Sławomir Mrożek w 1958 r. Fot. PAP/CAF

Opis twórczości giganta literatury pióra PIOTRA TURLIŃSKIEGO: Sławomir Mrożek. Dramaturg (4)

Sławomir Mrożek zawsze podkreślał, że jest Krakusem, a Kraków uważał za centrum świata. A czyż można być prawdziwym „Krakowianinem” nie interesując się teatrem? Mrożek swój pierwszy obejrzany spektakl odchorował z emocji, o czym wspomina w „Baltazarze”. Później często w teatrach krakowskich bywał, co wówczas – i dzisiaj – jest obowiązkiem każdego krakowskiego inteligenta. To chwalebny obowiązek.

Mrożek grał nawet małą rolę w teatrze, mieszkał przez lata gimnazjum u Herdegenów, bo Leszek Herdegen był jego serdecznym przyjacielem. Temat teatru był więc cały czas obecny w młodzieńczym życiu Sławomira Mrożka. Później został recenzentem w krakowskim „Dzienniku Polskim”. Był też współautorem scenariusza filmu na podstawie baśni Jana Christiana Andersena. Jednak nie uważał tego scenariusza i samego filmu za sukces. Natomiast aktorski występ w dyplomowym filmie Janusza Majewskiego uważał Mrożek za dobry i pouczający.

Pierwsze poważne kroki w dziedzinie twórczości teatralnej stawiał na scenie awangardowego gdańskiego teatru Bim-Bom. Tak tamtą „sprawę” wspomina w „Baltazarze” …

BALTAZAR

Pod koniec roku (1957) pojawili się Cybulski i Kobiela. Byli w Krakowie i zaprosili mnie do drugiego programu, do teatrzyku Bim-Bom, który cieszył się rosnącą sławą wśród kabaretów w Polsce. Wczesną zimą 1958 znalazłem się w Sopocie, w Grand Hotelu. Teatrzyk Bim-Bom był międzyuczelnianym teatrzykiem w Trójmieście i pozostawał pod opieką wielu potężnych instytucji, takich jak ZMP, rada uczelni, rektorat i nieunikniona PZPR. Ale w tym czasie cenzura zelżała, prawie nie było jej widać, a Bim-Bom robił co chciał.

Teatr prowadzili Zbigniew Cybulski i Bogumił Kobiela, obaj byli zawodowymi aktorami, po krakowskiej PWST. W tamtych latach Grand Hotel był centrum towarzyskim Trójmiasta, w jego restauracji spotykali się miejscowi literaci, malarze, kompozytorzy. Wróćmy jednak do wspomnień Mrożka z „Baltazara”.

BALTAZAR c.d.

Mój tryb życia był następujący. Budziłem się około dwunastej w obszernym pokoju na drugim piętrze hotelu stojącego tuż nad morzem. Potem korzystałem z łazienki, której w Krakowie nie miałem. Następnie szedłem na śniadanie. Już podczas tego późnego śniadania zbierali się koledzy, znajomi i ludzie, których spotkałem poprzedniej nocy. (…) Moja praca polegała na siedzeniu w fotelu, na którym siedziałem, jedząc moje późne śniadanie. Przebywaliśmy w składzie: Kobiela, Wowo Bielicki, Fedorowicz, rzadziej Cybulski.

Siedzieliśmy godzinami, rozmawiając o czymkolwiek i niepostrzeżenie układaliśmy program Radości poważnej, bo taki program był z góry założony. Ten program wydawał się nam szczytem poetyckiej finezji, a w gruncie rzeczy mieścił się w ściśle określonej epoce. Przypominał chwyt publicystyczny „Socjalizm z ludzką twarzą”. Przez cały czas przysiadali się do nas różni osobnicy. Opowiadali parę nieistotnych zdarzeń, parę anegdot i znikali, ustępując miejsca kolejnym postaciom. Od czasu do czasu jeden z nas miał pomysł, opowiadał go innym, a oni najczęściej go odrzucali albo w wyjątkowych wypadkach godzili się na niego. (…) Według moich doświadczeń tak powstaje program kabaretowy.

Zbliżał się czas premiery i napięcie rosło. Z miasta dochodziły słuchy, że cała inteligencja wybiera się na premierę. Sekretariat nie mógł opędzić się od zamówień, artyści mieli coraz większą tremę. Ale największą miałem ja. Był to przecież pierwszy kabaret w moim życiu.

Gdy nadszedł uroczysty wieczór, zasiadłem – zbyt skromnie, jak się później okazało – wśród publiczności. Byłem pewien, że po zakończeniu spektaklu ktoś wywoła mnie na scenę i będę się kłaniał wśród braw, kwiatów i pięknych, a przychylnych mi kobiet.

Ale mylnie oceniłem autorską mentalność. Każdy autor tego przedstawienia chciał być pierwszy, a jeżeli to miałoby się nie udać, to mógł ostatecznie dzielić uznanie z jednym osobnikiem, no, może z dwoma, najwyżej z trzema, ale – na miłość boską – nie z czterema! Jeżeli więc któryś z nas usiadł na widowni i nie kwapił się do samodzielnego wejścia na scenę – tym lepiej dla wszystkich pozostałych.

A sukces był naprawdę wielki. Rzeczywiście nastąpiła burza oklasków, a piękne kobiety zwróciły się ku autorom, ale, niestety, nie w moja stronę. (…) Gdy tylko wysiadłem z pociągu w Krakowie, natychmiast olśniła mnie pewna myśl. Napiszę sztukę, wszystko jedno jaką, i sam będę zbierał laury. Co prawda do tej pory nie pisałem żadnej sztuki, ale tym razem miałem pewien projekt, który nijak nie pasował do opowiadania, ale na sztukę był w sam raz…

Oszałamiający debiut dramaturga

Tą pierwszą sztuką Mrożka była „Policja. Dramat ze sfer żandarmeryjnych”. Zabawne, choć też pouczające, były perypetie z jej sceniczną realizacją. Otóż Mrożek zaproponował sztukę Staremu Teatrowi w Krakowie. Po czym otrzymał od dyrektora teatru list, w którym ten przyznawał, że rzecz jest interesująca, ale niepozbawiona licznych błędów. Dyrektor widział wyjście takie: błędy, za poradą dyrektora „zostaną wykorzenione”, a sztuka będzie wystawiona pod nazwiskiem Mrożka i tegoż dyrektora.

Na szczęście Sławomir Mrożek zignorował tę szlachetną, bezinteresowną ofertę, wysłał sztukę do „Dialogu”, a Adam Tarn – ówczesny naczelny tego miesięcznika tekstów teatralnych – polecił ją Teatrowi Dramatycznemu w stolicy. „Policja” ukazała się w „Dialogu”, w roku 1958, i w tym samym roku odbyła się sceniczna prapremiera.

Sukces był niebywały. Jednego dnia Mrożek stał się powszechnie znany i ceniony. Mało tego, w ciągu dwóch lat „Policja” miał szesnaście premier zagranicznych. Naprawdę niewielu polskich autorów tak debiutowało! I tu dodajmy – i niewielu zrobiło tak wielką światową karierę.

POLICJA

W gabinecie Naczelnika Policji.

NACZELNIK POLICJI (stojąc kończy odczytywanie pisma) – … I niczego więcej, jak tylko zbrodni moich z największym wstrętem się wyrzekłszy – rządowi naszemu ze wszystkich sił , z czcią i miłością najwyższą po wsze czasy służyć i pomagać pragnę…” (siada, składa pismo)

WIĘZIEŃ – Niech pan nie chowa. Podpisuję. 

NACZELNIK POLICJI – Jak to?

WIĘZIEŃ – Po prostu podpisuję.

NACZELNIK POLICJI – Ale dlaczego? 

WIĘZIEŃ – Jak to dlaczego? Od dziesięciu lat przesłuchuje mnie pan, bada, więzi, codziennie od dziesięciu lat daje mi pan ten formularz do podpisu, a kiedy nie chcę, grozi mi pan przykrymi następstwami albo przekonuje, że powinienem podpisać. A kiedy nareszcie chcę podpisać, żeby wyjść z więzienia i służyć rządowi, to pan się dziwi i pyta, dlaczego.

NACZELNIK POLICJI – Ale tak nagle… bez przygotowania 

WIĘZIEŃ – Ja mam przełom, panie naczelniku.

NACZELNIK POLICJI – Jaki przełom?

WIĘZIEŃ – Przełom wewnętrzny. Ja już nie chcę walczyć z rządem.

NACZELNIK POLICJI – Jak to nie?!

WIĘZIEŃ – Zmęczony już jestem

NACZELNIK POLICJI – Nie spodziewałem się tego po was. Przestać walczyć z rządem! Stać się konformistą! I kto to mówi? Najstarszy więzień w kraju. (…)

WIĘZIEŃ – Mówię panu, że to już nie ma sensu. Gdybym nie był tak osamotniony ideologicznie, może bym ciągnął dalej. Ale pomyśleć, że cały nasz piękny, żyzny i spokojny kraj od dawna chwali (wstaje z miejsca na baczność) naszego Infanta i Jego Wuja Regenta. Wszystkie więzienia są puste i tylko ja, jeden jedyny… Jeżeli cały naród jest z rządem, przeciwko mnie, to coś w tym musi być. Mówiąc krótko, mamy bardzo dobry rząd i basta.

NACZELNIK POLICJI – A dlaczego to, jeśli laska, uważacie, że nasz rząd jest dobry?

WIĘZIEŃ – Panie naczelniku! Gdzie pan ma oczy! Przecież nigdy jeszcze w historii nasz kraj nie doszedł do takiego rozkwitu, jak obecnie. Z okienka mojej celi, jeżeli do niego przystawić pryczę, na pryczy postawić kubeł do góry dnem, stanąć na tym kuble i wspiąć się na palce – widać bardzo piękną łąkę, która każdej wiosny kwitnie różnymi barwami kwiecia. Otóż w porze sianokosów ma łąkę przychodzą rolnicy i koszą trawę. W ciągu ostatnich dziesięciu lat zauważyłem na ich twarzach wyraz zadowolenia, który przybiera na sile z roku na rok. Ale to jeszcze nic, panie naczelniku, Za łąką jest pagórek, a za pagórkiem, w ciągu ostatnich siedmiu lat, powstał zakład przemysłowy. Widzę komin, który często dymi.

NACZELNIK POLICJI – Jako wróg nierzetelnej informacji stwierdzam, że to jest krematorium.

Doprawdy, kiedy rozmawia się z wami w tej chwili, ma się wrażenie, że rzuciliście obarzanek na generała, a nie bombę. Czy nigdy nie przyszło wam do głowy, że (wstaje na baczność) nasz Regent, Wuj naszego Infanta (staje na spocznij) jest kretyn?

WIĘZIEŃ – (wstając z oburzeniem) Panie naczelniku!

NACZELNIK POLICJI – (hamując się) No dobrze, już dobrze! A więc to nie wy myślicie, że nasz Wuj Regent to stary zboczeniec?

WIĘZIEŃ – On? Ten czysty starzec?!

NACZELNIK POLICJI – No dobrze. Teraz proszę spojrzeć na naszego Infanta. Mały, co?

WIĘZIEŃ – Jak każde dziecko.

NACZELNIK POLICJI – Chcieliście powiedzieć: gówniarz, co?

Skąd POLICJA

Zacytowałem dość długi fragment początku sztuki, ale też jest to tak piękny tekst, że również i Państwo przeczytali go z uśmiechem – mam nadzieję.

Nie będę streszczał sztuki, powiem tylko tyle, że Sławomir Mrożek powiedział na temat państwa policyjnego – tak w Polsce, jak i na całym świecie – więcej i dogłębniej, niż niejeden z socjologów czy polityków. Mrożek nazwał rzeczy po imieniu – są państwa, które istnieją jedynie dzięki policji. I są to państwa tak bardzo policyjne, że gdy zabraknie prawdziwych więźniów politycznych, policja deleguje jednego ze swych ludzi, by grał rolę opozycji.

POLICJA jest teatrem absurdu, groteski, to pewne. Ale też jest teatrem prawdy namacalnej, doświadczonej przez autora i większość Polaków, w latach 1945-56. To nie jest teatr dla zabawy, jedynie ku uciesze. Policja bowiem rządziła państwem polskim w czasach młodości i wchodzenia w „wiek męski” autora.

Ten pierwszy utwór sceniczny Mrożka zapowiadał, że narodził się dla teatru autor, który ma społeczny słuch, rozumie nie tylko człowieka, ale także ludzi, społeczeństwo. I taki autorem Mrożek pozostał już do końca swego życia.

Emigracja

W roku 1963 Sławomir Mrożek wyemigrował, pozostał – z wycieczki Orbisu. Przez kilka lat mieszkał we w Paryżu, następnie osiadł w USA, Mieszkał także w Niemczech, Włoszech i Meksyku – na ranczo La Epifanía, w latach 1989–1996. W 1968 na łamach prasy francuskiej opublikował list protestujący przeciwko interwencji wojsk Układu Warszawskiego w Czechosłowacji, a w grudniu 1981 zaprotestował przeciwko wprowadzeniu stanu wojennego. Tym zamykając sobie drogę powrotu do Polski

Do Polski wrócił dopiero w roku 1996. W 2002 przeszedł udar mózgu, którego wynikiem była afazja. Utracił możliwość posługiwania się językiem zarówno w mowie, jak i w piśmie. Dzięki terapii, która trwała około trzech lat, odzyskał zdolność pisania i mówienia. Efektem walki z chorobą jest jego autobiografia BALTAZAR.

6 maja 2008 Sławomir Mrożek zapowiedział ponowne opuszczenie Polski i osiadł w Nicei – dla klimatu, który bardziej miał sprzyjać jego zdrowiu. Z Polski wyprowadził się dokładnie miesiąc później – 6 czerwca 2008. Zmarł nad ranem 15 sierpnia 2013 w szpitalu w Nicei.

Tu trzeba powiedzieć, że Mrożka nie dotknęła przypadłość wielu literatów – emigrantów. Nigdy nie przestał być polskim pisarzem. Mówił, pisał i myślał w języku ojczystym. Więcej – udało mu się być wielkim propagatorem polskości, podnosząc to co rodzime do rangi uniwersum. W Polsce uważano, że tworzył swoje dramaty jedynie dla Polaków. Jednak po kilku kolejnych utworach, które zaczęto grać w świecie i dla świata, okazało się, że Sławomir Mrożek jest świetnie rozumiany w „szerokim świecie”. Naprawdę, niewielu polskim pisarzom to się udało.

TANGO

W Polsce recepcja początkowych utworów scenicznych Mrożka była taka, że uważano go za komediopisarza, uważając, że Mrożek w satyryczny sposób widzi naszą polska rzeczywistość. Jednak kolejne, coraz częstsze premiery w świecie dowiodły, że dzieła Mrożka mają o wiele poważniejszy wydźwięk. To w Europie i na świecie dostrzeżono dwoistość jego dzieł. To na Zachodzie zaważono, że pod maską żartów i dowcipów Mrożka kryją się poważne, niekiedy nawet przerażające diagnozy współczesności, a nawet opinie i refleksje kondycji człowieka w ogóle.

Jednym z pierwszych dramatów Mrożka, który otworzył mu sceniczne deski w świecie było TANGO. W Polsce publiczność i krytyka, przyjęła ten utwór jako doskonałą i dowcipną wiwisekcję życia w socjalizmie. Jednak dla świata TANGO było wspaniałym dramatem opisującym upadek starych wartości i klęskę młodości, opowiadającej się za rewolucją stosunków społecznych. Takie zresztą znaczenie nadała dramatowi „rewolucja młodych” lat 1967-1969.

W Polsce na takie głębokie odczytanie musieliśmy czekać dość długo, bo dopiero Jerzy Jarocki – wielki reżyser – dostrzegł w Tangu okrutną komedię, lub też tragedię podszytą komedią. W realizacji Jarockiego „starzy” uciekają w gry i zabawy, także w sztukę, ze strachu przed ostatecznym końcem życia. Ale młody buntownik Artur także ponosi klęskę, szukając sensu życia w rewolucji, umożliwiając jedynie Edkowi, prymitywnemu lokajowi, przejęcie władzy nad światem. To telewizyjne TANGO Jarockiego było dramatem o rozpaczy i braku jakiegokolwiek wyjścia w życiu – poza paniczną ucieczką w zabawę lub rewolucję.

Premiera telewizyjnej realizacji TANGA, w reżyserii Jarockiego, odbyła się w 2015 roku, i była to jedna z ostatnich sztuk, które Jerzy Jarocki reżyserował. Niestety krytyka nasza była jedynie zdziwiona. I bardzo niewielu – tak spośród ludzi teatru, jak z publiczności i krytyki – dostrzegło metafizyczną głębię, którą w TANGU Sławomira Mrożka dostrzegł Jerzy Jarocki.

To przykre, ale być może nadal jesteśmy nastawiani na żartowanie, jak rodzice Artura? By może boimy się serio rozmyślać i mówić o sensie ludzkiego bytu? Może jest w tym jakaś nasza polska niedorosłość?

EMIGRANCI

Jednak największą sławą spośród prawie czterdziestu scenicznych utworów Sławomira Mrożka cieszą się nieustannie EMIGRANCI. Ten niezwykle „minimalistyczny” dramat, bo ograniczony jedynie do dwóch antagonistycznych postaci, przedstawia tragiczny świat emigrantów. Obaj oni – inteligent i chłop, może robotnik, pochodzą z jakiegoś biednego kraju i żyją „w trzewiach” bogatego świata. Gnieżdżą się obaj w jakiejś piwnicy. Są obcy i nawet nie liczą na zostanie obywatelami tego kraju, do którego przybyli. Są w zupełności wyalienowani.

Inteligent wyjechał ze swojej ojczyzny, w poszukiwaniu wolności, chłopo-robotnik dla pieniędzy. Obaj są jednak równie nieszczęśliwi i obaj są skazani na porażkę. Mrożek – z przypisaną sobie przewrotnością – przez większą część utworu pozwala widowni bawić się mentalnością, światem duchowym i prostactwem chłopo-robotnika. Po to, by w finale ujawnić, że ów prostak ma jednak bogate, choć nieujawniane światu, bogate wnętrze. Sztuka kończy się rozpaczliwym płaczem obu bohaterów, bo obaj są rozpaczliwie przegrani.

We współczesnym świecie, w którym emigracja jest wielkim problemem, sztuka Mrożka znalazła i nadal znajduje teatry, chcące ją grać.

Dlaczego Mrożek?

Sławomir Mrożek miał wyczucie problemów świata. Jednak niczego nie kopiował, w niczym nie był tym kolejnym, który podejmuje problemy. Zawsze był pierwszy i oryginalny. Na tym także polega jego wielkość.

Dlaczego polecam czytanie tego co napisał Sławomir Mrożek?  Polecam dosłownie wszystko, co wyszło spod pióra Mrożka. Naprawdę warto, a może nawet trzeba. Bo nauki i refleksji nigdy dość.

 

Spotkanie z Elżbietą Królikowską-Avis w Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL

Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL serdecznie zaprasza w środę 29 marca o godz. 18.00 na spotkanie z cyklu „Widzenie na Rakowieckiej”. Gościem Michała Gruszczyńskiego będzie Elżbieta Królikowska-Avis (d. Nagrodzka), działaczka opozycji antykomunistycznej, w latach 70. więziona w Areszcie na Rakowieckiej, wieloletni członek Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.

Elżbieta Królikowska-Avis – publicystka, pisarka, tłumaczka, wieloletnia korespondentka w Londynie. Absolwentka filmoznawstwa na Uniwersytecie Łódzkim. Brała udział w wydarzeniach Marca ’68 w Lodzi. Od października 1968 roku – członek organizacji niepodległościowej RUCH.  Uczestniczyła w konspiracyjnych spotkaniach dyskusyjnych i operacyjnych oraz w dwóch podziemnych zjazdach członków RUCHU w Warszawie. Przepisywała i kolportowała pisma „Biuletyn” i „Wiadomości”. Była łączniczką ośrodków łódzkiego i warszawskiego. Pozyskiwała nowych członków i zbierała składki na działalność organizacji.

Zaangażowana w akcję podpalenia Muzeum Lenina w Poroninie – jako sygnał niezadowolenia społeczeństwa z hucznie obchodzonej setnej rocznicy urodzin Lenina. W czerwcu 1970 roku aresztowana, a potem skazana na 2 lata więzienia. Była więziona na Rakowieckiej, potem w tzw. Toledo na warszawskiej Pradze, w bydgoskim Fordonie i Areszcie Śledczym w Lodzi. W stanie wojennym, za działalność w „Solidarności” została zweryfikowana negatywnie i wyrzucona z pracy. Wciąż aktywna zawodowo jako publicystka, broadcasterka i ekspert ds. brytyjskich, działa także w Formacji Niepodległościowej, zrzeszającej byłych działaczy opozycji PRL.

Laureatka nagrody im. Karola Irzykowskiego  za książki „Śladami Bunuela” i „Opowieści kina metyskiego” (1989) oraz wyróżnienia im. Kazimierza Dziewanowskiego Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich za publikację „Róg Piccadilly i Nowego Światu  (2015). Odznaczona przez Prezydenta RP Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski „za wybitne zasługi na rzecz przemian demokratycznych w Polsce”, Krzyżem Wolności i Solidarności oraz Krzyżem za Zasługi dla Niepodległości.

 

Konkurs dziennikarski Wielkopolskiego i Lubuskiego Oddziału SDP

Wielkopolski Oddział Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich  we współpracy z Lubuskim Oddziałem SDP ogłasza konkurs o Nagrody Dziennikarskie 2023  w  następujących kategoriach:

  • Nagroda Główna WO SDP
  • Nagroda Virtuti Civili
  • Nagroda im. Wojciecha Dolaty
  • Nagroda dla Młodych Dziennikarzy im. Wojciecha Cieślewicza

Termin nadsyłania zgłoszeń – 30 kwietnia 2023 . Od bieżącego roku Nagroda dla Młodych Dziennikarzy nosi imię 29-letniego dziennikarza „Głosu Wielkopolskiego”, który 13 lutego 1982 r. został śmiertelnie pobity przez ZOMO. Fundatorem i patronem  tej nagrody jest NSZZ „Solidarność” Region Wielkopolska. Fundatorem Nagrody Głównej i pozostałych jest Zarząd WO SDP.  W konkursie w w/w kategoriach mogą brać udział dziennikarze prasowi, radiowi, telewizyjni, internetowi, którzy są związani zawodowo z Wielkopolską i/lub Województwem Lubuskim lub publikują materiały dziennikarskie na tematy związane z Wielkopolską lub Województwem Lubuskim.

W tym roku także Zarząd Wielkopolskiego Oddziału SDP przyzna po raz drugi  specjalne wyróżnienie –  Laur WO SDP  dla dziennikarza, którego praca na przestrzeni lat wyróżnia się ze względu na szczególne przestrzeganie etosu dziennikarza oraz zawodowy warsztat i dorobek.

Nagroda Główna WO i LO SDP , jak co roku, zostanie przyznana za najciekawszy, najbardziej wartościowy materiał dziennikarski, poruszający najbardziej aktualne i najistotniejsze problemy społeczne i polityczne. Nagroda Virtuti Civili zostanie przyznana za szczególną odwagę dziennikarza w podejmowaniu i realizacji trudnych oraz społecznie ważnych tematów. Nagroda im. Wojciecha Dolaty zostanie przyznana osobie, której dziennikarstwo wyróżnia się szczególną rzetelnością i fachowością. Nagroda dla Młodych Dziennikarzy zostanie przyznana autorom poniżej 35 roku życia.

W konkursie dziennikarze mogą zgłaszać się sami, mogą być zgłaszani przez redakcje lub przez dziennikarzy – członków WO i LO SDP oraz instytucje i organizacje za zgodą i wiedzą zgłaszanego dziennikarza. Zgłoszenia elektroniczne dziennikarzy należy przesłać elektronicznie na adres: [email protected] .

Regulamin konkursu TUTAJ.

Karta zgłoszenia TUTAJ.

Specyfikacja techniczna TUTAJ.

Szczegółowe informacje dostępne są na stronie : wielkopolska.sdp.pl

Jak walczyć z fake newsami? Nowy numer „Forum Dziennikarzy”

Nowy numer „Forum Dziennikarzy” poświęcony jest projektowi realizowanemu przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich i Ministerstwo Spraw Zagranicznych StopFake PL. W jaki sposób jest on realizowany, jaki jest jego zasięg i jak ważny jest obecnie, gdy toczy się wojna na Ukrainie napadniętej przez Rosję – to wszystko znajdziecie w najnowszym, pierwszym w tym roku, wydaniu naszego pisma.

Wojna na Ukrainie ma wpływ na relacje międzynarodowe na całym świecie – również w Kurdystanie o czym pisze Maria Giedz.

Piotr Boroń w swoim poradniku medialnym pokazuje obowiązujące tendencje i przestrzega przed niebezpieczeństwami jakie oferują współczesne media. W innym materiale przypomina żurnalistom o zapomnianym patronie ich profesji.

Jak zwykle czytelnicy „Forum Dziennikarzy” znajdą jeszcze inne interesujące materiały.

Miłej lektury życzy

Andrzej Klimczak

redaktor naczelny „Forum Dziennikarzy”

 

E-WYDANIE DO POBRANIA TUTAJ

 

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego

 

 

Fot. arch./ re/ h

TADEUSZ PŁUŻAŃSKI: Grabowski kontra historia

Znany z antypolskich fobii prof. Jan Grabowski zabrał głos w sprawie kłamstw na Wikipedii. Domaga się jeszcze większego „zlewaczenia” tej zdominowanej już teraz przez postępową lewicę encyklopedii internetowej.

– Artykuły Wikipedii na temat Holokaustu w Polsce minimalizują polski antysemityzm, wyolbrzymiają rolę Polaków w ratowaniu Żydów, insynuują, że większość Żydów popierała komunizm i spiskowała z komunistami, by zdradzić Polaków (Żydokomuna lub judeobolszewizm), obwiniają Żydów za ich własne prześladowania i wyolbrzymiają żydowską kolaborację z nazistami – czytamy słowa Grabowskiego.

Przypomnijmy, że prof. Jan Grabowski ze swojej „radosnej” twórczości jest znany od dawna. W książce „Dalej jest noc”, sygnowanej przez Centrum Badań nad Zagładą Żydów, Grabowski, razem z Barbarą Engelking postawił tezę, że w czasie II wojny światowej „dwóch spośród każdych trzech Żydów poszukujących ratunku zginęło – najczęściej za sprawą swoich sąsiadów, chrześcijan”. A to, że tej tezy nie można udowodnić…

Z kolei w 2018 r. chciał zablokować wystawę Instytutu Pamięci Narodowej zorganizowaną razem z Ambasadą Polski w Ottawie i tamtejszą uniwersytecką Slawistyczną Grupą Badawczą. Wystawa nosiła tytuł: „Polacy ratujący Żydów”.
Grabowski, który wykłada na ottawskim uniwersytecie, w liście do władz uczelni uprzejmie doniósł, że Instytut zajmuje się „zniekształcaniem, w sposób radykalny, polskiej narodowej świadomości historycznej”. „Trzeba powiedzieć: dość! Nie można pozostać obojętnym, gdy ludzie, którzy chcą karać więzieniem wyłamujących się z głównego nurtu uczonych, ludzie, którzy dławią wszelkie dyskusje i są pełnomocnikami nacjonalistów, rządzących Polską, próbują uczyć nas historii”.

Nacjonalistami ma być polska władza, a pełnomocnikami nacjonalistów – naukowcy z Instytutu Pamięci Narodowej. Grabowski zaapelował do swoich studentów oraz do Żydów z Ottawy, by „przyszli i wyrazili swój sprzeciw wobec jakichkolwiek prób zniekształcania historii ludobójstwa europejskich Żydów.”

W liście do władz swojej uczelni napisał dalej: „Jednym z najbardziej szkodliwych aspektów »polityki historycznej« promowanej przez IPN na arenie międzynarodowej jest uporczywe dążenie by celebrować polskich „Sprawiedliwych wśród Narodów Świata”, czyli Polaków ratujących Żydów w czasie okupacji. Ci odważni ludzie są używani przez IPN instrumentalnie, w celu przykrycia o wiele mniej chwalebnych czynów dużej części polskiego społeczeństwa, które na różne sposoby brało udział w niemieckim planie ludobójstwa. Fakt, że tysiące polskich Żydów zostało zamordowanych lub zadenuncjowanych Niemcom przez swoich polskich sąsiadów, jest w całości usunięty z polskiej narracji”.

Na tym ma polegać coś, co nazwano tzw. „nową polską szkołą historii i Holocaustu”. Wspomniana książka „Dalej jest noc” ma być tej szkoły sztandarowym dziełem. Nowa szkoła – zapewne tak. Ale polska? Przecież Polaków przedstawia w złym świetle.

W końcu, „do zaprzestania szkalowania Narodu Polskiego” wezwała Grabowskiego Reduta Dobrego Imienia. W oświadczeniu RDI, podpisanym przez 134 polskich naukowców, czytaliśmy: „Działalność Jana Grabowskiego nie tylko nie przyczynia się do poznania prawdy, ale jest też rozsadnikiem kłamstwa w międzynarodowym życiu publicznym i naukowym, a więc jest sprzeczna z powołaniem naukowca”.

Co na to Grabowski? Nie tylko nie zaprzestał „szkalowania Narodu Polskiego”, ale – na łamach portalu Jewish.pl. – szkalowanie zarzucił Reducie i… pozwał ją. Reprezentujący go prawnicy podważyli „rzekomo szkalujący i nieprzychylny stosunek profesora wobec Polski i Polaków, który wyrażać ma się poprzez publikowanie wyników badań nad Holokaustem i zbrodniami popełnionymi przez Polaków na Żydach podczas II wojny światowej”. Czyli w tezach Grabowskiego nihil novi sub sole.

Jan Grabowski, prócz tego, że szczyci się tytułem profesora Uniwersytetu Ottawskiego, jest zatrudniony w Polskiej Akademii Nauk (Centrum Badań nad Zagładą Żydów). Można go śmiało nazwać kontynuatorem/następcą Jana Tomasza Grossa.

Rysuje Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: Żal mi Barta Staszewskiego. Naprawdę

Na świecie upowszechnił się mit o tzw. „strefach wolnych od LGBT” w Polsce.I nie w żadnej tam przenośni, tylko na wzór stref „judenfrei” w III Rzeszy i na terenach okupowanych przez Niemców podczas II Wojny Światowej.

Są ludzie, którzy wyobrażają sobie, że w Polsce istnieją „strefy”, do których nie mają wstępu lesbijki, geje, biseksualiści i transseksualiści. Nie jest do końca jasne jak wyobrażają sobie „weryfikację” na granicy „strefy”.

Bart Staszewski

Do implementacji tego fake newsa w międzynarodowej opinii publicznej przyczynił się twórca jednego dzieła, tabliczki z napisem „strefa wolna od LGBT”, Bart Staszewski. Ten podopieczny Fundacji Obamy jeździł ze swoją tabliczką do gmin i miasteczek, które podjęły prorodzinne uchwały różnego rodzaju (ani jedna nie zawiera zapisów o jakichś „strefach”, niektóre sprzeciwiają się ideologii LGBT, żadna nie ma skutków prawnych), przykręcał ją do znaków drogowych z oznaczeniami miejscowości, robił zdjęcia i puszczał w eter. Oczywiście wyglądało to jak oznaczenie autentycznej „strefy”. Staszewski coś tam czasem bąkał o „performansie”, ale w międzynarodowej przestrzeni publicznej funkcjonowały już tylko zdjęcia, płomienne przemówienia Biedronia na ten temat w Parlamencie Europejskim i plotka urastająca szybko do rozmiaru „faktu medialnego”.

Niestety miało to również konsekwencje praktyczne. Mieszkańcy miasteczek określonych jako „strefy wolne od LGBT” spotykali się z hejtem i niechęcią i to przecież nie tylko w Polsce. Mało tego, oskarżane o „homofobię” samorządy traciły konkretne dotacje liczone w milionach. Zaprzedane Gazecie Wyborczej powtarzającej „tezy” Staszewskiego sądy orzekały na korzyść „performera”, minister podobno konserwatywnego rządu Waldemar Buda, pisał do samorządów, że powinny ze swoich prorodzinnych uchwał zrezygnować. A Komisja Europejska, nasza kochana Komisja Europejska wszczęła przeciwko Polsce… tzw. postępowanie naruszeniowe.

KE zamyka postępowanie

No i słuchajcie ta nasza Komisja Europejska sobie teraz to postępowanie po cichutku zamyka. Jednocześnie nie słychać, żeby ktoś przepraszał mieszkańców lżonych samorządów. Nie słychać, żeby ktoś miał im zwrócić ich pieniądze. Nikt nie prowadzi na świecie kampanii wyjaśniającej, że w Polsce nie ma żadnych „judenfrei”, a sądy, gdyby tak komuś przyszło do głowy pozwać Staszewskiego, zapewne wymyśliłyby jakiś rebus, żeby się „aktywiście” krzywda nie stała.

Można się wściec. I nikt się nie ma prawa dziwić. Ja jednak oprócz tego przepełniony jestem jakimś zażenowaniem i litością dla tego nieszczęsnego człowieka, który w jakimś sensie zaprzedał dusze diabłu dla pięciu minut sławy. I dziś, mało komu potrzebny, być może, o ile były w nim jakieś szczere intencje, siedzi w kącie i zadaje sobie pytanie – czy jego akcja zwiększyła poziom sympatii dla środowisk, które chciałby reprezentować, czy raczej mocno obniżyła?

 

Jan Matejko, Bitwa pod Grunwaldem, 1872-76, (fragment)

WALTER ALTERMANN: Kibice vel kibole, walka młodych, czy problem społeczny?

Żubardź to dzielnica Łodzi, niezbyt bogata, ale też nie nędzna. Są tam głównie czteropiętrowe bloki z czasów Gierka, i trochę dziesięciopiętrowców, które mają ten kuszący urok że dwie boczne ściany są idealnym miejscem do mazania sprayem. I to wykorzystują kibice piłkarskiej drużyny ŁKS, bo to jest zachód miasta. Na wschodzie zaś królują kibice Widzewa. Walka między nimi jest kilkudziesięcioletnia i zażarta. Typowym przykładem ostrej walki na bazgroły jest taki tekst: „Gdzie macie oprawę? K…wy z Widzewa?”

Czym jest oprawa? Ano są to race, wnoszone na stadiony nieleganie i tam odpalane w czasie meczy. Są to również banery z tekstami obrażającymi przeciwnika i policję. Wychodzi na to, że ponieważ Widzew obecnie jest oczko wyżej, bo gra w ekstraklasie, a ŁKS w I lidze, to kibice ŁKS uważając, że mają lepszą „oprawę”, są – we własnym mniemaniu – i tak w sumie lepsi.

Ostatnio jednak coś się zmienia. Na jednym z bloków przez lata bił w oczy wielki napis: „Śmierć Widzewowi”. Teraz jednak ktoś zamalował „Widzewowi”, a nad zamalowanym miejscem napisał „Putinowi”. Nie wyciągałbym jednak wniosków, że kibice są już rozumni i patriotyczni. Oni po prostu muszą komuś życzyć śmierci. Inny napis ma już bardzo polityczny charakter: „Na Żubardziu bez zmian. Śmierć kapitalizmowi!”.

I tak toczy się nasz światek. Państwo rozmawiają górnolotnie, a lud wie swoje i ma swoje zabawy. Ostatnio kibice ŁKS zniszczyli dwa dobre, wysokiej klasy artystycznej murale poświęcone Widzewowi i Włodzimierzowi Smolarkowi, wielkiemu zawodnikowi reprezentacji i Widzewa. Więc przestrzegałbym tych, którzy widzą w kibicach szczerych patriotów, bo psychologowie twierdzą, że kibice – albo kibole – rekrutują się z rodzin z kłopotami. Jest to zatem młodzież głęboko sfrustrowana. Oni czują się społecznie odrzuceni i nie widzą dla siebie perspektyw. Więc „w ramach odwetu” bazgrzą, niszczą i życzą innym śmierci. Chcą tymi zachowaniami rozpaczliwie zwrócić na siebie uwagę. Biedni młodzi ludzie.

W Łodzi nie jest najgorzej, jeśli chodzi o kiboli. Łódź to jednak nie Warszawa czy Kraków, gdzie kibole ganiają się z maczetami, nożami i nunczaku. No, ale Łódź nie jest już drugim miastem w Polsce.

Ostatnio w tramwaju, mimowolnie – bo mówili bardzo głośno –  podsłuchałem rozmowę takich dwóch nastolatków. Pierwszy mówi, bardzo podniecony, niemal radośnie:

– Dali mi kuratora!

– W du..ie. Mam kuratorkę dwa lata i jeszcze u nas nie była.

– A ty u niej?

– Co ty! Ja się ze starymi babami nie zadaję.

Kuratorzy

Kurator młodocianych ma z założenia opiekować się młodymi ludźmi, którzy nie mogą odnaleźć dobrej drogi życia. Ci młodzi najczęściej pochodzą z rodzin dysfunkcyjnych, biednych, pijących, czyli z dużymi kłopotami. Więc młodzi niejako dziedziczą kłopoty rodziców.

Ale państwo – teoretycznie – ma na ratunek właśnie kuratorów. I państwo nasze myśli tak – jeżeli abstrakcyjny byt może myśleć – już tam kuratorzy załatwią ten poważny społeczny kłopot. Niestety, jest to fikcja. W praktyce jest tak, że jeden kurator ma zbyt dużo podopiecznych i naprawdę nie wie co z nimi robić, poza sprawdzaniem, czy delikwent uczęszcza – mniej więcej regularnie – do szkoły.

Nie wiem dlaczego państwo nasze nie idzie drogą, która sprawdza się chociażby na Wyspach Brytyjskich. Tam kurator znajduje dla podopiecznego kursy zawodowe, lokuje go w grupach zainteresowań, takich jak choćby grupy rekonstrukcyjne, zapisuje go nawet do kółek szachowych, prowadza do teatrów. Krótko mówiąc – kurator stara się poszerzyć podopiecznemu horyzonty tego świata, pokazując mu różne możliwości życia społecznego, żeby taki chłopak nie żył w przekonaniu, że całe swe życie musi spędzić tak, jak jego rodzice. No i tam kurator naprawdę przejmuje się swą pracą. I tam nie ma lipy, która u nas jest drzewem narodowym.

Problem z „niedopasowanymi” jest bardzo duży i nic nie wskazuje, żeby się kiedykolwiek sam z siebie rozwiązał. Owszem, przyczyny takiego stanu rzeczy są osobnicze, ale też i ogólne, społeczne. Przypatrzmy się mechanizmom rządzącymi społecznościami, które odkrył Florian Znaniecki, wybitny polski uczony.

Florian Znaniecki

Nasz dziewiętnastowieczny uczony uchodzi za jednego z ojców polskiej socjologii. Większą część swego naukowego życia spędził w USA, gdzie badał też polską emigrację. Doszedł w tym obszarze do bardzo poważnych wniosków, które i nas powinny zainteresować. Znaniecki uważał, że emigranci mają problem do trzeciego pokolenia. Według niego pierwsze pokolenie emigrantów – tych, którzy przenieśli się z Polski do USA – fizycznie żyje w USA, ale mentalnie, duchowo nadal są w Polsce. Słabo uczą się angielskiego, nie przyswajają sobie miejscowej kultury i obyczajów – i tak dożywają ostatnich dni na obczyźnie, która nie stała się ich nową ojczyzną.

Drugie pokolenie emigrantów ma większy kłopot niż ich rodzice. Synowie i córki emigrantów nie wiedzą kim są, kim mają być. W domu bowiem mówiło się po polsku, w domu rodziców wisiały święte obrazy sprowadzone z Polski, w domu panowała tradycja polska, tak co do kościoła jak i świąt kościelnych. Rodziców – tak naprawdę nie interesował Ameryka, oni żyli właśnie na obczyźnie – wyobcowani, obcy miejscowym. Ich dzieci znają już Amerykę, ale znają słabo. Drugie pokolenie nie wyniosło z domów wzorców zachowań typowych dla Amerykanów. Więc jest rozdarte i zagubione. To z drugiego pokolenia emigrantów – nie tylko polskich – rekrutowały się szeregi gangów i bandytów.

Trzecie pokolenie zna już dobrze Amerykę. I ono ma szanse na zadomowienie się, na znalezienie sobie drogi do swojej „amerykańskości”. Pod jednym warunkiem – że ktoś im pomoże. I w USA państwo tę pomoc dla trzeciego pokolenia emigrantów zaoferowało, uruchamiając wiele programów socjalnych, adaptacyjnych, tak w szkołach, jak i poza nimi.

Piszę o tym, bo diagnoza, teza Znanieckiego odnosi się także do Polski, do naszej emigracji wewnętrznej

Nasi rodzimi emigranci

Mało kto sobie zdaje sprawę, że obecnie większość mieszkańców dużych polskich miast stanowią emigranci drugiego, lub trzeciego pokolenia. W 1945 roku Warszawa była bezludna, Kraków liczył raptem 200 tysięcy ludzi, w Łodzi mieszkało około 300 tysięcy osób. Już po 1945 roku zaczęła się wędrówka „ze wsi do miast”. I ta wędrówka trwa do dzisiaj.

Co prawda spora część współczesnych emigrantów, ze wsi i małych miasteczek, do dużych miast to ludzie wykształceni. Ale przecież nie wszyscy. Większość stanowią nadal – tak jak w przeszłości – robotnicy i niższy personel administracyjny. I znowu – tak jak zauważył Znaniecki – ci pierwsi przybysze do miast ciągle mentalnie żyją tak, jak żyli tam skąd przyszli, i z nimi nie ma kłopotów, ale już drugie i trzecie pokolenie ma spore problemy. Czy ktoś im instytucjonalnie pomaga? Nie zauważyłem.

Patologia i chuligaństwo

Oto tekst, który naklejono na wszystkich drzwiach wejściowych bloków pewnego warszawskiego osiedla. Nazwy osiedla nie podaję, albowiem sprawa jest natury bardzo delikatnej i grożącej zdrowiu mieszkańców tegoż osiedla. Niemniej tekst jest interesujący i dlatego go przytaczam, zachowując pisownię oryginału:

Przepraszamy

W imieniu wszystkich uczniów, którzy zawinili w ostatnich incydentach odbywajacych się na osiedlu (tu nazwa osiedla), chcielibyśmy przeprosić wszystkich mieszkańców osiedla za nasze nie mądre zachowanie oraz wprowadzanie niepokoju w Państwa życie. Chcielibyśmy również zadeklarować iż taka sytyacja nie będzie miała nigdy więcej miejsca oraz będziemy uczulać innych uczniów o nie przybywaniu na przerwach pod blokami mieszkańców, aby takie incydenty nie miały więcej miejsca i żeby każdy z nas żył spokojnie własnym życiem. Nie będziemy więcej szerzyć patologii i chuligaństwa na osiedlu (tu nazwa osiedla)!

Z poważaniem

Uczniowie którzy zawinili mieszkańcom.

Rzecz w tym, że ucznowie pobliskiej, dla osiedla, szkoły zawodowej na dużych przerwach gormadzą się na kawałku placu pomiędzy blokami i tam biją się z zapamiętaniem. Po czym wracają na lekcje.

Nie wierzę, żeby którykolwiek z uczniów sam wpadł na pomysł przeproszenia mieszkańców osiedla za zakłócanie ich spokoju. Najprawdopodobniej stało się tak na skutek interwencji policji, informowanej o zajściach. Potem – zapewne – któryś z nauczycieli zmusił uczniów do napisania przeprosin.

Niemniej zatrważający jest język i składnia tekstu, z którego nie wynika, że bójki są złe same w sobie, lecz to, że zakłócają spokój innym. A już zupełnym odlotem intelektualnym jest ostatnie zdanie: „Nie będziemy więcej szerzyć patologii i chuligaństwa na osiedlu (tu nazwa osiedla)! Z czego wynika, że szerzenie patologii i chuligaństwa jest dopuszczalne, ale poza wspomnianym osiedlem.

Ja wiem, że to jest szkoła zawodowa, ale przecież polonistę tam chyba mają?!

Moje dyskretne propozycje

Pora powiedzieć sobie, że nasze państwo nic nie robi w kwestii socjalizacji odrzuconych. Gorzej, bo w powszechnym mniemaniu dzisiejszej inteligencji wszystko jest w porządku.

Nasza dzisiejsza klasa średnia patrzy na tych biednych chłopaków i dziewczyny jak na ludzi gorszych, mających już zawsze żyć na marginesie. I jeszcze – ta nasza klasa średnia – intelektualnie bardzo średnia klasa – wmawia nam wszystkim, że każdy sam sobie jest winien – czyli trudno, takie jest życie.

Czy mamy godzić się na to, że mamy w kraju Polaków pierwszego, drugiego i trzeciego gatunku? Ja jestem przeciw. Bo ci odrzucani to też RODACY.

 

Konferencja prasowa na temat rosyjskich ochotników walczących po stronie Ukrainy

W imieniu Rady Obywatelskiej i Rosyjskiego Korpusu Ochotniczego zapraszamy na konferencję prasową 13 stycznia o godz. 11 w Centrum Prasowym Foksal (ul. Foksal 3/5, 00-366 Warszawa) na temat rosyjskich ochotników walczących po stronie Ukrainy i ich współpracy z rosyjską diasporą w Europie, która wspiera walkę zbrojną po stronie Ukrainy. 

Podczas konferencji wystąpią:

— Władimir ps. „Kardynał”, Rosyjski Korpus Ochotniczy

— Anastasiia Sergeeva, Rada Obywatelska

— Władisław Ammosow, lider społeczności jakuckiej

Rosyjski Korpus Ochotniczy to utworzona latem 2022 r. jednostka rosyjskich ochotników, którzy od 2014 r. walczą za Ukrainę (wcześniej część walczyła w pułku „Azow”). Rosyjski Korpus Ochotniczy wchodzi w skład Legionu Międzynarodowego Wojsk Obrony Terytorialnej Ukrainy.

Rada Obywatelska powstała w listopadzie 2022 r. w Warszawie i zrzesza przedstawicieli regionów i narodów Rosji. Ogłosiła nabór ochotników do szeregów jednostek narodowych Sił Zbrojnych Ukrainy, w tym Rosyjskiego Korpusu Ochotniczego, a także wzywając liderów regionalnych w Rosji do organizacji oporu przeciwko Putinowi. Występuje za decentralizację Rosji i prawo zamieszkujących ją narodów do suwerenności.

Wydarzenie jest współorganizowane przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich.