Zdj. ze strony www CH

WALTER ALTERMANN: Ludzka uczelnia i nieludzkie pomyłki językowe

W ostatnich dniach media z oburzeniem piszą o tym, że Collegium Humanum, warszawska prywatna uczelnia, była niezwykle szczodra w rozdawaniu dyplomów MBA. Zwykle, żeby ukończyć studia MBA (Master of Business Administration) trzeba było uprzednio skończyć jakieś studia na poziomie magisterskim. Dyplom MBA miał też zaświadczać, że jego posiadacz jest człowiekiem zdolnym i predystynowanym do podejmowania największych wyzwań. A jakież może być w dzisiejszym świecie większe wyzwanie niż zarządzanie wielkimi państwowymi przedsiębiorstwami?

Władze tej uczelni obiecywały, że absolwenci ich uczelni szybko uzyskają tak pożądany obiekt westchnień większości naszych managerów. W praktyce nie trzeba było nawet brać udziału w zajęciach, można było niczego nie czytać, nie wykazywać się żadną wiedzą, wystarczyło zapłacić a już w dwa miesiące stawało się członkiem elity elit. Albo i szybciej.

Ten dyplom MBA pozwalał też na zasiadanie (i pobieraniu gotówki) w radach nadzorczych Skarbu Państwa. Bez żadnej wiedzy, bez żadnych kompetencji.

Skandal we Wrocławiu

Wrocław jako pierwszy ujawnił oficjalną listę urzędników z tamtejszego urzędu miejskiego, którzy z publicznych pieniędzy dostali dofinansowanie do studiów MBA w Collegium Humanum.  Kierowany przez Jacka Sutryka urząd na studia dla swoich pracowników wydał łącznie 117 676 zł, z tego 76 276 zł zapłacono za naukę w Collegium Humanum.

Okazało się, że dyplomy MBA w Collegium Humanum „uzyskali” przedstawiciele prawie wszystkich partii w naszym kraju.

Dyplomantami MBA w Warszawie są także wyżsi oficerowie Wojska Polskiego. W sprawie tych ostatnich zabrał głos Władysław Kosiniak-Kamysz, wicepremier i minister Obrony Narodowej, który oświadczył, że resort zbada sprawę. Dodał też, że z góry nikogo nie należy uznawać winnym. Piękna wypowiedź, też humanistyczna, a nawet humanitarna.

To nie jest polski wynalazek

Kilka osób, które nielegalnie uzyskały dyplomy w Collegium Humanum, zgłosiło się do Centralnego Biura Antykorupcyjnego – jak wynika z nieoficjalnych ustaleń RMF FM. Jak tłumaczy stacja, zareagowały one na zapewnienie służb, zgodnie z którym ci, którzy ujawnią szczegóły procederu, unikną kary.

Gwoli prawdy, proceder Collegium Humanum nie jest polskim wynalazkiem, co by jednak sytuowało tę uczelnię wysoko na liście szanghajskiej, która jest  rankingiem najlepszych uczelni  świata. Z tym dyplomami MBA to było tak, że już w latach 90-tych widywałem je na ścianach, za biurkami prezesów różnych dziwnych przedsiębiorstw. I nieodmiennie dyplomy te były po angielsku i zawsze z USA. Dyplom MBA nad biurkiem gościa, który nawet nie otarł się o maturę? A jednak!

Potem dowiedziałem się, że każdy może sobie taki dyplom kupić, bez udawania się do Stanów. Wystarczyło wysłać 250 dolarów, a w zamian dostawało się pięknie oprawiony dokument.

Ludzka uczelnia

Z drugiej strony, Collegium Humanum okazało się uczelnią prawdziwie humanistyczną, czyli ludzką. W tym bezdusznym, stechnicyzowanym świecie dawała ludziom radość i szczęście, dawała im wiarę we własne talenty i siły, a nawet szanse na przyzwoite zarobki. Czegóż chcieć więcej?!

Świat pełen jest ludzi z kompleksami cierpiących, że sąsiad zarabia więcej, że skończył studia. I tym ludziom wychodziła warszawska uczelnia naprzeciw, dawała im szansę, na pozbycie się poczucia niższości. Co prawda za pieniądze, ale dawała. A wizyta u psychoanalityka nie kosztuje?

I na ten głęboki humanizm bym stawiał przed prokuratorem i sędzią, gdybym był na miejscu władz uczelni. Bo w końcu co złego robili? Dawali ludziom radość i szczęście! A zarzut, że zasiadający w radach nadzorczych państwowych spółek „abslowenci” kursów MBA w Collegium Humanum odrzucam.  Bo jeżeli spółka jest dobra, to żaden partyjny nominat nie jest jej w stanie zepsuć!

Zwyciężając wybory

Poseł Bielan w Polsat News użył zwrotu: „Zwyciężając wybory…”. Słuchanie czegoś takiego, to jak słuchanie zgrzytu noża po szkle. Masochiści może to lubią, ja nie. Poseł powinien powiedzieć „Zwyciężając w wyborach”, wtedy zwrot miałby sens.

Wybory są jak mecze. Można je wygrać, można je przegrać. Można też w wyborach odnieść zwycięstwo, zupełnie tak samo jak w zawodach sportowych. Można zwyciężyć przeciwnika, ale lepiej powiedzieć – pokonać, wygrać z przeciwnikiem.  Ale nie można zwyciężyć wyborów! Bo za to grozi kryminał. I z daleka pachnie przekrętem. Bo to tak jakby unicestwić wybory, być ponad wyborami.

Myślę, że ekwilibrystyka językowa naszych parlamentarzystów bierze się stąd, że nie mieli czasu na dobre lektury. Podejrzewam, że większość z posłów i senatorów już od lat dziecięcych pasjonowała się tylko polityką, działała w młodzieżówkach partyjnych, intensywnie uczestniczyła w licznych zebraniach, w roznoszeniu ulotek, w manifestacjach, akcjach protestacyjnych, marszach za i przeciw. I nie było czasu na lektury. Szkoda, bo teraz ranią ludzkie uszy.

Perspektywa siedząca, leżąca i stojąca

„Wszyscy zawodnicy na ławce oglądają ten mecz z perspektywy stojącej” – stwierdził, pod koniec meczu ŁKS – Puszcza Niepołomice, sprawozdawca tych zawodów.

Ta wstrząsająca refleksja miała podkreślić, że nerwy na ławkach rezerwowych były duże. Tym samym sprawozdawca dokonał wielkiego odkrycia, że mamy w istocie trzy perspektywy: siedzącą, leżącą i stojącą. Bo na ławce można leżeć, siedzieć i stać. „Perspektywa” w ogóle robi ostatnio wielką karierę, zastępuje punkt widzenia, punkt obserwacji i poglądy jako takie.

Nie rozumiem tej mody i nie pochwalam. Tym bardziej, że w przypadku tego meczu wystarczyło powiedzieć, że wszyscy zawodnicy z ławek rezerwy oglądają końcówkę meczu stojąc. Ale to by było powiedziane zbyt prosto, prostacko i zwyczajnie. A już „perspektywa” oznacza, że mamy do czynienia ze sprawozdawcą wykształconym, być może nawet na pewnej poziomie warszawskiej uczelni, która z miłości do ludzi rozdawała dyplomy MBA hurtem i bez konieczności zdobywania jakiejkolwiek wiedzy – o czym piszę wyżej.

 

Fot. z Centralnego Archiwum Narzędzi Dyscyplinujących Nastroje Społeczne

Bekrycht: PO WYRZUCENIU ROMASZEWSKIEJ Z TVP W MOSKWIE STRZELAJĄ SZAMPANY

Rzadko kto przeszkadzał tak rządowi 13 grudnia jak twórczyni i dyrektorka Biełsatu Agnieszka Romaszewska. Na dodatek u ludzi Donalda Tuska frustrację powodował fakt, że nie mogli jej od razu zwolnić z bezprawnie przejętej przez rząd Telewizji Polskiej. Obecnym operetkowym władzom TVP i MSZ przeszkadzało u Romaszewskiej prawie wszystko – przeszłość w opozycji antykomunistycznej, niezależność i rzetelność dziennikarska i broń najpoważniejsza – własne zdanie w kwestiach Wschodu. No i po prawie czterech miesiącach od początku medialnego, pełzającego zamachu stanu zwolniono Romaszewską, co jest początkiem końca Biełsatu, stacji, która została okrzyknięta wrogiem reżimów Putina i Łukaszenki.

Agnieszka Romaszewska jest legendą opozycji PRL, bardzo dobrą dziennikarką, świetnym organizatorem i społecznikiem, np. przez lata była wiceprezesem Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Przede wszystkim jest jednak znana ze stworzenia Biełsatu i kierowania tą stacją. Współpracownicy Romaszewskiej nie ograniczali się tylko do Mińska. Biełsat w TVP był, jak trudno to napisać, informacyjno-publicystycznym centrum medialnym wschodu.

Chyba to wszystko spowodowało, że zazdrosny o wszystko nowy szef MSZ nie mógł już patrzeć na Romaszewską przychylnie. Nagle polskiej dyplomacji zabrakło pieniędzy na ważne w polityce wschodniej (gdyby ją MSZ miał) przedsięwzięcie, czyli Biełsat. Za straty po zwolnieniu Agnieszki Romaszewskiej i – w bliskiej perspektywie – likwidację Biełsatu w jego obecnej formie przyjdzie nam wszystkim zapłacić.

Nie dość, że dajemy pole Moskwie i Mińskowi w przejęciu roli Biełsatu za naszą wschodnią granicą, to zwolnienie z TVP dyrektora stacji jest – moim zdaniem – polityczną deklaracją polskiego rządu komunikującego, że na wschodzie Warszawa łagodnieje. Nie przesadzam pisząc, że zwolnienie Romaszewskiej to ustępstwo na rzecz wschodnich satrapów: Putina i Łukaszenki.

Są i będą akty solidarności z szefową Biełsatu.  Osób i instytucji np. SDP, które stanowczo protestuje przeciwko zwolnieniu Agnieszki Romaszewskiej z TVP i de facto niszczeniu Biełsatu, ale w dającej się przewidzieć przyszłości to wszystko będzie tłumione i manipulowane przez władze, zarówno kierownictwo MSZ jak i TVP oraz polityków koalicji 13 grudnia, którzy bagatelizują sprawę.

Protest Zarządu Głównego SDP przeciwko zwolnieniu z pracy w TVP dyr. Agnieszki Romaszewskiej-Guzy

Tej uśmiechniętej Polsce nie w smak są prawdziwe informacje z Rosji, Białorusi i innych państw zdominowanych przez Kreml, o czym, oprócz sprawy Romaszewskiej, świadczy m.in. fakt, że od grudnia w TVP milczy także Studio Wschód, program Marii Przełomiec. To również niewiarygodny skandal.

Nie dajmy się zwieść, jeśli ktoś powie, że próba likwidacji Biełsatu poprzez zwolnienie Romaszewskiej to błąd. Nie, to nie błąd a świadome działanie rządu D. Tuska. Po co? Tak się premier zaplątał w miłość do Brukseli i Berlina, który z kolei kocha Moskwę, że dobrych dla kraju rozwiązań w polskiej polityce wschodniej na horyzoncie politycznym i społecznym nie widać.

Są natomiast w warszawskich budynkach rządowych pomruki symptomów łagodniejszego kursu na sprawę rosyjskiej inwazji na Ukrainę, który to kurs pochodzi też z Brukseli i – o zgrozo – z Watykanu. W tym łagodnieniu, co papież Franciszek nazywa białą flagą, na pewno przeszkadzaliby Biełsat i Romaszewska, a tego rząd i uległe mu, jak nigdy wcześniej, kierownictwo TVP nie zniosłyby.

Co stanie się z Agnieszką Romaszewską? O to jestem spokojny, z jej umiejętnościami nie tylko dziennikarskimi, pracę szybko znajdzie. Stracimy jednak wszyscy, co powtarzam i będę powtarzał, bo w krajach demokratycznych politycy nie mogą wszystkiego w polityce zagranicznej, ale… mogą to media publiczne, media wspierane przez MSZ tych państw…

U nas Radosław Sikorski uciął sam sobie ten dyplomatyczny instrument. Przez to, jeszcze bardziej, jego pozycja na arenie międzynarodowej przypominać będzie niezbyt dobrze napompowaną piłkę plażową. No, chyba, że chodzi o to, iż taka sflaczała piłka mocno kopnięta wschodnim wiatrem daleko nie poleci… Ależ to przebiegłe.

 

Niektórym poprawne posługiwanie się językiem przychodzi trudno... Bardzo trudno... Fot.: archiwum kamieni milowych języka polskiego HB

WALTER ALTERMANN: Eksplozje języka, czyli specjalne komisje sejmowe

Komisje sejmowe to dla języka polskiego chwile wymagających prób. Wszyscy posłowie, członkowie tych komisji, działają i mówią w sytuacjach wymagających mocnych nerwów i mocno osadzonego w głowach języka. Wystarczy, że poseł z opozycji zaatakuje posła z grupy rządzącej i już skacze ciśnienie, już zaatakowanemu cisną się na usta frazy, jakimi nigdy wcześniej się nie posługiwał. A teraz mówi! Ale mówi nieskładnie, patetycznie, językiem chyba prawniczym… Skutkiem czego jest dziwnie i śmiesznie. Oto próbki.

Poseł Michał Szczerba, przewodniczący tzw. komisji wizowej, zwraca uwagę członkowi komisji z PiS,: „Proszę nie eksplorować tego tematu”. Mógłby powiedzieć normalnie, czyli tak: „Proszę mówić na temat, trzymać się głównego tematu, nie wychodzić poza zakres omawianej sprawy”. Ale poseł Szczerba chce przybrać na powadze, na urzędzie, na znaczeniu – i mówi jak wyżej.

Równie dziwacznie poseł Szczerba zwrócił się do innego posła z PiS: „Proszę zachowywać się merytorycznie.” Znamy zwroty – zachowywać się spokojnie, nerwowo, grzecznie, niegrzecznie, kulturalnie, niekulturalnie, taktownie, nietaktownie… O zachowaniu merytorycznym słyszę po raz pierwszy. To powaga sal sejmowych tak wpływa na całkiem zwyczajnych, prostych ludzi, że zaczynają mówić dziwnym językiem. Śmiesznie i strasznie.

Świadomość

Nie tylko jednak członkowie komisji szaleją językowo. Oto wezwany świadek, Mateusz Błaszczyk mówi: „Istnienia kanału przerzutowego byliśmy świadomi”. Dlaczego nie powiedział po prostu, że w konsulacie wiedzieli o kanale przerzutowym? Przecież „świadomość” jest pojęciem z dziedziny psychologii i wcale nie równa się wiedzy.  Można mieć wiedzę, można mieć informacje, ale żeby zaraz mieć świadomość?

Świadomość to podstawowy i fundamentalny stan psychiczny, w którym jednostka zdaje sobie sprawę ze zjawisk wewnętrznych, takich jak własne procesy myślowe oraz zjawisk zachodzących w środowisku zewnętrznym i jest w stanie reagować na nie (somatycznie lub autonomicznie). Przez pojęcie „świadomość” można rozumieć wiele stanów – od zdawania sobie sprawy z istnienia otoczenia, istnienia samego siebie, poprzez świadomość istnienia swojego życia psychicznego aż po świadomość samego siebie. W tym pierwszym przypadku świadomość mają niektóre zwierzęta a świadomość samego siebie posiadają ludzie i najprawdopodobniej szympansy.

Najbardziej klasycznym opisem świadomości jest oczywiście znane „Myślę, więc jestem” (Cogito ergo sum) Kartezjusza. Swoje słynne rozumowanie przedstawił on w „Rozprawie o metodzie” opublikowanej 8 czerwca 1637 r.

Ale co może mieć Kartezjusz do prac specjalnej komisji sejmowej A, tego jeszcze nie wiadomo. I nie wiadomo, kto za tą świadomością stoi. Proponuję zatem powołać kolejną komisję d/s świadomości rzeczoznawców, świadków i członków komisji. Mogą wyjść poważne sprawy, na przykład, że ktoś tam świadomości w ogóle nie ma.

Wymowa komisji

Inny kwiatek językowy znalazłem w czasie prac Komisji śledczej ds. wyborów korespondencyjnych. Tym razem nie składniowy, ale związany z wymową. Oto poseł Michał Wójcik, ostry i zdecydowany zawodnik sejmowy, w czasie swej wypowiedzi kilkanaście razy mówił, że coś tam trwało „dugo”. Jak na doktora nauk humanistycznych trochę słabo i przykro. Ja rozumiem, że ktoś za młodu mówił gwarą wielkopolską, krakowską, śląską lub podhalańską. Szanuję gwary i lubię, ale osoba z dyplomem doktora nauk humanistycznych powinna mówić „długo”. Dlaczego? Bo takie są normy językowe.

Dla wyjaśnienia – gdyby ktoś w pracy magisterskiej, doktorskiej czy hablitacyjnej napisał, że „badania trwały dugo” promotor takiej pracy zwróciłby ją autorowi, mówiąc, że takie błędy są niedopuszczalne. A nie wiem nawet czy podanie włościanina do urzędu w sprawie podatków rolnych byłoby w ogóle rozpatrywane, gdyby ów napisał, że urząd rozpatruje jego sprawę „zbyt dugo”.

Jak sprawozdawcy sportowi walczą z posłami o lepsze

Zdawałoby się, że tylko przebywanie w Sejmie, nie mówiąc już o pracy w nim, onieśmiela tak bardzo, że język kołkiem staje. U osób wrażliwych, nawet praca przy mikrofonie w roli sprawozdawcy sportowego może wywołać panikę.

Bo jak inaczej, jeśli nie wstrząsem emocjonalnym można wyjaśnić taką sytuację – piłkarz jest przewrócony przez rywala. I długo z boiska nie podnosi się. Jest już końcówka meczu, więc zawodnik nie ma już sił. Wyjaśniam, że nie został ciężko sfaulowany, ot taka wywrotka, na skutek popchnięcia przez przeciwnika.

I w tym momencie słyszymy sprawozdawcę: „To są kwestie zmęczeniowe”. Dlaczego komentator nie mówi jak jest, że leżący nie ma już zbyt wielu sił? Że nie zrywa się z murawy, bo chce chwilę odpocząć?

Inkryminowane „kwestie zmęczeniowe” nasuwają mi pomysł, żeby tę frazę rozszerzyć i mówić, że mamy do czynienia z kwestiami głupotowymi, kwestiami brakotalentowymi i wreszcie kwestiami lenistwowymi.

 

Fot.: archiwum zdjęć błota, którym obrzuca się często SDP

HUBERT BEKRYCHT: Komu przeszkadza SDP i czego nie zauważa Press?

Przestały mnie bawić manipulacje Press, bo są szkodliwe nie tylko dla dziennikarzy i pracowników mediów, do których – teoretycznie – adresowane są treści popularnego niegdyś miesięcznika. Likwidacja prestiżowych, także dawno temu, nagród i mnożące się w portalu jak króliki wiadomości o niczym, to przyczyna frustracji autorów i kierownictwa. Ale znaleźli sobie już wroga – Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich i portal sdp.pl Według dawnych spiskowych teorii najlepiej znaleźć winnego i atakować go jak 6 marca br. policja rolników – z tej metody eskalacji konfliktu korzysta Press wobec SDP. Ostatnio znowu napisano, że jesteśmy janczarami PiS i maszerujemy w takt eurosceptycznych bębnów. Nieprawda to określenie nie oddające stopnia manipulacji Press w tej sprawie, zatem po kolei:

Wiceprezes SDP i dyrektor Centrum Monitoringu Wolności Mediów dr Jolanta Hajdasz wzięła udział w spotkaniu z przedstawicielami Komisji Europejskiej, jakie odbywa w ramach corocznego przeglądu stanu praworządności we wszystkich państwach członkowskich UE. SDP uczestniczyło w konsultacjach po raz trzeci.

Spotkanie prowadzili dr Bartosz Marciniak i Maciej Styczeń z wydziału DG ds. Sprawiedliwości i Konsumentów (Jednostka C1 – Praworządność) Komisji Europejskiej. Stronę polską oprócz Jolanty Hajdasz z SDP reprezentował red. Krzysztof Bobiński z Towarzystwa Dziennikarskiego i Jacek Wojtaś z Izby Wydawców Prasy.

Spotkanie 

Hajdasz zapytana przez KE o opinię w sprawie wolności mediów powiedziała:

Reprezentuję Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich, największą, najstarszą i najaktywniejszą organizację dziennikarzy w Polsce. Nasza ocena tego, co wprowadza w mediach publicznych obecny rząd Donalda Tuska jest wyjątkowo negatywna. Jest to bezwzględne naruszenie zasady wolności słowa i wolności prasy. Niszczenie mediów publicznych trwa już od dwóch miesięcy” – podkreśliła szefowa CMWP SDP.

Hajdasz pytano także o opinię wobec Krajowej Rady Radiofonii. „Obecnie to KRRiT stoi na straży prawa dotyczącego systemu radiowo-telewizyjnego, ponieważ władza brutalnie niszczy ten system i łamie prawo medialne” – mówiła.

W notatce CMWP znalazło się również zdanie: Krzysztof Bobiński i Jacek Wojtaś przedstawili odmienne od SDP stanowisko .

Szczegóły stanowiska SDP opisano na stronie CMWP SDP oraz na sdp.pl – tekst poniżej

CMWP SDP na spotkaniu z przedstawicielami Komisji Europejskiej o wolności mediów w Polsce

Nie pisząc o tym, co takiego powiedzieli o stanie mediów w Polsce Bobiński i Wojtaś podczas spotkania, Press wystrzelił z kapiszona i napisał piórem Mariusza Kowalczyka:

W Polsce nowy rząd niszczy media, bezwzględne i brutalnie naruszając zasady wolności słowa i prasy – poinformowała przedstawicieli Komisji Europejskiej Jolanta Hajdasz, wiceprezeska Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Kreśląc zafałszowany obraz sytuacji po zmianie władzy w Polsce, dodała, że prorządowe media zastraszają reklamodawców, którzy chcą się reklamować w ‘mediach opozycyjnych’. – To kuriozum. Odwracanie kota ogonem w partyjnym interesie – ocenia Mariusz Kowalczyk z „Presserwisu”. Tak orzeczono w Press.

Tak, bo tak

Nie przedstawiono żadnych argumentów na podważenie przytoczonych przez Hajdasz przykładów medialnego zamachu stanu, ale już zarzucono jej „zafałszowanie obrazu mediów”.

Chyba ani Press ani, co gorsza, Komisja Europejska i jej eksperci nie sprawdzili, że niszczenie i likwidacja mediów publicznych w Polsce zostały kilkakrotnie skrytykowane przez międzynarodowe organizacje dziennikarskie, m.in. European Federation of JournalistsInternational Federation of Journalists, do których należy SDP. O tym powinien zresztą wiedzieć uczestnik spotkania, apolityczny działacz liczącego niecałe 100 osób (dane EFJ – 2023) Towarzystwa Dziennikarskiego Krzysztof Bobiński. Jeździ on często na zjazdy EFJ, niekiedy z żoną, byłą eurodeputowaną PO i z kolegą noszącym nawet na lotnisku kurtkę z logo EPL (EPP), frakcji PE do której należy PO, co oczywiście – zdaniem członków TD – nie świadczy o upolitycznieniu ich Towarzystwa, najwyżej o ich wyższości nad dziennikarzami, którzy mają wątpliwości co do sprawiedliwego traktowania Polski w Brukseli.

Dalej w relacji Press o stanowisku SDP jest już tylko bardziej groteskowo.

„Gdyby Jolanta Hajdasz chciała uczciwie opowiedzieć przedstawicielom KE o sytuacji mediów w naszym kraju, powinna zacząć od tego, że reprezentuje skrajnie upartyjnioną organizację, która podszywa się pod cieszące się niegdyś jakim takim zaufaniem stowarzyszenie dziennikarzy” – oznajmiono w Press, w którym to mediów ze świecą można szukać złych opinii o mediach broniących jak socjalizmu partii, które składają się na obecną koalicję rządzącą, co za przypadek, od 13 grudnia.

Zarzuty, że coś jest nieuczciwe, że SDP jest upartyjnione są oczywiście rzucane bez chociażby próby poznania racji drugiej strony, co w medium piszącym często o warsztacie dziennikarskim jest dosyć dziwne, ale przewidywalne.

Miazga

Nie wiem pod kogo podszywa się redakcja Press, ale ten przykład dowodzi, że ów portal i periodyk udają medium specjalistyczne adresowane do dziennikarzy i pracowników mediów. Bo pomijanie racji drugiej strony wobec poważnych oskarżeń jest tylko medialną miazgą, nie dziennikarstwem – to tak jakby minister chyba kultury Bartłomiej Sienkiewicz – powołując się na swojego Wielkiego Przodka, Pisarza i Noblisty Henryka Sienkiewicza – został doradcą prezydenta Turcji w sprawach Królestwa Szwecji przed przyjęciem naszych północnych sąsiadów do NATO. Chociaż Turkom mógłby nasz minister chyba kultury doradzać, ale w innych sprawach. Chyba.

Press w kolejnej części „artykułu” kpi ze słów Jolanty Hajdasz, która opowiadała o szantażowaniu firm reklamujących się w mediach opozycyjnych. Dalej Press podaje jeden przykład z anteny TV Republika. „Prawie każdy, działając w interesie swojej firmy, wycofałaby reklamy, żeby jego marka nie kojarzyła się z takim plugastwem” – pisze Press na klawiaturze Mariusza Kowalczyka.

Ów cyngiel Press jest chyba zresztą zadowolony, że praktycznie powtarza to, co pisała jego redakcja przez ostatnie lata. Ale mógł nie wiedzieć, że to powtórzenia, w końcu za kadencji PiS był też w Newsweeku, który to tygodnik, co za przypadek, również pisał źle o rządzie, tylko wyrażał to innymi, mocniejszymi słowami. Zatem znowu Press i Kowalczyk po raz 238. sklonowali jakże „apolityczną” opinię o szefie KRRiT. „Z licznych działań Macieja Świrskiego wynika jasno, że głównym jego zadaniem jest nękanie i karanie mediów, które zakłócają partyjny przekaz PiS. Po zmianie władzy Krajowa Rada nadal jest młotem na tych, którzy nie podobają się Jarosławowi Kaczyńskiemu i jego partii” – tak napisano w Press. Chyba ludzie z redakcji zapomnieli z czego jeszcze słynie przewodniczący Świrski. Podpowiem, nie lubi kłamstw na swój temat często wykorzystując wówczas instrumenty prawne.

W związku z tym, co powiedziała o KRRiT, na koniec steku bzdur zwanych „artykułem” wystrzelił w kierunku Jolanty Hajdasz pistolecik z Press podpisany jako Mariusz Kowalczyk. Właściwie wypalił cichutko, bo zamiast huku pojawił się smrodek i to nie dydaktyczny. „Tego wszystkiego jednak Jolanta Hajdasz nie powie. Bo SDP wiernie służy politykom” – zaznaczył w „artykule” Press Kowalczyk.

Presserwilizm

Skoro tak mocno biją szefową CMWP SDP pomagającą od lat wszystkim bez wyjątku dziennikarzom, to komu służą członkowie redakcji Press? Ja wiem. Służą głupocie. Głupocie, która opłaca się po 19 grudnia 2023 r. wszystkim mediom głównego nurtu, które, nie przejmując się zasadami etyki, opluskwiają nie tylko dziennikarzy konserwatywnych, ale i każdego ośmielającego się mieć inne zdanie o rządzie 13 grudnia.

Nikt z nas we władzach SDP nie ma legitymacji żadnej partii, ale są – ufam, że poza SDP – dziennikarze, który zapisali się do koalicji 13 grudnia. Nie są oni oczywiście na listach członków ugrupowań tworzących gabinet premiera Donalda Tuska, ale w stłuczonym lustrze swoich wyrzutów sumienia, będą jeszcze nie raz oglądali zniekształconą kłamstwami twarz.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Collage: H/ red/ lum

Powrót na portal. WIKTOR ŚWIETLIK: Łezka w oku

Teraz władza z dumą odlicza, ilu to posadzi. Czy słychać, choć o jednym rozliczeniu policjanta? Tego, który rzucał brukiem? Jakżesz oni równo i sumiennie odliczyli się po drugiej stronie. Ci wszyscy moralizatorzy, wszyscy specjaliści od niezależności dziennikarskiej, praw człowieka, brutalności policji, braku praworządności, obrońcy swobód obywatelskich i westernizacji cywilizacyjnej.

Otóż, okazało się, że w środę wszystko to zostało anulowane. Władza może tłuc jak za Gierka w 76, tłukący zasługują na swój los, bo to wichrzyciele. Grunt, że premier został pochwalony za przywracanie standardów praworządności przez przewodniczącą naszej umiłowanej współczesnej Rasy Wzajemnej Pomocy Gospodarczej, o czym jak zawsze na swych łamach donieśli z dumą redaktorzy od czasu do czasu briefowani w hotelu Sheraton przez sympatycznego pana Grasia. Znani obrońcy swobód demokratycznych i praworządności. Bliscy zarówno opcji silnej razem, jak i reprezentanci najgodniejszego symetryzmu.

Co prawda, na filmach z demonstracji rolniczej było widać co innego. Zresztą, jak to zawsze, każdy ma swoją prawdę. Nie byłem tam, gdzie była zadyma, czyli pod Sejmem. Widziałem pokojowo i sympatycznie zachowujących się leśników na Moście Poniatowskiego, rozmawiałem z rzeczowymi rolnikami i związkowcami, którzy przyjechali ich poprzeć na Powiślu. Jak się jednak, wpatrzy w filmy, to widać, że żadna ze stron święta nie była. W ruch szły race i barierki. Była porządna zadyma. Swoją drogą, jako rowerzysta krótko przed demonstracją zauważyłem, że nikt się nie kwapił, by pozbierać rozrzuconą luzem gdzienigdzie w okoicy kostkę brukową. Słusznie, bo się przydała. Jak widzieliśmy, można jej użyć w dobrym celu i złym. Może nią zły rolnik rzucić w policję, ale może nią też dobry policjant zabić rolnika – prowokatora.

Tyle, że zaraz potem policja pochwaliła się, ilu to wyłapała. Ilu to doprowadzi, aresztuje, ile kar więzienia do 10 lat za to grozi. To nie rolnicy to prowokatorzy, to wichrzyciele, chuligani. Tweety w tym stylu posypały się dosłownie w tej samej chwili. Plus żarcik, świetny, kupa zabawy, rzucony też przez wielu na raz, w tym przez nieocenionego w takich chwilach redaktora „symetrystę” z TVN. Mówiliście „murem za polskim mundurem”, gdy atakowano strażników granicznych? To czemu teraz nie mówicie, kiedy pała tuskowej sprawiedliwości spada na wichrzycieli podważających politykę umiłowanego rządu? Czemu się pisowskie baby z Podlasia nie wstawiacie za policją jak kopie po głowach waszych mężów? Czemu? Achacha, ekipie pana premiera i redaktorom łapiącym przekaz szybciej niż delfin wibracje w wodzie, brzuchy pękają ze śmiechu. Czego się nie śmiejecie, jak was pałują, a zaraz was wsadzą za to, że was spałowali? Starszemu pokoleniu polityczno-dziennikarskiemu musi się łezka w ręku kręcić. Tak się pisało i śmiało wtedy, gdy byli młodzi i piękni.

Powtórzę, na demonstracji żadna ze stron święta nie była, nawet jeśli wśród ludzi działali policyjni prowokatorzy. Wychodzące z tłumu i wchodzące za kordon policji młode byczki, młody łepek spanikowany, że mu kaptur zdjęli – też są na zdjęciach. Ale nie zmienia to faktu, że sprowokować się dać nie należało. Tylko że teraz władza z dumą odlicza, ilu to posadzi. Czy słychać, choć o jednym rozliczeniu policjanta? Tego, który rzucał brukiem? Tego z brodą, który ponoć miał być mężem rolniczki z telewizji, ale się rozstali i poszedł w pakowanie i agresję? Tych, którzy wciągnęli stojącego spokojnie demonstranta z flagą za swój kordon i urządzili mu tam swoją ścieżkę zdrowia, głowę wgniatając kolanem w bruk? Kiedy tak zrobiono cztery lata w USA cały kraj, a za nim świat zapłonął. Kiedy jednak robi to nasza odzyskana praworządność, z wolnymi mediami jako jej psem łańcuchowym, to mucha nie siada. Nie dość tego. Więcej, chcemy. Więcej. Będzie się można jeszcze więcej wykazać.

Mam tylko jedną propozycję by docenić tych, którzy tak bez wahania zakwalifikowali demonstrantów jako pisowskich lub putinowskich prowokatorów. Powinien im minister Siemoniak dać mundury, pagony i stopnie służbowe. Może w niektórych przypadkach będzie dziwnie się komponowało z szaliczkami czy fularami, ale przynajmniej łatwiej będzie odróżnić elity kraju od zwykłego pisowskiego bydła ze wsi.

 

 

Fot.: Politura studio/ h/ re

Potworki językowe w mediach nieustająco opisuje WALTER ALTERMANN: Komisja relewantna

Komisja sejmowa do sprawy afery wizowej może być wielkim wydarzeniem. Także dlatego, że zarówno komisja, jak i wyzwani mówią z głowy. Czyli, mamy raj dal tropicieli wynaturzeń językowych. Na początek, w czasie posiedzenia Komisji, w dniu 28 II 2024 r., mogliśmy usłyszeć jak przewodniczący komisji, poseł Michał Szczerba anonsował pracownika polskiej ambasady w Indiach: „Został wezwany pan Damian Irzyk, konsul, na okoliczność jego pracy w ambasadzie w Mumbaju, w okresie relewantnym.”

Oczywiście znacząca większość Polaków, oglądających transmisję posiedzenia komisji nie wie co to jest „okres relewantny”. Znając rodaków, jestem przekonany, że większość z nas uznała ów „okres relewantny” za słowo groźne, świadczące jednoznacznie o przestępczej działalności konsula. Reszta Polaków z góry przyjęła, że Irzyk jest niewinny, a nawet jest męczennikiem.

Posłowi Szczerbie chodziło zapewne oto, że pan radca pracował w polskiej ambasadzie Mumbaju w tym czasie, w którym być może dochodziło do nieprawidłowości w wydawaniu polskich wiz.

Pojęciem „relewantny” określa się zdarzenie niosące skutki prawne, mające znaczenie prawne. Przykładowo, śmierć będzie zdarzeniem prawnie relewantnym, ponieważ wiąże się z pewnymi skutkami prawnymi takimi jak chociażby otwarcie spadku. Nie wiem, czy w sejmowej uchwale o Komisji jest zapisane pojęcie „relewantny”. Gdyby było, to znaczyłoby, że sejmowi prawnicy za nic mają prosty lud.

Jednakże poseł Szczerba niczym by nie ryzykował, gdyby powiedział po prostu, że pan Irzyk pracował w Mombaju w czasie, którym zajmuje się komisja. Ale poseł Sczerba nie spolszczył tego słowa, widocznie uznał, że przyniesie mu ono wiekuistą chwałę, a konsulowi wieczną hańbę.

Piłkarz spionizowany

„Piłkarz szybko się spionizował” – powiedział komentator meczu Legia – Pogoń. To piękne polskie zdanie padło podczas transmisji meczu. A chodziło o to, że piłkarz po faulu szybko wstał z boiska. Do tego już doszliśmy. Brawo dla redakcji sportowej Canal+Sport. Brawo za dobór komentatorów.

Głowa podpisała

W TVN 24 można było usłyszeć taka informację: „Węgierska głowa państwa podpisała zgodę na akcesje Szwecji do NATO”.

Jedno zdanie a dwa błędy. Pierwszy błąd jest malutki – akcesja to przystąpienie. Ale niech tam, bo się utarło w tej sprawie mówić o akcesji. Choć wolałbym, żeby mówiło się o przystąpieniu, a nawet o przyjęciu.

Drugi błąd jest duży i bardzo ucieszny. Powiedzieć, że jakaś głowa coś podpisała jest śmiesznym błędem, który wynika z napuszonego stylu, z połączenia liryki z polityką. Dlaczego nie powiedziano, że premier Wegier coś podpisał? A, bo miało być uroczyście, przełomowo i wzniośle. A wyszło tylko komicznie. Ja zresztą zawsze „w takich razach”.

 

O, wybory!

Jednego dnia w odstępie kilkudziesięciu minut, trzech partyjnych liderów popełniało ten sam przykry błąd. Panowie Kosiniak-Kamysz, Hołownia i Trzaskowski identycznie mówili, że: „Te wybory są o…”.

Na taki język nie ma zgody. Wybory bowiem to specyficzne słowo, coś jak słynna alternatywa. Przypomnę, że alternatywa może być jedna, a znaczy wybór pomiędzy dwiema możliwościami. Same natomiast wybory nigdy nie mogą być o czymś.

Wybór, wybory, wybieranie to decyzja, co kupujemy, którą z możliwych dróg pojedziemy i na kogo głosujemy. Zatem nadchodzące wybory dotyczą decyzji nas wyborców, na kogo oddamy swój głos, kogo wybierzemy na przezydenta, wójta, radnego. A w wyborach prezydenckich będziemy decydować, kogo widzielibyśmy na stanowisku najwyższego polskiego urzędnika.

 

Ergo. Liderzy partii powinni powiedzieć, że te wybory samorządowe ustanowią nowe władze w gminach i województwach. Czyli, że są to wybory pomiędzy programami różnych partii, pomiędzy – także – różnymi wizjami naszego polskiego ładu, porządku, demokracji.

Rejcykling

Ostatnio ze zdumieniem ogladałem w Polsacie audycję o ochronie środowiska. Nic nowego, ale lubię ten temat. Co jednak było zaskakujące? To, że prowadząca ów program młoda kobieta cały czas mówiła o „rejcyklingu”. I nie przeszkadzało jej, że poza nią wszyscy eksperci występujący w programie mówili „recykling”. Można powiedzieć, że z tym swoim „rejcyklingiem” była uparta, a nawet rozpierała ją duma. Chyba z tego, że zna angielski – chociaż uczeni mówią, że wymawiałoby się wtedy „risajkling”. Niestety praktyka używania i wymawiania słów obcego pochodzenia w języku polskim jest tej dziennikarce zupełnie nieznana. Zna angielski i już.

A podstawowe zasada jest taka, że przypadku słów powszechnie już używanych w polszczyźnie, trzeba wymawiać je po polsku. Tak jest też z komputerem, pendrajwem czy konsolą do gier. Udawanie Anglika w przypadku „recyklingu” jest śmieszne i prowincjonalne. Nazwiska Pani Redaktor nie zdążyłem zanotować, ale też nie chodzi o napiętnowanie konkretnej osoby, ale o zasadę.

Co zrobić z choinką po świętach?

Nie mam nic do młodych i pięknych kobiet. Jednak, gdy stacjach telewizyjnych pojawia się takich dziewczyn coraz więcej, muszę stwierdzić, że chyba nie są one angażowane przez telewizje ze względów na intelekt i zdolności do pogłębionej analizy. Niestety to wątpliwej jakości zjawisko staje się coraz bardziej powszechne.

Zapytał mnie kiedyś mój przyjaciel, wieloletni dziennikarz TVP, czy wiem o czym młode dziennikarki rozmawiają ze sobą w pracy. Nie wiedziałem. O urodzie, fryzjerach, kosmetyczkach i modzie – powiedział. Może zatem niesłusznie się czepiam, bo jednak te piękne młode kobiety jakąś wiedzę mają.

Lubię popatrzeć na piękne kobiety, bo są one oczywistą ozdobą świata. Ale niechże występują w programach o muzyce pop, poradach kosmetycznych, modzie itp… Tam straty widzów będą mniejsze. Znam jedną taką ładną panią dziennikarkę, którą na oko sprawia świetne wrażenie, ale nie powierzyłabym jej nawet – ze względu na jej intelekt – programu o tym, co zrobić z choinką po świętach.

 

 

Rys. Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: Potęga miłości Donalda Tuska

Uwielbiam, kiedy Donald Tusk mówi o miłości i szacunku. Zawsze się wtedy strasznie wzruszam. Nie ma nic bardziej ujmującego niż słowa miłości w ustach silnego mężczyzny, męża stanu.

– Miłość jest silniejsza od nienawiści (…) Umiejętność przełożenia na życie publiczne miłości, którą przeżywamy w naszym życiu rodzinnym, to coś, o czym wiemy i o czym nie musimy debatować, że to łączy wszystkich przyzwoitych ludzi, że umieć kochać to znaczy także umieć robić dobrą politykę. Że jeśli ktoś nie potrafi kochać, to będzie gotował bardzo dużo nieszczęścia ludziom, szczególnie wtedy, kiedy ma tak dużo władzy (…) My też wierzymy – i to praktykujemy na co dzień w Koalicji Obywatelskiej – że szacunek jest silniejszy od pogardy

– mówił na przykład Donald Tusk na konwencji partii Barbary Nowackiej Inicjatywa Polska.

Miłość

– Kpią z mojej „polityki miłości”, a ja radzę wystrzegać się ludzi, których jedyną miłością jest władza. Niekochanych i niepotrafiących kochać.

– skarżył się w kampanii wyborczej publikując nagranie z dwiema całującymi go małymi dziewczynkami, prawdopodobnie wnuczkami.

– Ja tego nie rozumiem, bo przecież co jest dziwnego, przecież ta miłość to nie mówimy tylko o relacjach między ludźmi, przecież jakże często mówimy o miłości do ojczyzny. Ja kocham moją ojczyznę Polskę bez pamięci. Nie wyobrażam sobie polityki bez miłości.

– mówił jeszcze podczas swojego expose.

Potęga miłości

No, ale nie może tak być, że miłość pozbawiona jest siły. Wtedy mogłoby powstać wrażenie słabości. Zapewne dlatego wczoraj miłość Donalda Tuska dała odczuć swoją potęgę protestującym rolnikom i wspierającym ich członkom Solidarności.

Zaczęło się od okazania miłości i szacunku delegacji protestujących pod Kancelarią Prezesa Rady Ministrów rolników, która chciała złożyć pismo na ręce Pana Premiera. Pan Premier, choć niektórzy z protestujących twierdzili, że widzą go w oknie Kancelarii, w naturalny sposób nie znalazł czasu, a po odbiór pisma wysłał dwie urzędniczki niższego szczebla, które odebrały od rolników pismo w przedsionku budynku.

Nie zabrakło również uwiecznionych na nagraniach dostępnych w sieci, wyrazów miłości dostarczanych przez policjantów protestującym pod postacią kostki brukowej. Jakby tego było mało, w tej samej sieci można znaleźć również akty miłości Donalda Tuska wobec zatrzymanego młodego rolnika z tętniakiem, którego szuka przerażona rodzina, czy uwieczniony na słynnym już nagraniu szturm miłości wobec spokojnie zachowującego się mężczyzny z biało-czerwoną flagą. Jak również poruszające obrazy człowieka, który podczas interwencji policji dostaje ataku epilepsji. I wiele innych. Doprawdy trudno o lepsze dowody na potęgę miłości szefa Platformy Obywatelskiej.

Wzruszenie odbiera głos.

Fot.: re/h/a

HUBERT BEKRYCHT: Mój bełkot kontra niestrawny twarożek polityczny

W sprawie krytycznego wobec Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich artykułu zabrał głos szef Press, miesięcznika chwalącego media sławiące obecny rząd i ganiącego wszystkie inne. Oczywiście, że sdp. pl i piszący te słowa nie spodobali się szefowi Press. Szydziłem nieco z miesięcznika i elektronicznego rejestru sukcesów „dobrych” mediów oraz porażek mediów „złych” – nie dziwię się frustracji kierownictwa periodyku, który mój wstęp do odpowiedzi prezesa SDP Krzysztofa Skowrońskiego nazwał „bełkotem” – z tego określenia wkurzonego szefa Press jestem dumny.

Publikacja Press poświęcona była w całości zmanipulowanej przez SDPR (organizacja, która sprzyjając Jaruzelskiemu, w stanie wojennym ukradła Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich) informacji, że z powodu instalacji monitoringu w Domu Dziennikarza użytkownicy i goście budynku przy ul. Foksal 3/5 mają trudności z wejściem do środka.

Moja odpowiedź we wstępie listu prezesa SDP Krzysztofa Skowrdońskiego była adekwatna do ekscytacji Press.

STOWARZYSZENIE DZIENNIKARZY POLSKICH: Kto ryje pod domem na Foksal?

W odpowiedzi na publikację sdp.pl z 2 marca szefostwo Press wyjaśnia, że autorzy publikacji nie mogli się dowiedzieć wszystkiego, bo SDP nie odpowiada na prośby o komentarz. Nie pisze kierownictwo miesięcznika, kiedy ta próba miała miejsce. Przyznaje się tym samym redakcja miesięcznika poświęconemu m.in. dziennikarstwu, iż zasad dziennikarskich nie dopełniła i napisano bzdury. Chyba głównie na podstawie jednego źródła, czyli członka SDRP, który opisał, jak to dotyka go, że nie wita go już „uśmiechnięty portier” a nie bezduszne maszyny monitoringu.

Prezes Skowroński wysłał odpowiedź na nieprawdziwe informacje Press. I tutaj zaczął się dramat szefa periodyku. Opisuje to w takich słowach:

„Zanim zdążyłem wczytać się w odpowiedź Skowrońskiego (przyszła pocztą we wtorek), portal Sdp.pl już opublikował ten list u siebie. Towarzyszył mu z założenia chyba humorystyczny wstęp Huberta Bekrychta, naczelnego serwisu” – piszę wyraźnie poruszony szef Press jadąc po mnie jak 12 lat temu premier po nie oddanych jeszcze do użytku autostradach.

„Z nieskładnego tekstu zrozumiałem, że autor (…) udziela nam serii redaktorskich rad, po czym konkluduje: ‘Działacie, aby uśmiechnięta władza rządu 13 grudnia, była uśmiechnięta jeszcze bardziej’”.

Ano tak, tak napisałem, bo nie podobała mi się publikacja w poświęconemu dziennikarstwu miesięczniku. Publikacja łamiąca wszelkie standardy dziennikarstwa właśnie. Publikacja przemycająca pogłoski przeplatana wynurzeniami człowieka tęskniącego za PRL.

Dalej jest tylko dla mnie lepiej, bo biorąc pod uwagę trudną pisownię mojego nazwiska, redakcja nie popełnia tu błędu (dziękuję), jak to dawniej bywało. Najbardziej ucieszyła mnie bezsilność szefa Press, który pisze na koniec:

„Wciąż wolę więc myśleć, że SDP trzyma intelektualny poziom Skowrońskiego, który co prawda basuje PiS-owi, ale potrafi pisać, a nie Bekrychta, którego bełkotu nie pojąłby nawet Sasza Pastuszew – Marek Twaróg, Press.pl”.

Epitety jak epitety, ale dawno, dawno temu na moim podwórku przy trzepaku autora powitałby tylko śmiech, bo z takiego groteskowego powodu moja banda nie wytaczała armat.

Cóż zrobić, choć niechętnie, ale odpowiadam:

  1. Nie jestem po imieniu z bandytą Pastuszewem i nie wiem, czy to z sympatii, czy z innego powodu redakcja zdrabnia jego imię;
  2. Nie wzięto pod uwagę, że może celowo wstawiłem „bełkot”, aby nasi wrogowie nie zrozumieli;
  3. Dla was moje zdania o Press to „bełkot”, znam takich dziennikarzy, dla których moje określenia waszego stylu pracy to prawda;
  4. Wydaje mi się, że redakcję rozjuszyło moje odniesienie się bezpośrednio do Press: „Działacie, aby uśmiechnięta władza rządu 13 grudnia, była uśmiechnięta jeszcze bardziej”;
  5. Konwencja napisanego przeze mnie wstępu była istotnie, w założeniu, żartobliwa. Nie każdy jednak musi mieć poczucie humoru. Nawet kierownictwo Press;
  6. Po „niestety” w tytule waszego „artykułu” z 5 marca br. powinien być chyba przecinek;
  7. I to jest najważniejsze, prezes SDP odniósł jednak sukces – Press publikując odpowiedź Skowrońskiego wreszcie przyznało się do błędu. Oczywiście nieświadomie.

 

W pojedynku na krytyczne zdania o czymkolwiek i „intelektualne poziomy” i kto potrafi pisać niech zabrzmi pulitzerowska fraza szefa Press, wówczas szefa Dziennika Zachodniego:

„Rozprawiono się z Rzecznikiem Praw Obywatelskich. Prof. Adamowi Bodnarowi skończyła się kadencja, a w kwestii nowego rzecznika władza nie zamierza dogadywać z opozycją. Pat.”

Marek Twaróg, Dziennik Zachodni 15 kwietnia 2021 r.

Czyli, szach i mat. Koniec publicystyki.

I jeszcze przypowieść. Wyjaśniam szefostwu Press – to żart.Pewna hrabina dowodząc swojej odwagi kupiła sobie trzy nocniki. Złoty, srebrny i brązowy. A jak weszli ruscy to i tak się… Nie zdążyła po prostu…

 

Hubert Bekrycht

red. nacz. portalu sdp.pl

 

Mjr Hieronima Dekutowskiego, ps. „Zapora” w 1946 roku. Fot. Wikipedia

Za Zamek, za Katyń, za Sybir, za krew/Zapłaci „Zapory” piechota – TADEUSZ PŁUŻAŃSKI o mjr. Hieronimie Dekutowskim

7 marca 1949 r., został stracony, wraz z sześcioma podkomendnymi – żołnierzami WiN. Podstawą był wyrok Wojskowego Sądu Rejonowego w Warszawie, chyba najbardziej krwawego trybunału śmierci w stalinowskiej Polsce. Tak zginął Hieronim Dekutowski „Zapora”, jeden z najsłynniejszych bohaterów antysowieckiej partyzantki, najbardziej znany i poszukiwany przez szwadrony NKWD i UB żołnierz Lubelszczyzny. Dziś Poczta Polska zabija pamięć o „Zaporze” wycofując przygotowany przez siebie znaczek z podobizną Pana Majora.

W czasie niemieckiej okupacji, cichociemny, przeprowadził 83 akcje bojowe i dywersyjne. Zasłynął jako obrońca mieszkańców Zamojszczyzny przed represjami. Aresztowany we wrześniu 1947 r., podczas próby przedostania się na Zachód, wskutek zdrady. Zamordowany, po trwającym ponad rok, brutalnym śledztwie, w katowni bezpieki przy ul. Rakowieckiej w Warszawie.

Władysław Siła-Nowicki, powojenny polityczny przełożony Dekutowskiego, inspektor Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość na Lubelszczyźnie, ps. Stefan pisał o tym tak: „Około dwustu-dwustu pięćdziesięciu ludzi o wysokim poziomie ideowym, dobrze uzbrojonych i wyszkolonych, utrzymywanych w dyscyplinie, «trzęsło» połową województwa. Stan ten przypominał pewne okresy powstania styczniowego, gdy władza państwowa ustabilizowana była jedynie w dużych ośrodkach, zaś w terenie istniała tylko iluzorycznie. Oczywiście partyzantka opierała się na pomocy miejscowej ludności ogromnej większości wsi, udzielającej ofiarnie poparcia, kwater i informacji”. Dlatego komuniści postanowili ich zlikwidować.

Egzekucję mjr. Hieronima Dekutowskiego, ps. „Zapora” 7 marca 1949 r. zarządził prezes Najwyższego Sądu Wojskowego Władysław Garnowski. Powołując się na odrzucenie próśb o łaskę przez Bieruta, wniósł o natychmiastowe rozstrzelanie „Zapory” i skazanych z nim WiN-owców: kpt. Stanisława Łukasika, ps. „Ryś”, por. Jerzego Miatkowskiego, ps. „Zawada”, por. Romana Grońskiego, ps. „Żbik”, por. Edmunda Tudruja, ps. „Mundek”, por. Tadeusza Pelaka, ps. „Junak”, por. Arkadiusza Wasilewskiego, ps. „Biały”.

Garnowski, przedwojenny absolwent prawa na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie, w czasie wojny AK-owiec, ma na koncie wiele wyroków śmierci na polskich niepodległościowców. Wyrok, po rocznym brutalnym śledztwie w katowni bezpieki przy ul. Rakowieckiej 37 w Warszawie, wydał 15 listopada 1948 roku. Wojskowy Sąd Rejonowy w Warszawie w składzie: Kazimierz Obiada i Wacław Matusiewicz (ławnicy), Józef Badecki (przewodniczący). Władysław Siła-Nowicki, który był jednym z podsądnych, wspominał: „Pani Stillerowa [obrońca Nowickiego] poinformowała mnie, że przewodniczący składu Józef Badecki znany jest z bardzo uprzejmego prowadzenia rozpraw i bardzo surowych wyroków. Istotnie, sędzia Badecki, zimny morderca, był cały czas bardzo grzeczny. Od początku zresztą wszyscy byliśmy dla niego morituri…”.

Siła-Nowicki wspominał dalej, że na rozprawę ubrano ich w mundury Wehrmachtu: „Ten mundur hańbił katów, nie ofiary. I nieskończenie ważniejszym od naszego ubrania było to, co przed sądem krzywoprzysiężnym mówiliśmy podczas procesu”. Badecki też przed wojną ukończył prawo na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie, po wojnie orzekł co najmniej 29 kar śmierci wobec wrogów „ludu”.

„Był ranek. Pułkownika, który podpisywał zgody na widzenie, nie było. Siadam więc i czekam na niego, a tymczasem sekretarki, młode dziewczyny krzątały się wśród akt. Czerwone teczki – kara śmierci, zielone – wszystko inne. Biorą te czerwone teczki i jedna z nich czyta nazwisko: Dekutowski Hieronim. Jakie śmieszne imię – mówi. A mnie serce zamarło – wiem, co znaczy czerwona teczka! A więc piszą na maszynie jakieś dane o tych skazanych, ale nic poza tym nie wiem – ani kiedy, ani gdzie te wyroki mają być wykonane”.

Tak swoją wizytę w biurze przepustek na ul. Suchej w Warszawie wspominała Irena Siła-Nowicka, żona Władysława Siła-Nowickiego.

Z więziennego biura przepustek Irena Nowicka poszła do aresztu na Rakowieckiej: „Wchodzę ze strażnikiem w bramę, potem korytarzem. Obok przechodzą ludzie, niosący na noszach człowieka. Nie wiem, czy był żywy, czy umarły, ale zrobiło to na mnie okropne wrażenie. (…) Po jakimś czasie słyszymy stukot drewniaków – prowadzą więźniów. Widzę Władka. Pyta od razu: co z moimi? Odpowiadam – nie wiem, zrobiłyśmy wszystko, co było można. Przecież mu nie powiem o tych teczkach na Suchej. (…) Jak się okazało tego właśnie dnia, 7-go marca 1949 roku rozstrzelano na Mokotowie siedmiu wspaniałych ludzi, towarzyszy broni Władka. A on słyszał te strzały, żegnał się z przyjaciółmi…”.

„Pluton egzekucyjny” stanowił jeden morderca: st. sierż. Piotr Śmietański, który, wzorem sowieckim, uśmiercał skazańców strzałem w tył głowy. Ten sam oprawca zabił też innych bohaterów walki o wolną Polskę, w tym rotmistrza Witolda Pileckiego. Przy wyroku asystował naczelnik więzienia, lekarz i kapelan.

 

Pisane w świetle latarki – SZÓSTY fragment książki SERHIJA KULIDY „Bucza. Wiosenny strzał. Krótka kronika okupacji”

Średniowiecze przyszło do piwnicy. Oleksandr przytwierdza świece do betonowych ścian. Sąsiedzi używają telefonów zamiast latarek. Od czasu do czasu wpadają na siebie w ciemności… – publikujemy kolejny fragment książki Serhija Kulidy „Bucza. Wiosenny strzał. Krótka kronika okupacji”.

„Bucza. Wiosenny strzał. Krótka kronika okupacji” to książka pisarza i dziennikarza Serhija Kulidy (napisana przy współpracy z Ihorem Bartkivem), poświęcona wydarzeniom na przedmieściach stolicy Ukrainy w pierwszych dniach rosyjskiej agresji. Jest to kronika wydarzeń (dzień po dniu), których świadkami są mieszkańcy Buczy, a także – pamiętnik autora, który trzy tygodnie spędził w piwnicy swojego domu chroniąc się przed ostrzałem. Wstęp i pierwszy fragment można przeczytać TUTAJ, drugi TUTAJ, trzeci TUTAJ, czwarty TUTAJ, piąty TUTAJ.  Tytuły fragmentów od redakcji portalu sdp.pl.

3 marca 2022, czwartek

Godz. 8.00, Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, piwnica. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Rano coś już bardzo grzmi. Nauczyliśmy się już odróżniać „wyjazd” od „przyjazd”. Teraz mogę usłyszeć, co słychać z zachodu. To znaczy, oczywiście, są to Rosjanie, którzy zajęli już Borodiankę, Niemiszajewo oraz inne wsie i weszli do Worzela. Stamtąd strzelają.

Chłopcy z sąsiedztwa, którym udało się już przeprowadzić rekonesans, mówią, że w Buczy słychać strzały z broni automatycznej. Barbarzyńcy próbują więc zdobyć miasto…

Godz. 10.13, Bucza, ul. Energetyków 12, Urząd Miasta Bucha. Z pamiętnika Serhija Kulidy

W tajemnicy przed Tamarą postanowiłem dowiedzieć się, jak wygląda sytuacja w Urzędzie Miasta. Udałem się tam ostrożnie, kryjąc się w cieniu okolicznych domów. Ani jednej żywej duszy na ulicy. Jakoś mroźno i wilgotno. Przelatuje mały, mokry płatek śniegu. I niespodziewana cisza… No, prawie…

Zerkam ostrożnie zza rogu Urzędu Miejskiego i widzę przy wejściu pięciu mężczyzn ubranych w ukraińskie mundury. Obserwuję, jak mówią do swojego smartfona, że ​​„nad miastem Bucza wisi ukraińska flaga” i podnoszą ją na maszt.

Z radości pobiegłem, kulejąc, do domu, aby przekazać dobrą nowinę – nasze miasto zostało wyzwolone. Ale nie zdążyłem się podzielić się „dobrymi wiadomościami”, ponieważ rakiety zaczęły gorączkowo latać nad domem.

Nieco później Roma przeczytała na portalach społecznościowych wiadomość, że hordy wkraczają do Buczy z różnych stron. Mam pytanie: co to było z tym podniesieniem flagi? Czyżby Bucza została „wyzwolona” tylko na dziesięć, piętnaście minut, a potem dostała się ręce kacapów? Co to jest? Głupi pijar? Próbowali podnieść morale? Jak mawiała Ninusia, gdy była nastolatką: „Jesteś dziwny!”

Godz. 19.32, Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, piwnica. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Nastrój wszystkich jest, delikatnie mówiąc, zły. Sąsiedzi, podobnie jak my, weszli do swoich podziemnych „kabin” i niemal szeptem omawiają sytuację. Jasne, że można się spodziewać nieproszonych gości…

Doświadczona Tatiana, o której już wspomniałam, spaceruje wśród ludzi i radzi, aby w miarę możliwości chować zagraniczne paszporty i kosztowności w jakiejś kryjówce. Może ona ma rację.

Nagle to przerażające oczekiwanie zostało przerwane przez zięcia.

– Chodźcie, mama Toma i tata Seryoza, napijmy się! – Denis pocieszał się. – Zabrałem kolekcję z baru. Tak, na wszelki wypadek… Proszę… Kto ma ochotę na whisky, a może koniak, wino… Nie wstydzić się…

Co zaskakujące, propozycja zięcia zadziałała. Ludzie wyraźnie się ożywili. Tamara zaczęła szukać słodyczy, a ja „szczerze zazdrosny” (od dziesięciu lat nie piję alkoholu) zaczęłam parzyć kawę. Jak to mówią, na bezrybiu i rak ryba…

I tak dzień minął aż do wieczora. Nie bez powodu średniowieczni Europejczycy nazywali wódkę aqua vitae – „wodą życia”. A Maksym Rylski, który lubił „używać”, napisał kiedyś wiersz o następującej treści:

Nasz Kijów jest sławny

Najdroższe nam:

Jest też aqua vita,

Znajduje się tu także świątynia nauki.

4 marca 2022, piątek

Godz. 9.20, Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, lokal nr NN. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Wszystko więc wskazuje na to, że Bucza jest okupowana. Nie mogę uwierzyć, że to napisałem. Jakie skur…

Dawno, dawno temu moja babcia Hanna, jeśli pojawiały się jakieś kłopoty życiowe, powtarzała: „Aby tylko wojny nie było”. Ja, nastolatek, nie zwracałam zbytniej uwagi na jej wypowiedzi. I teraz zrozumiałem, co moja babcia miała na myśli. To upokarzający stan, kiedy zostaje się pozbawionym możliwości wpływania na otaczające nas wydarzenia, kiedy życie nasze i bliskich zależy od okoliczności, nastroju czy „dobrej woli” jakiegoś rosyjskiego kretyna, który potrafi zastrzelić człowieka dla zabawy lub tortury…

Z krążących po mieście informacji o barbarzyńskim charakterze Rosjan już wiadomo, że ich jednostki przypominają Sonderkommando, a Ukraińcy w ich rozumieniu (Putin wielokrotnie to podkreślał w zawoalowany sposób)  to podludzie. Gorsza rasa. A teraz Rosja przystąpiła do „ostatecznego rozwiązania kwestii ukraińskiej”. Podobnie jak naziści eksterminowali Żydów podczas II wojny światowej.

Mam przeczucie, że może nas czekać coś na wzór Holokaustu. Przypomnijcie sobie choćby Baturyn z listopada 1708 roku, gdzie Rosjanie na rozkaz Piotra I bezlitośnie wymordowali ponad 10 tysięcy Kozaków i mieszczan.

Pogrzebałem w swoich notatkach i znalazłem wymowny cytat Mykoły Markewicza o „Rzezi Baturyna”. Historyk napisał, że osobista straż kozacka hetmana, serdiukowie, zostali częściowo wycięci, częściowo związani linami w jeden tłum… Mieńszykow polecił katom rozstrzelać; wojsko, wszędzie i zawsze gotowe do grabieży, rozproszyło się po domach zwykłych ludzi i nie odróżniając niewinnych od winnych, eksterminowało spokojnych obywateli, nie oszczędzając ani kobiet, ani dzieci. Zwykła śmierć sama w sobie polegała na ćwiartowaniu żywych, obracaniu ich i przebijaniu, a następnie wymyślono nowe rodzaje męki, których wyobrażenie budzi przerażenie.

I czy tylko w Baturynie „wielcy Rosjanie” dopuścili się nieludzkich zbrodni?…

Jestem pewien, że nietrudno zdać sobie sprawę, że kacapy pokażą na Ukrainie swoją prawdziwą naturę i w pełni zamanifestują bestialską istotę „ruskiego miru”.

I wtedy przypomniały mi się słowa wiersza, w którym jego autor Jewhen Jewtuszenko pytał: „Czy Rosjanie chcą wojen?” Dziś odpowiedź brzmi: tak.

Godz.13.00, Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, piwnica. Z pamiętnika Serhija Kulidy

– Na podwórko – ani kroku – rozkazuje mi Tamara. – Ludzie mówią, że Rosjanie szaleją. Potrafią strzelać za nic…

Obiecuję, że będę posłuszny. Ale bądź mądry, mój zawód pozostawia ślad w charakterze. Zawsze muszę być „wtajemniczony”…

W domu zabrakło prądu, ogrzewania i gazu.

Średniowiecze przyszło do piwnicy. Oleksandr przytwierdza świece do betonowych ścian. Sąsiedzi używają telefonów zamiast latarek. Od czasu do czasu wpadają na siebie w ciemności.

Posiadamy również mały zapas świec. Ponadto Tamara zorganizowała kuchenkę na naftę. Siedzimy w półmroku pod stłumionymi eksplozjami, pogrążeni w myślach. Czasem pod wpływem chwili rozmawiamy o błahych rzeczach.

Żona ubolewa, że można było wyjechać. Milczę, bo czuję się winny…

Ledwo widzę, co przed chwilą napisałam w notesie. Jest za ciemno…

Godz.18.30, Bucza, bulwar Leonida Biriukowa nr 2, supermarket „Silpo”. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Poszła plotka, że ​​„Silpo” zostało otwarte. To tylko trzysta metrów od naszego domu, postanowiłem więc udać się do supermarketu. Tamara kategorycznie się temu sprzeciwiała, ja jednak uparłem się przy swoim zdaniu – rezerwy nie pozwolą nam długo wytrzymać. Choć w lodówce, która już nie działa, zostało jeszcze trochę mięsa, ryb i kiełbasy przechowywanych na „czarną godzinę”. Żona narzeka, ale zgadza się:

– Tylko bądź ostrożny. Błagam cię…

Wziąłem torbę i wprost wzbiłem się w powietrze. Ostrożnie przeszedłem przez łuk łączący nasze podwórko z bulwarem Chmielnickiego. Rozglądając się, przebiegłem przez ulicę i na skrzyżowaniu z autostradą skręciłem w lewo, w kierunku „Grand Bourget”, gdzie znajduje się „Silpo”. Po drodze dogoniłem grupę ludzi, którzy również wybierali się na zakupy.

W pobliżu „Grand Bourget” leżał niewybuch z „Gradu”, dalej – nasz pojazd bojowy. Jakiś starzec w pobliżu „Silpo” opowiadał, że rosyjscy żołnierze wyważyli drzwi do marketu i na jego oczach weszli do środka…

Wewnątrz „Silpo” był tłum ludzi, którzy w ciemnościach zamiatali z półek wszystko, co wpadło im w ręce. Czułem się jakoś nieswojo, że tak naprawdę muszę rabować… „Teraz nie chodzi o sentymenty” – uspokoiłem swoje nadszarpnięte sumienie. Musisz przetrwać…

Do torby wrzucam kawę, herbatę, kilka opakowań różnego rodzaju płatków… Ktoś krzyknął w ciemności: „Tutaj konserwy!” Ale kiedy poszedłem w stronę skąd dochodził głos, mądrzejszych buczan było już tam pełno. Podniosłem kilka puszek „byczków w pomidorach”, które leżały na podłodze i bardzo mnie to ucieszyło. W pobliżu działu z chlebem znalazłem dwa bochenki. Zostały oczywiście zdeptane, ale były w celofanie, więc zmieniły jedynie kształt, stając się czymś w rodzaju lawaszu. I nagle – cud! Wpadam na stojak z krakersami, ciasteczkami i goframi, który nie został jeszcze splądrowany. To szczęście!

Na zewnątrz jest zimno i pada deszcz. Robi się ciemno.

Starsza kobieta po osiemdziesiątce ledwo wyciąga rower z pobliskiego „Epicentrum”.

– Babciu, po co ci on? – pyta mężczyzna. – Zaraz upadniesz gdzieś razem z nim.

– Dla wnuka – świszczy głośno staruszka, jedną ręką trzymając się za serce, a drugą mocno ściskając kierownicę jednośladu. – Na urodziny będzie…

Ale co tam babcia.. Inni z „Epicentrum” na wózkach ciągną „plazmy”, lodówki, pralki, fotele, pościel, cały asortyment… A także – co mnie po raz kolejny dziwi – zabawki. Wózki są pełne dziecięcych zabawek. Na twarzach rabusiów widać radość, a jednocześnie skupienie: „Musimy jeszcze wykonać kilka ruchów… Taki gratisik, do cholery”…

Zapaliłem i wróciłem do domu. Po drodze coś koło mnie kliknęło. Przyszło mi nawet do głowy, że trochę jakby cykada. Naprawdę to były… rykoszety od kul. Strzelali gdzieś od strony Worzela, ze znacznej odległości, więc nie trafili.

A ja, wyobraziłem sobie ten obrazek, niczym bajkowy Mikołaj z torbą prezentów i papierosem w zębach, rzuciłem się do najbliższego rowu biegnącego wzdłuż toru. Odpocząwszy chwilę, wkradłem się do domu w złowieszczym mroku. Szczęśliwy, że nie było ofiar.

W piwnicy niecierpliwie czekała jego żona.

– Już się o ciebie bałam – Toma mnie przytuliła. – Jesteś naszym żywicielem rodziny!

Pisane w świetle latarki w piwnicy.

Godz. 20.10, Bucza, Bulwar Bohdana Chmielnickiego nr N, piwnica. Z pamiętnika Serhija Kulidy

Wieczorem „bankietowaliśmy”. W oczach moich bliskich byłem bohaterem! Właściwie to czułem się upokorzona faktem, że muszę zdobywać pożywienie w tak niegodny sposób. Ale co tu można zrobić… A la guerre comme a la guerre, jak mówią Francuzi…