Maciej U.

 

Dopowiedział również, że prawdopodobnie już w roku 1993, wprowadził zasadę jawnego kontaktowania się dziennikarzy z urzędem poprzez konferencje prasowe i rzecznika. Było to podyktowane koniecznością uregulowania przepływu informacji. U. zdawał sobie sprawę, że mogą być funkcjonariusze szczególnie z tak zwanego „białego wywiadu”, którzy kontaktowali się z prasą za jego plecami. Ostatnim wątkiem, który poruszono podczas wtorkowej rozprawy to osoba Jerzego U. Jerzy U. to główny świadek oskarżenia, były funkcjonariusz SB, którego zeznania przed Sądem Okręgowym w Poznaniu, utajniono. Jak donoszą poznańskie media miał on podjąć się obserwacji Ziętary, na podstawie tajnego zlecenia Elektromisu. Ponadto Jerzy U. miał być naocznym świadkiem porwania dziennikarza. Jednak tu warto uzupełnić, że oficjalnie Jerzy U. odszedł z UOP, ale – według informacji z Głosu Wielkopolskiego – pozostał on na etacie niejawnym aż do 1995 roku. Oznacza to, że pracował równocześnie dla Urzędu Ochrony Państwa i Elektromisu. Maciej U. tak opisał te zdarzenia:

 

– Jerzy U. odszedł z UOP na pewno przed 1 czerwca 1992 roku, czyli jeszcze przed moim przyjściem do poznańskiej delegatury. Potem się poznaliśmy, bo spotkał się ze mną i chciał wrócić do UOP. Wiem, że wcześniej odszedł z własnej inicjatywy, twierdził, że nie układały mu się relacje z poprzednim szefem delegatury. Po analizie jego służby i jego akt osobowych podjąłem decyzję o negatywnym zaopiniowaniu jego kandydatury. Pracował w pionie operacyjnym, a ten wymagał dopływu „świeżej krwi”. Wówczas kładziono nacisk na pozyskiwanie nowych funkcjonariuszy nie związanych z tzw. resortem, czyli MSW. Politykę taką wprowadził ówczesny szef pan prof. Jerzy Konieczny, już nieżyjący. Moja odmowna decyzja dla Jerzego U. nie było formalną odpowiedzią, bo on ustnie prosił o powrót do UOP. Zresztą o przyjęciu kogokolwiek decydowałaby centrala w Warszawie. Było więcej takich pracowników.

 

Tekst i zdjęcia Aleksandra Tabaczyńska

SPRAWA JAROSŁAWA ZIĘTARY. Świadek incognito: Dziennikarz został „skwasowany”

Jarosław Ziętara został zamordowany przez dwie osoby, przywiezione do Polski w celu pozbycia się go. Został ugodzony szpikulcem w klatkę piersiową i nastąpił zgon. Z tego co się orientuję, Jarosława Ziętarę, przywieziono spod domu. Na początku był torturowany. Najpierw był pobity. Folię rozłożono na ziemi, w celu zatarcia śladów. To były magazyny Elektromisu. – tak na wstępne pytanie sędziego dotyczące stanu wiedzy zeznającego na temat sprawy Ziętary, odpowiedział świadek incognito podczas rozprawy 21 października b.r.  W poznańskim Sądzie Okręgowym trwa tak zwany „proces ochroniarzy”, w którym oskarża się Mirosława R., pseudonim „Ryba”, i Dariusza L., pseudonim „Lala” o uprowadzenie, pozbawienie wolności i pomocnictwo w zabójstwie dziennikarza Jarosława Ziętary. „Ryba” i „Lala” to dwaj ochroniarze z firmy Elektromis, należącej do biznesmena Mariusza Ś., którzy 1 września 1992 roku, przebrani za policjantów, mieli porwać dziennikarza spod jego mieszkania w Poznaniu i przekazać zabójcom. Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP obserwuje proces od lutego 2019 roku.

 

W środę, 21 października zeznawał tylko jeden świadek, o statusie świadka incognito. Mężczyzna, ubrany w biały kombinezon z kapturem i zasłoniętą czarną chustką twarzą, znajdował się poza salą sądową. Jego tożsamość potwierdził towarzyszący mu funkcjonariusz CBŚ, który potem miał opuścić pomieszczenie. Zeznania odbyły się w formie wideokonferencji, a świadek odpowiadał na pytania przez telefon. Wszystkie te środki ostrożności zostały podjęte, by nikt nie mógł rozpoznać ani wyglądu ani głosu składającego zeznania.

 

Świadek uchylił się od odpowiedzi na pytanie o wiek i zawód oraz skąd ma wiedzę o losie dziennikarza. Jednak zeznał, że przebieg wydarzeń zna ze słyszenia, ale uchylił się od odpowiedzi czy w ogóle z kimś o tym rozmawiał. Uchylił się także od odpowiedzi na temat okoliczności znajomości z Maciejem B. Swoje zeznania złożył w 2017 roku i w środę 21 października, przed Sądem Okręgowym w Poznaniu wszystko podtrzymał.

 

Co zeznał świadek incognito

 

W uprowadzeniu uczestniczyły osoby przebrane w mundury policyjne. Cała akcja odbyła się na zlecenie Aleksandra G. Ziętara miał otrzymać ofertę finansową, by odstąpił od pisania artykułów. Propozycji dziennikarz nie przyjął, bo – według świadka – była dla niego niezadowalająca. Oferentem miał być Aleksander G. Potwierdził, że przed uprowadzeniem odbyło się przeszukanie mieszkania dziennikarza, w którym uczestniczył Maciej B. Potwierdził też zabranie z mieszkania klisz fotograficznych, które to przekazano Aleksandrowi G. Świadek stwierdził również, że B. brał udział w porwaniu jednak jego rola miała się skończyć na wepchnięciu Jarosława Ziętary do samochodu. Jednak sam Baryła, który zeznawał w tej sprawie wiele razy w ciągu ostatnich lat nigdy nie wspomniał, by sam miał brać udział w zbrodni. Spod domu Jarosława Ziętarę zawieziono do magazynów Mariusza Ś. „Wiem, że był wożony więcej niż w jedno miejsce.” Oprawcami byli „żylaści mężczyźni, nie robili tego pierwszy raz”. Przy maltretowaniu dziennikarza obecny był Aleksander G. Po zamordowaniu Ziętara został „skwasowany”, a czaszkę zatopiono w jeziorze Kierskim. Baryła – według świadka – jest bardzo emocjonalny, podczas rozmów z nim świadek widział w oczach Macieja B. łzy i niejednokrotnie gęsią skórkę. W samym porwaniu brali udział ochroniarze o pseudonimach: Ryba, Lala i Kapela. „Ten ostatni nie wytrzymał potem napięcia i został zabity. Baryła opowiadał, że chciał ostrzec Kapelę, ale nie zdążył. Kojarzę też z tej sprawy Lalę”. Dopytywany o nazwiska ochroniarzy Ryba i Lala, nie potrafił powiedzieć. Świadek zeznał również o „groźbach w formie znaków”, jakie miał otrzymywać Maciej B. od gangstera o pseudonimie Makowiec.

 

Świadek incognito zeznał również, że Maciej B. opowiadał o licznych tragicznych zdarzeniach, które dotyczyły znanych osób i miały potwierdzać się potem w mediach. I tak w tym kontekście padły nazwiska Jaroszewiczów (zamordowanych w tym samym czasie co uprowadzono Jarosława Ziętarę – w nocy z 31 na 1 września 1992 roku), o generałach służb, o współpracy Lecha Wałęsy z SB.

 


 

Jarosław Ziętara, 24-letni poznański dziennikarz, 1 września 1992 roku wyszedł z domu do redakcji i nigdy do niej nie dotarł. Nie odnaleziono do dziś ciała reportera, a w 1999 roku został sądownie uznany za zmarłego. Dwa śledztwa z lat 90. ubiegłego wieku zakończyły się umorzeniami. Przełom nastąpił kilka lat temu, gdy akta trafiły do krakowskiej prokuratury. Ta skierowała dwa akty oskarżenia. Jeden dotyczy Aleksandra G., byłego senatora, twórcy pierwszych kantorów i niegdyś najbogatszego Polaka, któremu zarzuca się podżeganie do zabójstwa dziennikarza. W drugim procesie oskarża się Mirosława R., ps. „Ryba”, i Dariusza L., ps. „Lala” o uprowadzenie, pozbawienie wolności i pomocnictwo w zabójstwie Ziętary. „Ryba” i „Lala” przebrani za policjantów, mieli porwać dziennikarza spod jego mieszkania przy ul. Kolejowej w Poznaniu i przekazać zabójcom.

 

Tekst i zdjęcia : Aleksandra Tabaczyńska

SPRAWA JAROSŁAWA ZIĘTARY. Relacja obserwatora CMWP SDP z procesu

Przed Sądem Okręgowym w Poznaniu toczy się tak zwany „proces ochroniarzy” dotyczący uprowadzenia, pozbawienia wolności i pomocnictwa w zabójstwie poznańskiego dziennikarza Jarosława Ziętary. O czyny te oskarżeni są Mirosław R. pseudonim Ryba i Dariusz L. pseudonim Lala, którzy nie przyznają się do winy. Kolejna rozprawa odbyła się 13 października.  Centrum Monitoringu Wolności Prasy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich jest od lutego 2019 r. obserwatorem tego procesu. CMWP SDP na rozprawach w sądzie reprezentuje red. Aleksandra Tabaczyńska.

 

W Poznaniu, w Sądzie Okręgowym, w październiku przewidziano dwie rozprawy. We wtorek 13., zeznawał tylko jeden świadek, Maciej B., który znany jest również pod pseudonimami: Baryła, Młody i Małolat. Obecnie odsiaduje on wyrok dożywocia w innej sprawie. Pomimo, że był to długi i żmudny dzień w sądzie, nie padły żadne – zdaniem obserwatora – przełomowe zeznania. Rozprawa stanowiła, dalszy ciąg przerwanych w lutym 2019, zeznań Macieja B. Odtworzono dwa nagrania – filmy – na których Baryła ujawnia swoją wiedzę na temat Jarosława Ziętary, przed krakowskim prokuratorem Piotrem Kosmatym. Obecny na sali prokurator Mirosław Kozioł, wnioskował by nagrania odtworzono od początku, jednak sąd postanowił rozpocząć projekcję od momentu gdzie w lutym 2019 r. została ona przerwana. W dalszym ciągu rozprawy odczytywano protokoły zeznań, Macieja B. złożone w czasie śledztwa, w prokuraturze i w sądzie od roku 2011. Główne tezy można podsumować następująco:

 

Jarosław Ziętara został zauważony przez ochronę holdingu Elektromis, że fotografuje teren i obiekty firmy. Jeden z ochroniarzy uderzył dziennikarza w ucho, w wyniku czego Ziętara miał mieć podbite oko i rozbito mu aparat fotograficzny. – Najpierw Jarek został przyłapany pod Elektromisem, jak robił zdjęcia. To było jesienią 1991 roku. Z opowieści kolegów wiem, że przyłapał go ochroniarz Bekon, który rozbił mu aparat i dał „w ucho”, Jarek miał chyba podbite oko. Potem, jak pod bramę przyjeżdżały jakieś samochody, mówiono, że trzeba dać znać klaksonem. Trzy razy trąbiono. Mówiło się, że Ziętara siedzi w krzakach i robi zdjęcia tirom przyjeżdżającym do Elektromisu.

 

Wiosną 1992 roku zastraszano Ziętarę w jego mieszkaniu, w Poznaniu na ul. Kolejowej. W tym zdarzeniu brał udział świadek wraz z nieżyjącym już Dariuszem L. pseudonim Lewy. Ziętarze zabrano mikrofilmy i aparat, którym je wykonywał oraz tradycyjne w tamtym czasie filmy i negatywy w rolkach.

 

Na tę robotę wiosną 1992 roku zabrał mnie mój kolega, ochroniarz Lewy z Elektromisu. Nie mówiłem o tym w pierwszych zeznaniach, bo wstydziłem się, że będę obsmarowany w mediach. Drzwi otworzyliśmy „z kopa”. To były stare drzwi, nie przywiązywaliśmy uwagi czy potem były zepsute. Lewy przytrzymał Ziętarę, może też Jarek lekko dostał w klatkę piersiową. Ja przeszukałem mieszkanie. Znalazłem dwa aparaty, w tym jeden na mikrofilmy. Jarek mówił, że mamy to zostawić, bo to sprzęt z UOP. Jeden aparat zniszczyliśmy, a drugi, ten na mikrofilmy, zabraliśmy.

 

Po tym zdarzeniu, tego samego roku, miało dojść do spotkania na terenie Elektromisu, kiedy to, w obecności pracowników Elektromisu oraz szefa firmy Mariusza Ś., Aleksander G. miał podżegać do zabicia Jarosława Ziętary. Baryła podtrzymuje, że widział i słyszał, wszystko co ustalano bowiem stał tuż obok grupy. Aleksander G. przyjechał do siedziby Elektromisu w towarzystwie dwóch Rosjan, według świadka bardzo elegancko ubranych, w świecących, wypastowanych butach, wysiadających z luksusowego samochodu. Mimo upału mieli być ubrani w długie skórzane kurtki, pod którymi ukrywali broń, tzw. tetetki (radzieckie pistolety Tokarievy). – Wiem jak wyglądają osiłki. Ci według mnie to byli żołnierze, może pracownicy KGB. Bezwzględni, do dziś jak o nich mówię mam gęsią skórkę. (…)Twarz szczupła, owalna bardzo mocno wysadzone policzki. Oczy martwe, głęboko osadzone, było w nich widać zło. Ta twarz zostanie już w mojej głowie do końca.

 

1 września 1992 roku Jarosław Ziętara, według prokuratury, został uprowadzony i zamordowany. Maciej B. samego porwania nie widział, nie był też świadkiem przetrzymywania i zamordowania dziennikarza. Od nieżyjącego już Lewego wie, że w zbrodnię zaangażowanych było siedem osób. Pięcioro to ludzie związani z Elektromisem: oskarżeni Ryba i Lala, nieżyjący ochroniarze Lewy i Kapela (Dariusz L. Roman K.) oraz Marek Z. Na miejscu porwania mieli być także dwaj Rosjanie związani z Aleksandrem G.

 

Słyszałem, że tyle osób tam było, ale tego nie widziałem. Nie widziałem też samego zabójstwa, ale pokazywano mi potem ludzkie kości mówiąc, że to szczątki Ziętary.

 

Dopytywany o szczątki zamordowanego dziennikarza, a także o rzekomą propozycję finansową dla Ziętary, Baryła zeznał:

 

– Nie wydaje mi się by taką propozycję mu złożyli. Może chcieli, żebym ja o nim tak myślał, a może chodziło o ochronę interesów. (…) Szczątki pokazywano mi we wrześniu, ale nie pamiętam jaki to był dzień. Może chodziło żeby mnie przestraszyć.

 

We wtorek, Maciej B. podtrzymał swoje zeznania, te które składał przed prokuratorem Piotrem Kosmatym. Warto jednak przypomnieć, że kilka lat temu wycofał się z tych zeznań, twierdząc, że to dlatego bo oszukał go prokurator. Chodziło o prezydencki akt łaski, na który liczył Maciej B.

 

– Obiecano mi złote góry. Nie zrobiono nic, żadnej pomocy i jeszcze osadzono mnie w najcięższym więzieniu w kraju.

 

Podczas rozprawy kilkakrotnie twierdził, że był zastraszany w więzieniu. Grożono, że skrzywdzona zostanie córka, a matce wrzucą granat.

 

– Teraz mi z rodziny poumierały najważniejsze osoby i nie mam się czego bać.

 

Sam świadek wydawał się tego dnia osowiały i przygaszony. Po godzinie 14. 00 zeznania Macieja B. Przerwano, będą one kontynuowane w późniejszym terminie.

 

Tekst i zdjęcia : Aleksandra Tabaczyńska

W Poznaniu wznowiono proces o pomoc w zabójstwie Jarosława Ziętary

Po przerwie spowodowanej pandemią w Sądzie Okręgowym w Poznaniu  wznowiono tzw. „proces ochroniarzy” w sprawie o pomoc w zabójstwie dziennikarza Jarosława Ziętary.  Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP jest obserwatorem tego procesu, w imieniu CMWP SDP w rozprawach uczestniczy red. Aleksandra Tabaczyńska.

 

Proces trwa od stycznia 2019 roku. Oskarżeni to Mirosław R. pseudonim Ryba i Dariusz L. pseudonim Lala, prokuratura zarzuca im uprowadzenie, pozbawienie wolności i pomocnictwo w zabójstwie 24. letniego dziennikarza Jarosława Ziętary w 1992 r. Obaj mężczyźni nie przyznają się do winy. Na rozprawie 15-go września b.r. miało zeznawać 10 świadków. Zgłosiło się czworo. Wśród nieobecnych 6 świadków jedna osoba była usprawiedliwiona, a okazało się, że pozostali wezwani nie zostali skutecznie powiadomieni.

 

Jako pierwszy zeznawał były redaktor naczelny nieistniejącej obecnie Gazety Poznańskiej, Przemysław N. 70. letni dziennikarz zatrudnił Jarosława Ziętarę i to podczas jego kadencji doszło do tragicznych wydarzeń związanych ze zniknięciem i w konsekwencji śmiercią reportera. Na pytanie sędziego, co świadek wie o tej sprawie Przemysław N. odpowiedział: – Zatrudniłem młodego, inteligentnego dziennikarza, to się okazało już po kilku miesiącach jego pracy. 1. września miał przyjść do redakcji. Nie przyszedł. Niepokoiliśmy się bardzo tym wszyscy. Oficjalne poszukiwania rozpoczęliśmy po kilku dniach pisząc o tym na łamach gazety. Nawiązaliśmy kontakt z Policją i przez różne redakcyjne kontakty prosiliśmy o pomoc.

 

Ponadto świadek zeznał, że dziennikarz nigdy nie zgłosił mu, że zbiera materiały dotyczące Elektromisu. I że publikacje na ten temat, autorstwa Ziętary, nie powstały na łamach Gazety Poznańskiej. Uzupełnił też, że to on zlecił reporterowi temat bazy PKS w Śremie, gdzie w dziwnych okolicznościach zginął księgowy. W tym materiale Ziętara odsłaniał kulisy prywatyzacji olbrzymiej bazy transportowej w Śremie. Dopytywany przez prokuratora i oskarżyciela posiłkowego Jacka Ziętarę, brata Jarka, N. uzupełniał: Nie zauważyłem nigdy śladów pobicia dziennikarza.(…) Nigdy nie zgłaszał, że ma jakieś problemy, że ktoś go straszy, czy odwiedza w domu.(…) Nie mam wiedzy o przeszukiwaniu biurka Ziętary. Redakcja była wtedy w totalnym remoncie. Nie było też takich restrykcji jak obecnie. Instytucje były otwarte. Nie sądzę by Policja weszła i nie poinformowano mnie o tym. (…) Nie wiem czy Ziętara gdzieś jeszcze pracował. (…) Fakty o kontaktach Ziętary z UOP znam, ale wyłącznie z mediów. W tamtym czasie się o tym nie mówiło.(…) Przed 2014 rokiem nie byłem rozpytywany o tą sprawę.

 

Z wtorkowych zeznań Przemysława N. wynika również, że w redakcji nie było możliwości pisania o przekrętach Elektromisu, a także o Mariuszu Ś., twórcy holdingu. Jeden z artykułów miał zablokować współwłaściciel gazety Michał S., dobry znajomy szefa Elektromisu. N. opowiedział o jeszcze jednym zdarzeniu świadczącym o wpływach Mariusza Ś. w Gazecie Poznańskiej, którą przejął na początku lat 90. znany tenisista Wojciech F. – Wojciech F. osobiście przedstawił mi wtedy [chodzi o spotkanie] szefa Elektromisu jako nowego wydawcę Gazety Poznańskiej. Byłem tym oburzony, zadzwoniłem potem do dwóch polityków. Więcej już nie poruszano przy mnie tego tematu. Zaczęliśmy tworzyć własne wydawnictwo. W redakcji był jednak nacisk, by o szefie Elektromisu w ogóle nie pisać.

 

W swoich zeznaniach Przemysław N. odniósł się także do znajomości Aleksandra Gawronika z szefem Elektromisu Mariuszem Ś. Przypomnijmy, że oskarżonym w sprawie Ziętary jest również Aleksander Gawronik, któremu prokuratura zarzuca podżeganie do zabójstwa Ziętary. Miał to zrobić na terenie Elektromisu, w towarzystwie Mariusza Ś. Jednak Ś. występuje wyłącznie w charakterze świadka w tej sprawie, gdyż nie usłyszał żadnych zarzutów.- Aleksander Gawronik nie był biznesmenem tej „klasy”, co Mariusz Ś., który robił wtedy wielkie interesy. Aleksander Gawronik nie był władny wydawać poleceń pracownikom Ś. Po tych słowach, sprzeciwiła się adwokat oskarżonych Agata Michalska – Olek, wskazując, że świadek opisuje swoje oceny.

 

Przemysław N. z Gazetą Poznańską związany był już w latach 1973-1974, pracował wtedy jako tak zwany wolny strzelec, nie było dla niego wtedy etatu. Najczęściej jako redaktor redakcji nocnej pisząc sprawozdania sądowe. Współpracował także z Milicją Obywatelską w kwestii opisywania ciekawszych spraw. Swoją współpracę z Gazetą Poznańską zakończył nieformalnie, z chwilą ogłoszenia stanu wojennego, gdyż nie wpuszczono go już do redakcji. Od tego momentu do 1989 r. prowadził zakład krawiecki. W latach 90 wrócił do zawodu.

 

Kolejny przesłuchiwany świadek to Artur Ł., 50. letni kierowca mechanik, w 1992 roku zatrudniony jako kierowca redakcyjny. – Rano [1 września 1992 roku] miałem jechać w teren z Jarkiem. Pamiętam, że tamtego dnia rano pojawiłem się w redakcji. Stamtąd mieliśmy jechać razem z Jarkiem Ziętarą. Jednak około godziny 8 rano dostałem informację od sekretarki, że wyjazd jest odwołany. Przyczyny mi nie podano. Tego dnia nigdzie nie wyjeżdżałem, byłem do dyspozycji redakcji. Po południu polecono mi pojechać na Kolejową, by sprawdzić, dlaczego Jarek nie pojawił się tego dnia w redakcji. Zapukałem, ale nikt nie otworzył drzwi – zeznał Artur Ł.

 

Z zeznań Artura Ł. wynika, że w tygodniu były wyjazdy z dziennikarzami do ościennych gmin, gdzie rzadko docierali dziennikarze. Nie wszyscy chcieli jeździć w teren dlatego wysyłano tam najmłodszych. W redakcyjnym samochodzie jechały cztery osoby: dwóch dziennikarzy, jeden fotoreporter i kierowca. Artur Ł. potwierdził, że w samochodzie nikt nie rozmawiał o tym czym się zajmuje, chroniąc swoje ustalenia. Nawet gdy jechał sam z Jarkiem rozmawiali na tematy nie związane z pracą. W dniu zaginięcia miał go odebrać z redakcji. Bywało też, że podjeżdżał po niego do domu. Wtorki i czwartki wyjeżdżali z dziennikarzami, a poniedziałki, środy i piątki były przeznaczone na załatwianie spraw administracyjnych. Ponadto świadek zeznał, że widywał w 1992 roku w redakcji Aleksandra Gawronika w towarzystwie Leszka Ł. zastępcy redaktora naczelnego. I jak dodał „ zresztą wiadomo było, że sekretarką Mariusza Ś. była żona Ł.” Wizyty pokrywały się w czasie z turniejami tenisowymi organizowanymi w Poznaniu.

 

Sprawa odwołania wyjazdu, wciąż budzi emocje. Część dziennikarzy, ówczesnych kolegów Ziętary uważa, że ktoś z redakcji Gazety Poznańskiej mógł współpracować z porywaczami. Innymi słowy celowo odwołać samochód, by Jarek musiał pieszo dotrzeć do redakcji. Dzięki temu przestępcy podający się za policjantów mogli na niego zaczekać i uprowadzić dziennikarza idącego w stronę redakcji.

 

Edward K. to trzeci świadek zeznający podczas wtorkowej rozprawy. Dziś to emerytowany policjant. Wcześniej był milicjantem a na początku lat 90. kierował sekcją zajmującą się przestępstwami gospodarczymi. W tym samym czasie poznał Ziętarę. Na emeryturę przeszedł kilkanaście lat temu w randze wiceszefa poznańskiej policji.

 

Ziętara przychodził do szefa sekcji ds. PG i miał na to zgodę komendanta, o której świadek również został poinformowany telefonicznie. Policjant nie potrafił odpowiedzieć, o jakie konkretnie podmioty gospodarcze dziennikarz wtedy pytał. Dodał też, że podczas spotkań Ziętara nigdy nie wyglądał na zdenerwowanego czy poturbowanego. Wiem, że chodził nie tylko do nas, ale także do UOP. Sam mi o tym mówił, ale nie wiem, kogo tam odwiedzał. Pamiętam, że na pewno interesował się sprawą gnieźnieńską , która dotyczyła przyjmowania korzyści majątkowych i malwersacji finansowych przez ówczesnych prominentnych działaczy partyjnych – zeznał emerytowany policjant.

 

Warto uzupełnić, że K. pod koniec lat 90. wszedł w skład grupy śledczej, która wyjaśniała sprawę Jarka. Świadek potwierdził, że wówczas nie wiązano zaginięcia Ziętary z Elektromisem. Nic nie wiedział o czynnościach wykonywanych w miejscu pracy dziennikarz.. W odczuciu świadka czynności zaraz po zaginięciu były źle przeprowadzone. Nie przeprowadzono dobrze oględzin mieszkania oraz wywiadu wśród sąsiadów. Na pytanie dlaczego nie wszczęto sprawy o zabójstwo, odpowiedział: nie wiem, przyjmowano, że mógł wyjechać.

 

Ostatnia zeznawała Elżbieta D. – N., dziennikarka, autorka artykułu, który ukazał się już miesiąc po zniknięciu Jarosława Ziętary i wskazywał, że zarówno ludzie Elektromisu i sam Aleksander Gawronik mogą stać za tą sprawą.

 

Jarka znałam słabo, wcześniej krótko pracował w poznańskim oddziale Gazety Wyborczej. Nie byliśmy dobrymi znajomymi, ale wydaje mi się, że interesowały go afery gospodarcze, na pewno sprawa Elektromisu. Zajmował się tym, co dzisiaj nazywa się dziennikarstwem śledczym. Po jego zaginięciu opisywałam sprawę, rozmawiałam z jego znajomymi. Nie pamiętam już kto powiedział, że zajmował się Gawronikiem i Elektromisem, na pewno tego nie zmyśliłam. W moim tekście z października 1992 roku opisałam różne wersje, w tym wątek partii KPN. Ludzie z KPN-u się odezwali po publikacji i protestowali. Natomiast ani Gawronik, ani Elektromis się nie odzywali, nie przysłali żadnego sprostowania– zeznała Elżbieta D.-N.

 

Następna rozprawę wyznaczono na 12 października b.r.

 

Tekst i zdjęcia : Aleksandra Tabaczyńska

SPRAWA JAROSŁAWA ZIĘTARY. Założyciel holdingu Elektromis nic nie wie, a Aleksandra Gawronika zna słabo…

Jarosława Ziętary nie znał. Wiedzę o nim miał tylko z mediów i to dopiero sprzed kilku lat. Nie wiedział, że dziennikarz interesował się działalnością jego firmy Elektromis. Zawsze prowadził legalne i dobre interesy. Aleksandra Gawronika z kolei znał słabo i nie mieli bliskich kontaktów. Jedyne biznesowe spotkanie dotyczyło sprzedaży tygodnika „Poznaniak”, za który były senator ostatecznie nie zapłacił i transakcję anulowano. Na badanie wariografem nie zgodził się, bo nie widział takiej potrzeby – tak w skrócie można podsumować zeznania świadka Mariusza Ś. , którego Sąd Okręgowy w Poznaniu przesłuchał  16 stycznia b.r. podczas pierwszej w tym roku rozprawy w tak zwanym procesie ochroniarzy  dotyczącym zabójstwa red. Jarosława Ziętary z “Gazety Poznańskiej” w 1992 r.

 

Tego dnia przed Sądem Okręgowym w Poznaniu miało zeznawać czterech świadków. Zgłosiło się jedynie dwóch i jako pierwszy zeznawał Mariusz Ś. twórca i właściciel holdingu Elektromis. Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP jest obserwatorem tego procesu, w imieniu CMWP SDP w rozprawach uczestniczy red. Aleksandra Tabaczyńska.

 

Według prokuratury, to właśnie na terenie Elektromisu Aleksander Gawronik podżegał do zabójstwa poznańskiego dziennikarza Jarosława Ziętary, którego mieli porwać i przekazać zabójcom zatrudnieni w holdingu ochroniarze: Mirosław R. pseudonim Ryba i Dariusz L. pseudonim Lala. Obaj mężczyźni nie przyznają się do winy.

 

Mariusz Ś. stwierdził, że nic nie wie o losie Jarosława Ziętary i nigdy nie angażował się w żadną działalność przeciwko dziennikarzowi. Wyraził nawet pogląd, że skoro nie odnaleziono do dziś zwłok, to nie można wykluczyć, że reporter żyje. Choć sprawa od momentu zniknięcia, czyli od 1 września 1992 roku, jest głośna, Mariusz Ś. miał dowiedzieć się o niej dopiero wtedy, gdy w 2012 r. śledztwo wznowiła krakowska prokuratura. Wtedy to polecił swojemu pracownikowi, by ten przejrzał archiwalne numery nieistniejącego już tygodnika „Poznaniak”, którego Ś. był właścicielem, pod kątem Jarosława Ziętary. Okazało się, że „Poznaniak” kiedyś sporo pisał o Ziętarze. Ja czytałem w tamtych latach swoją gazetę, ale nie zwróciłem wówczas uwagi na artykuły o jego sprawie. Poznaniak był popularny bo było w nim sporo sensacji i dużo krwi – zeznał świadek. Na pytanie dlaczego w Elektromisie Mariusz Ś. zatrudniał byłych milicjantów i funkcjonariuszy UB – odpowiedział, że wiedział że są wyszkoleni i liczył, że jako funkcjonariusze państwowych organów będą uczciwi. Zaprzeczył, by w Elektromisie istniała specjalna komórka do inwigilacji i podsłuchów oraz by przechowywano mundury policyjne czy ich podróbki oraz by stał tam fikcyjny radiowóz.

 

Mariusz Ś. stwierdził, również, że Jarosław Ziętara został wykreowany na poważnego dziennikarza, a w jego ocenie nie miał żadnych osiągnięć zawodowych. Dopytany, na czym opiera taką opinię, powołał się na swojego rzecznika prasowego, Konrada Napierałę. Jednocześnie dodał, że prasa pisała o działalności Elektromisu bardzo krytycznie, a on  byłby w stanie zablokować nieprzychylne publikacje w “Gazecie Poznańskiej”, gdyby o to poprosił, bo miał relacje przyjacielskie z właścicielami dziennika. W tej gazecie pracował red. Jarosław Ziętara.

 

Mariusza Ś. zapytano także o Jerzego U., prawdopodobnie (rozprawę z udziałem U. utajniono) naocznego świadka porwania red. Jarosława Ziętary, który miał przyjąć zlecenie na inwigilację młodego dziennikarza. Mariusz Ś. stwierdził, że to był znajomy Krystiana Cz. Cz. to z kolei były milicjant, który przeprowadzał w Elektromisie kontrole. Został zatrudniony przez Mariusza Ś. najpierw na stanowisku handlowca, ale szybko awansował, został dyrektorem, prezesem i zaufanym współpracownikiem Mariusza Ś. Na przełomie 2014/15 roku Krystian Cz. dowiedział się, że ma zostać przeprowadzona na terenie Elektromisu prowokacja polegająca na tym, że zostaną podrzucone jakieś kości czy szczątki. I jak relacjonuje Ś. teren został zabezpieczony, uszczelniono ogrodzenie i zatrudniono dodatkowych ludzi w tym firmę ochroniarską Jerzego U., którą to zaproponował Krystian Cz. Jednak ludzie Elektromisu nie powiadomili żadnych organów o spodziewanej prowokacji. Na pytanie, dlaczego, Ś. odpowiedział, że do prokuratury nie ma zaufania, a do mediów nie chodzi. Jednak trzy lata później zmienił zdanie i została zawiadomiona prokuratura, a na temat Jerzego U. wydano oświadczenie, z którego wynika że U. domagał się trzech milionów złotych za zmianę zeznań.

 

Mariusza Ś. pytano także o Macieja B., również świadka oskarżenia. Ś. oświadczył nie zna mężczyzny, a pseudonim Baryła jest mu znany z mediów. Taka osoba nie występowała w moim otoczeniu – powiedział.  Zaprzeczył również, by doszło do spotkania z Aleksandrem Gawronikiem i ludźmi Elektromisu na terenie parkingu Elektromisu wiosną 1992 roku.

 

Po zeznaniach Mariusza Ś. mecenas Wiesław Michalski złożył wniosek o powołanie na świadka dziennikarza “Głosu Wielkopolskiego” Łukasza Cieśli, który relacjonuje od początku przebieg procesu. Powołanie dziennikarza na świadka uniemożliwiłoby dalszą pracę reportera. Jest to już trzecia próba ograniczenia udziału przedstawicieli mediów w rozprawach. Wniosek, by dziennikarz znalazł się  wśród  świadków procesu, został złożony po raz drugi, a ponadto mecenas zwrócił się do sądu jeszcze w maju o wyłączenie jawności rozpraw z uwagi właśnie na publikowane relacje. Wszystkie wnioski zostały decyzją sądu oddalone.

 

Dwóch wezwanych na 16 stycznia świadków nie stawiło się w sądzie. To Mirosław M. oraz Zdzisław W., na którego sąd nałożył 1000 zł kary. Ostatnim świadkiem był Grzegorz M. pseudonim Pączek, zatrudniony w Elektromisie od 1993 roku. Były milicjant i policjant, rozpoczął pracę w ochronie Mariusza Ś., a oskarżeni byli jego przełożonymi. Najpierw Mirosław R., a następnie po kilku latach Dariusz L. Świadek do dziś zawodowo jest związany z firmą wywodzącą się z Elektromisu. O sprawie porwania Jarosława Ziętary słyszał tylko z mediów i nic o niej nie wie.

 

Tekst i zdjęcia : red. Aleksandra Tabaczyńska

za: https://cmwp.sdp.pl/

SPRAWA JAROSŁAWA ZIĘTARY. Jeden świadek nie żyje, inni nie znali, nie widzieli…

Zakończyły się zaplanowane na ten rok rozprawy w Sądzie Okręgowym w Poznaniu w sprawie uprowadzenia, pozbawienia wolności i pomocnictwa w zabójstwie poznańskiego dziennikarza Jarosława Ziętary.

 

O czyny te oskarżeni są Mirosław R. pseudonim Ryba i Dariusz L. pseudonim Lala, którzy nie przyznają się do winy. Obaj mężczyźni to judocy a także byli milicjanci. Na początku lat 90. zaczęli pracę w ochronie w poznańskiej firmie Elektromis. Na ławie oskarżonych zasiadłby również Roman K., pseudonim Kapela, ale nie żyje od 1993 roku. K. miał także brać udział w porwaniu Ziętary 1. września 1992 roku. Krążące wersje dotyczące śmierci ochroniarza mówią o jego samobójstwie, przypadkowym postrzale w głowę, a nawet, że został zastrzelony, a samobójstwo upozorowano. Podobno istniały obawy, że zacznie coś mówić właśnie w sprawie Jarosława Ziętary. Proces od lutego 2019 roku obserwuje Centrum Monitoringu Wolności Prasy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.

 

W listopadzie przewidziane były dwie rozprawy, jedna z nich została odwołana, a w czwartek, 14 listopada, przesłuchano kolejnych świadków oraz podano terminy następnych posiedzeń, które odbędą się w pierwszych czterech miesiącach 2020 roku.

 

Zeznawało czerech świadków: Krzysztof S., Henryk J., Tomasz R. oraz Walerian P. Wszyscy potwierdzili przed sądem, że nie znali dziennikarza, nigdy go nie widzieli, nie wiedzą o żadnym pobiciu kogokolwiek z udziałem ochroniarzy Elektromisu. Trzech mężczyzn sprawę dziennikarza znało wyłącznie z mediów, a czwarty Walerian P. w ogóle o niej nie słyszał.

 

Krzysztof S., 60 lat, w latach 90 pracował w Elektromisie jak sam o sobie powiedział jako „samodzielny od zakupów”. Dodał, że jego obowiązkiem był zakup towaru i sprowadzenie go do Polski. Nie zajmował się jednak sprzedażą na terenie kraju. W Elektromisie, według S, pracowało sześć grup, które zajmowały się pozyskiwaniem towarów. Krzysztof S. stał na czele jednej z nich, VI. Świadek stwierdził, że 70% zakupów robiła właśnie VI grupa. Z Elektromisu odszedł z własnej woli, po pięciu latach i przez to stał się – jak powiedział – osobą wyklętą. Polegało to na tym, że „pracownicy mieli zakaz kontaktowania się ze mną”.

 

Ponad to stwierdził, że nie ma żadnej wiedzy o związkach Ziętary z Elektromisem. Nie słyszał, by młodego dziennikarza pobito pod siedzibą firmy, ani  kogokolwiek innego. Tłumaczył, że w tamtym czasie bardzo dużo jeździł po Europie i był bardzo zajęty, a sprawę zna jedynie z mediów. Nie potrafił także wyjaśnić jak trafił do Elektromisu i kto go przyjmował do pracy.

 

Wcześniej prowadziłem kwiaciarnię w Pniewach. Gdy cofniemy się w czasie o 30 lat, Pniewy były wtedy strategicznym miastem. Wszyscy musieli jechać przez Pniewy. (Miasto 50 km od Poznania na trasie do Berlina). To były czasy gdzie nic nie można było kupić. Ludzie przychodzili do mojej kwiaciarni nie tylko po kwiaty, ale również po kawę, pomarańcze, ja to wszystko tam miałem i stąd moje szerokie kontakty. Mogło być tak, że kiedyś przyszedł tam również Mariusz Ś. lub ktoś inny z kadr i tak to się zaczęło – domniemywał Krzysztof S. Świadka spytano również jaką rolę w Elektromisie pełnił Mariusz Ś.

 

Często nabijaliśmy się, że Mariusz Ś. jest w firmie na etacie strażaka. Nie wiem, jaką funkcję formalnie pełnił.

 

Podczas czwartkowej rozprawy twierdził także, że do Elektromisu sprowadzano papierosy z zagranicy i jego zdaniem było to legalne.

 

Tu warto uzupełnić, powołując się na publikacje poznańskich dziennikarzy, że Krzysztof S. był jednym z oskarżonych w aferze Elektromisu polegającej m.in. na wielkich oszustwach podatkowych, został nawet nieprawomocnie skazany w aferze Elektromisu, ale ostatecznie sprawa się przedawniła. Jednak w czwartek nie wspomniał, że miał proces, w którym wyszło m.in. na jaw, że papierosy pochodziły z nielegalnych źródeł. S. prowadził także drużynę Miliarder Pniewy, która w latach 90. występowała na najwyższym szczeblu rozgrywek piłkarskich.

 

Henryk J. to 59 letni były pracownik Elektromisu. Z zawodu strażak, w holdingu zatrudniony był od marca 1989 roku do 2018. Początkowo był handlowcem, następnie pracował w dziale tworzenia sieci dyskontowej Biedronka i Żabka. Swoje zeznania podsumował: pracowałem tam 30 lat i muszę powiedzieć, że super praca.

 

Tomasz R. pseudonim Chomik, to 54 letni były milicjant, który działał również w ZOMO. Ze służby odszedł jeszcze w 1988 roku. Jak sam zeznał został cinkciarzem i stał pod kantorami. Z czasem sam wpadł w kłopoty. Miał procesy za wymuszenia rozbójnicze. W tym samym czasie trenował boks w Poznańskim Klubie Sportowym Olimpia. Z klubu zna obu oskarżonych.  Rybę pamięta dobrze, bo był, jak się wyraził wybitnym judoką, a Lalę, słabiej, wie jednak, że taki „chłopak tam się przewijał”. Tłumaczył równocześnie, że sam trenował boks, a oskarżeni judo. Pytany o ludzi związanych z Elektromisem oświadczył, „ to nie było moje środowisko, to były znajomości na część”.

 

Ostatni na sali sądowej pojawił się, 78 letni Walerian P., który do dziś związany jest z branżą tekstylną, pomimo, że wyjechał z Polski już w 1963 roku. Mieszka w Niemczech, a do Polski przyjeżdża głównie w interesach. Był związany z polskimi firmami odzieżowymi, z których większość już nie istnieje. O sprawie Jarosława Ziętary nic nie wie nawet z prasy.

Tu jednak warto dopowiedzieć, że według poznańskich mediów, Walerian P. był bohaterem artykułu autorstwa zamordowanego dziennikarza, który ukazał się na łamach tygodnika „Wprost” na początku lat 90. Chodziło o tekst dotyczący „wspólnika in blanco” oraz tzw. „białego Żyda”. Pytany o te epitety przez prokuratora Walerian P. oświadczył, że nie słyszał by tak go nazywano oraz zaprzeczył, by to mogło chodzić o jego osobę. Wspomniany tekst, jak donoszą poznańskie media, zahaczał o interesy służb specjalnych i świadek miał zabiegać o jego sprostowanie. Ostatecznie takie ukazało się we Wproście, zredagowane pod nieobecność Ziętary i bez jego wiedzy. Jarosław Ziętara odszedł z tygodnika.

 


 

8 stycznia w Sądzie Okręgowym w Poznaniu rozpoczął się proces dwóch byłych ochroniarzy firmy Elektromis oskarżonych przez krakowską prokuraturę o porwanie w 1992 r. dziennikarza śledczego Jarosława Ziętary, które doprowadziło do jego zabójstwa. Z aktu oskarżenia wynika, że ochroniarze o pseudonimach: “Ryba” i “Lala” przedstawili się Jarosławowi Ziętarze jako policjanci i “zaprosili” dziennikarza do samochodu przypominającego radiowóz, później przekazali go zabójcom. Przed 1989 r. obaj byli milicjantami, pracowali w kompanii antyterrorystycznej, po upadku komunizmu zaczęli pracować jako ochroniarze w Elektromisie. Obaj mężczyźni nie przyznają się do winy.

 

Od 2016 r. w poznańskim sądzie toczy się także proces byłego senatora Aleksandra Gawronika, który według śledczych podżegał do zabójstwa dziennikarza. On także nie przyznaje się do winy.

 

Dziennikarz śledczy Jarosław Ziętara zaginął w 1992 roku. Wyszedł do pracy, do której nigdy nie dotarł. Według prokuratury został zamordowany. Jego ciała do tej pory nie odnaleziono, a w 1999 roku został sądownie uznany za zmarłego.

 

Aleksandra Tabaczyńska

 

Ambitna kronika – ALEKSANDRA TABACZYŃSKA o regionalnym kwartalniku, który odniósł sukces

Tego czasopisma nikt nie wyrzuca. Nie jest to bowiem „gazeta” w potocznym znaczeniu tego słowa. „Przegląd Nowotomyski” wydawany jest w formie książki, a walory estetyczne szaty graficznej zachęcają nie tylko do czytania, ale też do pozostawienia i w konsekwencji ustawiania kolejnych numerów w domowej biblioteczce.

 

Do rąk czytelników trafił właśnie pięćdziesiąty numer kwartalnika społeczno – kulturalnego o nazwie „Przegląd Nowotomyski”. Pierwszy numer pojawił się w 2007 roku.  Jest to czasopismo, które powstało z potrzeby osób rozmiłowanych w historii i tradycji zamieszkiwanego przez nich regionu – powiatu nowotomyskiego.  Trzynaście lat temu spotkali się oni na terenie biblioteki miejskiej i ustalili reguły oraz zawartość treściową kwartalnika, które obowiązują do dziś. Opracowano szatę graficzną i edytorską, tematykę podzielono na grupy problemowe oraz ustalono, że objętość jednego numeru nie będzie mniejsza niż sto stron. Właściwie wszystkie założenia udało się zrealizować i to z naddatkiem. I tak na przykład średnia ilość stron wśród dotychczasowych pięćdziesięciu wydań wynosi blisko 150.

 

„Przegląd Nowotomyski” jest czasopismem finansowanym w stu procentach przez polski kapitał. A to wśród prasy lokalnej jest raczej rzadkością. Otóż wydawca, którym jest Nowotomyskie Towarzystwo Kulturalne, każdego roku startuje w konkursie ofert w ramach Programu Współpracy Gminy i Powiatu z organizacjami pozarządowymi. Zasadniczą część środków przekazuje Miasto i Gmina Nowy Tomyśl przy wsparciu Starostwa Powiatowego. Warto też dodać, że od roku 2007 do listopada 2014 Towarzystwo współpracowało z jednym burmistrzem, a po wyborach w 2014 nowy włodarz Nowego Tomyśla utrzymał finansowanie pisma. Przegląd można też kupić w wybranych miejscach w mieście, w tej samej od lat cenie 8 złotych. Nakład 500 sztuk uszczuplony o wysyłkę egzemplarzy obowiązkowych nie rozchodzi się w pełni. Jednak w 2015 roku, po opublikowaniu artykułu  „Tego świadectwa nie można zapomnieć… Ksiądz Ludwik Bielerzewski proboszcz parafii pw. św. Andrzeja Apostoła w Brodach w latach1946-1952” ówczesny proboszcz zapowiedział z ambony tę publikację. Po tej informacji nakład został wykupiony w całości. Świadczy to też o tym, jak ks. Bielerzewski, w czasie wojny więzień obozu koncentracyjnego Gusen, wdzięcznie i na wiele lat zapisał się w pamięci wiernych.

 

Co pozwala przez tyle lat, nieprzerwanie wydawać, drogi w utrzymaniu, ekskluzywny i absolutnie nie bilansujący się kwartalnik?  Jednym z czynników jest na pewno poruszana tematyka. Prezentowane materiały ukazują się w dziewięciu zasadniczych grupach problemowych. Są to „Z przeszłości”  –  zamieszczone w tym dziale treści mają przywołać i zachować w pamięci dorobek i doświadczenia minionych pokoleń nowotomyślan. W dziale „Tu i teraz” publikowane są teksty będące  próbą uchwycenia najważniejszych współczesnych wydarzeń społecznych, kulturalnych a także gospodarczych. „Nasze środowisko” z kolei opisuje walory krajobrazowe i turystyczne oraz promuje działania, mające na celu właściwe wykorzystanie zasobów przyrody. W dziale „Ludzie i ich pasje” –prezentowane są sylwetki tych, którzy tu się urodzili i (albo) znacząco zapisali swą obecność nie tylko w miejscu urodzenia, ale w innych miejscach Wielkopolski, Polski, a bywa, że i świata. „Odczytane na nowo”  –  tu można przeczytać przedruki tekstów publikowanych przed laty często nabierających dziś nowych znaczeń. Kwartalnik posiada też dział „Wokół nas” który poświęcony jest sąsiednim gminom oraz „Z teki” gdzie lokalni twórcy i hobbyści znajdują miejsce dla prezentacji swoich form aktywności artystycznej i dorobku. Czytelnicy mają też dokładne sprawozdanie z działalności Nowotomyskiego Towarzystwa Kulturalnego oraz kronikę najważniejszych wydarzeń w regionie. Innymi słowy w „Przeglądzie Nowotomyskim” przeczytamy zarówno o procesach czarownic opalenickich w XVII wieku, obecności Niemców do 1945 roku, Żydów, o Powstaniu Wielkopolskim, o wysiedleniach Polaków, a także o kulcie sługi Bożego doktora Kazimierza Hołogi, który żył i pracował na terenie Nowego Tomyśla, a obecnie toczy się jego proces beatyfikacyjny. Artykuł ten został też nagrodzony w konkursie dziennikarskim im. Romy Brzezińskiej „Znak Dobra” w 2011 roku.

 

Redakcji udało się skupić wokół pisma autorów publikujących swoje teksty „na zasadzie non profit” czyli mówiąc wprost bez honorarium. Ten aspekt podniósł Ryszard Kowalczyk w opracowaniu  naukowym dotyczącym między innymi „Przeglądu Nowotomyskiego” pt. „Zarys Czasopiśmiennictwa Regionalistycznego w Wielkopolsce po Drugiej Wojnie Światowej” z 2013 roku, w którym zauważa, że ponad 45 proc. osób piszących artykuły związanych jest zawodowo z samorządem terytorialnym pracując w urzędach gmin, miast, starostwie czy jednostkach podległych samorządowi. W najnowszym numerze 50.,  100 proc. autorów jest zatrudnionych w jednostkach budżetowych. Czy jest to zatem sukces organizacyjny wydawcy i redakcji „Przeglądu Nowotomyskiego”, pozostawiam do oceny czytelnikom.

 

„Przegląd Nowotomyski” z pewnością ma wiele walorów. Oprócz dopracowanej jakości wydawniczej, na uwagę zasługuje oczywiście merytoryka zamieszczanych materiałów. Historycznie rzecz ujmując następne pokolenia będą bardzo wdzięczne twórcom kwartalnika. Zarówno wydawca jak i sama redakcja z pewnością przypisuje sobie tutaj sukces i słusznie. Jednak nawet tak prowadzone czasopismo nie ominie pułapki jaką jest na przykład poprawność polityczna. Dla mnie osobiście namacalnym przykładem jest nr 40 „Przeglądu Nowotomyskiego”, gdzie w Kronice Wydarzeń zamieszczono informację o tak zwanym „proteście kobiet”. Opublikowane wydarzenie nie miało żadnego związku z życiem kulturalnym powiatu nowotomyskiego, nawet szeroko pojętym. Było wyłącznie aktem politycznym. Informację tą umieszczono między spotkaniem autorskim z dziennikarzem, Wojciechem Sumlińskim  a filmem „Niezłomny Żołnierz Kościoła” Jolanty Hajdasz poświęconym abp. Antoniemu Baraniakowi oraz powstaniem „Pomnika dziecka utraconego”.  Powyższe wydarzenia – chodzi o Sumlińskiego, Hajdasz i pomnik – zostały w pewnym sensie nawet ocenzurowane z powodu  – jak mnie poinformowano wtedy telefonicznie –  cytuję z pamięci – kronika nie zajmuje się analizą prezentowanych treści. W kronice ma być tylko informacja o wydarzeniu, bez komentarza. Mimo takich założeń, tekst o tzw. czarnym proteście, został opatrzony zdjęciem, a nawet cytatem jednej z uczestniczek oraz oczywiście komentarzem. Godne głębokiego ubolewania było również to, że PN nie bacząc na znikome zainteresowanie tzw. strajkiem kobiet, publikując te treści nadał rangę sprawie, której ta nie miała.

 

Nie ulega wątpliwości, że kwartalnik „Przegląd Nowotomyski” jest udaną inicjatywą prasowo – wydawniczą regionalistów, działaczy społeczno – kulturalnych, ale także władz samorządowych miasta, które finansują to dzieło.

 

Aleksandra Tabaczyńska

SPRAWA JAROSŁAWA ZIĘTARY: W świecie „młodych wilczków”

Październik to dziesiąty miesiąc procesu, który toczy się przed Sądem Okręgowym w Poznaniu w związku z porwaniem i zabójstwem dziennikarza Jarosława Ziętary. Oskarżeni, Mirosława R., pseudonim „Ryba”, i Dariusza L., pseudonim „Lala” to byli ochroniarze holdingu Elektromis. Obu mężczyzn oskarża się o uprowadzenie, pozbawienie wolności i pomocnictwo w zabójstwie poznańskiego dziennikarza, obaj też nie przyznają się do winy.

 

Kolejna rozprawa odbyła się w czwartek, 17. października. Jako pierwszy stawił się Edward P. 57-letni emerytowany milicjant, a następnie policjant. Świadek zeznał, że w latach 90. zajmował się tak zwaną bandytką. W tym czasie w Poznaniu była znana policji grupa dwudziestolatków, która „próbowała przejąć rządy w mieście”. Zbierali oni haracze z dyskotek, lokali, sklepów… W tym czasie świadek rozpracowywał Przemysława C. C. był oskarżony o wrzucenie granatów do jednego z poznańskich sklepów – Big Star. Sprawa zakończyła się skazaniem sprawców i tak C. trafił do aresztu. Podczas przesłuchania dał znać, że ma dużą wiedzę. Zresztą, jak dodał świadek, sprawa z granatem była tylko wierzchołkiem góry lodowej.

 

– Pewnego razu konwojowałem Przemysława C. do aresztu chyba w Szamotułach. Próbowałem go nakłonić do współpracy z policją. Był młody, mógłby liczyć na obniżenie wyroku. Podczas konwoju, w luźnej rozmowie, dał mi do zrozumienia, że grupa przestępców, w której działał, wykonała poważną sprawę dla Elektromisu. Być może była sugestia, że jest to związane z uprowadzeniem dziennikarza, z uprowadzeniem ludzi. Próbowaliśmy podjąć potem działania operacyjne na terenie aresztu, założyć podsłuch i zainspirować rozmowy pod celą.  Ale to trwało tygodniami, a może i miesiącami. C. miał być przenoszony z celi do celi. Byliśmy w tamtym stanie prawym uzależnieni od dobrej woli aresztu. Załatwianie tego podsłuchu trwało stanowczo zbyt długo. Po pewnym czasie pobrałem Przemysława C. z celi. Dał mi do zrozumienia, że nie mamy o czym rozmawiać. Zaczął się śmiać, że jesteśmy za mali na tę sprawę – zeznawał były policjant.

 

Świadka pytano również o Macieja B. pseudonim „Baryła”, który swoimi zeznaniami obciąża oskarżonych. Edward P. tak odpowiedział: – „Baryła” to był młody wilczek świata przestępczego. Nie wykluczam, że z nim rozmawiałem, ale to nie było coś istotnego. W tamtych latach, w okresie 1991-1993, choć nie mam szczególnej pamięci do dat, w Poznaniu utworzyła się grupa młodych osób, które próbowały przejąć „rządy” w mieście. „Baryła” należał do tej grupy.

 

P. potwierdził, że zna drugiego świadka prokuratury Jerzego U. Tu warto przypomnieć, że U. był w UOP i miał być naocznym świadkiem porwania dziennikarza przez oskarżonych 1 września 1992 roku. Świadek stwierdził, że U. mówił o pracy w SB, MO jednak poznali się gdy U. miał już swoją agencję ochrony. Mężczyźni znają się zarówno zawodowo jak i prywatnie.

 

W latach 90., miał miejsce napad na konwój przewożący pieniądze z marketu Jumbo, kapitałowo powiązanego z Elektromisem. Market ochraniała firma Jerzego U. Świadek poznał bliżej U. w czasie próby wyjaśnienia tego zdarzenia. Według Edwarda P., Jerzy U. miał twierdzić, że współpracował z Elektromisem i wykonywał dla holdingu różne zlecenia. Żalił się, na nadzór jaki prowadzili nad nim „Ryba” i „Lala” oraz że nie mógł się przez nich wykazać. Padła także sugestia, że za tym napadem mogą stać sami ochroniarze, a ponadto że „Lala” ma związek z narkotykami. Edward P. po dopytaniu Jerzego U. o ten wątek stwierdził, że może to być jakaś prywatna sprawa między ochroniarzami, którą U. chce załatwić jego rękami.

 

Edward P. dodał ponadto, że w latach 90. w poznańskiej prokuraturze dominowało przekonanie, że jeśli nie ma ciała, to nie ma zbrodni. Jego zdaniem w sprawie Ziętary błędem było to, że mimo braku zwłok dziennikarza, szybciej nie wszczęto sprawy o zabójstwo. Potwierdził też, że brał udział w poszukiwaniu zwłok reportera.

 

Pod koniec tej części rozprawy oskarżony Mirosława R. złożył oświadczenie. Wynika z niego, że w 1995 roku współpraca Mirosława R. i Dariusza L. się zakończyła. Ponadto według oskarżonego do 1995 roku L. był w Elektromisie podrzędnym ochroniarzem, nie był szefem ochrony. Jerzy U. nigdy nie pracował w Elektromisie i nigdy nie chronił klubu „Sami swoi” za czasów gdy tą ochronę pełnił Mirosław R. To znaczy od momentu gdy klub powstał do zakończenia jego działalności czyli w latach 1999 – 2003.

 

W tym miejscu warto też dodać, że podczas rozprawy nikt nie spytał świadka o jego prywatne relacje z Jerzym U. Według doniesień poznańskich mediów mężczyźni mieli utrzymywać znajomość przez kolejne lata. Z kolei Jerzy U. ma stać na stanowisku, że z byłym policjantem miał zatarg m.in. o pieniądze i ich znajomość zakończyła się konfliktem.

 

Drugim świadkiem podczas czwartkowej rozprawy był Marian J. z zawodu kierowca mechanik. W latach 90. rzecznik prasowy Elektromisu, a później pełnił kolejne wysokie funkcje w Elektromisie i firmach powiązanych z holdingiem. Podczas rozprawy odczytano protokoły z przesłuchań świadka, które Marian J. potwierdził i uściślił. W protokołach wymieniano liczne nazwiska osób, które świadek znał lub mógł coś o nich powiedzieć. I podobnie z nazwami firm. J. dodał, że osoby i firmy wymieniał prokurator, a nie on z własnej pamięci. Potwierdził też znajomość Aleksandra G. z Mariuszem Ś. szefem i założycielem Elektromisu. Mieli się spotkać w wagonie restauracyjnym podczas podróży pociągiem, w której świadek również brał udział. Dodał jeszcze, że media bardzo interesowały się Elektromisem.

 


 

Jarosław Ziętara, 24-letni poznański dziennikarz, 1 września 1992 roku wyszedł z domu do redakcji i nigdy do niej nie dotarł. Nie odnaleziono do dziś ciała reportera, a w 1999 roku został sądownie uznany za zmarłego. Dwa śledztwa z lat 90. ubiegłego wieku zakończyły się umorzeniami. Przełom nastąpił kilka lat temu, gdy akta trafiły do krakowskiej prokuratury. Ta skierowała dwa akty oskarżenia. Jeden dotyczy Aleksandra Gawronika, byłego senatora, twórcy pierwszych kantorów i niegdyś najbogatszego Polaka, któremu zarzuca się podżeganie do zabójstwa dziennikarza. W drugim procesie oskarża się Mirosława R., ps. „Ryba”, i Dariusza L., ps. „Lala” o uprowadzenie, pozbawienie wolności i pomocnictwo w zabójstwie Ziętary. „Ryba” i „Lala” przebrani za policjantów, mieli porwać dziennikarza spod jego mieszkania przy ul. Kolejowej w Poznaniu i przekazać zabójcom. W Krakowie trwa jeszcze trzecie śledztwo, które ma ustalić, kto zabił Jarosława Ziętarę.

 

Aleksandra Tabaczyńska

SPRAWA JAROSŁAWA ZIĘTARY. Gawronik przyjeżdżał bez ochrony

Czwartek, 3. października był kolejnym dniem procesu  w poznańskim Sądzie Okręgowym, przeciwko dwóm byłym ochroniarzom w firmie Elektromis o pseudonimach Ryba i Lala. Mirosława R. i Dariusza L. oskarża się o porwanie i pomocnictwo w zabójstwie dziennikarza Jarosława Ziętary. Na czwartkowej rozprawie zeznawało trzech świadków, a jako pierwszy były prokurator Jarosław D.

 

Jarosław D. z prokuratury odszedł w grudniu 1994 roku. Stwierdził, że po dziesięciu latach pracy czuł się wypalony zawodowo. Dopowiedział po chwili, że otrzymywał też pogróżki, a początek lat dziewięćdziesiątych, to według świadka czas, w którym rodziła się i rozwijała przestępczość zorganizowana. Dodał też, że miał roczne dziecko i żonę dlatego swoją decyzję o odejściu z prokuratury uznał za – jak się wyraził – troszkę nieodpowiedzialną. Nie miał żadnej alternatywy zarobkowej. Do czasu podjęcia pracy w Elektromisie imał się różnych zajęć min. w agencji detektywistycznej oraz w handlu. W tym czasie spotkał swojego znajomego, również byłego prokuratora Pawła D. Ten pomógł dawnemu koledze w znalezieniu pracy i skontaktował go z Mariuszem Ś. szefem Elektromisu. Ś., którego świadek dopiero poznał osobiście zaproponował mu funkcję redaktora naczelnego w tygodniku „Poznaniak” wydawanego przez Prespo czyli – jak dodał świadek – Elektromis. Pomimo braku doświadczenia dziennikarskiego, Jarosław D. podjął się tego zadania.  Tu warto też przytoczyć słowa świadka, który nie zamierzał kierować się pogłoskami na temat holdingu, mianowicie:

Jako były prokurator, podejmując decyzję o rozpoczęciu pracy w Elektromisie, rozważałem wersję, że firma prowadzi nielegalną działalność. Potem okazało się, że to były wielkie pomówienia. (…) Bzdurą jest też to, że wcześniej prowadziłem jakieś sprawy Mariusza Ś. czy Elektromisu. To można sprawdzić.

 

W kolejnych zeznaniach świadek opowiedział jak bardzo starannie dobierano pracowników w holdingu. Nazwał to nawet sitem rekrutacyjnym. Według D. w czasie gdy on pracował przyjmowano tylko osoby kompetentne, niekarane i zdolne wykonać powierzone im zadania. Na pytanie sądu jak to pogodzić z jego zatrudnieniem w roli redaktora naczelnego „Poznaniaka” stwierdził, że tylko nadzorował pracę dziennikarzy. Ponadto prowadził rubryczkę porad prawnych, a także przeprowadził wywiad z premierem Józefem Oleksym w Warszawie. A co do kwalifikacji jego poprzednika na tym stanowisku, byłego prokuratora Pawła D., stwierdził że był świetnym mówcą, miał świetne mowy końcowe, a także pisał eseje i wiersze.

 

Świadek dość szybko awansował i został prezesem zarządu kolejnych firm Elektromisu: Żabka Polska, Żabka SA i innych oraz pełnomocnikiem do spraw nieruchomości. Wspomniał, że w okresie budowania „Biedronek” „był czas, że miesięcznie powstawało 30 Biedronek w całej Polsce, a więc jedna dziennie” Te działania nadzorował świadek. Wspominał też czasy klubu „Sami Swoi”, na Starym Rynku w Poznaniu gdzie raz w miesiącu spotykała się kadra menedżerska holdingu. Chodziło o to by się zrelaksować po ciężkiej pracy. W „Samych Swoich”, na suficie w kasetonach były portrety namalowane jako rodzaj karykatur kadry kierowniczej firmy. Wśród nich znajdowała się także podobizna świadka. Dodał, że był to klub męski, ale nie gejowski, o czym rzekomo wtedy plotkowano w mieście. Podsumowując o byłej firmie i byłym szefie Mariuszu Ś. świadek wypowiadał się bardzo pochlebnie. Zakończył pracę w 2004 roku, jak donoszą poznańskie media w atmosferze skandalu. Jednak ten wątek na sali sądowej nie był podejmowany.

 

Sędzia sprawozdawca odczytał kolejne protokoły, które świadek potwierdził. Okazuje się, że w 2014 roku, latem D. został pierwszy raz przesłuchany w prokuraturze w kontekście Jarosława Ziętary. Świadek utrzymywał, że nic nie wie i zna ją tylko z mediów. Następnie w listopadzie tego samego roku – jak się wyraził – popełnił przestępstwo i trafił do aresztu. Do popełnienia czynu się przyznał i współpracował z poznańską prokuraturą. W tym czasie jednak wezwała go na przesłuchanie krakowska prokuratura. Było to już drugie wezwanie.

 

Na drugie przesłuchanie do Krakowa wzięto mnie z poznańskiego aresztu. Przyjechali po mnie funkcjonariusze z ostrą bronią, skuto mnie i siedem godzin wieziono do Krakowa. Osadzono w celi z trzema mordercami. A na przesłuchaniu policjant proponował, że jeśli coś dam na szefa Elektromisu, to oni mi załatwią, że nie będę miał sprawy za napad na bank. To była absurdalna propozycja, powiedziałem, że nie ze mną te numery. Zdenerwowałem się wtedy, bo gdyby nie podróż do Krakowa, to byłbym już w domu. Prokurator z Poznania najpierw mówiła, że wypuści mnie z aresztu na Wigilię. Byliśmy też po rozmowach, że za napad na bank dostanę karę w zawieszeniu. Jednak po wizycie w Krakowie, po tym, jak niczego nie powiedziałem, dalej siedziałem w areszcie. A poznańska prokuratura zażądała dla mnie później 3,5 roku więzienia i na tyle zostałem skazany za sprawę napadu – oświadczył D. w sądzie. (…)–  Chciano, żebym mówił niestworzone rzeczy, byle tylko, za przeproszeniem, „udupić” szefa Elektromisu.

 

Kolejny cytat:  Policjant mówił mi, że się zdziwię, bo Mariusz Ś. jest bardziej umoczony w sprawę Ziętary niż Aleksander Gawronik. Miałem świetną okazję, żeby za zwolnienie z pracy zeznawać na Mariusza Ś., ale nie będę kłamać.

 

Tu warto uzupełnić – na podstawie informacji poznańskich mediów –  na czym polegało owe przestępstwo. Były prokurator Jarosław D., w masce i atrapą pistoletu, próbował obrabować bank w Poznaniu. Była to jednak placówka bezgotówkowa, więc nie zabrał pieniędzy, a w trakcie ucieczki został złapany przez przechodniów. Prasa też przypomina, że świadka bronił wtedy mecenas Wiesław Michalski, który obecnie broni oskarżonych ochroniarzy. Reprezentował również Jarosława D. w 2012 roku, gdy łączono go z innym napadem na bank.

 

Obrońca na czwartkowej rozprawie zapytał świadka o Macieja B. pseudonim Baryła, kluczowego świadka oskarżenia. D. stwierdził, że gdy zatrudniony był w Elektromisie to nie słyszał o Baryle. Jednak pamięta go z lat pracy w prokuraturze ponieważ głośna była sprawa uderzenia poznańskiej adwokat oraz innych czynów.

 

– Swoją karę więzienia odbywałem w poznańskim areszcie przy ul. Młyńskiej. Pracowałem tam jako bibliotekarz i wypożyczałem książki innym więźniom. Baryła to mitoman. Wiem, że kiedyś napadł na poznańską adwokat, a potem zabił policjanta. On w zakładzie przy Młyńskiej chodził sobie po korytarzu, dzwonił kiedy chciał, opowiadał, że wszystko wie i że pewne rzeczy wymyśla. Tak o nim opowiadano. Mówiono, że to taki drugi Masa. Ja go zresztą poznałem przy Młyńskiej, to znaczy kiedyś podawałem mu książki do celi.

 

Drugim świadkiem w czwartkowym procesie był Wiesław P., przedsiębiorca. P. w latach 80. współtworzył z Mariuszem Ś. Elektromis. Ich drogi rozeszły się w 1988 roku. P. stwierdził, że był zbyt silną osobowością dla Mariusza Ś. a ten robiąc interesy poza wiedzą świadka „popełnił faul”. Poznański przedsiębiorca również zapewniał sąd, że jego działalnością nigdy nie interesowały się służby, dziennikarze i nigdy mu nie zależało na rozgłosie. Zaprzeczył by kiedykolwiek prowadził nielegalną działalność. Swój biznes prowadzi „małą łyżką”. Jednak poznańscy dziennikarze przypominają, że w akcie oskarżenia krakowska prokuratura napisała, że był on jednym z czterech biznesmenów, którego niejasną działalnością miał interesować się Jarosław Ziętara. Kolejni trzej to Mariusz Ś. z Elektromisu, Zdzisław W., który miał firmę Rival oraz Aleksander Gawronik.

 

Waldemar P., dawny funkcjonariusz ZOMO, a w latach 90. strażnik przemysłowy w Elektromisie został wezwany jako trzeci świadek. Do jego zadań należało wydawanie przepustek gościom i obchód terenu. Zeznał, że jako wartownik widział kilka razy przyjazd Aleksandra Gawronika do Elektromisu.

 

– Gawronik przyjeżdżał sam, bez ochrony. Jego przyjazd był poprzedzony telefonem do biura przepustek.

 

Warto przypomnieć, że Aleksander Gawronik zaprzecza by się znał z Mariuszem Ś. Poza tym były wartownik zeznał, że przed laty słyszał, że pod Elektromisem przyłapano jakiegoś mężczyznę z aparatem fotograficznym, który mu zabrano. Być może został pobity. Niewykluczone, że był to dziennikarz Jarosław Ziętara. Jednak były ochroniarz nie wie kim był rzekomo pobity mężczyzna ani nie zna żadnych szczegółów wydarzenia. Mecenas Michalski zwrócił się do sądu z prośbą, aby zobowiązać Waldemara P. do przedstawienia kopii dokumentu potwierdzającego jego pracę w Elektromisie w 1991 roku.

 

Aleksandra Tabaczyńska

SPRAWA ZABÓJSTWA JAROSŁAWA ZIĘTARY. Przybył tylko jeden świadek

W czasie czwartkowej rozprawy, 19. września przed Sądem Okręgowym w Poznaniu miało zeznawać  trzech świadków: Mariusz Ś., Zdzisław W. oraz Krystian C., jednak stawił się tylko jeden. Z powodu zwolnienia lekarskiego nie przybył Mariusz Ś. właściciel dawnego Elektromisu. Nie pojawił się również Zdzisław W., poznański biznesmen lat dziewięćdziesiątych, który zasłyną również tym, iż dokonano zgłoszenia jego zgonu. Tym sposobem W. chciał uniknąć odpowiedzialności prawnej był bowiem oskarżony o kilka przestępstw. Świadek nie zgłosił się do sądu w Poznaniu choć odebrał wezwanie i wiadomo również, że oczekuje na osadzenie.

 

Jako jedyny w procesie o porwanie i pomocnictwo w zabójstwie dziennikarza Jarosława Ziętary zeznawał Krystian C. Oskarżonych o te czyny „Rybę” i „Lalę”, dwóch byłych ochroniarzy holdingu Elektromis, wcześniej miał pogrążyć inny świadek Jerzy U. U. z kolei miał być naocznym świadkiem porwania 1 września 1992 roku, Ziętary przez oskarżonych sprzed domu dziennikarza na poznańskim Łazarzu. Właściwie całość zeznań Krystiana C. dotyczyła znajomości z Jerzym U. oraz jego zeznań.

 

Krystian C. to były milicjant. Gdy po przemianach w 1989 roku rozwiązano Milicję Obywatelską, świadek nie starał się już o pracę w Policji. Osiągnął wiek emerytalny i szukał „pracy na zewnątrz”. Miał troję dzieci i niepewna sytuacja, z jego punktu widzenia, w nowej formacji zmusiła go do podjęcia innej pracy. Tak trafił do Elektromisu. Początkowo był „kupcem” – jednym z wielu. Dokonywał zakupu towarów, które holding sprzedawał. Przed podjęciem pracy nie znał Mariusza Ś. Znał za to oskarżonych, ale nie wiedział jakie mieli kompetencje, gdyż nie odpowiadał za ochronę obiektów spółki.

 

W czasie rozprawy odczytano wcześniejsze zeznania świadka z 2015 roku. W protokole była informacja, że C. nie zgodził się na badanie wariografem. Ponadto, że nigdy nie słyszał o Jarosławie Ziętarze i o jego losie. Dopiero w 2014 roku gdy doszło do zatrzymania oskarżonych. Nie wie czy dziennikarz był porwany i zamordowany. Nie wykluczył też, że żyje skoro nie odnaleziono ciała.  Zaprzeczył również, że oskarżeni mogliby popełnić czyn, który im się zarzuca. Według świadka są porządnymi ludźmi. Nie zna i nie znał Macieja B. pseudonim Baryła. Dowiedział się o nim dopiero z mediów.

 

Jednak akt oskarżenia został oparty głównie na zeznaniach Jerzego U., byłego funkcjonariusza SB, a potem oficera UOP, który w służbach specjalnych pracował aż do 1995 roku. Trzy lata wcześniej, jak opisują poznańskie media, miał przyjąć tajne zlecenie od firmy Elektromis na śledzenie Jarosława Ziętary. Dzięki temu miał widzieć moment porwania dziennikarza przez ochroniarzy Elektromisu. Tu warto dodać, że podczas zeznań Jerzego U., w tym procesie, wyproszono dziennikarzy z sali sądowej, bowiem wyłączona została jawność tego wątku.

 

Krystian C. przedstawił U. w dość niekorzystnym świetle przywołując różne zdarzenia z przeszłości. Zaprzeczył, by zlecał mu kiedyś śledzenie Ziętary, by utrzymywali bliskie relacje towarzyskie, by pili alkohol, by zapraszał go na firmowe imprezy. Owszem, kiedyś byli razem w Tajlandii, ale był to wyjazd handlowy, a Jerzy U. szukał wtedy zarobku i sam opłacił sobie przelot i hotel. Ponadto U. odwiedzał przez lata Krystiana C., ale tylko by „pogadać” sobie o problemach rodzinnych albo zapytać o pracę.

 

– Ten człowiek każdemu zazdrości, jak ktoś ma wyższe wykształcenie albo że ktoś ma lepiej z jego środowiska. On konfabuluje, były też na niego skargi. (…)

–  Na przełomie 2014/2015 roku dostałem informację, że Jerzy U. chce się ze mną spotkać, że ma problemy z pracą, z rodziną. Nie wiedziałem, że jest świadkiem w sprawie Ziętary. Gdy się ze mną spotkał powiedział mi, że zna prokuratora Kosmatego z Krakowa oraz policjanta Bogdana (ci śledczy wyjaśniali sprawę zniknięcia Ziętary – dop. red.), że w rozmowach z nimi padły słowa, że dobrze byłoby, gdyby na terenie Elektromisu znalazły się kości, ludzkie szczątki. To już było po zatrzymaniach w sprawie Ziętary. Jerzy U. dodał, że dawna siedziba Elektromisu przy ul. Wołczyńskiej jest słabo chroniona, a ogrodzenie rozerwane. Na posiedzeniu spółki „Czerwona torebka”, która miała pod sobą ten teren, zapadła decyzja, by wzmocnić ochronę przy Wołczyńskiej. Firmie, która się tym zajmowała, oferowaliśmy 50 tys. złotych premii za złapanie osoby podrzucającej szczątki. Z kolei firmie Jerzego U. zleciliśmy zewnętrzną ochronę siedziby dawnego Elektromisu. Jednocześnie miał udzielać informacji jak zabezpieczyć się przed takimi zdarzeniami. Dostał za to pieniądze – zeznawał w sądzie Krystian C.

 

Jak informują poznańskie media, w 2015 roku o tej sensacyjnej wersji dotyczącej chęci podrzucenia ludzkich szczątków, ludzie Elektromisu nikomu nie powiedzieli. Dopiero 3,5 roku później, w październiku 2018 roku, zawiadomili prokuraturę i przyznali, że dali pieniądze byłemu oficerowi UOP,  za ochronę firmy, jak twierdzili, a nie na przykład za milczenie. Co więcej Jerzy U. miał sam zrezygnować z tej lukratywnej umowy. Jak twierdził podczas rozprawy Krystian C., Jerzy U. po pół roku uznał, że dotychczasowa ochrona już da sobie radę sama.

 

Pod koniec zeznań Krystian C. tłumaczył, że zawiadomił śledczych po długim czasie, bo w zeszłym roku ktoś podrzucił do jego skrzynki listowej nagranie. Podobno z treści tego nagrania wynika, że Jerzy U., za 3 mln złotych może zmienić swoje zeznania o roli Elektromisu w sprawie Jarosława Ziętary. Tu należy dodać, że wątek nagrania jest niejawny ze względu na toczące się odrębne śledztwo. Jednak w mediach poznańskich można znaleźć informację, że Jerzy U. stanowczo zaprzecza takiemu stawianiu sprawy.

 


 

Jarosław Ziętara, 24-letni dziennikarz „Gazety Poznańskiej”, 1 września 1992 roku wyszedł z domu do redakcji i nigdy do niej nie dotarł. Po wielu latach krakowska prokuratura doszła do wniosku, że został porwany i zamordowany. Dziennikarz interesował się poznańską „szarą strefą”, i miał zagrażać interesom m.in. spółce Elektromis. Zdaniem śledczych, latem 1992 roku do zabójstwa Ziętary podżegał Aleksander Gawronik, a porywaczami byli ochroniarze Elektromisu: Mirosław R. pseudonim Ryba i Dariusz L. pseudonim Lala. Elektromis to firma należąca do Mariusza Ś. W poznańskim Sądzie Okręgowym toczą się dwa odrębne procesy: jeden dotyczy samego Gawronika, a drugi – dziś relacjonowany – udziału „Lali” i „Ryby”. Oskarżeni w obu procesach nie przyznają się do zarzucanych im czynów.

 

Aleksandra Tabaczyńska

 

 

 

 

SPRAWA ZABÓJSTWA JAROSŁAWA ZIĘTARY. „Masa” nie stawił się w sądzie

Po dwóch miesiącach przerwy w czwartek, 5 września 2019, został wznowiony proces  w Sądzie Okręgowym w Poznaniu w sprawie uprowadzenia, pozbawienia wolności i pomocnictwa w zabójstwie poznańskiego dziennikarza Jarosława Ziętary. O czyny te oskarżeni są Mirosław R. pseudonim Ryba i Dariusz L. pseudonim Lala, którzy nie przyznają się do winy.

 

Na sali sądowej jako pierwszy miał zeznawać najbardziej znany polski świadek koronny Jarosław S. pseudonim Masa. Świadek jednak nie stawił się w sądzie. W związku z bezpieczeństwem świadka oraz jego stanem zdrowia przesłuchanie to może się odbyć wyłącznie w drodze video konferencji. Taką informację otrzymał i odczytał na sali sędzia sprawozdawca, Sławomir Szymański.

 

„Masa” ma status świadka koronnego od  2000 roku i organy odpowiedzialne za jego bezpieczeństwo i zdrowie nie zgodziły się na osobisty udział S. w poznańskiej rozprawie. Obrońca oskarżonych poprosił jednak o bezpośrednie przesłuchanie świadka. Sprawa zeznań Jarosława S. zostanie rozstrzygnięta i przeprowadzona w późniejszym terminie. Zwolniony czas sąd wykorzystał na rozpatrzenie składnych przez obronę wniosków, które dotyczyły między innymi powołania kolejnych świadków. Prokurator Tomasz Dorosz oraz oskarżyciel posiłkowy Jacek Ziętara, co do zasady się nie sprzeciwiali tym wnioskom. Różnica zdań pojawiła się w kilku kwestiach. Obrońca mecenas Wiesław Michalski powiedział, że Maciej B. pseudonim Baryła i Jerzy U. „bardzo szeroko obciążyli oskarżonych”. Redaktor Krzysztof M. Kaźmierczak także przyczynił się do tego poprzez swoje publikacje. Obrona chce udowodnić, że  Baryła, Jerzy U., a także Krzysztof M. Kaźmierczak kłamią w tej sprawie. W związku z tym obrońcy zwrócili się do sądu o przeprowadzenie dowodu z akt spraw wyjaśniających okoliczności śmierci osób potencjalnie związanych z porwaniem i zabójstwem Jarosława Ziętary.

 

Obrona też zwróciła się z wnioskiem o włączenie do akt materiałów reklamowych Elektromisu, a także licznych artykułów i przekazów medialnych relacjonujących i opisujących okoliczności śmierci Jarosława Ziętary oraz przebieg procesu. Według obrony świadkowie zeznający w sądzie często powołują się na to, że wiedzę o tej sprawie czerpią z mediów, co może wpływać na ich oświadczenia. W tym kontekście została wymieniona bezpłatna publikacja w formie zeszytu 16 kartkowego, autorstwa Krzysztofa Kaźmierczaka. Wydawnictwo to jest rozdawane – jak twierdzi obrońca – w różnych punktach Poznania. Ponad to zawiera ono „harmonogram” – według adwokata – wydarzeń związanych z Jarosławem Ziętarą, którego autorem jest Kaźmierczak.

Chodzi o rodzaj kroniki, który zaczyna się na stroni 8 i nosi tytuł „Najważniejsze wydarzenia” . Pierwszą datą jest 1. września 1992 roku i brzmi „Jarosław Ziętara wychodzi z wynajmowanego mieszkania przy ulicy Kolejowej 49 w Poznaniu. Zmierzał do redakcji Gazety Poznańskiej, ale do niej nie dotarł.” Kończy 29 czerwca 2015 roku „Prokuratura kieruje do sądu akt oskarżenia przeciwko Aleksandrowi G.” Adwokat użył też słowa „hejterstwo” w stosunku do oskarżonych, które odnosiło się ogólnie do licznych publikacji medialnych innych autorów.

 

To nie ma wpływu na postępowanie w tej sprawie. Nie wiem, czy obrona w ten sposób wnioskuje o zmianę sposobu relacjonowanie przez prasę tego procesu? – pytał prokurator.

 

Sprawa przeciwko byłym ochroniarzom Elektromisu może potrwać jeszcze wiele miesięcy.

 

Jeden ze świadków Mirosław M. nie odebrał wezwania, a drugi Krzysztof W. nie stawił się na wezwanie sądu. Jako ostatni zeznawał były milicjant, a od 1994 policjant Andrzej D., który potwierdził swoje wcześniejsze zeznania, że nie ma i nigdy nie miał ze sprawą Jarosława Ziętary nic wspólnego.

 


 

Poznański dziennikarz Jarosław Ziętara urodził się w 1968 roku w Bydgoszczy. Był absolwentem Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza. Pracował w radiu akademickim, współpracował m.in. z „Gazetą Wyborczą”, „Kurierem Codziennym”, tygodnikiem „Wprost” i z „Gazetą Poznańską”. Ostatni raz był widziany 1. września 1992 roku. Wyszedł rano i nigdy nie dotarł do redakcji „Gazety Poznańskiej”. W 1999 roku został sądownie uznany za zmarłego. Ciała dziennikarza do dziś nie odnaleziono. Dwa poznańskie śledztwa z lat 90. ubiegłego wieku zakończyły się umorzeniami. Przełom nastąpił kilka lat temu, gdy akta trafiły do krakowskiej prokuratury. Ta skierowała dwa akty oskarżenia. Jeden dotyczy Aleksandra Gawronika, byłego senatora, twórcę pierwszych kantorów i niegdyś najbogatszego Polaka, któremu zarzuca się podżeganie do zabójstwa dziennikarza. W drugim procesie oskarża się Mirosława R., ps. „Ryba”, i Dariusza L., ps. „Lala” o uprowadzenie, pozbawienie wolności i pomocnictwo w zabójstwie Ziętary. „Ryba” i „Lala” to dwaj ochroniarze z firmy Elektromis, należącej do biznesmena Mariusza Ś., którzy przebrani za policjantów mieli porwać dziennikarza spod jego mieszkania przy ul. Kolejowej w Poznaniu i przekazać zabójcom. W Krakowie trwa jeszcze trzecie śledztwo, które ma ustalić, kto zabił Jarosława Ziętarę.

 

Aleksandra Tabaczyńska

Kontynuując przeglądanie strony zgadzasz się na instalację plików cookies na swoim urządzeniu więcej

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close