Nasza podróż w nieznane – DZIEWIĄTY fragment książki SERHIJA KULIDY „Bucza. Wiosenny strzał. Krótka kronika okupacji”

Na poboczu stały spalone i ostrzelane samochody — ciężarówki, autobusy, osobówki, a obok nich, albo w środku, leżały zmasakrowane kulami i ogniem martwe ciała… Omijaliśmy te straszliwe przeszkody, a ja wyobrażałem sobie, jak musi być przerażająco, gdy strzelają do ciebie, a obok są najbliżsi… I jesteś bezsilny, nic nie możesz zrobić, żeby ratować tych, których kochasz  ­ – publikujemy kolejny fragment książki Serhija Kulidy „Bucza. Wiosenny strzał. Krótka kronika okupacji”.

„Bucza. Wiosenny strzał. Krótka kronika okupacji” to książka pisarza i dziennikarza Serhija Kulidy (napisana przy współpracy z Ihorem Bartkivem), poświęcona wydarzeniom na przedmieściach stolicy Ukrainy w pierwszych dniach rosyjskiej agresji. Jest to kronika wydarzeń (dzień po dniu), których świadkami są mieszkańcy Buczy, a także – pamiętnik autora, który trzy tygodnie spędził w piwnicy swojego domu chroniąc się przed ostrzałem. Wstęp i pierwszy fragment można przeczytać TUTAJ, kolejne dostępne są TUTAJ.  Tytuły fragmentów od redakcji portalu sdp.pl.

13 marca 2022, niedziela

Godz. 7.12, Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego, piwnica. Z dziennika Serhija Kulidy

Nie spałem dobrze w nocy. Słyszałem, że Tamara całą noc przewracała się na swoim zaimprowizowanym łóżku. Poza tym dusił ją kaszel. Zaostrzenie choroby oskrzeli wyraźnie się nasila, a leki się skończyły. Długo nie wytrzyma w piwnicy.

Po „porannej aktywności” podszedłem do Tomaszki i, obejmując ją za ramiona, pewnym głosem powiedziałem:

— Pakuj walizkę, jutro wyjeżdżamy.

— Ale przecież samochód nie chce się uruchomić — powiedziała niepewnie.

— Uruchomi się! Chłopcy jakoś zdobyli akumulator.

Godz. 13.44, Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego, piwnica. Z dziennika Serhija Kulidy

Obok domu przejeżdżały autobusy ewakuacyjne i kolumna samochodów. Moje serce podpowiada, że „zielone korytarze” mogą niedługo zostać zamknięte. I wtedy — koniec. Z tych sideł się nie wydostaniemy.

Godz.14.20, Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego. Z dziennika Serhija Kulidy

Wyszliśmy z piwnicy do mieszkania. Dziewczyny robią kanapki z krakersów, bo chleb dawno się skończył. Przyniosły z podwórka gorącą zupę i rozlewają do talerzy. Apetytu już od kilku dni nie mam, wcale nie chce się jeść. Połknąłem pigułkę przeciwbólową, ale widzę, że poprawy nie ma.

W salonie na półkach stoi moja kolekcja płyt winylowych — albumy zespołów rockowych: Beatles, Animals, Rolling Stones, Who, Led Zeppelin, Uriah Heep, Grateful Dead, Pink Floyd i innych klasyków rocka. A są także ulubione polskie zespoły — Czerwone Gitary, Breakout i Tadeusz Nalepa, Budka Suflera, SBB, Czesław Niemen… Nie wiadomo, czy jeszcze kiedykolwiek położę te płyty na tarczy gramofonu, delikatnie zdmuchując kurz…

A jeszcze marzyłem o napisaniu dwóch książek. O historii ukraińskiej muzyki rockowej oraz kronikę życia i twórczości The Beatles. Nawet częściowo zgromadziłem materiały. Jeszcze do późnego wieczora 23 lutego siedziałem przy biurku, realizując założenia, ale… Zresztą tego samego dnia z wydawnictwa „Arija” przysłali mi makietę mojej kolejnej książki o szpiegach. Widać, nie było mi dane trzymać jej w rękach. „Przytulając” kilka płyt, ostrożnie odłożyłem je na miejsce, contra spem spero na ponowne z nimi spotkanie.

Godz. 23.12, Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego, piwnica. Z dziennika Serhija Kulidy

W piwnicy martwa cisza, od czasu do czasu przerywana szczekaniem dwóch psów, które przebywają razem ze swoimi właścicielkami w sąsiedniej komórce. Zwierzęta są zestresowane i przerażone.

Niektórzy sąsiedzi zniknęli cicho, „po angielsku”. Ale, jak powiedział sąsiad Mykoła, „mniej ludzi, więcej tlenu”. Nie komentuję. Bo ten sam Cyceron lubił powtarzać, że suum cuique — „każdemu swoje”. Napisałem to i przypomniałem sobie mojego nauczyciela Jurija Wadymowicza Szanina. Jakbym się nie opierał, to jednak wbijał mi do głowy łacinę, bo, jak słusznie zauważyli starożytni, nulla est doctrina sine lingua Latina („Nie ma nauki bez łaciny” — przyp. red.).

14 marca 2022 poniedziałek

Godz.10.15, Bucza, bulwar Bohdana Chmielnickiego. Z dziennika Serhija Kulidy

Ledwie Denis poinformował, że zamontował nowy akumulator, a samochód Romana udało się uruchomić. Zbiornik volkswagena jest prawie pełny. Będziemy mogli wyruszyć. Zaraz przekażę tę nowinę Tamarze.

Godz. 22.02, Winnica, droga na Chmielnickie. Z dziennika Serhija Kulidy

Dzień był trudny. I jednocześnie radosny. Ale o wszystkim po kolei. Po tym, jak zięć powiedział, że auto jest gotowe do drogi, postanowiłem pójść na rozpoznanie do miejskiego ratusza, gdzie ludzie mieli czekać na ewakuację. I rzeczywiście: tam, jak i w poprzednich dniach, zebrał się ogromny tłum. Autobusów jeszcze nie było, za to całą jezdnię przed budynkiem miejscowego „białego domu” zalały prywatne samochody mieszkańców Buczy.

Czas płynął, ale pożądany transport nie pojawiał się. W powietrzu wyraźnie czuć było jakieś nerwowe napięcie. Dzieci płakały, mężczyźni uciszali się przeklinając, psy warczały i rwały się ze smyczy… Wśród ludzi chodził kierownik spraw miejskich rady buczackiej Dmytro Gapczenko i przez megafon, jak potrafił, uspokajał zirytowanych i zmęczonych mieszkańców. Wtedy podjąłem ostateczną decyzję: jeśli dziś nie opuścimy Buczy, to już raczej nie będziemy mogli wyjechać.

— Tamo, szybko się zbieraj — z progu zwróciłem się do żony. — I dzieciom powiedz. Ja idę do piwnicy — zabiorę komputer.

Już za dziesięć minut staliśmy przy samochodzie Romana — my z Tamarą, Ninusia, dwójką wnucząt, zięć i teściowa. Razem — siedmioro plus pies. Ale do auta zmieścimy się tylko we czwórkę. No, jakoś sobie poradzimy…

I wtedy Oksana stanowczo oznajmiła: — Gdzie tam z moimi gabarytami… Jedźcie sami. Ja zostaję.

— A ja mamy nie zostawię — powiedział ostro Denis. — Jedźcie, my sobie poradzimy.

Teraz już wystąpili Ninusia i Włodek: — My bez ciebie też nie pojedziemy!

Denis delikatnie objął żonę i syna, i łagodnie powiedział: — Musicie uratować siebie. Jeśli tu zginiecie, ja tego sobie nigdy nie wybaczę. Bardzo was kocham. Siadajcie i jedźcie. Ja coś wymyślę i na pewno was znajdę.

Tak więc uformował się załogę: za kierownicą — Roman, obok — Tamara, na tylnej kanapie — Włodek, Ninusia i ja z Jaszą na rękach.

Wyjeżdżaliśmy w tym, co mieliśmy — w sportowych spodniach, wysmarowanych od trzytygodniowego siedzenia w piwnicy kurtkach, nieumyci i nieogoleni (to ja, oczywiście, o sobie). Do walizki Tamara włożyła tylko jakieś jeansy, adidasy, swetry, bieliznę. No i dokumenty. To wszystko. Jeszcze zdążyłem żartować z tego powodu: „Wszystko, co zdobyte ciężką pracą”. Tamara tylko wymownie spojrzała na mnie i, widocznie zasmucona, odwróciła się, żeby nie pokazać łez. Usiedliśmy i ruszyliśmy z podwórza. Skręcając z ulicy Energetyków na Bohdana Chmielnickiego, samochód zatrzymał się — przed nami stało kilkanaście aut. Okazało się, że kierowcy odbywają naradę: czekać na autobusy (które nie wiadomo kiedy przyjadą), czy jednak ryzykować, jadąc całą kolumną prywatnych samochodów, przyczepiając do nich napisy obowiązkowo po rosyjsku „Дети” i białe taśmy. Debaty zakończyły się tym, że niektórzy postanowili nie kusić losu i zostać.

Większość kierowców była gotowa na potencjalnie niebezpieczną podróż. Tak więc nasz volkswagen znalazł się piąty kolumnie tego niebezpiecznego „wyścigu”, który nazwałem w myślach „Life Trophy”. Skręcając z ulicy Bohdana Chmielnickiego w lewo na „Warszawkę”, ruszyliśmy w stronę Worzel. I tu w pełni ujawniły się przed nami straszne realia współczesnego życia. Na poboczu trasy stały spalone i ostrzelane samochody — ciężarówki, autobusy, osobówki, a obok nich, albo w środku, leżały zmasakrowane kulami i ogniem martwe ciała…

Omijaliśmy te straszliwe przeszkody, a ja wyobrażałem sobie, jak musi być przerażająco, gdy strzelają do ciebie, a obok są najbliżsi… I jesteś  bezsilny, nic nie możesz zrobić, żeby ratować tych, których kochasz. I na chwilę przed śmiercią, ze strachem rozumiesz, że to koniec. Koniec wszystkiego…

Tymczasem Roma powoli skręcił na drogę łączącą „Warszawkę” i Żytomierską trasę. Minęliśmy skręt na ulicę Jabłunowską, gdzie, według plotek, Rosjanie już zabili wielu mieszkańców Szklanej Wsi. Dalej — w prawo, skręt na Zabuczie. I tutaj, jak i na „Warszawce”, na poboczu stały zniszczone osobówki z zabitymi ludźmi. Przed Zabucziem trafiamy na kacapski punkt kontrolny. Zatrzymują nas. Podchodzi jakiś niedorozwinięty na krzywych nogach, z azjatyckimi rysami stwór. Uśmiecha się zepsutymi zębami: — Cześć! Dokąd wy się tam wybraliście? My was właśnie wyzwalamy od nazistów…

Milczymy.

— Czemu milczycie? Boicie się, co, straszno? Nie bójcie się — my, Rosjanie, jesteśmy dobrzy.

Milczymy.

— Dawajcie paszporty! — stwór nakłada złośliwy uśmiech na cienkie jak sznurek wargi.

Długo obraca w rękach dokumenty.

— А teraz — telefony.

Głupiec grzebie w naszych telefonach komórkowych, ale po chwili zwraca je z powrotem.

— Pokaż bagażnik! — zwraca się do Romana.

Ten go otwiera.

— Tam co jest?

— Ubrania — rzuca niewiele mówiący wnuczek.

— Co? Powiedź mi to po ludzku…

— Ja i tak mówię o ludzku — zaczyna kipieć mój zawsze zrównoważony wnuk.

Widzę, że zbliża się konflikt z dość przewidywalnymi konsekwencjami, więc wtrącam się, dodając do głosu nuty dowódcze: — Słuchaj, bojowniku, tam w walizce tylko ciuchy.

Spuchnięta morda odwraca się do mnie i coś chce powiedzieć, gdy woła go jakiś, widocznie, starszy rangą, który zbliża się do naszego samochodu: — Co ty się tam grzebiesz, idioto?… Odsuń się, ileż można! Jeśli wszystko w porządku — puść.

— Jedźcie na ch*j — wzdycha i powoli podnosi karabin. — Szybko, bo inaczej was tutaj położę…

Gdzieś w okolicy Dimerki znowu nas zatrzymują, a opisana wcześniej sytuacja się powtarza. Tylko tym razem w patrolu są brodaci mężczyźni z charakterystycznym kaukaskim akcentem. Mówią znajome słowa (widocznie tak ich nauczyli) o „wyzwoleniu”: „Chcemy was wyzwolić od tych waszych banderowców”. W końcu ci „Rosjanie”, obładowani bronią, wypuszczają nas.

W okolicy Kapitanówki widzimy — wreszcie!!! — niebiesko-żółtą flagę, unoszącą się nad zbudowanym z betonowych bloków posterunkiem kontrolnym. Nasi zaniepokojeni chłopcy nie przeprowadzają kontroli, tylko machają rękami: „Jedźcie dalej szybciej!”

I rzeczywiście, pojawia się nowy powód do niepokoju — gdzieś tuż obok zaczynają latać pociski. Roman skręca na drogę w kierunku Żytomierskiej, nietypowo pustą. I tylko tu i ówdzie stoją, jak wyznacznik czasu, rozbite samochody. Kierujemy się w stronę Stojanki, gdzie mieszka (czy mieszkała?) siostra Tamary, Luda, i patrzymy, jak po obu stronach drogi płoną liczne budynki — supermarkety, biurowce, magazyny, stacje benzynowe, prywatne domy. Wydaje się, że trafiliśmy w środek jakiegoś filmu katastroficznego z Hollywood. Z drogi obok Stojanki skręcamy na Horenicze. Tutaj widok jest równie ponury — ruiny, ogień, śmierć… Minęliśmy osiedle, skręcamy w prawo obok Hnatiwki, w kierunku Białogrodki i… zatrzymujemy się. Przed nami ulica jest zablokowana samochodami. Stoimy w korku kilka godzin. A obok coś regularnie i dość głośno wybucha. Wreszcie ruch trochę przyspiesza.

Zbliżamy się do mostu nad rzeką Irpin, z prędkością żółwia, i modlę się do Boga, żeby Rosjanie nie celowali w tę przeprawę. Oto Białogrodka! Tutaj nasze dokumenty zostały dokładnie sprawdzone (żołnierze martwią się o możliwych dywersantów), a uprzejmi, uważni wolontariusze poczęstowali nas kanapkami i herbatą. Wreszcie mogliśmy odetchnąć spokojnie — teraz jesteśmy bezpieczni.

Jasza, uwolniony na „spacer”, załatwił swoje fizjologiczne potrzeby, które przez kilka dni powstrzymywał. Po odpoczynku kontynuowaliśmy naszą smutną podróż.

Oto i Kijów. Słońce przywitało nas radośnie, na ulicach spacerują ludzie, sklepy działają, a także — co dla nas najważniejsze — stacje benzynowe. Przy jednej z nich zatrzymaliśmy się, aby zatankować jak najwięcej paliwa. Podczas gdy Roman stał w kolejce, nasza załoga ruszyła do budynku stacji benzynowej. Tutaj ja i Nina kupiliśmy papierosy i zamówiliśmy kawę. Smakując aromatyczny napój, zdumiewaliśmy się przynajmniej pozornym spokojem. Zdawało się, że znaleźliśmy się w jakimś równoległym świecie: w Buczy panuje śmierć, a w stolicy, przecież tak niedalekiej od naszego miasta, jakby „cichy anioł przelatywał”. Jednak ten spokój był oczywiście złudny. Kijów jest celem numer jeden dla moskiewskiej hordy. I uderzenia w miasto można się spodziewać każdej chwili.

I oto znowu jesteśmy w samochodzie — zmierzamy na zachód. Naszym ostatecznym celem jest Iwano-Frankiwsk, gdzie czeka na nas mój dobry przyjaciel i kolega Jarosław Tkaczewski. A tymczasem dzwonię do kolejnego przyjaciela z mojej młodości — winnickiego pisarza Wadima Witkowskiego. Umawiamy się na nocleg. Wadim cieszy się, że uciekliśmy z Buczy: „Serhieju, drogi, z Walją czekamy na was z niecierpliwością! Żyjcie u nas, ile chcecie! Będziemy bezgranicznie szczęśliwi!”.

Przybliżona odległość od Kijowa do Winnicy (przez Białą Cerkiew i Skwirę) wynosi 270 kilometrów. Roman włącza nawigację i ruszamy. Nawiasem mówiąc, wnuk nie wypuścił z ręki swojego telefonu z nawigacją przez cały czas podróży. W lewej ręce — telefon, w prawej — kierownica. I to mimo że nigdy wcześniej nie odbywał długich podróży, ponieważ niedawno otrzymał prawo jazdy.

Nie będę opisywał tych długich godzin podróży. Powiem tylko, że w samochodzie zazwyczaj panowała napięta cisza. Wszyscy martwili się, że volkswagen się zepsuje, zatrzyma się. Żeby choć nie musieć nocować gdzieś na poboczu…

I oto — wreszcie! — światła Winnicy. Trochę błądząc po nieznanych ulicach, parkujemy przy posiadłości Wadima i Walji Witkowskich na Chmielnickiej Szosie. Przyjaciele przywitali nas serdecznymi objęciami. Od razu zaprowadzili do stołu, obfitującego w różnorodne przysmaki, których nie widzieliśmy przez trzy tygodnie. Ale przed ucztą ja i Wadim zrobiliśmy sobie zdjęcie, aby udokumentować fakt naszego cudownego uratowania.

Podczas gdy dzieliliśmy się wspomnieniami, Roma postanowił udać się do sąsiedniej wioski, gdzie razem z rodziną przeniosła się jego dziewczyna z zajętej Babynci. Postanowił, że zabierze ją ze sobą.

Tymczasem, po ucztowaniu, wszyscy wzięliśmy prysznic, a dziewczyny z Włodkiem zaczęły się przygotowywać do snu. Wkrótce przyjechał Roma z narzeczoną. Szczęśliwy i radosny! Wreszcie wszyscy położyliśmy się spać. Tylko ja nie mogłem zasnąć. Wziąłem się za notowanie wydarzeń tego szczęśliwego, ale długiego dnia. Jutro będziemy kontynuować naszą podróż w nieznane. Jaki los nas czeka? Pomimo wszystkich kłopotów i obaw, szczerze wierzę, że nasz kraj, zjednoczony i zmotywowany, pokona moskiewskie plugastwo. I że „na odnowionej ziemi // Nie będzie wroga, przeciwnika, // Ale będzie syn, i będzie matka, // I będą ludzie na ziemi”…

Kolejny fragment wkrótce na naszym portalu.

 

 

 

Daj im, Panie, szczęście wyjechać i przeżyć… – ÓSMY fragment książki SERHIJA KULIDY „Bucza. Wiosenny strzał. Krótka kronika okupacji”

Ludzie pośpiesznie opuszczają miasto. Mieszkańcy Buczy jadą autobusami, własnymi samochodami, rowerami, idą pieszo. Aby jak najdalej od śmierci. Ale żaden z nich nie ma gwarancji, że dotrze do upragnionego celu. Świadectwem tego są spalone samochody na ulicach oraz okaleczone ciała obok – publikujemy kolejny fragment książki Serhija Kulidy „Bucza. Wiosenny strzał. Krótka kronika okupacji”.

„Bucza. Wiosenny strzał. Krótka kronika okupacji” to książka pisarza i dziennikarza Serhija Kulidy (napisana przy współpracy z Ihorem Bartkivem), poświęcona wydarzeniom na przedmieściach stolicy Ukrainy w pierwszych dniach rosyjskiej agresji. Jest to kronika wydarzeń (dzień po dniu), których świadkami są mieszkańcy Buczy, a także – pamiętnik autora, który trzy tygodnie spędził w piwnicy swojego domu chroniąc się przed ostrzałem. Wstęp i pierwszy fragment można przeczytać TUTAJ, kolejne dostępne są TUTAJ.  Tytuły fragmentów od redakcji portalu sdp.pl.

9 marca 2022 roku, środa

Godz. 8.13, Bucza, bulwar Bohdana Chmielnickiego. Z dziennika Serhija Kulidy

Rano Włodzimierz przeczytał, że rzekomo spodziewane jest przerwanie ognia i organizacja korytarzy humanitarnych dla ewakuacji mieszkańców Buczy z ratusza na Energetyków 12 przez Stojankę i Białogórę do Kijowa. Do autobusów będą mogły wsiadać tylko dzieci i kobiety. Daj im, Panie, szczęście wyjechać i przeżyć… Coś mi podpowiada, że jesteśmy, jak mówił Popandopulo z popularnej niegdyś komedii, „na progu wielkiej zapaści”. Muszę bardzo poważnie zastanowić się nad możliwością wyjazdu naszej rodziny z Buczy, bo już po raz drugi słyszę o listach tych, których szukają kacapy. Wśród „wrogów reżimu” są także dziennikarze. A ja jestem redaktorem naczelnym „ideologicznie szkodliwej” (według rosyjskich propagandystów) gazety. A Tamara to członkini NUJU (Narodowy Związek Dziennikarzy Ukraińskich — przyp. red.).

Godz. 11.23, Bucza, ulica Energetyków 12, ratusz miejski w Buczy. Z dziennika Serhija Kulidy

Spokój. Poszedłem zobaczyć, co się dzieje przy ratuszu. Ludzi — masa. Kolejka, bardziej przypominająca tłum, czeka na autobusy, ciągnie się od przychodni na Polowej do urzędu miasta. Chociaż ogłoszono o odjeździe tylko kobiet i dzieci, w tłumie jest pełno dorosłych mężczyzn w wieku poborowym. Być może tylko odprowadzają swoich bliskich. W kolejce widzę wielu emerytów i osób na wózkach. Dzieci trzymają na rękach klatki z kotami, chomikami i, niespodziewanie zauważyłem, białymi szczurami i żółwikami. Dorośli mają psy różnych ras i rozmiarów. „Arystokraci” z solidnym rodowodem i „bezdomne” szczeniaczki. Zauważyłem, że na czele kolejki (widocznie przybiegła jedna z pierwszych) stoi mieszkanka naszej klatki z piątego piętra o imieniu Walentyna, która udaje aktorkę. Albo udaje, albo naprawdę jest szalona. Chociaż jąka się, to bardzo dobrze wszystko rozumie i orientuje się w czasie i przestrzeni. Autobusów nie widać, ale wszędzie — zaparkowane samochody osobowe. Ich pasażerowie pławią się w nadziei, że przejadą na tereny kontrolowane przez Ukrainę w jednej wspólnej kolumnie, bo Rosjanie strzelają do pojedynczych aut. Czas płynie, ludzie wyczekują ewakuacyjnego transportu, ale bezskutecznie…

Godz. 14.40, Bucza, bulwar Bohdana Chmielnickiego, podwórko. Z dziennika Serhija Kulidy

Na ulicy mroźny wietrzyk. Stoimy w podwórku z chłopakami. Palimy i omawiamy sytuację: „sojusznicy” wciąż nam nie zamknęli nieba, nie dają samolotów, tylko „Bayraktary”, jak informują portale informacyjne, niszczą wrogą technikę. A jeszcze — Polska dostarcza nam czołgi i zaczęła przyjmować naszych uchodźców w niewiarygodnych ilościach. W końcu to my, przecież, chyba najbliżsi krewni. Pomimo historycznych, powiedzmy sobie, kłopotów i nieporozumień. To jak w każdej rodzinie: kłócą się, nawet biją, ale zawsze się godzą i dalej żyją w miłości i zgodzie. Tak i my z Polakami…

Godz. 17.32, Bucza, bulwar Bohdana Chmielnickiego. Z dziennika Serhija Kulidy

Zmierzcha się. Widzę, jak niektórzy nasi sąsiedzi wracają spod ratusza, zmarznięci i rozczarowani. Więc autobusy nie przyjechały. Włodzimierz czyta komunikat z ratusza o tym, że „Rosjanie złamali wcześniejsze porozumienia dotyczące Buczy — kolumna z 50 autobusami stoi na punkcie kontrolnym w Stojance. Rosyjscy żołnierze nie przepuszczają transportu do Buczy. Trwają negocjacje, aby odblokować ewakuację, ponieważ w centrum Buczy czeka trzy tysiące ludzi”. Kacapom nieważny jest los Ukraińców. Przyszli tu, by ich zabijać, gwałcić, okaleczać, grabić…

Godz. 22.05, Bucza, bulwar Bohdana Chmielnickiego, piwnica. Z dziennika Serhija Kulidy

Wieczorem zebrałem chłopców — Romana i Denisa — w zaułku naszej podziemnej „fortecy”.

— Jak chcecie, ale samochód trzeba „postawić na koła”.

— A co my możemy zrobić… — zaczął właśnie Roman, ale przerwałem mu ostro:

— Nawet nie zaczynaj. Wam się głowy nie tylko do jedzenia nadają. Myślcie… Okażcie się prawdziwymi mężczyznami. Musicie uratować nasze kobiety…

Zamilkli.

— Coś wymyślimy — stwierdził stanowczo Denis.

— No i dobrze. A teraz — spać…

10 marca 2022, czwartek

Godz. 10.14, Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego, piwnica. Z dziennika Serhija Kulidy

Dziś „rocznica” – dwa tygodnie od rozpoczęcia pełnoskalowej wojny. I prawie cały ten czas spędziliśmy w piwnicy. Już się do tego przyzwyczailiśmy. Codzienne oczekiwanie na dobre wieści. Ale na razie ich nie ma. W całej Ukrainie, tak jak u nas w Buczy, śmierć zbiera swoje straszne żniwo. My, naiwni, mieliśmy nadzieję, że rosyjski naród sprzeciwi się tej awanturze Kremla, ale okazało się, że tępe kacapy tylko poparły niszczenie naszego kraju. Rozbrzmiewają wezwania: „Uciekaj, banderowcu, uciekaj faszysto!” Nacjonaliści, faszyści, okazuje się, że to my, a nie Rosjanie… Tu mówią, że im zawrócono w głowach. Kategorycznie się nie zgadzam. Zabijać, grabić – to jest zapisane, zaprogramowane w rosyjskim kodzie genetycznym. Nigdy nie byli inni. Nigdy…

Godz. 11.08, Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego, dziedziniec. Z dziennika Serhija Kulidy

Rano Denis i Roman – przy samochodzie. Próbują odpalić. Nie wychodzi. Zięć rzuca klątwy, zapala kolejnego papierosa i znów pochyla się nad maską „cudu niemieckiego przemysłu motoryzacyjnego”. Ale auto milczy jak zaklęte. Ani mru.., mru… No, to nie zabawa…

Godz. 11.20, Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego. Z dziennika Serhija Kulidy

Dziś słoneczny, wiosenny dzień. Postanowiliśmy otworzyć okna, żeby trochę przewietrzyć mieszkanie, które od ponad dwóch tygodni nie było porządnie sprzątane. Korzystając z ciszy, zaparzyłem kawę na podwórkowej kuchni i wyszedłem na balkon, żeby zapalić papierosa. Jak kiedyś… Uważnie upewniwszy się, że bulwar jest pusty, wyjrzałem na zewnątrz. Nie ma żywej duszy ani jednego samochodu. Ale obok naszego kościoła działo się coś dziwnego. Wydawało mi się, że za kościołem, którego budynek zasłaniał mi widok, żółta koparko-ładowarka zaczyna kopać ziemię. Potem do ogrodzenia kościelnego zbliżyła się ciężarówka i wjechała na teren kościoła. Najpierw nie zrozumiałem, co się tam dzieje, ale potem się domyśliłem: chowają poległych. I dopiero teraz przekonałem się, że pogłoski o dziesiątkach zabitych są prawdziwe. I że na moich oczach przy kościele kopią „braterską mogiłę”.

Godz. 12.25, Bucza, ulica Energetyków 12, ratusz miejski w Buczy. Z dziennika Serhija Kulidy

Przy ratuszu znów zebrał się tłum, podobny do wczorajszego. Długo czekali. I nagle w oddali pojawiły się żółte „szkolne” autobusy… Patrzyłem, jak ludzie opuszczają Buczę, jak żegnają się (może na zawsze) z rodzinami: dzieci – z tatami, żony – z mężami, i nie mogłem powstrzymać łez… Nigdy nawet nie myślałem, że przyjdzie mi przeżyć coś takiego… Ostatecznie postanowiłem: z Buczy trzeba wyjechać. Jak najszybciej…

Godz. 19.34, Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego, dziedziniec. Z dziennika Serhija Kulidy

Chłopcy opowiadają, że okazało się, iż Tatiana – ta z Doniecka, która agitowała sąsiadów, aby „przesiedzieć” – cicho wzięła nogi za pas z córką, wnukami i zięciem. Rano byli, a wieczorem ani śladu. Pytamy się: po co ludzi wprowadzała w błąd? Jaki w tym sens? Trochę nieprzyjemnie…

11 marca 2022, piątek

Godz. 10.10, Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego, piwnica. Z dziennika Serhija Kulidy

Rano nasz „komendant” Sasza zajął się inwentaryzacją dostępnych produktów „wspólnego kotła” — konserw, mąki, ziemniaków, oleju, cukru, soli, różnych kasz, słodyczy itp. Wydaje się zadowolony:

—Powinno to wystarczyć na miesiąc, a może i dłużej.

To dobrze. Mamy zapasy wody (pitnej i technicznej) – stoją w trzylitrowych słoikach i w plastikowych kanistrach na podłodze wzdłuż piwnicznych ścian. Telefony i latarki ładujemy powerbankami. Drzwi są solidnie wzmocnione mocnymi podporami. Obok nich kilka siekier, łomów i łopat – do samoobrony. Jest gdzie spać i czym się przykryć. Ale leków i świec mało. Więc (chciałem napisać „żyć”) – można przetrwać…

Godz. 12.25, Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego, podwórko. Z dziennika Serhija Kulidy

Chłopaki kopią volkswagena. Wściekli. Lepiej o nic nie pytać…

Godz. 14.30, Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego. Z dziennika Serhija Kulidy

Ewakuacja z Buczy trwa, a my siedzimy… Może ktoś (a tacy na pewno się znajdą) powie: „Widzisz, chciał uciec… Tchórz!”. Ale jakoś nie chce mi się, żeby moi bliscy, przyjaciele przeczytali nekrolog o tym, że „w Buczy z rąk raszystów zginął redaktor naczelny ‘Literackiej Ukrainy’”… To bez sensu… Komu to przyniesie korzyść?…

Godz. 17.47, Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego. Z dziennika Serhija Kulidy

Postanowiłem prowadzić ten dziennik, dopóki Bucza nie zostanie uwolniona. Wierzę, że my – z pewnością!!! – zwyciężymy. Że ten nazistowski gnój, ten wylęg z ‘kompleksu Napoleona”, ten łobuz, który siedzi na Kremlu, zdechnie. A jeszcze lepiej, żeby Pujło znalazł się na ławie oskarżonych w nowej Norymberdze. Razem ze swoimi poplecznikami-mordercami. Tak będzie! Niech Bóg błogosławi Ukrainę!

12 marca 2022, sobota

Godz. 9.33 Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego. Z dziennika Serhija Kulidy

Dzień zaczyna się od informacji, którą naszej rodzinie przekazuje Roma. Wiadomości, niestety, niezbyt pocieszające… Ale ukraiński wojsko nadal zadaje ciosy w odpowiedzi. Ach, ten wasz rosyjski sen o zajęciu Ukrainy w trzy dni. Cholera wam, a nie Ukraina! Jeszcze Roma pokazała obrazki rosyjskich jeńców, które grasują w Internecie. Panie, jacy oni degeneraci! Niskorosłe, krzywonogie, żałosne i jakieś osłabione. Ich twarze wyraźnie nie są obciążone „pieczęcią mądrości”. Przejawia się w nich bezgraniczna głupota tych, którzy, według dzielnego żołnierza Szwejka, przywykli „jeść wszystko, co rymuje się ze słowem ‘jeść’”. Ci prowodyrzy „rosyjskiego świata” w prążkowanych strojach przypominających tylko wojskowe mundury. A to są „wielkorosyjanie”, to jest „druga armia świata”, którą Rosja straszyła świat, jak zwykle, blefując i kłamiąc.

Godz. 10.11, Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego, podwórko. Z dziennika Serhija Kulidy

Przy wejściu do naszej piwnicy mieszkańcy karmią bezdomne zwierzęta. Nałożyli jakąś kaszę na talerze, nalali wody. W kolejce pierwsza grupa kotów. Kilka psów siedzi i cierpliwie czeka na swoją porcję. Zauważyłem, że już w pierwszych dniach wojny na ulicach przybyło więcej zwierząt domowych. Widać było, że one – zazwyczaj rozpieszczone i zadbane – teraz są trochę zdezorientowane i przytłoczone. Psy i koty wyraźnie nie rozumiały, co się stało, ich smutne oczy były pełne łez (nie przesadzam), smutku i strachu. Nie rozumiały, dlaczego nagle znalazły się na ulicy, dlaczego je, jeszcze wczoraj przytulane i karmione, nagle zostawiły „mamusie” i „tatusie”. Czym zawiniły przed nimi?… Patrzenie na porzucone zwierzęta jest nie do zniesienia. I nic nie można zrobić, aby pomóc. Można tylko dać kawałek kiełbasy albo chleba. To uświadomienie bezsilności jeszcze bardziej pogłębiało ból, pogłębiało poczucie bezbronności.

Ale później, opowiadali ludzie, w mieście pojawili się wolontariusze, którzy podjęli się ratowania porzuconych „naszych mniejszych braci”. A te cholerne kacapskie trupy, przeciwnie, dla zabawy strzelały do nich, katowały, skórowały, nawet zjadały. Szczególnie smakowały im alabaje. O tym opowiedział mi jakiś człowiek, który przeniósł się do centrum miasta z Lisowej Buczy. A jeszcze opowiadał, że rosyjscy zbrodniarze zastrzelili konie ze stadniny buczyńskiej. Nawet hitlerowcy podczas II wojny światowej nie dopuszczali się takiego barbarzyństwa. Jacyż to krwiożerczy ci „narodobogosławieńcy”! To nie ludzie, to zbiorowa apokaliptyczna Bestia…

Godz. 11.09, Bucza, ulica Energetyków 12, ratusz miejski w Buczy. Z dziennika Serhija Kulidy

Przy ratuszu odbywa się ewakuacja. Ludzie pośpiesznie opuszczają miasto i porzucają wszystkie dobra, nie mając nadziei na „łaskę zwycięzcy”. W Buczy osiadł przytłaczający strach i złowieszczy mrok… Mieszkańcy Buczy jadą autobusami, własnymi samochodami (jeśli komuś jeszcze został benzyna w bakach), rowerami, idą pieszo. Aby jak najdalej od śmierci. Ale żaden z nich nie ma gwarancji, czy dojedzie lub dotrze do upragnionego celu. Świadectwem tego są spalone samochody na ulicach i na drodze „warszawskiej” oraz okaleczone ciała obok.

Godz. 14.23, Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego. Z dziennika Serhija Kulidy

Tamara milczy o wyjeździe, ale to milczenie mówi więcej niż jakikolwiek krzyk.

— Jak się masz? — zwracam się do żony, rozumiejąc kompletny idiotyzm takiego pytania.

— Dobrze… Bardzo dobrze — odpowiada z sarkazmem. — Lepiej niż wszyscy…

Obraca się i odchodzi…

Chłopcy, obecni przy tej rozmowie, spuszczają oczy przed moim parzącym spojrzeniem i idą do przeklętego samochodu…

Godz. 21.18, Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego, piwnica. Z dziennika Serhija Kulidy

Co tu pisać? Nie ma co… I tak wszystko jasne – z tej pułapki trzeba się wydostać. To nie gra w chowanego – Rosjanie znajdą cię czy nie. Nie gra w „kozaków – rozbójników” – stracą albo będą łaskawi. To prawdziwe reality show o przetrwanie…

Kolejny fragment wkrótce na naszym portalu.

Na ulicy zimno. Tak samo na sercu – SIÓDMY fragment książki SERHIJA KULIDY „Bucza. Wiosenny strzał. Krótka kronika okupacji”

W gabinecie na biurku wciąż leżą jakieś notatki, zeszyty, notatniki… Wszystko to wydaje się obce i zbędne. Nawet nie potrafię sobie wyobrazić, co będzie jutro. Właściwie, nawet dzisiaj. Niczego nie planujemy… Istniejemy… – publikujemy kolejny fragment książki Serhija Kulidy „Bucza. Wiosenny strzał. Krótka kronika okupacji”.

„Bucza. Wiosenny strzał. Krótka kronika okupacji” to książka pisarza i dziennikarza Serhija Kulidy (napisana przy współpracy z Ihorem Bartkivem), poświęcona wydarzeniom na przedmieściach stolicy Ukrainy w pierwszych dniach rosyjskiej agresji. Jest to kronika wydarzeń (dzień po dniu), których świadkami są mieszkańcy Buczy, a także – pamiętnik autora, który trzy tygodnie spędził w piwnicy swojego domu chroniąc się przed ostrzałem. Wstęp i pierwszy fragment można przeczytać TUTAJ, kolejne dostępne są TUTAJ.  Tytuły fragmentów od redakcji portalu sdp.pl.

5 marca 2022, sobota  

Godz. 10.08, Bucza, bulwar Bohdana Chmielnickiego. Z dziennika Serhija Kulidy

Przyjaciółka powiedziała Ninusi, że z sąsiedniego Irpienia odbywa się ewakuacja pociągami. W Buczy — cisza. Żadnych nowin o „zielonym korytarzu”, którym można byłoby opuścić miasto. Ledwo dodzwoniłem się do jednej wpływowej osoby, która, jak się dowiedziałem, zajmuje się kwestiami ewakuacji ludzi. Do osoby, która zawsze zapewniała, że w trudnej chwili jest gotowa podać pomocną dłoń. Zapytałem, czy pomoże mojej rodzinie opuścić Buczę, bo auto się zepsuło, a ja nie wiem, co robić. Ten odparł: — Radź sobie sam…

— Ale jak?

— Jak chcesz — i rzucił słuchawkę.

Godz. 12.30, Bucza, bulwar Bohdana Chmielnickiego. Z dziennika Serhija Kulidy

Ze względu na brak gazu kłopotliwa staje się kwestia przygotowania jedzenia. Na „wspólnej naradzie mieszkańców” postanowiono zbudować na podwórku „kuchnię polową”. Już po kilku godzinach ruszyła pełną parą. Sprytni chłopcy, ci młodsi, przywlekli deski, z których zbudowali całkiem przyzwoity domek. Gdzieś znaleźli dwa piece. Sąsiedzi wyciągnęli kilka stołów. A ja poświęciłem jakieś swoje papiery i książki na rozpalenie ognia. Z goryczą stwierdzam, że część mojej kolekcji „staroci” poszła z dymem… Później do kuchni, gdzie kierownictwo przejęły dwie nasze sąsiadki Gaja i Lida, mieszkańcy zaczęli wnosić zapasy mięsa i ryb, różne wędliny i kiełbasy. Całe to dobro nie mogłoby być długo przechowywane z powodu braku prądu. Postanowiliśmy więc zrobić szaszłyki, pieczeń itp. A jakie to „grillowanie” bez wina? Bez skrupułów opróżniając własne zapasy, ludzi wnieśli na stół wyrafinowane napoje. W rezultacie obiad zamienił się w prawdziwą ucztę. Podczas zarazy… raszystowskiej…

Godz. 15.33, Bucza, bulwar Bohdana Chmielnickiego. Z dziennika Serhija Kulidy

Swatka znowu próbowała przedostać się do swojego domu przy ulicy Szewczenki, aby nakarmić koty i psa. Na próżno… Spotkała znajomą – opowiada – która poinformowała ją, że kacapy są prawie wszędzie. Strzelają do ludzi, rabują. Sytuacja jest szczególnie niebezpieczna w okolicy Szkłozawodskiej, gdzie już zabito wielu jej znajomych. Oksana płacze…

Przypomniałem sobie o swacie. Igor gdzieś w obronie terytorialnej w okolicach Wyszgorodu. Walczy…

Godz. 18.15, Bucza, bulwar Bohdana Chmielnickiego, piwnica. Z dziennika Serhija Kulidy

U nas okresowo coś trzaska i pęka. Raz prawie obok, raz — gdzieś w oddali. Już się jakoś przyzwyczailiśmy, ale przeważnie siedzimy w piwnicy. Tamara ma się coraz gorzej (to widzę), ale ona się pociesza, powtarzając jak zaklęcie: „wszystko będzie dobrze”. Nerwy u wszystkich napięte jak struny. Czasem pękają i wtedy są kłótnie. Powody do nieporozumień w istocie są nieważne. Przed wojną nikt by na coś takiego nie zwrócił uwagi. A dzisiaj jakieś drobiazgi nabierają „wszechświatowego” wymiaru. Boże, kim się stajemy? Podobne incydenty widzę u wszystkich rodzin, które schroniły się w piwnicy…

Godz. 20.13, Bucza, bulwar Bohdana Chmielnickiego, piwnica. Z dziennika Serhija Kulidy

Mamy ogromną chęć wyjechać, ale nie mamy możliwości. Korytarzy humanitarnych najeźdźcy nie otwierają, a pojedyncze samochody ostrzeliwują. Na ulicy jest zimno. Tak samo na sercu. Dochodzą wieści, że „zachodni partnerzy” odmawiają „zamknięcia nieba”. Bzdury, że Putin ich nie zrozumie. Odstępują… A póki co, na ile wiemy, tylko Polska naprawdę przejmuje się wojną, wysyła nam broń.

Zadzwonił Sławko. Pyta: „Jak się masz?”. Odpowiadam: „Normlanie”. A co jeszcze można powiedzieć? Że — do d**y? I tak to jest oczywiste…

6 marca 2022, niedziela

Godzi. 8.15, Bucza, bulwar Bohdana Chmielnickiego, piwnica. Z dziennika Serhija Kulidy

Ładujemy telefony z powerbanków. Dzięki temu mamy możliwość utrzymywania kontaktu ze światem. Rano zadzwonił jakiś prenumerator „Literackiej Ukrainy”. Groźnym głosem pyta: — Dlaczego gazeta nie przychodzi? Zapłaciłem pieniądze…

— Wojna — lakonicznie wyjaśniam sytuację.

— O co chodzi?… — oburza się rozmówca.  — Powinniście zapewnić wydanie gazety! Skandal!…

Odmawiam dalszej dyskusji, żeby nie powiedzieć niczego zbędnego. Zabrakło słów.

Godz. 11.10, Bucza, bulwar Bohdana Chmielnickiego. Z dziennika Serhija Kulidy

Nasze przytulne mieszkanie stało się teraz jak obce. Z półek spoglądają na mnie książki, jakby zapraszając: weź nas do rąk, przewróć strony, przeczytaj… Nie chcę i nie mogę. W gabinecie na biurku wciąż leżą jakieś notatki, zeszyty, notatniki… Wszystko to wydaje się obce i zbędne. Nawet nie potrafię sobie wyobrazić, co będzie jutro. Właściwie, nawet dzisiaj. Niepewność determinuje sposób istnienia. Żyjemy — dosłownie! — godzinami. Niczego nie planujemy… Istniejemy… Ale staram się nie pokazywać mojej desperacji. Żartuję. Czasem wygłaszam jakieś bzdury. Wszystko po to, aby tylko podtrzymać ledwo płonący płomień tak zwanego nastroju.

Godz. 13.25, Bucza, bulwar Bohdana Chmielnickiego. Z dziennika Serhija Kulidy

Jasza, gdy jesteśmy w mieszkaniu, ciągle prosi się „na ręce”. I gdy go weźmiesz, obejmiesz — to jakby chciał cię pocałować, wyrażając w ten sposób swoją miłość i oddanie. Kiedyś mieliśmy już psa o imieniu Jasza (w dokumentach: Jakob), delikatnego, ale niezależnego pieska, którego znał cały blok. Samodzielnie spacerował po podwórku, sam wracał do domu. Sąsiedzi nawet zwracali się do niego per „Pan”. I nie było to tylko żartobliwe szacunek. Jasza-Jakob był bardzo mądry, wrażliwy, nie boję się tego słowa, inteligentny. Ale, niestety, kiedy nadszedł jego czas, umarł. Nigdy nie zapomnę jego oczu pełnych łez, gdy zawiozłem przyjaciela do kliniki weterynaryjnej. Tam właśnie umarł, gdy tylko położyłem go na stole do badań. Razem z żoną, przepłakaliśmy trzy dni i postanowiliśmy zaadoptować dokładnie takiego samego psa, bo pustka w duszy była niewyobrażalna. Zgodziliśmy się, że to rozwiązanie nie powinno być traktowane jako zdrada naszego aniołka. Raczej — jak jego reinkarnacja. Takiego malucha znaleźliśmy w wiosce Fenewicze. Gdy Tamara i ja weszliśmy na podwórze, gdzie mieszkał mężczyzna, który hodował psy, „napadła” na nas grupa białych sympatycznych kłębków futra. Ale po obwąchaniu gości, gromada wróciła do swoich psich spraw. I dopiero jeden z nich (dokładna kopia zmarłego Jakoba) chciał uporczywie wejść Tamarze na ręce. Zresztą, ten „egzemplarz” był większy od innych swoich młodszych krewnych. I to tylko dodawało mu pewnego uroku. Tak jak czarny ogon.

— Sierioża, to on — westchnęła z radością Tamara. — To… nasz Jasza…

Całą drogę spędził w ramionach żony. Ale już niedługo pokazał swoją „prawdziwą twarz”. Pogryzł nowe sandały żony, moje ulubione trampki i buty córki. Za nic miał poranne i wieczorne spacery, więc raz za razem ktoś z domowników wchodził w kałużę lub coś znacznie poważniejszego. Jasza nauczył się domagać jedzenia, siedząc przy kuchennym stole, trącając łapkami z niecierpliwości. Chciał spać w naszym łóżku. I gdy próbowaliśmy go przegonić chociaż na kraniec, niezadowolony mruczał. Kiedyś, gdy zabraliśmy go do weterynarza, ugryzł w palec Tamarę, która go trzymała. Rana była bolesna — w szpitalu żonie założono szwy i drenaż, potem codziennie trzeba było oczyszczać ranę. Nad Jaszą zawisła poważna groźba deportacji. Żona była bardzo zdeterminowana: „Że to mnie własny pies tak pogryzł!…” Sprawa doszła do wolontariuszy, którzy zgodzili się zabrać młodego łobuza. Wieczorem przypięliśmy „przestępcę” do smyczy i ruszyliśmy… Ja kategorycznie odmówiłem uczestnictwa w ceremonii pożegnania, więc żona musiała zrobić to sama. Nerwowo zapaliłem papierosa. Ale nawet nie zdążyłem go do połowy skończyć, gdy przed moimi oczami pojawiła się szczęśliwie uśmiechnięta Tamara, a obok jej nóg radośnie merdał ogonem… Jasza.

— Jak mogłabym go oddać? — płakała i jednocześnie śmiała się Tamara. — On, gdy wzięłam go na ręce, żeby pożegnać, przytulił się do mnie, i wierzysz, zaczęły mu płynąć łzy. I ja też zapłakałam. I powiedziałam, że nikomu go nie oddam! Niech gryzie… I gryzł. Co prawda łagodnie i zupełnie bezboleśnie. Tak, żeby dyscyplinować swoich właścicieli. Ale przestał szarpać obuwie i załatwiał się tylko w czasie spacerów. Okropnie pokochał, gdy mu drapano brzuch i uwielbiał całować… I teraz jego „szczęśliwe barbarzyństwo” poszło na marne. Jasza nie rozumie: co się stało? Dlaczego nikt go nie głaszcze, nie daje smakołyków?.. Wiele rzeczy też nie rozumiemy… Niestety…

Godz. 17.00, Bucza, bulwar Bohdana Chmielnickiego, piwnica. Z dziennika Serhija Kulidy

Siedzimy w zimnej wilgotnej piwnicy. „Dzieci podziemia”, jak pisał Korolenko. Nie ma światła, nie ma też życia w zwykłym znaczeniu tego słowa. Błądzimy korytarzami piwnicy, palimy papierosy i szukamy dobrych wieści w telefonach. Widzę, że Tamarze jest strasznie źle. Trzyma się ostatkiem sił. Jeśli odejdzie, nie wytrzymam długo. Jesteśmy jakby połączeni pępowiną. Bardzo ją kocham. Mnie też jest źle. Połykam tabletki, które mi przepisał „doktor nauk medycznych, profesor” (co tam jeszcze było na wizytówce?). Nie odczuwam ulgi. Na ulicy coś wybucha, gdzieś niemal obok słychać strzały z broni automatycznej. Może właśnie teraz, w tej samej chwili, czyjaś dusza odlatuje do nieba?… Niech będzie przeklęta, rosyjska plugawość!

Godz. 18.31, Bucza, bulwar Bohdana Chmielnickiego. Z dziennika Serhija Kulidy

W mediach społecznościowych informują o zranieniu naszego burmistrza Anatolija Fedoruka. Myślałem, że został ewakuowany. A tu proszę…

7 marca 2022, poniedziałek

Godz. 9.15, Bucza, bulwar Bohdana Chmielnickiego. Z dziennika Serhija Kulidy

Rozchodzą się plotki, że przy ratuszu zbierają się ludzie do ewakuacji. Chciałem pójść zobaczyć — Toma mi nie pozwoliła. Boi się, że trafię w ręce bandytów, bo ludzie mówią o dziesiątkach zabitych mieszkańców Buczy. Pod oknami grasują rosyjskie transportery opancerzone. Trwają ostrzały. Kto, dlaczego i do kogo strzela — niejasne. Żona z córką próbują coś sobie znaleźć do roboty w mieszkaniu. Wnuki cały czas wbite w ekrany swoich telefonów. Zięć stara się być użyteczny na podwórku: rąbie drewno do kuchni, biega po wodę. Potajemnie, żeby nikt nie widział, wypija sto gramów „na rozgrzewkę”. I nie wydaje się, żeby był sam.

Godz. 18.37, Bucza, bulwar Bohdana Chmielnickiego. Z dziennika Serhija Kulidy

Na ulicy jest mroźno, w piwnicy zimno, w mieszkaniu pusto, a w sercu nieopisana tęsknota. Spojrzałem na siebie w lustrze i nie poznałem tego faceta w zwierciadle. Nieumyte włosy, nieogolona twarz, obskurne sportowe spodnie, znoszona zimowa kurtka. Czy to naprawdę ja?!

8 marca 2022, wtorek

Godz. 10.18, Bucza, bulwar Bohdana Chmielnickiego. Z dziennika Serhija Kulidy

W nocy bardzo huczało. Słychać było to w piwnicy. Posłuchaliśmy trochę i położyliśmy się dalej spać.

Godz. 11.47, Bucza, bulwar Bohdana Chmielnickiego, podwórko. Z dziennika Serhija Kulidy

Dziś jest kobiece święto, a ja (po raz pierwszy!) nie zdołałem podarować moim dziewczynkom chociaż kwiatka. Pozdrowiłem werbalnie, przytuliłem, pocałowałem… Rano mieszkańcy naszej klatki i, odpowiednio, piwnicy zebrali się na podwórku — zarówno kobiety, jak i mężczyźni. Ktoś z naszych w końcu znalazł bukiet i postawił go w trzylitrowym słoiku z wodą, który stał na ławce przy schodach do budynku. Natychmiast pojawiły się też cukierki i wino. Wszystkie „reprezentantki płci pięknej” zgromadziły się przy „świątecznym stole”, śmiały się, nawet żartowały. Ten, jedyny w swoim rodzaju, bukiet wywołał u nich burzę emocji i… łzy. Ale, pomimo wszystko, nasze „piękne połówki” trzymały się z godnością.

Godz. 14.39, Bucza, bulwar Bohdana Chmielnickiego. Z dziennika Serhija Kulidy

Mówią, że jutro będzie ewakuacja z Buczy. Zobaczymy… Plotki o „zielonych korytarzach” krążą już od kilku dni. Wahania: czy warto uciekać, czy nie? Niektórzy sąsiedzi skłaniają się ku pozostaniu w domu. Bo można się dogadać z wrogami i nie będą oni ruszać pokojowych mieszkańców. Ja bardzo wątpię, bo plotki o egzekucjach coraz bardziej rozprzestrzeniają się po mieście. Szczególnie niebezpieczna sytuacja jest na Szkłozawodskiej. Mówią, że nasza sąsiadka, która mieszkała obok kościoła i pracowała w ratuszu, została zastrzelona razem z dwójką dzieci. Przy okazji, samochód Romana nadal stoi bez nadziei na uruchomienie. Znowu poprosiłem Denisa, żeby sprawdził, co się stało z autem. Trzeba jakoś go uratować…

Godz. 17.03, Bucza, bulwar Bohdana Chmielnickiego, podwórko. Z dziennika Serhija Kulidy

— No, jak tam? Prowadzisz dziennik? — zapytał mnie Serhij, piłkarz z szóstego piętra. — Skończy się wojna, napiszesz książkę.

— Coś tam notuję — odpowiadam. — Jaka tam książka?.. Tak, coś dla siebie… Żeby jakoś się rozerwać, oderwać od tego…

— Pomyśl, będzie bestseller — nie daje za wygraną sąsiad, uśmiechając się. — I o mnie wspomnij.

— Jak przeżyję, napiszę, wspomnę — uspokajam jego fantazje.

— Koniecznie.

Kolejny fragment wkrótce na naszym portalu.

 

Pisane w świetle latarki – SZÓSTY fragment książki SERHIJA KULIDY „Bucza. Wiosenny strzał. Krótka kronika okupacji”

Średniowiecze przyszło do piwnicy. Oleksandr przytwierdza świece do betonowych ścian. Sąsiedzi używają telefonów zamiast latarek. Od czasu do czasu wpadają na siebie w ciemności… – publikujemy kolejny fragment książki Serhija Kulidy „Bucza. Wiosenny strzał. Krótka kronika okupacji”.

„Bucza. Wiosenny strzał. Krótka kronika okupacji” to książka pisarza i dziennikarza Serhija Kulidy (napisana przy współpracy z Ihorem Bartkivem), poświęcona wydarzeniom na przedmieściach stolicy Ukrainy w pierwszych dniach rosyjskiej agresji. Jest to kronika wydarzeń (dzień po dniu), których świadkami są mieszkańcy Buczy, a także – pamiętnik autora, który trzy tygodnie spędził w piwnicy swojego domu chroniąc się przed ostrzałem. Wstęp i pierwszy fragment można przeczytać TUTAJ, drugi TUTAJ, trzeci TUTAJ, czwarty TUTAJ, piąty TUTAJ.  Tytuły fragmentów od redakcji portalu sdp.pl.

3 marca 2022, czwartek

Godz. 8.00, Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, piwnica. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Rano coś już bardzo grzmi. Nauczyliśmy się już odróżniać „wyjazd” od „przyjazd”. Teraz mogę usłyszeć, co słychać z zachodu. To znaczy, oczywiście, są to Rosjanie, którzy zajęli już Borodiankę, Niemiszajewo oraz inne wsie i weszli do Worzela. Stamtąd strzelają.

Chłopcy z sąsiedztwa, którym udało się już przeprowadzić rekonesans, mówią, że w Buczy słychać strzały z broni automatycznej. Barbarzyńcy próbują więc zdobyć miasto…

Godz. 10.13, Bucza, ul. Energetyków 12, Urząd Miasta Bucha. Z pamiętnika Serhija Kulidy

W tajemnicy przed Tamarą postanowiłem dowiedzieć się, jak wygląda sytuacja w Urzędzie Miasta. Udałem się tam ostrożnie, kryjąc się w cieniu okolicznych domów. Ani jednej żywej duszy na ulicy. Jakoś mroźno i wilgotno. Przelatuje mały, mokry płatek śniegu. I niespodziewana cisza… No, prawie…

Zerkam ostrożnie zza rogu Urzędu Miejskiego i widzę przy wejściu pięciu mężczyzn ubranych w ukraińskie mundury. Obserwuję, jak mówią do swojego smartfona, że ​​„nad miastem Bucza wisi ukraińska flaga” i podnoszą ją na maszt.

Z radości pobiegłem, kulejąc, do domu, aby przekazać dobrą nowinę – nasze miasto zostało wyzwolone. Ale nie zdążyłem się podzielić się „dobrymi wiadomościami”, ponieważ rakiety zaczęły gorączkowo latać nad domem.

Nieco później Roma przeczytała na portalach społecznościowych wiadomość, że hordy wkraczają do Buczy z różnych stron. Mam pytanie: co to było z tym podniesieniem flagi? Czyżby Bucza została „wyzwolona” tylko na dziesięć, piętnaście minut, a potem dostała się ręce kacapów? Co to jest? Głupi pijar? Próbowali podnieść morale? Jak mawiała Ninusia, gdy była nastolatką: „Jesteś dziwny!”

Godz. 19.32, Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, piwnica. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Nastrój wszystkich jest, delikatnie mówiąc, zły. Sąsiedzi, podobnie jak my, weszli do swoich podziemnych „kabin” i niemal szeptem omawiają sytuację. Jasne, że można się spodziewać nieproszonych gości…

Doświadczona Tatiana, o której już wspomniałam, spaceruje wśród ludzi i radzi, aby w miarę możliwości chować zagraniczne paszporty i kosztowności w jakiejś kryjówce. Może ona ma rację.

Nagle to przerażające oczekiwanie zostało przerwane przez zięcia.

– Chodźcie, mama Toma i tata Seryoza, napijmy się! – Denis pocieszał się. – Zabrałem kolekcję z baru. Tak, na wszelki wypadek… Proszę… Kto ma ochotę na whisky, a może koniak, wino… Nie wstydzić się…

Co zaskakujące, propozycja zięcia zadziałała. Ludzie wyraźnie się ożywili. Tamara zaczęła szukać słodyczy, a ja „szczerze zazdrosny” (od dziesięciu lat nie piję alkoholu) zaczęłam parzyć kawę. Jak to mówią, na bezrybiu i rak ryba…

I tak dzień minął aż do wieczora. Nie bez powodu średniowieczni Europejczycy nazywali wódkę aqua vitae – „wodą życia”. A Maksym Rylski, który lubił „używać”, napisał kiedyś wiersz o następującej treści:

Nasz Kijów jest sławny

Najdroższe nam:

Jest też aqua vita,

Znajduje się tu także świątynia nauki.

4 marca 2022, piątek

Godz. 9.20, Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, lokal nr NN. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Wszystko więc wskazuje na to, że Bucza jest okupowana. Nie mogę uwierzyć, że to napisałem. Jakie skur…

Dawno, dawno temu moja babcia Hanna, jeśli pojawiały się jakieś kłopoty życiowe, powtarzała: „Aby tylko wojny nie było”. Ja, nastolatek, nie zwracałam zbytniej uwagi na jej wypowiedzi. I teraz zrozumiałem, co moja babcia miała na myśli. To upokarzający stan, kiedy zostaje się pozbawionym możliwości wpływania na otaczające nas wydarzenia, kiedy życie nasze i bliskich zależy od okoliczności, nastroju czy „dobrej woli” jakiegoś rosyjskiego kretyna, który potrafi zastrzelić człowieka dla zabawy lub tortury…

Z krążących po mieście informacji o barbarzyńskim charakterze Rosjan już wiadomo, że ich jednostki przypominają Sonderkommando, a Ukraińcy w ich rozumieniu (Putin wielokrotnie to podkreślał w zawoalowany sposób)  to podludzie. Gorsza rasa. A teraz Rosja przystąpiła do „ostatecznego rozwiązania kwestii ukraińskiej”. Podobnie jak naziści eksterminowali Żydów podczas II wojny światowej.

Mam przeczucie, że może nas czekać coś na wzór Holokaustu. Przypomnijcie sobie choćby Baturyn z listopada 1708 roku, gdzie Rosjanie na rozkaz Piotra I bezlitośnie wymordowali ponad 10 tysięcy Kozaków i mieszczan.

Pogrzebałem w swoich notatkach i znalazłem wymowny cytat Mykoły Markewicza o „Rzezi Baturyna”. Historyk napisał, że osobista straż kozacka hetmana, serdiukowie, zostali częściowo wycięci, częściowo związani linami w jeden tłum… Mieńszykow polecił katom rozstrzelać; wojsko, wszędzie i zawsze gotowe do grabieży, rozproszyło się po domach zwykłych ludzi i nie odróżniając niewinnych od winnych, eksterminowało spokojnych obywateli, nie oszczędzając ani kobiet, ani dzieci. Zwykła śmierć sama w sobie polegała na ćwiartowaniu żywych, obracaniu ich i przebijaniu, a następnie wymyślono nowe rodzaje męki, których wyobrażenie budzi przerażenie.

I czy tylko w Baturynie „wielcy Rosjanie” dopuścili się nieludzkich zbrodni?…

Jestem pewien, że nietrudno zdać sobie sprawę, że kacapy pokażą na Ukrainie swoją prawdziwą naturę i w pełni zamanifestują bestialską istotę „ruskiego miru”.

I wtedy przypomniały mi się słowa wiersza, w którym jego autor Jewhen Jewtuszenko pytał: „Czy Rosjanie chcą wojen?” Dziś odpowiedź brzmi: tak.

Godz.13.00, Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, piwnica. Z pamiętnika Serhija Kulidy

– Na podwórko – ani kroku – rozkazuje mi Tamara. – Ludzie mówią, że Rosjanie szaleją. Potrafią strzelać za nic…

Obiecuję, że będę posłuszny. Ale bądź mądry, mój zawód pozostawia ślad w charakterze. Zawsze muszę być „wtajemniczony”…

W domu zabrakło prądu, ogrzewania i gazu.

Średniowiecze przyszło do piwnicy. Oleksandr przytwierdza świece do betonowych ścian. Sąsiedzi używają telefonów zamiast latarek. Od czasu do czasu wpadają na siebie w ciemności.

Posiadamy również mały zapas świec. Ponadto Tamara zorganizowała kuchenkę na naftę. Siedzimy w półmroku pod stłumionymi eksplozjami, pogrążeni w myślach. Czasem pod wpływem chwili rozmawiamy o błahych rzeczach.

Żona ubolewa, że można było wyjechać. Milczę, bo czuję się winny…

Ledwo widzę, co przed chwilą napisałam w notesie. Jest za ciemno…

Godz.18.30, Bucza, bulwar Leonida Biriukowa nr 2, supermarket „Silpo”. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Poszła plotka, że ​​„Silpo” zostało otwarte. To tylko trzysta metrów od naszego domu, postanowiłem więc udać się do supermarketu. Tamara kategorycznie się temu sprzeciwiała, ja jednak uparłem się przy swoim zdaniu – rezerwy nie pozwolą nam długo wytrzymać. Choć w lodówce, która już nie działa, zostało jeszcze trochę mięsa, ryb i kiełbasy przechowywanych na „czarną godzinę”. Żona narzeka, ale zgadza się:

– Tylko bądź ostrożny. Błagam cię…

Wziąłem torbę i wprost wzbiłem się w powietrze. Ostrożnie przeszedłem przez łuk łączący nasze podwórko z bulwarem Chmielnickiego. Rozglądając się, przebiegłem przez ulicę i na skrzyżowaniu z autostradą skręciłem w lewo, w kierunku „Grand Bourget”, gdzie znajduje się „Silpo”. Po drodze dogoniłem grupę ludzi, którzy również wybierali się na zakupy.

W pobliżu „Grand Bourget” leżał niewybuch z „Gradu”, dalej – nasz pojazd bojowy. Jakiś starzec w pobliżu „Silpo” opowiadał, że rosyjscy żołnierze wyważyli drzwi do marketu i na jego oczach weszli do środka…

Wewnątrz „Silpo” był tłum ludzi, którzy w ciemnościach zamiatali z półek wszystko, co wpadło im w ręce. Czułem się jakoś nieswojo, że tak naprawdę muszę rabować… „Teraz nie chodzi o sentymenty” – uspokoiłem swoje nadszarpnięte sumienie. Musisz przetrwać…

Do torby wrzucam kawę, herbatę, kilka opakowań różnego rodzaju płatków… Ktoś krzyknął w ciemności: „Tutaj konserwy!” Ale kiedy poszedłem w stronę skąd dochodził głos, mądrzejszych buczan było już tam pełno. Podniosłem kilka puszek „byczków w pomidorach”, które leżały na podłodze i bardzo mnie to ucieszyło. W pobliżu działu z chlebem znalazłem dwa bochenki. Zostały oczywiście zdeptane, ale były w celofanie, więc zmieniły jedynie kształt, stając się czymś w rodzaju lawaszu. I nagle – cud! Wpadam na stojak z krakersami, ciasteczkami i goframi, który nie został jeszcze splądrowany. To szczęście!

Na zewnątrz jest zimno i pada deszcz. Robi się ciemno.

Starsza kobieta po osiemdziesiątce ledwo wyciąga rower z pobliskiego „Epicentrum”.

– Babciu, po co ci on? – pyta mężczyzna. – Zaraz upadniesz gdzieś razem z nim.

– Dla wnuka – świszczy głośno staruszka, jedną ręką trzymając się za serce, a drugą mocno ściskając kierownicę jednośladu. – Na urodziny będzie…

Ale co tam babcia.. Inni z „Epicentrum” na wózkach ciągną „plazmy”, lodówki, pralki, fotele, pościel, cały asortyment… A także – co mnie po raz kolejny dziwi – zabawki. Wózki są pełne dziecięcych zabawek. Na twarzach rabusiów widać radość, a jednocześnie skupienie: „Musimy jeszcze wykonać kilka ruchów… Taki gratisik, do cholery”…

Zapaliłem i wróciłem do domu. Po drodze coś koło mnie kliknęło. Przyszło mi nawet do głowy, że trochę jakby cykada. Naprawdę to były… rykoszety od kul. Strzelali gdzieś od strony Worzela, ze znacznej odległości, więc nie trafili.

A ja, wyobraziłem sobie ten obrazek, niczym bajkowy Mikołaj z torbą prezentów i papierosem w zębach, rzuciłem się do najbliższego rowu biegnącego wzdłuż toru. Odpocząwszy chwilę, wkradłem się do domu w złowieszczym mroku. Szczęśliwy, że nie było ofiar.

W piwnicy niecierpliwie czekała jego żona.

– Już się o ciebie bałam – Toma mnie przytuliła. – Jesteś naszym żywicielem rodziny!

Pisane w świetle latarki w piwnicy.

Godz. 20.10, Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, piwnica. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Wieczorem „bankietowaliśmy”. W oczach moich bliskich byłem bohaterem! Właściwie to czułem się upokorzona faktem, że muszę zdobywać pożywienie w tak niegodny sposób. Ale co tu można zrobić… A la guerre comme a la guerre, jak mówią Francuzi…

Czy nie pogrzebie nas żywcem tutaj, w piwnicy? – PIĄTY fragment książki SERHIJA KULIDY „Bucza. Wiosenny strzał. Krótka kronika okupacji”

Przed nami tylko śmierć, bieda, zagłada… Nie wiem dlaczego my, Ukraińcy, rozgniewaliśmy Boga… Dlaczego On wystawił nasz naród na taką próbę?… Co zrobiliśmy?… –  publikujemy kolejny fragment książki Serhija Kulidy „Bucza. Wiosenny strzał. Krótka kronika okupacji”.

„Bucza. Wiosenny strzał. Krótka kronika okupacji” to książka pisarza i dziennikarza Serhija Kulidy (napisana przy współpracy z Ihorem Bartkivem), poświęcona wydarzeniom na przedmieściach stolicy Ukrainy w pierwszych dniach rosyjskiej agresji. Jest to kronika wydarzeń (dzień po dniu), których świadkami są mieszkańcy Buczy, a także – pamiętnik autora, który trzy tygodnie spędził w piwnicy swojego domu chroniąc się przed ostrzałem. Wstęp i pierwszy fragment można przeczytać TUTAJ, drugi TUTAJ, trzeci TUTAJ, czwarty TUTAJ.  Tytuły fragmentów od redakcji portalu sdp.pl.

1 marca 2022, wtorek

Godz. 6.15, Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, lokal nr NN. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Rano jak zwykle zaniosłem pojemnik z „odpadami” do włazu kanalizacyjnego. (Swoją drogą zapomniałem napisać, że pod dowództwem naszego komendanta Oleksandra urządzono podziemne toalety. Są to zaklejone folią zakamarki w nieużywanych pomieszczeniach i dwa wiadra od farby. Jedno podpisane „M”, drugie – „K”. My mamy osobistą toaletę obok naszego podziemnego „mieszkania”).

Na podwórzu spotkałem Petra, poetę i taksówkarza.

– Mam dla ciebie paczkę papierosów – powiedział. – Chodźmy do mnie.

Petro mieszka na dziewiątym piętrze, ale winda nie działa. Musieliśmy pędzić pod górę, zatrzymując się, żeby złapać oddech. Chłopcy są już starzy, a i konsekwencje palenia stają się coraz bardziej widoczne.

– Tu mieszkam – znajomy pokazał przestronne trzypokojowe mieszkanie. – Spójrz na widok z okna! Stąd w linii prostej jest dwanaście kilometrów do Kijowa. Spójrz, miasto i wieża telewizyjna, jak w dłoni.

Tymczasem Petro pakuje mi torbę – nie tylko papierosy, ale i „kilka ziemniaków” („kilka” to pięć kilogramów), „proszę, daj Tamarze trochę kapusty i pomidorów”, trochę płatków, „bo ja ich nie jem” oraz „a może być bez kawy i słodyczy?”

Kiedy znosiłem to wszystko do piwnicy domem wstrząsnęły dwie potężne eksplozje. Po chwili oczekiwania ostrożnie udałem się na górę. Podwórze zasłane było fragmentami okaleczonych okien, pogiętymi dachami ganków i inną ślusarką. Kiedy podniosłem głowę, prawie zemdlał – pocisk uderzył w loggię Petra. Kolejny poleciał na trzecie piętro od wejścia nr 2.

Na szczęście, jak się okazało, mojemu przyjacielowi nic się nie stało. Był tylko lekko potłuczony…

Godz. 11.30, Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, lokal nr NN. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Postanowiłem udać się do Rady Miejskiej. Może kogoś zobaczę, usłyszę lokalne wiadomości, bo krążą plotki, że Rosjanie weszli już do Lisowej Buczy i Worzeli. Przeszukują mieszkania i domy w poszukiwaniu aktywistów, lokalnych polityków i dziennikarzy. Mówi się, że kacapskie hordy mają nawet listy z nazwiskami.

Drzwi do Urzędu Miejskiego były zamknięte, a przy bramie stali nieznani goście z karabinami szturmowymi. Wyjaśniłem kim jestem, że przez 14 lat byłem redaktorem naczelnym „Buczańskich Nowin”. Na próżno. Wojownicy, jak skała, byli nieruchomi. Odszedłem trochę zdenerwowany i zirytowany…

Po drugiej stronie ul. Energetyków znajduje się szpital. Od czasu do czasu podjeżdżają tam karetki i samochody, z których wynoszeni są ranni. Czuję się jak epizodyczna postać w jakimś filmie katastroficznym. Głównym bohaterem nie jestem ja, ale lekarze, którzy dzień i noc nie odchodzą od stołów operacyjnych.

Nawiasem, jak mówimy o lekarzach. Źle się czuję. W przededniu wojny dwóch profesorów, znanych „luminarzy” w świecie medycyny, doszło do wniosku, że mam guza, ale nie ma potrzeby go usuwać. Stwierdzili, że muszę brać pigułki i wszystko będzie dobrze. Mam pewne wątpliwości, czy tabletki działają. Nie ma żadnych zmian w samopoczuciu. Zapewniam sam siebie, że potrzeba trochę czasu, aby zaczęły działać.

Godz. 18.51, Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, lokal nr NN. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Właśnie przeczytałem w Internecie, że kacapi uderzyli w wieżę telewizyjną w Kijowie. Jeszcze dziś rano podziwiałam jej sylwetkę – i patrz… Boże, cóż to za suki! Niszczą mój Kijów!… Chcą wymazać naszą przeszłość z powierzchni ziemi.

Kanonada, zatrzymana na krótką chwilę, trwa ponownie. O dziwo (choć z przerwami) nadal jest gaz, woda, prąd i Internet.

Moje dziewczynki, czekając na zimne noce w piwnicy, pakują dodatkowe ciepłe rzeczy. Na zewnątrz jest mróz, a w pomieszczeniu magazynowym nie ma ogrzewania. Tyle, że wniesiono tam grzejnik, a nad drzwiami zawieszono koc. Chłopcy biegają z mieszkania do piwnicy i odwrotnie – z magazynu do mieszkania. Wszystko zależy od intensywności ostrzału. Z mojego punktu widzenia moja żona i córka są fatalistkami. Prawie nie reagują na wybuchy za oknem.

Myślałam, że jakaś książka oderwie mnie od ponurych myśli, ale czy taka istnieje… To, co jest napisane, nie jest postrzegane. Nerwy, trywialnie, jak napięta struna. Nie mogę pojąć, że mój świat zmienił się radykalnie. To całkiem prawdopodobne, że nie spotkam już części rodziny i znajomych. Że w każdej chwili mogę stracić mieszkanie, bibliotekę, kolekcję płyt, z której jestem bardzo dumny. A co najważniejsze, błagam Pana, aby ocalił życie mojej rodziny i oczywiście Yashy, który teraz patrzy na mnie przerażonymi oczami. Pogłaskałem zdezorientowanego psa po głowie i powiedziałem uspokajająco: „Wszystko będzie dobrze, Yasho. Wszystko będzie dobrze…” Podekscytowany pies, liżąc mnie po dłoni, wybiegł na korytarz i zrobił tam wielką kałużę. To jego wyraz emocji…

Godz. 21.33, Bucha, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, piwnica. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Dziewczyny o czymś szepczą, a potem – niespodziewanie – wybuchają wesołym, beztroskim śmiechem.

– O czym mówicie? – Jestem zaskoczony.

– O kobiecych sprawach – odpowiada Tamara, spoglądając na mnie wesoło. – Na przykład o tym, jak się do mnie zalecałeś…

Rzeczywiście, w Tomoczce zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Kiedyś myślałem, że to jakiś rodzaj przenośni, ale właśnie tak mi się przydarzyło. To było ponad dwadzieścia lat temu. Mieszkałem wtedy w Stanach Zjednoczonych i pewnego razu w przeddzień Nowego Roku po raz kolejny poleciałem na Ukrainę. Zatrzymałem się w Kławdiewie, w domu rodziców, gdzie mieszkał i brat Saszko. Przez całą noc on i mój stary przyjaciel Wołodia świętowali powrót „syna marnotrawnego” do ojczyzny. Rano postanowiliśmy kontynuować „bankiet” w lokalnej kawiarni, która nosiła tradycyjną, często spotykaną, nazwę – „Brzoza”. Tutaj, na progu spotkałem niezwykle piękną, delikatną młodą kobietę.

– Chłopaki, coś knujecie – powiedziała z uśmiechem. – Otwieramy za dwie godziny. Więc…

– Tamaro – brat, który, jak się okazuje, znał właściciela kawiarni, wystąpił naprzód – to jest mój brat Serhij. Właśnie przyjechałem z Ameryki. Chcemy… Pozwól…

– Przepraszam – syknąłem nieudolnie – za najście. Jestem Serhii Kulida, poznajmy się.

– A ja jestem Tamara Kulida – zaśmiała się piękność.

– Czy ty naprawdę… Kulida? – zastanawiałem się, jąkając się.

– A ty?

– Ja, ja… Okazuje się, że też…

Następnie wziąłem w swoją dłoń jej zmarzniętą, delikatną dłoń i weszliśmy do środka… W tej chwili, ulegając jakimś niekontrolowanym uczuciom, spojrzałem ponownie na towarzyszy, którzy weszli za mną, i machnąłem ręką. „Proszę, chłopaki, zostawcie nas w spokoju”.

Wszystko zrozumieli i poszli pić gdzie indziej. Zostałem. Tego dnia prawie nie puściłem ręki Tamary, jakby bojąc się ją stracić. Rozmawialiśmy aż do nocy. Nie mogliśmy się sobą nacieszyć. I już wtedy zrozumiałam: nigdy nie opuszczę tej kobiety… I z czasem zostawiłem te obrzydliwe Stany, pobraliśmy się i zamieszkaliśmy w Buczy…

Godz. 22.56, Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, piwnica. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Położyliśmy się spać. Prawie zasnąłem, gdy weszła swatka ze swoim „basem”… Powiadam wam, to prawdziwy „Fender”! Nikt nie śpi… Oprócz oczywiście Oksany… Taki koncert rockowy…

2 marca 2022, środa

Godz. 6.05, Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, piwnica. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Świt się jeszcze nie obudził. Wszyscy moi śpią. Nawet swatka uspokoił się. Podszedłem do drzwi piwnicy, które na noc były zamknięte, i zapaliłem papierosa.

Na górze panowała cisza, czasami przerywana eksplozjami. Widziałem komendanta naszej „podziemnej twierdzy”.

– Nie możesz spać? – Oleksandr pytał o oczywistość.

Wzruszam tylko niedbale ramionami. Można to zobaczyć na własne oczy, że tak powiem. A potem z kolei zwracam się do sąsiada z nurtującym mnie od dawna pytaniem:

– Sasza, jak myślisz, kiedy – hipotetycznie, ugh, ugh, ugh – dom poważnie nas zakryje, nie daj Boże, zawali się… Czy nie pogrzebie nas żywcem tutaj, w piwnicy?

– Na pewno nie – odpowiada spokojnie nasz senior. – Mówię to jako były wojskowy. Przede wszystkim nasze ściany mają metr długości i są wykonane z cegły. Sam wiesz. Po drugie, piwnica ma betonowe ściany i podłogi, a po trzecie, na końcu korytarza piwnicy znajduje się wyjście do sąsiedniego pomieszczenie, przez które w razie czegoś będzie można wydostać się na powierzchnię. A tak przy okazji, są też okna, przez które można się wydostać. Dostępny jest także odpowiedni sprzęt – łopaty, łomy…

– Dziękuję, uspokoiłem się…

– Nie jesteś pierwszą osobą, która się tym interesuje. Wszystko będzie dobrze – uśmiecha się Oleksandr.

Godz. 9.00, Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, dziedziniec. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Zadzwoniłem do Mychajła Sydorżewskiego, który również mieszka w strefie działań wojennych, w Wyszhorodzie. Szef naszego Związku mówi, że nad ich domem cały czas coś przelatuje – zarówno samoloty, jak i rakiety. Martwi się o los NSPU (Narodowy Związek Pisarzy Ukrainy – red). Mówi, że prawdopodobnie zabierze swojego małego wnuka do obwodu żytomierskiego. Po złożeniu sobie nawzajem życzeń „wszystkiego najlepszego” żegnamy się.

Po naszej rozmowie pomyślałem, że przyszłość „Literackiej Ukrainy” także jest niepewna. Jak to teraz robić, pisać, wydrukować? Skąd w końcu zdobyć środki? W czasie pokoju potencjalni dobroczyńcy tylko obiecywali pomoc, a w czasie wojny…

Ciekawa jest jeszcze jedna rzecz. Przed wojną mój telefon nie cichł – dzwonili nasi pisarze, przysięgali szczerą, wieczną przyjaźń,, ale gdy zaczęły się kłopoty, tylko nieliczni pytali, czy jeszcze żyję w tej Buczy. Nie jestem urażony. Rozumiem, że „każdy umiera w samotności”, ale… Ale rozumiem, że w naszym kraju w niektórych przypadkach człowiek jest szanowany nie ze względu na inteligencję czy wszelakie talenty, ale ze względu na zajmowane stanowisko. Jednak, jak mówią Francuzi, c’est la vie.

Godz. 11.16, Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, piwnica. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Zięć postanowił wybrać się na ulicę Szewczenki, gdzie ma dom on, Nina i wnuk. Chce nakarmić swojego Alabaina i dwa koty. Mimo, że odradzaliśmy: „Teraz jest bardzo niebezpiecznie, natkniesz się na kacapy”, nie słuchał. – „Pójdę” – powiedział. „Nie jedli od kilku dni”. Wyszedł i wrócił za godzinę. Mówi, że po mieście jeżdżą rosyjskie BMP i transportery opancerzone, które założyły bazę w „piątej” szkole (dawnym internacie).

Przygnębia mnie to, że nie mam wiarygodnych informacji o sytuacji w Buczy. Jedni mówią, że miasto jest okupowane, inni zapewniają, że sytuacja jest pod kontrolą naszych Sił Zbrojnych.

Godz. 13.21, Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, lokal nr NN. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Ludzie czasami tracą panowanie nad sobą. Nerwy tego nie wytrzymują, a jakaś niewinna uwaga może wywołać burzę emocji. Zauważyłem, że w słowniku wielu osób pojawiły się niecenzuralne słowa. Nikt się nikogo nie wstydzi. Nawet „wyrafinowani intelektualiści” używają przekleństw. Mówią, że w ten sposób ludzie „odpuszczają”, że przeklinanie łagodzi ból. Jasne, tak właśnie jest. O tempora, o mores…

Od czasu do czasu rośnie także i tutaj napięcie pomiędzy „starymi i młodymi”. Tamara jednak mądrze rozładowuje „konflikty międzypokoleniowe”, nie doprowadzając sytuacji do kłótni.

Godz. 15.40, Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, lokal nr NN. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Kiedy dzieci wyszły, Tamara i ja zostaliśmy sami. Widzę, że czuje się źle, ale „zachowuje swój styl”.

– Posłuchajmy „Czerwonych Gitary”. Tych po niemiecku.

Żona nawiązuje do płyty „Rotten Gitarren” wydanej przez Polaków w 1978 roku w NRD. To właśnie te wykonania ich największych hitów stały się ulubionymi Tamary. Przyznam jednak, że ta płyta zespołu „Czerwone Gitary” brzmi po niemiecku, jak mówi mój wnuk, fajnie.

Ostrożnie kładę krążek na odtwarzaczu, wycieram kurz i opuszczam igłę… Przytuleni do siebie, siedzimy w ciszy na kanapie, słuchając „wiecznych” melodii polskiego zespołu. Powiedzieć, że jesteśmy smutni, to nic nie powiedzieć…

– Tomoczko, zobaczysz: wszystko będzie dobrze – próbuję jeszcze raz uspokoić żonę, ale też nie wierzę w prawdziwość moich obietnic. – Wszyscy będziemy żyć.

Nigdy… Przed nami tylko śmierć, bieda, zagłada… Nie wiem dlaczego my, Ukraińcy, rozgniewaliśmy Boga… Dlaczego On wystawił nasz naród na taką próbę?… Co zrobiliśmy?. .. Dlaczego ta dzika, ignorancka, śliniąca się rosyjska horda chce zniszczyć nasz kraj? Kto by pomyślał, że Rosja zdecyduje się na coś takiego?

Te pytania są w większości retoryczne i nie muszę na nie odpowiadać. I tak wszystko jest jasne: Rosjanie zawsze zaciekle nienawidzili Ukrainy, ich plany zawsze obejmowały zniszczenie naszego narodu.

A nasi zachodni „partnerzy” jak zwykle „wyrażają zaniepokojenie”. Jednak teraz już „bardzo głębokie”. Lepiej byłoby „zamknąć niebo”, dać broń…

Godz. 22.55, Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, piwnica. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Wieczorem Tamara i ja zostaliśmy zaproszeni na „herbatę” przez Tanyę, sąsiadkę chyba z siódmego piętra. Do 2014 roku mieszkała z rodziną w obwodzie donieckim, ale kiedy przyszli tam Rosjanie, zamieszkała w naszym bloku w Buczu. Kobieta jest bardzo gościnna i przyjemna w komunikacji. Opowiadała o okropnościach współistnienia z konkwistadorami „rosyjskiego świata”.

Siedzieliśmy dwie godziny, po czym wróciliśmy do naszych podziemnych „mieszkań”. Okazało się, że swatka przeniosła się do pobliskich boksów, gdzie nocowali Ninusia, Wołodia i zięć.

Dobranoc!…

Kolejny fragment wkrótce na naszym portalu.

Jesteśmy waszymi „wyzwolicielami” – CZWARTY fragment książki SERHIJA KULIDY „Bucza. Wiosenny strzał. Krótka kronika okupacji”

Nagle hałas silników gwałtownie wzrósł, a od strony kościoła wyłoniła się… kolumna kacapskich wozów bojowych BMP. Za chwilę pierwszy z nich zatrzymał się gwałtownie tuż przed oknami naszego mieszkania, a jego wieża zaczęła powoli skręcać w moją stronę… –  publikujemy kolejny fragment książki Serhija Kulidy „Bucza. Wiosenny strzał. Krótka kronika okupacji”.

„Bucza. Wiosenny strzał. Krótka kronika okupacji” to książka pisarza i dziennikarza Serhija Kulidy (napisana przy współpracy z Ihorem Bartkivem), poświęcona wydarzeniom na przedmieściach stolicy Ukrainy w pierwszych dniach rosyjskiej agresji. Jest to kronika wydarzeń (dzień po dniu), których świadkami są mieszkańcy Buczy, a także – pamiętnik autora, który trzy tygodnie spędził w piwnicy swojego domu chroniąc się przed ostrzałem. Wstęp i pierwszy fragment można przeczytać TUTAJ, drugi TUTAJ, trzeci TUTAJ.  Tytuły fragmentów od redakcji portalu sdp.pl.

27 lutego 2022, niedziela

Godz. 8.05. Bucza, ul. Poleva, 21/10, Poliklinika Miejska. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Obudził mnie kaszel mojej żony, który nie dawał jej spokoju odkąd weszliśmy do tej cholernej piwnicy.

– Naprawdę… – Tamara odwraca się do mnie, ciężko oddychając, – Nie mogę… Bez względu na wszystko, nie spędzę tu więcej nocy. Ty i Roma zostaniecie tutaj, a ja będę spać w mieszkaniu.

– Moje słońce, jak ci pomóc? – Ściskam i całuję wyczerpaną żonę.

Tamara patrzy na mnie:

– Wybacz mi…

– Za co? – Jestem szczerze zaskoczony. – O czym mówisz?..

– Za to, że sprawiam ci tyle kłopotów… Coraz bardziej choruję… Ty też masz astmę… Nie na końca tym bólom…

– Nie martw się. Wszystko będzie dobrze! – udaję, że poprawiam humor mojej ukochanej żonie. – Ty wiesz: jeśli powiem, że wszystko będzie dobrze, to tak będzie.

Tamara uśmiecha się na siłę:

– Wiem… Ale… Ale jest mi bardzo niedobrze…

– No to jedziemy do kliniki!… Natychmiast!…

Za chwilę opuszczamy schron. Idziemy przez podwórka, bo tak jest szybciej i co najważniejsze bezpieczniej. Przechodzimy obok ogrodzenia Urzędu Miejskiego. Wokół garaży tłoczy się kilka osób, wynoszą paczki z jedzeniem i wodą.

Centralne wejście do polikliniki jest zamknięte, pracownicy wchodzą i wychodzą bocznym wejściem. Idziemy tam. Spotykamy Oksanę Dżam, dyrektor przychodni podstawowej opieki zdrowotnej w Buczy.

– W czym mogę pomóc, Serhiju Wołodymyrowiczu? – pyta zaniepokojona pani Oksana.

– Tamara potrzebuje pomocy. Astma…

– A kto jest waszym lekarzem?

– Jakow Jakowycz…

– Jest tutaj – wpuszcza nas Oksana Iwanowna. – Zaraz zadzwonię do niego…

W pomieszczeniu na środku znajdują się góry lekarstw. Lekarze je sortują i pakują w celofanowe torby. Wszyscy są skupieni i milczący. Zarządza nimi doświadczony lekarz, i ogólnie, wspaniała osoba, Oleksandr Fursa.

Nasz lekarz rodzinny zaprasza Tamarę do jakiegoś pokoju na badanie. Proszę lekarzy o środek uspokajający, bo czuję, że moje nerwy, jak to mówią, pulsują.

Po pewnym czasie Tamara wraca:

– Zaraz Jakow Jakowycz da lekarstwo. Dzięki Bogu, mają coś jeszcze…

Nieco uspokojeni wracamy do domu. A gdzieś bardzo blisko grzmi i huczy. Przyzwyczailiśmy się nawet do tego…

Godz. 10.08. Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, lokal nr NN. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Podczas gdy Tamara, zażywszy lekarstwa, przygotowuje jakieś jedzenie, ja zaparzyłem mocną kawę i wyszedłem na loggię zapalić. Otworzywszy okno, wyjrzałem na bulwar i jak zwykle nie zauważyłem ani jednego przechodnia. Na ulicy panowała złowieszcza cisza, którą od czasu do czasu przerywały eksplozje i odległy ryk potężnych silników. Nagle hałas silników gwałtownie wzrósł, a od strony kościoła wyłoniła się… kolumna kacapskich wozów bojowych BMP. Za chwilę pierwszy z nich zatrzymał się gwałtownie tuż przed oknami naszego mieszkania, a jego wieża zaczęła powoli skręcać w moją stronę. Zamarłem, gdy zobaczyłem, jak lufa powoli opada, celując we mnie. (Teraz, kiedy już trochę się uspokoiłem i piszę te słowa, zdaję sobie sprawę, że na szczęście wtedy mój żołądek był pusty. Bo nie wiadomo, jak by to było…) Tymczasem właz na wieżyczce wozu się otworzył, a z otworu wysunęło się murło, które radośnie pomachało do mnie prawą ręką i zawołało:

– Nie dziw się, bracie! Jesteśmy waszymi wyzwolicielami! Wdepczemy waszych nazistów w ziemię!

Po czym BMP odjechał ze swojego miejsca, a za nim reszta kolumny… A ja jak śpiący z papierosem w rękach stałem jakiś czas na loggii… Chyba wyglądałem jak Żona Lota, która zamieniła się w słup soli w biblijnej Sodomie…

Z odrętwienia wyrwał mnie głos Tamary:

– Seryozha, gdzie poszedłeś? Coś się stało? Chodź tu, jedzenie stygnie…

– Nie jestem głodny… – wydusiłem z siebie. – Później…

Godz.12.12. Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, piwnica. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Gdzieś bardzo blisko słychać odgłosy eksplozji i karabinów automatycznych. Siedzimy w piwnicy. Roma czyta na Facebooku, że spotkali się w Novusie. Trwa bitwa. Piszą, że dom obok – przy ulicy Kijowo-Myrockiej – prawdopodobnie się pali. Zakładam: może to być pięciopiętrowy budynek, w którym mieści się redakcja „Buczańskich Nowin”. I tu przypominam sobie, że w przyszłym tygodniu powinien ukazać się kolejny numer „Literackiej Ukrainy”… Cóż mogę powiedzieć?… Nie wiem już teraz, kiedy to nastąpi. Zwykłe życie z codziennymi zmartwieniami zostaje zrujnowane…

Kacapski drań od dawna marzył o wzięciu Ukrainy w swoje ręce. Teraz przypomniałem sobie, że pisał o tym „biały” generał Anton Denikin. Nie pamiętam dokładnie, ale coś w tym stylu: „Rosja, niezależnie od tego, jaka będzie – monarchiczna, demokratyczna czy komunistyczna, nigdy nie odpuści Ukrainy”.

Byliby głupi. To Ukraińcy stworzyli imperium Piotra I, który na kozackich kościach zbudował Petersburg. To klany ukraińskie rządziły ZSRR w jego schyłkowych latach. To nasi naukowcy i artyści stworzyli potęgę i chwałę „Imperium Zła”. Podano… Zapomnieli o przepowiedniach Kobzara dotyczących regionu moskiewskiego… Ale teraz, kiedy siedzę w tej piwnicy, jest to pewne jak nigdy dotąd! Jestem pewien, że „nasza myśl, nasza pieśń nie umrze, nie zginie”… Czy moje myśli są żałosne? NIE! Tak będzie!…

Godz.16.21. Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, lokal nr NN. Z pamiętnika Serhija Kulidy

W końcu zadzwoniła Nina. Mówi, że oni – Wołodia, Denis i swatka Oksana – są teraz w domu szwagierki Łesi, która mieszka na ulicy Żowtniewej, niedaleko dworca kolejowego. Mówi, że w pobliżu „był jakiś strach, podobny do Armageddonu”. Dom po prostu się zatrząsł od wściekłych eksplozji. Leżeli na podłodze przez pół dnia, ukrywając się przed ostrzałem. Gruchotało tak bardzo, że sufit prawie się zawalił. Przyjdą do nas…

Godz.18.35. Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, lokal nr NN. Z pamiętnika Serhija Kulidy.

Roma, nasze „biuro informacyjne”, podało, że Rosjanie zniszczyli na lotnisku w Gostomelu nasz legendarny „Mriya”, największy samolot na świecie. Jak to mogło się stać? Czy to możliwe, że żaden z wysokich urzędników państwa ani kierownictwo „Antonowa” nie przewidziało prawdopodobnego przebiegu wydarzeń? Niechlujstwo? Zdrada? Mogło być jedno i drugie… Ach, ilu ludzi osiedliło się w Buczy w ostatnich latach!… Mówią, że uciekli z Doniecka lub Ługańska. Weź i się dowiedź, czy nie było wśród nich moskiewskich agentów.

Godz.19.46. Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, lokal nr NN. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Z powodu intensywnych eksplozji co jakiś czas uciekamy z mieszkania do piwnicy. Yasha patrzy na nas przerażonymi oczami – nie rozumie, co się stało. A może rozumie i czuje grożące nam niebezpieczeństwo. Przynajmniej nie prosi, aby wyjść na spacer. Woli siedzieć w domu, gdzie bardzo wstydzi się wyjść za swoją potrzebą… Piszczy i patrzy z poczuciem winy w oczy. Dwa razy dziennie czyścimy jego kałuże i kupki… Cóż możesz zrobić – jest członkiem naszej rodziny…

Godz. 20.30. Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, lokal nr NN. Z pamiętnika Serhija Kulidy

W workach jest trochę ciepłych ubrań, płatki śniadaniowe, sól, cukier, ciasteczka, kawa i – co za radość! – kilka paczek papierosów. Teraz „będziemy żyć, pić wino (w tym wypadku – palić papierosy), bić janczara”!..

Wreszcie w progu pojawił się Ninusia, wnuk Wołodii, zięć Denysa i swatka Oksana. Jednakże wszyscy powinniśmy przebywać w piwnicy, a tam nie ma miejsca. Musiałem pójść do sąsiada z drugiego piętra, który siedział w mieszkaniu podczas eksplozji. Jego matka ze względu na chorobę nie mogła zejść do schronu. Sąsiad dał nam klucze od swojej piwnicy. W ten sposób „kwestia mieszkaniowa” została rozwiązana.

​Zorganizowaliśmy coś w rodzaju święta. Staraliśmy się, na ile to było możliwe, rozmawiać o sprawach neutralnych, opowiadać „brodate” dowcipy, próbowaliśmy żartować. Ale to wszystko był śmiech przez łzy… Chwała Bogu, że żyjesz… Przynajmniej dzisiaj… I tam… Tam, jak będzie… W końcu poszliśmy spać…

Godz. 22.11. Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, piwnica. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Ale swatka chrapie!.. To coś niewiarygodnego!.. Trąbka jerychońska musiała brzmieć ciszej…

28 lutego 2022, poniedziałek

Godz. 8.07. Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, lokal nr NN. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Tak sobie pomyślałem: komu do cholery potrzebny jest mój „styl życia”?… Chyba, że ​​jako pewna pociecha? Sposób na odwrócenie uwagi…

Godz. 9.02. Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, lokal nr NN. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Okazuje się, że wczoraj nasi ludzie rozproszyli Rosjan na Dworcowej, na odcinku od stacji kolejowej Bucza do centrum handlowego Żyrafa w Irpiniu. Ninusia i jej rodzina znajdowali się w pobliżu epicentrum bitwy. Wczoraj, jak mówią, pojawił się tam nasz burmistrz Anatolij Fedoruk, który udzielił wywiadu dużej liczbie dziennikarzy.

Nieco wyczerpani sąsiedzi wyszli na zewnątrz. Palą bezlitośnie papierosy i dzielą się informacjami o wczorajszym zwycięstwie i niesamowitych zniszczeniach jakich doznała Dworcowa.

Znowu mówi się o „zamknięciu nieba”, o samolotach, które Polska i inne kraje europejskie mają nam przekazać. (Czy głupiec wzbogaca się myśląc?) Później wolontariusze przynieśli świeżo upieczony chleb. Nigdy nie myślałam, że bochenek chleba może sprawić tyle radości. Dla nas jest swego rodzaju symbolem nadziei na najlepsze…

Godz. 11.15. Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, lokal nr NN. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Tamara wyraźnie się rozweseliła – dzieci były w pobliżu, a ona trochę się uspokoiła. Razem z córką gotują coś w kuchni. Chłopaki wpatrują się w swoje telefony – szukając dobrych lub przynajmniej zachęcających wiadomości. Ale jak dotąd wszystko jest bardzo trudne. Wróg wkroczył na północ obwodu kijowskiego i zbliża się do stolicy.

Bardzo trudno jest mi teraz opuścić Buczę. Rosyjscy okupanci krążą po mieście gdzieś z dzielnicy Niemiszajewo-Myrockiej. Borodzianka została zajęta przez orki. Podobnie jak Zdwiżówka. Swoją drogą, myśleliśmy, żeby wybrać się do tej wioski, żeby przebić się przez tłum. Rozumowaliśmy następująco: po pierwsze, w Zdwiżówce mamy krewnych, po drugie, wieś jest oddalona od strategicznych dróg, nie ma tam obiektów wojskowych, przecież jest położona w lesie, a nikt nie będzie bombardował lasu. Okazało się jednak, że Rosjanie nacierali na nas od takiej strony, że Zdwiżówka już pierwszego dnia najazdu stała się ważną bazą kacapów.

Próbowałem dodzwonić się do mojego stryjecznego dziadka, Toli Czernienko, który przez ćwierć wieku pełnił funkcję wójta Zdwiżowi, ale bezskutecznie…

Godz.14.19. Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, lokal nr NN. Z pamiętnika Serhija Kulidy

– Musimy poważnie porozmawiać – Tomoczka podeszła do mnie, kiedy przeglądałem serwisy informacyjne w Internecie – włączyłem komputer.

Nie przeszkadzało mi to.

– Bardzo martwię się o dzieci – oczy mojej żony zaszkliły się. – Pomyśl, jak możemy ich uratować. Sąsiedzi uciekają. Nie wytrzymam długo w tej piwnicy. Jest mi przykro i wszystko rozumiem, ale bardzo trudno mi oddychać. Leki niewiele pomagają.

– Ale Volkswagen Romana nie odpala! Co mogę zrobić?

– Możesz! Zawsze znajdziesz wyjście z trudnych sytuacji. Od pięciu lat prowadzisz „Literacką Ukrainę”. Bez środków, bez wsparcia… I gazeta wychodzi… A ile razy mnie ratowałeś z opresji?! Mówiłeś: „Wszystko będzie dobrze!” Zawsze ci wierzyłem… Może dlatego wciąż żyję. Muszę jechać do szpitala. Jestem pewien, że teraz uratujesz nas wszystkich… Musisz to zrobić… Kocham cię…

– Ja cię też  – przytuliłem i pocałowałem Tamarę. – Wszystko będzie dobrze!

Znowu zajrzałem do komputera. „Co powinienem zrobić?”

I wtedy przyszła mi do głowy jedna myśl. Od 2006 roku miastem siostrzanym Buczy jest polski Tuszyn. Ich delegacje odwiedzały nasze miasto więcej niż raz, a ja zawsze rozmawiałem z burmistrzem. Nie tracąc czasu, znalazłem adres e-mail Urzędu Miejskiego Tuszyna i poprosiłem o schronienie dla mojej rodziny „na wszelki wypadek”.

I po kilku godzinach otrzymałem zwięzłą i zachęcającą odpowiedź. Burmistrz Tuszyna napisał: „Panie Serhiju, oczywiście, pamiętamy o Tobie i chętnie spotkamy się z Tobą i Twoimi bliskimi. Czekamy!”

Godz. 17.22 Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, lokal nr NN. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Tamara mówi, że Luda dzwonił z Izraela. Córka martwi się o syna Romę. Mówi, że była głupia, że nie zabrała go do domu. Teraz zaczyna organizować pomoc humanitarną dla Ukrainy. Zaprasza do siebie. Nie mamy zamiaru przenosić się do „Ziemi Obiecanej”. A nawet gdybyśmy chcieli… Jak się tam dostać?… Luda płacze, bo nie ma wyjścia…

Godz. 22.33. Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, lokal nr NN. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Dziś – cała masa telefonów. Koledzy dzwonią – Saszko Grigoriew, Lida Bojko i jej mąż Bohdan Hnatyuk, Luda Golubenko. Martwią się o mnie i moją rodzinę. Każdy zadaje sobie to samo pytanie: „Jak się masz? Trzymasz się?” Moja odpowiedź jest standardowa i zwięzła: „Poczekajmy”. Tak minął kolejny dzień wojny na rozmowach. Dopiero piąty…

Kolejne odcinki wkrótce na naszym portalu

Wojna, tato! Wojna!… – fragment książki SERHIJA KULIDY „Bucza. Wiosenny strzał. Krótka kronika okupacji”

Wciąż oszołomiony tą wiadomością, w końcu zrozumiałem: odtąd ja, moja rodzina, Ukraina, ostatecznie cały świat znaleźliśmy się w nowej i nieodwracalnej rzeczywistości. Odtąd nasze życie zmieni się radykalnie… Czy w ogóle uda się przetrwać?… O tym, że wojna będzie okrutna i krwawa, nie miałem najmniejszych wątpliwości… – publikujemy fragment książki Serhija Kulidy „Bucza. Wiosenny strzał. Krótka kronika okupacji”.

„Bucza. Wiosenny strzał. Krótka kronika okupacji”  – tak się nazywa wydana w Kijowie książka pisarza i dziennikarza Serhija Kulidy (z udziałem kierownika Wydziału Archiwum Rady Miejskiej Buczy Ihora Bartkiva), poświęcona piekielnym wydarzeniom na przedmieściach stolicy Ukrainy. Właściwie jest to pierwsza publikacja opowiadająca o zbrodniach armii rosyjskiej w tej małej miejscowości.

 Książka ta jest kroniką wydarzeń (dzień po dniu), których świadkami są mieszkańcy Buczy, a także – pamiętnikiem autora, który trzy tygodnie spędził w piwnicy swojego domu chroniąc się przed ostrzałem. Znajdziemy w niej też  eseje o mieszkańcach miasteczka zabijanych i torturowanych przez Rosjan.

 „W społeczeństwach posttotalitarnych często panuje zwyczaj wyciszania tragedii i wypierania ich z pamięci” – pisze we wstępie do książki burmistrz Buczy Anatolij Fedoruk. – „Milczą o nich lub mówią niechętnie (mówię to jako absolwent Wydziału Historycznego). Nadszedł czas, aby przełamać tę trudną dziedziczność i zmusić pamięć do przemówienia, aby wydobyć na światło dzienne najstraszniejsze epizody terroru. Ujawnienie ludziom – szczególnie na Zachodzie – prawdy, której kontemplacja może być bolesna i traumatyczna.

Temu celowi służy nowa książka znanego pisarza i dziennikarza Serhija Kulidy „Bucha. Wiosenny strzał”. Książka ta stanowi imponujący dokumentalny dowód zbrodni wojennych i terroru Rosjan w Buczu. Ukazuje ludzki wymiar brutalnej wojny rosyjsko  ukraińskiej. Tragedia Buczy jest osobistym bólem dla Serhieja Kulidy: on sam jest Buczą

Książka zawiera szczegółową – czasem godzinną – rekonstrukcję przebiegu tragedii Buczy. To nie tylko skrupulatna kronika strasznych wydarzeń, ale pełnokrwista, żywa historia – wypowiedziana głosami kilkudziesięciu naocznych świadków, których przywołuje Serhiej Kulida. Książka ma zatem głębokie, wielostronne brzmienie.

Dlaczego ta książka jest tak ważna?

Ponieważ nie pozwoli, aby tragedia Buczy zaginęła w zgiełku ery cyfrowej. Sstanie się punktem wyjścia do przyszłych badań, ponieważ zawiera bogaty materiał dokumentalny i umiejętnie ukazuje różnorodność doświadczeń. Książka przyczyni się do tego, że tragedia Buczy będzie obecna w przestrzeni kulturalnej: jako symbol niezłomności ukraińskiego humanizmu w obliczu rosyjskiego terroru.”

Z kolei klasyk literatury ukraińskiej, pisarz, Ambasador Nadzwyczajny i Pełnomocny Ukrainy oraz Przewodniczący Rady Forum Niezależnych Mediów Jurij Szczerbak zauważa, że ​​„wojna rosyjsko  ukraińska, która nabiera cech globalnego konfliktu XXI wieku, stała się pierwszym krwawym wydarzeniem światowym ery informacji. Dokumentują to miliony zdjęć z telefonów komórkowych, niezliczone sieci społecznościowe, komentarze i artykuły analityczne, których liczba przewyższa ilość informacji z epoki przedinternetowej.

Wśród takich materiałów znalazła się książka 'Bucha. Wiosenny strzał’ znanego ukraińskiego pisarza i dziennikarza Serhija Kulidy. Tekst ten, w którym autor przytacza liczne relacje naocznych świadków (na podstawie materiałów różnych publikacji), przyciąga głęboką dramatycznością, szczerością, wieloma prawdziwymi szczegółami oraz powszechnym patosem pogardy i nienawiści do brutalnych zabójców, którzy najechali Ukrainę niczym horda mongolska. Wnikliwym pisarskim okiem autor wyodrębnia dowody świadczące o stanie psychicznym ludzi, którzy przeżywają traumatyczny stres wywołany szokiem wojny: poczucie radykalnej zmiany świata, utratę dawnych, przedwojennych wartości, egzystencję jak w piekielnym śnie, w wirtualnej rzeczywistości hollywoodzkiego filmu katastroficznego.

Chciałbym, żeby tę gorzką i prawdziwą książkę przeczytało jak najwięcej Ukraińców i cudzoziemców, aby wiedzieli, jakie śmiertelne zagrożenie dla ludzi stanowi rosyjski wróg”.

 

Publikujemy fragment książki.

 

Godz. 6.10. Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, lokal nr NN. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Telefon komórkowy nagle zaczął szaleć, a ja wciąż nie mogłem otworzyć oczu. W końcu żona Tamara odepchnęła mnie na bok i powiedziała sennym głosem: – Odbieraj telefon… Kto dzwoni tak wcześnie?… Nie dają mi spać…

I odwracając się na drugi bok, zasnęła słodko, pewnie oglądając jakiś serial wyreżyserowany przez studio filmowe Morfeusz.

Szczerze mówiąc, coraz bardziej przyzwyczajam się do wieczornych rozmów, powiedzmy, online. To wtedy niemal o północy jeden z autorów „Literackiej Ukrainy” zastanawia się, czy jego arcydzieło zostało wreszcie przeczytane. A tu, jak napisał klasyk, „trzeci kogut jeszcze nie zapiał”… Jest 10 minut po szóstej –zauważyłem, zerkając na wiszący na ścianie zegar.

Wstałem z łóżka i szczerze zazdroszcząc żonie, podszedłem do biurku, na którym nie zatrzymywał się mobilny sadysta podskakujący z niecierpliwości.

– Co mogę zrobić… – mruknąłem do słuchawki.

– Tato, śpisz?! – usłyszałem podekscytowany głos córki.

Wzruszyłam ze zdziwienia ramionami, choć Nina nie widziała moich, że tak powiem, gimnastycznych ruchów.

– Dlaczego milczysz?! Wojna!..

– Co powiedziałeś?! – świadomość nie chciała przetrawić tego, co usłyszałem.

Ale córka nie mogła już powstrzymać łez:

– Wojna, tato! Wojna!… Dziś wcześnie rano Rosjanie zbombardowali Kijów… Nie słyszałeś tego?…

Zaskoczony tą wiadomością wymamrotałem coś w stylu „nie może być” i nacisnąłem przycisk „odbiór”. W mojej głowie, jak wysłużona płyta gramofonowa, raz po raz rozbrzmiewały dawno zapomniane wersety, zapisane jeszcze w 1941 roku: „Dwudziestego drugiego czerwca dokładnie o czwartej rano Kijów został zbombardowany powiedziano nam, że wojna się zaczęła…”

Tuż za oknem, gdzie beztroskie słońce uśmiechało się życzliwie, wstał kolejny dzień – 24 lutego 2022 roku. Data, która stanie się tragicznym kamieniem milowym w życiu wszystkich Ukraińców… Dzień, który położy kres nadziejom i przyszłości…

Wciąż nie mogąc się otrząsnąć z szokującej wiadomości, zgodnie ze swoim dawnym zwyczajem „automatycznie” wykonałem ustaloną poranną procedurę: nalałem wody do czajnika, zaczerpnąłem z pojemnika hojną łyżkę kawy i wsypałem do mojego ulubionego czerwonego kubka z napisem Nescafe. Czekając, aż pachnący napój wystygnie wyjąłem papierosa z paczki i wyszedł na loggię, z której roztaczał się widok na miasto. Międzynarodowa autostrada była całkowicie wypełniona samochodami, które powoli, w dwóch rzędach, posuwały się w kierunku zachodnim, w stronę odległej granicy ukraińsko-polskiej.

I dopiero teraz, wciąż oszołomiony tą wiadomością, w końcu zrozumiałem: odtąd ja, moja rodzina, Ukraina, ostatecznie cały świat znaleźliśmy się w nowej i nieodwracalnej rzeczywistości. Odtąd nasze życie zmieni się radykalnie… Jeśli wcale nie zamieni się w nędzną egzystencję… Czy w ogóle uda się przetrwać?… O tym, że wojna będzie okrutna i krwawa, nie miałem najmniejszych wątpliwości…

Godz. 7.40. Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, lokal nr NN. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Jakoś odzyskując spokój, włączyłem laptopa, aby sprawdzić wiadomości z wczorajszego wieczoru. Okazały się, delikatnie mówiąc, rozczarowujące. Około czwartej nad ranem czasu kijowskiego moskiewski dyktator w swoim cynicznym „Urbi et Orbi” oświadczył: „Okoliczności wymagają od nas zdecydowanych i natychmiastowych działań. Ludowe Republiki Donbasu zwróciły się o pomoc do Rosji. W związku z tym, zgodnie z art. 51 części 7 Karty Narodów Zjednoczonych, za zgodą Rady Federacji i wykonując ratyfikowane przez Zgromadzenie Federalne umowy o przyjaźni i wzajemnej pomocy z DPR i LPR, zdecydowałem się przeprowadzić specjalna operacja wojskowa. Jej celem jest ochrona osób, które przez osiem lat były ofiarami przemocy i ludobójstwa ze strony reżimu kijowskiego. I w tym celu będziemy dążyć do demilitaryzacji i denazyfikacji Ukrainy. A także stawianie przed sądem tych, którzy dopuścili się licznych krwawych zbrodni na ludności cywilnej, w tym na obywatelach Federacji Rosyjskiej”.

Następnie, nie przejmując się szczególnie casus belli, Rosjanie rzucili na Ukrainę wszystkie swoje siły zbrojne, które wcześniej manewrowały w pobliżu naszej granicy.

Jak podają źródła informacyjne i użytkownicy portali społecznościowych, potężne eksplozje słychać było w Charkowie, Mariupolu, Żytomierzu, Dnieprze, Odessie, Iwano-Frankowsku, Łucku, Sumach, Czernihowie, Berdiańsku, Mikołajowie, Kramatorsku, Kijowie i na linii demarkacyjnej. Rozpoczęła się operacja desantowa na Morzu Czarnym i Azowskim… W stolicy nieprzyjaciel ostrzelał obwody Nywki, Wynogradar, Holosijewski, Peczerski i Obołoński. Zaatakowano także obiekty wojskowe i cywilne na terenie obwodu kijowskiego – w Wasylkowie, Boryspolu, Irpieniu i Browarach…

Godz. 8.30 – 12.00. Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, lokal nr NN. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Po uświadomieniu sobie skali inwazji i ponownym obejrzeniu materiałów informacyjnych odważyłem się w końcu obudzić żonę, wiedząc doskonale, że sprawię jej teraz nieopisany ból. Nie będę szczegółowo opisywał reakcji Tamary na tragiczną wiadomość, była ona do przewidzenia: szok i przerażenie. W końcu, oswoiwszy emocje i trochę się uspokoiwszy (jeśli w tych okolicznościach można użyć tego nieodpowiedniego czasownika), ustaliliśmy – konieczne jest pilne wykonanie przynajmniej minimalnego zapasu żywności. Zrobiwszy listę niezbędnych rzeczy udałem się na bazar.

Na ulicach panował niepokój. Przed sklepami spożywczymi, aptekami i bankami ustawiały się ogromne kolejki. Twarze ludzi wyrażały skrajne skupienie i zaabsorbowanie. Niektóre kobiety płakały. Nie zaobserwowałem jednak paniki i chaosu. A niektórzy, rozweselając znajomych, próbowali żartować i opowiadać dowcipy o najeźdźcach.

W pobliżu rady miejskiej Buczy stały grupy byłych „Afgańczyków” i bojowników samoobrony, którzy będąc (przynajmniej na zewnątrz) w podniosłym i podekscytowanym nastroju, dyskutowali o tym, co się wydarzyło. Chodziło także o miejsce i czas przywiezienia broni strzeleckiej dla ochotników, o ustawienie blokad drogowych w mieście…

Po dokonaniu niezbędnych zakupów – soli, zapałek, świec, kilograma płatków śniadaniowych, smalcu, mięsa, konserw i – oczywiście – paczki papierosów, wróciłem do domu, gdzie Tamara z oczami czerwonymi oczami od łez oglądała w telewizji przemówienia Putina do swoich współobywateli, w którym wyraźnie kpiąc i ciesząc się z własnej ważności, arogancko głosił kretyńskie cele i zadania „operacji specjalnej”. Teraz, gdy moskiewski władca zdarł maskę hipokryzji i oszustwa, światu ukazała się jego prawdziwa (chciałem napisać „twarz”) natura. A raczej straszne oblicze wilkołaka. W tym momencie wstręt do naszych północnych „braci i sióstr”, prawdziwa cena „przyjaznej Rosji” stała się zupełnie oczywista. Jednak świadomość nadal stawiała opór, nie chciała wierzyć w podłość i zdradę tych, którzy jeszcze wczoraj mówili o hipotetycznej wojnie między naszymi krajami jako o absurdzie, nazywając uporczywe pogłoski o konflikcie zbrojnym fałszem złoczyńców, odnosząc się do USA.

Po przetrawieniu i zrozumieniu tego co usłyszała, Tamara z bolesnym westchnieniem wstała z krzesła.

– Poważnie, wyjdźmy na świeże powietrze – powiedziała z wyobcowaniem moja żona. – Nie mam siły…

Promenada wzdłuż bulwaru Bohdana Chmielnickiego, przy którym mieszkamy, została przerwana przez intensywne eksplozje.

– Wygląda na to, że lotnisko w Gostomelu jest bombardowane – podsumowałem kanonadę, którą usłyszałem.

Oczywistość tego faktu potwierdził także rosyjski samolot szturmowy, który nagle przeleciał nad naszymi głowami ostrym jak brzytwa lotem.

Przestraszeni odgłosami wybuchów postanowiliśmy ukryć się w kościele św. Andrzeja Apostoła, który powstał nie tak dawno temu naprzeciw naszego domu i stał się prawdziwą perełką architektury Buczy.

Pomimo wszystkiego w świątyni panowały cisza i spokój. Powoli, moja żona i ja, pogrążaliśmy się w tej atmosferze. Co więcej, jak się nam wydawało, święci męczennicy patrzyli na nas oczami pełnymi nadziei i pokoju…

Tak zaczęła się dla naszej rodziny ta przeklęta wojna…

Godz. 13.15. Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, piwnica. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Już w połowie dnia stało się jasne, że przebywanie w mieszkaniu staje się śmiertelnie niebezpieczne. To był rodzaj gry w „rosyjską ruletkę”. Artyleria nie zatrzymała się ani na minutę, okna i drzwi trzęsły się od nalotów… To było przerażające. A u nas w bloku było mnóstwo dzieci, jak w całej Buczy. Nasz sąsiad Oleksandr, swego rodzaju „fachowiec od wszystkiego”, który zawsze bezinteresownie pomagał mieszkańcom naszego bloku w urządzaniu mieszkań („komu założyć zamek”, „komu naprawić prąd”, „a komu wbić gwóźdź”), zgromadziwszy mieszkańców przy wejściu, zaproponował zorganizowanie schronienia w piwnicy. Decyzja była jednomyślna.

Wkrótce na terenie zaimprowizowanego schronu przeciwbombowego zawrzało od pracy. Sąsiedzi, którzy jeszcze wczoraj ledwo się znali, nagle poczuli się jak członkowie tej samej zaprzyjaźnionej rodziny. Wspólnie napełniali pojemniki wodą, zapalali światła, przygotowywali miejsca do spania, przywozili zapasy żywności – ziemniaki, buraki, kaszę gryczaną, cukier, sól, ciasteczka itp. Jednym słowem, kto co miał…

Moja żona i ja mieliśmy własną komórkę w piwnicy – celę 2×2 metry kwadratowe. Tam przechowywałem swoje archiwum literackie, książki, segregatory czasopisma i gazety. Ze względu na okoliczności konieczne było jednak wyniesienie części zebranego materiału do pustej przestrzeni piwnicy.

Póki co jest gaz, prąd, woda i co najważniejsze nie odłączono internetu oraz telewizji. Mogę przewijać wiadomości, ponieważ informacje te są teraz życiodajne. Dosłownie! Jednak wiadomość była rozczarowująca…

Godz. 20. Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, piwnica. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Nasz najstarszy wnuk Roman przyjechał swoim niedawno zakupionym volkswagenem. (…) W jego dość małej walizce, z którą zwykle latał do Izraela do swojej mamy (naszej najstarszej córki), znalazło się tylko kilka par dżinsów, koszule, kurtka i tenisówki. No i dokumenty. Mówi, że zabrał tylko najpotrzebniejsze…

Tomoczka, włączając tryb „reżyserski” (tak nazywam zachowanie żony, gdy intuicyjnie, na poziomie podświadomości, w najważniejszych momentach opiera się na swoim życiowym doświadczeniu jako menadżer), zaaranżowała naszą kabinę w „lochu”, próbując nadać mu mniej lub bardziej przytulny wygląd. Dywan od Coco Chanel, który zdobił nasz salon, bezlitośnie kazała przybić do betonowej ściany spiżarni, a zaimprowizowane łóżka przykryła puchowymi kołdrami, kocami i poduszkami – „jest o wiele cieplej”.

Próbowałem jakoś włączyć się w ten proces, ale Tamara kategorycznie nakazała: – Nie dajcie się zwariować… Lepiej idźcie do mieszkania i zabierzcie ze sobą świece, kuchenkę elektryczną, jakieś naczynia, parę patelni, łyżki i widelce. Nie zapomnij naładować telefonu komórkowego…

Kiedy po załatwieniu sprawy wróciłem do schronu, zobaczyłem, że było tam ciasno, ale funkcjonalnie.

– Dobrze? – Tamara uśmiechnęła się. – Możesz tu żyć?

– Doskonale! – odpowiedziałem, ledwo powstrzymując łzy. Przytuliłem ukochaną połówkę i dodałem: – Długo będziemy żyć…

Po czym odeszliśmy w stronę patosu: – Pokonamy tę gnidę!. Nie wątpię…

– I nie może być inaczej! Ale za jaką cenę…

Następnie udaliśmy się do mieszkania, gdzie pod drzwiami z niecierpliwością czekał na nas sześcioletni pies Jakow, buldog francuski. Nasz zwierzak został nazwany na cześć mojego pradziadka. Podczas I wojny światowej był ordynariuszem generała Brusyłowa i podczas krwawych walk w Karpatach otrzymał straszliwą ranę w nogę. Wracając do rodzinnej Felicyaliwki, zwanej dziś Zdwiżiwką, ożenił się z dziewczyną starszą od siebie, nieco przesadnie dojrzałą. Korzystając ze znacznego posagu żony, rozpoczął handel węglem drzewnym na Jewbazie w Kijowie.

Pewnego razu, gdy miałem dziesięć lat, dziadek Jakow pokazał mi swoją dużą sakiewkę i kręcąc wąsy, z których był bardzo dumny, uśmiechnął się i powiedział nostalgicznie, ale entuzjastycznie:

– Och, jakie pieniądze widział ten portfel!…

Z opowieści pradziadka wynikało, że biznes pozwolił mu nie tylko przetrwać kolektywizacja, dwie klęski głodu (w 1933 i 1947 r.), wojnę, ale także pozwolił odbudować dom po wojnie, kupić konia i i wysłać mojego ojca na studia w instytucie medycznym. Swoją drogą, ostatnią monetę z jego portfela – dziesiątkę Mikołaja – widziałem, gdy moi rodzice zamierzali wstawić złote zęby. To było wtedy niezwykle modne…

Jednak odpuszczę. Wziąwszy Jakowa, który niemal tańczył z niecierpliwości, dalej na smyczy, wyszłam na bulwar. Zwykle o tej porze było tu dużo ludzi – ktoś robił wieczorne ćwiczenia, niektórzy spieszyli się do domu z minibusa, a wielu sąsiadów, podobnie jak ja, szliśmy z naszymi „mniejszymi braćmi”. Nawiasem mówiąc, Jakow czekał na ten moment spotkania z „braćmi” z pewną niecierpliwością. Mając dość, powiedzmy, skomplikowany charakter, na widok innych czworonogów zwykle machał przyjacielsko i radośnie ogonem, uśpiwszy w ten sposób ich czujność nagle rzucał się do ataku, celując w nos przeciwnika. Ale ja, znając tę ​​jego zdradę, byłem czujny i zawsze udawało mi się zapobiec skandalowi i bójce…

Dziś ulica była słabo zaludniona. Zaniepokojeni mieszkańcy Buczy biegali, a nie spacerowli. Zawsze zatłoczony pasaż był praktycznie pusty… I nagle w Gostomelu (czyli jakieś trzy kilometry od nas) rozległy się głośne eksplozje. Jakow nadstawił uszu i przerażony pociągnął mnie siłą do naszych drzwi.

Tymczasem eksplozje nie ustały, wręcz przeciwnie, stały się znacznie głośniejsze…

Tamara natomiast zaimponowała swojemu wnukowi (zdecydowanie ostentacyjnym) spokojem. Jak gdyby nic szczególnego się nie wydarzyło, skuliła się w kuchni, przygotowując obiad. A ja, żeby się jakoś pocieszyć, zaczęłam pisać notatki…

Godz. 22.30. Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, piwnica. Z pamiętnika Serhija Kulidy

 Niewygodnie jest przebywać w mieszkaniu… Wybuchy… Straszne… Wygląda na to, że jakiś „głupiec” zaraz uderzy w dom… Być może przez analogię pojawiła się w głowie powieść Kurta Vonneguta „Rzeźnia nr 5”. O tym, jak Amerykanie zbombardowali Drezno pod koniec wojny… Biorąc pod uwagę sytuację, obraz jest rozczarowujący… Co zaskakujące, moje nie wpadają w panikę. Widzę, że włączył się mechanizm samozachowawczy i Tamara kategorycznie deklaruje:

– Nocujemy w piwnicy… Bóg chroni chronionych…

Zszedłem do lochu. Na „drugim piętrze”, gdzie moja żona pościeliła nam łóżko, stoją solidne regały z książkami. Wdychając zapach starych książek, uspokajam się. Czuję się jak w towarzystwie starych znajomych z dzieciństwa. Tak właśnie jest. Oto D’Artagnan i jego trójka przyjaciół-muszkieterów, obok Robinsona Crusoe i Friday, a także Sherlock Holmes i doktor John Watson… Dalej – jak mogłem o nich zapomnieć! – „gangsterzy, nie chłopcy”: Pavlusha Zavhorodniy i Java Ren, torreadorzy znani w całej Wasiukiwce…

Patrzę na grzbiety książek i boli mnie serce. Nigdy (co za okropne słowo!) nie będę przewracać moich ulubionych stron. Nie przeżyję rozdzierających serce przygód z bohaterami tych historii, nie przeżyję emocji, których nie da się porównać z niczym… To wszystko było, było, było… Życie minęło… A jednak wydaje się, jakby to było wczoraj – szkoła, uczelnia, pierwsze dziennikarskie kroki… Było i błysnęło…

I jakby na pamiątkę nieuniknionego, coś głośno zagrzmiało na ulicy. Na chwilę zgasło światło… Zaczęło się…

Wciąż próbuję coś zapisać, ale moje myśli są mętne… Nie mogę pisać…

– Wszystko będzie dobrze, Sierioża… Słyszysz, wszystko będzie dobrze…

– Moje słońce, muszę cię uspokoić – wstydzę się własnej słabości. – Oczywiście, że wszystko będzie dobrze!..

– Chodźmy spać. Jak powiedział dzielny żołnierz Szwejk: „Nigdy tak nie było, żeby jakoś się nie stało”. My, Ukraina, zwyciężymy… Bez względu na to, jak będzie nam ciężko…

Raszyści niszczą nasze życie – TRZECI fragment książki SERHIJA KULIDY „Bucza. Wiosenny strzał. Krótka kronika okupacji”

Kiedy przechodziłem obok Urzędu Miejskiego, widziałem ludzi pchających wózki supermarketowe wypełnione po brzegi najróżniejszymi rzeczami. Uderzające było to, że oprócz jedzenia znajdowały się w nich butelki drogiego alkoholu i… zabawki dla dzieci – ogromne misie i króliki. Ludzie brali wszystko, co przyszło im do głowy…  –  publikujemy kolejny fragment książki Serhija Kulidy „Bucza. Wiosenny strzał. Krótka kronika okupacji”.

„Bucza. Wiosenny strzał. Krótka kronika okupacji” to książka pisarza i dziennikarza Serhija Kulidy (napisana przy współpracy z Ihorem Bartkivem), poświęcona wydarzeniom na przedmieściach stolicy Ukrainy w pierwszych dniach rosyjskiej agresji. Jest to kronika wydarzeń (dzień po dniu), których świadkami są mieszkańcy Buczy, a także – pamiętnik autora, który trzy tygodnie spędził w piwnicy swojego domu chroniąc się przed ostrzałem. Wstęp i pierwszy fragment można przeczytać TUTAJ, drugi TUTAJ. Tytuły fragmentów od redakcji portalu sdp.pl.

 

26 lutego 2022, sobota

Godz. 8.09. Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, lokal nr NN. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Dzień zaczął się od radosnej (lokalnej) wiadomości: Ninusia zadzwoniła i powiedziała, że ​​u nich wszystko w porządku. Zamierzają jednak przeprowadzić się z synem i mężem do jego kuzynki Lesi, która mieszka na ulicy Żowtniewej, niedaleko dworca kolejowego. Moja córka uważa, że ​​tam będzie bezpieczniej.

Tamara odczuła lekką ulgę, że dzieci żyją. Zastanawia się, czy mają coś do jedzenia. A wkrótce będziemy mieć problemy z jedzeniem. Na szczęście jest światło i gaz. Można ugotować coś na kuchence. Ale, szczerze mówiąc, apetyt nie dopisuje.

Choć mam niewielki zapas papierosów, palę jeden za drugim. W tym tempie wkrótce mi zabraknie. Muszę iść na zakupy. Sąsiedzi mówią, że ATB na Energetyków, „Silpo” w Avenir Plaza i Novus nadal działają.

Godz. 10.37. Bucza, ul. Energetyków nr 6, sklep ATB. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Po założeniu torby na ramię udałem się do ATB. Kiedy przechodziłem obok Urzędu Miejskiego, widziałem ludzi pchających wózki supermarketowe wypełnione po brzegi najróżniejszymi rzeczami. Uderzające było to, że oprócz jedzenia znajdowały się w nich butelki drogiego alkoholu i… zabawki dla dzieci – ogromne misie i króliki. Ludzie brali wszystko, co przyszło im do głowy. Zrobiło mi się przykro…

W pobliżu ATB ogromna kolejka. Niemal nad głową przelatują pociski i rakiety, a ludzie stoją. Nie mam wyjścia, dołączam do tego fatalnego tłumu. Czasem dochodzi do sprzeczek typu „nie stałeś tu”, ale bójek nie było.

Po dwóch godzinach triumfalnie trzymałem w rękach paczkę papierosów, a torbę na ramię wypełniłem płatkami śniadaniowymi i konserwami. Powiodło się!..

Godz. 12.50. Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, lokal nr NN. Z pamiętnika Serhija Kulidy

– Mój ty zaopatrzeniowcu – śmieje się Tamara, kiedy wykładam na stole towar ze sklepu. – Teraz jesteśmy uratowani…

– Kupiłem trochę płatek. To najlepszy sposób na zaspokojenie głodu… Przydadzą się…

– A co z moją figurą? – żartuje żona.

– Figurą… – przytulam moje słońce – masz ją!

– Jak cię kocham! – pociesza Tomoczka.

Godz. 14.36. Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, lokal nr NN. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Pomimo słabego połączenia zadzwoniła siostra Tamary Luda, która mieszka z mężem w Stojance. Przerażona – rakiety wroga nieustannie przelatują nad wioską. Rosjanie zniszczyli już kilka domów. Mówi, że ich najbliższa krewna, z  którą przez całe życie szczerze się przyjaźnili, 23 lutego razem z rodziną opuściła Ukrainę. Jej syn pracuje w „właściwych władzach”, więc wiedział o nieuniknionym zbliżaniu się wojny. Ludzie byli oburzeni, że ta osoba nawet nikomu nie wspomniała o realnej możliwości rosyjskiej agresji. Zebrali się tutaj, a Luda nie może się powstrzymać: „Pieprzcie się, suki!”

Godz.15.52. Bucza, ul. Poleva 19, Centralny Szpital Miejski Irpin. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Roman przeczytał na portalach społecznościowych, że apteki w Buczy są zamknięte, a szpital potrzebuje pomocy ze względu na dużą liczbę rannych. Podano listę, co jest potrzebne. Tamara dokładnie ją przestudiowała i w milczeniu skierowała się do naszych zapasów.

– Weź watę, bandaże, środki uspokajające, antybiotyki – zwróciła się do mnie żona. – Wszystko co jest…

W szpitalu dużo ludzi. Odpowiedzieli na wezwanie. Niosą, tak jak ja, wszystko, co było w domu. Transportowani są okaleczeni żołnierze i cywile.

– Czy mogę w czymś pomóc? – łapię za rękaw fartucha zaniepokojonego znajomego lekarza.

– Możesz… – odpowiada nerwowo. – Nie przeszkadzać…

Bez urazy… Sytuacja nie zachęca do obelg i honoru… Wojna…

Godz. 18.25. Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, lokal nr NN. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Szok minął. Zaczynamy przyzwyczajać się do tej sytuacji. Przystosowywać się do życia w nowych, trudnych warunkach.

Najpierw zadzwonił mój przyjaciel z Korostenia Wiktor Wasylczuk. Martwi się: jak teraz wydawać gazetę „Korosten wieczerni”, skąd wziąć na to fundusze?… Martwi się też o swoich licznych „mniejszych braci”. Wiktor ma kilkanaście kotów, żółwia, rybki, papugę… Karma się kończy, a on nie wie, skąd ją teraz wziąć… Mówię: „Trzymaj się”. Zgadza się sarkastycznie: „Tylko czego?…”

Za chwilę nowy telefon. To Slavko Zholdak, mój najlepszy przyjaciel z czasów studenckich. Slava lub Slavusik, jak go nazywaliśmy, pochodzi z literackiej rodziny ojciec jest satyrykiem, humorystą i tłumaczem, Bohdan to sławny ukraiński pisarz, ulubieniec bohemy. Są też dalecy krewni – dramaturg Walery Zholdak i jego syn Andrij, znany w Europie reżyser teatralny. Jednak Slava nigdy nie był na świeczniku. Przede wszystkim lubi piwo, Dynamo Kijów, jeansy Lee i piosenkę July Morning „Uriah Heep”. Przez całe życie uczył języka i literatury ukraińskiej w gimnazjum. Niestety nie poszedł drogą ojca i brata, choć posiada spore zdolności. Trochę pisze do gazet.

A Slavko to zatwardziały kawaler. Jego jedyną prawdziwą miłością jest nieżyjąca już kotka Marysya. Kochał ją na zabój…

(…).

Godz. 21.14. Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, piwnica. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Nocujemy w piwnicy. Widzę, że Tamara jest wściekła, ale stara się wytrzymać, żartując o naszym nowym mieszkaniu. Roman praktycznie nie wychodzi na zewnątrz. Boi się? Może. Jednak na zewnątrz jest spokojny. Czyta nam na głos wiadomości. Nie napawają one optymizmem – Rosjanie atakują ze wszystkich stron. Zełenski błaga Zachód, aby „zamknął niebo”. Nie słychać nas… A raszyści, w ewidentny sposób wykorzystując niezdecydowanie „wolnego świata”, bezlitośnie niszczą nasze życie…

 

Panie, dziękuję Ci, że żyję! – DRUGI fragment książki SERHIJA KULIDY „Bucza. Wiosenny strzał. Krótka kronika okupacji”

Niedaleko wejścia, prawie niezauważalni w oparach tytoniu, nasi liczni sąsiedzi palili gorączkowo żywo dyskutując o rozczarowujących pogłoskach: że Rosjanie zastrzelili kilka rodzin podróżujących samochodami z białymi flagami; że ktoś ze znajomych został już zabity lub okaleczony; że domy niektórych mieszkańców Buczy spłonęły… –  publikujemy kolejny fragment książki Serhija Kulidy „Bucza. Wiosenny strzał. Krótka kronika okupacji”.

„Bucza. Wiosenny strzał. Krótka kronika okupacji” to książka pisarza i dziennikarza Serhija Kulidy (napisana przy współpracy z Ihorem Bartkivem), poświęcona wydarzeniom na przedmieściach stolicy Ukrainy w pierwszych dniach rosyjskiej agresji. Jest to kronika wydarzeń (dzień po dniu), których świadkami są mieszkańcy Buczy, a także – pamiętnik autora, który trzy tygodnie spędził w piwnicy swojego domu chroniąc się przed ostrzałem. Wstęp i pierwszy fragment można przeczytać TUTAJ.

 

25 lutego, piątek

Godz. 6.00. Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, piwnica. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Obudziliśmy się o szóstej. Noc wydawała się niespokojna. Nawet grube betonowe ściany nie uchroniły nas przed odgłosami wybuchów, które rozlegały się w górze. Było jasne, że wróg nie przestanie próbować przejąć lotniska Gostomel.

Żona wyglądała na zmęczoną. Pojawiły się objawy astmy oskrzelowej, która nie opuściła jej przez wiele lat. Ale dzięki Bogu nie potrzebowała inhalatora. Serce Tamary też wymagało leczenia… Jednak mimo tego widać było, że starała się pocieszyć i uspokoić wnuka. Dało się zauważyć, że Roman nie spał całą noc…

Opuściliśmy nasze podziemne, zimne, duszne oraz wilgotne pomieszczenie i wyszliśmy na świeże powietrze. Niedaleko wejścia, zebrała się już spora grupa naszych „mieszkańców podziemia”, którzy z ożywieniem o czymś dyskutowali. Okazało się, że Służba Wywiadu Państwowego ostrzegała przed dziwnymi oznaczeniami na drogach i budynkach, które prawdopodobnie były punktami orientacyjnymi dla rosyjskich rakiet.

– Tutaj. Przeczytaj sam – Jura z szóstego piętra wsunął mi w ręce swój telefon komórkowy. – Na głos… Żeby wszyscy wiedzieli…

– Znaki wykonane farbą w różnych kolorach – oznajmiłem głośno intonacją spikera przypominając sobie doświadczenie pracy w Ukraińskim Radiu – mogą być wskazówkami dla oddziałów wroga. Jeśli zauważysz takie oznaczenia, prosimy o ich zniszczenie lub zgłoszenie nam tego typu „znalezisk”.

I wtedy kobieta, która właśnie do nas dołączyła, krzyknęła:

– Widziałam coś takiego…

Ludzie byli podekscytowani:

– Gdzie?..

– Gdzieś tutaj – młoda kobieta wykonała ruch dłonią.

– Trzeba szukać! – stwierdził nasz sąsiad z pierwszego piętra, Mykoła, którego z jakiegoś powodu wszyscy zaczęli nazywać wujkiem Kolą.

– A jeśli znajdziemy?… – zabrzmiało logiczne pytanie. – Jak zniszczyć ten znak?

– Cholera! – zawołał energicznie Piotr, który był nie tylko utalentowanym taksówkarzem, ale także, moim zdaniem, dość utalentowanym poetą specjalizującym się w satyrze politycznej.

– Człowieku, jak to powiedzieć? – inteligentna Swietłana była oburzona. – To nie jest żart… Jak tak naprawdę zniszczyć te diabelskie znaki?

– Cholera – powtarzał uparcie Piotr. – Dosłownie. Proszę, spójrz – entuzjasta samochodów wyjął swojego iPhone’a.

– Czy ty widzisz? Jakiś wujek już to zrobił… Można to zrobić łatwiej: przykryć ziemią lub pomalować… Ale moim zdaniem to akt wypróżnienia jest najskuteczniejszy. Zniszczysz znak i symbolicznie nasrasz na Rosję…

Ludzie zaczęli klaskać w dłonie z aprobatą i chętnie wyruszali na poszukiwanie znaków wroga. Dołączyłem do nich. Wyszedłem na bulwar Bohdana Chmielnickiego, który o tej porze był zwykle zatłoczony i olśnił mnie jakiś postapokaliptyczny krajobraz. Ani jednej osoby! Nawet koty, które stały się już częścią ekosystemu miasta, gdzieś odeszły. A gołębie żyjące pod oknami naszego wieżowca, odleciały w nieznanym kierunku. Na ulicy panowała złowieszcza cisza, którą czasami przerywały stłumione eksplozje w Gostomelu i Irpieniu…

Nie znaleźliśmy „znaku bestii”, więc udałem się do mieszkania, gdzie żona, w towarzystwie Romana, pospiesznie przygotowywała śniadanie.

– Zadzwoń do Niny – powiedziała Tamara – bo widzisz, próbuję coś ugotować. Wystarczy na śniadanie, obiad i kolację… Bo kto wie, jak to będzie…

– Ninuś, jak się masz? – zapytałem córkę, gdy odebrała telefon.

– A nic… Siedzimy w schronie przeciwbombowym…

– No, jak się masz? Bezpiecznie?..

– Jakby wszystko w porządku…

Po chwili dodała pospiesznie: – Kocham ciebie i mamę… Nie martw się… Oddzwonię, bo mama chrzestna dzwoni…

Tak! Matka chrzestna, to świętość… Więc rozumiem i nie obrażam się…

Godz. 7.15. Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, lokal nr NN. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Zostawiając Tamarę samą z patelniami, włączyłem komputer i zagłębiłem się w internetowe wiadomości. Jak można się było spodziewać, nie napawały optymizmem. W nocy Rosja przeprowadziła atak rakietowy na Kijów i Charków. Ciężkie walki trwają w Chersoniu, Sumach, Konotopie, Ochtyrtce… Wróg zbliża się pod Czernihowem, a w Obołeniu w Kijowie nasze siły zniszczyły rosyjskich dywersantów, którzy przedostali się do stolicy…

Coś takiego, moim zdaniem, mogłoby mieć miejsce tylko w hollywoodzkich hitach kinowych. Na przykład w „Upadku Londynu”. Ale w Kijowie?! Niewiarygodne… Niezrozumiałe…

Kiedy czytałem te wiadomości, szczerze nie mogłam uwierzyć w to, co się stało. Wydawało mi się, że znalazłem się w równoległym świecie, w innym wymiarze, gdzie zostałem wciągnięty przez jakąś fantastyczną „czarną dziurę”. W podświadomości pojawiła się kojąca myśl: „To tylko sen”… Straszny, piekielny… Ale mimo wszystko to jednak są złe sztuczki Morfeusza… Nic więcej…

Kątem oka dostrzegłem na ścianie zegar, który wskazywało siódmą piętnaście i natychmiast wracając do rzeczywistości, straciłem iluzoryczną nadzieję na to iż są to tylko urojenia. Minął dokładnie dzień, odkąd świat – dla mnie i moich bliskich – zszedł z ustalonych torów i teraz pociąg życia, przecinając po drodze tory codzienności, zmierza nieprzerwanie ku nieuniknionej katastrofie… Gdzieś w bezkresną otchłań… Po prostu taki „pełny Kafka”…

Godz. 9.00. Bucza, ul. Energetyków. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Nie miałem siły przebywać w czterech ścianach. Rzuciłem coś od progu do żony i znalazł się na podwórzu. Pospiesznie skierowałem się do Urzędu Miejskiego, który znajduje się zaledwie sto metrów od naszego wieżowca.

Na Energetyków, niedaleko sklepu Jaka Doma, gdzie, sprzedawano świeże pierogi, knedle i inne pyszności z mąki z różnymi nadzieniami, tłum był niewielki. W podziemiach zlokalizowana była kawiarnia. Wchodząc tam zauważyłem, że tabliczka z wizerunkiem „puszystej” kluski leżała na ziemi uderzona czymś, co wyglądało jak odłamek.

– Wow! – powiedziałem na tyle głośno, by zwrócić na siebie uwagę kilku znajomych, którzy w skupieniu pili kawę, „wzbogacając” aromatyczny napój dymem papierosowym. – Kiedy uderzyło tak mocno?

– Rano – wyjaśnił zwięźle jeden z chłopców, podobnie jak ja, po sześćdziesiątce.

Maskował swój wiek farbowanymi włosami, które starannie zaczesał do tyłu głowy, gdzie łysina już podstępnie dawała o sobie znać, oraz eleganckimi ubraniami znanych marek.

– Ty, Sierjoża, idź i zobacz, co się dzieje w „piekle”…

Skrzyżowanie ulic Energetyków i Bohaterów Majdanu (dawna ulica Komsomolska) oraz przylegający do niego Plac Kijowski upodobali sobie różnej maści „niebieski ptaki” ze wszystkimi (czasami niebezpiecznymi dla wczasowiczów) związanymi z tym konsekwencjami. Tutaj, gdzie stoi tajemnicza rzeźba – wielka granitowa kula – do niedawna, zarówno w dzień, jak i w nocy, tłoczyli się miłośnicy „czegoś mocniejszego”. Lokalni bardowie i idole ulicznego rocka, posługując się uniwersalnymi trzema akordami, potrafili zagrać wszystko – od Wysockiego czy Levko Durka po Led Zeppelin.

Przychodzili tutaj, żeby się pokazać i popatrzeć na innych. „Inni” to dziewczyny. Różny wiek i stopień urody… A nawet trzeźwości…

Dziś buczański „Broadway” wyglądał inaczej… Wszędzie jakieś śmieci, połamane cegły, potłuczone szyby… I dwa trupy przykryte starymi kocami… Uderzyło mnie, że ludzie, którzy stali w kolejce wydawali się, obojętni, jakby to była zwykła codzienność, postrzegana jako nowe – okropne – realia życia. I ja sam nagle zwróciłem się w myślach do Boga: „Panie, dziękuję Ci, że żyję!”

A przechodnie, spuszczając wzrok, omijali zmarłych jako niewłaściwą tutaj przeszkodę i spieszyli się za swoimi pilnymi sprawami… I wszyscy, jestem pewien, niepokoili się kwestią sakramentalną: „Czy przeżyję?…” W odpowiedzi słyszeli głośne eksplozje gdzieś w okolicach Melnyky i Gostomela…

„Nie” – pomyślałem – „tu nie ma czego szukać, musisz iść do domu, bliżej piwnicy”. I jak najszybciej ruszył w stronę Bulwaru Bohdana Chmielnickiego…

Godz. 12.32. Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, dziedziniec. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Prawie wszyscy mieszkańcy naszego wieżowca są na podwórku. Palą nawet ci, których nigdy nie widziałem z papierosem w dłoni. Na marginesie zauważam, że zapasy tytoniu należy wykorzystywać bardziej oszczędnie. I jak dotąd wypaliłem trzy papierosy z rzędu…

Mówią o kanonadzie, która nie ustaje od kilku godzin. Mówią, że nasi ludzie byli mili dla Rosjan. Zostawili sprzęt. Oczywiście, teraz jesteśmy odcięci od Kijowa…

Nagle nad domem przeleciał helikopter, prawie dotykając dachu. Czyj jest – nasz czy wroga? To wydarzenie wyznaczyło nowy kierunek „dyskusji publicznych” – zamknięcie nieba. Ukraińscy urzędnicy wysokiej rangi mówią o tym już drugi dzień, zwracając się do swoich zachodnich partnerów. Ale oni, zgodnie z utrwalonym zwyczajem, wyrażają jedynie „głębokie zaniepokojenie”, a nawet (sic!) „bardzo, bardzo głębokie”.

Jednak kwestia przekazania na Ukrainę migów-29, które znajdują się na lotniskach krajów byłego Układu Warszawskiego, budzi wśród obecnych „powściągliwy optymizm”.

Sąsiedzi są pewni, że już niedługo bojownicy, przynajmniej z Polski, zestrzelą rosyjską obrzydliwość.

– Swoją drogą – krzyczy sąsiad, którego imienia nie znam, jak uczeń, podnosząc prawą rękę do góry – czy słyszałeś o „Duchu Kijowa”?

– O jakim duchu? – Jura uniósł brwi. – Jakiś mistyk?

– Więc nic nie wiesz – mężczyzna prawie podskoczył ze zniecierpliwienia. – Ale wszystkie portale społecznościowe płaczą nad nim! Teraz pokażę…

I grzebiąc w swoim iPhonie, triumfalnie go podniósł:

– Patrz, patrz! Tu jest napisane, że nasz as zestrzelił na niebie nad Kijowem sześć rosyjskich samolotów w ciągu pierwszych trzydziestu godzin wojny… Tutaj… czytam… Dwa Su-25, dwa Su-35, jeden Su -27 i kolejny MiG-29 !…

– To niemożliwe – stwierdza kolejna mieszkanka naszego apartamentowca. – Powiedziano nam, że na Ukrainie prawie nie ma lotnictwa wojskowego: wszystko zostało zniszczone lub splądrowane…

– Kluczowe słowo to Ukraina – zaśmiał się Andrij, kolega z klasy naszej Niny. – Mamy taką mentalność. Narzekać, że nic nie ma, a potem, gdy nadarzy się okazja, wyjąć to zza pazuchy. Podobnie jest z samolotami… Gdzieś je ukryto, a w razie potrzeby wyjęto z ukrycia… Wcale bym się nie zdziwił, gdyby bomba atomowa też gdzieś znalazła…

– Mogło być – zamruczał Jura. – Może więcej niż jeden… Nie zdziwię się…

Wszyscy ryknęli z aprobatą…

Godz. 15.44. Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, piwnica. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Siedzimy pod ziemią… Roman wspiął się na drugie piętro i bawi się telefonem. Tamara i ja usiedliśmy w całkiem wygodnych składanych krzesłach wędkarskich, zakupionych latem ubiegłego roku specjalnie z myślą o wypadach nad lokalne wody.

Żona uśmiecha się boleśnie.

– Jak się masz?

– Tak sobie – wzdycha Tamara. – Trudno oddychać… Jak się uspokoi, to wyjdziemy… OK?

– Oczywiście – zgadzam się patrząc na jej zmęczoną twarz. – Może powinniśmy coś poczytać? Odwróćmy naszą uwagę…

Moja żona spojrzała na mnie zmęczonymi oczami pełnymi smutku:

– Nie, nie chcę…

Milcząc, wzięła mnie za rękę:

– Poważnie, co się z nami stanie?… Bardzo się boję… I nie tyle o siebie, co o nasze dzieci, wnuki… O ciebie…

– Tomaczka – próbowałem mówić przekonująco – wszystko będzie dobrze. Wiesz, mam, jak to mawiano za studenckich lat, ucho. I prawie nigdy się nie myliłem w swoich przewidywaniach. Powtarzam, wszystko będzie dobrze…

– Jesteś moim Nostradamusem – uśmiechnęła się żona, nieco zrelaksowana.

– I Kasandrą… Można powiedzieć, w jednym…

Godz. 18.27. Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, dziedziniec. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Dudnienie nieco ucichło i wyszliśmy na powierzchnię. Robiło się ciemno. Było wilgotno i chłodno. Gdzieniegdzie na zamarzniętej ziemi leżały brudne kawałki śniegu. Niedaleko wejścia, prawie niezauważalni w oparach tytoniu, nasi liczni sąsiedzi palili gorączkowo, żywo dyskutując o rozczarowujących pogłoskach: że Rosjanie zastrzelili kilka rodzin podróżujących samochodami z białymi flagami; że ktoś ze znajomych został już zabity lub okaleczony, po prostu w swoim domu; że domy niektórych mieszkańców Buczy spłonęły. I też lamentowali, że nie ma chleba i że niedługo zabraknie im chleba…

Tamara i ja, omijając tłum, odsunęliśmy się.

– Tylko nie odchodzicie daleko  – usłyszałem za nami troskliwy głos Saszy. – Nie daj Boże coś – od razu do piwnicy.

„OK, OK” – zgodnie pokiwaliśmy głowami. – Nie martw się…

Nie zdążyliśmy pokonać dziesięciu metrów, gdy z bramy stanowiącej przejście z podwórza na bulwar wyszedł nieznajomy. Wysoki, wysportowany mężczyzna, ubrany w coś w rodzaju kombinezonu o bliżej nieokreślonym kolorze. Zwróciłem też uwagę na jego buty. Były w stylu wojskowym, całkowicie pokryte błotem. Nie przywiązywałem do tego żadnej wagi, ale w myślach zastanawiałem się: ziemia dookoła była zamarznięta, a buty miał w błocie.

– Proszę, czy mógłbyś mi powiedzieć, gdzie jest najbliższy prywatny sklep spożywczy? – zwróciła się do nas nieznana osoba. – Naprawdę chcę jeść…

Kiedy później omawialiśmy z Tamarą to spotkanie, okazało się, że oboje byliśmy zaskoczeni określeniem „sklep prywatny”. U nas nikt tak nie mówi, nawet rosyjskojęzyczni…

Ale wtedy nie zwróciliśmy na to uwagi.

– Za rogiem jest „LotoOK” – wskazałem ręką. Jeśli oczywiście jest otwarty…

– Dziękuję – powiedział mężczyzna, uśmiechając się do swoich myśli, i skierował się… w przeciwnym kierunku.

Wzruszyliśmy ramionami.

– Kto to był? – usłyszeliśmy za swoimi plecami zmartwiony głos zawsze powściągliwego wnuka. – Trzeba było sprawdzić jego dokumenty.

– Dlaczego?… – Nie zrozumiałem.

– A bo to mógł być Rosjanin, sabotażysta. Posłuchajcie, co właśnie przeczytałem na Facebooku. Nasz burmistrz Fiodoruk donosi, że… Już, teraz… Gdzie to jest… Tak… „W kwaterach mieszkalnych przy wjeździe do miasta od rana przebywały wojska rosyjskie”. I oto jest: „A ich żołnierze zaczynają chodzić po okolicy, przebierać się…”. Ech, dziadku, dziadku, a ty nadal piszesz książki o szpiegach…

Roman odsunął się od nas, machając pogardliwie ręką. I zdałem sobie sprawę, jak daleko jest teoria od praktyki…

Godz. 21.20. Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, piwnica. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Siedzimy w piwnicy. Próbowaliśmy dodzwonić się do Niny. Nie ma połączenia. Jesteśmy zaniepokojeni. Poczucie beznadziejności… i trochę upokorzenia…

 

Wojna, tato! Wojna!… – fragment książki  SERHIJA KULIDY „Bucza. Wiosenny strzał. Krótka kronika okupacji” 

Wciąż oszołomiony tą wiadomością, w końcu zrozumiałem: odtąd ja, moja rodzina, Ukraina, ostatecznie cały świat znaleźliśmy się w nowej i nieodwracalnej rzeczywistości. Odtąd nasze życie zmieni się radykalnie… Czy w ogóle uda się przetrwać?… O tym, że wojna będzie okrutna i krwawa, nie miałem najmniejszych wątpliwości… – publikujemy fragment książki Serhija Kulidy „Bucza. Wiosenny strzał. Krótka kronika okupacji”.

„Bucza. Wiosenny strzał. Krótka kronika okupacji”  – tak się nazywa wydana w Kijowie książka pisarza i dziennikarza Serhija Kulidy (z udziałem kierownika Wydziału Archiwum Rady Miejskiej Buczy Ihora Bartkiva), poświęcona piekielnym wydarzeniom na przedmieściach stolicy Ukrainy. Właściwie jest to pierwsza publikacja opowiadająca o zbrodniach armii rosyjskiej w tej małej miejscowości.

 Książka ta jest kroniką wydarzeń (dzień po dniu), których świadkami są mieszkańcy Buczy, a także – pamiętnikiem autora, który trzy tygodnie spędził w piwnicy swojego domu chroniąc się przed ostrzałem. Znajdziemy w niej też  eseje o mieszkańcach miasteczka zabijanych i torturowanych przez Rosjan.

 „W społeczeństwach posttotalitarnych często panuje zwyczaj wyciszania tragedii i wypierania ich z pamięci” – pisze we wstępie do książki burmistrz Buczy Anatolij Fedoruk. „Milczą o nich lub mówią niechętnie (mówię to jako absolwent Wydziału Historycznego). Nadszedł czas, aby przełamać tę trudną dziedziczność i zmusić pamięć do przemówienia, aby wydobyć na światło dzienne najstraszniejsze epizody terroru. Ujawnienie ludziom – szczególnie na Zachodzie – prawdy, której kontemplacja może być bolesna i traumatyczna.

Temu celowi służy nowa książka znanego pisarza i dziennikarza Serhija Kulidy „Bucha. Wiosenny strzał”. Książka ta stanowi imponujący dokumentalny dowód zbrodni wojennych i terroru Rosjan w Buczu. Ukazuje ludzki wymiar brutalnej wojny rosyjsko ukraińskiej. Tragedia Buczy jest osobistym bólem dla Serhieja Kulidy: on sam jest Buczą

Książka zawiera szczegółową – czasem godzinną – rekonstrukcję przebiegu tragedii Buczy. To nie tylko skrupulatna kronika strasznych wydarzeń, ale pełnokrwista, żywa historia – wypowiedziana głosami kilkudziesięciu naocznych świadków, których przywołuje Serhiej Kulida. Książka ma zatem głębokie, wielostronne brzmienie.

Dlaczego ta książka jest tak ważna?

Ponieważ nie pozwoli, aby tragedia Buczy zaginęła w zgiełku ery cyfrowej. Sstanie się punktem wyjścia do przyszłych badań, ponieważ zawiera bogaty materiał dokumentalny i umiejętnie ukazuje różnorodność doświadczeń. Książka przyczyni się do tego, że tragedia Buczy będzie obecna w przestrzeni kulturalnej: jako symbol niezłomności ukraińskiego humanizmu w obliczu rosyjskiego terroru.”

Z kolei klasyk literatury ukraińskiej, pisarz, Ambasador Nadzwyczajny i Pełnomocny Ukrainy oraz Przewodniczący Rady Forum Niezależnych Mediów Jurij Szczerbak zauważa, że ​​„wojna rosyjsko ukraińska, która nabiera cech globalnego konfliktu XXI wieku, stała się pierwszym krwawym wydarzeniem światowym ery informacji. Dokumentują to miliony zdjęć z telefonów komórkowych, niezliczone sieci społecznościowe, komentarze i artykuły analityczne, których liczba przewyższa ilość informacji z epoki przedinternetowej.

Wśród takich materiałów znalazła się książka 'Bucha. Wiosenny strzał’ znanego ukraińskiego pisarza i dziennikarza Serhija Kulidy. Tekst ten, w którym autor przytacza liczne relacje naocznych świadków (na podstawie materiałów różnych publikacji), przyciąga głęboką dramatycznością, szczerością, wieloma prawdziwymi szczegółami oraz powszechnym patosem pogardy i nienawiści do brutalnych zabójców, którzy najechali Ukrainę niczym horda mongolska. Wnikliwym pisarskim okiem autor wyodrębnia dowody świadczące o stanie psychicznym ludzi, którzy przeżywają traumatyczny stres wywołany szokiem wojny: poczucie radykalnej zmiany świata, utratę dawnych, przedwojennych wartości, egzystencję jak w piekielnym śnie, w wirtualnej rzeczywistości hollywoodzkiego filmu katastroficznego.

Chciałbym, żeby tę gorzką i prawdziwą książkę przeczytało jak najwięcej Ukraińców i cudzoziemców, aby wiedzieli, jakie śmiertelne zagrożenie dla ludzi stanowi rosyjski wróg”.

 

Publikujemy fragment książki.

 

Godz. 6.10. Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, lokal nr NN. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Telefon komórkowy nagle zaczął szaleć, a ja wciąż nie mogłem otworzyć oczu. W końcu żona Tamara odepchnęła mnie na bok i powiedziała sennym głosem: – Odbieraj telefon… Kto dzwoni tak wcześnie?… Nie dają mi spać…

I odwracając się na drugi bok, zasnęła słodko, pewnie oglądając jakiś serial wyreżyserowany przez studio filmowe Morfeusz.

Szczerze mówiąc, coraz bardziej przyzwyczajam się do wieczornych rozmów, powiedzmy, online. To wtedy niemal o północy jeden z autorów „Literackiej Ukrainy” zastanawia się, czy jego arcydzieło zostało wreszcie przeczytane. A tu, jak napisał klasyk, „trzeci kogut jeszcze nie zapiał”… Jest 10 minut po szóstej –zauważyłem, zerkając na wiszący na ścianie zegar.

Wstałem z łóżka i szczerze zazdroszcząc żonie, podszedłem do biurku, na którym nie zatrzymywał się mobilny sadysta podskakujący z niecierpliwości.

– Co mogę zrobić… – mruknąłem do słuchawki.

– Tato, śpisz?! – usłyszałem podekscytowany głos córki.

Wzruszyłam ze zdziwienia ramionami, choć Nina nie widziała moich, że tak powiem, gimnastycznych ruchów.

– Dlaczego milczysz?! Wojna!..

– Co powiedziałeś?! – świadomość nie chciała przetrawić tego, co usłyszałem.

Ale córka nie mogła już powstrzymać łez:

– Wojna, tato! Wojna!… Dziś wcześnie rano Rosjanie zbombardowali Kijów… Nie słyszałeś tego?…

Zaskoczony tą wiadomością wymamrotałem coś w stylu „nie może być” i nacisnąłem przycisk „odbiór”. W mojej głowie, jak wysłużona płyta gramofonowa, raz po raz rozbrzmiewały dawno zapomniane wersety, zapisane jeszcze w 1941 roku: „Dwudziestego drugiego czerwca dokładnie o czwartej rano Kijów został zbombardowany powiedziano nam, że wojna się zaczęła…”

Tuż za oknem, gdzie beztroskie słońce uśmiechało się życzliwie, wstał kolejny dzień – 24 lutego 2022 roku. Data, która stanie się tragicznym kamieniem milowym w życiu wszystkich Ukraińców… Dzień, który położy kres nadziejom i przyszłości…

Wciąż nie mogąc się otrząsnąć z szokującej wiadomości, zgodnie ze swoim dawnym zwyczajem „automatycznie” wykonałem ustaloną poranną procedurę: nalałem wody do czajnika, zaczerpnąłem z pojemnika hojną łyżkę kawy i wsypałem do mojego ulubionego czerwonego kubka z napisem Nescafe. Czekając, aż pachnący napój wystygnie wyjąłem papierosa z paczki i wyszedł na loggię, z której roztaczał się widok na miasto. Międzynarodowa autostrada była całkowicie wypełniona samochodami, które powoli, w dwóch rzędach, posuwały się w kierunku zachodnim, w stronę odległej granicy ukraińsko-polskiej.

I dopiero teraz, wciąż oszołomiony tą wiadomością, w końcu zrozumiałem: odtąd ja, moja rodzina, Ukraina, ostatecznie cały świat znaleźliśmy się w nowej i nieodwracalnej rzeczywistości. Odtąd nasze życie zmieni się radykalnie… Jeśli wcale nie zamieni się w nędzną egzystencję… Czy w ogóle uda się przetrwać?… O tym, że wojna będzie okrutna i krwawa, nie miałem najmniejszych wątpliwości…

Godz. 7.40. Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, lokal nr NN. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Jakoś odzyskując spokój, włączyłem laptopa, aby sprawdzić wiadomości z wczorajszego wieczoru. Okazały się, delikatnie mówiąc, rozczarowujące. Około czwartej nad ranem czasu kijowskiego moskiewski dyktator w swoim cynicznym „Urbi et Orbi” oświadczył: „Okoliczności wymagają od nas zdecydowanych i natychmiastowych działań. Ludowe Republiki Donbasu zwróciły się o pomoc do Rosji. W związku z tym, zgodnie z art. 51 części 7 Karty Narodów Zjednoczonych, za zgodą Rady Federacji i wykonując ratyfikowane przez Zgromadzenie Federalne umowy o przyjaźni i wzajemnej pomocy z DPR i LPR, zdecydowałem się przeprowadzić specjalna operacja wojskowa. Jej celem jest ochrona osób, które przez osiem lat były ofiarami przemocy i ludobójstwa ze strony reżimu kijowskiego. I w tym celu będziemy dążyć do demilitaryzacji i denazyfikacji Ukrainy. A także stawianie przed sądem tych, którzy dopuścili się licznych krwawych zbrodni na ludności cywilnej, w tym na obywatelach Federacji Rosyjskiej”.

Następnie, nie przejmując się szczególnie casus belli, Rosjanie rzucili na Ukrainę wszystkie swoje siły zbrojne, które wcześniej manewrowały w pobliżu naszej granicy.

Jak podają źródła informacyjne i użytkownicy portali społecznościowych, potężne eksplozje słychać było w Charkowie, Mariupolu, Żytomierzu, Dnieprze, Odessie, Iwano-Frankowsku, Łucku, Sumach, Czernihowie, Berdiańsku, Mikołajowie, Kramatorsku, Kijowie i na linii demarkacyjnej. Rozpoczęła się operacja desantowa na Morzu Czarnym i Azowskim… W stolicy nieprzyjaciel ostrzelał obwody Nywki, Wynogradar, Holosijewski, Peczerski i Obołoński. Zaatakowano także obiekty wojskowe i cywilne na terenie obwodu kijowskiego – w Wasylkowie, Boryspolu, Irpieniu i Browarach…

Godz. 8.30 – 12.00. Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, lokal nr NN. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Po uświadomieniu sobie skali inwazji i ponownym obejrzeniu materiałów informacyjnych odważyłem się w końcu obudzić żonę, wiedząc doskonale, że sprawię jej teraz nieopisany ból. Nie będę szczegółowo opisywał reakcji Tamary na tragiczną wiadomość, była ona do przewidzenia: szok i przerażenie. W końcu, oswoiwszy emocje i trochę się uspokoiwszy (jeśli w tych okolicznościach można użyć tego nieodpowiedniego czasownika), ustaliliśmy – konieczne jest pilne wykonanie przynajmniej minimalnego zapasu żywności. Zrobiwszy listę niezbędnych rzeczy udałem się na bazar.

Na ulicach panował niepokój. Przed sklepami spożywczymi, aptekami i bankami ustawiały się ogromne kolejki. Twarze ludzi wyrażały skrajne skupienie i zaabsorbowanie. Niektóre kobiety płakały. Nie zaobserwowałem jednak paniki i chaosu. A niektórzy, rozweselając znajomych, próbowali żartować i opowiadać dowcipy o najeźdźcach.

W pobliżu rady miejskiej Buczy stały grupy byłych „Afgańczyków” i bojowników samoobrony, którzy będąc (przynajmniej na zewnątrz) w podniosłym i podekscytowanym nastroju, dyskutowali o tym, co się wydarzyło. Chodziło także o miejsce i czas przywiezienia broni strzeleckiej dla ochotników, o ustawienie blokad drogowych w mieście…

Po dokonaniu niezbędnych zakupów – soli, zapałek, świec, kilograma płatków śniadaniowych, smalcu, mięsa, konserw i – oczywiście – paczki papierosów, wróciłem do domu, gdzie Tamara z oczami czerwonymi oczami od łez oglądała w telewizji przemówienia Putina do swoich współobywateli, w którym wyraźnie kpiąc i ciesząc się z własnej ważności, arogancko głosił kretyńskie cele i zadania „operacji specjalnej”. Teraz, gdy moskiewski władca zdarł maskę hipokryzji i oszustwa, światu ukazała się jego prawdziwa (chciałem napisać „twarz”) natura. A raczej straszne oblicze wilkołaka. W tym momencie wstręt do naszych północnych „braci i sióstr”, prawdziwa cena „przyjaznej Rosji” stała się zupełnie oczywista. Jednak świadomość nadal stawiała opór, nie chciała wierzyć w podłość i zdradę tych, którzy jeszcze wczoraj mówili o hipotetycznej wojnie między naszymi krajami jako o absurdzie, nazywając uporczywe pogłoski o konflikcie zbrojnym fałszem złoczyńców, odnosząc się do USA.

Po przetrawieniu i zrozumieniu tego co usłyszała, Tamara z bolesnym westchnieniem wstała z krzesła.

– Poważnie, wyjdźmy na świeże powietrze – powiedziała z wyobcowaniem moja żona. – Nie mam siły…

Promenada wzdłuż bulwaru Bohdana Chmielnickiego, przy którym mieszkamy, została przerwana przez intensywne eksplozje.

– Wygląda na to, że lotnisko w Gostomelu jest bombardowane – podsumowałem kanonadę, którą usłyszałem.

Oczywistość tego faktu potwierdził także rosyjski samolot szturmowy, który nagle przeleciał nad naszymi głowami ostrym jak brzytwa lotem.

Przestraszeni odgłosami wybuchów postanowiliśmy ukryć się w kościele św. Andrzeja Apostoła, który powstał nie tak dawno temu naprzeciw naszego domu i stał się prawdziwą perełką architektury Buczy.

Pomimo wszystkiego w świątyni panowały cisza i spokój. Powoli, moja żona i ja, pogrążaliśmy się w tej atmosferze. Co więcej, jak się nam wydawało, święci męczennicy patrzyli na nas oczami pełnymi nadziei i pokoju…

Tak zaczęła się dla naszej rodziny ta przeklęta wojna…

Godz. 13.15. Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, piwnica. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Już w połowie dnia stało się jasne, że przebywanie w mieszkaniu staje się śmiertelnie niebezpieczne. To był rodzaj gry w „rosyjską ruletkę”. Artyleria nie zatrzymała się ani na minutę, okna i drzwi trzęsły się od nalotów… To było przerażające. A u nas w bloku było mnóstwo dzieci, jak w całej Buczy. Nasz sąsiad Oleksandr, swego rodzaju „fachowiec od wszystkiego”, który zawsze bezinteresownie pomagał mieszkańcom naszego bloku w urządzaniu mieszkań („komu założyć zamek”, „komu naprawić prąd”, „a komu wbić gwóźdź”), zgromadziwszy mieszkańców przy wejściu, zaproponował zorganizowanie schronienia w piwnicy. Decyzja była jednomyślna.

Wkrótce na terenie zaimprowizowanego schronu przeciwbombowego zawrzało od pracy. Sąsiedzi, którzy jeszcze wczoraj ledwo się znali, nagle poczuli się jak członkowie tej samej zaprzyjaźnionej rodziny. Wspólnie napełniali pojemniki wodą, zapalali światła, przygotowywali miejsca do spania, przywozili zapasy żywności – ziemniaki, buraki, kaszę gryczaną, cukier, sól, ciasteczka itp. Jednym słowem, kto co miał…

Moja żona i ja mieliśmy własną komórkę w piwnicy – celę 2×2 metry kwadratowe. Tam przechowywałem swoje archiwum literackie, książki, segregatory czasopisma i gazety. Ze względu na okoliczności konieczne było jednak wyniesienie części zebranego materiału do pustej przestrzeni piwnicy.

Póki co jest gaz, prąd, woda i co najważniejsze nie odłączono internetu oraz telewizji. Mogę przewijać wiadomości, ponieważ informacje te są teraz życiodajne. Dosłownie! Jednak wiadomość była rozczarowująca…

Godz. 20. Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, piwnica. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Nasz najstarszy wnuk Roman przyjechał swoim niedawno zakupionym volkswagenem. (…) W jego dość małej walizce, z którą zwykle latał do Izraela do swojej mamy (naszej najstarszej córki), znalazło się tylko kilka par dżinsów, koszule, kurtka i tenisówki. No i dokumenty. Mówi, że zabrał tylko najpotrzebniejsze…

Tomoczka, włączając tryb „reżyserski” (tak nazywam zachowanie żony, gdy intuicyjnie, na poziomie podświadomości, w najważniejszych momentach opiera się na swoim życiowym doświadczeniu jako menadżer), zaaranżowała naszą kabinę w „lochu”, próbując nadać mu mniej lub bardziej przytulny wygląd. Dywan od Coco Chanel, który zdobił nasz salon, bezlitośnie kazała przybić do betonowej ściany spiżarni, a zaimprowizowane łóżka przykryła puchowymi kołdrami, kocami i poduszkami – „jest o wiele cieplej”.

Próbowałem jakoś włączyć się w ten proces, ale Tamara kategorycznie nakazała: – Nie dajcie się zwariować… Lepiej idźcie do mieszkania i zabierzcie ze sobą świece, kuchenkę elektryczną, jakieś naczynia, parę patelni, łyżki i widelce. Nie zapomnij naładować telefonu komórkowego…

Kiedy po załatwieniu sprawy wróciłem do schronu, zobaczyłem, że było tam ciasno, ale funkcjonalnie.

– Dobrze? – Tamara uśmiechnęła się. – Możesz tu żyć?

– Doskonale! – odpowiedziałem, ledwo powstrzymując łzy. Przytuliłem ukochaną połówkę i dodałem: – Długo będziemy żyć…

Po czym odeszliśmy w stronę patosu: – Pokonamy tę gnidę!. Nie wątpię…

– I nie może być inaczej! Ale za jaką cenę…

Następnie udaliśmy się do mieszkania, gdzie pod drzwiami z niecierpliwością czekał na nas sześcioletni pies Jakow, buldog francuski. Nasz zwierzak został nazwany na cześć mojego pradziadka. Podczas I wojny światowej był ordynariuszem generała Brusyłowa i podczas krwawych walk w Karpatach otrzymał straszliwą ranę w nogę. Wracając do rodzinnej Felicyaliwki, zwanej dziś Zdwiżiwką, ożenił się z dziewczyną starszą od siebie, nieco przesadnie dojrzałą. Korzystając ze znacznego posagu żony, rozpoczął handel węglem drzewnym na Jewbazie w Kijowie.

Pewnego razu, gdy miałem dziesięć lat, dziadek Jakow pokazał mi swoją dużą sakiewkę i kręcąc wąsy, z których był bardzo dumny, uśmiechnął się i powiedział nostalgicznie, ale entuzjastycznie:

– Och, jakie pieniądze widział ten portfel!…

Z opowieści pradziadka wynikało, że biznes pozwolił mu nie tylko przetrwać kolektywizacja, dwie klęski głodu (w 1933 i 1947 r.), wojnę, ale także pozwolił odbudować dom po wojnie, kupić konia i i wysłać mojego ojca na studia w instytucie medycznym. Swoją drogą, ostatnią monetę z jego portfela – dziesiątkę Mikołaja – widziałem, gdy moi rodzice zamierzali wstawić złote zęby. To było wtedy niezwykle modne…

Jednak odpuszczę. Wziąwszy Jakowa, który niemal tańczył z niecierpliwości, dalej na smyczy, wyszłam na bulwar. Zwykle o tej porze było tu dużo ludzi – ktoś robił wieczorne ćwiczenia, niektórzy spieszyli się do domu z minibusa, a wielu sąsiadów, podobnie jak ja, szliśmy z naszymi „mniejszymi braćmi”. Nawiasem mówiąc, Jakow czekał na ten moment spotkania z „braćmi” z pewną niecierpliwością. Mając dość, powiedzmy, skomplikowany charakter, na widok innych czworonogów zwykle machał przyjacielsko i radośnie ogonem, uśpiwszy w ten sposób ich czujność nagle rzucał się do ataku, celując w nos przeciwnika. Ale ja, znając tę ​​jego zdradę, byłem czujny i zawsze udawało mi się zapobiec skandalowi i bójce…

Dziś ulica była słabo zaludniona. Zaniepokojeni mieszkańcy Buczy biegali, a nie spacerowli. Zawsze zatłoczony pasaż był praktycznie pusty… I nagle w Gostomelu (czyli jakieś trzy kilometry od nas) rozległy się głośne eksplozje. Jakow nadstawił uszu i przerażony pociągnął mnie siłą do naszych drzwi.

Tymczasem eksplozje nie ustały, wręcz przeciwnie, stały się znacznie głośniejsze…

Tamara natomiast zaimponowała swojemu wnukowi (zdecydowanie ostentacyjnym) spokojem. Jak gdyby nic szczególnego się nie wydarzyło, skuliła się w kuchni, przygotowując obiad. A ja, żeby się jakoś pocieszyć, zaczęłam pisać notatki…

Godz. 22.30. Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, piwnica. Z pamiętnika Serhija Kulidy

 Niewygodnie jest przebywać w mieszkaniu… Wybuchy… Straszne… Wygląda na to, że jakiś „głupiec” zaraz uderzy w dom… Być może przez analogię pojawiła się w głowie powieść Kurta Vonneguta „Rzeźnia nr 5”. O tym, jak Amerykanie zbombardowali Drezno pod koniec wojny… Biorąc pod uwagę sytuację, obraz jest rozczarowujący… Co zaskakujące, moje nie wpadają w panikę. Widzę, że włączył się mechanizm samozachowawczy i Tamara kategorycznie deklaruje:

– Nocujemy w piwnicy… Bóg chroni chronionych…

Zszedłem do lochu. Na „drugim piętrze”, gdzie moja żona pościeliła nam łóżko, stoją solidne regały z książkami. Wdychając zapach starych książek, uspokajam się. Czuję się jak w towarzystwie starych znajomych z dzieciństwa. Tak właśnie jest. Oto D’Artagnan i jego trójka przyjaciół-muszkieterów, obok Robinsona Crusoe i Friday, a także Sherlock Holmes i doktor John Watson… Dalej – jak mogłem o nich zapomnieć! – „gangsterzy, nie chłopcy”: Pavlusha Zavhorodniy i Java Ren, torreadorzy znani w całej Wasiukiwce…

Patrzę na grzbiety książek i boli mnie serce. Nigdy (co za okropne słowo!) nie będę przewracać moich ulubionych stron. Nie przeżyję rozdzierających serce przygód z bohaterami tych historii, nie przeżyję emocji, których nie da się porównać z niczym… To wszystko było, było, było… Życie minęło… A jednak wydaje się, jakby to było wczoraj – szkoła, uczelnia, pierwsze dziennikarskie kroki… Było i błysnęło…

I jakby na pamiątkę nieuniknionego, coś głośno zagrzmiało na ulicy. Na chwilę zgasło światło… Zaczęło się…

Wciąż próbuję coś zapisać, ale moje myśli są mętne… Nie mogę pisać…

– Wszystko będzie dobrze, Sierioża… Słyszysz, wszystko będzie dobrze…

– Moje słońce, muszę cię uspokoić – wstydzę się własnej słabości. – Oczywiście, że wszystko będzie dobrze!..

– Chodźmy spać. Jak powiedział dzielny żołnierz Szwejk: „Nigdy tak nie było, żeby jakoś się nie stało”. My, Ukraina, zwyciężymy… Bez względu na to, jak będzie nam ciężko…

 

Fot. Pixabay

SERHIJ KULIDA: Dokumenty Hitlera (FRAGMENT)

Zagadka fałszywych pamiętników Führera do dziś nie została rozwiązana.

25 kwietnia 1983 roku kierownictwo zachodnioniemieckiego magazynu „Stern” zaprosiło na konferencję prasową setki reporterów i dziesiątki ekip filmowych ze wszystkich mniej lub bardziej znaczących światowych mediów obiecując zaprezentować sensacyjne znalezisko.Kiedy w końcu wpuszczono na salę niecierpliwych dziennikarzy, którzy przez jakiś czas tłoczyli się na ulicy, wszyscy zobaczyli wiszące na ścianach błyszczące kartki przedstawiające kolejny numer magazynu.Krwistoczerwone litery na okładce zapowiadały publikację ekskluzywnego materiału: „Odkryto pamiętniki Hitlera”…

I wtedy do swoich kolegów wyszedł elegancki 51-letni reporter „Sterna” Gerd Heidemann – w czarnym eleganckim garniturze, niebieskiej koszuli i niebieskim krawacie z czerwonymi prążkami.

Ledwo powstrzymując uśmiech wyższości, poprawiając od czasu do czasu okulary w modnej rogowej oprawę, pokazał kilka oprawionych w skórę notatników ozdobionych czerwonymi wstążkami i woskowymi pieczęciami. Na każdym z nich wytłoczono gotyckie inicjały „A.H.”, które miały potwierdzać nazwisko autora zapisków – Adolfa Hitlera.

Zabierając głos redaktor naczelny „Sterna”, Peter Koch, ze smutkiem zauważył, że w związku z publikacją tych nieznanych wcześniej dokumentów „wiele kart niemieckiej historii trzeba będzie napisać na nowo”.Redaktor magazynu „FAZ Harpprecht” nie krył podziwu dla znaleziska: „Jeden z młodszych kolegów powiedział mi, że na łamach tego pamiętnika po raz pierwszy spotkał człowieka Adolfa Hitlera.Czyli zupełnie normalnego Niemca, takiego jak my, jednego z nas.Moja reakcja była inna.Czytając pamiętniki, ogarnął mnie zimny zachwyt.Zrozumiałem, że mam przed sobą dokument o niesłychanym znaczeniu dla historii świata”.

Tę euforię ogólnego podziwu dla wyjątkowego znaleziska niemal zepsuł angielski historyk David Irving, który zadał kilka „niestosownych” pytań dotyczących pamiętników, jednak szybko został wyrzucony z sali.

Ale tydzień później odwieczny konkurent „Sterna”, magazyn „Spiegel”, również wyraził wątpliwości co do autentyczności publikacji, pytając: „Pamiętniki Hitlera – znalezisko czy podróbka?” Po tym wybuchł  sensacyjny skandal…

Gwiazda „Sterna

Ambitny dziewiętnastoletni Gerd Heidemann dołączył do coraz bardziej popularnego magazynu w 1951 roku i wkrótce dał się poznać jako energiczny fotoreporter, jednak skłonny w imię sensacji do pewnych mistyfikacji.

„Wtedy bardzo się staraliśmy” – nie bez ironii wspominał po latach żądny przygód dziennikarz.

– „Pamiętam, że w całych Niemczech przetoczyła się fala samobójstw dzieci. Nasz wydawca Henry Nannen polecił mi zdobyć zdjęcie powieszonego dziecka. No cóż, poprosiłam młodszego brata, żeby stanął na stołku i zarzuciłam mu pętlę na szyję. Potem to zdjęcie zostało opublikowane.”

Z biegiem lat autorytet Heidemanna w tygodniku wzrósł, mówiąc w przenośni, do międzynarodowych szczytów.

Zostaje korespondentem wojennym „Sterna”, dokumentującym wszystkie mniej lub bardziej znaczące konflikty na planecie. Jednak „silnym hobby” popularnego fotoreportera był „Czarny Kontynent”. Obiektyw jego canona spokojnie rejestrował krew i śmierć, zniszczenie i ludzką rozpacz w Angoli, Gwinei i Mozambiku. Za serię fotoreportaży z wojny w Kongo Heidemann został nawet odznaczony medalem Worldpress w 1965 roku.

W poszukiwaniu „gorących” materiałów fotoreporter trafił do ogarniętej wojną Ugandy. I miał niesamowite szczęście. Korzystając z zamieszania, jakie panowało podczas szturmu na rezydencję Idi Amina, Heidemann wkradając się do biura obalonego dyktatora, ukradł stamtąd część jego archiwum i wywiózł do Niemiec Zachodnich. Wraz z dokumentami sprytny reporter chwycił rzeczy osobiste schwytanego w pośpiechu władcy Ugandy, a nawet jego… majtki. Prawdopodobnie Niemiec zamierzał sprzedać tę bieliznę jakiemuś miłośnikowi egzotycznych rarytasów. Ale śmierdząca bielizna pod każdym względem nie interesowała kolekcjonerów.

Stopniowo, oprócz swojej głównej pracy, która przynosiła satysfakcję moralną i co najważniejsze materialną, Gerd Heidemann, został wciągnięty w nową pasję – kolekcjonowanie. Zdobywaniu ciekawych przedmiotów sprzyjały częste zagraniczne wyjazdy służbowe, poza tym pozwalały mu one odkrywać talent prawdziwego detektywa. I tak na przykład odnoszący sukcesy pracownik „Sterna” znalazł w Meksyku ślady tajemniczego pisarza B. Travena.A potem opublikował cykl materiałów śledczych w sprawie hitlerowskich zbrodniarzy, którzy uciekli z leżących w gruzach Niemiec i ukrywali się przed wymiarem sprawiedliwości w różnych częściach świata,głównie w Ameryce Łacińskiej.Polowanie na byłych nazistów przyczyniło się do rozwoju osobliwej choroby u Gerda Heidemanna – „swędzenia kolekcjonerskiego”.  Odtąd głównym tematem jego hobby były akcesoria należące do Hitlera. Zrodziło się to po tym, jak podczas pobytu w Los Angeles kupił (za jedyne 350 dolarów!) osobistą odznakę partyjną Adolfa Hitlera, a następnie, już w Niemczech, odsprzedał ją aż za 20 tys. dolarów.Jednocześnie spotykał się i nawiązywał przyjacielskie kontakty w gronie weteranów III Rzeszy.W 1973 roku Gerd Heidemann był już coraz bardziej zanurzony w historii narodowego socjalizmu. Sprzedał swój dom w Hamburgu, aby kupić dawny jacht hitlerowskiego dowódcy Luftwaffe Hermanna Göringa „Karina II”.Gwiazda „Sterna” tak wyjaśniła swój nieco lekkomyślny czyn: „Myślałam, że zarobię na tym dużo pieniędzy: kupię, odrestauruję i sprzedam za znacznie wyższą cenę.Byłem wtedy rozwiedziony.Dzięki Bogu nie musiałem pytać żony.Inaczej co by się do cholery stało.Kupiłem więc jacht i popłynąłem nim do Hamburga”.

Od tego momentu statek stał się czymś w rodzaju klubu jachtowego, w którym spotykali się dawni naziści.

Zrelaksowani, oddawali się wspomnieniom minionej wojny. Rozmazując łzy na zwiotczałych policzkach i wspominając potęgę ojczyzny, wykrzykiwali „Heil Hitler” i drżącymi rękami podnosząc kieliszki sznapsa, wznosili niekończące się toasty za „naszego Führera”.

(…)

„Cieszę się, że dałem się oszukać…”

Pod koniec1979 roku Gerd Heidemann poznał, podobnego sobie, konesera artefaktów III Rzeszy Fritza Steifela. Po krótkim czasie, a mianowicie 6 stycznia 1980 r., data ta została wyraźnie utrwalona w pamięci zawodowej dziennikarza, nowy kolega pokazał mu 100-stronicowy skórzany notes pamiętnika partyjnego NSDAP z wytłoczonymi inicjałami „A.H.” na okładce. Otwierając go, Gerd Heidemann odkrył, że strony były do ​​połowy zapisane – na przemian ołówkiem i tuszem – drżącym pismem, a wpisy datowano na styczeń  – czerwiec 1935 roku.

„W tym roku widziałem Ewę tylko dwa razy” – czytał zdumiony reporter „Sterna” i nagle do Heidemanna dotarło: trzymał w rękach pamiętniki samego Adolfa Hitlera! To prawdziwa sensacja! Jeśli upubliczni to znalezisko, jego nazwisko przejdzie do historii!.. Ledwo się opanowawszy, Heidemann przewrócił stronę i nadal zapoznawał się ze styczniowymi rewelacjami Führera: „W większości przypadków musiałem odmówić wypełnienia obowiązków publicznych, ponieważ praca całkowicie mnie wyczerpała. Cierpię na bezsenność i brak apetytu.” Następnie pojawiły się notatki Hitlera z lutego 1935 roku: „Biorę dużo leków. Göringa także dokonuje swojej nadludzkiej pracy tylko dzięki narkotykom…”

Mimowolnie siadając na pobliskim krześle, Heidemann miał zamiar kontynuować czytanie, ale ten fascynujący proces został nagle przerwany przez Steifela:

– Dość, Herr Heidemann… Myślę, że jest pan przekonany, że ma pan w rękach prawdziwy pamiętnik naszego Führera.

– Skąd to masz?

– zamiast odpowiedzieć, dziennikarz zapytał zaintrygowany.

– Widzisz, przyjacielu, mam znajomego w Stuttgarcie.

Nazywa się profesor Konrad Fischer…

– A co on robi?

– Heidemann przerwał swojemu rozmówcy.

– Jaki jesteś niecierpliwy – Fritz Steifel uśmiechnął się szeroko i robiąc teatralną pauzę, zwięźle powiedział: – Więc prawie nic.

Prowadzi sklep sprzedający artefakty III Rzeszy…

Jednak doświadczony pracownik „Sterna” w dalszym ciągu zadawał pytania:

– Czy twój… Jak on ma na imię… Konrad ma inne podobne zeszyty?.

– Tak – odpowiedział kolega.

– I nie tylko notatki Hitlera, ale także jeden, niepublikowany tom „Mein Kampf”…

Słysząc to, Heidemann stracił wrodzony spokój, który już ledwo trzymał się na cienkiej nitce nerwów: – Przedstaw mnie mu… Błagam, Herr Steifel…

– OK – zgodził się i nowo poznani przyjaciele pożegnali się.

Dziennikarz bez wahania pospieszył do redakcji „Sterna”. Doświadczony korespondent dosłownie wtargnął do biura tygodnika i natychmiast opowiedział o sensacyjnym materiale. Jednak historia nadmiernie podekscytowanego Heidemanna nie zrobiła na jego przełożonym wrażenia. Wtedy fotoreporter natychmiast zwrócił się o wsparcie do Manfreda Fischera, dyrektora zarządzającego firmy, która była właścicielem magazynu.

– Świetna historia, Gerd!

– zawołał Fisher, usłyszawszy o znalezisku. – Bierzemy ją! Tak czy inaczej, zdobądź te cholerne pamiętniki! Daję ci carte blanche!

Wkrótce Gerd Heidemann pędził już ekspresówką z Hamburga do Stuttgartu…

Ku jego zaskoczeniu Konrad Fischer okazał się niskim, łysym mężczyzną.

Zapraszając gościa do środka, profesor poczęstował dziennikarza doskonałą brazylijską kawą, która jak zdradził właściciel przytulnej rezydencji mrugając potajemnie do Heidemanna, była mu nieustannie „przysyłana przez przyjaciół z SS”. Kiedy dziennikarz rozkoszował się aromatycznym napojem, pan Fischer wstając energicznie z miejsca zaprosił kolegę kolekcjonera do swego najświętszego miejsca. Wchodząc do obszernego gabinetu profesora Gerd Heidemann zastał tam, wybaczcie bluźnierstwo, prawdziwy ikonostas z różnymi wizerunkami Hitlera – obrazami, fotografiami, figurkami… Na półkach znajdowały się liczne nazistowskie nagrody, dokumenty, sztylety SS, stalowe hełmy z runami SS. A w oknach wystawiono manekiny ubrane w mundury Gestapo, Wehrmachtu i Luftwaffe. Zadziwiony taką obfitością, Gerd Heidemann zapytał Konrada Fischera, czy ma jakieś „rzeczy” na sprzedaż? Zadowolony z siebie profesor zaproponował, żeby najpierw kupił… stanik Ewy Braun. Nieco zaskoczony taką propozycją dziennikarz „Sterna” postanowił nie odmawiać. I co?.. Ma już majtki Idi Amina… Wyjątkowa kolekcja nabiera kształtów. Kiedy Heidemann chwycił przynętę, Fischer dał mu partyturę opery, rzekomo skomponowanej przez Führera w młodości. Po tym, jak transakcja zakończyła się sukcesem, właściciel rezydencji wypchanej nazistowskimi „antykami” wpadł w szał i zaproponował dziennikarzowi, jak subtelnie żartował, dokonanie zakupu „za pomocą konta w Hamburgu”. I zdjął trochę akwareli ze ściany. „Były to górskie pejzaże namalowane rzekomo przez Hitlera” – wspominał po latach Gerd Heidemann. – „Ja też je kupiłem od Konrada. Mój szef w ‘Stern’ powiedział mi: ‘Panie Heidemann, proszę być spokojnym, kiedy opublikujemy dzienniki, cena wszystkiego, co wiąże się z Hitlerem, natychmiast wzrośnie. Kupuj wszystko, łącznie ze zdjęciami – używamy ich do ilustracji.’ No to kupiłem…”

Tymczasem zadowolony z udanej transakcji Konrad Fischer zaprosił gościa do przypieczętowania znajomości.

„Przy butelce dobrego wina Konrad powiedział mi, że ma nieznane pamiętniki Hitlera” – powiedział Gerd Heidemann. – „Przewożono je rzekomo pod koniec wojny samolotem zestrzelonym nad Saksonią, przeszły przez wiele rąk zanim dotarły do jego krewnych, którzy przemycili je z NRD do Niemiec Zachodnich”.

Zaintrygowany tym, co usłyszał, dziennikarz odłożył niedokończony kieliszek szwedzkiego absolutu: – Panie Konradzie, czy mógłby pan opowiedzieć więcej o tej historii?

Niski mężczyzna, uśmiechając się do niektórych swoich myśli, wstał gwałtownie i udał się do sąsiedniego pokoju, szczelnie zamykając za sobą drzwi.

Dziesięć minut później, podczas których gość zdążył wypalić dwa papierosy ze zmiętej paczki Marlboro, w progu pojawił się Fischer, trzymając w dłoni notatnik z wytłoczonymi inicjałami „A.H”. Na pozór była to dokładna kopia pamiętnika, który Fritz Steifel pokazał Heidemannowi zaledwie kilka dni temu. Profesor usiadł, otworzył notatnik i przeczytał: – „Borman chce, żebym dał mu wszystkie moje dokumenty. Zamierza je spakować i wysłać.”

– I co to znaczy?

– zapytał pracownik Sterna, wiercąc się na krześle.

– Bo, mój niecierpliwy przyjacielu, ten zapis został wykonany przez Führera pod koniec kwietnia 45…

– Chciałem…

Konrad Fischer nie pozwolił hamburskiemu gościowi kontynuować:

– Faktem jest, że do tego czasu upadek Rzeszy stał się oczywisty nawet dla Hitlera” – profesor westchnął smutno.

– I wtedy Bormann i Goebbels stanowczo doradzili Führerowi, aby przetransportował tajne dokumenty i swoje osobiste archiwum w bezpieczniejsze miejsce – w Alpy Bawarskie…

– Do willi w Berchtesgaden – dopowiedział Heidemann.

– To absolutna racja, mój przenikliwy przyjacielu – Fisher uśmiechnął się.

– Zatem, jeśli pan pozwoli, będę kontynuował… Hitler zgodził się i jeszcze tej samej nocy dwa Junkersy-352 skierowały się do Salzburga, w pobliżu którego znajdowała się wysokogórska willa Führera. Jednak, jak ze smutkiem doniósł Hitlerowi jego osobisty pilot, generał porucznik lotnictwa Hans Baur, samolot z osobistym archiwum Führera rozbił się w pobliżu Drezna…

– Skąd znasz takie szczegóły? – fotoreporter „Sterna” z niedowierzaniem przerwał opowieść Konrada Fischera.

– Sam Baur mówił o tym.

W 1955 roku Sowieci zwolnili go z obozu na Syberii i przekazali naszym władzom…

– A co z pamiętnikami Hitlera?

Jak trafiły w wasze ręce?..

– Och, to absolutnie niesamowita historia – sięgając do stołu i nalewając sobie kieliszek wódki, profesor ponownie się roześmiał.

– Część tajnego ładunku, w tym notatki Hitlera, odkrył na miejscu katastrofy miejscowy chłop. Po namyśle ukrył znalezisko na lepsze czasy. A gdy czas mijał, słysząc, że tu, w Republice Federalnej, relikty Wielkiej Rzeszy cieszą się niesamowitą popularnością, postanowił sprzedać swoje kosztowności.

– Ale jak te dokumenty dotarły do ​​ciebie?

– Mój brat, choć może to wydawać się dziwne, weteran ruchu narodowo-socjalistycznego, został oficerem armii wschodnioniemieckiej, potwierdzając tym samym swój stopień, który piastował w Wehrmachcie.

Przyszedł więc do niego ten sam chłop, który znalazł rozbite Junkersy… To bardzo proste…

Konrad Fischer ponownie sięgnął po butelkę.

Ale w głowie wścibskiego dziennikarza zaczęły pojawiać się myśli: „Jeśli pamiętniki Hitlera naprawdę istnieją, to jest nadzieja, że ​​na podstawie jego własnych, odręcznych notatek zrozumie sens jego działań.”

– A ile takich zeszytów istnieje? – przerwał swoje myśli Heidemann.

– O ile wiem, dwadzieścia siedem – odpowiedział Fischer po namyśle i jakby przez przypadek zapytał: – Co „Stern” zamierza je przejąć?

– Zgłoszę sytuację moim przełożonym – odpowiedział niejasno dziennikarz. – Niech oni zdecydują…

 

Fot. Pixabay

Zamiana żon – szpiegowska opowieść SERHIJA KULIDY

Ta niezwykła, choć swoją drogą banalna, historia szpiegowska miała miejsce w połowie lat 90. ubiegłego wieku. Ale mogło się to zdarzyć również w latach 60., 70. i 80, w czasach, gdy świat dzieliła żelazna kurtyna.

Nikołaj Melnik i jego żona Tatiana przylecieli do Nowego Jorku lotem Lufthansy 1 grudnia 1993 r. Nikołaj był pracownikiem Pierwszej Głównej Dyrekcji KGB ZSRR, czyli po prostu wywiadu zagranicznego, w stopniu majora. Na wyjazd służbowy do kraju „głównego wroga”, bo inaczej Stany Zjednoczone nie były nazywane w kręgach czekistów, czekał już od dawna, zmęczony wegetacją w swoim maleńkim biurze w Jasieniewie, siedzibie czekistów KGB na obrzeżach Moskwy. Już od dawna chciał wyjechać za granicę, ale majorowi proponowano tylko podróż do Afryki, potem do Azji Południowo-Wschodniej, a nawet do NRD, co w kręgach wywiadowczych było wówczas uważane za mało prestiżowe miejsca pobytu. Inna sprawa to Stany, Anglia lub, w najgorszym przypadku, Francja. Tutaj można było zwiedzać, rekrutować agentów, awansować w służbie, a jednocześnie powiększać osobisty dobrobyt materialny. Choć o tym ostatnim agenci woleli milczeć. Po powrocie do ZSRR wypadało nawet porozmawiać o przeklętych kapitalistach, ich „gnijącym Zachodzie” i zepsuciu jego mieszkańców. Jednocześnie w bagażu każdego podróżującego służbowo radzieckiego oficera wywiadu zawsze znajdowało się kilka numerów „Penthouse’a” lub „Playboya” z rozpalającymi wyobraźnię pięknościami na okładkach.

Major Melnik pracował w wydziale KGB zajmującym się Stanami Zjednoczonymi. Analizował informacje napływające od bardziej doświadczonych kolegów, którzy odwiedzając Moskwę, w związku z koniecznością spędzenia wakacji w domu, obnosili się w garniturach Woolwortha, a nawet pozwalali sobie pojawiać się w weekendy w pracy w dżinsach Levis lub Lee. Palili wyłącznie „Marlboro” i jednocześnie argumentowali, że „Johnny Walker” to „bzdura”, „podobny do naszego bimbru”.

„Cholera, snoby” – pomyślał Nikołaj – „czy oni już zapomnieli, jak pili „Moskowską”, a bułgarskie papierosy  „BT” za 60 kopiejek uznawali za szczyt luksusu?”

Trzeba przyznać, że dla Melnika dobre garnitury i raj wódkowo-papierosowy nie były niczym niezwykłym. Znał się dobrze na ubraniach i doskonale wiedział, że Woolworth nie jest sklepem nawet dla przeciętnego Amerykanina, ale dla tych, którzy są bliżej dna społeczeństwa. On sam nosił skromne, dyskretne garnitury i koszule Versace, zakupione przez jego tatę w londyńskim Marks&Spencer. Tata Nikołaja zajmował znaczące stanowisko we Wnieszekonombanku.

Nikołaj w pracy okazywał zapał i w każdy możliwy sposób starał się wykazać przed swoimi przełożonymi. Ale konkurenci wciąż uciekali. Wyścig o miejsce pod amerykańskim słońcem był „grą bez zasad”, „grą o przetrwanie”, rodzajem przełajowego safari. Z bagnami, dołami i wąwozami, ze straszliwą bestią czyhającą w najbardziej nieoczekiwanych miejscach na prostaka poszukującego skarbów. To prawda, że ​​​​byli tacy faceci, jak Wołodia Putin z Petersburga, którego Nikołaj spotkał w Instytucie Czerwonego Sztandaru KGB, który zwykł mawiać: „Najważniejsze zdrowie, a wszystko inne przyjdzie później” i chodził do sali gimnastycznej, gdzie wytrwale doskonalił rzuty i zamachy na macie.

„Może ma rację?” – myślał Nikołaj w chwilach udręki, gdy jego koledzy, zadowoleni z nowej nominacji, wystawiali przyjęcie w jakiejś jadłodajni oddalonej nieco od Jasieniewa i Łubianki.

A jednak był Bóg. Major Melnik przekonał się o tym, gdy pewnego upalnego czerwcowego dnia został wezwany przez samego szefa PGD, który po ojcowsku klepiąc go po ramieniu powiedział:

– Nadszedł więc twój czas, aby służyć Ojczyźnie na czele.

Serce majora trzepotało jak gołąb złapany w bezwzględne szpony orła.

–  Służę Związkowi Radzieckiemu – szepnęły natychmiast suche wargi.

Generał uśmiechnął się porozumiewawczo i natychmiast rzekł surowo:

– Za godzinę powinieneś być u Kryuchkowa.

Nogi majora zrobiły się miękkie.

– Po co? – mruknął Melnik ciężko oddychając.

– Otrzymasz błogosławieństwo – generał uśmiechnął się sarkastycznie. – I cenne wskazówki. Później otrzymasz ode mnie instrukcje. Powiem tylko: jako dziennikarz Agencji Prasowej Novosti będziesz działał pod przykrywką. Więc bądź kreatywny. Ucz się. Lecisz do Stanów na początku zimy…

Czas szybko minął. Nikołaj regularnie chodził do pracy w Novosti, gdzie przesiadywał całą noc. Tymczasem jego lepsza połowa opanowała umiejętności samoobrony i strzelania do celów. Dlaczego było to konieczne dla żony oficera wywiadu, nie jest do końca jasne. Być może tradycja wzięła się od walczących dziewczyn „rycerzy rewolucji”. Wyjaśnienie było niezwykle proste: jest to konieczne! Tatiana od dzieciństwa była nieśmiała i cicha, podobnie jak jej tata, humanista, pracownik naukowy. Nosiła okulary, w wieku trzydziestu lat po mistrzowsku nauczyła się gotować pierogi … wyjęte z opakowań państwowego przedsiębiorstwa Moskholod. Cały jej czas pracy i wypoczynku pochłaniały książki, rękopisy i słowniki. Tatiana Melnik uznawana była za jedną z najlepszych tłumaczek. A teraz to wątłe stworzenie było zmuszone trzy razy w tygodniu chodzić na strzelnicę, opanowując broń strzelecką…

Wreszcie nadszedł ten ekscytujący moment. Walizki spakowane, sporządzone listy przyszłych prezentów dla bliskich i przełożonych, straszny kac po „wieczorze kawalerskim” w plenerze, a co najważniejsze, otrzymano wszystkie instrukcje od władz i to, co najcenniejsze – od szefa urzędu – „nie zakopuj się i pamiętaj o prowokacjach”. Potem było pożegnanie w sztabie i brzęczący Boeing wzbił się w moskiewskie niebo, by po trzynastu godzinach wylądować w Nowym Świecie, w sercu wroga. Na lotnisku JFK szczęśliwą parę spotkał Jurka Szwed, kolega z biura, któremu przed Melnikiem udało się przepłynąć ocean, aby służyć Związkowi Radzieckiemu. Jurka był szpiegiem, łączył pracę dziennikarską dla „Izwiestii” z pracą w swojej specjalności. W ciągu dnia musiał zbierać materiały do ​​gazety, a wieczorem i w nocy spotykać się z informatorami, werbować obiecujących kandydatów i do rana wysyłać tajne teleksy do Moskwy.

Szwed, który w krótkim czasie dobrze odnalazł się w Ameryce, swoim poobijanym chevroletem zawiózł rodzinę Melników na Manhattan i przekazał Stanisławowi Alfredwiczowi Meszczejakowowi , który pracował w sekretariacie ONZ. Ten zaś zabrał ich do mieszkania na Bronksie. Powitanie trwało do rana.

Później życie Melnika płynęło własnym szpiegowskim rytmem. W dzień – dziennikarstwo, wieczorem i w nocy – szpiegostwo. Podczas gdy Nikołaj pracował dla dobra socjalistycznej Ojczyzny, ucząc się zawiłości życia szpiega w Ameryce, Tatiana cieszyła się wolnością: wędrowała po księgarniach, zachwycając się różnorodnością i bogactwem wydawnictw. Ubrania mało ją interesowały. Dni mijały szybko. Mikołaj był zmęczony pracą, a jego jedyną pociechą było łóżko i poduszka – liczyły się godziny odpoczynku.

Po pewnym czasie praca w Ameryce zaczęła wydawać się rutyną, a życie osobiste stało się nudne; bliskość z własną żoną stawała się coraz mniejsza.

Pewnego razu na kolejnym zaplanowanym spotkaniu Meszczejakow zaskoczył „tajnego dziennikarza” prostym, jak się wówczas wydawało, pytaniem:

– Co sądzisz o swingu? – zapytał rezydent, odwracając wzrok.

– Co to jest? Jakiś Duke Ellington? –  odparł Mikołaj.

– No, prawie – zachichotał Stanisław Alfredowicz. – Lepiej mi powiedz: czy znasz Petera Weinera?

– Tego z „New York Post?” Znam. I co?

– Według naszych informacji, doskonale zdaje sobie sprawę z zakulisowych rozgrywek w Białym Domu. No cóż, rozumiesz: kto kogo prześladuje, kto z kim sypia… Musimy go dorwać. A wy w naszej operacji jesteście przydzieleni, jakby to powiedzieć, do gry na pierwszych skrzypcach. Myślę, że twój łuk – uśmiechnął się rezydent – ​​nie zawiedzie cię.

– Jaki łuk? – Mikołaj się zmartwił.

– Uspokójcie się, to w przenośni…  A jednak… W skrócie. Otrzymałeś polecenie przeprowadzenia operacji o niezwykle ważnym znaczeniu. Ty i twoja żona… W razie powodzenia nowe epolety gotowe.

– A dlaczego moja żona?  – Nikołaj był zaskoczony.

– A dlatego – Meszczejakow jakoś nienaturalnie wykrzywił usta. – Ta akcja to taka seksualna gra. Małżeństwa zmieniają partnerów – westchnął rezydent.

Mikołaj zamarł. Jego oczy zrobiły się okrągłe, jak u kota, któremu kochający właściciel nagle wykręcił genitalia.

– Co? – nieśmiało westchnął Major.

– Tak trzeba, Kola – powiedział Stanisław Alfredowicz po ojcowsku, cicho, a jednocześnie przekonująco. – Jest takie słowo: to konieczne. Złożyłeś przysięgę wierności Ojczyźnie. A teraz twoja niewierność – rezydent nie mógł się powstrzymać od słownego żartu – stanie się papierkiem lakmusowym wierności Ojczyźnie. A więc – podsumował rozmowę Meszczejakow –  za kilka dni otrzymasz szczegółowe instrukcje.

Instrukcje były jasne jak słońce. Trzeba było zdobyć zaufanie amerykańskiego dziennikarza, zaprzyjaźnić się z nim i zrekrutować. Na to wszystko Nikołaj dostał tydzień. Najtrudniejszą rzeczą w tej operacji było wciągnięcie żony do szpiegowskiej gry. Tatiana, wychowana w najlepszych tradycjach sowieckiej moralności, była, delikatnie mówiąc, laikiem w sprawach miłosnych. Nikołaj zaczął „rekrutację” swojej żony do „Kamasutry”, kupując tę ​​drogą, bogato ilustrowaną księgę w księgarni „Barnes and Noble”. Tatiana, co zaskakujące, spokojnie przyjęła prezent, a nawet zaczęła z entuzjazmem wyjaśniać zaskoczonemu mężowi, jakie miejsce ta książka odgrywa w kulturze Indii. Tania z zainteresowaniem przyglądała się ilustracjom. Nikołaj zamyślił się: „Hmm, nie bez powodu mówią: w spokojnej wodzie diabły żyją”. A potem podjął decyzję – opowie ukochanej żonie o nowym zadaniu. W swoim opowiadaniu Melnik  szczególny nacisk położył na obowiązek wobec narodu radzieckiego. Tatiana słuchała męża w zamyśleniu. Jej oczu zaszły szklistą mgłą. Następnie wstała, podeszła do Nikołaja i uderzyła go w twarz. Major spadł z krzesła i wylądował na podłodze, zdumiony siłą argumentu. Ale wtedy wydarzyło się coś niesamowitego. Tatiana usiadła na sofie. Otarła łzę i odpowiedziała w duchu, że skoro partia stwierdziła, że ​​to konieczne, to tak musi być, ona zgadza się. Ma jednak pewien warunek. Jutro Mikołaj daje jej przyzwoitą, podkreśliła, przyzwoitą kwotę, a ona idzie na zakupy w sklepach na Piątej Alei.

W Wigilię Bożego Narodzenia Nikołaj Melnik zadzwonił do Petera Weinera i zaproponował, aby świętować w stylu „a la russe” w Brighton w restauracji „Arbat”. Peter zgodził się. Uwielbiał pić do nieprzytomności. Wieczorem dwa małżeństwa spotkały się w „Arbacie”. Była to bodaj najstarsza mordowania „małej Odessy” i przypominała najlepsze sowieckie restauracje z czasów NEP-u. W lokalu, biorąc pod uwagę amerykańskie święto, które „Rosjanie” obchodzili z taką samą przyjemnością jak ich krewni, praktycznie nie było miejsc. Dym unosił się, jak głosi tradycja, jak jarzmo, wódka (głównie szwedzki Absolut) płynęła jak rzeka, a na maleńkiej scenie Misza Gulko snuła nostalgicznie: „A oto ja jestem prostytutką…” . Nikołaj zadrżał od dwuznaczności hitu

Zabawa w „Arbacie”, mimo dużej ilości alkoholu, była nieco napięta. Tatiana patrzyła na grubego jak dzik Petetra, podczas gdy Nancy, chuda żona Amerykanina, zaczęła aktywnie zabiegać o względy Nikołaja. Spiczasty nosek jej kowbojskich butów uparcie rozchylał nogi radzieckiego majora. Zabawa w restauracji osiągnęła swój punkt kulminacyjny. Goście zaczynali opuszczać „Arbat” i wkrótce Peter, jakby przez przypadek, zauważył, że zna przytulny motel na Long Island, gdzie razem mogliby kontynuować świętowanie.

Motel „Sea Beach” był zwyczajnym akademikiem nad oceanem, z tanimi pokojami i prostym zestawem mebli: łóżkiem typu king-size, dwoma krzesłami, stołem i telewizorem na stoliku nocnym. Wynajęli dwa pokoje. Pili w jednym. Potem Peter, ściskając Tatianę w pasie, jakby nigdy nic, życzył żonie i Nikołajowi „dobrej nocy” , po czym wciągnął żonę sowieckiego szpiega, która wcale nie stawiała oporu, do swojego pokoju. Nancy natychmiast poszła pod prysznic. Nikołaj nalał sobie kieliszek Absolutu i wypił jednym haustem. Potem następny i następny… Nagle na progu pojawiła się Nancy. Choć wcześniej nie błyszczała atrakcyjnością, teraz wyglądała bosko, tak że Nikołaj natychmiast nalał sobie kolejny kieliszek.

– Chodź tu, kochanie – szepnęła Nancy i rzuciła się na majora KGB…

Za cienką ścianą motelu Nikołaj słyszał głos ukochanej Taneczki w coraz to wyższych tonach.

Mikołaj wolał nie pamiętać, tego co się stało. Państwo Weinerowie byli zadowoleni. Spotkali się jeszcze ze trzy razy. Jednak pewnego dnia Tatiana, niespodziewanie uderzyła męża w twarz, wyszła z mieszkania i sama wróciła do Moskwy, gdzie złożyła pozew o rozwód. Miesiąc później Nikołaj został wezwany z Nowego Jorku. Objął swój urząd w Jasieniewie. Zgodnie z obietnicą major otrzymał kolejny stopień wojskowy i został odznaczony… Orderem Przyjaźni Narodów. Peter Weiner chętnie dał się zwerbować, choć okazał się „manekinem”. Nie miał żadnych konkretnych informacji. I najprawdopodobniej poinformował FBI o swoich kontaktach z sowieckim dziennikarzem. Ot cała historia. Może to prawda, a może nie…