Fot.. Aleksandra Tabaczyńska

Zeznania red. Marka Króla w tzw. procesie ochroniarzy oskarżonych o pomoc w zabójstwie red. Jarosława Ziętary

Trzech kolejnych świadków zeznawało 3 lutego przed Sądem Okręgowym w Poznaniu w tak zwanym „ procesie ochroniarzy”. Pierwszy to Marek Król, dziennikarz, były redaktor naczelny tygodnika „Wprost” , który podtrzymał wszystkie, złożone do tej pory informacje. Kolejny to emerytowany policjant Marek M. który w swoich zeznaniach zasłonił się niepamięcią, a trzeci to świadek incognito, który oświadczył, że nie ma żadnej wiedzy w sprawie zabójstwa Jarosława Ziętary.

Sąd Okręgowy w Poznaniu, w czwartek 3 lutego 2022 kontynuował proces przeciw dwóm byłym ochroniarzom nieistniejącej już firmy Elektromis. Mirosława R., ps. „Ryba”, i Dariusza L., ps. „Lala”, oskarża się o uprowadzenie, pozbawienie wolności i pomocnictwo w zabójstwie dziennikarza Gazety Poznańskiej Jarosława Ziętary. Mężczyźni nie przyznają się do winy. Proces trwa już cztery lata.  Od  początku czyli od 2019 r. jest objęty obserwacją Centrum Monitoringu Wolności Prasy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, w imieniu którego w rozprawach uczestniczy red. Aleksandra Tabaczyńska.

Pierwszy tego dnia świadek, to dziennikarz Marek Król, były właściciel i redaktor naczelny tygodnika Wprost. Zapytany, czy chciałby cokolwiek powiedzieć w sprawie, poprosił o odczytanie swoich zeznań, które złożył w procesie byłego senatora Aleksandra Gawronika, oskarżonego o pomocnictwo i podżeganie do zabójstwa Jarosława Ziętary. Te zeznania dotyczyły spotkania byłego senatora z red. Królem w 1994 roku, w efekcie czego została przydzielona dziennikarzowi ochrona BOR. Sędzia sprawozdawca, Sławomir Szymański odczytał protokół z 4 marca 2021 roku, które Marek Król w całości potwierdził. Relację z tych zeznań publikowaliśmy 8 marca 2021 r. (TUTAJ).

Marek Król uściślił jeszcze informację, że wiek córki wymieniony w zeznaniach to nie 7 lat, tylko 14 lat. Zeznał także : przedmiotem naszych [ Wprost ] zainteresowań był bank [ chodzi o Bank Posnania, założony przez Mariusza Ś., twórcę Elektromisu. Bank upadł w 1995 roku.] i jego nadmuchany kapitał, który miał się nijak do jego możliwości finansowych. W tym banku oszczędności mieli mieszkańcy Poznania. Ś. mówił, że przez nasze teksty, Poznaniacy plują mu pod nogi. Był z tego bardzo niezadowolony.

Jako drugi przed sądem stanął 62. letni Marek M., emerytowany policjant, który pod koniec lat 90. został kierownikiem Sekcji Poszukiwań i Identyfikacji Osób Komendy Wojewódzkiej Policji w Poznaniu. Przejął on wtedy nadzór nad czynnościami wykonywanymi w sprawie Jarosława Ziętary. Było to już kilka lat po zgłoszeniu zaginięcia dziennikarza i według świadka, jego aktywność ograniczała się do weryfikowania nowych informacji. Te spływały – albo z jednostek albo anonimowo na komendę.- Dodał, że każda wykonywana czynność policyjna była dokumentowana, a „teczka dotycząca poszukiwań powinna być w archiwum KWP„. M. powiedział również: kiedy przejąłem tę sprawę, to jeśli chodzi o Policję, to już były czynności zakończone. Zapoznawałem się tylko z materiałami operacyjnymi, a nie procesowymi. (…) Wiem, że sprawa się toczy z przekazów medialnych.

Nie pamiętał jakie anonimowe informacje wpłynęły w związku ze sprawą Jarosława Ziętary. Zapytany o Macieja B. pseudonim Baryła, świadka oskarżenia, Przemysława C. i innych a nawet sam wątek firmy Elektromis, były policjant również zasłonił się niepamięcią oraz tym że już od 2009 roku jest na emeryturze. Warto dodać, że według Krzysztofa M. Kaźmierczaka, który tego dnia przysłuchiwał się wraz z innymi dziennikarzami zeznaniom, Marek M. nie mówi prawdy. Zajmował się sprawą Ziętary znacznie wcześniej, już w pierwszej połowie lat 90. I prowadził nie tylko poszukiwania zaginionego. Był bowiem członkiem specjalnej grupy policyjnej powołanej w październiku 1994 roku z polecenia szefa MSW, Andrzeja Milczanowskiego. Grupa ta działała w czasie, gdy trwały czynności procesowe, czyli prokuratorskie. Pierwsze śledztwo w sprawie Ziętary umorzono dopiero pół roku później.– wyjaśnił Kaźmierczak

Kolejne dwie osoby nie stawiły się przed sądem i jako ostatni przesłuchany został świadek incognito. Zeznawał on za pośrednictwem szyfrowanego połączenia telefonicznego, by nie ujawnić wizerunku. Świadek znajdował się w pokoju przesłuchań sam, potwierdził to koordynator, nie korzystał z notatek. Miał przy sobie jedną kartkę, zapisaną odręcznym pismem. Sąd pouczył jedynie świadka odnośnie składania fałszywych zeznań, gdyż strony nie zwróciły się o jego zaprzysiężenie.

Zanim zadano mu pierwsze pytanie, poprosił o możliwość złożenia oświadczenia. – Nigdy nie pracowałem i nie byłem pracownikiem Elektromisu. Nie miałem żadnych kontaktów z firmą Elektromis, ani z nikim zatrudnionym przez Elektromis. Wiedza jaką posiadam na temat sprawy pochodzi z prasy i telewizji. Dlatego uważam, że mój udział w sprawie jest bezprzedmiotowy.

Sędzia Katarzyna Obst stwierdziła, że to już oceni sąd. Mężczyzna zeznał, że ma 74 lata, wyższe wykształcenie i do 1990 lub 1991 pracował jako funkcjonariusz w Wojewódzkim Urzędzie Spraw Wewnętrznych. W dalszych zeznaniach stwierdził, że wszystko co wie na temat zamordowanego dziennikarza pochodzi z mediów oraz, że nie został w tej sprawie wcześnie przesłuchany, gdyż jak stwierdził, nic nie podpisywał. Świadkowi odczytano protokół z 2 grudnia 2014 roku, w którym składa zeznania przed prokuratorem Piotrem Kosmatym:  to była luźna rozmowa, tak uważam. Rozmawiałem z Piotrem Kosmatym, prokuratorem, ale w mojej ocenie nie podpisywałem protokołu. (…) Jestem pewien, że nic poza oświadczeniem o zachowaniu tajemnicy nie podpisywałem.

W toku dalszych pytań, okazało się że ta „luźna rozmowa”, odbyła się w siedzibie prokuratora, świadek stawił się na pisemne wezwanie, w którym widniał art. 148 KK, dotyczący zabójstwa. Prokurator Tomasz Dorosz zwrócił się do sądu o sprawdzenie czy faktycznie w protokole zeznań nie ma podpisu świadka. Z kolei obrońca Wiesław Michalski wnioskował o usunięcie statusu świadka incognito, gdyż to, że osoba jest znana w danym środowisku nie wyczerpuje przesłanek do nadania tego statusu. Same zeznania świadka incognito, w ocenie obserwatora – były chaotyczne, mężczyzna mieszał osoby, pseudonimy, wydarzenia i jak sam zastrzegał oparte na szeptach, półsłówkach i plotkach. A to co wiem od źródła, to wiedza nie potwierdzona.  Trudno więc zrelacjonować, gdyż świadek wycofywał się ze swoich słów, zasłaniał niepamięcią, a ostatecznie próbował nawet zakwestionować własne przesłuchanie.

 

Fot. Aleksandra Tabaczyńska

Podsumowanie styczniowych procesów dotyczących zabójstwa red. Jarosława Ziętary

Zeznania kolejnych trzech świadków, jedna rozprawa odwołana i przełożona na luty – to bilans postępowania sądowego w sprawie zabójstwa w 1992 r. red. Jarosława Ziętary. Sprawa objęta jest monitoringiem CMWP SDP, obserwatorem procesów jest red. Aleksandra Tabaczyńska.

Jarosław Ziętara był dziennikarzem „Gazety Poznańskiej”. 1 września 1992 r. wyszedł z domu do pracy, jednak nigdy nie dotarł do redakcji. Po latach krakowska prokuratura stwierdziła, że 24-letni reporter został porwany i zamordowany. Zdaniem śledczych Ziętara miał zbierać informacje dotyczące holdingu Elektromis, w którym zatrudnienie znajdowali byli funkcjonariusze służb specjalnych i mundurowych PRL-u m.in.  Milicji Obywatelskiej, ZOMO itp. Prawdopodobnie red. Ziętara wpadł na trop działalności prowadzonej przez poznańskich biznesmenów, a związanej z m.in. przemytem papierosów i alkoholu. W 1999 roku Jarosław Ziętara został sądownie uznany za zmarłego. W roku 2016 r prokuratura oskarżyła byłego senatora Aleksandra Gawronika o to, że podczas narady w firmie Elektromis podżegał do zabójstwa Ziętary. Z kolei dwaj byli ochroniarze firmy Elektromis „Ryba” i „Lala” zostali oskarżeni o porwanie dziennikarza i przekazanie go nieustalonym zabójcom. Oskarżeni mężczyźni nie przyznają się do winy.

W styczniu 2022 roku w poznańskim Sądzie Okręgowym zaplanowano dwa posiedzenia w sprawach dotyczących śmierci red. Jarosława Ziętary. Pierwsza sprawa, rozpisana na wtorek 11 stycznia nie odbyła się pomimo stawienia się prokuratora Piotra Kosmatego, oskarżyciela posiłkowego Jacka Ziętary, barta Jarosława oraz oskarżonego o pomocnictwo i podżeganie do zabójstwa dziennikarza, Aleksandra Gawronika wraz z obrońcą. Strony zostały poproszone na salę sądową jednak bez udziału mediów i publiczności. Po krótkim czasie wszyscy wyszli z sali i na korytarzu prokurator Piotr Kosmaty w rozmowie z dziennikarzami powiedział, że ze względu na chorobę członka składu sędziowskiego, rozprawa odbędzie się w lutym.

Z kolei we wtorek, 18 stycznia odbyła się sprawa przeciwko dwóm byłym ochroniarzom nieistniejącej już firmy Elektromis, których oskarża się o pomocnictwo i podżeganie do zabójstwa Jarosława Ziętary. Na rozprawę oprócz stron tym razem też licznie przybyła publiczność, w tym dziennikarze. Zostało wezwanych trzech świadków, wszyscy się stawili i jako pierwszy zeznawał 72 letni Marian K. To do niego w 1992 roku zgłosili się czterej poznańscy dziennikarze z prośbą o pomoc w wyjaśnieniu losów swojego kolegi. Agencja detektywistyczna, której Marian K. był właścicielem po kilku miesiącach zrezygnowała ze sprawy.  Świadek zeznał, że decyzję tę podjął także pod wpływem sugestii współpracowników: – sprawa sięgała wyżej, a my nie mieliśmy środków żeby ją prowadzić. (…) doszliśmy do wniosku, że w sprawę zaangażowana jest służba bezpieczeństwa i dalsze nasze zaangażowanie spowoduje kłopoty.

Dopytywany przez prokuratora czego konkretnie bał się, stwierdził:

– Obawialiśmy się częstych kontroli. Baliśmy się też zastraszania. Zatrudniałem byłych pracowników tych instytucji, więc wiem jak one działały. (…) Zastosowałem taktykę uniku. Nie powiedziałem dziennikarzom o naszych ustaleniach. Gdy padła gdzieś informacja o Opus Dei, podjąłem ten temat, dla spokoju.

W trakcie zeznań z ust świadka padły też słowa o tym, że „Ziętara miał powiązania z rządem”

Zareagował na to sędzia sprawozdawca prosząc by świadek powtórzył to stwierdzenie. Emerytowany detektyw jednak szybko się poprawił i odpowiedział:

miałem na myśli firmę Elektromis i jej kontakty z rządem. Ślady prowadziły do Warszawy. Tu powołał się na swojego informatora ze służb. Następnie przyznał, że jego pracownicy twierdzili, „że Elektromis miał pośredni związek ze zniknięciem Ziętary”. Firma handlowała alkoholem, a Ziętara miał natrafić na ślad przemytu.

-Moi pracownicy doszli do takich wniosków na podstawie zeznań pracowników szefa Elektromisu. Ale to były tylko przesłanki, dowodów nie widziałem — zeznał K. Dodał, że z ustaleń jego biura wynikało, że dziennikarz „został zamordowany i zutylizowany”, w tym miejscu również zaznaczył, że to tylko „przesłanki, bo dowodów nie widział”.

Warto też dodać, że świadek zeznał, iż jeszcze przed uprowadzeniem Ziętary przyjął zlecenie od Elektromisu. Jednak nie powiedział o co chodziło, poinformował tylko, że nie otrzymał zapłaty za wykonaną pracę. Znamienne jest także, że ani razu przed sądem nie użył nazwy UOP posługiwał się słowem służby lub nawet służba bezpieczeństwa.

Jako drugi zeznawał Piotr G., dziennikarz, politolog, który w latach 90. był redaktorem naczelnym tygodnika „Poznaniak” należącego do spółki kontrolowanej przez Elektromis. Podczas zeznań kilka razy stanowczo zaprzeczył, by Elektromis kiedykolwiek na niego w tej sprawie naciskał.

Oświadczył, że podczas swojej pracy dziennikarskiej podejmował ważne śledztwa: w sprawie zabójstwa księdza Jerzego Popiełuszki, Grzegorza Przemyka. Jednak sprawa Jarosława Ziętary była najtrudniejsza. — Gdyby były naciski na mnie w sprawie Jarka Ziętary, na pewno od razu przestałbym kierować tym pismem. Podałbym się do dymisji.

Piotr G. osobiście pisał artykuły o losach Ziętary i spotykał się z jego ojcem Edmundem.

Pan Edmund bardzo szybko był przekonany, że stała się straszna krzywda jego synowi.

Podwładni z kierowanego przez niego tygodnika weszli też w skład grupy śledczej dziennikarzy, którzy na własną rękę szukali sprawców porwania Jarosława Ziętary.

W pierwszym numerze, który się ukazał po uprowadzeniu, zniknięciu Jarka, w okolicy 7 września napisałem, że jak ginie ktoś z taksówkarzy, wszyscy taksówkarze się jednoczą, żeby ująć przestępcę. I naszym obowiązkiem, całego środowiska dziennikarskiego jest postępować w ten sam sposób.

Rozwijając tę myśl zeznał, że w 1995 roku wystąpił na zjeździe Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, gdzie opowiedział o nieznanym jeszcze wtedy losie Jarosława Ziętary, licząc że temat wywoła „wielki front dziennikarski”, jednak w ocenie świadka tak się nie stało. W 1998 roku wysłał na konkurs SDP tekst podpisany przez czterech autorów, który uzyskał wyróżnienie. Podczas rozdania nagród, na sali był obecny premier Jerzy Buzek, bo nagroda była ufundowana – według świadka – przez rząd. Jeden z autorów, Stanisław Rusek, poprosił o uczczenie minutą ciszy zmarłą matkę Jarka. Następnie umówili się na spotkanie z premierem, na które doprosili red. Krzysztofa Kaźmierczaka.

Ostatnim świadkiem była Elżbieta Ł., która osobiście poznała Jarosława Ziętarę. Opowiedziała przed sądem, że w 1991 do firmy „Promyk” prowadzonej przez jej byłego męża przyszedł „młody, przystojny mężczyzna.” To był Jarosław Ziętara, który chciał przeprowadzić wywiad. Gdy ówczesny mąż Ł. zobaczył reportera, „wyszedł z nim za drzwi i po chwili wrócił twierdząc, że to był jego „dawny kolega z więzienia.” Ł. oświadczyła, że w latach 80. były mąż siedział w więzieniu i początkowo mu uwierzyła. Jednak Jarosław Ziętara były wtedy dzieckiem i nie mógłby być „kolegą z więzienia”.  Ł. rozstała się z mężem, bo w firmie „Promyk” „dochodziło do różnych oszustw i psychicznie sobie z tym nie radziłam”. Drugi raz spotkała się z Jarosławem Ziętarą na początku 1992 roku, gdy ten pracował już w Gazecie Poznańskiej.

— Spotkaliśmy się w kawiarni. Był zdziwiony, że odeszłam z dobrze prosperującej firmy. Opowiedział mi wtedy, że w Poznaniu jest kilka firm, które prowadzą nielegalne interesy, na pewno wymienił Elektromis. Ja z kolei pamiętałam, że u nas w „Promyku” byli ludzie z Elektromisu i chcieli, żebyśmy zainwestowali w przemyt alkoholu. Gdy Ziętara zniknął 1 września 1992 r., po kilku dniach spotkałam się z moim byłym mężem. Rozmawialiśmy o alimentach na nasze dzieci. Zapytałam go wtedy, czy wie, że ten dziennikarz zniknął? A on mi na to odpowiedział, że Ziętara wkładał nos w nie swoje sprawy i nie żyje, a mnie czeka to samo — zeznała Elżbieta Ł.

Kolejne rozprawy odbędą się w lutym.

SPRAWA JAROSŁAWA ZIĘTARY. Zeznania Zdzisława K., świadka w tzw. procesie ochroniarzy

Zdzisław K. to świadek, który po 28 latach od zabójstwa red. Jarosława Ziętary sam się zgłosił do sądu. Swoje zeznania składał podczas rozprawy w tzw. „procesie ochroniarzy”. 

 

10 listopada odbyła się ostatnia rozprawa zaplanowana na rok 2021 w tzw. „procesie ochroniarzy”. Tego dnia Sąd Okręgowy w Poznaniu kontynuował sprawę dwóch byłych ochroniarzy  byłego holdingu Elektromis – Mirosława R. pseudonim Ryba oraz Dariusza L. pseudonim Lala.  Mężczyzn oskarża się o uprowadzenie, pozbawienie wolności i pomocnictwo w zabójstwie dziennikarza Jarosława Ziętary.  Według ustaleń krakowskiej prokuratury, oskarżeni podając się za policjantów, zmusili Jarosława Ziętarę do wejścia do samochodu przypominającego radiowóz i przekazali osobom, które zamordowały dziennikarza. Osoby te, oprócz zabójstwa, miały też zniszczyć zwłoki i ukryć szczątki reportera. Śledczy ustalili również, że oskarżonym pomagał trzeci ochroniarz, który zginął w dziwnych okolicznościach w 1993 roku. Proces od 2019 roku obserwuje Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP, które na sali sądowej reprezentuje red. Aleksandra Tabaczyńska.

 

Do sądu stawiło się troje świadków. Jako pierwsza zeznawała 50 letnia Sylwia P.,  z zawodu położna. Była ona, w latach 90 -tych bliską znajomą Przemysława C. pseudonim Granat. To nieżyjący gangster, który miał się przechwalać, że ma wiedzę na temat śmierci Jarosława Ziętary. Sylwia P. zaprzeczyła, by kiedykolwiek rozmawiała z C. o losach dziennikarza i nie ma nic do powiedzenia w tej sprawie. Sędzia sprawozdawca przeczytał protokoły z wcześniejszych zeznań świadka, które Sylwia P. potwierdziła.

 

Jako drugi zeznawał Paweł D., lat 52, z zawodu elektromechanik samochodowy. To współpracownik Jerzego U. Jerzy U to jeden z głównych świadków oskarżenia, którego zeznania w 2019 roku zostały utajnione i dziennikarze nie mogli uczestniczyć w rozprawie. U. miał na niej zeznać, że widział moment porwania dziennikarza sprzed jego domu, gdyż śledził go na zlecenie holdingu. Podobno siedział w samochodzie ze swoim współpracownikiem. Czy tak zeznał, tego dziennikarze nie usłyszeli.

 

Paweł D. poznał U. na początku lat 90. Miał jakąś sprawę, a U. wykonywał usługi detektywistyczne. Na początku luźno współpracowali, a w latach 92 może 1993 rozpoczął pracę w firmie ochroniarskiej należącej do U. Wspólnie jeździli do dłużników, śledził niewiernych małżonków itp. Praca nie była przez świadka dokumentowana w formie notatek, gdyż zgromadzone informacje przekazywał ustnie Jerzemu U. Jedynymi dowodami były zdjęcia i materiały wykonane kamerą vhs. Współpracę zakończyli prawdopodobnie w 2005 roku może później.

 

Zeznania Pawła D:

 

nie przypominam sobie, żebyśmy razem z U. śledzili kogoś na ulicy Kolejowej. – Chodzi o ulicę przy której mieszkał Jarosław Ziętara oraz miejsce uprowadzenia dziennikarza. Dopytany przez sędziego czy wie, gdzie jest ta ulica, D. potwierdził, że na Łazarzu i dodał – Jak ja jeździłem z U., to na pewno nie śledziliśmy żadnego dziennikarza. Nic mi też nie wiadomo, żeby któraś z osób śledzonych przez nas była dziennikarzem. U. mówił, gdzie dana osoba mieszka, gdzie mamy ustawić się samochodem, czasem pokazywał zdjęcia lub mówił, że mamy je zrobić (…) Nie pamiętam, żebym widział, że osoba przeze mnie obserwowana była zatrzymywana przez policję. Na pewno nie widziałem czegoś takiego.

 

Odnośnie Jarosława Ziętary, to świadek przyznał, że widział wizerunek dziennikarza w mediach i stanowczo wykluczył, że kiedykolwiek miał go obserwować. Dopytywany o zeznania w sprawie Ziętary, stwierdzi, że jeden raz Jerzy U. zabrał go na przesłuchanie.

 

– Nie wiedziałem gdzie i po co jadę. W czasie drogi U. coś tam mi nadmieniał. Byliśmy w hotelu pod Wrześnią. Przyjechał prokurator, policjant Bogdan i ktoś trzeci. Chyba protokolant. Przesłuchanie odbywało się w samochodzie. Najpierw U., a potem mnie zawołał. Przesłuchanie było w samochodzie prokuratora, obecny był tez protokolant.

 

W czasie zeznań Pawła D., U z policjantem Bogdanem palili, w popielnicy jakieś dokumenty. Jakie? D. nie wiedział. Świadek zeznał również, że Jerzy U. mówił mu później, że „tego nie widział”. „Tego” czyli uprowadzenia Jarosława Ziętary. U stwierdził, że ze względu na konflikt w firmie Jumbo (ochrona marketu), w której stracił pracę przez oskarżonych, potraktował swoje zeznania jako rodzaj kary.

 

Ostatnim przesłuchanym świadkiem tego dnia był Zdzisław K. Z jego zeznaniami dziennikarze mogli się już zapoznać w innym procesie dotyczącym tej samej sprawy, w którym oskarża się Aleksandra Gawronika o podżeganie do zabójstwa Jarosława Ziętary. 59 letni K. do sądu zgłosił się sam, uprzednio kontaktując się z redakcją Głosu Wielkopolskiego. Milczał 28 lat, a teraz postanowił opowiedzieć co wie o tej sprawie. K. to wychowanek tego samego Domu Dziecka w Szamotułach co twórca Elektromisu Mariusz Ś. Tam też się poznali, razem także przebywali w Zakładzie Karnym w Sieradzu. Świadek przyznał, że leczył się psychiatrycznie, miał ze sobą dokumenty, które chciał okazać jednak sąd nie był zainteresowany. Z Mariuszem Ś., K. rozpoczął współpracę od 1989 roku, sprzedając towary sprowadzane przez Elektromis na ul. Bema w Poznaniu. W 1991 roku Ś. zaproponował wspólny interes przejęcia spółki Strefa Wolnocłowa. K. miał już wcześniej orzeczoną niepoczytalność, w związku z inną sprawą, którą z tego powodu umorzono. Pieniądze na Strefę Wolnocłową według świadka wyłożył Mariusz Ś., a udziałowcami były: Targi Poznańskie i Miasto Poznań.

 

W ramach tej spółki sprowadziliśmy 54 tiry papierosów o wartości 7 800 000 $. Chodziło o to, żeby sprowadzić te papierosy przed zmianą przepisów celnych. (…) Miałem wytrzymać żeby nie płacić ileś dni. A potem miałem udawać głupa. Przeciągnęło się to do września, nie zdążyli sprzedać papierosów, a urząd celny zabezpieczył towar. Wtedy poszedłem do szpitala psychiatrycznego w Kościanie. Było to od września 1991 do czerwca 1992 roku.

 

Następnie świadek opowiedział, jak inny ochroniarz Elektromisu Marek Z., który był łącznikiem między świadkiem a Mariuszem Ś., ostrzegał go przed dziennikarzami. Szczególnie jednym z Gazety Poznańskiej, zgadaliśmy się, że jakiś młody dziennikarzyna był w Kościanie na terenie szpitala. Początkowo myślałem, że jest to pacjent – zeznał świadek.

 

W grudniu 1991 roku, podczas przepustki świadek spotkał się z Mariuszem Ś. Wtedy miał się dowiedzieć, że już dwóch dziennikarzy zostało przyłapanych na obserwowaniu działalności Ś. „dostali po zębach i mieli zabrane aparaty”.  W kolejnych wyjaśnieniach doprecyzował, że ten drugi dziennikarz „miał być kupiony”. Jednocześnie K. stwierdził, że pierwszy raz nazwisko Ziętara padło w jego obecności w 1993 roku w związku ze śmiercią Kapeli. Marek Z. powątpiewał w rozmowie ze Zdzisławem K., w samobójstwo ochroniarza. Twierdził, że nie wytrzymał on psychicznie po tym co zrobiono dziennikarzowi i „zaczął się rozklejać”. W kolejnej wypowiedzi, Zdzisław K. oświadczył, że Jarosław Ziętara nie miał być zabity, tylko mieli wybić mu z głowy zainteresowanie Elektromisem. Zginął przypadkowo, bo wydarzył się „wypadek przy pracy”. Dopytany co rozumie przez to określenie, wytłumaczył „od początku nie było założone, że człowiek ma zginąć, ale miał zostać tak zmaltretowany fizycznie i psychicznie, żeby mu się odechciało”.

 

Święta trójca – tak nazwał świadek trzech ochroniarzy odpowiedzialnych za uprowadzenie Ziętary i wymienił oskarżonych Lalę i Rybę oraz nieżyjącego Kapelę. Wiedzę tę pozyskał od Marka Z. Sprawcą morderstwa miał być według Zdzisława K. rosyjskojęzyczny gangster o pseudonimie Malowany, który „przypadkowo” zastrzelił Jarosława Ziętarę z pistoletu.

 

Kolejne rozprawy już w 2022 roku.

 

Tekst i zdjęcia: Aleksandra Tabaczyńska

 

Zabójstwo Jarosława Ziętary – podsumowanie rozpraw w październiku

13 i 20 października 2021, w Sądzie Okręgowym w Poznaniu odbyły się dwie rozprawy w trwającym od 2019 roku tzw. „procesie ochroniarzy”. Zeznawać miało dziewięciu świadków, jednak do sądu stawiło się pięciu. Proces, w którym oskarża się dwóch byłych ochroniarzy Mirosława R. pseudonim Ryba oraz Dariusza L. pseudonim Lala, byłego holdingu Elektromis obserwuje od początku Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP. Obaj mężczyźni w ocenie krakowskiej prokuratury porwali poznańskiego dziennikarza Jarosława Ziętarę i przekazali nieustalonym zabójcom.

 

Relacja z rozprawy z 13 października 2021 r.

 

Pierwszy na sali sądowej zeznawał Aleksander Gawronik, który w tym samym sądzie ma swój własny proces w tej samej sprawie. Byłego senatora oskarża się o podżeganie i pomocnictwo w zabójstwie dziennikarza. Oskarżony nie przyznaje się do winy. Jego proces również obserwuje CMWP SDP. Jednak tym razem przed sądem stawił się jako świadek. 73 letniemu, z zawodu prawnikowi, przysługiwała odmowa zeznań, ale zgodził się je składać dodając, że nie ma nic do ukrycia. Oskarżonych ochroniarzy nie zna, widział ich tylko na swojej rozprawie, gdyż zeznawali jako świadkowie. Pytany o związki z Mariuszem Ś., twórcą Elektromisu, odpowiedział, że wszystko co wie powiedział już w swojej sprawie i jest to w protokołach. W dalszej części sędzia sprawozdawca odczytywał kolejne protokoły, które świadek złożył zarówno w charakterze podejrzanego jak i później oskarżonego. Wynika z nich, że Aleksander Gawronik nie znał Jarosława Ziętary, a o podejrzeniach skierowanych pod adresem swojej osoby dowiedział się od dziennikarzy w 2014 roku. Nie zna również Macieja B. pseudonim Baryła, świadka oskarżenia w obu procesach. Mariusza Ś. poznał dopiero w 1997 roku, gdy wydzierżawił na kilka miesięcy tygodnik Poznaniak. Z zeznań byłego senatora wybrzmiewa również zaprzeczenie informacjom, że w jego ochronie na początku lat 90. pracowali obywatele dawnego ZSRR. Według relacji innych świadków, to właśnie Rosjanie, których widziano z  A. Gawronikiem, mieliby zabić Ziętarę. Gawronik stwierdził w sądzie, że w jego otoczeniu nikogo takiego nie było, choćby dlatego, że w takim wypadku straciłby koncesję na prowadzenie prywatnych kantorów. Oświadczył ponadto, że w jego opinii „legenda Jarosława Ziętary rośnie z roku na rok. W prasie pojawia się coraz więcej szczegółów, a gdy się je zaczyna sprawdzać, to one upadają.” Swoje zeznania zakończył stwierdzeniem, że „kryminalistyka zna takie przypadki, że po 30 latach znajdują się ludzie, którzy z różnych względów nie chcą mieć kontaktów z innymi. Ludzie się zawieruszają, ale się także znajdują pod zmienionym nazwiskiem.”

 

Jako drugi, tego dnia zeznawał Zbigniew B. pseudonim Makowiec, cinkciarz w czasach PRL, a także znajomy Aleksandra Gawronika, który również w tych czasach handlował walutą na ulicach Poznania. Na początku lat 90., “Makowiec” trudnił się działalnością przestępczą i miał napaść na konkurencyjny gang. Ówczesny senator pomógł B. zapewniając mu alibi. To znaczy oświadczył, że gangster nie mógł niszczyć samochodów na poznańskich Ratajach, bo w chwili popełnienia zarzucanego mu czynu przebywał u niego w biurze.

 

69 letni Zbigniew B., został na salę sądową doprowadzony w kajdankach przez funkcjonariuszy policji, gdyż odsiaduje wyrok. Na wstępie zeznał, że nic nie wie o sprawie Jarosława Ziętary i sądzi, że wezwano go ze względu na znajomość z  A. Gawronikiem. Jednak nie chciał nic więcej mówić, twierdząc, że wszystko co wie powiedział i jest już to zaprotokołowane. Sędzia Sławomir Szymański odczytał kolejne protokoły z prokuratury i z sądu. Wynika z nich, że świadek z Mariuszem Ś. współpracował w taki sposób, że „ jego ludzie przychodzili do mojego kantoru i kupowali walutę. To było przed rokiem 90. (…) Ja nigdy z nim nie współpracowałem tylko w zakresie waluty, gdy potrzebował  dużych ilości to wysyłał ochroniarzy.” Świadek przyznał również, że bywał w lokalu „Sami Swoi” należącym do Elektromisu. Zapytany o Macieja B. stwierdził, że Baryła był w Piątkowskiej grupie przestępczej, z którą grupa Makowca się zwalczała. „To był mój wróg nr 1. W więzieniu byliśmy razem w jednej celi i na oddziale N. i się dogadaliśmy. To było w 2005 roku.” Dodał również, że Maciej B. bardzo dużo mówił i „tyle trupów mi wymienił, że głowa mi pęka.” Zeznania zakończyła odpowiedź na pytanie o ewentualne interesy Aleksandra Gawronika i Mariusza Ś. „Dla mnie Gawronik to był bajkopisarz i idiota. Przyklejał się do różnych ludzi, mógł się także przykleić do Mariusza Ś. z Elektromisu, ale o ich wspólnych interesach niczego nie wiem.” Stwierdził także, że Gawronik nie proponował mu żadnych działań niezgodnych z prawem.Trzecim i ostatnim świadkiem, który stawił się podczas rozprawy był Piotr Sz., dawny wychowanek domu dziecka w Szamotułach, gdzie poznał Mariusza Ś., późniejszego twórcę holdingu Elektromis. Świadek niewiele zeznał, gdyż źle słyszał oraz przeszedł dwa udary. Nie umiał powiedzieć co wie, a co przeczytał w prasie. Nazwisko Ziętara nic mu nie mówiło.

 

Relacja z rozprawy z 20. października 2021 r.

 

Na ten dzień sąd wezwał sześciu świadków, a stawiło się jedynie trzech. Na rozprawę nie dotarli: Paweł D., Piotr G. i Marian K. Jako pierwszy zeznawał Jarosław. S. pseudonim Masa, który nie pojawił się na sali sądowej, tylko zeznawał za pośrednictwem połączenia internetowego. Świadek zwrócił się z wnioskiem do sądu o wyłączenie jawności, ochronę wizerunku, danych osobowych oraz głosu, gdyż jest świadkiem koronnym i obawia się o swoje bezpieczeństwo. Sąd nie uwzględnił wniosku Masy wyjaśniając, że nie posiada on statusu świadka koronnego w tej konkretnej sprawie. 59 letni z zawodu mechanik, nie był karany za składanie fałszywych zeznań i oświadczył, że wcześniej składał już zeznania w sprawie A. Gawronika. Sędzia odczytał protokoły zeznań, które Masa potwierdził.

 

Aleksandra Gawronika znał. Nie podobało mu się, że się otacza „ruskimi”, o czym mówiła wiedza grupowa. Tu warto dopowiedzieć, że Masa wyjaśnił ,iż wiedza grupowa „to nie są plotki, proszę tego nie lekceważyć, to jest wiedza, którą przekazują sobie przestępcy.” W swoim domu, świadek skarżył się, że ma kłopoty z dziennikarzami, bo się nim interesują. Gawronik miał powiedzieć, że ma doświadczenie w uciszaniu dziennikarzy i Masa ma mu tylko dać znać. Pierwsze spotkanie obu mężczyzn było w 1998 roku, a w 1999 spotykali się cyklicznie aż do aresztowania S. w 2000 roku. Gawronika nazwał mitomanem. „ on próbował się chwalić, uwiarygodnić w naszych oczach, a my byliśmy przestępcami.” W tym czasie przestępstwo to było intratne zajęcie, a za kontrabandę w Poznaniu odpowiadały trzy osoby: Mariusz Ś. Wiesław P. i Aleksander Gawronik. Dodał że kontakt z grupą Masy zapewniał im bezpieczne przewożenie przemycanego spirytusu. „Gdyby z nami w tym zakresie się nie dogadali, to napadalibyśmy również na ich transporty.”

 

Pytany o zabójstwo Jarosława Ziętary S. zeznał:

 

– W latach 90 ludzie ginęli na ulicach i zabicie dziennikarza to nie było nic specjalnego. Nie mam wiedzy na ten temat. Dopiero teraz, jak się patrzy na to z perspektywy czasu jest to bulwersująca sprawa.

 

Następnie przed sądem zeznania składał Piotr Najsztub, który wraz z Maciejem Gorzelińskim opublikowali na łamach Gazety Wyborczej artykuł pt. Państwo Elektromis. Materiał poświęcony Elektromisowi odsłaniał mechanizmy działalności holdingu. Dziennikarz przybył do Poznania w  1993 roku i nie ma wiedzy na temat śmierci Jarosława Ziętary. Przygotowując materiał o Elektromisie autorzy otrzymali ostrzeżenie, że jest na nich „zlecenie”.  Gazeta poinformowała MSW o zainteresowaniu tematem Elektromisu co miało chronić dziennikarzy. Dodatkowo pilnowali ich pracownicy Wyborczej. Podczas swojego dziennikarskiego śledztwa, Piotr Najsztub nie natrafił na żadne „konkrety typu wspólny biznes Mariusza Ś. i Aleksandra Gawronika. W latach 90. było dużo podłożeń bomb, zabójstw i to się wpisywało w poetykę tamtych lat, jednak dziennikarze masowo nie ginęli.”  Mariusz Ś. ostrzegał kilkakrotnie świadka, żeby nie pisali o jego firmie, bo to się może źle skończyć. Jednak nie precyzował dla kogo. Po opublikowanie artykułu Najsztub nie miał więcej problemów i nie spotkał się już z Mariuszem Ś.  Odczytane na sali sądowej wcześniejsze zeznania, dziennikarz w całości potwierdził.

 

Ostatnim świadkiem był Mariusz M., doprowadzony przed sąd z więzienia. Świadek dzielił celę między innymi z Przemysławem C., pseudonim Granat. To gangster, który zginął w wypadku motocyklowym i przechwalał się, że swoimi wyczynami. Straszył współwięźniów, że zrobi im to, co poznańskiemu dziennikarzowi. Świadek  oraz Przemysław C. siedzieli razem w więzieniu w latach 2005 – 2006, później Granat przyjeżdżał do Mariusza M. na widzenia. Rozmowy nie dotyczyły jednak Jarosława Ziętary, tylko głównie mówił o Mariuszu Ś. i że się obawia jego ludzi w związku z tym co dla nich wykonał. O ‘czarnej robocie” nie rozmawiali. W tym czasie świadek należał do podkultury więziennej i do Przemysława C. były wtedy pretensje, że ujawniał wiedzę, której nie powinien ujawniać. „Z 5 osób, które były wtedy najbliżej Przemka, 3 nie żyją, jedna odsiaduje dożywocie (Maciej B. ps. Baryła), a jedna się ukrywa (Bolesław J. ps. Bolek). Bolesława J. dwukrotnie próbowano porwać sprzed więzienia, ale jakoś udało mu się uciec. Gdy C. wyszedł z więzienia to też za dużo gadał. „ jak się mówiło o różnych grupach przestępczych w Poznaniu, to często z przymrużeniem oka, ale kiedy zaczynał się temat Orzecha czy Elektromisu, to zawsze na poważnie i każdy starał się unikać tego tematu.”

 

Świadek stwierdził, że jego jedyne źródło wiedzy o sprawie Ziętary to rozmowy w celi z C. oraz Bolesławem J.

 

Kolejne dwie rozprawy sąd zapowiedział na 4 i 10 listopada br.

 


 

„Proces ochroniarzy” to potoczne sformułowanie odnoszące się do toczącej się przed Sądem Okręgowym w Poznaniu sprawy, w której oskarżonymi są dwaj byli ochroniarze nieistniejącego obecnie poznańskiego holdingu Elektromis. Mirosława R., pseudonim “Ryba”, i Dariusza L., pseudonim “Lala” obwinia się o uprowadzenie, pozbawienie wolności i pomocnictwo w zabójstwie poznańskiego dziennikarza Jarosława Ziętary. Obaj oskarżeni nie przyznają się do winy. Rozprawy trwają od stycznia 2019 roku. Od 2016 roku trwa też drugi proces w poznańskim Sądzie Okręgowym, a obserwowany od czerwca 2019 przez CMWP SDP. Na ławie oskarżonych zasiada Aleksander Gawronik. Byłemu senatorowi, twórcy pierwszych kantorów oraz funkcjonariuszowi służb PRL, prokuratura postawiła zarzuty podżegania i pomocnictwa w zabójstwie dziennikarza. Aleksander Gawronik nie przyznaje się do winy.

 


 

Jarosław Ziętara

Ponad 29 lat temu, przed dziewiątą rano, 1 września 1992 roku, wyszedł ze swojego mieszkania na ulicy Kolejowej 49, na poznańskim Łazarzu 24. letni, dziennikarz Jarosław Ziętara. Wyszedł do pracy, do redakcji w ówczesnej Gazecie Poznańskiej. Dystans niecałych 2 km miał pokonać pieszo. Tego dnia jednak nie dotarł do pracy. Do dziś nie odnaleziono ciała mężczyzny. W roku 1999 został sądownie uznany za zmarłego. Jego symboliczny grób znajduje się w Bydgoszczy. Rodzice Jarka, pomimo ogromnego zaangażowania przede wszystkim jego ojca, zmarli, nie doczekawszy się informacji o synu. Jest to jedyne morderstwo dziennikarza w Polsce po 1989 roku. Śmierć Ziętary miała związek z jego pracą dziennikarską, pomimo młodego wieku i kilkuletniego dopiero stażu w zawodzie.

 

Tekst i zdjęcia: Aleksandra Tabaczyńska, obserwator procesu w imieniu CMWP SDP

 

SPRAWA JAROSŁAWA ZIĘTARY. Będzie konfrontacja twórcy Elektromisu z byłym naczelnym „Wprost”

16 września Sąd Okręgowy w Poznaniu kontynuował proces, w którym oskarża się byłego senatora Aleksandra Gawronika o podżeganie i pomocnictwo w zabójstwie redaktora Jarosława Ziętary. Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP obserwuje ten proces od 2019 roku. Tym razem zeznawało dwóch świadków. Rozprawa rozpoczęła się od uwzględnienia przez sąd wniosku obrony o przeprowadzenie dowodu z uzupełniającego zeznania Mariusza Ś. oraz Łucjana Z. Świadkowie mieli być przesłuchani na okoliczność spotkań z Aleksandrem Gawronikiem w obecności innego świadka Zdzisława K., który zeznawał 20 maja br.Podczas rozprawy pojawiła się także nowa okoliczność – do tej pory szef Elektromisu oraz były senator twierdzili, że nie rozmawiali o zabójstwie Jarosława Ziętary, bo  w pierwszej połowie lat 90. nie mieli ze sobą kontaktu, jednak zeznania Mariusza Ś. z 16 września temu przeczą. Dlatego prokurator złożył wniosek o konfrontację zeznań świadków Mariusza Ś., twórcy Elektromisu i Marka Króla, byłego redaktora naczelnego tygodnika „Wprost” na okoliczność określenia roli Aleksandra Gawronika, podczas spotkań opisywanych przez obu świadków (Marka Króla i Mariusza Ś.) w dwóch różnych wersjach.

Jako pierwszy wezwany został Łucjan Z. 70 letni emerytowany radca prawny i oświadczył, że oskarżonego „nie zna i nigdy z nim nie zamienił jednego zdania”. Nie zna również Zdzisława K., choć powinien go znać. Okazuje się, że Z. był syndykiem upadłości spółki Strefa Wolnocłowa, a Zdzisław K. był jej prezesem. K. powinien był przekazać syndykowi dokumentację spółki. Łucjan Z. pamiętał tą sprawę dlatego, że pierwszy raz w karierze zawodowej zdarzyło się, że nie miał od kogo odebrać dokumentów. „Z informacji, które otrzymałem wynikało, że K. jest na badaniu psychiatrycznym w szpitalu”. Po zakończeniu działalności syndyka Z. też nie miał możliwości przekazać dokumentów prezesowi K. i nie zrobił tego osobiście.

 

Mariusza Ś. zna i ta znajomość dotyczy kilkudziesięciu lat. Łucjan Z. był przewodniczącym Miejskiej Rady Narodowej w Puszczykowie gdzie Ś. pod koniec lat osiemdziesiątych, zakupił dom.  „Nic nie wiem na temat interesów Ś., nie robiłem z nim żadnych interesów”. Prowadził sprawy dla spółek związanych z Elektromisem, ze względu na swój zawód radcy prawnego, ale nie pamięta już szczegółów. Gdyby było coś nielegalnego, to zgodnie z etyką musiałby zawiadomić organa ścigania.

 

Jako drugi na salę sądową wszedł Mariusz Ś., twórca holdingu Elektromis. Zeznania rozpoczęły się od pytań obrońcy oskarżonego Aleksandra Gawronika. Mariusz Ś. oświadczył, że w 1991 roku nie spotykał się równocześnie z Aleksandrem Gawronikiem, Łucjanem Z. i Zdzisławem K. Nie przejął też w 1991 roku spółki Strefa Wolnocłowa, Gawronik w lipcu 1991 roku nie przekazał mu żadnych informacji dotyczących zmian przepisów oraz informacji przydatnych do przejęcia spółki Strefa Wolnocłowa. Nie spotykał się też z oskarżonym w swoim domu w Puszczykowie. Nigdy też nie rozmawiał z K. o Ziętarze ani o jakimkolwiek innym dziennikarzu, którego miałaby zatrzymać ochrona Elektromisu i odebrać mu aparat fotograficzny. Zdzisław K. dwa lata temu zgłosił się do Ś. do biura i zażądał żeby Mariusz Ś. mu dopłacił za dostawę towarów do sieci hurtowni w roku 1991 (prawdopodobnie)  i – cyt.   jeżeli mu nie zapłacę tych pieniędzy to będzie składał oświadczenia i zeznania obciążające mnie w sprawie Ziętary. Mariusz Ś. stwierdził, że był zdziwiony tym roszczeniem, tym bardziej, że ucieszył się, na widok Zdzisława K. po 30 latach. Jednak K. wyjaśnił, że gdyby nie musiał, to by nie szantażował Mariusza Ś. Twórca Elektromisu zakończył natychmiast spotkanie, nie ustalając co zmusza K. do takiego postępowania ani też żądanej kwoty. Według świadka nie mieli żadnych nierozliczonych spraw z przeszłości.

 

Następnie prokurator spytał Mariusza Ś. czy zna Marka Króla. Świadek potwierdził i doprecyzował:

spotkałem się z nim w jego domu. Zostałem poproszony o to spotkanie albo przez Aleksandra Gawronika albo przez Marka Króla, ale za pośrednictwem sekretariatu. Nie pamiętam. Tematem spotkania było dokapitalizowanie spółki wydającej tygodnik Wprost. Byłem tym zainteresowany i spotkaliśmy się w prywatnym domu pana Króla.”

 

Po tych słowach prokurator dopytał o rolę Aleksandra Gawronika w świetle wcześniejszych zeznań, że panowie się nie znali. Mariusz Ś. wyjaśnił, że Aleksander Gawronik był z nim na tym spotkaniu, gdyż red. Król prosił go o pośrednictwo i pomoc. Jednocześnie dodał, że oni mogli mieć ze sobą jakieś rozliczenia, ale Ś. nie uzgadniał żadnej prowizji i nie miał żadnych ustaleń biznesowych czy umowy na ewentualne negocjacje. Nie prosił też Gawronika o spotkanie z Królem. Nie wiedział o spotkaniu w Warszawie pomiędzy oskarżonym i Królem. Nie spotkał się w żadnym lokalu gastronomicznym z Gawronikiem i Królem. Do domu Marka Króla przyjechał raczej sam, nie pamięta czy był z nim kierowca czy może też oskarżony. Na pytanie prokuratora, kim był dla twórcy Elektromisu oskarżony, że mógł zaaranżować takie spotkanie Ś. odpowiedział: „Był senatorem w tym czasie i gdy do sekretariatu dzwoni pan senator, to się odbiera telefony. To jest poważna publiczna funkcja”.

 

O samym spotkaniu „ odbyło się w miłej atmosferze, wymieniliśmy się numerami telefonów, ale pan Król do mnie więcej nie przedzwonił.” Oczywiście był skłonny dokapitalizować spółkę, tytuł go interesował. Na spotkanie przyjechał bez broni, bo jej nie nosi i żadnej nie widział. Rutynowo ochrona posiadała broń i mieli na nią pozwolenie. Przypuszcza, że nikt w aucie nie trzymał broni tylko przy sobie [ oczywiście zakładając, że przyjechał z kierowcą lub ochroną – od autorki]. Po tych zeznaniach prokurator zapowiedział wniesienie o konfrontację pomiędzy Markiem Królem, a świadkiem na okoliczność określenia roli oskarżonego. Obrońca Aleksandra Gawronika nie sprzeciwił się, a sam oskarżony zajął stanowisko podobne co jego mecenas.

 

Pytany o materiały we Wproście, które według świadka były szkalujące i niekorzystne dla niego i holdingu Elektromis, odpowiedział: To że chciałem dokapitalizować ten tygodnik nie stoi w sprzeczności z tym, że te artykuły się ukazywały. To był dobry projekt biznesowy. Co do artykułów to nie pamiętam, czy rzecznik prasowy pisał sprostowania czy inaczej reagowaliśmy na nie.

 

Na koniec głos zabrał Aleksander Gawronik. „Jak byłem senatorem w 1993 i 4 roku zadzwonił do mnie Marek Król i spytał czy jak będę w Warszawie to się z nim spotkam. Powiedziałem czemu nie, a to było blisko od senatu i po paru dniach w umówionym terminie spotkaliśmy się w jego redakcji. Zaproponował spacer, bo pogoda była sympatyczna. Król zapytał czy podjąłbym się negocjacji dotyczących ewentualnej sprzedaży tygodnika Wprost. Gawronik zgodził się, po jakimś czasie Król zadzwonił ponownie i zaproponował spotkanie w jego domu. Pojechałem i była rozmowa. Nie pamiętam czy chodziło o dokapitalizowanie czy sprzedaż. Ja chyba pierwszy wyszedłem. Król poprosił mnie o negocjacje, bo znaliśmy się długo, a ja miałem doświadczenie biznesowe. Przyjechałem z kierowcą, który miał broń, ja też miałem pozwolenie. Więcej się nie spotkałem uznałem, że jego kondycja psychiczna jest niezasługująca na to, by się z nim spotykać.”

 

Następna rozprawa 11 stycznia 2022 roku.

SDP uczciło pamięć redaktora Jarosława Ziętary

1 września mija 29. rocznica uprowadzenia i śmierci dziennikarza Jarosława Ziętary. W środę już od rana pod tablicą, znajdującą się na murze kamienicy przy ulicy Kolejowej 49 w Poznaniu zapalono znicze i złożono wiązanki kwiatów.

 

Tablica upamiętnia bramę, z której wyszedł do pracy do redakcji ówczesnej „Gazety Poznańskiej” Jarosław Ziętara. Niestety, nie dotarł na miejsce i wszelki ślad po nim zaginął. Według ustaleń prokuratury, dziennikarza uprowadzono, zamordowano, a szczątki rozpuszczono w kwasie. Strażnikiem pamięci tragicznych losów młodego dziennikarza jest redaktor Krzysztof M. Kaźmierczak. To z jego inicjatywy powstała tablica oraz nazwa ulicy Jarosława Ziętary – tuż przy redakcji nieistniejącej już „Gazety Poznańskiej”.

 

W imieniu Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich kwiaty przy ulicy Kolejowej 49 złożyła dr Jolanta Hajdasz, wiceprezes SDP, dyrektor Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP, Wielkopolski Oddział SDP reprezentowała Aleksandra Tabaczyńska.

at

 

 

 

 

Rozmowa z Krzysztofem M. Kaźmierczakiem TUTAJ.

 

Wspomnienie Krzysztofa M. Kaźmierczaka o Jarosławie Ziętarze TUTAJ.

 

Sylwetka zamordowanego dziennikarza Aleksandry Tabaczyńskiej TUTAJ.

 

Zginął, bo był dziennikarzem – ALEKSANDRA TABACZYŃSKA o Jarosławie Ziętarze

Wkrótce, 1 września, minie 29 lat od zniknięcia Jarosława Ziętary. Ten 24-letni dziennikarz padł ofiarą porywaczy i zginął, według świadka Macieja B. pseudonim „Baryła”,  po trzech dniach. To bardzo dużo czasu, żeby uratować młodego dziennikarza i jestem pewna, że chłopak na to bardzo, bardzo liczył. Komu i po co był potrzebny ten czas? Kto pozwolił na tę straszliwą zbrodnię? Aż siedem osób związanych ze sprawą Ziętary poniosło gwałtowną śmierć w zagadkowych okolicznościach.

 

We wtorek, 1 września 1992 roku przed godziną 9. Jarosław Ziętara wyszedł do pracy w „Gazecie Poznańskiej”. Nigdy nie dotarł do redakcji i nikt go już nigdy nie widział.

 

Według bliskich Jarka, a także prokuratury 24-letni dziennikarz został zamordowany. Przed Sądem Okręgowym w Poznaniu toczą się dwa procesy w tej sprawie. Jednym z oskarżonych jest Aleksander Gawronik, któremu prokuratura zarzuca podżeganie do zabójstwa. W drugim procesie oskarża się byłych ochroniarzy Elektromisu, o uprowadzenie, pozbawienie wolności i pomocnictwo w zabójstwie dziennikarza. Mirosław R., pseudonim „Ryba” i Dariusz L., pseudonim Lala, udając policjantów, mieli zwabić Ziętarę do samochodu przypominającego radiowóz, a potem przekazać reportera osobom, które go zamordowały. Cała trójka: Aleksander Gawronik, „Ryba” i „Lala” nie przyznają się do winy. Oba procesy, od 2019 roku, obserwuje Centrum Monitoringu Wolności Prasy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.

 

Pięć lat temu na murze kamienicy przy ul. Kolejowej 49, gdzie mieszkał Ziętara odsłonięto tablicę ku jego pamięci. Umieszczony na niej napis głosi: „zginął dlatego, że był dziennikarzem”. Każdego roku, w dzień uprowadzenia, czyli 1 września, pod dom przychodzą bliscy oraz znajomi Jarka, składają kwiaty i zapalają znicze. Tak będzie również i w tym roku. Tablica powstała z inicjatywy Komitetu Społecznego im. Jarosława Ziętary, który do dziś walczy o wyjaśnienie okoliczności śmierci reportera.

 

Jarosław Ziętara urodził się 16 września 1968 roku w Bydgoszczy. W latach 1987 -1992 studiował w Instytucie Nauk Politycznych i Dziennikarstwa na poznańskim Uniwersytecie Adama Mickiewicza. Studia zakończył 26 czerwca 1992 r. z wynikiem bardzo dobrym. W okresie od października 1988 do czerwca 1992 r. działał w Uniwersyteckim Centrum Radiowym, gdzie w 1990 r. został redaktorem naczelnym. W styczniu 1992 r. rozpoczął pracę na pełen etat w „Gazecie Poznańskiej”. Kilka miesięcy później, 1 września rano, wyszedł do pracy. Dystans niecałych dwóch kilometrów miał pokonać pieszo. W tym miejscu warto uzupełnić, że pierwotnie tego dnia, Ziętara miał zaplanowany wyjazd w teren, który rano anulowano. Kierowcę redakcyjnego powiadomiono o zmianie planów, w dzień wyjazdu o 8.00 i nie otrzymał innych zadań przez cały dzień pozostając do dyspozycji redakcji. Sprawa odwołania wyjazdu, wciąż budzi emocje. Część dziennikarzy, ówczesnych kolegów Ziętary uważa, że ktoś z redakcji „Gazety Poznańskiej” mógł współpracować z porywaczami. Innymi słowy celowo odwołać samochód, by Jarek musiał pieszo dotrzeć do redakcji. Dzięki temu przestępcy podający się za policjantów mogli na niego zaczekać i go uprowadzić. Z zeznań świadków, które do tej pory wybrzmiały na sali sądowej wynika, że poznański dziennikarz został porwany, następnie był torturowany i ostatecznie zamordowany, a jego zwłoki rozpuszczono w kwasie.

 

W roku 1999 Jarosław Ziętara został sądownie uznany za zmarłego. Jego symboliczny grób znajduje się w Bydgoszczy. Rodzice Jarka, pomimo ogromnego zaangażowania przede wszystkim jego ojca Edmunda Ziętary, zmarli, nie doczekawszy się informacji o synu. Wysiłki dojścia do prawdy kontynuuje brat Jarka, Jacek Ziętara, który jest oskarżycielem posiłkowym w obu toczących się w Poznaniu procesach. Jacek Ziętara jest praktycznie na wszystkich rozprawach, co z pewnością nie jest łatwe, zwłaszcza gdy prowadzi się normalne życie zawodowe. Bywa, że rozprawy odbywają się  2 a nawet 3 razy w miesiącu, oczywiście w dni robocze. 29 lat życia w cieniu straszliwej zbrodni, która spotkała tę rodzinę jest jednym z bardzo ważnych wymiarów śmierci dziennikarza, nie wspominając już o wysłuchiwaniu drastycznych opisów wstrząsających losów brata, a czasem nieprawdy, niedomówień czy nawet pomówień na jego temat.

 

W 2019 roku Małopolski Wydział Zamiejscowy Departamentu do Spraw Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji Prokuratury Krajowej w Krakowie umorzył wątek sprawy Ziętary dotyczący sprawców zabójstwa dziennikarza. Powodem jest śmierć osób wskazywanych przez świadków jako uczestnicy i realizatorzy zbrodni.

 

W maju 2021 roku do sądu z własnej woli zgłosił się Zdzisław K. Wcześniej skontaktował się z redakcją „Głosu Wielkopolskiego”. Do tej pory, 28 lat, milczał, ale zmienił zdanie i postanowił powiedzieć przed sądem co wie o tej sprawie, a jego zeznania miały w założeniu wzmocnić akt oskarżenia. To znaczy potwierdzić stanowisko prokuratury, że Jarosław Ziętara interesował się przekrętami Elektromisu, jego właścicielem oraz że Mariusz Ś. znał się z oskarżonym Aleksandrem Gawronikiem. Kłopot w tym, że świadek wielokrotnie w przeszłości leczył się psychiatrycznie. Zdiagnozowano u niego psychozę schizoafektywną. Dokumenty wskazujące na kłopoty ze zdrowiem pozwoliły mu uniknąć w latach 80. służby wojskowej, a potem pomogły w uniknięciu więzienia. Przyznał, że celowo kładł się do szpitala psychiatrycznego. Krzysztof M. Kaźmierczak, który od 1992 roku zajmuje się sprawą porwania i  zabójstwa dziennikarza, jest autorem książki na ten temat oraz współzałożycielem Komitetu Społecznego im. Jarosława Ziętary, odnośnie tego świadka zamieścił na stronie internetowej jarek.sledzczy.pl następującą informację:

 

(…) Zeznań (nawet jeśli są prawdziwe) człowieka, który miał orzeczoną niepoczytalność żaden sąd nie uzna za wiarygodne. A jeśli zostałby on przesłuchany mimo niepoczytalności, to w przyszłości może to być podstawą do kwestionowania wyroku i prawidłowości przebiegu procesu oskarżonych w sprawie Ziętary.

 

Dodam przy tym, że z tekstu opublikowanego w „Głosie Wielkopolskim” (i przytaczanego w innych mediach w omówieniach) wynika, że K. nie ma żadnych dowodów i mówi generalnie to, co już wiadomo z trwających procesów. Istotne wątpliwości co do jego chęci złożenia zeznań budzi sprawa zatargu z twórcą Elektromisu (jego dobrym kolegą) i kontakt z adwokatem oskarżonych o udział w zbrodni. Tak więc radzę podchodzić do tej sprawy ze sporym dystansem. (…)

 

Ponadto tezy głoszone przez Zdzisława K. rozmiękczają i podważają dotychczasowy materiał dowodowy i zeznania innych, wiarygodniejszych świadków. Choćby to, że według K, chodziło o papierosy z kierowanej przez niego firmy Strefa Wolnocłowa wyklucza udział w sprawie Aleksandra G., który z tą transakcją z papierosami nie miał nic wspólnego, nie miałby więc powodów podżegać do zabójstwa dziennikarza, a o to jest oskarżony.

 

Trudno dziś przesądzić czy sprawy sądowe wyjaśnią wszystkie niewiadome tej zbrodni. Nie wiadomo też czy udowodnią winę oskarżonym, czy też może w sposób wiarygodny oczyszczą ich z zarzutów. Czy bliscy dowiedzą się gdzie znajdują się szczątki zamordowanego dziennikarza i będą mogli po tylu latach go pochować. I dla mnie osobiście bardzo ważne pytanie: Czy Jarka można było uratować z rąk oprawców? W latach 1991-1992 Ziętarę próbowano zwerbować do pracy w Urzędzie Ochrony Państwa, a kiedy odmówił – oferowano mu współpracę. Niedługo przed uprowadzeniem opisał przekręty w bazach państwowych przedsiębiorstw transportowych. Sprawa przyniosła mu rozgłos, a  jego tekst przedrukowała „Rzeczpospolita”.

 

Sprawdzą czy to był wypadek – ALEKSANDRA TABACZYŃSKA o śmierci dziennikarki z Chodzieży

Prokuratura Krajowa ma przeanalizować śledztwo w sprawie wypadku, w którym zginęła dziennikarka Anna Karbowniczak. Tuż przed śmiercią kobieta otrzymywała groźby związane z jej pracą.

 

„Na polecenie Zastępcy Prokuratora Generalnego Krzysztofa Sieraka w Departamencie Postępowania Przygotowawczego przeprowadzona zostanie kompleksowa analiza śledztwa dot. śmierci dziennikarki Anny Karbowniczak oraz prawidłowości wydanych w nim decyzji końcowych.” Czytamy w komunikacie Prokuratury Krajowej zamieszczonej w mediach 28 lipca br. Wygląda na to, że wrzesień w współczesnej historii poznańskich dziennikarzy, zapisze się bardzo boleśnie. 1 września 1992 roku został uprowadzony, a następnie zamordowany red. Jarosław Ziętara. 18 lat później, również we wrześniu, dokładnie w czwartek 3 września 2020 roku straciła życie red. Anna Karbowniczak z „Głosu Wielkopolskiego” i portalu naszemiasto.pl. Dziennikarka została śmiertelnie potrącona przez samochód dostawczy podczas jazdy na kolarzówce na trasie pomiędzy Budzyniem a Wągrowcem. Do wypadku doszło na prostym odcinku drogi. Kierowca nie zatrzymał się by udzielić pomocy kobiecie, zbiegł. Dzień później Ania miała świętować swoje 35. urodziny.

 

W poniedziałek, 16 sierpnia 2021 roku, blisko rok po tragicznej śmierci dziennikarki, w Sądzie Rejonowym w Wągrowcu odbyła się pierwsza rozprawa Macieja N.Oliwii P. Maciej N. to kierowca busa, który miał uderzyć w jadącą na rowerze kobietę, a Oliwia P. siedziała na fotelu pasażera. Oboje nie udzielili pomocy Annie Karbowniczak, po wypadku drogowym, do czego się przyznali i pragną dobrowolnie poddać się karze. Pełnomocnik oskarżyciela posiłkowego nie zgadza się jednak z decyzją o umorzeniu śledztwa wyjaśniającego okoliczności wypadku z września 2020 roku, sprawie ma się przyjrzeć także Prokuratura Krajowa oraz, decyzją sądu, dostarczone zostaną dodatkowe opinie biegłych. W busie był jeszcze trzeci pasażer Mateusz C., który nie zgodził się na dobrowolne poddanie karze i w związku z tym jego sprawa będzie rozpatrywana osobno.

 

Co się wydarzyło

 

Anna Karbowniczak, fot. Facebook

Według relacji policji, w czwartek, 3 września 2020 roku ok. godziny 14.00, zadzwoniła kobieta, która przejeżdżając trasą Budzyń-Wągrowiec, w okolicy miejscowości Brzekiniec zauważyła leżącą, potrąconą przez samochód rowerzystkę. Następnego dnia, 4 września, przed południem ukazał się poniższy komunikat:

 

„Policjanci z Chodzieży poszukują niebieskiego Renault Trafic lub Opla Vivaro. Kierowca takiego auta w czwartek potrącił śmiertelnie 35 letnią rowerzystkę i uciekł z miejsca wypadku (…)

 

Policjanci na miejscu zabezpieczyli ślady wskazujące na to, że poszukiwany mógł poruszać się samochodem Renault Trafic albo Oplem Vivaro koloru niebieskiego. (…)W związku z tą sprawą prosimy o kontakt wszystkie osoby, które widziały takie auto z uszkodzeniami przedniej, prawdopodobnie prawej strony nadwozia.(…).

 

Dodatkowo „Komendant Powiatowy Policji w Chodzieży wyznaczył specjalną nagrodę finansową dla osoby, która przekaże istotne informacje, przydatne do identyfikacji pojazdu i sprawcy wypadku.”

 

W piątek, ok 18.00 policja ogłosiła, że udało się odnaleźć busa. Kierowcę i samochód namierzono między innymi dzięki zapiskom z monitoringu. Zatrzymano trzech mieszkańców Wągrowca w wieku 25 – 33 lat. Prokuratura wycofała zarzuty wobec brata kierowcy busa i jego znajomego, którzy naprawiali samochód po wypadku oraz zarzuty dotyczące zacierania śladów przez kierowcę i dwoje jego pasażerów. Śledczy, na podstawie opinii biegłego uznali, że to dziennikarka, a nie kierowca, spowodowała wypadek.

 

– Kierowca nie mógł go uniknąć i nie ponosi za to winy. Skoro nie ponosi, to nie mógł zacierać śladów przestępstwa, bo go nie popełnił. Tym samym umorzono wątek zacierania śladów przez pozostałe osoby – powiedział dziennikarzowi portalu Onet.pl, Łukasz Wawrzyniak z Prokuratury Okręgowej w Poznaniu.

 

Groźby pod adresem red. Anny Karbowniczak

 

Zmarła dziennikarka jeszcze w sierpniu, przed śmiercią spotkała się z poważnymi groźbami, związanymi z jej pracą. Była to wiadomość, w której autor poinformował że posiada informacje o rodzinie dziennikarki, a także o wyglądzie i zainteresowaniach jej samej. Do redakcji wpłynęło też sfałszowane pismo oczerniające kobietę.

 

Anna Karbowniczak relacjonowała dramatyczną historię 2-letniego chłopca, który był ofiarą wielomiesięcznej przemocy domowej i stracił życie uduszony przez 21-letnią matkę. W sierpniu ukazał się kolejny artykuł autorstwa Anny, w którym poinformowała o zbliżającym się akcie oskarżenia wobec matki chłopca i jej partnera. Zwróciła także uwagę, że konsekwencji dyscyplinarnych uniknie odwołany za tę sprawę były komendant policji, gdyż odszedł na własną prośbę na emeryturę. O groźbach pod adresem reporterki została powiadomiona prokuratura. W piątek 4 września 2020 formalnie wszczęto śledztwo dotyczące wspomnianych gróźb i zniesławienia. Rzecznik poznańskiej policji Andrzej Borowiak potwierdził, że śledczy badają ten wątek sprawy. Na ten moment nie łączą jednak obu zagadnień.

Anna Karbowniczak przez wiele lat była dziennikarką „Chodzieżanina”, portalu Chodzież NaszeMiasto.pl i „Głosu Wielkopolskiego”.

 

Aleksandra Tabaczyńska

 

SPRAWA JAROSŁAWA ZIĘTARY. Ostatnia przed wakacjami rozprawa w „procesie ochroniarzy”

23 czerwca 2021 r.,  przed Sądem Okręgowym w Poznaniu odbyła się ostatnia przed wakacjami rozprawa w „procesie ochroniarzy”  w sprawie dot. zabójstwa red. Jarosława Ziętary.  Tego dnia miało zeznawać czworo świadków, dwoje usprawiedliwiło swoją nieobecność, a jedna osoba nie odebrała przesyłki. Przed sądem stawił się jedynie 63 letni Zdzisław W. Na pytanie sędziego jakie relacje łączyły świadka z Mariuszem Ś. [twórca holdingu Elektromis] Zdzisław W. odpowiedział, że poznali się w połowie lat osiemdziesiątych. Na początku wspólnie, prowadzili firmę Elektromis prawdopodobnie do 1989 roku. Następnie biznesowo rozstali się, bowiem Zdzisław W. założył swoją firmę o nazwie Rival, która zajmowała się produkcją napojów gazowanych, rozlewnią piwa, miała swoje markety i hurtownie spożywcze. Czasem coś kupował od Elektromisu, a czasem sprzedawał. Jednak współpraca wygasła i w połowie lat 90, jak zeznał świadek, już się nie spotykali z Mariuszem Ś., ale – co zaznaczył – nie pokłócili się. W rozmowach z Mariuszem Ś. nie pojawiało się nazwisko Jarosława Ziętary. O dziennikarzu, świadek dowiedział się z gazet w roku 1993 lub 1994. Podczas rozprawy odczytano świadkowi dwa protokoły. Pierwszy z przesłuchania w prokuraturze w maju 2013 roku. Zdzisław W. oświadczył, że nie ma żadnej wiedzy o okolicznościach zaginięcia poznańskiego dziennikarza oraz, że nigdy nie znał Ziętary osobiście i z nikim na jego temat nie rozmawiał. Cała jego wiedza opiera się wyłącznie na doniesieniach medialnych. O Elektromisie Zdzisław W. zeznał: Mariusza Ś. poznałem w latach 80., w Poznaniu. On wtedy w mieszkaniu, chyba, na ul. Ognik prowadził działalność gospodarczą polegającą na sprzedaży sprzętu RTV przywożonego z zagranicy. Ja też w tym czasie handlowałem RTV. (…) Po jakimś czasie zostałem cichym udziałowcem firmy Mariusza Ś.

 

Świadek jednak nie pamiętał czy już w tamtym okresie firma nazywała się Elektromis. Dodał, że po jego odejściu, Mariusz Ś. współpracował z Krystianem Cz., który był wcześniej naczelnikiem wydziału do spraw zwalczania przestępczości gospodarczej KWP w Poznaniu i zeznawał we wrześniu 2019 roku. (czytaj TUTAJ)

 

Zdzisław W. wymienił kolejne osoby współpracujące z Mariuszem Ś., które poznał na gruncie towarzyskim. Jednym z wymienionych był Marek Z., na którego W. reagował na wariografie. Marek Z. zeznawał jeszcze wcześniej w “procesie ochroniarzy” (w maju 2019 roku. Czytaj TUTAJ).

 

W protokole omówiono też wyniki  przeprowadzonego badania wariograficznego. Biegły wskazał silne reakcje świadka na niektóre pytania. Na przykład: czy w  czasie gdy dokonano zabójstwa redaktora Jarosława Ziętary świadek był obecny. Tą reakcję W. wytłumaczył, że bał się wrobienia w zbrodnię po przeczytaniu artykułu w prasie o ewentualnych powiązaniach jego osoby ze sprawą. Podobnie tłumaczył reakcję na pytanie o udział w planowaniu sposobu uprowadzenia dziennikarza oraz  czy nakłaniał komendanta policji Kazimierza K., do rozpowszechniania informacji, że Ziętara żyje i przebywa w Londynie jako agent UOP. Silna reakcja wystąpiła też przy pytaniach czy znasz i osłaniasz osoby, które brały udział w uprowadzeniu i zabójstwie redaktora Ziętary. Czy wśród wymienionych miejsc ukrywasz faktyczny rejon, gdzie ukryto zwłoki to jest Jezioro Kierskie. Świadek uzasadnił swoją reakcję w następujący sposób:

 

Wiem, gdzie jest Jezioro Kierskie. W latach 1990 – 1992 miałem prywatną motorówkę, którą pływałem na tym jeziorze. Doszło tam do wypadku, zderzyłem się z falą, wypadłem za burtę i o mało nie utonąłem. Byłem sam, ale można powiedzieć, że ledwo uszedłem z życiem. W tej sprawie nie było prowadzone postępowanie, nawet nie zgłaszałem tego faktu.

 

Kolejne pytanie brzmiało „co zrobiono z ciałem redaktora po jego śmierci, to jest rozpuszczono w kwasie?” W okresie 2005-2006, odbarwialiśmy paliwo kwasem siarkowym i 500 litrów kwasu się rozlało. Wypaliło wszystko i się dymiło. Pytanie czy posiadasz wiedzę jakich przedmiotów użyto do zacierania tej zbrodni. To jest beczka z kwasem, worek, podrzucenie dokumentów redaktora do jego mieszkania po uprowadzeniu.Jeśli chodzi o beczkę z kwasem to być może była to reakcja związana z tym wypadkiem. (…) Nie wiem skąd reakcja na podrzucenie dokumentów. Być może stąd, że w sprawach karnych dotyczących mojej osoby przewijały się wątki z podrzuceniem fałszywych dokumentów – zeznał świadek. 

 

Tu warto dopowiedzieć, że Zdzisław W. ma od lat kłopoty z prawem. Na rozprawę został doprowadzony w kajdankach, w asyście dwóch policjantów wprost z aresztu. Najgłośniejszym jego wyczynem było dwukrotne upozorowanie własnej śmierci. W 2005 roku podrobił akt zgonu, jednak sprawa wyszła na jaw. Rok później, przekupił policjanta, który podrzucił do zmasakrowanych i niezidentyfikowanych zwłok, znalezionych przy torach kolejowych jego dowód osobisty. Sprawę miał uwiarygodnić syn W., który „zidentyfikował zwłoki ojca”. Za te czyny W. został skazany prawomocnym wyrokiem. W dalszej części  rozprawy świadek stwierdził, że nie zna Aleksandra Gawronika oraz kolejny raz oświadczył, że nie ma nic wspólnego z uprowadzeniem Jarosława Ziętary i nie ma w tym temacie żadnej wiedzy.

 

Sędzia Sławomir Szymański poprosił świadka, by ten wyjaśnił co rozumie przez określenie ”cichy wspólnik”. Zdzisław W. tłumaczył, że nie był wpisany jako udziałowiec w dokumentach, ale odpowiednio dzielili się z Mariuszem Ś. zyskami. Nie sformalizowali tego, gdyż Mariusz Ś. miał inny pogląd niż świadek na prowadzenie działalności. Trwało to prawie rok. Nie było planów, by wszedł do Elektromisu jako udziałowiec.

 

Drugi protokół, odczytany tego dnia na rozprawie pochodził z 2016 roku, z procesu Aleksandra Gawronika, którego oskarża się o podżeganie do zamordowania dziennikarza. Świadek opowiedział o swoich kontaktach z policją na początku lat 90., kiedy to grał na kortach tenisowych z komendantem Kazimierzem K., a także sponsorował organa ścigania. Oba protokoły są podobne pod względem treści i oba świadek potwierdził.

 

Warto też dopowiedzieć, że współpracownikiem Zdzisława W. był, nieżyjący już, gangster Przemysław C. Ten z kolei miał grozić podczas odbywania kary więzienia,  współwięźniowi i straszyć, że zrobi z nim to samo co z Jarosławem Ziętarą. Śledztwo niczego nie wykazało i zostało umorzone w 1999 roku.

 


 

Jarosław Ziętara, 24-letni dziennikarz „Gazety Poznańskiej”, 1 września 1992 roku wyszedł z domu do redakcji i nigdy do niej nie dotarł. Po wielu latach krakowska prokuratura doszła do wniosku, że został porwany i zamordowany. Dziennikarz interesował się poznańską „szarą strefą”, i miał zagrażać interesom m.in. spółce Elektromis. Zdaniem śledczych, latem 1992 roku do zabójstwa Ziętary podżegał Aleksander Gawronik, a porywaczami byli ochroniarze Elektromisu: Mirosław R. pseudonim Ryba i Dariusz L. pseudonim Lala. W poznańskim Sądzie Okręgowym toczą się dwa odrębne procesy: jeden dotyczy samego Gawronika, a drugi udziału „Lali” i „Ryby”. Oskarżeni w obu procesach nie przyznają się do zarzucanych im czynów. Centrum Monitoringu Wolności Prasy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich obserwuje i relacjonuje oba toczące się postępowania.

 

Tekst i zdjęcia: Aleksandra Tabaczyńska

 

SPRAWA JAROSŁAWA ZIĘTARY. Kolejna rozprawa w „procesie ochroniarzy”

Sprawa dotyczy struktur aparatu państwowego i dlatego nigdy nie może być ujawniona. Teraz uważam, że Prokuratura zacierała ślady, a nie dążyła do wyjaśnienia. (…) Nie powiedziałem o tym przez 20 lat. Agencja detektywistyczna oczekiwała od dziennikarzy współpracy, która miała polegać na pozyskiwaniu informacji o Jarku i przekazywaniu ich M. K.(właścicielowi agencji). To fragmenty wypowiedzi red. Stanisława Ruska, którego zeznań Sąd Okręgowy w Poznaniu wysłuchał w czwartek, 17 czerwca br. podczas rozprawy w tzw. „procesie ochroniarzy”. Proces, od początku, objęty jest obserwacją Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP, które na sali sądowej reprezentuje red. Aleksandra Tabaczyńska.

 

17 czerwca zeznawać miało czterech świadków, jednak w sądzie stawiło się jedynie dwoje: Stanisław Rusek oraz Agnieszka Dokowicz.

 

Stanisław Rusek

 

Były dziennikarz i redaktor naczelny Tygodnika Ilustrowanego Poznaniak, a obecnie rzecznik prasowy jednego z poznańskich szpitali złożył bardzo obszerne zeznania. Zapytany przez sędziego o wiedzę na temat sprawy oświadczył, że był współinicjatorem i współorganizatorem dziennikarskiej grupy poszukiwawczej. Jarosława Ziętary nie znał osobiście, a potrzeba czynnego włączenia się w wyjaśnienie losu poznańskiego dziennikarza, nie wypływała z pobudek osobistych, ale z solidarności koleżeńskiej

 

Jeżeli dzisiaj zginąłby jakiś dziennikarz,  w niewyjaśnionych okolicznościach, to w sposób naturalny jedną przynajmniej z hipotez badawczych byłoby powiązanie jego losów z kwestiami zawodowymi. Analizowanie czym się zajmował i jakie były jego ostatnie dni i ostatnie kontakty.” (..) „Uznaliśmy za mało prawdopodobne, część kolegów znała Jarka osobiście, że mógł się kierować jakimiś przesłankami irracjonalnymi, na przykład zniknąć bo miał taką zachciankę. Wręcz przeciwnie (…) był to młody człowiek operujący kategoriami racjonalnymi, twardo stąpający po ziemi. (…) Założenia, że urwał się i poszedł w Polskę i zakpił sobie z rodziców uznaliśmy za absolutnie, absolutnie bez podstawne.”-  Dobitnie stwierdził Rusek.

 

W dalszym ciągu rozprawy adwokat oskarżonych dopytywał o okoliczności powstania i skład dziennikarskiej grupy śledczej oraz komu przekazywano ewentualne ustalenia.

 

Idea utworzenia tej grupy narodziła się w Tygodniku Ilustrowanym Poznaniak. Wypływała z solidarności zawodowej, ale także część osób z Tygodnika była Jarka przyjaciółmi. Ta idea znalazła oddźwięk w innych mediach, do których zwróciliśmy się z prośbą o pomoc. Były to: Gazeta Poznańska, Głos Wielkopolski, Express Poznański, Radio Merkury, Telewizja Poznań, Uczelniane Centrum Radiowe i jeszcze ok 10 innych mediów. W skład tej grupy początkowo wchodziło ok. 20 dziennikarzy. Grupa spotykała się w UCR Radio Winogrady, w którym Jarek był wcześniej redaktorem naczelnym. Uznaliśmy to miejsce za neutralne. Gospodarzami tych spotkań były trzy osoby koordynujące prace całego zespołu: Krzysztof Kaźmierczak z gazety Poznańskiej, Piotr Talaga z Expressu Poznańskiego i ja. Grupa z biegiem czasu topniała i zmalała do 10 osób. Z perspektywy czasu, uważam za ogromne osiągnięcie działalność grupy, która właściwie była pracą śledczą młodych dziennikarzy stąpających po omacku, nie uzyskujących żadnego wsparcia ze strony innych organów państwa. Głównie Prokuratury i Policji. Do wszystkiego trzeba było dochodzić samodzielnie. Co wymagało nakładu środków, energii i własnego czasu. Jestem pełen podziwu dla dziennikarzy, którzy zaangażowali się w pracę nad losem Jarka. (…)

 

Publikacje dziennikarskie dotyczące ustaleń co stało się z Jarkiem nie były głównym motywem grupy dziennikarzy. Naszymi wiadomościami dzieliliśmy się z Policją i Prokuraturą, niestety bez wzajemności.

 

Mecenas Wiesław Michalski dopytywał również o „nieformalne stowarzyszenie, którego przywódcą był Krzysztof Kaźmierczak” czy świadek działał w nim i czy było ono konkurencyjne wobec dziennikarskiej grupy śledczej. Stanisław Rusek odpowiedział  „O żadnej konkurencji w sprawie zamordowania dziennikarza nie mam mowy. Uważałbym to w najwyższym stopniu za nieetyczne. Nie zapisałem się, ale w najwyższym stopniu podziwiam to ich działanie [Krzysztofa Kaźmierczaka i Piotra Talagi] i całkowicie się z nim identyfikuję. Nie zapisałem się, bo uznałem że będę mógł więcej pomóc stowarzyszeniu z zewnątrz.  

 

Następnie sędzia odczytywał protokoły z wcześniejszych przesłuchań złożonych przez świadka od roku 1994, i które zostały w całości potwierdzone.

 

Stanisław Rusek przypomniał historię działalności dziennikarskiej grupy poszukiwawczej czyli: jej ustalenia, konferencje prasowe itp. Pierwsze motywy to opisywane przez Ziętarę przekształcenia własnościowe bazy PKS w Śremie tzw wątek śremski.  Świadek oświadczył również, że w pierwszych dniach września 1992 roku, fakt zabrania z biurka Jarosława Ziętary dokumentów: teczek, kaset magnetofonowych, dyskietek,  jest rzeczą bezsporną. Materiały na oczach kilku osób, z boksu w redakcji Gazety Poznańskiej, który oddzielony był od innych przezroczystą szybą, zabrali policjanci. Tym z kolei towarzyszył Jerzy N. ówczesny zastępca redaktora naczelnego Gazety Poznańskiej. Wśród osób, które widziały to zdarzenie świadek wymienił imiennie Krzysztofa Kaźmierczaka.  W dalszej części zeznań świadek wymienił też tropy, które uznano za fałszywe, a które miały zmylić, spowolnić oraz zatuszować ustalenia dziennikarzy. Do takich należą: plotki o organizacji Opus Dei, o satanistycznej sekcie, a także o wyjeździe do Londynu z powodu m.in. podżyrowania pożyczki.

 

Świadek też obszernie wypowiedział się na temat Urzędu Ochrony Państwa w kontekście działalności dziennikarskiej Jarosława Ziętary. W marcu 1992 roku w Bydgoszczy do Jarka miał zwrócić się z propozycją współpracy oficer UOP. Po zniknięciu Ziętary miało miejsce spotkanie  Edmunda Ziętary, ojca Jarka z Maciejem U., szefem poznańskiego UOP. Według świadka spotkanie to było zainicjowane przez szefa UOP. Pierwsze pytanie jakie U. zadał ojcu Jarka brzmiało: „co pan wie na temat kontaktów syna z UOP? Gdy ojciec przyznał, że niewiele, jego rozmówca zaczął tracić zainteresowanie rozmową i okazywać znużenie.” Dwa lata później U. stwierdził w rozmowie ze świadkiem, że bydgoski oficer mógł być podstawiony.

 

Na zlecenia Jerzego N. zamówiono też analizę u poznańskich radiestetów. Jeden z punktów mówił, że Jarek został uprowadzony po wejściu do radiowozu. Świadek dowiedział się o opinii kilka lat później, a red. N miał nie ujawnić jej ani Policji ani Prokuraturze. Świadek wielokrotnie bardzo krytycznie wypowiadał się o Jerzym N. zarzucając mu tuszowanie prawdy i zacieranie dowodów.

 

Jarek mimo młodego wieku dysponował materiałami dotyczącymi tzw. grubych afer, które potem bardzo często nie miały odzwierciedlenia w jego pracy dziennikarskiej. Wiem o tym z jego notatek, kalendarzy a także od Krzysztofa Kaźmierczaka i Piotra Talagi.”

 

Stanisław Rusek podczas swoich zeznań wrócił też do audycji telewizyjnej, która była emitowana rok po zniknięciu Ziętary, w dniu 25 urodzin dziennikarza. Audycja ta stanowiła obelgę dla rodziców Jarka i nie zaproszono do niej poznańskich dziennikarzy. Apelowano w programie do Jarosława Ziętary by wrócił do domu, a widzom pokazano tort z 25 świeczkami. Według świadka audycja była przejawem skrajnej nierzetelności dziennikarskiej. Rusek zwrócił też uwagę na zbieżność faktów, że gen Dukaczewski, były szef WSI i autorka audycji noszą to samo nazwisko. Świadek stwierdził, że Jarek mógł dotknąć nie tylko spraw przestępczości zorganizowanej, ale także spraw związanych ze strukturami państwa.

 

„Sprawa [Jarosława Ziętary] dotyczy struktur aparatu państwowego i dlatego nigdy nie może być ujawniona. Teraz, po latach uważam, że Prokuratura zacierała ślady, a nie dążyła do wyjaśnienia”.

 

W kolejnym protokole, świadek ponownie stwierdził, że „prawda o Jarku nigdy nie ujrzy światła dziennego bowiem jest ona sprzeczna z interesem państwa. W moim najgłębszym przekonaniu na ławie oskarżonych poza Aleksandrem Gawronikiem powinni siedzieć jeszcze inni.

 

Stanisław Rusek opowiedział też jak grupa dziennikarzy korzystała z usług profesjonalnego detektywa. „ Zwróciłyśmy się [redaktorzy: Kaźmierczak, Smura, Talaga, Rusek] do biura detektywistycznego Mieczysława K. z prośbą o pomoc w imieniu środowiska dziennikarskiego. K. dał nam do zrozumienia, że to nie biuro charytatywne i oczekiwał od nas stosownej opłaty. Zamierzaliśmy zebrać 20 000. Zanim to uczyniliśmy, K. zmienił zdanie i zapowiedział, że jego biuro zajmie się sprawą. Zażądał od nas podpisania specjalnego oświadczenia in blanco. Miało ono trafić do sejfu agencji. Stanowiło to zabezpieczenie przed niepożądanymi działaniami dziennikarzy. Te oświadczenia odebrali już moi koledzy, oprócz mnie. Detektyw zobowiązał się do rzetelnych poszukiwań Jarosława Ziętary.  

 

Nie powiedziałem o tym przez 20 lat. Agencja detektywistyczna oczekiwała od dziennikarzy współpracy, która miała polegać na pozyskiwaniu informacji o Jarku i przekazywaniu ich  właścicielowi agencji. Spotkania dziennikarzy z biurem odbywały się kilkakrotnie. Jednak działania te nie przyniosły żadnych korzyści. Sprowadzały się do podrzucania dziennikarzom martwych tropów: Opus Dei, rzekome kontakty Jarka ze środowiskiem satanistycznym. Dziś oceniam to jako świadome działanie K. mające na celu dezinformacje dziennikarzy i przejęcie pełnej kontroli na działaniami grupy. Współpraca rozmyła się w sposób naturalny, czuliśmy się manipulowani.”

 

Pod koniec zeznań Stanisława Ruska, sędzia Sławomir Szymański zapytał czy podczas pracy grupy pojawił się wątek Elektromisu i w jakim kontekście.

 

Świadek potwierdził wątek, nie pamiętał jednak kontekstu i dodał: mogę powiedzieć z całym przekonaniem iż nie zależnie od tego że Mariusz Ś, był właścicielem Tygodnika Ilustrowanego Poznaniak, to gdyby okazało się, że dysponujemy jakimiś przesłankami, iż mógłby mieć związek lub być bezpośrednio odpowiedzialnym za zamordowanie Jarosława Ziętary to zarówno ja i Piotr Grochmalski i grupa młodych dziennikarzy z całą pewnością zrobilibyśmy to, co należy do dziennikarzy. Czyli ujawnilibyśmy prawdę. Wątek [Elektromisu] pojawił się podobnie jak wątki Art. B, nazwisko Gawronika i inne. Nie były to ślady czy hipotezy wówczas o takiej sile, która by w ogóle skłaniała do pójścia tym śladem. Gdyby suponować tutaj jakiś związek cenzury w Tygodniku, to na pewno nie dotyczyłaby ona innych członków grupy dziennikarskiej, a w szczególności Krzysztofa Kaźmierczaka i Piotra Talagi.

 

Agnieszka Dokowicz, była drugim świadkiem, który zeznawał tego dnia przed Sądem Okręgowym w Poznaniu. Dziennikarka, koleżanka Jarosława Ziętary, z którym razem pracowali w radiu studenckim. O zniknięciu Jarka dowiedziała się od dziewczyny dziennikarza Beaty S., Ta z kolei przyszła go szukać do akademika. Nie rozmawiała z Ziętarą nigdy o sprawach, nad którymi pracował zawodowo, gdyż jak stwierdziła mieli fajniejsze tematy. O wątku Elektromisu w sprawie dowiedziała się w ostatnich pięciu latach. Odczytano cztery protokoły z poprzednich zeznań, które świadek potwierdziła. Działając w dziennikarskiej grupie poszukiwawczej, uczestniczyła min w wyjeździe do jasnowidza.  Nie słyszała by Jarek został kiedyś pobity lub utracił swój aparat fotograficzny. Jednak uznała swojego kolegę za osobę skrytą.

 


 

Poznański dziennikarz Jarosław Ziętara ostatni raz był widziany 1. września 1992 r. Wyszedł rano do pracy i nigdy nie dotarł do redakcji “Gazety Poznańskiej”. W 1999 r. Ziętara został uznany za zmarłego. Ciała dziennikarza do dziś nie odnaleziono. W 2014 roku zatrzymano: Aleksandra Gawronika oraz kilka tygodni później, dwóch żyjących ochroniarzy dawnej firmy Elektromis Mirosława R. pseudonim Ryba i Dariusza L. pseudonim Lala. Aleksandrowi Gawronikowi, zarzucono podżeganie do zamordowania  Jarosława Ziętary podczas narady latem 1992 roku na terenie holdingu. A ochroniarzom zarzuca się porwanie dziennikarza i przekazanie go zabójcom. Wszyscy oskarżeni nie przyznają się do winy. Proces ochroniarzy trwa od 2019 roku.

SPRAWA JAROSŁAWA ZIĘTARY. Zginął, bo był dziennikarzem

Uważam, że Jarek zginął w związku z wykonywaniem zawodu dziennikarza. To jeden z największych zamachów na wolność prasy  – powiedział przyjaciel zamordowanego red. Jarosława Ziętary w tzw. procesie ochroniarzy. Kolejna rozprawa w tym procesie odbyła się 17 marca b.r.  Sprawa jest objęta monitoringiem CMWP SDP. Jego obserwatorem jest red. Aleksandra Tabaczyńska. 

 

Uważam, że Jarek zginął w związku z wykonywaniem zawodu dziennikarza. To jeden z największych zamachów na wolność prasy. Śmierć Jarka należy wiązać z publikacjami, które jeszcze się nie ukazały oraz z wiedzą, której nie zdążył ujawnić. Taka teza wynika z racjonalnego myślenia. Tylko ktoś obawiający się ujawnienia groźnej dla niego wiedzy, zdecydowałby się na taki czyn.   To jedno z twierdzeń, które dobitnie wybrzmiało na sali sądowej w tzw. procesie ochroniarzy. Wypowiedział je w Sądzie Okręgowym w Poznaniu red. Piotr Talaga, bliski kolega, przyjaciel zamordowanego w 1992 roku Jarosława Ziętary. Rozprawa odbyła się w środę 17 marca 2021 roku. To jednak nie jedyna ważna myśl zwerbalizowana podczas środowych zeznań. Na pytanie o rolę Mariusza Ś., Maciej B. pseudonim Baryła wypowiedział takie słowa:

 

Na temat Ś. nie chcę rozmawiać. Ja już to powiedziałem na przesłuchaniu u sędzi Rucińskiej [chodzi o proces przeciwko Aleksandrowi Gawronikowi]. Niech na ten temat mówią inni. Mówili, a potem się wystraszyli. Nawet jak dacie mi jakąś karę.

 

Wymieniony Mariusz Ś. to twórca holdingu Elektromis, a dwóm byłym ochroniarzom firmy: Mirosławowi R. pseudonim Ryba i Dariuszowi L. pseudonim Lala zarzuca się pozbawienie wolności i pomocnictwo w zabójstwie dziennikarza Jarosława Ziętary. Zeznanie Baryły w tej kwestii jest o tyle istotne, że wciąż nie ma pewności czy ustalono wszystkich zleceniodawców tej zbrodni.

 

W środę, miało zeznawać, według wokandy, sześciu świadków, jednak ostatecznie przesłuchano trzech. Krzysztof Ł. i Piotr G. nie stawili się w sądzie, a dziennikarza Stanisława Ruska poproszono, ze względu na wydłużony czas przewidziany na poprzednich świadków, by jeszcze raz przybył do sądu i złożył zeznania w czerwcu.

 

Maciej B. pseudonim Baryła został przywieziony na salę rozpraw jak zawsze w kajdankach, których tym razem prawdopodobnie mu nie zdjęto. Zeznawał z osobnego pomieszczenia. Był dobrze widoczny przez oddzielającą szybę wraz z towarzyszącymi mu uzbrojonymi funkcjonariuszami. Podczas zeznań Baryły obecny był także jego pełnomocnik, a na sali dodatkowo dwóch policjantów.

 

Maciej B. od ponad 20 lat odbywa karę dożywotniego więzienia, skazany w innej sprawie. To bardzo ważny świadek, a ocena jego wiarygodności stanowi kluczową kwestię w procesie. Pytany o rolę Mariusza Ś. nie chciał nic mówić już po raz kolejny. Ś. jest jedynie świadkiem w sprawie, a to jego ochroniarze, z którymi dobrze znał się i współpracował Baryła, siedzą obecnie na ławie oskarżonych. Ponadto na terenie firmy należącej do Mariusz Ś. – według prokuratury – oraz w jego obecności doszło do podżegania przez Aleksandra Gawronika do zabicia dziennikarza. Baryła podtrzymał swoje zeznania, które obciążają oskarżonych. Przyznał również, że wiosną 1992 roku na zlecenie Elektromisu obserwował Ziętarę, aby go pobić. Obserwację robił m.in. z nieżyjącym już Rajmundem N. Jednak, jak się wyraził, pod kamienicą przy ulicy Kolejowej, w której mieszkał dziennikarz, nie mieli „dogodnej sytuacji”, żeby pobić reportera.  Dopytany przez prokuratora co rozumie przez słowa „dogodna sytuacja”, Baryła wyjaśnił: – Chodziło o to by nikt nie widział, a tam wystawał element pod sklepem. Nikt nie będzie biegał w kominiarce w biały dzień.

 

Ostatecznie weszli z nieżyjącym już także gangsterem Lewym (zginął w wypadku w listopadzie 1992 roku) do mieszkania Jarosława Ziętary i tam go pobili, zabrali filmy ze zdjęciami i zastraszyli. Chodziło o to, by dziennikarz przestał interesować się tematem Elektromisu. Po raz kolejny potwierdził zeznania o naradzie w Elektromisie, do której miało dojść na przełomie maja i czerwca 1992 roku. Znów wybrzmiały wyzwiska, którymi określano Jarosława Ziętarę: Żydek, Pismak, Szczurek. Gawronik miał także zastraszać zebranych generałami Ciastoniem i Płatkiem. Kontekst był taki, że to ludzie dawnych służb zainwestowali w interesy prowadzone przez poznańskich biznesmenów. Baryła potwierdził także, że widział na terenie holdingu: mundury i legitymacje policyjne, a także samochód imitujący radiowóz i czerwonego poloneza (pojazd wyglądający jak cywilny, który używała ówczesna policja). Do jednego z wozów zwabiono dziennikarza i uprowadzono. Podobno podczas porwania Jarosława Ziętary oskarżony Ryba i nieżyjący ochroniarz Kapela byli w swoich mundurach, mieli tylko zmienione dystynkcje. Baryła uznał też Rybę za prekursora „napadów na policjanta”.  W środę 17 marca br.,  kolejny raz potwierdził swoje zeznania, że Jarosław Ziętara przez dwa, trzy dni był bity, a następnie zabity przez Rosjan jakimś szpikulcem. Ciało zostało rozpuszczone w kwasie, a kości ukryte.

 

Drugim świadkiem przesłuchanym tego dnia przez sąd był Mirosław M. 43 letni politolog z wykształcenia, odbywał karę więzienia w związku z oskarżeniem o powoływanie się na wpływy. Przez miesiąc, w Gębarzewie, był w trzyosobowej celi razem z Baryłą. Odczytano dwa protokoły wcześniejszych zeznań M. z 2015 i 2017 roku. Choć były sprzeczne świadek podtrzymał oba zeznania. Stwierdził, że w sumie nie wie, jak było i nie chce nikomu zrobić krzywdy swoimi przemyśleniami. W 2015 roku zeznał:

 

Maciej mówił mi w celi, że co by się nie działo, nie da zrobić krzywdy Mariuszowi Ś. Może mu coś zawdzięczać. Bardzo źle wypowiadał się z kolei o Aleksandrze Gawroniku. Stwierdził, że szczątki Ziętary były ukryte w różnych miejscach. Niektóre w wodzie, w jeziorach w Kiekrzu oraz Kociołek, w 6 m mule. Inne szczątki były zakopane. (…) Maciej opowiadał także, że wszystko, co wcześniej zeznał w sprawie Ziętary jest prawdą, ale się wycofał. On się na kimś zawiódł, ale na kim i o co chodziło nie pamiętam. (…)Miał rozmaite materiały, które studiował. Były to jego zapiski i drukowane materiały, może z internetu. Książki raczej nie. Nie były to protokoły przesłuchań, tego jestem pewien. Prosił mnie o opinię czy to co mówi jest logiczne i poukładane.  W protokole z 2017 roku stwierdził z kolei, że nie mam wiedzy związanej ze śmiercią pana Zietary. Znam Macieja B. z aresztu. Ja nie mogę stwierdzić czy Maciej mówi prawdę. Dziś po upływie czasu uważam, że to że się zgłosiłem, to był błąd. (…)Moja wiedza o Ziętarze oparta jest o doniesienia medialne, książce Kaźmierczaka i na słowach B. Dzwoniąc do prokuratury wtedy sądziłem, że robię dobrze. Dziś bym tego nie zrobił. Nikt nie podstawił mnie do celi. Nie chcę zeznawać ,bo nie chcę nikogo skrzywdzić. Ani pana Gawronika ani innych. Ja nie byłem przy tych wydarzeniach.

 

Dziennikarz Piotr Talaga, współautor książki „Sprawa Ziętary. Zbrodnia i klęska państwa” był trzecim świadkiem przesłuchanym w trakcie środowej rozprawy. Z Jarosławem Ziętarą zaprzyjaźnili się na studiach, a potem pracowali w różnych redakcjach poznańskich mediów, ale w jednym budynku. Utrzymywali kontakty również na gruncie prywatnym. Redaktor Piotr Talaga zaangażował się w poszukiwanie i wyjaśnianie tragicznych losów Jarka Zietary od pierwszych dni po zniknięciu przyjaciela. Przypomniał, że we wrześniu 1992 roku nieznani sprawcy „posprzątali” biurko Jarka w redakcji „Gazety Poznańskiej”. Przyszli tuż po jego zniknięciu. Podali się za policjantów i zostali wpuszczeni na teren redakcji. Prawdziwa policja zaprzeczyła później, by tego dnia kogokolwiek wysłała do redakcji. Materiały Jarka Ziętary zabrane z biurka już nigdy się nie odnalazły. Były one, według świadka, gromadzone przez dziennikarza w papierowych teczkach. Teczki opisane, a ich zawartość odnosiła się do poszczególnych spraw, którymi interesował się red. Ziętara. Przechowywał je zarówno w swoim mieszkaniu jak i redakcji.  –Symptomatyczne jest, że miał wiele notatek o różnych sprawach. Brakuje dokumentacji o Elektromisie.

 

Redaktor Talaga wyjaśnił również stwierdzenie, „służby przeszkadzały w wyjaśnieniu sprawy Ziętary. Przy czym słowo „służby” rozumiał bardzo szeroko: policja, prokuratura ówczesny UOP… – Pracownicy SB zostali w 1989 poddani weryfikacji. I grupa została i stanowiła trzon pionu śledczego. II grupa trafiła do policji. III grupa trafiła do biznesu. Taką firmą był Elektromis. Stąd wnioskuję, że bardzo prawdopodobne jest to, że współpraca Ziętary z UOP w Poznaniu nie miała charakteru opartego o umowę o pracę. Nie wiem czy w ogóle była sformalizowana, ale miała charakter faktyczny. Są dowody i zapiski w notatnikach Jarka, że posiadał wiedzę o sprawach, którymi UOP zajmował się równolegle lub po napisaniu o tym w prasie. Z notatek Jarka wynika również, że zajmował się nieprawidłowościami w firmie Elektromis, ale z drugiej strony w tych materiałach brakuje wielu szczegółów.(…) Po zaginięciu Jarka Ziętary dowiedziałem się wielu rzeczy, o których nie wiedziałem. Zaskoczyło mnie, że o wielu sprawach mi nie mówił, zarówno  o sprawach prywatnych, jak i zawodowych.

 

Kolejna rozprawa w kwietniu.

 


 

Poznański dziennikarz Jarosław Ziętara urodził się w Bydgoszczy w 1968 r. Był absolwentem Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza. Pracował w radiu akademickim, współpracował m.in. z “Gazetą Wyborczą”, “Kurierem Codziennym”, tygodnikiem “Wprost” i z “Gazetą Poznańską”. Ostatni raz był widziany 1. września 1992 r. Wyszedł rano do pracy i nigdy nie dotarł do redakcji “Gazety Poznańskiej”. W 1999 r. Ziętara został uznany za zmarłego. Ciała dziennikarza do dziś nie odnaleziono. W 2014 roku zatrzymano: Aleksandra Gawronika oraz kilka tygodni później, dwóch żyjących ochroniarzy dawnej firmy Elektromis Mirosława R. pseudonim Ryba i Dariusza L. pseudonim Lala. Aleksandrowi Gawronikowi, zarzucono podżeganie do zamordowania  Jarosława Ziętary podczas narady latem 1992 roku na terenie holdingu. A ochroniarzom zarzuca się porwanie dziennikarza i przekazanie go zabójcom. Wszyscy oskarżeni nie przyznają się do winy.

 

Tekst i zdjęcia : A.Tabaczyńska

SPRAWA JAROSŁAWA ZIĘTARY. Zeznawał Marek Król: „Mieli przyjść bez broni”

Druga w tym roku rozprawa przeciwko Aleksandrowi Gawronikowi w sprawie dot. zabójstwa red. Jarosława Ziętary odbyła się  4 marca 2021 roku, w Sądzie Okręgowym w Poznaniu.  Wezwano czterech świadków, jednak do sądu przybyło tylko dwóch. Zdzisław  K. nie odebrał wezwania, a Monika P., przedstawiła zwolnienie. Jako pierwszy tego dnia zeznawał red. Marek Król. Dziennikarz został wezwany na świadka na wniosek prokuratora Piotra Kosmatego w związku z publikacją, jaka ukazała się w styczniu bieżącego roku na łamach Głosu Wielkopolskiego.

 

To rok 2011 okazał się przełomem w śledztwie dotyczącym losów nieżyjącego poznańskiego dziennikarza Jarosława Ziętary. W kwietniu tego roku po apelu szefów największych gazet w Polsce Prokuratura Generalna na nowo przeanalizowała sprawę i nakazała wznowienie postępowania ze względu na nowe, nieznane dotąd okoliczności. W czerwcu 2011 wznowione śledztwo i na krótko trafiło ono do prokuratury w Poznaniu. O przeniesieniu go do Krakowa zdecydował prokurator generalny, gdy z postępowania wyłączyli się poznańscy śledczy.

 

Przypomnijmy, że Jarosław Ziętara wyszedł do pracy 1 września 1992 roku i nigdy nie dotarł do redakcji Gazety Poznańskiej dla której pracował. Jego ciała do dziś nie odnaleziono, a za zmarłego został uznany sądownie w roku 1999. Krakowskie śledztwo w 2011 roku to już trzecia z kolei próba wyjaśnienia tragicznych losów dziennikarza. Dwa poprzednie, które toczyły się w Poznaniu w latach 90 -tych zostały umorzone. Dopiero krakowskie postępowanie zaowocowało zatrzymaniami osób, które, w przekonaniu prokuratora, odpowiadają za tę zbrodnię. I tak w 2014 roku zatrzymano: Aleksandra Gawronika oraz kilka tygodni później, dwóch żyjących ochroniarzy dawnej firmy Elektromis Mirosława R. pseudonim Ryba i Dariusza L. pseudonim Lala. Aleksandrowi Gawronikowi, uznanego w latach 90 -tych za jednego z najbogatszych ludzi w Polsce, zarzucono podżeganie do zamordowania  Jarosława Ziętary podczas narady latem 1992 roku na terenie holdingu. A ochroniarzom zarzuca się porwanie dziennikarza i przekazanie go zabójcom. Kim byli zabójcy do końca nie wiadomo, podobnie jak nie wiadomo gdzie jest ciało zamordowanego, choć według prokuratury szczątki Jarosława Ziętary zostały rozpuszczone w kwasie a pozostałości ukryte w różnych miejscach. Bez odpowiedzi jest także pytanie czy wskazano wszystkich zleceniodawców tego bestialstwa.

 

Proces objęty jest monitoringiem CMWP SDP, obserwatorem procesu jest red. Aleksandra Tabaczyńska.

 

Zeznania red. Marka Króla z 4.03.21 r. 

 

Trudno mi odpowiedzieć skąd znam Aleksandra Gawronika. Nasza redakcja tygodnika Wprost rozpoczęła swoją pracę w Poznaniu i ta znajomość z pewnością datuję się na początek lat 90. Na przełomie marca i kwietnia 1994 roku, Gawronik, już jako senator, odwiedził warszawski oddział redakcji Wprost na ulicy Ordynackiej. Odwiedził mnie, jak rozumiałem jako mediator i zaproponował spotkanie z Mariuszem Ś. Spotkanie miało dotyczyć artykułów ukazujących się we Wprost na temat banku Posnania, którego dysponentem był Mariusz Ś. Kapitał założycielski tego banku był fikcyjnie udokumentowany. Polegało to na tym, że wpisane były jako niezwykle wartościowe wille – PRLowskie klocki, które opiewały na duże sumy. Całe przedsięwzięcie było podejrzane, co potwierdził po dwóch miesiącach nadzór NBP i bank został zamknięty. Zdziwiło mnie, że spotkanie miało się odbyć w lesie. (…)

 

Po wizycie Gawronika spotkałem się z moimi zastępcami bagatelizując całą rozmowę. Jednak zdecydowano, że mam poinformować o tym zdarzeniu Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. Po godzinie zostałem wezwany do MSW i spotkałem się z ministrem Milczanowskim, który zaproponował mi ochronę BORu dla całej rodziny. Stwierdził także, że sytuacja jest poważna i nie powinienem jej bagatelizować. Nie byłem przekonany do tych środków. Padło jeszcze stwierdzenie, że władzy nie stać by kolejnemu dziennikarzowi stało się coś złego. Ponadto służby miały informację, że w Poznaniu w hotelu Merkury przebywa Rosjanin ze Specnazu specjalizujący się w zabójstwach na zlecenie.

 

Spotkanie w domu redaktora Króla

 

Krótko przed Wielkanocą 1994 roku, Aleksander Gawronik wspólnie z Mariuszem Ś. przyjechali do domu dziennikarza pod Poznaniem. „ Mieli przyjść bez broni, wchodząc podnieśli ręce do góry w geście pozwalającym na przeszukanie, ale nie zrobiłem tego.” Goście Króla mieli jednak broń, którą zostawili w samochodzie, a zauważyła ją córka redaktora, wówczas kilkuletnia dziewczynka, gdy wyprowadzała psy. W budynku stacjonowała już jednostka BOR, a sam dziennikarz został ubrany w kamizelkę kuloodporną.

 

– Gawronik i Mariusz Ś. niczego nie zauważyli. Nasze spotkanie było dość krótkie. Pamiętam niezwykłą uniżoność Gawronika wobec Mariusza Ś., którego ciągle nazywał „panem prezesem”. Mariusz Ś. do Gawronika zwracał się bezosobowo, na pewno nie “na pan”. Poza tym proponował mi zakup „Wprost” mówiąc, że dostanę tyle pieniędzy, że wystarczy dla mnie i dzieci do końca życia. (…) Ja się takiej propozycji nie spodziewałem. Sądziłem, że to będą naciski by powstrzymać dalsze publikacje na temat banku. Powiedziałem, zgodnie z sugestią szefa Bor, że to przemyślę.

 

Jednak to nie było jedyne spotkanie Króla i Ś. dotyczące tygodnika Wprost. Wkrótce doszło do kolejnego jednak tym razem nie było ono zaplanowane. Marek Król gościł ambasadora Izrael i pojechał na poznański Stary Rynek na uroczysty obiad. Za radą BORu, lokal wytypowano w ostatniej chwili. Poczęstunek odbył się w restauracji „Kresowa” na Starym Rynku.

 

Nagle pojawił się Mariusz Ś. ze swoimi ochroniarzami. Podszedł do naszego stolika, stanął za moim plecami i wulgarnie, często używając słów na „k”, domagał się sprzedaży tygodnika. Moja żona podeszła wtedy do funkcjonariuszy BOR i wskazała Mariusza Ś. Jak się okazało, oni nawet nie wiedzieli, jak on wygląda ponieważ nie mieli jego zdjęcia. Po chwili BOR wyprowadził mnie i rodzinę z restauracji sprzed której odjechaliśmy z piskiem opon. Niebawem zrezygnowałem z ochrony uznając, że jest kompletnie bezwartościowa.

 

Po zeznaniach red. Marek Król dopowiedział

 

Ja nie wiem czy Aleksander Gawronik i Mariusz Ś. prowadzili ze sobą interesy. Wiem tylko, że się znali, a podczas rozmowy w moim domu, Gawronik sprawiał wrażenie osoby bardzo podległej Ś. co mnie wtedy zaskoczyło. (…)

 

Dopytany przez prokuratora, czy minister powiedział, któremu dziennikarzowi wcześniej stała się krzywda? Marek Król odpowiedział:

 

–  To zastanawiające, ale nie padło z jego ust nazwisko dziennikarza. Mnie też nazwisko Ziętary nie przyszło wtedy do głowy. Moja dzisiejsza interpretacja jest taka, że wtedy to była wstydliwa sprawa dla ministerstwa, czyli fakt niewyjaśnienia zniknięcia Ziętary. W każdym razie w 1994 roku MSW bardzo poważnie brało pod uwagę, że jestem zagrożony

 

Marek Król stwierdził także:

 

– Panowała opinia, że Poznań jest miastem Ś. Nawet w jednej z lokalnych rozgłośni radiowych wybrzmiewały głosy oburzenia na Wprost, że tygodnik krytykuje człowieka, który daje prace tak dużej liczbie poznaniaków. Nie wiem czy później [ po spotkaniu ] pojawiały się jeszcze niekorzystne dla Elektromisu publikacje. Wiem jednak, że w tygodniku „Nie”, na który Ś. dał kapitał publikowano teksty na mój temat.

 

Na zakończenie Król podsumował „dziwi mnie, że państwowe organa ścigania nie podjęły żadnych działań w sprawie zagrożenia mojego życia skoro zapewnili mi ochronę.

 

Drugi świadek, Dariusz L., 49 letni funkcjonariusz, potwierdził, że zna Macieja B., gdyż realizował czynności polegające na przewozie gangstera. Nie pamiętał jednak czy doszło do sytuacji grożenia Baryle, ani nie przypominał sobie by w sposób niekontrolowany doszło do wyjęcia broni przez funkcjonariuszy. Zeznanie trwało kilka minut. Maciej B. to główny świadek oskarżenia w procesie przeciwko Aleksandrowi Gawronikowi, odsiadujący dożywocie w innej sprawie.

 

Oskarżony Aleksander Gawronik nie miał żadnych pytań do Marka Króla ani nie odniósł się w żaden sposób do jego zeznań. Zabrał za to głos i wygłosił zapowiadane na poprzedniej rozprawie obszerne oświadczenie. Podstawą wypowiedzi stały się akta, a wśród nich akta więzienne zawierające notatki pracowników służby więziennej dotyczące Macieja B pseudonim Baryła. Notatki zostały uporządkowane datami począwszy od 29 stycznia 2001 roku, kiedy to B. został przyłapany przez służbę więzienną na zażywaniu amfetaminy i nadano mu status więźnia szczególnie niebezpiecznego tzw N. Gawronik przytaczał kolejne daty – ponad 40 – i czytał fragmenty notatek więziennych, które dotyczyły zachowań lub wypowiedzi Baryły. Celem oskarżonego jest zdyskredytowanie Baryły, poprze pokazanie jego stanu psychicznego i zachowań w więzieniu. Maciej B. podczas rozprawy sądowej w Zielonej Górze (w innej sprawie) zeznawał przeciwko byłemu wspólnikowi. Ta informacja rozeszła się w zakładzie karnym. Gawronik wywodzi z tego, że Maciej B. obawiając się współwięźniów, w tamtym czasie był osadzony w Rawiczu, jakby zamienił osobę/postać, którą obciążał w zeznaniach. Gawronik wyjaśnił, że za takie zeznania w więzieniu grozi bardzo surowa kara: pobicie, gwałt a nawet śmierć. W tamtym czasie zaczęło się w mediach robić głośno o sprawie Ziętary. Dlatego wkrótce przestał mówić on o swoim wspólniku, a zaczął o Elektromisie i oskarżonym. Miało to odwrócić uwagę od pogrążenia wspólnika. Gawronik twierdzi, że o takiej zamianie świadczą też fragmenty wypowiedzi Baryły, które są bardzo zbieżne jeśli chodzi o dobór użytych słów, a różnią się tylko nazwiskiem osoby oskarżanej. Ponadto narady podczas, której według prokuratury podżegał do zabójstwa Jarosława Ziętary, nigdy nie było. Oskarżając Gawronika, Baryła liczył, że dzięki temu szybciej wyjdzie na wolność. Z notatek służby więziennej i psychologów wynika, że dokonywał samookaleczenia, gdy w sprawie Ziętary nie przyjechali do niego policjanci. A gdy już złożył zeznania ws. dziennikarza, czuł się odprężony i w dobrym humorze. Był pewien, że szybko wyjdzie na wolność. Wychowawcy w Gębarzewie zgłosił, że do wyjścia potrzebuje dowód osobisty. Swoje oświadczenie Aleksander Gawronik przerwał na roku 2016 i będzie kontynuował jego odczytywanie na kolejnej rozprawie w maju.

 

Tekst i zdjęcia : Aleksandra Tabaczyńska

 

Kontynuując przeglądanie strony zgadzasz się na instalację plików cookies na swoim urządzeniu więcej

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close