Rys. Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: Rewolucja 13 grudnia zjada swoje dzieci

Rewolucja zjada swoje dzieci” – to wyświechtane powiedzenie wydaje się wyprawne z treści wieloletnim nadużywaniem. Dlatego wybaczcie, że mimo wszystko wydaje mi się najlepiej opisującym zjawisko, które mam wrażenie szybko narasta od 13 grudnia zeszłego roku.Gdyby przypadek prokurator Wrzosek został opisany przez „prawicowy portal” wywołałby pewnie słuszne, ale ograniczone oburzenie w szeroko pojętej „prawicowej bańce” i tam by pozostał.

Dzięki mechanizmowi plemiennego immunizowania na fakty, prokurator Wrzosek zostałaby jeszcze bohaterką walki z „prawackim oszołomstwem”. Jej pech polega jednak na tym, że afera została ujawniona na portalu zaliczanym do grupy „uśmiechniętych” i przez to w bańce „uśmiechniętych” nie da się jej łatwo zbyć machnięciem ręki.

Wrzosek

Dzięki Patrykowi Słowikowi i Wirtualnej Polsce – nie mam żadnej wiedzy, żeby miało to być elementem jakiejś podskórnej rozgrywki, więc zakładam, że ujawnione zostało w najlepszej intencji – dowidzieliśmy się, że wnioski prokuratorskie dotyczące TVP  – w dość powszechnym mniemaniu cierpiącej na przerost ambicji i pragnienie atencji, jednocześnie wielce „zasłużonej” dla „walki o demokrację” – prokurator Ewy Wrzosek, miały powstać poza prokuraturą. Wskazuje się na międzynarodową kancelarię Clifford Chance, która obecnie… obsługuje media publiczne. Co ciekawe ta sama kancelaria znajduje się w centrum skandalu finansowego Cum-ex w Niemczech.

No i chyba zrobiło się zbyt „grubo” żeby zbyt wielu chciało prok. Wrzosek „ratować”. Wprawdzie najbardziej fanatyczni jak Tomasz Lis, wzywają, żeby „nie zostawiać swoich na polu bitwy”, ale już Donald Tusk „staje w obronie” tak jakoś enigmatycznie i jakby pozostawiając sobie możliwość ewakuacji. A już rzecznik dyscyplinarna adwokatury uznała, że „zachodzi prawdopodobieństwo popełnienia deliktu przez adwokatów”, Prezes Naczelnej Rady Adwokackiej, uznał, że „granice zostały przekroczone”, nawet neo-prokuratura Korneluka informuje, że „prowadzi śledztwo”. Usiłowanie tłumaczeń na zasadzie „wyższej racji” chyba nie przynosi rezultatów.

Bracia Morales

Smutne i głodne święta panowały chyba również w hacjendzie „Braci Moralesów” czyli rozjechanego w Wirtualnej Polsce (sprawę z Moralesem ujawniła wcześniej „poprzednia” TVP) doradcy Platformy Obywatelskiej i internetowego hejtera Bartosza Kopani, oraz jego brata, również internetowego hejtera znanego na platformie „X” jako CasperVanDeHag – Marcina Kopani (sprawa ujawniona na Salonie24 przez Marcina Dobskiego), przypadkiem szefa podlegającej Trzaskowskiemu warszawskiej spółki miejskiej. Podczas jednej z telewizyjnych debat Trzaskowski zapowiedział jego zwolnienie.

Trudno powiedzieć, czy ujawnienie przez Onet sprawy Marka Balawajdera, który miał się dopuścić licznych przypadków mobbingu w RMF ma podobny kontekst. Prawdopodobnie nie, choć im więcej tego typu spraw, tym bardziej drapię się po głowie. Na pewno ciekawie brzmią jakby zawoalowane „groźby” Tuska wobec dziennikarzy WP.

I tak „najdzielniejsze z dzielnych” i „najwierniejsze z wiernych” matrosy rewolucji 13 grudnia, dopiero co cieszyły się euforią entuzjastycznego, mówiąc po ziemkiewiczowsku „jechania PiS”, a już same są „jechane”. Dopiero co łaknący krwi lud niósł ich na ramionach, a już okazało się, że niesie ich w stronę szafotu. Dopiero co czuli się Panami świata, a tu jakaś gilotyna robi zygu zygu po gardzieli.

„Rewolucja zjada swoje dzieci” – przynajmniej na razie, bo do „robespierów” jeszcze nie doszła.

W zamachu w Crocus City Hall zginęły co najmniej 144 osoby, a 550 zostało rannych. Fot. Wikipedia

WOŁODYMYR SYDORENKO: Zamach w Crocus City Hall w wersji ukraińskiego generała

Gazeta „Ukraina Mołoda” opublikowała prywatne śledztwo byłego śledczego ukraińskiego MSW, byłego szefa wydziału kontrwywiadu wojskowego SBU, byłego posła, generała Hryhorija Omelczenki w sprawie terrorystycznego ataku w Crocus City Hall pod Moskwą. Twierdzi on, że ​​jego wersja, opierająca się na analizie poufnych informacji otrzymanych m.in. z zagranicy, a także danych zebranych z jawnych źródeł, daje mu prawo do wyciągnięcia wniosków zasadniczo różniących się od rosyjskiej narracji.

Według Hryhorija Omelczenka 22 marca 2024 r. na przedmieściach Moskwy, w Crocus City Hall przeprowadzono specjalną operację terrorystyczną rosyjskich służb specjalnych. Ukraiński generał jako autora i dyrektora operacji wymienia Władimira Putina, a inicjatorami operacji mieli być Nikołaj Patruszew i Aleksandr Bortnikow, obecni szefowie rosyjskich służb specjalnych.

Według Omelczenki terrorystyczna operacja specjalna była przygotowywana przez kilka miesięcy. Główną rolę realizatorów krwawej akcji odegrała tajna grupa sił specjalnych FSB, która z zimną krwią pod przykrywką grupy Tadżyków, bez ich wiedzy, rozstrzelała widzów i podpaliła salę koncertową. Pracownicy służb specjalnych monitorowali przebieg ataku terrorystycznego i jego zakończenie. Czterech Tadżyków, którzy zostali później zatrzymani i torturowani w obiektywach kamer, odegrało odwracającą uwagę rolę w tym zdarzeniu.

Jeżeli Tadżykowie rzeczywiście byli członkami Vilayat Khorasan – tadżyckiego skrzydła grupy terrorystycznej Państwo Islamskie, to FSB wykorzystała ich, nie ujawniając ich prawdziwej roli, do zamaskowania swojej krwawej operacji. Tadżykowie zostali zatrzymani około czterech godzin po opuszczeniu Crocus kilkadziesiąt kilometrów od granicy z Białorusią. Generał Omelczenko twierdzi, że Tadżykowie byli od samego początku wynajęci, utrzymywali z nimi ścisły kontakt funkcjonariusze rosyjskich służb specjalnych, którzy później wykorzystywali ich jedynie jako przykrywkę. Czterech Tadżyków z karabinami szturmowymi nie mogło zabić i zranić kilkuset osób oraz podpalić widownię w ciągu kilku minut od ataku.

Generał Omelczenko twierdzi także, że rozmowy terrorystów podsłuchane przez wywiad USA, po których zaczęto ostrzegać Moskwę o planowanym zamachu, były aranżowane przez rosyjskie służby specjalne. Zdaniem ukraińskiego generała, ​​CIA i Departament Stanu USA odegrały swoją „rolę” nieświadomie, nie wiedząc, że FSB je wykorzystuje do swoich celów. Informacja o tym, że IS przygotowuje atak w Moskwie, wyciekła do CIA przez rosyjskie służby specjalne za pośrednictwem ich podwójnych agentów w organizacji terrorystycznej. Rosjanie umożliwili przechwycenie kilku rozmów telefonicznych i SMS-ów o przygotowaniu do zamachu.

Kreml tak rozpisał scenariusz tego wydarzenia: Rosja otrzyma ostrzeżenie od USA, że bojownicy IS przygotowują atak terrorystyczny w Moskwie w „zaludnionych miejscach lub na koncercie”, potem zaś Władimir Putin będzie mógł przeprowadzić kontrolowany atak terrorystyczny z udziałem „członków IS” (Tadżyków) i spróbować powiązać te wydarzenia z Ukrainą. Kreml był pewien, że po ataku terrorystycznym Departament Stanu USA z całą pewnością oświadczy, że dokonali go bojownicy Państwa Islamskiego. W ten sposób Putin i FSB zyskali „żelazne alibi”, że nie biorą udziału w ataku terrorystycznym.

Po pojawieniu się oficjalnego ostrzeżenia Władimir Putin i kierownictwo FSB byli przekonani, że CIA i Departament Stanu USA wierzą w autentyczność informacji o przygotowywanym przez IS ataku terrorystycznym w Moskwie. FSB mogła wówczas przystąpić do realizację ostatniej fazy kontrolowanego aktu terrorystycznego w Crocus City Hall.

Jakie korzyści odniosła Rosja po tym zamachu?. Po pierwsze, uwaga światowych mediów została odwrócona od zmasowanych ataków rakietowych na Ukrainę, w tym na Kijów i elektrownię wodną Dnipro. Ukraina zniknęła z pola zainteresowania światowych polityków i środków masowego przekazu.

Po drugie, świat demokratyczny zamienia Rosję, państwo agresora i zbrodniarza wojennego Putina, w „ofiarę”, która ucierpiała w wyniku ataku organizacji terrorystycznej. Pojawiają się wypowiedzi o zaangażowaniu Rosji we wspólną walkę z międzynarodowym terroryzmem.

Donald Trump obiecał, że jeśli zostanie wybrany na prezydenta Stanów Zjednoczonych, będzie walczył z Państwem Islamskim wspólnie z Rosją, aby „wysłać ISIS do piekła”.

Francja zaproponowała agresorowi Rosji wzmocnienie współpracy służb specjalnych w walce z terrorystami Państwa Islamskiego, którzy zagrażają obu krajom. Poinformował o tym prezydent Francji Emmanuel Macron.

Po trzecie, Zachód składa kondolencje rosyjskiemu rządowi, wylewa krokodyle łzy i składa kwiaty pod rosyjskimi ambasadami, zapominając, że w latach 2014 – 2018 rosyjskie służby specjalne przy pomocy bojowników IS zorganizowały w Europie serię ataków terrorystycznych.

Generał Hryhorij Omelczenko powiedział dziennikarzom, że rozesłał swoją publikację do ambasad państw członkowskich NATO oraz odbył rozmowy z poszczególnymi dyplomatami wojskowymi i przedstawicielami służb wywiadowczych tych krajów. Twierdzi, że krwawe ataki terrorystyczne w krajach UE i NATO (Turcja, Francja, Belgia, Niemcy i inne), które wywołały falę oburzenia w całym cywilizowanym świecie, zostały zorganizowane przy udziale i wsparciu Rosji. Zauważa, że ​​„Czołowi mówcy Kremla nie wahali się przyznać, że Rosja czerpie korzyści z międzynarodowego terroryzmu i grozili Europejczykom, że czeka ich nowa fala przemocy, jeśli UE nie będzie bardziej wyrozumiała w kwestii zniesienia sankcji wobec Rosji”.

 

Zamordowany, ocenzurowany – TADEUSZ PŁUŻAŃSKI przypomina losy ppłk. Wacława Lipińskiego

4 kwietnia 1949 r. w więzieniu we Wronkach został zamordowany na polecenie władz komunistycznych ppłk dr Wacław Lipiński, historyk, żołnierz Legionów Polskich, działacz piłsudczykowski, polityk antyniemiecki i antykomunistyczny.

Urodził się w rodzinie rzemieślniczej, związanej z Polską Partią Socjalistyczną. Konspirował już w czasie rewolucji 1905 r. Jako uczeń Gimnazjum Polskiego Towarzystwa „Uczelnia” w Łodzi w 1912 r. działał w skautingu i kółkach samokształceniowych. Po wybuchu I wojny światowej wstąpił do Legionów, ps. „Socha”, uczestnicząc w bitwach pod Łowczówkiem, Konarami i Kostiuchnówką. W 1917 r., urlopowany, zdał maturę i zapisał się na Wydział Filozoficzny Uniwersytetu Jagiellońskiego.

W czasie kryzysu przysięgowego opowiedział się po stronie Piłsudskiego. Pracował jako publicysta i konspirator Ligi Niezawisłości Polski i Komendy Głównej Polskiej Organizacji Wojskowej (POW). W kwietniu 1919 r. odbijał Wilno bolszewikom. Służył w wywiadzie.

Po pokoju ryskim został odkomenderowany na Uniwersytet Jagielloński, gdzie zrobił doktorat z prawa, uzyskał absolutorium z filozofii, a także dyplom Szkoły Nauk Politycznych. W II RP rozwijał karierę wojskową i publicystyczną, był dyrektorem Instytutu Badania Najnowszej Historii Polski. W 1936 r. habilitował się z najnowszej historii Polski na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie. W styczniu 1939 r. został przeniesiony w stan spoczynku i awansowany na podpułkownika.

We wrześniu 1939 r. pracował początkowo w Biurze Propagandy Naczelnego Dowództwa, potem był szefem propagandy w Dowództwie Obrony Warszawy, gdzie nadawał codzienne komunikaty radiowe. Po kapitulacji stolicy zabezpieczył bogate zbiory Instytutu Piłsudskiego w Muzeum Belwederskim, zostając jego kuratorem. Po aresztowaniu 27 października 1939 r. przez Gestapo prezydenta Stefana Starzyńskiego wyjechał do Zakopanego.

W marcu 1940 r. przeszedł na nartach na Słowację, stamtąd do Budapesztu. Rząd RP na uchodźstwie premiera Władysława Sikorskiego nie zgodził się na jego przyjazd do Francji. Wówczas Lipiński związał się z Julianem Piaseckim, który z upoważnienia marszałka Edwarda Śmigłego-Rydza tworzył organizację piłsudczykowską. Nawiązał też kontakt z internowanym w Rumunii Śmigłym, który dostarczył mu informacji, a także materiałów o kampanii wrześniowej: na ich podstawie pod pseudonimem „Gwido” opublikował pod koniec lata 1940 r. broszurę „Wojna polsko-niemiecka 1939 roku”, będącą apologią Naczelnego Wodza.

Do 1942 r. Lipiński przebywał na Węgrzech, a po powrocie do Warszawy współtworzył piłsudczykowski Konwent Organizacji Niepodległościowych. Pisał, redagował. Od lutego do maja 1944 r. był więziony przez Gestapo. Od marca 1946 r. stał na czele Komitetu Porozumiewawczego Organizacji Polski Podziemnej jako przedstawiciel Stronnictwa Niezawisłości Narodowej.

Na początku 1947 r. został aresztowany i skazany w procesie pokazowym (27 grudnia 1947 r. przez Wojskowy Sąd Rejonowy w Warszawie) na karę śmierci, zamienioną na dożywotnie więzienie. W PRL utwory Wacława Lipińskiego były objęte cenzurą.

 

Schron w Lublinie Fot.: Wikipedia

WALTER ALTERMANN: Schrony, których nie mamy

W całej Polsce mamy jedynie 903 schrony. Czym jest schron? Nie ma nawet urzędowej definicji schronu. Jedynie Państwowa Straż Pożarna posługuje się czymś podobnym do urzędowego opisu: Schron jest budowlą ochronną o budowie konstrukcyjnie zamkniętej, hermetycznej, zapewniającej ochronę osób, urządzeń, zapasów materiałowych lub innych dóbr materialnych przed założonymi czynnikami rażenia oddziałowującymi ze wszystkich stron.

Definicja Straży Pożarnej jest o tyle ważna, że to właśnie jej przypadło zarządzanie schronami. Co znaczy utrzymywanie ich w stanie użytku, sprawności i gotowości do spełniania swych funkcji. Dla straży jest to obowiązek nowy, bo istniejący dopiero od dwóch miesięcy. Jak to było ze schronami wcześniej? Lepiej nie drążyć tematu.

W każdym razie istniejące schrony są małe (może i dobrze) dające bezpieczeństwo około 100 osobom każdy. W większości są to schrony jeszcze z czasów komuny.

Schronów nie ma, niczego nie ma

Reporter Wirtualnej Polski Mateusz Dolak zapytał Polaków na bazarze o to, jak oceniają działania polskich władz oraz czy boją się, że wojna mogłaby dotrzeć do naszego kraju. – Putin się tak szybko nie zatrzyma, bo poczuł swoją siłę. Fanatycy, jak poczują siłę, to pójdą naprzód – uważa jedna z pytanych kobiet. Inny z rozmówców mówi – Rządzący powinni coś zrobić, żeby społeczeństwo było przygotowane. Każdy powinien umieć strzelać, posługiwać się bronią i umieć obronić się i zabezpieczyć. Schronów nie ma, niczego nie ma. Jesteśmy kompletnie bezbronni.

Po co komu schrony?

O wojnach uczą nas ciągle z punktu widzenia wojskowych, począwszy od hoplitów, poprzez arkebuzerów aż do czołgistów. Owszem to wojskowi toczą bitwy, ale wojna jest sprawą całych narodów i społeczeństw. A może przede wszystkim cywilów? Wiemy, że wojsko walczy za ojczyznę, w obronie języka, tradycji i własnej kultury. Żołnierze walczą o prawo do bycia osobnym narodem, o prawo do rozwoju w obrębie swojego narodu. Czyli żołnierze walczą za tych, którzy zostają w domach. Bo i cóż byłoby to za zwycięstwo, gdyby uratowały się jedynie armie, a zginęliby wszyscy cywile?

Gdy żołnierze ruszają do walki, zostawiają w domach matki, dziadków, żony i dzieci. I żołnierze walczą w imię ochrony ich życia i stanu ich posiadania. Dlaczego zatem tak mało uczą nas o wpływie wojen na cywilów? Może dlatego że los cywila w czasie wojen jest opłakany, że cywile giną po cichu, niebohatersko, niejako „przy okazji.” Śmierć na polu bitwy jest zawsze zaszczytem, a śmierć pod gruzami zbombardowanego domu ofiarom chwały nie przynosi. Oczywiście w tej
„pedagogice społecznej” chodzi o to, żeby walczyć.

Cywile, masa kłopotliwa

Niestety, gdy o wojny chodzi, cywile nie są traktowani na równi z żołnierzami. Szczególnie wyraźnie widać to obecnie u nas. Przykłady? Wszystkich nas zajmuje – i słusznie – uzbrojenie i wyposażenie naszej armii, ale jakoś media i politycy milczą o zabezpieczeniu życia cywilów, w razie konfliktu zbrojnego. Oczywiście takiego konfliktu może nie być, ale może też być. Jeżeli tak intensywnie myślimy o zdolnościach bojowych armii, to dlaczego milczymy o zabezpieczeniu ludności cywilnej? Powie ktoś, że władza nie chce wszczynać paniki. Jeżeli tak, to władza nie docenia naszego społeczeństwa.

Współczesna wojna, jak dowodzi tego wojna na Ukrainie, może przynieść ogromne zniszczenia w infrastrukturze, przemyśle, transporcie, a także w budynkach miejskich. Dziś żadne z państw nie ma gwarancji, że ich właśnie ominą rakiety spadające na miasta i zabijające ludność cywilną. I dlatego pora uzmysłowić społeczeństwu, że najwyższy już czas zacząć budować schrony w miastach, miasteczkach i wsiach. A powinno ich być tyle i tak powinny być rozmieszczone, żeby większość ludzi mogła znaleźć w nich ocalenie.

Niestety kolejny raz budzimy się z ręką w naczyniu nocnym, lub bardziej elegancko – kopiemy studnie, gdy płoną domy. Bo przecież możemy nie zdążyć.

Brak pieniędzy na schrony, czyli nieprawda

Oczywiście natychmiast odezwą się głosy, że nie mamy pieniędzy na masową budowę schronów. W znacznej części obowiązek ich budowy spadnie na miasta, czyli na władze gmin, a te mają w zwyczaju narzekać na szczupłość środków. Poza tym, schrony pozostaną pod ziemią, w ukryciu i włodarze miast nie będą mogli się nimi pochwalić, przed wyborami. A chwalenie się jest drugim najważniejszym zwyczajem samorządów.

Dlatego spieszę przypomnieć samorządowcom, że w ostatnich latach za ich pieniądze (czyli za pieniądze mieszkańców) kwitnie pod polskim niebem „dzika chałtura w rozległym terenie”. Każde miasto ma jakieś festiwal piosenek, muzyki klasycznej bądź współczesnej. Mnożą się też jarmarczne festiwale świateł, pokazy psów, kotów, ptaszków i gadów. Wszyscy budują na potęgę pomniki, fontanny i dziwaczne muzea. Brukują też co się da, nawet zabytkowe place, które przez wieki były ozdabiane trawnikami, kwietnikami. Teraz te miejskie place przypominają reklamy producentów betonu.

Jeżeli polskie miasta stać na głupawe rozrywki dla mieszkańców, to przy rezygnacji z tych fanaberii, przy równoczesnym uświadomieniu mieszkańcom miast, że ważniejsze są schrony – uda się zyskać poparcie ludzi, bo nie są oni takimi oszołomami jak władze ich siedlisk. Jeżeli nie zaczniemy tego robić od dziś, to może w ogóle nie być widzów festiwali.

Schrony dla cywilów, ważne jak karabiny dla armii

Większość ludności cywilnej Warszawy przeżyła powstanie warszawskie, dzięki piwnicom. Ale wtedy każda kamienica miał piwnicę. A były to konstrukcje solidne i wytrzymywały nawet potężne bombardowania.

Dzisiaj piwnice też są, ale głównie w starych blokach. I dodatkowo są marne, zapchane starymi meblami. Co prawda właściciele tych piwnic mają ustawowy obowiązek, gdyby zaszła taka konieczność, usunąć cały piwniczny dobytek. Ścianki działowe piwnicznych boksów powinny wtedy zostać zburzone. Jednak piwnica to nie schron. Bo w piwnicach nie ma ani wody, ani wentylacji. Nie ma też żadnych miejsc do spania, choćby noszy.

Sprawa schronów jest dla nas tak samo wstydliwa, jak pilna.

 

XIX-wieczny motyw karykatur obrazujących skutki pracy najemnej...

WALTER ALTERMANN: Czy ktoś jest dzisiaj właścicielem świata?

Mimo burz rewolucji – szczególnie w państwach trzeciego świata, mimo upadku komunizmu, w dalszym ciągu około 96 procent światowego majątku należy jedynie do 3 procent ludzi. Pytanie zatem brzmi – czy ci wybrańcy, właśnie te 3 procent – spośród 8. miliardów ludzi są właścicielami świata i czy oni właśnie decydują o losach całej naszej światowej populacji?

Dzisiejsze media ciągle głoszą, że świat idzie ku dobremu, bo Elon Musk wszczepił komuś do mózgu elektroniczny implant. Poza tym obecnie świat mediów żyje też cudownymi narzędziami do zabijania. I nie chodzi tu o nowe prototypy gilotyny. Chodzi o jeszcze szybsze samoloty wojenne, jeszcze większe rakiety i jeszcze bardziej niszczycielskie bomby. Media owszem, piszą o wojnie na Ukrainie, ale już coraz ciszej i słabiej, bo wojna trwa długo i trochę się już mediom przejadła.

Woda kontra zbrojenia

W świecie zaczyna brakować surowców, więc USA, Chiny i Rosja walczą o wpływy w afrykańskich państwach, żeby mieć dostęp do tamtejszych kopalin. Poprzez wpływy należy tu oczywiście rozumieć przekupywanie afrykańskich rządów. W porównaniu z XIX wiekiem jest o tyle lepiej, że w celu zdobycia surowców, nie wysyła się już do Afryki zbrojnych oddziałów. Ale kolonializm kwitnie – pod inną postacią.

W tym samym czasie miliardy ludzi mają ograniczony dostęp do wody – co w wielu częściach świata jest kluczem do przeżycia. Zastanawiałem się ostatnio, ile kosztowałoby zbudowanie studni głębinowych, rurociągów, stacji uzdatniania podziemnej i morskiej, żeby zaspokoić dostęp do wody wszystkim mieszkańcom planety. Myślę, że w porównaniu z kosztami zbrojeń, prowadzeniem wojen byłoby to śmiesznie mało. To, dlaczego bogaci wolą zbrojenia, zamiast budowania studni biednym, skoro biały świat jest chrześcijański? Ano dlatego, że ze studni nie byłoby żadnego zysku. A jak na razie największe zyski, najbogatszym państwom, zapewniają jednak zbrojenia. Zatem nie widzę szans na taki humanistyczny odruch jak woda dla ludzi. Bomby i rakiety owszem, ale woda?

Pandemia Covid-19 pokazała, że istnieje możliwość szczepienia ludzi niemal całego globu, w tym najbiedniejszych krajów. Owszem, ale nastąpiło to pod groźbą, że mogą zachorować i umrzeć także obywatele najbogatszych państw.

Kiedyś to były nazwiska

Czy da się dzisiaj po imieniu i nazwisku wskazać największych właścicieli świata? Nie bardzo. A jeszcze w XIX wieku kapitał miał nazwiska. I na całym globie znano z nazwiska taki potentatów jak:

Cornelius Vanderbilt (urodzony 27 maja 1794 – zmarły 4 stycznia 1877) – amerykański przedsiębiorca, który swoją potęgę i bogactwo zbudował na transporcie kolejowym i morskim. Był głową sławnej rodziny Vanderbiltów.

Ostatnio, w wieku 88 lat odszedł Nathaniel Charles Jacob Rothschild (urodzony 29 kwietnia 1936 – zmarły 26 lutego 2024), czwarty baron Rothschild, członek brytyjskiej Izby Lordów. Był nestorem potężnego bankowego rodu Rothschildów, bankierem inwestycyjnym, który pełnił ważne role w brytyjskim biznesie i w życiu publicznym.

John Davison Rockefeller (urodzony 8 lipca 1838 – zmarły 23 maja 1937 roku) – amerykański przedsiębiorca, filantrop i fundator Uniwersytetu Chicagowskiego. Obecnie uważany za najbogatszego człowieka w historii, który w ciągu całego swojego życia zgromadził majątek o wartości 660 mld dolarów (według przelicznika z 2007). Jego majątek odziedziczył jedyny syn John D. Rockefeller, a następnie wnuki: John D. Rockefeller 3rd., Nelson, Laurance, Winthrop, David i ich najstarsza siostra Abby.

W Polsce, w mojej rodzinnej Łodzi, mają do dzisiaj swoją historyczną pozycję rodziny fabrykantów, twórców ogromnych fabryk wyrobów bawełnianych: Geyerów, Scheiblerów, Poznańskich, Heinzlów i Kunitzerów.

Wszystkich ich, tych królów biznesu, w świecie i w Polsce łączyło jedno – swoje pozycje budowali z talentem, ale bezwzględnie, niekiedy okrutnie, depcząc konkurentów, wchodząc w podejrzane interesy z władzą, przepłacając ministrów i całe rządy oraz przede wszystkim wyzyskując do cna swoich pracowników. Jednak w porównaniu z dzisiejszymi władcami świata mieli nazwiska.

Anonimowi potentaci

A dzisiaj – poza nielicznymi – władcy świata pozostają anonimowi. Jest jeszcze gorzej, bo dawniej magnaci biznesu mieli też narodowość. Dzisiaj – w dobie globalizacji – nie znamy ani narodowości, ani nazwisk tych, którzy mają wpływ na losy nas wszystkich.

Teraz największe banki, domy maklerskie, fundusze powiernicze inwestują i zarabiają w całym świecie. A dzięki internetowi w ćwierć sekundy można zostać milionerem lub splajtować i zostać nędzarzem. W dalszym ciągu anonimowo. Może czepiam się sprawy tych nazwisk, ale w XIX wieku, gdy każdy wiedział kim jest Rockefeller, to tegoż Rockefellera ten fakt obligował do przyzwoitych zachowań. Albo też jego państwo mogło go do takich zachowań skłonić, przywołać a nawet zmusić.

Były też partie i związki zawodowe, które mogły manifestować przeciwko konkretnemu panu kapitaliście. A dzisiaj? Przeciw globalizmowi w obrocie kapitałem mają protestować? Na to trzeba by mieć ogromne poczucie humoru, a głodnych na takie żarty nie stać.

Jest spisek czy go nie ma

Nie jestem wyznawcą teorii światowego spisku, nie sądzę, że istnieje jakaś ciemna siła, która dybie na pomyślność nas wszystkich. Jednakże zwracam uwagę na fakt, że dzisiaj wielki kapitał urwał się ze smyczy krajowych rządów i jest poza jakąkolwiek kontrolą. A to jest groźne. Bo być może jest i tak, że te wszystkie nasze wybory, ogromny wysiłek kandydatów na radnych i posłów idzie psu na budę. Skoro ponad demokratycznymi państwami świata stoi wyżej ktoś, kto może tym państwom dać korzystne kredyty lub nie dać.

Czy świat kiedykolwiek dojrzeje do tego, żeby nazwiska osób operujących wielkimi kapitałami były znane? Albo inaczej – czy ci, którzy rządzą dziś bankami i giełdami zechcą się ujawnić? Skoro prezydent USA musi ujawniać każdy swój wydatek, skoro musi być czysty jako ta łza, to dlaczego właściciele banków oraz ich najwięksi udziałowcy kryją się w cieniu? Być może boją się odpowiedzialności? A to już jest groźniejsze od najgroźniejszych wojen i pandemii.

 

 

 

 

Collage: fragment okładki Krytyki politycznej nr 20 - 21 z 2010 r. i jesienna konwencja wyborcza Lewicy Zdj. HB z archiwum rozpadu polskiej lewicy poprzez pączkowanie przed kampaniami wyborczymi

Po bandzie – ekstremalny przegląd HUBERTA BEKRYCHTA: Krytyka polityczna, czyli leworządność romantyczna

Czasem lubię się pośmiać, zatem wynajduję w sieci periodyki, o których nawet nie wiem, czy jeszcze ukazują się na papierze. Często to niszowe nikomu nieznane portale, czasem jednak – jak w przypadku Krytyki politycznej – tytuły upadłe ideowo, ale hojnie wspierane finansowo przez rozmaite lewicowe i lewackie instytucje.

Krytyka polityczna upadła ideologicznie, bo w zamyśle miała ciążyć ku współczesnemu marksizmowi a skończyła na liberalizmie, który na jej stronach udaje pierwowzór, ale otacza go pleśń współczesnej polityki i huba uwielbienia dla rządzącej obecnie ekipy Tuska.

Trzewia systemu

Nie ma co, rozmach mają i płacić też muszą sporo, bo wielu autorów piszących dla Krytyki politycznej raczej w tanich trampkach nie chodzi. Zresztą, wielu młodych ludzi deklarujących się jako „prekomunistyczni lewacy” – tak o sobie mówią siedząc w modnym i niezbyt tanim barze kawowym – ubiera się nie tyle dobrze, co drogo. Uważają, że metka znanej marki to nie tyle prestiż i szpan, co wyróżnik pozwalający, poprzez wtopienie się w trzewia systemu – wyjść z niego z nieskalanym lewicowym podejściem do życia. Trudne? Będzie jeszcze trudniej, bo opiszę kilka ostatnich artykułów z Krytyki politycznej. Śmiałem się długo, ale potem uświadomiłem sobie, że na to nabiera się teraz nawet lepiej wyedukowana młodzież.

Wywiad z Tuskiem i wyobraźnia

Na przedświątecznych stronach portalu bije po oczach artykuł o wywiadzie (!) z Donaldem Tuskiem autorstwa redaktor naczelnej Krytyki politycznej Agnieszki Wiśniewskiej. Bije dosłownie, bo tytuł owego wstrząsającego dzieła brzmi: „Wywiad z Tuskiem pokazuje paradoks granic naszej wyobraźni.” Moją wyobraźnie już publicystka przekroczyła, ale dalej jest jeszcze lepiej: „Donald Tusk przepowiada wojnę. Straszy, mówi prawdę czy uprawia polityczną grę?” Wreszcie ktoś, może przypadkiem, ale zawsze, napisał prawdę o Tusku. Dziękuję pani Agnieszko.

Dodać trzeba, że na początku nowatorskiego „artykułu o wywiadzie” – może to być nowa dyscyplina dziennikarska, trochę taki medialny rzut młotem – zaznaczono, że sam wywiad ukazał się w Gazecie Wyborczej, jako że premier Tusk udzielił wywiadu tylko „sześciu europejskim gazetom”. Szach, makao i bingo w jednym.

Mózgobójstwo

Jeszcze ciekawiej zapowiada się wywiad z kandydatką na prezydenta Warszawy poseł Magdaleną Biejat. Tym razem to klasyczna na szczęście rozmowa, którą przeprowadziła – jaki to przypadek – na tydzień przed wyborami Paulina Januszewska. Sam wywiad jak wywiad. Biejat nie powie niczego interesującego, czyli skandalicznego, bo nikt jej kontrowersyjnego pytania nie zada, ważna jest promocja rozmowy zawarta w tytule i nadtytule.

Otóż Biejat zwierza się redaktorce lewicowego periodyku a dziennikarka robi z tego tytuł: „Ważne, żeby dzieci nie wchłaniały szkodliwych patriarchalnych wzorców”. No jasne, do diabła z podwyżkami, chaosem politycznym i prawnym w Polsce oraz wojną za naszą wschodnią granicą, najważniejsze są „szkodliwe patriarchalne wzorce”. Uważajcie Państwo, co Wasze dzieci „wchłaniają” razem z papką w żłobku lub z kanapką z żółtym serem w przedszkolu. Nadtytuł śmieszny już nie jest. „Kobietobójstwo” – krzyczy redakcja, abyście przeczytali. Nie warto. Albo nie, przeczytajcie i znajdźcie sens – oprócz kampanii wyborczej i tego, że to w tym akurat periodyku opublikowano – dlaczego to zrobiono pani poseł Biejat? Walki frakcyjne w Nowej Lewicy – d. SLD, d. Lewica, d. Socjaldemokracja RP, d. PZPR? Nie sądzę, ale szukajcie dalej.

Pradziadek za prawnuczka…

Dobra, powiem prawdę, zaciekawił mnie jeden z artykułów i dlatego właśnie napisałem tę zbyt obszerną krytykę Krytyki politycznej. Uwaga, uwaga: „Rozprawa Bartłomieja Sienkiewicza z widmami swojego pradziadka” pióra Dominika Pawlikowskiego – jak przedstawia go redakcja – absolwenta filozofii i filologii germańskiej. I co? Wstyd się przyznać, ale moim zdaniem, większość wnuków a nawet prawnuków nie ma problemów w „widmami” przodków. Dlaczego akurat minister Sienkiewicz miałby mieć problem z czymkolwiek? A z „widmami” pradziada Noblisty to już w ogóle. Chyba, że Quo vadis potraktować jako pytanie do rządu, gdzie zasiada czcigodny prawnuk autora Trylogii. I to nie byle jaki prawnuk, bo taki który w parę dni usiekł media publiczne w Polsce, poćwiartował ich przychody przy okazji wbijając na pal bezpieczeństwo państwa wyłączając sygnał nadawczy medium informacyjnego podczas toczącej się na Ukrainie wojny z Moskalem.

Krytykę przygaście, czyli leworządność

Pierwsze zdanie pana Pawlikowskiego to majstersztyk i właściwie niczego lepszego do wyborów samorządowych nie przeczytacie: „Kiedy pod koniec XIX wieku Henryk Sienkiewicz pisał ‘Trylogię’ i ‘Krzyżaków’, nie mógł się spodziewać, że ogień megalomańskiej mitologii narodowej, który wówczas rozniecił, ponad sto lat później zostanie w spektakularny sposób przygaszony przez jego własnego prawnuka w randze ministra kultury” – pisze na portalu Krytyki politycznej Pawlikowski.

Prawnuk Sienkiewicza obrócił w perzynę media narodowe i „przygasił”, co pradziad „rozniecił”. I jeszcze to zaczepne a nawet obraźliwe i nawiązujące do carskich dystynkcji „w randze ministra kultury”. O Sienkiewiczu tak, o pułkowniku Sienkiewiczu. Oj będzie mniejsza dotacja na pismo.

Jeśli nie mają państwo nic do roboty, to przejrzyjcie, ale myślę, że moja boleść po tych dziennikarskich wykwitach leworządności jest wystarczającą karą. W imieniu czytelników sdp.pl zniosłem to dzielnie. Chyba, bo powieka nadal drga mi nerwowo…

 

 

WIKTOR ŚWIETLIK: Śmiech z cierpienia może zadławić

Ludzie, którzy pasą się, cieszą, cudzym nieszczęściem, szkodzą przede wszystkim sobie, a nie innym. Nie wiem, czy jest to w stanie dotrzeć, do któregokolwiek z influencerów medialnych napawających się nowotworem, który dotknął nielubianego przez nich polityka. W Wielki Piątek ludzie nienawidzący innych ludzi powinni przynajmniej pomyśleć o swoich czynach.

Każdego dziecka na religii, a jeszcze trochę takich dzieci jest, uczy się, że Ukrzyżowanie nie było końcem a początkiem. Także początkiem innych krzyżowań za wiarę. Wbrew utartej opinii największym prześladowcą chrześcijan w Rzymie nie był wcale Neron, a późniejszy o ponad dwieście lat Dioklecjan, który wraz z kolegami będącymi przy władzy rozpoczął regularną czystkę. W samym cesarstwie wiele osób z elity politycznej, także tych niechętnych wyznawcom Chrystusa, zwracało uwagę, że jest to średni pomysł. Napasiemy tłum nienawiścią do przeciwników, wyżyjemy się, jakiś czas władza pojedzie na tym antagonizowaniu społeczeństwa, ale potem oni będą mieli męczenników i podbudowę moralną, a my zdegenerowanych morderców, którzy jedyne czego chcą to uniknąć zemsty.

Mieli rację, bo krótko potem cesarz Konstantyn, czy to z przyczyn taktycznych, czy duchowych, zaczął mocno promować chrześcijaństwo, które wówczas już rozpoczęło niepowstrzymany marsz do panowania w całym imperium, a potem Europie. Ludu i elit Rzymu jednak wiele ta historia nie nauczyła, bo kolejnych kilkadziesiąt lat później nakręcili się tym razem nie na chrześcijan, a germańską ludność zamieszkującą półwysep apeniński, w większości rodziny rzymskich legionistów pochodzenia germańskiego. Efektem oczywiście była rzeź tych rodzin, przez chwilę pewnie było nawet fajnie, ale dalszym efektem było to, że duża część legionistów dołączyła się do króla Wizygotów, który wkrótce zajął Rzym i urządził zabawę na drugą nóżkę.

Lubię historię Rzymu, bo tam wszystko jest, ale oczywiście takich historyjek można by wysypać sporo z rękawa czytając o dowolnym okresie na dowolnym kontynencie. Mimo tego ludzie się nie zmieniają. Po prostu od czasu, do czasu chcą by innym było źle. Znajdują jakąś grupę, budują podbudowę moralną i heja. Dziś w naszym kraju, odbywa się to szczęśliwie nie za pomocą noży, stosów czy krzyży, a mediów, czasem z pomocą prokuratury lub służb specjalnych.

W tym wszystkim przypadek Zbigniewa Ziobro i rozmaitych Wielińskich, czy Michalik dworujących sobie z jego bardzo poważnej choroby, moim zdaniem, mocno wykracza poza standard. Ludzie z reguły nie dokuczają chorym na raka i sobie z tego nie dworują, także dlatego, że się go sami boją. Nasze media jednak osiągnęły kolejny etap, kolejny level gry w bezrozumne szczucie. Jeśli ktoś choć trochę śledził co pisałem to mógł zauważyć, że miałem sporo zastrzeżeń do aktywności byłego ministra sprawiedliwości w ostatnich latach. Ale jeszcze więcej zastrzeżeń, mówiąc eufemistycznie, miałem do Tomasza Lisa. Kiedy jednak dopadły go kłopoty zdrowotne ja, ale też choćby chamsko przez niego obrażana Magda Ogórek, życzyliśmy mu zdrowia. Żeby było jasne, nie czuję z tego powodu kombatanctwa. Ale chciałbym to nadmienić, by nikt inny nie mówił, “a wy też”. Nie. To akurat oni. Nie my.

We wszystkim tym, temu kibicowaniu chorobom (ale też powtarzaniu hasełka o “winnych, którzy nie mają się czego obawiać”, w sytuacji, kiedy motywacje aparatu siłowego są w oczywisty sposób polityczne) zastanawia mnie jedno. Ludzie, którzy kibicują chorobie, a nie choremu, choćby go nie lubili, już mu nie zaszkodzą. Jeśli komuś szkodzą to sobie, niech to w Wielki Piątek i przy Wielkiej Nocy rozwijają księża i etycy, bo to ich, a nie moja, branża. Ale nie zmienia to faktu, że może w ciągu najbliższych dni, słabego, zagubionego człowieka, w którym gdzieś tli się dana mu nadzieja i szansa, należy dostrzec nawet w tych obecnych “hejterach”, braciach Kopaniach i innych. Nie wiem jak tam dla Państwa, ale dla mnie jest to stosunkowo trudne. Tak czy siak spróbuję.

 

Wielki skandal w Wielki Tydzień – HUBERT BEKRYCHT: Leworządność, czyli włam do posłów

W wielkich mediach nie brakuje informacji o brutalnym wejściu Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego do pustego domu, będącego w tym czasie w szpitalu, b. ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry. I jakoś tak się składa, że – w głównym nurcie medialnym – prawie wszyscy wypowiadający się na ten temat prawnicy przyjęli prorządową postawę, że „zło” trzeba wypalać ogniem i mieczem. Paradne, głupie czy przypadkowe? Te pytania powrócą już po świętach. Na przykład o legalność przeszukania domu parlamentarzysty opozycji z ważnym immunitetem, kiedy nikogo nie ma w domu. To nie Rwanda, zatem nie musimy myśleć, czy PO to Hutu a PiS Tutsi i kto kogo zabije pierwszy. Jeszcze nie musimy, ale to temu rządowi, Radzie Ministrów Donalda Tuska, pozostanie wstyd z powodu rekwizycji dziecięcych tabletów z bajkami.

Koalicja KO, TD i NL postępuje według zasady „rób kontrowersyjne rzeczy przed świętami”.

Oto niektóre z nich:

Zamykaj media publiczne i wyłączaj podczas trwającej wojny sygnał telewizji publicznej przez Świętami Bożego Narodzenia.

W karnawale wejdź nielegalnie do Kancelarii Prezydenta i wywlecz stamtąd posłów, którzy zostali przez Prezydenta RP uniewinnieni.

Przed Wielkanocą włam się do domu ex ministra sprawiedliwości oraz mającego immunitet posła i przeszukuj go pod nieobecność domowników, bo gospodarz leży w szpitalu chory na raka. Także jeszcze przed rezurekcją wejdź do innych posłów opozycji i zniszcz im mieszkania i domy, ogrodzenia, drzwi i okna, bo może coś zrobili…

Co będzie dalej?

Przed 15 sierpnia, tuż przed przemówieniem zatrzymajcie Prezydenta RP, bo palił kiedyś w miejscu dla niepalących a 11 listopada wyciągnijcie z domu prezesa PiS, bo nie posprzątał w ogródku. Może też wywiozą byłego premiera do lasu, bo przecież już to robiły służby bronione przez prominentnych przedstawicielu ekipy rządzącej.

Niemożliwe? A to, co się dotychczas stało było możliwe? Zamknąć część mediów, to jak zamknąć w więzieniu część społeczeństwa, akurat tę część nieprzychylna rządowi, który zaczął pracę 13 grudnia 2023 r.

Strach przed świętami

W rękach władz są prawie wszystkie media. Poza społecznymi i konserwatywnymi oraz na tyle niszowymi, aby koalicjantom nie opłacało się ich niszczyć. Najpierw w głównych portalach, telewizjach, rozgłośniach i gazetach zaczyna się realizacja mechanizmów, które teraz tam pracujących zarzucali poprzednim władzom politycznym. Niby takie samo od lat przestawienie torów, ale zupełnie inne metody. Tyle, że większość odbiorców nie ma, gdzie zweryfikować nieprawdziwych albo tylko propagandowych informacji rządowych, bo jeszcze nie dawno można było przełączyć się na inny kanał, a teraz – z jednym wyjątkiem TV Republika –  już nie. To jeszcze nie wszystko – manipulacje są wszechmocne. Główny nurt ma po prostu przestraszyć ludzi sprzeciwiających się takim metodom rządzenia.

A cóż lepiej podkreśli ów strach, jak rzucona przez prorządowych purystów prawnych maksyma, że jak się odbiera tablety rodzicom to należy odbierać też dzieciom, bo przecież…

No, co do cholery może być w smartfonie kilkulatka czy nawet nastolatka? Filmy animowane, zdjęcia z imprez, numery telefonów do nauczycieli, gra fantasy?

Wstyd i cyrk

Panowie profesorowie od siedmiu boleści, to są rodziny parlamentarzystów z immunitetami. Nie można dokonywać przeszukań bez obecności właścicieli, bo jaką wówczas wartość mają dowody? Podrzucić kompromitujące materiały potrafią wszystkie służby świata, ale znajdować je pod nieobecność lokatorów tylko te kochające władze. Każdą. A takie służby są do kitu i nie służą państwu tylko powinny służyć w cyrku.

Powinni się również wstydzić pracownicy mediów, którzy od 19 grudnia pokazują bezkrytycznie poczynania tego rządu, pokazują bezprawie nazywając je państwem prawa, kiedy to w rzeczywistości balansowanie na krawędzi bezpieczeństwa, bo na wschodzie czekają rządni naszej krwi i ziemi rosyjscy zbrodniarze. Działania rządu i tzw. niezależnych mediów są już pod lupą wielu międzynarodowych służb naprawdę strzegących praworządności. Co z tego wyniknie nie wiem, ale wiem jedno – złe uczynki wracają.

 

Głosowania przed nami. I wybory prezydenckie tuż – STEFAN TRUSZCZYŃSKI: Prywatna lista kandydatów

Z kimś tam w końcu się poszarpiemy. Wybory – jedne, drugie już niedługo. Prezydenckie niby odległe, za rok, ale to jednak też rychło nastąpi. Dostaję warszawskie ulotki, a w nich obietnice liczne owszem są. Natomiast o kandydatach niewiele albo nic zgoła. To źle. Przecież my tych ludzi zupełnie nie znamy, a portrecik to za mało.

Potencjalnie „prezydenckich” państwowych, partyjnie nadsyłanych niby, znamy do znudzenia, ale ja nie o nich. To będzie lista naprawdę nowych propozycji. Może i zaskakująca, ale – uważam – warta rozważenia.

Trochę o sobie, bo w końcu będzie o propozycjach autorskich z wiodącym założeniem: nie głosujmy na tych, którzy są, którzy są już zbyt długo i znowu pchać się na pewno będą na urząd główny. To jest taka „trzecia droga” naprawdę, nie idźmy nią. Idźmy według zasług, nadziei, w oparciu o kryteria respektowania zasad, typując odważnych, którzy już to udowodnili.

Mała dygresja osobista. Zdarzyło mi się parę razy, że w okolicznościach chamstwa reagowałem gwałtownie. Tak mam, choć wiem, że to nieskuteczne. Dziś jestem dość stary i rzeczywiście z takimi reakcjami dość śmieszny, gdy rzucam się do fizycznej obrony nawet w słusznej sprawie. Już nie te siły i w końcu wszystko i tak kończy się na pyskówce. Robi się śmiesznie i głupio.

To tak jak z dość powszechnym pokrzykiwaniem przedwyborczym. Było wprawdzie dużo czasu, by przedstawić gości chętnych do rządzenia większym lub mniejszym poletkiem – ale nie zrobiono tego, nawet sami zainteresowani czynili to nieśmiało. Choć owszem są wyjątki.

Wykonałem w ostatnich dniach prywatne sondaże telefoniczne wśród znajomych, nadal dość ważnych i popularnych osób. Takich, których cenię i mam dostęp. I cóż wyszło.

Numery 1. i 2.  to profesorowie – Andrzej Nowak i Wojciech Roszkowski.

  1. Konstanty Radziwiłł (mój kandydat szczególnie).
  2. Wrocławianin Władysław Frasyniuk, człowiek naprawdę twardy i inny niż dotychczasowe wyobrażenie o „robotniku, chociaż należy mu zawsze przypominać jak skandalicznie zachował się wobec funkcjonariuszy polskiej Straży Granicznej podczas kryzysu imigracyjnego.

Sprytnie przypomniał się w rozmowie telewizyjnej. Było o szczegółach solidarnościowego „skoku na bank”, czyli wydobycia z komunistycznego skarbca pieniędzy ze składek związkowców tuż przed wprowadzeniem stanu wojennego. Dowiedzieliśmy się, jak dolnośląska Solidarność „ukradła” (własne!) – jak mówił wówczas Urban – pieniądze. Nie 80 a 90 milionów złotych. Frasyniuk siedział potem m.in. za to aż 4 lata (!) w więzieniu i jeszcze 10 miesięcy za uderzenie „bykiem” naczelnika zakładu karnego. Działacz sprawiedliwie przypomniał wykonawcę operacji zatrudnionego wówczas w banku – Józefa Piniora, ale nie mógł sobie przypomnieć nazwiska dyrektora tegoż banku, który przez aż kilka godzin zwlekał z zawiadomieniem policji – ubecji (?). To prawdziwy bohater! – mówił Frasyniuk i przepraszał, że nazwiska zapomniał.

5. mojego prezydenckiego rankingu zdecydowanie Witold Gadowski, świetny dziennikarz, góral-krakowianin, autor świetnych polemicznych książek o komunizmie, służbach specjalnych i Bałkanach.

6. Adam Słomka. Niby przedstawiać tego piłsudczyka nie trzeba, ale warto przypomnieć, że jeszcze za poprzedniej, ostatniej władzy spędzał Boże Narodzenie w więziennym areszcie. Niezłomny w domaganiu się ukarania sędziów – przestępców.

A na 7. miejscu… z ust kobiecych usłyszałem stanowczą propozycję by wpisać również panią byłą premier Beatę Szydło. Więc wpisuję. Dodam – od siebie propozycję również żeńską – Wandy, córki Kraka, która nie chciała Niemca i skoczyła do Wisły. Pozostali kandydaci to profesorzy bardzo ważni i zasłużeni: prof. Krzysztof Szwagrzyk, walczący uparcie o pamięć, odnalezienie i godne pogrzebanie ofiar Wołynia – czego ciągle nam odmawiają – opóźniają Ukraińcy. Kończy moją listę, choć również mógłby być na pierwszym miejscu prof. Wiesław Binienda. Nie tylko za to co zrobił w sprawie udowodnienia smoleńskiego morderstwa, ale i jako przeprosiny za wręcz wrogie i skandaliczne potraktowanie nie tylko przez lewicę i platformersów, ale niestety również przez prawicę. Niestety. Profesor wyjechał z Polski z poczuciem krzywdy. Rozmawiałem z nim. Powiedział: „wszystko co robiłem to nie dla kogoś, to dla Polski”.

Niech kandydatury będą różne – byle byli to ludzie naprawdę mądrzy i z konkretnym dorobkiem, zasłużeni.

Teraz moi rozmówcy mówią – jeszcze czas, zobaczymy po wyborach – samorządowych, europejskich. Jednak czas szybko leci. „Nie stój, nie czekaj – pomóż”. Tak mówiliśmy przed 4 czerwca 1989. I wtedy naprawdę wygraliśmy, wbrew wszystkiemu co potem mówiono. Tyle, że tamto zwycięstwo zostało zmarnowane – ale to już następstwa naiwności i wręcz głupoty. Nie potrafiliśmy obronić się, wyeliminować złych ludzi, którzy egoistycznie działali przeciw Polsce.

Prezydent kraju – to wielka stawka. Nie wystarczy zacny – powinien koniecznie być mądry, silny i stanowczy.

Przekop ciągle nie gotowy, lotnisko „odlatuje”, kopalnie systematycznie zasypywane, huty wygaszone, stocznie zamienione w fabryki słupów wiatrowych (za 25 lat pójdą na złom), statki handlowe zbrodniczo sprzedane. Złodzieje okopali się w podatkowych rajach. Kupę pracy będzie miał uczciwy przyszły prezydent.

Wszystkiego najlepszego.

 

 

Rys. Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: Jakie „prezenty” niesie nam „wielkanocny” Tusk?

Zbliżają się najważniejsze dla katolików Święta Zmartwychwstania Pańskiego. Chciałbym Wam życzyć żeby były przynajmniej spokojne, ale obawiam się, że nie będą.

W tajemnicy Świąt Zmartwychwstania Pańskiego kryje się istota chrześcijaństwa. Symbol upadku, który staje się narzędziem i znakiem zwycięstwa. Porażki śmierci i triumfu życia. Nieustannej odnowy. O ile oczywiście ktoś stara się te znaczenia uchwycić. Tradycyjnie ci, dla których to okazja do lenistwa, intensywnej eksploatacji seriali i obżarstwa, pozostaną po wszystkim z wewnętrzną pustką i dodatkowymi kilogramami.

Podwyżki, przykrywki

Ostatnie lata przyzwyczaiły nas do tego, że przynajmniej czas świąteczny możemy spędzić spokojnie. Dziś, choć minęło tylko nieco ponad 100 dni rządu koalicji 13 grudnia, o spokój coraz trudniej. W czasie kiedy będziemy świętowali decyzją rządu Donalda Tuska wzrośnie VAT na żywność, niedługo później gargantuicznie wzrosną ceny energii elektrycznej. Wszystko to zapewne spowoduje wzrost inflacji. Agencja S&P już obniżyła prognozę wzrostu PKB dla Polski. Chyba mało kto spodziewa się poprawy swojej sytuacji.

Jakby tego było mało, nie od dzisiaj wiadomo, że modus operandi polityki prowadzonej przez Donalda Tuska, to tzw. „przemysł przykrywkowy”. To dlatego atak na media publiczne i PAP Tusk realizował mniej więcej w okresie Świąt Bożego Narodzenia. Chciał się rach ciach uwinąć, tak żeby zanim Polacy skończą świętować było po wszystkim. Nie wyszło, ale próbował. I spróbuje znowu.

„Prezenty” Tuska

Czy już podczas Świąt Wielkiej Nocy? Sadzę, że wysoko prawdopodobny jest najazd mających za nic prawo i konstytucję hunwejbinów Tuska na Trybunał Konstytucyjny, o którym mówi się już od dłuższego czasu. Mniej prawdopodobny (ze względu na możliwe międzynarodowe reperkusje), ale nie niemożliwy, jest najazd na Narodowy Bank Polski, gdzie leży potrzebne Niemcom polskie złoto. A może kolejne włamania do domów polityków, na przykładzie których brukselski szatniarz zechce pokazać, że „jemu wolno wszystko”?

Cokolwiek by się nie stalo, dla coraz bardziej „opiłowywanych” katolików Chrystus znów zmartwychwstanie i to jest najważniejsze. Chciałby, z tej okazji życzyć Wam spokojnych Świąt Zmartwychwstania Pańskiego, ale że mogłoby to zabrzmieć jak ponury żart, życzę nam wszystkim abyśmy w tym czasie odnaleźli nadzieję i siłę na marsz przez „ciekawe czasy”.

A jakie „prezenty” przyniesie nam „wielkanocny Tusk”? Nie mamy na to wpływu.