Dezinformacja instant dla dzieci i młodzieży na TikToku

Od pięciu lat w zawrotnym tempie rynek mediów społecznościowych podbija chińska aplikacja TikTok. Obecnie liczba użytkowników oscyluje wokół miliarda, z czego 28% procent to użytkownicy poniżej osiemnastego roku życia, a 35% młodsi niż 29 lat. Główną formą przekazywania treści na TikToku są krótkie materiały wideo, najczęściej wykorzystujące gotową muzykę. Co ciekawe, w Polsce światowe trendy dominacji TikToka przez młodzież są jeszcze lepiej widoczne – aż 90% użytkowników aplikacji w Polsce to osoby niepełnoletnie. TikTok zdominowany jest także przez kobiety – na świecie 60% użytkowników – w Polsce aż 95%.

 

Materiały wideo nagrywane są przez samych użytkowników. Ich maksymalna długość początkowo wynosiła jedynie 15 sekund, obecnie można dodawać już nawet trzyminutowe nagrania. Tym samym otworzyło to pole dla nowych treści – początkowo były to głównie krótkie nagrania muzyczne, taneczne czy krótkie stand-upy. Obecnie coraz więcej jest chociażby krótkich poradników, a także relacji na żywo – i dezinformacji.

 

W raporcie NewsGuard opisany został eksperyment przeprowadzony w lecie 2021 roku. Kilkoro dzieci założyło konta na TikToku (w języku angielskim, włoskim i niemieckim) i spędziło tam 45 minut (dla porównania średni dzienny czas użytkowania aplikacji na świecie to ponad godzina). W tym czasie zdecydowana większość z nich natknęła się na dezinformację związaną z Covid-19, z czego jedna trzecia na dezinformację na temat szczepionek. Co ciekawe, nawet te dzieci, które dostały polecenie, by nie wyszukiwać aktywnie żadnych materiałów i nie „followować” kanałów, natrafiły na taką dezinformację. Oznacza to, że same algorytmy TikToka podsuwają użytkownikom popularne posty niosące dezinformację. Co gorsza, im więcej wideo o podobnej tematyce się ogląda, tym więcej podobnych treści podsuwa użytkownikowi sama aplikacja.

 

Oficjalnie management firmy utrzymuje, że zwalcza dezinformację poświęconą Covid-19. Przy materiałach opatrzonych odpowiednimi hashtagami pojawiają się odpowiednie komunikaty zachęcające do zapoznawania się z wiarygodnymi treściami na temat pandemii koronawirusa. W pierwszym kwartale 2021 roku TikTok usunął 30 tysięcy materiałów zawierających fałszywe informacje na temat koronawirusa. Jak donosi NewsGuard, mimo to pojawiają się powszechnie. Często rozsiewane są fałszywe pogłoski, jak chociażby o śmierci osób po szczepieniu albo zafałszowane statystyki.

 

Z badań przeprowadzonych przez Instytut Dialogu Strategicznego wynika, że 124 materiały wideo zawierające fałszywe twierdzenia miały łącznie 20 milionów wyświetleń i 2 miliony polubień.

 

Jest to szczególnie niebezpieczne, gdy weźmie się pod uwagę grupę docelowych użytkowników aplikacji. Chociaż regulamin przewiduje konieczność ukończenia trzynastu lat, nawet młodsze dzieci bez większych problemów są w stanie poradzić sobie z założeniem konta. Występują tu dwa główne problemy. Z jednej strony młodzi ludzie mają gorzej rozwinięty aparat poznawczy, często nie mają wyrobionej umiejętności weryfikacji treści. Drugi aspekt to podatność dzieci na słowa idoli, chęć naśladowania popularnych osób. W takim przypadku proste wyrażenie niechęci do szczepień może prowokować podobne zachowania u młodych ludzi.

 

Innym problemem jest brak kontroli rodziców. Tak duża obecność na TikToku młodych ludzi przy jednoczesnym małym udziale osób w średnim wieku pokazuje w jasny sposób, że rodzice sami nie korzystają z tej aplikacji, a tym samym nie mają często świadomości jej działania i nie są w stanie weryfikować treści oglądanych przez ich dzieci.

 

Dezinformacja to nie jedyny problem TikToka. Przypomnijmy, aplikacja pochodzi z Chin. Pojawiają się wobec niej często zarzuty o ograniczanie wolności słowa, ale także o naruszenia prywatności użytkowników. W połowie tego roku TikTok włączył do swojej polityki prywatności zapisy przyznające mu prawo do zbierania danych biometrycznych, takich jak kształt twarzy czy danych dotyczących głosu użytkowników, a nawet do analizowania elementów tła w celu określania lokalizacji danych materiałów.

 

Aplikacja zyskała uznanie władz rosyjskich za swoją politykę zwalczania „dezinformacji” – dotyczyło to chociażby blokowania materiałów o protestach w Rosji na początku tego roku. Władze Federacji Rosyjskiej chwaliły chińską aplikację za doskonałą współpracę w usuwaniu tego typu treści. Pojawiają się także zarzuty dotyczące blokowania czy usuwania materiałów wyrażających poparcie dla osób LGBT oraz mniejszości i opozycji w Chinach.

 

TikTok jest platformą mocno niepokojącą, biorąc pod uwagę wszystkie powyższe czynniki. Szczególne obawy budzi jego popularność wśród najmłodszych użytkowników Internetu. Pokazuje to, że edukacja w zakresie weryfikacji wiarygodności informacji powinna być jedną z podstawowych umiejętności w XXI wieku, nawet wśród najmłodszych.

 

PMB, fot. Pixabay

 

Źródła: NewsGuard, The Guardian, NBC News,Business of Apps, TechCrunch

Uznanie Biełsatu za ekstremistyczny elementem wojny hybrydowej

Na początku listopada „na mocy decyzji resortu [Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Białorusi] uznano za formację ekstremistyczną i zakazano działalności na terytorium Białorusi grupy obywateli, zrzeszonych poprzez zasoby internetowe Biełsat”. Co oznacza to w praktyce? Za ekstremistyczną uznana może być nie tylko sama działalność dziennikarzy Biełsatu, ale także działalność użytkowników mediów społecznościowych na przykład udostępniających posty. Już kilka dni wcześniej pod podobnymi zarzutami zatrzymano na 15 dni Irynę Słaunikawą – oficjalną przedstawicielkę Biełsatu na Białorusi i jej męża Aleksandra Łojkę.

 

Uznanie za formację ekstremistyczną jest poważniejszą kategorią niż uznanie po prostu za „ekstremistyczne” – taką kwalifikację u reżimu Łukaszenki treści Biełsatu mają już od kilku miesięcy. Decyzja ta wydaje się wpisywać w coraz bardziej agresywną politykę Łukaszenki wobec Zachodu, a zwłaszcza Polski.

 

Poprosiliśmy o komentarz Agnieszkę Romaszewską-Guzy, dyrektora Biełsatu:

 

– Uznanie Biełsatu za medium ekstremistyczne, a właściwie to nawet nie Biełsatu, a społeczności czytelników czy użytkowników Biełsatu za ugrupowanie ekstremistyczne, bo tak dokładnie to brzmi, jest pewnego rodzaju nobilitacją, bo oznacza to, że nasze publikacje mają zasadniczy wpływ, który bardzo irytuje białoruskie władze. I jestem przekonana, że to jest także uznanie tego, że tworzymy pewną społeczność użytkowników. Myślę, że tak właśnie jest – to obserwowaliśmy już od pewnego czasu.

 

Nasi czytelnicy i widzowie, nasi użytkownicy są dla nas bardzo ważni. Od nich zresztą pochodzą często informacje, które publikujemy, które pokazujemy. Także to zostało chyba zauważone. Biełsat miał zawsze wysoki rating zaufania. Powyżej 80% osób oglądających czy czytających Biełsat deklarowało w różnych badaniach pełne lub prawie pełne zaufanie. Zawsze więc było medium o wysokim poziomie zaufania i takim integrującym charakterze. A teraz chodzi o to, żeby te osoby zastraszyć. Nie tylko zastraszyć dziennikarzy, co także się robi, ale zastraszyć użytkowników.

 

To oczywiście utrudni działanie Biełsatu. Powoduje to „odlajkowywanie” czy to naszych kanałów na YouTube, czy na Telegramie, czy Facebooku, chociaż nie gromadne. Utrata subskrybentów oczywiście wpływa na algorytmy tych sieci społecznościowych, których w dużym stopniu używamy. Co prawda nie do końca musi to wpływać na czytelnictwo, na oglądanie danego materiału.

 

Nie mogę ukrywać, że to jest jakiś krok, który nam pracę utrudni, ale nie uniemożliwi jej, bo, tak jak powiedziałam, to nie subskrybenci się najbardziej liczą, tylko czytelnicy.

 

Walka z wolnością słowa w białoruskiej przestrzeni informacyjnej wpisuje się w szerszy kontekst. Z jednej strony jest to typowy przejaw autorytaryzmu reżimu Łukaszenki, z drugiej jednak nabiera nowego znaczenia w dobie wojny hybrydowej, w której jednym z najchętniej wykorzystywanych narzędzi jest dezinformacja. Ograniczenie swobody informacji pozwala na kształtowanie propagandy zgodnie z wolą władz. W przypadku władzy autorytarnej, takiej jak białoruska, daje to niebezpieczne narzędzie.

 

Decyzje podejmowane pod wpływem zafałszowanego obrazu rzeczywistości mają wpływ w realnym świecie – do takich wniosków doszedł sto lat temu Walter Lippmann w swojej książce „Opinia publiczna”, która do dziś jest jedną z podstawowych lektur z dziedziny medioznawstwa. W dobie wojny informacyjnej myśl ta jest aktualna jak nigdy, na co zwraca uwagę także Agnieszka Romaszewska-Guzy:

 

– Myślę, że ta wojna w przestrzeni informacyjnej czy też wojna za pomocą dezinformacji, bo to chyba tak najlepiej trzeba powiedzieć, to nie jest już zwykła propaganda, to jest realna wojna za pomocą której uzyskuje się konkretne efekty, jak na przykład kryzys migracyjny. Kryzys migracyjny jest spowodowany dezinformacją. Dokładnie rozpowszechnianą przez sieci społecznościowe dezinformacją o tym, jak łatwo będzie przejść z terenów Białorusi prosto do Niemiec. Widać, jak wojna informacyjna przynosi realne efekty w zupełnie materialnym świecie. I w związku z tym można lepiej zrozumieć dlaczego Biełsat jest tak straszną solą w oku zarówno reżimu Aleksandra Łukaszenki, jak również putinowskich propagandzistów.

 

PMB

 

Źródło: TVP Info

 

Pokojowa Nagroda Nobla dla dwójki dziennikarzy: Marii Ressa i Dmitrija Muratowa

Dmitrij Muratow, redaktor naczelny rosyjskiej Nowej Gazety oraz Maria Ressa, szefowa filipińskiego portalu rappler.com, zostali laureatami Pokojowej Nagrody Nobla 2021. Komitet Noblowski uhonorował dziennikarzy „za ich wysiłki na rzecz ochrony wolności słowa, która jest koniecznym warunkiem demokracji i trwałego pokoju”.

Maria Ressa, współtwórczyni i redaktor naczelna filipińskiego portalu Rappler urodziła się 2 października 1963 w Manili. Założony przez nią portal rappler.com ujawnia nadużycia władzy na Filipinach. Udokumentował również, w jaki sposób media społecznościowe wykorzystywane są do rozpowszechniania fałszywych informacji, nękania przeciwników i manipulowania dyskursem publicznym.

Dmitrij Muratow, jeden z założycieli Nowej Gazety, którą kieruje 24 rok jako redaktor naczelny (w latach 1995-2017 i ponownie od 2019 roku) urodził się 30 października 1961 w Samarze. Nowa Gazeta od momentu powstania publikowała krytyczne artykuły na temat korupcji, przemocy ze strony służb, fałszerstw wyborczych, „fabryk trolli” oraz wykorzystywania rosyjskich sił zbrojnych zarówno w Rosji, jak i poza nią. Dziennikarstwo oparte na faktach, tematy rzadko poruszane przez inne media i rzetelność uczyniły z Nowej Gazety ważne źródło informacji.

Uhonorowanie Marii RessyDmitrija Muratowa jest wyrazem uznania dla wszystkich dziennikarzy , którzy w obliczu coraz większych zagrożeń i w coraz bardziej niesprzyjających warunkach opowiadają się za wolnością słowa.

 

 

Nowe unijne inicjatywy w sprawie wolności mediów

W tegorocznym orędziu o stanie Unii wygłoszonym 15 września w Parlamencie Europejskim, Ursula von der Leyen zwróciła uwagę na sytuację mediów i dziennikarzy:

 

„Panie Posłanki, Panowie Posłowie!

Przyjrzyjmy się na koniec tej, która daje głos wszystkim pozostałym wolnościom – czyli wolności mediów.

Dziennikarze są atakowani tylko dlatego, że wykonują swoją pracę.

Niektórzy są celem gróźb czy pobić, niektórzy giną w tragicznych okolicznościach. To dzieje się tu, w Unii Europejskiej. Chciałbym tu wymienić kilka nazwisk: Daphne Caruana Galizia, Ján Kuciak. Peter de Vries.

Ich historie może się nieco różnią. Ale jedno je łączy: walczyli o nasze prawo do informacji. I oddali za nie życie.”

 

Przewodnicząca Komisji Europejskiej zapowiedziała dwie unijne inicjatywy w zakresie wolności mediów, to jest rekomendacje EU dla krajów członkowskich Media – zalecenie Komisji w sprawie zapewnienia bezpieczeństwa dziennikarzom w Unii Europejskiej (zaprezentowane 16 września przez komisarz Verę Jurovą) i akt prawny dotyczący wolności mediów (European Media Freedom Act), nad którym trwają prace i który ma być gotowy w przyszłym roku.

 

Treść całego orędzia Ursuli von der Leyen dostępna jest na stronie internetowej Komisji Europejskiej.

 

Dorota Zielińska

 

Zdjęcie (zrzut z ekranu) za IFJ

IFJ żąda uwolnienia dziennikarki obywatelskiej z Wuhan

Międzynarodowa Federacja Dziennikarzy (IFJ) wezwała rząd Chin do uwolnienia dziennikarki obywatelskiej Zhang Zhan. W związku z długotrwałym strajkiem głodowym prowadzonym w proteście przeciwko bezpodstawnemu uwięzieniu, stan jej zdrowia pogorszył się na tyle, że wymaga opieki lekarskiej poza więzieniem.

 

W lutym 2020 roku Zhang Zhan zamieściła na YouTube dziesiątki materiałów wideo z objętego ścisłym lockdownem Wuhan. Dziennikarka trafiła do aresztu w maju 2020 roku, a w grudniu skazano ją na cztery lata więzienia za „podżeganie do kłótni i sianie zamętu”.

 

31 lipca Zhang Zhan, ważąc mniej niż 40 kilogramów, trafiła do szpitala – taką informację zamieściła w mediach społecznościowych jej matka. Władze chińskie poinformowały rodzinę o pogarszającym się stanie zdrowia dziennikarki i wyraziły zgodę na odwiedziny w więzieniu. Po tym jak rodzina dotarła do Szanghaju odwiedziny zostały zamienione na rozmowę przez telefon.

 

Jane Wang, aktywistka Humanitarian China, poinformowala że ​​szpitale w chińskich więzieniach są na ogół słabo wyposażone. Z kolei przyjaciółka rodziny Zhang powiedziała w wywiadzie dla Radia Free Asia, że uwięziona dziennikarka cierpi na wrzody żołądka i refluksowe zapalenie przełyku. Matka Zhang obawia się, że z powodu niedożywienia funkcjonowanie narządów może ulec zaburzeniu.

 

„Sprawa Zhang Zhan należy do kategorii spraw niecierpiących zwłoki i wymaga natychmiastowej uwagi rządu chińskiego. IFJ wzywa władze Chin do uwolnienia Zhang, tak by mogła ona korzystać z opieki medycznej i kontynuować bez przeszkód swoją pracę. Mętne i ogólnikowe oskarżenia wobec dziennikarzy w istocie delegitymizują chiński system prawny. Sprawa Zhang Zhan jasno pokazuje, że Chiny powinny pilnie zreformować przepisy dotyczące wolności prasy” – ogłosiła Międzynarodowa Federacja Dziennikarzy.

 

oprac. Dorota Zielińska

 

Foto: IFJ, Credit: PETER PARKS / AFP

Likwidacja Stowarzyszenia Dziennikarzy Białoruskich

Białoruskie Ministerstwo Sprawiedliwości złożyło do Sądu Najwyższego wniosek o likwidację Stowarzyszenia Dziennikarzy Białoruskich (BAJ). Posiedzenie, na którym białoruski sąd ma rozstrzygnąć wniosek, zaplanowane jest na 27 sierpnia 2021.

 

„Nie mamy złudzeń co do wyniku procesu” – czytamy na stronie BAJ. „Jesteśmy gotowi na każdy scenariusz dalszego przebiegu spraw administracyjnych. W rzeczywistości wykreślenie BAJ-u z rejestru państwowego (podobnie jak i innych organizacji pozarządowych) nie ma większego znaczenia. BAJ to nie tylko podmiot prawny zarejestrowany przez Ministerstwo Sprawiedliwości, to niemal półtora tysiąca dziennikarzy, blogerów, prawników, którzy podzielają wartości organizacji.”

 

Andrej Bastuniets, prezes Stowarzyszenia Dziennikarzy Białoruskich podkreślił, że ewentualna delegalizacja organizacji nie powstrzyma BAJ-u od kontynuowania działalności: „Naszą misję – poszerzanie przestrzeni wolności słowa poprzez wspieranie dziennikarstwa wysokiej jakości, wymaganego we współczesnym społeczeństwie, i rozpowszechnianie rzetelnej informacji (Strategia BAJ na lata 2018-2021) – będziemy realizować w tej lub innej formule prawnej, niezależnie od tego, co sądzą na ten temat obecne władze białoruskie.”

 

Kalendarium działań władz białoruskich zmierzających do likwidacji BAJ w roku 2021:

 

9 czerwca Ministerstwo Sprawiedliwości rozpoczęło zakrojoną na szeroką skalę kontrolę działalności BAJ. Organizacja dowiedziała się o kontroli dopiero 21 czerwca – wtedy dotarło do BAJ oficjalne pismo, w którym żądano dostarczenia tysięcy dokumentów dotyczących działalności organizacji.

 

Białoruskie Stowarzyszenie Dziennikarzy przekazało Ministerstwu Sprawiedliwości obszerną listę żądanych dokumentów, z wyjątkiem materiałów skonfiskowanych z biura BAJ podczas przeszukania przeprowadzonego przez służby bezpieczeństwa 16 lutego.

 

14 lipca funkcjonariusze przeprowadzili kolejną rewizję biura BAJ bez obecności przedstawicieli organizacji, po czym biuro zostało opieczętowane i zablokowano do niego dostęp. BAJ nie został poinformowany, jakie mienie zostało zajęte. Tego samego dnia zablokowano rachunek bankowy organizacji.

 

15 lipca, dzień po przeszukaniu i zablokowaniu biura, stowarzyszenie zostało poinformowane, że ​​regionalne oddziały BAJ w Homlu i Mołodecznie nie mają formalnych adresów siedzib, choć tak nie jest. Ministerstwo Sprawiedliwości uznało brak adresów oddziałów regionalnych za naruszenie prawa i statutu BAJ. Ministerstwo Sprawiedliwości zażądało usunięcia rzekomo stwierdzonych naruszeń i poinformowania o tym resortu w terminie do dnia następnego, 16 lipca.

 

16 lipca BAJ poprosił Ministerstwo Sprawiedliwości o wydłużenie terminu na spełnienie wymagań, ze względu na to, że nie ma dostępu do biura – lokal został zamknięty i zapieczętowany przez służby.

 

21 lipca Ministerstwo Sprawiedliwości poinformowało w mediach społecznościowych, że do Sądu Najwyższego Białorusi został już złożony pozew o likwidację Stowarzyszenia Dziennikarzy Białoruskich – powód:  niepodjęcie działań w celu wyeliminowania rzekomych naruszeń i powtarzające się (po pisemnym ostrzeżeniu) naruszenie prawa.

 

30 lipca BAJ otrzymał dokumenty (pismo wysłane 28 lipca) z Sądu Najwyższego wyznaczające termin wstępnej rozprawy w sprawie likwidacji organizacji na 11 sierpnia. Dokumenty podpisała sędzia Sądu Najwyższego Inessa Władimirowna Łazowikowa.

 

11 sierpnia Sąd Najwyższy odroczył rozprawę o likwidację BAJ, ze względu na odwołanie złożone przez BAJ, które będzie rozpatrywane przez sąd 23 sierpnia. Do rozpatrzenia wniosku Ministerstwa Sprawiedliwości o likwidację BAJ Sąd Najwyższy powróci 27 sierpnia.

 

Stowarzyszenie Dziennikarzy Białoruskich (BAJ) jest jedyną niezależną organizacją dziennikarską na Białorusi. Ma ponad 1300 członków. W latach 2020 – 2021 BAJ koncentrował się na pomocy członkom organizacji, których prawa zawodowe zostały naruszone w związku z represjami: zatrzymaniami, pobiciami, przeszukaniami, wszczęciem spraw administracyjnych i karnych oraz aresztem.

 

Ze Stowarzyszeniem Dziennikarzy Białoruskim solidaryzują się międzynarodowe i krajowe organizacje dziennikarskie, m. in. Europejska Federacja Dziennikarzy, i Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich.

 

oprac. Dorota Zielińska

 

źródło: baj.by

Aresztowania i rewizje – tak uciszają Naszą Niwę

Reżimowe służby na Białorusi zabrały się za niszczenie Naszej Niwy – jednego z najważniejszych białoruskojęzycznych mediów. Wczoraj (8 lipca) zatrzymane zostały cztery osoby:

 

Andrej Dynko – redaktor naczelny tygodnika Nasza Niwa

Jahor Marcinowicz – redaktor naczelny portalu nn.by

Andrej Skurko – szef działu reklamy i marketingu

Olga Rakowicz – główna księgowa

 

 

Dostęp do internetowej wersji Naszej Niwy, czyli do portalu nn.by, został zablokowany. Redakcja zamieszcza informacje na komunikatorze Telegram. Tam poinformowano o przeszukaniu w siedzibie redakcji, w wyniku którego służby zarekwirowały dokumenty finansowe.

 

Funkcjonariusze wkroczyli też do mieszkań kilku dziennikarzy i pracowników redakcji. Do zatrzymania Jahora Marcinowicza doszło około 15:50. Mieszkanie dziennikarza zostało przeszukane, a on sam wyprowadzony został w kajdankach. Przebywa w mińskim areszcie przy ulicy Akrescina. Postawiono mu zarzuty z artykułu 342 kodeksu karnego o organizowanie i przygotowywanie działań rażąco naruszających porządek publiczny lub czynny w nich udział.

 

Przeszukane zostało mieszkanie głównej księgowej Olgi Rakowicz.

 

Po Andreja Skurko przyszli do jego domu, skąd zabrany został na oczach swojej żony i dziecka.

 

Służby przeprowadziły wczorajszą akcję wobec Naszej Niwy według scenariusza przećwiczonego wcześniej na TUT.by. W przypadku największego niezależnego portalu białoruskiego TUT.by, do którego władze zablokowały dostęp, aresztowanych zostało dziewięć osób, dziennikarzy i innych pracowników, w tym głównego księgowego. Wszyscy zatrzymani 18 maja przebywają do dziś w więzieniu.

 

Dorota Zielińska

 

Źródło: BAJ, FB

Fot.: BAJ

Film: Euroradio

Andrei Alikasandrau zamiast wyjść na wolność usłyszał nowy zarzut

Mija sześć miesięcy od uwięzienia białoruskiego dziennikarza i menadżera mediów Andreia Aliaksandrau, bliskiego współpracownika nieżyjącego już założyciela niezależnej białoruskiej agencji informacyjnej BelaPAN Aleksandra Lipaja. 30 czerwca Andrei usłyszał kolejny zarzut – o zdradę stanu. Grozi mu 15 lat więzienia.

 

Andrei Aliksandrau oskarżony o organizowanie i przygotowywanie działań rażąco zakłócających porządek publiczny powinien wyjść na wolność w połowie lipca – w przypadku takiego zarzutu najdłuższy możliwy areszt przedprocesowy to sześć miesięcy. Tymczasem zamiast spodziewanego wyjścia na wolność usłyszał zarzut zdrady stanu. Jak informuje adwokat dziennikarza Anton Haszyński, Andrei jest „zszokowany”. Nie przyznaje się do zarzucanego mu czynu.

 

Zatrzymany 12 stycznia 2021 pod zarzutem finansowania antyrządowych protestów Andrei Aliaksandrau miał przekazywać protestującym pieniądze na opłacenie grzywien za udział w demonstracjach. Pieniądze na ten cel miał otrzymywać z zagranicy. Według Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Białorusi od 22 sierpnia 2020 do 9 listopada 2020 przekazał pieniądze na opłacenie 250 grzywien.

 

14 stycznia 2021 służby wkroczyły do redakcji BelaPAN w poszukiwaniu dowodów winy Andreia Alikasandrau i skonfiskowały twarde dyski, dokumenty i notatki byłego zastępcy dyrektora agencji informacyjnej (Aliaksandrau pełnił tę funkcję w latach 2014-2018).

 

Adwokat Anton Haszyński po spotkaniu z dziennikarzem powiedział, że Andrei na szczęście jest zdrowy, może uczestniczyć w wyjściach na więzienny spacer i czytać książki. Niestety listy otrzymuje z dużym opóźnieniem bądź wcale.

 

Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich domaga się uwolnienia Andreia Aliaksandrau oraz 23 dziennikarzy i pracowników mediów przebywających obecnie w więzieniach na Białorusi, w tym Andrzeja Poczobuta, działacza Związku Polaków na Białorusi i laureata Głównej Nagrody Wolności Słowa SDP za rok 2020 oraz Dzianisa Ivashyna, dziennikarza Novego Chasu, który ma poważne problemy ze zdrowiem (wg słów jego matki Ludmiły Ivashyny lekarz badający dziennikarza w więzieniu, stwierdził stan przedzawałowy).

 

Dorota Zielińska

 

fot. Olga Khvoin

źródło: Białoruskie Stowarzyszenie Dziennikarzy (BAJ)

Najpierw „wywiad”, teraz „briefing prasowy”

Białoruskie władze po raz kolejny chcą wpłynąć na opinię publiczną wykorzystując uwięzionego dziennikarza Ramana Pratasiewicza. W poniedziałek, 14 czerwca zorganizowany został w Mińsku „briefing prasowy”, na którym dziennikarz miał się znaleźć „na własna prośbę”, po to by wespół z białoruskimi oficjelami w mundurach, przedstawić okoliczności przymusowego lądowania samolotu Ryanair w Mińsku w niedzielę 23 maja.

 

Na początku czerwca w białoruskiej telewizji państwowej wyemitowano półtoragodzinny „wywiad” z przetrzymywanym w więzieniu dziennikarzem, który już w 2020 uznany został przez reżim za terrorystę, a obecnie oskarżony jest na podstawie trzech artykułów kodeksu karnego: z art. 342 kk o organizowanie i przygotowywanie działań rażąco naruszających porządek publiczny lub czynny w nich udział, z art. 293 o organizowanie masowych zamieszek i z art. 130 o podżeganie do nienawiści lub wrogości rasowej, narodowej, religijnej lub innej społecznej. Zdaniem wielu dziennikarzy, Marat Markow przeprowadzający „wywiad” z Pratasiewiczem, złamał zasady etyki dziennikarskiej. Paweł Bobołowicz, korespondent Radia Wnet na Ukrainie napisał na FB „To nie żaden wywiad, to podłe przedstawienie z pistoletem przystawionym do głowy ofiary”. Zdaniem Krzysztofa Skowrońskiego, prezesa Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, „to nie był wywiad, a ten kto go przeprowadzał nie jest dziennikarzem”.

 

W ramach protestu przed instrumentalnym traktowaniem Ramana Pratsiewicza, który jest więziony i w związku z tym na „briefing prasowy” został doprowadzony, dziennikarze BBC opuścili salę. Jonah Fisher, korespondent BBC na Ukrainie i Białorusi napisał na Twitterze: „Po prostu wyszliśmy. Nie będziemy brać w udziału w czymś, w czym on jest ewidentnie pod przymusem”.

 

Podczas briefingu Raman powiedział, że czuje się świetnie, nie ma żadnych powodów do skarg i że „nikt nie dotknął go nawet palcem”. Zdementował pojawiającą się w mediach społecznościowych informację, jakoby Łukaszenka osobiście przyjechał do więzienia i go pobił. Zachęcał, aby nie rozpowszechniać plotek, bo mogą zaszkodzić jego rodzicom w Polsce, a także przebywającej w białoruskim więzieniu Sofii Sapiesze. Dodał, że nikt nie zmuszał go do współpracy i do publicznych wystąpień, sam zrozumiał „jakie szkody wyrządził państwu i krajowi i chce naprawić sytuację”. Zapytał też dziennikarzy, czy mu wierzą. „Raman, szczerze Ci współczuję. Wielu kolegów na Białorusi szczerze Ci współczuje. Mogę sobie wyobrazić, co mogli z Tobą zrobić. I nie wierzę w żadne Twoje słowo. Po prostu trzymaj się, po prostu przeżyj ”- odpowiedziała Pratasiewiczowi dziennikarka BelaPAN Tatsiana Karaviankou.

 

Dorota Zielińska

 

Zdjęcie: BAJ

Nexta apeluje do dziennikarzy: „Nie nazywajcie Łukaszenki prezydentem”

Sciapan Puciła, współzałożyciel kanału informacyjnego Nexta, podczas dzisiejszej konferencji prasowej z udziałem rodziców Ramana Pratasiewicza, zwrócił się do dziennikarzy z całego świata z  apelem o wsparcie: „Potrzebujemy wsparcia mediów z innych krajów, mówcie więcej o Białorusi, bo sami nie damy rady przeciwstawić się rosyjskiej i białoruskiej machinie propagandowej.”

 

Puciła zwrócił uwagę, że w sierpniu zeszłego roku z wielu stron płynęły deklaracje wsparcia, jednak potem nie były realizowane. „Nie zapominajcie o Białorusi. Tam codziennie ludzie żyją w strachu” – prosił.

 

Apelował o nie nazywanie Łukaszenki prezydentem „Proszę nie nazywajcie Łukaszenki prezydentem, on nie został wybrany. To dyktator i uzurpator, który utrzymuje władzę siłą, właściwie należałoby wobec niego używać słowa terrorysta. Nie wierzcie w cokolwiek co mówi i co będzie mówił”. Puciła podkreślił, że pokrętne wyjaśnienia, wielokrotne zmienianie zdania i próby zrzucania odpowiedzialności na innych, jak w przypadku uprowadzenia Ramana Pratasiewicza, to typowe dla Łukaszenki zachowania.

 

Mieszkający w Warszawie redaktor kanału Nexta oświadczył, że w najbliższym czasie nie będzie udzielał żadnych wywiadów, gdyż chce się skupić na pracy, na pokazywaniu prawdy o Białorusi, w tym na przygotowaniu do publikacji filmu o korupcji i czarnych interesach Łukaszenki.

 

„Chcemy, żeby film o brudnych biznesach Łukaszenki, nad którym teraz pracujemy, dotarł do jak największej liczby osób oraz do rządów. Wiele zagranicznych firm w dalszym ciągu współpracuje z reżimem Łukaszenki, a to pozwala na finansowanie opresyjnych działań i torturowanie niewinnych ludzi na Białorusi.”

 

 

Dorota Zielińska