Fot. Wikipedia

SERHIJ KULIDA o pisarzu Williamie Le Queux: Ojciec chrzestny brytyjskiego wywiadu

Często z pewną dozą ironii mówimy o wpływie popularnej literatury na życie, jednak czasami pisarzom udaje się stworzyć coś więcej niż fikcję. W przypadku bohatera naszej historii są to… brytyjskie tajne służby.

Nie wchodząc w szczegóły, powiedzmy, że w latach poprzedzających I wojnę światową Wielka Brytania i Niemcy znajdowały się w stanie ciągłego oczekiwania na wojskową konfrontację. W 1911 roku, podczas konfliktu w Agadirze, David Lloyd George stwierdził, że Anglia zemści się na Niemcach, jeśli naruszą jej imperialne interesy. Naturalnie, że w tych latach ważna stała się działalność wywiadów i kontrwywiadów obu krajów.

Niemiecki wywiad wojskowy Nachrichtendienst (ND), kierowany przez specjalny wydział Sztabu Generalnego, starał się przeprowadzić masową tajną kampanię na terenach przygranicznych potencjalnego wroga. Oficerowie niemieckiego wywiadu działali głównie we wschodnich departamentach Francji i zachodnich prowincjach Rosji. Nie należy jednak przeceniać potęgi ND w latach przedwojennych. W rzeczywistości był on pozbawiony środków finansowych i korzystał głównie z usług dyplomatów, konsulów, wojskowych i dziennikarzy. W kwietniu 1913 roku na stanowisko szefa wywiadu niemieckiego powołano Waltera Nicolai, który w rok utworzył dość skuteczną tajną służbę i zamierzał włączyć Wielką Brytanię w sferę zainteresowań ND.

Jeśli chodzi o Wielką Brytanię, jak zauważa angielski historyk Phillip Knightley, jej sytuacja w dziedzinie wywiadu nie była lepsza. W 1873 r. w brytyjskim Ministerstwie Wojny utworzono Departament Wywiadu, który otrzymywał meldunki od wojskowych. W 1876 roku powołano Agencję Wywiadu Marynarki Wojennej, a rok później funkcje kontrwywiadu powierzono wydziałowi kryminalnemu, który zajmował się głównie walką z irlandzkimi awanturnikami. Wywiad wojskowy uznawano za bardziej skuteczny. Przypomnijmy, że podczas I wojny światowej brytyjskie tajne służby miały w swoich szeregach takich bohaterów „niewidzialnego frontu”, jak Sidney Reilly i Lawrence z Arabii…

Jednak szef kontrwywiadu wojskowego pułkownik James Emonds, którego zadaniem była identyfikacja i neutralizacja obcych infiltratorów, po prostu nie zrobił nic. I nie dlatego, że nie chciał pracować, wręcz przeciwnie, miał zapał, ale zaledwie 200 funtów rocznie i 2 (dwóch!) pracowników związywało mu ręce. Potrzebny był jakiś impuls, wręcz prowokacja, żeby „tajna wojna” nabrała nowego impetu. I takim impulsem była, co dziwne, literatura detektywistyczna, szpiegowska, a raczej twórczość amatorskiego oficera wywiadu, kryminologa, kolekcjonera, podróżnika, dziennikarza i pisarza Williama Tufnella Le Queux

Na początku stulecia mania szpiegowska niejednokrotnie ogarnęła brzegi „starej, dobrej Anglii”. Pierwszy taki szkwał objął kraj w 1900 r., kiedy to niejaki pułkownik F.N. Moody opublikował „raport” w sprawie 200-tysięcznego lądowania wojsk francuskich na Wyspach Brytyjskich. A bohater naszej historii, William Le Queux, już w 1896 roku stworzył powieść „Tajne służby”, a później w „Zagrożeniu dla Anglii”, a zwłaszcza w „Tajemnicy Ministerstwa Spraw Zagranicznych”, dosłownie „wypełnił” przestrzenie wielkiego imperium szpiegami! W 1903 roku inny angielski pisarz Robert Erskine Childers w powieści „Zagadka piasków” tworzy własną wizję zagrożenia militarnego. Według Winstona Churchilla to właśnie publikacja tej powieści skłoniła rząd do podjęcia decyzji o budowie baz wojskowych w Invergordon, Firth of Forts i Scapa Flow. Oto skuteczność literatury!

Ogólnie rzecz biorąc, tradycje powieści szpiegowskiej w Anglii są silne i niewzruszone. I choć mistrzostwo tutaj należy do Amerykanów (pamiętajcie „Szpiega” Fenimore’a Coopera), to później Brytyjczycy z nawiązką nadrobili tę lukę. Najpierw Rudyard Kipling w „Kimie”, a potem tacy mistrzowie gatunku początku stulecia jak E. Phillip Oppenheim, Robert Erskine Childers i John Buchan doprowadzili sprawę do perfekcji.

W 1905 roku Le Queux twierdzi, że w Zurychu w hotelu Dolder rzekomo dwukrotnie spotkał się ze swoim przyjacielem Herr N., jak go nazywał, „zastępcą szefa Biura Wywiadu Kaisera”. W rezultacie pisarz rzekomo stał się właścicielem autentycznie tajnych dokumentów. W pierwszym przypadku było to nagranie przemówienia cesarza do najwyższych niemieckich dowódców wojskowych, wygłoszonego rzekomo w Poczdamie. „Armia moich szpiegów jest już rozproszona na terytorium Wielkiej Brytanii i Francji, a także na ziemiach Ameryki Południowej i Północnej” – te słowa przypisywane cesarzowi były tak zgodne z tym, co napisał sam W. Le Queux! Wydawało się, że tajemniczy pan N. już drugi raz dostarczył swojemu przyjacielowi listę brytyjskich zdrajców, członków konspiracyjnej (inspirowanej?) organizacji o złowrogiej nazwie „Tajna Ręka”.

„Byłem zaskoczony widokiem tej listy” – napisał Le Queux. – „Jestem odrętwiały. To straszne, że ludzie, których naród uważał za patriotów, wpadli w podstępne sieci niemieckiej ośmiornicy”.

Według Le Queux na liście znalazły się nazwiska członków parlamentu, pracowników Ministerstwa Spraw Zagranicznych, Spraw Wewnętrznych, Obrony, Ministerstwa Spraw Indian, Admiralicji, a także kilku znanych pisarzy.

Zniechęcony pisarz wysłał te raporty do Ministerstwa Obrony i rządu, ale te instytucje zignorowały jego „dowody”. Przyczyną nie była jednak trzeźwość myślenia wyższych urzędników państwowych, ale osławiona brytyjska próżność i snobizm. Faktem jest, że W. Le Queux, pomimo swojej popularności (był ulubionym pisarzem królowej Aleksandry), nie był akceptowany w wyższych sferach. Z urodzenia był w połowie Francuzem. Nie otrzymał też godnego wykształcenia. Jako dziecko w Londynie odwiedzał go w domu prywatny nauczyciel, a następnie w Paryżu przyszły pisarz studiował sztukę. To prawda, że ​​​​Le Queux mówił kilkoma językami europejskimi i wkrótce został zatrudniony jako redaktor zagraniczny „London Globe”. Po podróży do Rosji ukazuje się jego pierwsza powieść „Więzy winy”, zawierająca pełną akcji szpiegowską intrygę. Wydawałoby się, że to dość udana kariera, a jednak… W angielskim establishmencie pisarz uchodził za parweniusza.

Oczywiście nie wszyscy podzielali tę opinię. Feldmarszałek Lord Roberts, również mający obsesję na punkcie idei ekspansji Niemiec, odnalazł w pisarzu pokrewną duszę. Po współtworzeniu raportu na temat niemieckiego zagrożenia przekonują Lorda Northcliffe’a, właściciela „Daily Mail”, do opublikowania ich pracy. Wiarygodność danych zawartych w raporcie potwierdziło trzech podobnie myślących ekspertów: pułkownik Cyril Field, major Matson i oficer marynarki wojennej H.V. Wilson. Nasiona padły na żyzną glebę. Wyniki badania głównych możliwych kierunków ataku wojsk niemieckich dają pewną harmonię i ekscytującą opisowość przyszłych wydarzeń. W tej formie „Inwazja 1910” (tak nazywał się utwór W. Le Queux) rozchodzi się w ponad milionie egzemplarzy i jest następnie tłumaczona na 27 języków.

Le Queux, za pieniądze właściciela „Weekly News”, D.S. Thompsona, podróżuje po Szkocji. W gazecie publikuje ekscytujące raporty, a później pisze książkę „The Kaiser’s Spies: A Plan for the Fall of England”, w której główny bohater o nazwisku John James Jacox, prawnik i detektyw, wypowiada się głosem samego autora. I znowu fala szpiegowskiej manii zalewa kraj. W 1907 roku szowiistyczny patriota pan J. Heath wysłał list do gazety „Morning Post”, w którym histerycznie twierdził, że Anglię zalało 90 tys. niemieckich agentów, broń i amunicję składowano w skrytkach, a niemieckie dowództwo planuje wyłączyć komunikację. Bezimiennemu oficerowi wywiadu, doskonale posługującemu się nożyczkami, udało się „wycofać” ten dowód intryg Niemców i przesłać go swojemu szefowi, pułkownikowi A.E.U.

Czy był to dym bez ognia? Historyk Phillip Knightley pisze, że „nie było bezpośrednich dowodów na niemieckie przygotowania do sabotażu w Wielkiej Brytanii, były jedynie przypuszczenia”. David French w „Gorączce szpiegowskiej w Wielkiej Brytanii 1909-1915” zauważa, że 14 sierpnia 1914 r. władze brytyjskie aresztowały 21 Niemców pod zarzutem szpiegostwa. Przed sądem stanął tylko jeden z nich. Bez komentarza… W 1909 roku na posiedzeniach specjalnie utworzonej podkomisji Ministerstwa Obrony wybuchają decydujące bitwy w kwestii szpiegostwa na Wyspach Brytyjskich. Spotkaniom tym przewodniczył Sekretarz Obrony R. B. Haldane, a wśród uczestników byli Pierwszy Lord Admiralicji, Minister Spraw Wewnętrznych, Minister Poczty, Komisarz Policji, Szef Operacji Wojskowych i Szef Wywiadu Marynarki Wojennej. Głównym mówcą na tych spotkaniach był znany nam już pułkownik James Edmonds. Problem został rozwiązany – utworzono scentralizowaną tajną służbę. Uzasadnienia i doniesienia J. Edmondsa opierały się jednak nie na faktach, lecz na… pismach pisarza Williama Le Queux.

Początkowo Haldane, przewodniczący podkomisji, wątpił w prawdziwość przedstawionych materiałów, jednak punktem zwrotnym w jego ocenie był dokument, jakby zamówiony przez Ministerstwo Obrony Narodowej, w przededniu decydującego spotkania. Oto jak to brzmiało w prezentacji R. B. Haldane’a: „W zeszłym tygodniu Ministerstwo Obrony otrzymało dokument z zagranicy, który rzuca nieco światła na bieżące wydarzenia. Dokument otrzymano od francuskiego kupca udającego się z Hamburga do Spa. Podróżował w tym samym przedziale z Niemcem, którego walizka wyglądała jak jego własna. Wysiadając na przystanku Niemiec omyłkowo wziął niewłaściwą walizkę. Francuski kupiec, otwierając pozostałą walizkę, znalazł w niej szczegółowe plany podboju Anglii. Przepisał wszystko, co mógł, w krótkim czasie, jaki pozostał mu do następnego przystanku, gdzie poproszono go o zwrot walizki, gdyż właściciel, dowiedziawszy się o swoim błędzie, telegrafował do władz kolei” Dokument ten, wyraźnie pachnący atramentem Le Queux i wyglądający jak strony z jego powieści „Szpiedzy Kaisera”, otworzył nową erę w historii brytyjskiego wywiadu: utworzono Biuro Tajnych Służb Jej Królewskiej Mości. Składał się z dwóch wydziałów – wewnętrznego, czyli kontrwywiadu, i zewnętrznego – wywiadu (w przyszłości – „Tajnej Służby Wywiadowczej” – SIS).

Szefem kontrwywiadu został mający doświadczenie w działalności wywiadowczej kapitan Vernon Kelly, dziennikarz i doskonały organizator. Ale o szefie wydziału zewnętrznego Biura Tajnych Służb, kapitanie Mansfieldzie Smith-Cummingu, warto powiedzieć kilka słów osobno. Być może swoją ekscentrycznością przyćmił nawet swojego „ojca chrzestnego” – Williama Le Queux. Oto, co Phillip Knightley opowiada o nim w swojej książce: „Nosił monokl w oprawce, pisał wyłącznie zielonym atramentem, a po utracie nogi w wypadku poruszał się po korytarzach na dziecięcej hulajnodze, odpychając się zdrową nogą . Goście byli nieco zawstydzeni sposobem, w jaki wbijał nóż do papieru w drewnianą nogę na poparcie swoich słów. Jego pamiętnik, podniszczony dziennik żeglarski, zawierał następujące wpisy: >Kup sobie nowe przebranie od Clarksona<”.

Major Stephen Alley wspominał, że aby „dostać się do biura Cumminga, gość musiał wejść po schodach i poczekać, aż sekretarka naciśnie tajny przycisk, a Cumming uruchomi system wind i pedałów, które odsuną część ceglaną ścianę i odkryj kolejne schody. Sekretarka Cumminga musiała przeczołgać się przez właz w podłodze. Czy to nie jest obrazek z książek Le Queux?

Jednak mówiąc poważnie, zasługi pisarza w powstaniu brytyjskich tajnych służb są nieocenione.To on swoimi książkami, entuzjazmem i – jak kto woli – szaleństwem, dał kopa skostniałemu angielskiemu spokojowi, zmuszając go w końcu do wiary w groźbę przyszłej wojny.

 

Aurelia Dobrowolska Fot. archiwum z domeny publicznej

Z cyklu „Zapomniane losy Polaków” SERHIJA KULIDY: Wyrok NKWD na śpiewaczkę operową (1)

Aurelię Dobrowolską spotkał okrutny los. Poranek 4 listopada 1942 roku był pochmurny i posępny, tak jak cele aresztu śledczego NKWD w Kirowie (europejska część Rosji – obecnie Chłynów). Żelazne drzwi jednej z cel otworzyły się z paskudnym skrzypieniem, a na progu pojawił się zadowolony nadzorca:

– Dobrovolskaya, wyjdź!

– I to szybko! – warknął.

 Na ponurym dziedzińcu więziennym polską artystkę operową wepchnięto Aurelię Dobrowolską do samochodu zwanego „czarnym krukiem”.

Podróż nie trwała długo. Samochód zatrzymał się przy szarym budynku, a Aurelia rozpoznała to smutne i straszne miejsce – Biuro Ludowego Komisariatu Spraw Wewnętrznych. Bez słowa eskorta w szarych płaszczach i czapkach z niebieskimi opaskami odprowadziła kobietę na drugie piętro i wepchnęła ją do czyjegoś ascetycznego gabinetu, którego pomalowane olejem ściany o nieokreślonym odcieniu – ani brudnej żółci, ani musztardy – zdobiły tylko portrety chytrze uśmiechniętego Stalina i Dzierżyńskiego.

Mężczyzna w mundurze KGB siedzący przy biurku w milczeniu przeglądał akta śledcze. Następnie, podnosząc wzrok na oskarżoną, powiedział obojętnie:

– Aurelia Iosifovna Dzirne-Dobrovolskaya, zgodnie z artykułem 58, paragrafy 10 i 11 Kodeksu Karnego RFSRR, jesteś oskarżona o antyradziecką propagandę w czasie wojny. Czy jest to dla ciebie jasne?

Sopranistka nie odpowiedziała. Przesłuchujący krzyknął przeciąglr

– Rozumiesz suko?!

-Ale dlaczego? – aresztowana kobieta płakała. Nagle padła nieprzytomna na podłogę, na której widać było brązowe plamy od krwi przelanej wcześniej w tym pokoju…

Enkawudzista wstał ze skrzypiącego krzesła, powoli poprawił pas swoim zwykłym ruchem i kopnął omdlewającą kobietę. Uśmiechnął się i wycedził:

– Sama wszystko dobrze wiesz…

Cicha ukraińska noc…

Pod koniec XIX wieku miejscowość Biała Cerkiew niedaleko Kijowa pozostawała w zapomnieniu. Ale wcześniej, jak napisał filozof Nikołaj Bierdiajew, „Biała Cerkiew i Aleksandria były prawdziwym księstwem z dworem, z ogromną liczbą ludzi, z dużymi stajniami koni pełnej krwi, z polowaniami. Biała Cerkiew przyciągała arystokrację tzw. Terytorium Południowo-Zachodniego”. Czasy polskich magnatów Branickich jednak uległy zapomnieniu, pozostawiając lekką zasłonę nostalgicznych wspomnień.

22 listopada (4 grudnia), 1881 roku w prowincjonalnym – obecnie – miasteczku w zubożałej rodzinie ambitnego polskiego szlachcica Józefa Dobrowolskiego, urodziła się dziewczynka, ochrzczona przez miejscowego księdza jako Aurelia Cecylia Anna. Wkrótce ojciec przyszłej śpiewaczki zmarł a jego żona i matka Aurelii musiała imać się różnych zajęć, aby utrzymać rodzinę – szyła, robiła na drutach i szydełku.

Dziewczyna dorastała, jeśli użyć prozy Konstantina Paustowskiego, chłonąc „obraz swojej ojczyzny z jej niekończącym się niebem i ciszą pól, z jej zamyślonymi lasami”. Rozumiejąc ” elastyczny, lekki, nieskończenie bogaty w obrazy i intonacje język ukraiński”. Oczywiście Aurelia słuchała przy tym uduchowionych melodii ludowych…

Kiedy Aurelia miała osiem lat, matka, zaniepokojona przyszłością córki, postanowiła opuścić „cichy zakątek” i przenieść się do imperialnej stolicy.

Kariera

W Moskwie fortuna uśmiechnęła się do Dobrowolskich: był to współczujący dobroczyńca, który przejął szkolenie Aurelii. Sama dziewczyna zaczęła śpiewać w chórze kościelnym. Dyrektor chóru natychmiast zauważył jej wybitne zdolności wokalne i muzyczne, o czym entuzjastycznie poinformował dyrektora gimnazjum. I skierował Dobrowolską Konserwatorium Moskiewskiego.

Po pomyślnym przejściu przesłuchania Aurelia została przyjęta do klasy wokalnej. Warto zauważyć, że byli tam też Tonia Nieżdanowa i Wasia Petrow, których, podobnie jak Dobrowolską, czekała wspaniała przyszłość sceniczna.

Debiut na dużej scenie był nie mniej udany. Na początku września 1902 roku Aurelia Dobrowolska wykonała rolę Tatiany w operze Eugeniusz Oniegin Piotra Czajkowskiego, wystawionej w Teatrze Sołodownikowa. W następnym roku śpiewała w Moskiewskim Teatrze Akwarium, a następnie w Teatrze Ermitażu. Entuzjastycznie odnotowując sukces młodej divy operowej, gazety napisały: „Głos śpiewaczki – sopran koloraturowy – wyróżnia się pięknem dźwięku, elastycznością i wyjątkowym zakresem, wykonaniem – jasnością, muzykalnością i temperamentem”.

W 1904 roku piosenkarka poślubiła słynnego inżyniera chemika fabryki Sormovo, Konstantina Bostanzhoglo, który wkrótce został przeniesiony do wojskowej fabryki Sablinsky w Petersburgu. Aurelia była zachwycona przeprowadzką. W końcu od dawna marzyła o śpiewaniu na scenie słynnego Teatru Maryjskiego! A jej nadzieje były uzasadnione: w kwietniu 1905 roku Dobrowolska wykonała rolę Ludmiły w operze Michaiła Glinki Rusłan i Ludmiła. Następnie z powodzeniem występowała w „Nowej Operze” przedsiębiorcy księcia Aleksieja Cereteli w Teatrze Akwarium i Nowym Teatrze Letnim. Występowała w Paryżu i Mediolanie.

W 1906 roku Dobrovolskaya i jej mąż wrócili do Moskwy. Aurelię zaangażowano do prywatnej opery Siergieja Zimina. Trzy lata później dostała rolę królowej Szemachan w operze „Złoty kogucik” Nikołaja Rimskiego-Korsakowa. W recenzji sztuki muzykolog i kompozytor Julius Engel napisał: „Tylko dwa lub trzy najwyższe dźwięki nie brzmią u artystki. Wszystko inne przyciąga pięknem dźwięku, bogactwem ekspresji, błyskotliwością wykonania. Aktorce czasami udaje się nawet uchwycić nieuchwytność: cechy tajemniczego demonizmu w złożonym obrazie królowej Shemakhan, który niewątpliwie ma stać się kamieniem probierczym dla przyszłych pokoleń śpiewaków” – pisał recenzent.

I wreszcie, w 1910 roku, nastąpiło nowe radosne wydarzenie: została przyjęta do trupy Teatru Bolszoj. To tutaj, u szczytu kreatywności, Aurelia Dobrowolska śpiewała swoje najlepsze role – w sumie – jak pisano siedem tuzinów.

To właśnie w Bolszoj Aurelia Dobrowolska wystąpiła na scenie z Fiodorem Chalapinem, który okazał się bardzo trudnym partnerem. Na próbach, z charakterystyczną dla siebie ironią, Chalapin zwrócił uwagę jej uwagę: „Aurelka, kochanie, wchodzisz później niż to konieczne”. Aurelia nie poczuła się jednak urażona. Krytyk muzyczny i pisarz Nikołaj Kaszkin napisał: „Różnica w stylu okazała się taka, jakby pan Chaliapin śpiewał muzykę jednego kompozytora, a wszyscy inni śpiewali coś innego”.

W 1914 roku Dobrowolska, na zaproszenie Siergieja Diagilewa, wystąpiła w „Rosyjskich porach roku” w Londynie i Paryżu. Ponadto w stolicy Francji zagrała w filmie dla kinematografu. Napisano dla niej utwór muzyczny „Deszcz kapał całą noc” i walca „Dziecko miłości”. W Europie trwała wojna, ale wydawało się, że nowe triumfy czekają Aurelię. W 1917 roku wybuchła rewolucja i życie sopranistki zmieniło się dramatycznie …

Śmierć za szpiegostwo

W tych złych latach Aurelia Dobrowolska kontynuowała występy w przedstawieniach Teatru Bolszoj. Widząc trudną sytuację młodych artystów, współczująca primadona starała się im pomóc w każdy możliwy sposób. Czasami nawet kromką chleba…

W tym samym czasie Dobrowolska musiała wykonywać tzw. prace publiczne. Wraz z nowo mianowaną dyrektor teatru, Eleną Malinovskaya, pracowała w Radzie Deputowanych Robotniczych.

Tancerz baletowy Asaf Messerer napisał: „Na stanowisku dyrektora Teatru Bolszoj była Elena Konstantinovna Malinovskaya, która była wcześniej komisarzem teatrów państwowych. Bez uśmiechu, surowa, powściągliwa. Na jej biurku leżało kilka telefonów. Ciągle dzwonili do niej różni ludzie, w tym Łunaczarski i jakiś inny towarzysz z Wszechrosyjskiego Centralnego Komitetu Wykonawczego. Malinovskaya mówiła do wszystkich równym, spokojnym głosem” – wspominał Messerer.

Malinowska przyznała się kiedyś Dobrowolskiej, że brała udział w tłumieniu kontrrewolucyjnej rebelii. Wówczas Aurelia ostro oświadczyła: „Twoje ręce są pokryte krwią, nie będę z tobą pracować”. I wyszła z teatru. Jednak wkrótce Malinowska przekonała aktorkę do powrotu do teatru. Nie na długo.

W Rosji Sowieckiej szalał głód, a aby uratować dzieci przed śmiercią, Aurelia z dziećmi i mężem przeniosła się do Nowoczerkaska a potem do Charkowa. W pierwszej stolicy Ukrainy Aurelia dostaje pracę w Charkowskiej Operze, a wkrótce rozwodzi się z Konstantinem Bostanzhoglo i wyjeżdża do Baku. Stamtąd do Odessy, gdzie występuje na scenie słynnej opery.

Częste przeprowadzki, rozwód, zaburzenia wpłynęły na zdrowie piosenkarki – jej głos zaczął słabnąć. Aurelia była leczona także przez słynnego okulistę Wasilija Dzirne, który oświadczył się Dobrowolskiej a w 1925 roku para wyjechała do Moskwy.

Przez jedenaście lat para żyła w harmonii i szczęściu. Z powodów zdrowotnych Aurelia opuściła scenę i zaczęła uczyć muzyki: najpierw w Szkole Muzycznej im. Rachmaninowa, a następnie w Wojskowej Wyższej Szkole Muzycznej im. Frunzego. Od czasu do czasu koncertowała. Akompaniatorem był jej mąż, bo jak się okazało Dzirne był znakomitym pianistą…, ale w 1936 roku został aresztowany i oskarżony o szpiegostwo na rzecz obcego mocarstwa.

Najwyraźniej sprawa została „uszyta” pośpiesznie, ponieważ lekarz nie został zastrzelony, ale wysłany do aresztu w Kirowie. Sam zwięźle powiedział: „Jakoś dziwnie przeprowadzili przesłuchanie, w rzeczywistości o nic nie pytali” – zwrócił uwagę.

23 maja 1941 roku Dzirne został ponownie aresztowany, oskarżony o szpiegostwo na rzecz Niemiec. Prawie rok później zmarł w więzieniu, nie przeżywszy brutalnych przesłuchań. Czarne chmury zbierały się też nad Dobrowolską.

Szef 1. Oddziału KRO NKWD obwodu kirowskiego, porucznik bezpieczeństwa państwowego Zotow, osobiście aresztował ją za „prowadzenie antyradzieckiej agitacji” i zaproponował zastosowanie kary 10 lat więzienia wobec aresztowanej kobiety. Specjalne posiedzenie NKWD ZSRR 4 listopada 1942 roku wydało wyrok – rozstrzelać. Egzekucję natychmiast wykonano.

 

 

Niemcy dość szybko naprawili szkody wywołane wybuchem. Na zdjęciu Dnieproges w 1942 roku. Fot. Wikipedia

„Zatop swoje, aby obcy się bali…” – SERHIJ KULIDA o zniszczeniu hydroelektrowni Dnieproges w 1941 roku

W sierpniu 1941 r. Armia Czerwona wysadziła w powietrze dumę sowieckiego kraju elektrownię wodną Dnieproges. We wrześniowym numerze „The Illustrated London News” z 1941 roku angielski korespondent wojenny Captain Falls napisał: „Zniszczenie zapory Dniepr, nawet na tle zniszczeń drugiej wojny światowej, wygląda zdumiewająco. … Jest mało prawdopodobne, aby ZSRR kiedykolwiek miał większy powód do dumy. A teraz jest zniszczona w mgnieniu oka. Co więcej, nie przyniosło to Niemcom większej szkody …”

Ewakuacja „kontyngentów ludzkich i cennego mienia”

„Niewypowiedziana” wojna z nazistowskimi Niemcami natychmiast doprowadziła do powstania problemu –  konieczności ewakuacji do wschodnich rejonów ZSRR cennych fabryk, urządzeń i całych przedsiębiorstw przemysłowych.

Już 24 czerwca 1941 r. dekretem Rady Komisarzy Ludowych i Komitetu Centralnego Ogólnounijnej Komunistycznej Partii Bolszewików powołano Radę Ewakuacyjną, na czele z pierwszym sekretarzem Ogólnounijnej Centralnej Rady Związków Zawodowych Nikołajem Szwernikiem. Piątego dnia hitlerowskiej inwazji, 27 czerwca, podjęto wspólną uchwała KC WKP bolszewików i Rady Komisarzy Ludowych „O procedurze wywozu i rozmieszczenia kontyngentów ludzkich i cennego mienia”. Ale stworzenie dokumentu było prostsze niż jego realizacja w praktyce. Masowy odwrót Armii Czerwonej na całym froncie, wywołał niedowierzanie i panikę na tyłach. Na Kremlu stało się jasne, że wywożenie sprzętu, mienia i żywności z potencjalnie niebezpiecznych terytoriów, które miały wpaść w ręce wroga, nie będzie łatwe.

29 czerwca 1941 r. wydano kolejne zarządzenie Rady Komisarzy Ludowych i KC WKPB, w którym stwierdzono, że „wszelkie mienie wartościowe, w tym metale nieżelazne, chleb i opał, których nie można wyjęte, musi zostać zniszczone bezwarunkowo”.

I to zarządzenie zostało wykonane przez grupy specjalne NKWD nienagannie. W jednym z raportów niemieckiej grupy gospodarczej „Południe” przesłanej do Berlina, stwierdzono, że „nie ma ani jednego przedsiębiorstwa, w którym nie dokonano wybuchów lub zniszczeń. Zniszczenia obejmują nie tylko fabryki, ale także narzędzia, warsztaty, plany i różnego rodzaju dokumentację, które są ewakuowane lub niszczone”.

Tymczasem wydarzenia na froncie rozwijały się zgodnie z hitlerowskim „blitzkriegiem”. „Na początku sierpnia jednostki Grupy Armii Centrum znajdowały się na lewym brzegu Dniepru, w obwodzie smoleńskim, a Grupa Południe przygotowywała się do przejścia przez Zaporoże” — pisze Wiktor Suworow. – „Głównym celem Niemców było okrążenie wojsk radzieckich pod Kijowem”.

Tajny rozkaz Komitetu Obrony Państwa

Jednocześnie w celu zorganizowania demontażu i ewakuacji wyposażenia elektrowni Dniepr Komitet Obrony Państwa (GKO) wysłał na Ukrainę pierwszego zastępcę komisarza ludowego elektrowni D. Żymerina.

W swoich wspomnieniach napisał on, że wypełniając zadanie partii i rządu, krążył dzień i noc między Zaporożem a Dnieprodzierżyńskiem, kiedy został zaalarmowany przez telefon zastępcy przewodniczącego Rady Komisarzy Ludowych Michaił Perwuchina, który łamiącym się głosem poinformował, że jednostki niemieckie, przebiwszy się przez front, rzuciły się nad Dniepr. Wiceprzewodniczący kategorycznie nakazał przyspieszyć demontaż sprzętu i aby uniemożliwić nieprzyjacielowi zajęcie hydroelektrowni, wysadzić tamę. „Moje serce krwawiło na myśl, że to dzieło będzie musiało nie tylko zostać zdemontowane”, wspomina D. Żymerin, „ale być może częściowo zniszczone. Jednak rozkaz był nieubłagany: co można usunąć, resztę przygotować na eksplozję”. Wiceprzewodniczący Rady Komisarzy Ludowych, Michaił Perwuchin, tak wspominał ten czas: „Poinstruowano mnie, aby upewnić się, że wszystko jest przygotowane do wybuchu w elektrowni wodnej, a sama eksplozja nastąpiła, gdy wszystkie wycofujące się wojska przekroczyły na lewy brzeg Dniepru”. Jednocześnie, jak zeznał były szef wydziału inżynieryjnego Frontu Południowego, pułkownik Szyfrina, „dowództwo frontu wykluczyło samą możliwość zniszczenia okrętu flagowego radzieckiego przemysłu hydroenergetycznego”.

Do wydziału inżynieryjnego Frontu Południowego dotarła jednak zaszyfrowana wiadomość podpisana przez Józefa Stalina i marszałka Borysa Szaposznikowa, w której bardzo wyraźnie stwierdzono: „W nagłych przypadkach wolno niszczyć Dneproges”. A następnie, jak zeznał w swoich wspomnieniach zastępca ludowego komisarza obrony ZSRR, generał pułkownik Andriej Chrulew, „w okresie od 2 do 4 sierpnia 1941 r. dostarczono saperów do Zaporoża samolotami”. Choć może to zabrzmieć paradoksalnie, ale według wspomnień pułkownika Szyfrina „wszystkie prace nad przygotowaniem wybuchu przeprowadzono w tajemnicy przed dowództwem frontu, ponieważ Rada Wojskowa frontu nie wyraziła na to zgody”.

Mistrz sabotażu

Mimo to kilka dni później TB-3 z Moskwy wylądował na lotnisku pod Zaporożem, przywożąc na front ucznia generała Karbyszewa i pułkownika Starinowa, uczestnika zniszczenia soboru Chrystusa Zbawiciela w Moskwie oraz specjalistę od materiałów wybuchowych podpułkownika Borysa Epowa ze „ściśle tajną misją”.

Wiedział o tym tylko wąski krąg ludzi ze 157. pułku NKWD, który strzegł Dnieproges i kilka osób w kierownictwie stacji. Borys Epow wspominał: „Przybywszy do Zaporoża i upewniwszy się, że innym samolotem dostarczono niezbędne materiały, udałem się do szefa wojsk inżynieryjnych frontu Szyfrina i Kołomijeca, członka Rady Wojskowej Frontu, który był w Zaporożu, a następnie przystąpiłem z dwoma moimi pomocnikami i dedykowanym batalionem do przygotowania powierzonych mi zadań”.

Szef sztabu frontu, generał Charitonow polecił przeprowadzić zniszczenie, bo Niemcy dotarli na prawy brzeg Dniepru.

Sygnałem do wykonania zadania miało być wycofanie pułku ochrony NKWD. Plan działania w przypadku uszkodzenia sprzętu Dneproges, według Epowa, był następujący: „Początkowo transformatory podwyższające były włączane w trybie zwarciowym… Po spaleniu transformatorów planowano ustawić turbogeneratory w trybie zwarciowym i przy maksymalnym wzbudzeniu zwiększyć prędkość obrotową agregatów hydraulicznych do momentu wyłączenia ich z ruchu…”

Następnie planowano wysadzenie kilku przęseł tamy tak, aby zniszczeniu uległa część melioracyjna i przebiegająca przez nią droga. Aby przygotować to co zaplanowano, ciężarówkami dostarczono na górną część tamy 20 ton materiałów wybuchowych.

„Ciężarówki z materiałami wybuchowymi natychmiast wjechały na górną werandę” — napisał były dowódca plutonu Timofieja Salamachin. — „Szacowano, że 20 ton powinno wystarczyć do niewielkiego zniszczenia tamy”.

Według wspomnień byłego szefa wydziału politycznego Frontu Południowego dla organizacji Komsomołu Borysa Mielnikowa „w nocy z 17 na 18 sierpnia sytuacja na kierunku Zaporoże zmieniła się diametralnie.

Wróg przedarł się przez obronę Armii Czerwonej, a Zaporoże pozostało odkryte. Już rankiem 18 sierpnia nieprzyjaciel przypuścił atak na miasto siłami dywizji piechoty i czołgami. Broniąc przyczółka zaporoskiego, słabo uzbrojona 274. Dywizja Strzelców, obsadzona głównie przez niedoświadczonych żołnierzy, zaczęła wycofywać się pod naporem wroga. Przed naszą grupą – członkiem Rady Wojskowej A.I. Zaporożec, a także przywódcą Zarządu Politycznego Breżniewem (przyszły sekretarz generalny – S.K.) i Mamonow – postawiono zadanie: za wszelką cenę powstrzymać losowo wycofujące się jednostki przez Chortycę, stworzyć linię obrony wzdłuż prawego brzegu starego kanału Dniepru, pokrywając w ten sposób most przez wyspę i tamę na Dnieproges. Pozwoliłoby to dokończyć ewakuację Zaporizhstal i innych przedsiębiorstw miasta, a także przygotować się do wybuchu tamy. Jednak już w kilka minut po otrzymaniu zadania, gdy wysiedliśmy z samochodu, ponieważ nie można było przejść po moście (most był zapchany ludźmi, wozami, bydłem i samochodami), nastąpił wybuch o strasznej sile, a za nim kolejny. Grodź tamy została wysadzona w powietrze”

Perwuchin zeznał o tym, co się stało: „Po południu, 18 sierpnia, kiedy podkładanie ładunków wybuchowych było prawie zakończone, przybył przedstawiciel dowództwa frontowego i wręczył telegram przedstawicielom dowództwa wojskowego nad Dneproges, w którym określono czas wybuchu.”

Stwierdzono, że jeśli tama jest zajęta przez Niemców, należy ją wyłączyć z eksploatacji. Dalej, chronologicznie, wydarzenia rozwijały się następująco.

„Pułk NKWD wycofał się na lewy brzeg, a dowódca pułku, odjeżdżając wraz z pułkownikiem łącznikowym, wydał mi rozkaz dokonania zniszczenia, co zostało wykonane” – wspominał Borys Epow. – „W wyniku eksplozji około 100 metrów wzdłuż jej długości zostało wyrwanych z korpusu tamy”. Zeznania zamachowca uzupełniają wspomnienia Timofieja Salamachina: „Kiedy Borys Epow podpalił rurę zapalającą, zobaczył biegnącego w jego stronę posłańca członka Rady Wojskowej Frontu Południowego, komisarza armii Zaporożca. W rękach posłańca był rozkaz: nie wysadzać elektrowni wodnej, bo planowany jest kontratak… Ale Epow miał rozkaz od przełożonych. (…) Wszyscy wybiegli z tunelu. O godzinie 18.00 nastąpił ogłuszający wybuch” (Inni świadkowie twierdzą, że wybuch nastąpił o godzinie 20.00, a nawet o 21.00 – S.K.) Zastępca komisarza ludowego Perwukhin z przekonaniem powiedział, że „kilka przęseł tamy zostało zniszczonych… Gwałtownie wzrósł rzeki poniżej tamy, na terenach zalewowych Dniepru na prawym brzegu, zalanych zostało wiele niemieckiego sprzętu i żołnierzy, przygotowujących się do przekroczenia na lewy brzeg Dniepru”. W rzeczywistości „tsunami”, według różnych szacunków, o wysokości od dziesięciu do trzydziestu metrów, dotarło do Marganca i Nikopola, położonych około 80 kilometrów poniżej Dniepru, zmiatając wszystko na swojej drodze. W tym część miasta Zaporoże i pobliskie wioski. Wał wodny, przetaczający się przez nizinną część Chortycy, zniszczył sowiecki pułk piechoty, a także magazyny z zapasami broni i żywności. Okręty flotylli rzecznej wyrzucone zostały na brzeg. Co najmniej 20 tysięcy żołnierzy utonęło na terenach zalewowych Dniepru. Nikt nie liczył cywilów. Padały liczby od 20  do 150 tysięcy … Wszystko to zmusiło szefa wydziału politycznego Frontu Południowego A.I. Zaporożca, który nie wiedział o rozkazie Kwatery Głównej, aby aresztować Epowa. Ale z Kremla wyszedł autorytatywny rozkaz: „Natychmiast uwolnić!…”

Komu to potrzebne…

„Eksplozja Dneproges nie miała sensu z militarnego punktu widzenia – główne siły Niemców operowały na północy” – mówi Wiktor Suworow.

– „Gorzka prawda jest taka, że ​​gwałtowne spłycenie Dniepru nad elektrownią wodną nawet poszło na rękę Niemcom, pozwalając im szybciej budować mosty pontonowe. A wszystkie ich straty z powodu wybuchu tamy wyniosły… 1500 osób! Ale dla Armii Czerwonej była to kolejna tragedia wojny. Na prawym brzegu pozostały oddziały 2. Korpusu Kawalerii, 18. i 9. Armii. Część z nich zginęła od fali, innym udało się przejść w niewiarygodnie trudnych warunkach – pod ostrzałem, pozostawiając po sobie ciężką broń i zapasy. Jeszcze inni zostali zabici przez Niemców lub wzięci do niewoli. Nawiasem mówiąc, Niemcy dość szybko przywrócili przeprawę przez Dniepr wzdłuż tamy. A rok później elektrownia wodna zaczęła normalnie pracować na niemieckim sprzęcie”.

Co jeszcze można dodać?.. Miał rację Władimir Winniczenko, kiedy powiedział, że historii Rosji „nie da się czytać bez bromu”.

 

Fot.: HB

Moja Niepodległa Ukraina – SIERHIJ KULIDA: Moja niezależność

1 września 1976 r. Wstąpiłem na Uniwersytet Kijowski, aby studiować filologię ukraińską, a teraz czekam na pierwszą „parę” przy audytorium nr 145 z moimi świeżo upieczonymi kolegami, którzy podzielili się na „grupy zainteresowań”. Wszystkie twarze są radosne, podekscytowane i trochę spięte – jakoś będzie…

W naszym „kręgu przyjaciół” wszyscy są mieszkańcami Kijowa lub przedmieścia. Sam między innymi Slavko Zholdak – syn słynnego satyryka i tłumacza, Taras – wnuk Maksyma Rylskiego klasyka literatury ukraińskiej, Lesi Zemlyak – córka autora ówczesnych bestsellerów „Stado łabędzi” i „Zielone młyny”, Nina – wnuczka pisarki dziecięcej Kuźmy Hryby.

Dress code dla dziewcząt i chłopców to „markowe” dżinsy. Językiem komunikacji jest rosyjski. Na zajęciach mówiliśmy po ukraińsku, ale poza murami klasy macierzystej posługiwaliśmy się językiem moskiewskiej „starszej siostry”. Jednocześnie nasi rodzice używali wyłącznie, jak powiedział nasz poeta, „języka słowika” zarówno w pracy, jak iw życiu codziennym.

Teraz ze wstydem przypominam sobie tę ignorancję i snobizm, a wtedy nikt nie miał nawet wątpliwości, że rosyjski (podobnie jak angielski) jest modny i nowoczesny.

W języku rosyjskim opublikowano miliony egzemplarzy prawie wszystkich popularnych publikacji — naukowych, historycznych, literackich itp. Oczywiście w ówczesnej Ukraińskiej SRR drukowano odpowiedniki, ale w Moskwie te publikacje były uważane za głęboko „prowincjonalne” i nie warte uwagi. Tak, nie można ukrywać, ukraińscy „władcy dusz” marzyli o publikacji w jakimś „pisarzu sowieckim” czy „literaturze literackiej”. To podniosło ich o kilka stopni na hierarchicznej drabinie Związku Pisarzy Ukrainy i dało możliwość zakupu samochodu osobowego – niemożliwe marzenie wielu mieszkańców „krainy sowieckiej” – „Moskwicza”, „Łady” czy, w ostateczności krajowe „Zaporoże” lub „Wołyń” …

Ewentualne przerzuty naszego „grzechu pierworodnego” zostały usunięte skalpelem oświecenia przez pochodzącego z obwodu lwowskiego Bohdana Hnatiuka. To on po cichu dał nam, zweryfikowanym kolegom z Kijowa, „tylko na jedną noc” historyczne śledztwa Oresta Subtelnego i Mykoły Arkosa, „samopublikowane” dzieła Wasyla Stusa, Jewhena Swierstiuka, Iwana Switłycznego, a nawet wydaną przez Politwydawa Ukrainy w 1970 r. (i zakazaną trzy lata później „za manifestowanie nacjonalizmu”) książkę „Ukraina, nasz Związek Radziecki” I sekretarza KC Komunistycznej Partii Ukrainy Petra Szelesta.

Na spotkaniach w kawiarni czy hostelu Bohdan Hnatiuk opowiadał nam o tradycjach ludowych, które nadal kultywowano na Ukrainie Zachodniej, o zakazanym Kościele greckokatolickim, o walce świadomych Ukraińców z bolszewikami w okresie powojennym. Czasami nie wierzyliśmy, słuchając „informacji politycznych” naszego przyjaciela, ale stopniowo nasze mózgi, jak to mówią, układały się. Zaczęliśmy uświadamiać sobie, że jesteśmy członkami wspaniałego narodu, godnego naszych przodków – rycerzy Siczy Zaporoskiej.

Wtedy jeden z moich przyjaciół, prawdopodobnie Oleg Dudarenko, napisał wiersz, który „chodził po moich rękach”. Nie pamiętam już jej treści, ale refren wyryty na zawsze – „żółte pola, błękitne niebo – flaga upragnionej woli”…

W naszym kręgu był renegat, który przekazał Bohdana „właściwym władzom”. Wraz z nim wpadł w szpony KGB Oleg. Chłopcy, po zorganizowaniu partyjno-komsomołskiego sądu w stylu lat 30., zostali wyrzuceni z uniwersytetu na czwartym roku. A mój ojciec, który był znanym lekarzem, został ostrzeżony przez znajomego kagiebisty: „Powiedz swojemu synowi, żeby mniej czytał o wszelkiego rodzaju obrzydliwościach, bo będzie miał duże kłopoty. Ale ty też będziesz cierpieć.” Tata, który w młodości przyjaźnił się ze „zhańbionymi” pisarzami lat 60., nic mi o tym ostrzeżeniu nie powiedział. Dowiedziałem się dopiero po latach…

Swoją drogę do niepodległości utorowała mi także praca w redakcji Rozgłośni Literacko-Dramatycznych, którą kierował tolerancyjny pod każdym względem Jurij Zasenko –  syn słynnego krytyka literackiego. Nasz zespół był uważany za swego rodzaju front w systemie telewizji i radia państwowego. W programach moich kolegów znalazły się dzieła pisarzy, których władza, delikatnie mówiąc, nie bardzo lubiła. Opowiadano zawoalowane, czasem w języku ezopowym, chwalebne karty ukraińskiej historii, poruszano aktualne tematy szarej i beznadziejnej ówczesnej sowieckiej egzystencji.

Za to Zasenko był „obsmarowywany” na zebraniach kierownictwa, ale zawsze „szczerze żałował”, otrzymując „ostatnie chińskie ostrzeżenie”. I tak do następnego razu…

Na początku września 1989 r. w Kijowie odbył się Zjazd Ustawodawczy Ludowego Ruchu Ukrainy ds. Pierestrojki. (Nawiasem mówiąc, w lutym tego roku gazeta „Literatura Ukrainy”, której mam zaszczyt być obecnie redaktorem naczelnym, zamieściła na łamach propozycję dotyczącą Statutu i Programu Ruchu.) Nasz Redakcja i jej autorzy aktywnie uczestniczyli w przemianach na Ukrainie.

„Ruch jest zjawiskiem całkowicie logicznym, bo odbijał się wówczas echem w ogólnoeuropejskich trendach i procesach, które doprowadziły do ​​zmiany systemu totalitarnego” – powiedział znany ukraiński poeta Pawło Mowchan. – Wszystko działo się równolegle – co wydarzyło się w Polsce, co się stało na Węgrzech, co wydarzyło się w Czechach, co wydarzyło się w krajach bałtyckich, co wydarzyło się w Gruzinach, co wydarzyło się w Azerbejdżanie… to wszystko były prawidłowe procesy. I zostały zapłodnione w jednej fali. Gdyby nie było szerszych kontaktów – z Sayudis, z polską Solidarnością, z innymi powiązanymi z nami strukturami politycznymi – bylibyśmy dziwakami.

Wkrótce w ukraińskim radiu wyemitowano program „Niepodległość” i stałem się członkiem małego zespołu ludzi o podobnych poglądach. To były niezapomniane lata. W transmisjach  brali udział ówcześni ministrowie, znani biznesmeni, pisarze i, jak mówią dziś, liderzy opinii publicznej. Nasze programy nie były zaangażowane i sformalizowane. Rozmowy były ożywione, goście i prezenterzy zachowywali się swobodnie, słychać było żarty, a czasem śpiewano piosenki. Pamiętam, jak pisarz i polityk Wołodymyr Jaworowski przywiózł na jeden z programów świątecznych chór ludowy, który nie tylko śpiewał kolędy z natchnieniem i toastami pił szampana. Wtedy jakiś słuchacz, zadzwoniwszy do studia, z niepokojem zapytał: „Co się tam z tobą dzieje? Coś wydaje się strzelać…”. „Jak to, co? – zdziwił się znany pisarz. Podnosimy kieliszki do narodu ukraińskiego!”

Historia państwowego nadawcy czegoś takiego wcześniej nie znała…

24 sierpnia 1991 r. Rada Najwyższa Ukraińskiej SRR uchwaliła Akt Ogłoszenia Niepodległości Ukrainy, który został potwierdzony przez ludność w ogólnoukraińskim referendum 1 grudnia.

A 20 lutego 1992 r. Rada Najwyższa Ukrainy przyjęła uchwałę „W Dniu Niepodległości Ukrainy”, w której stwierdzono: „Biorąc pod uwagę wolę narodu ukraińskiego i jego wieczne pragnienie niepodległości, potwierdzając historyczne znaczenie uchwalenie Ustawy o ogłoszeniu niepodległości Ukrainy 24 sierpnia 1991 r.,

Rada Najwyższa Ukrainy dekretuje:

Uznać 24 sierpnia za Dzień Niepodległości Ukrainy i obchodzić go corocznie jako państwowe święto Ukrainy”.

Jestem dumny z tego, że w pewien sposób włączyłem się w walkę o „naszą i waszą wolność”, o naszą Niepodległość…

 

Zdjęcie H.D. White'a z archiwum Biblioteki Kongresu USA

SERHIJ KULIDA: Amerykański ekonomista, twórca MFW i BŚ Harry Dexter White był sowieckim szpiegiem

Na początku XXI wieku w Stanach Zjednoczonych ukazała się sensacyjna książka historyka Bena Steila. Autor „The Battle of Bretton Woods: John Maynard Keynes, Harry Dexter White and the Formation of a New World Order” opowiada, jak amerykański ekonomista White stworzył system, który stał się podstawą ekonomicznego ładu świata. Należy zaważyć, że ten „porządek ” nadal istnieje.

Jak napisał Neil Irwin w The Washington Post, w odpowiedzi na publikację, „sednem sprawy było raczej to, że Stany Zjednoczone przejęły od Wielkiej Brytanii globalną dominację finansową i uczyniły dolara światową walutą rezerwową”. Według dziennikarza amerykańskiej gazety, zadania tego podjął się Harry Dexter White, „wysoki rangą pracownik Departamentu Skarbu USA, który szpiegował ZSRR”, podjął się tego zadania.

Śmierć na farmie

Latem 1948 byli sowieccy agenci Elizabeth Bentley i Whittaker Chambers publicznie oskarżyli Harry’ego Dextera White’a o szpiegostwo na rzecz Związku Radzieckiego. Rankiem 13 sierpnia White wszedł do sali pełnej gapiów i reporterów, gdzie odbywały się spotkania Komisji Śledczej ds. Działań Antyamerykańskich. Przy błysku fleszy terkotem kamer filmowych White spokojnie, patrząc na członków komisji zza palisady mikrofonów podniósł prawą rękę i złożył przysięgę, zapewniając obecnych, że będzie mówił „prawdę, całą prawdę i tylko prawdę”.

„Moje przekonania są przekonaniami amerykańskimi” – powiedział oskarżony w swoich uwagach wstępnych. – Przywiązuję wielką wagę do wolności wyznania, wolności słowa, wolności myśli, wolności prasy, wolności krytyki i swobody przemieszczania się… Uważam te zasady za święte, uważam je za podstawę naszego amerykańskiego sposobu życie, a dla mnie są to realia życia, a nie tylko słowa, wpisane na papierze. Jestem gotów odpowiedzieć na wszelkie pytania” – powiedział White.

Na sali rozległy się brawa. Po raz drugi White otrzymał owację na stojąco po tym, jak pokazano mu listę podejrzanych o szpiegostwo na rzecz ZSRR. Po zapoznaniu się z dokumentem wysoko postawiony ekonomista, uśmiechając się sarkastycznie, zauważył: „Przy nazwiskach są niebieskie haczyki. Moim zdaniem, bardziej odpowiednie byłyby czerwone”.

Jednak ta ostentacyjna brawura sporo kosztowała White’a. Zaraz po złożeniu zeznań miał atak serca. Następnego dnia, po zażyciu tabletek, Harry Dexter udał się na spoczynek na swojej farmie Fitzwilliam w New Hampshire. Poczuł silny ból w klatce piersiowej. Następnego dnia miejscowi lekarze stwierdzili ciężki zawał serca. Wieczorem 16 sierpnia White zmarł, zgodnie z oficjalną wersją, z powodu przedawkowania leku na serce – naparstnicy. I gdyby nie ta tragiczna okoliczność, to z pewnością jesienią White musiałby trafić do więzienia, jako czerwony szpieg.

Schronienie lewicy

W 1885 r. liczna rodzina Józefa Weissnovitza i Sary Magilewskiej w poszukiwaniu „żydowskiego szczęścia” przeniosła się z terenów dzisiejszej Litwy, którymi wówczas władało Imperium Rosyjskie, do Bostonu. W Nowym Świecie urodził się późniejszy pomysłodawca Międzynarodowego Funduszu Walutowego, który otrzymał imiona Harry Dexter. Na początku pobytu w USA rodzina przyszłego twórcy Banku Światowego nadal borykała się z biedą, przed którą uciekała z Europy do Ameryki Północnej.

Ich najmłodszy syn, dwudziestopięcioletni Harry Dexter White po wstąpieniu do armii amerykańskiej w 1917 roku, jako porucznik wyjechał do Francji na front zachodni.

Po demobilizacji został studentem Wydziału Ekonomii Uniwersytetu Columbia, następnie kontynuował naukę w Stanford, a w 1930 roku obronił doktorat na równie prestiżowym Harvardzie. Cztery lata później prof. Jacob Weiner, który pracował w Departamencie Skarbu Stanów Zjednoczonych, zasugerował, aby White zajął skromne stanowisko w tym ministerstwie. Należy zauważyć, że w tamtych latach Departament Skarbu USA był schronieniem dla osób o poglądach lewicowych. Ci urzędnicy byli pod wrażeniem industrializacji dokonanej w ZSRR, co wyraźnie pokazywało, ich zdaniem „wyższość socjalistycznego modelu gospodarki nad kapitalistycznym”. Ponadto „ofensywa komunistyczna” nastąpiła podczas kryzysu gospodarczego w Ameryce. New Deal prezydenta USA Franklina Roosevelta, który przewidywał aktywną interwencję państwa w gospodarkę, był wówczas uważany za „prawie socjalizm”. A Harry White w pełni i bardzo aktywnie przyczynił się do promocji tego kierunku.

Już w okresie powojennym Komisja Śledcza ds. Działań Antyamerykańskich stwierdziła: „Koncentracja zwolenników komunizmu w Departamencie Skarbu, a zwłaszcza w Wydziale Studiów Monetarnych, jest teraz w pełni znana. White był pierwszym dyrektorem departamentu; jego następcami byli Frank Coe i Harold Glasser. W Wydziale Studiów monetarnych byli William Ludwig Ullman, Irving Kaplan i Victor Perlo. Stwierdzono, że White, Coe, Glasser, Kaplan i Perlo są „członkami komunistycznego spisku”.

2 września 1939 r., dzień po niemieckiej inwazji na Polskę, podsekretarz stanu Roosevelta ds. bezpieczeństwa wewnętrznego, Adolph Burley, za pośrednictwem dziennikarza Isaaca Don Levine’a spotkał się z sowieckim agentem Whittakerem Chambersem. Następnie, robiąc notatki w swoim Levine napisał: „Pan White”. Z kolei Burley wysłał memorandum do prezydenta, które Roosevelt z oburzeniem odrzucił, nie wierząc, ze w jego otoczeniu mogą być szpiedzy. Prezydent USA określiła to, jako „absurd”.

Tymczasem w grudniu 1941 roku White został mianowany asystentem sekretarza skarbu Henry’ego Morgenthau Jr., uważanego za jedną z kluczowych postaci w ekipie Roosevelta. Pełniąc odpowiedzialną rolę pośrednika między Departamentem Stanu a Departamentem Spraw Zagranicznych, White nadzorował w czasie II wojny światowej nie tylko sprawy międzynarodowe, lent-lease, ale także finansowanie „delikatnych” operacji politycznych, wywiadowczych, sabotażowych mających charakter militarny. Oznaczało to, że miał najszerszy dostęp do ściśle tajnych informacji.

Plan White’a

We wrześniu 1944 roku w kanadyjskim Quebecu się konferencja pod kryptonimem OCTAGON. Przywódcom mocarstw alianckich, Rooseveltowi i Churchillowi, sekretarz skarbu USA Henry Morgenthau przedstawił „Program zapobiegania rozpętaniu przez Niemcy trzeciej wojny światowej”. W rzeczywistości dokument ten, nazwany później Planem Morgenthau, został opracowany przez Harry’ego White’a. Według tej strategii, pokonane Niemcy powinny zostać podzielone na kilka części. Ważne obszary przemysłowe, Zagłębie Ruhry i Saary, powinny zostać objęte kontrolą specjalnego organu międzynarodowego, przemysł ciężki i zbrojeniowy miały być zlikwidowane a Niemcy przekształcone w kraj rolniczy. Opisując plan Morgenthau, White zaproponował wycięcie wszystkich lasów i „zmniejszenie populacji Niemiec do 25 milionów ludzi”.

Stalin, który dowiedział się o najdrobniejszych szczegółach konferencji w Quebecu, nie zgodził się z takimi zamierzeniami USA i Wlk. Brytanii. Informacja ta wyciekła do prasy światowej. W Berlinie, minister propagandy Rzeszy Joseph Goebbels krzyczał obłędnie: „Żyd Morgenthau chce zniszczyć Niemcy zmieniając je w pole ziemniaczane!” Podobno po tych wiadomościach na moment wzrosło morale żołnierzy niemieckich. Roosevelt musiał publicznie porzucić swój plan.

W tym samym 1944 roku Harry White opracował system z Bretton Woods, przyjęty na konferencji o tej samej nazwie. Ben Steil pisze w swojej książce, że White wymyślił to międzynarodowe forum już w 1936 roku, aby uczynić z dolara uniwersalną walutę i zastąpić konkurenta – brytyjskiego funta szterlinga.

„To była świadoma próba sprowokowania po wojnie przymusowej likwidacji Imperium Brytyjskiego” – zapewnia historyk. Głównymi postulatami systemu z Bretton Woods były: możliwość pokojowego demontażu Imperium Brytyjskiego; deindustrializacja Niemiec po wojnie; zaangażowanie ZSRR w globalny sojusz ze Stanami Zjednoczonymi.

Sam Harry White w swoich notatkach napisał, że potępia hipokryzję Stanów Zjednoczonych w stosunkach z ZSRR i chwali zalety sowieckiego socjalizmu.

Jednocześnie White zaproponował utworzenie Międzynarodowego Funduszu Walutowego – banku, w którym można wziąć krótkoterminową pożyczkę „i w zamian odmówić konkurencyjnej dewaluacji – nie dewaluować swojej waluty w stosunku do dolara amerykańskiego bez naszej zgody.”

„Słaby agent”?

Od końca listopada 1945 r. White zaczął publicznie popierać poprawę stosunków ze Związkiem Radzieckim, wierząc, że głównym zadaniem powojennej dyplomacji Stanów Zjednoczonych jest to „jak wymyślić środki zdolne do zapewnienia trwałego pokoju i przyjaznych stosunków” między Ameryką a Rosją. Każdy inny problem w dziedzinie dyplomacji międzynarodowej blednie w porównaniu z tym zadaniem.

Tymczasem nad finansistą zbierały się chmury. Oficer bezpieczeństwa Departamentu Stanu przesłuchał Chambersa, który nazwał White’a ogólnie „dość słabym agentem”, który jednak przyczynił się do „znalezienia pracy w Ministerstwie Finansów dla wielu członków komunistycznego podziemia”.

7 listopada 1945 roku była sowiecka agentka Elizabeth Bentley powiedziała śledczym FBI: „Pod koniec 1942 lub na początku 1943 dowiedziałem się od sowieckich agentów Nathana Silvermastera i Ludwiga Ullmana, że ​​jedno ze źródeł dokumentów państwowych, które sfotografowali i przekazali kuratorowi NKWD to Harry Dexter White. Następnego dnia dyrektor FBI John Edgar Hoover wysłał list do doradcy wojskowego prezydenta Harry’ego Trumana, generała Harry’ego Waughana, donosząc, że „niektórzy pracownicy rządu USA przekazują informacje i dane osobom nieupoważnionym, które z kolei przekazują te informacje sowieckiemu wywiadowi”. I nazwał White’a „cennym nabytkiem podziemnej, sowieckiej siatki szpiegowskiej”.

Niczego niepodejrzewający Harry Dexter nadal pracował, jako dyrektor MFW. Ale niespodziewanie dla niego prokurator generalny Tom Clark nakazał federalnej ławie przysięgłych zbadać zarzuty Elizabeth Bentley. 19 czerwca 1947 White zrezygnował ze stanowiska. Po tym nastąpiła niekończąca się seria przesłuchań, przerwanych, które przerwała nagła śmierć White’a.

Sprawa została zamknięta…

Kryptografowie pracujący nad Projektem Venona ustalili, że Harry Dexter White został zidentyfikowany, jako źródło sowieckich informacji wywiadowczych pod kryptonimami „Prawnik”, „Richard” i „Jurist”. Raport FBI stwierdzał: „Według informacji … w odniesieniu do Prawnika, w kwietniu 1944 r. relacjonował on rozmowy między ówczesnym sekretarzem stanu Cordellem Hullem a wiceprezydentem Henrym Wallace’em. 5 sierpnia 1944 r. zameldował sowieckim szpiegom, że jest pewien zwycięstwa.” Z dokumentów wynika, że „White gotowy był na wszelkie poświęcenie dla dobra Sowietów”.

Dane Amerykanów dotyczące tożsamości White’a potwierdzają także dokumenty KGB odtajnione w 1999 roku, ale nigdy nieupublicznione. Według nich, NKWD zwerbowało w latach 1935-1936 pracownika Departamentu Skarbu USA, czyli White’a…

Teczki archiwalne sowieckiego wywiadu zawierają tajną amerykańską korespondencję „Według otrzymanych przez nas informacji „Prawnik” był kiedyś stażystą sąsiadów, (czyli agentem Agencji Wywiadu Sztabu Generalnego Armii Czerwonej – S.K.) „ – to tekst szyfrogramu z Moskwy zaadresowany do rezydenta Wasilija Zarubina z dnia 26 listopada 1941 r. „W końcu trzeba naprawdę zaangażować go w pracę i nawiązać z nim bezpośredni kontakt…” A następnego dnia nadano na Kreml informację: „Jego możliwości, dzięki bliskości Morgenthau, są bardzo duże”.

Wśród historyków panuje opinia, że ​​Harry White był aktywnym agentem wpływu. A jego pierwszym wielkim sukcesem była „prowokacja Pearl Harbor” i tekst amerykańskiego ultimatum z 26 listopada 1941 r., w którym Japonię „skuszono do oddania pierwszego strzału”.

W 1943 r. White zakłócił także negocjacje z chińskimi nacjonalistami w sprawie pożyczki w wysokości 200 milionów dolarów, co było na rękę Moskwie i chińskim komunistom. Dzięki szefowi MFW w okupowanych Niemczech, w pierwszych latach powojennych Sowieci wydrukowali znaczki pocztowe warte od 200 do 400 mln ówczesnych dolarów.

Krewni White’a i jego zachodni biografowie jednak nadal uważają ekonomistę za niewinnego. Dlatego Stephen Schlesinger pisze: „Nie ma jednoznacznej opinii o założycielu BŚ, ale wiele osób wierzy, że White próbował pomóc Związkowi Radzieckiemu, choć nie uważał tego za szpiegostwo. Robert Skidelsky, po zapoznaniu się z „bazą dowodów” doszedł do wniosku, że „połączenie naiwności i niesamowitej pewności siebie… wyjaśnia działania White’a. Niewątpliwie zdradził swój kraj, ponieważ przekazał wrogowi tajemnice narodowe.

Nie ma wątpliwości, że przekazując tajne informacje Sowietom White zdawał sobie sprawę, że sprzeniewierzył się administracji prezydenta Roosvelta, nawet, jeśli – jak chcą jego obrońcy – „nie zdawał sobie sprawy”, że zdradził swój kraj.