Fot. Materiały prasowe

Marek Sierant został korespondentem Radia ZET na Ukrainie

Marek Sierant jako korespondent Radia ZET na Ukrainie będzie relacjonować dla tej rozgłośni wydarzenia wokół konfliktu rosyjsko-ukraińskiego.

Marek Sierant, dziennikarz, producent telewizyjny oraz działacz społeczny na rzecz dialogu i porozumienia polsko-ukraińskiego,  od blisko 10 lat mieszka w Kijowie. Od czasu tzw. Euromajdanu jest komentatorem wydarzeń na Ukrainie, współpracującym z różnymi polskimi mediami. Współtworzył proeuropejski kanał telewizyjny Espreso.tv. Pełnił także funkcję szefa pionu informacji w najpopularniejszym politycznym show Ukrainy – „Savik Shuster-Swoboda Słowa”. Obecnie współpracuje z kilkoma ukraińskimi mediami, dla których komentuje wydarzenia w Polsce.

opr. jka, źródło: Eurozet

 

Miejsce bez Boga – relacja z pokazu filmu „Dachau. Cywilizacja śmierci”

Ten film powstał między innymi po to, aby nikt nie powtarzał kłamstwa „polskie obozy koncentracyjne” – mówili uczestnicy przedpremierowego pokazu filmu dokumentalnego Kamila Kulczyckiego „Dachau. Cywilizacja śmierci”, który się odbył w ramach lutowego spotkania Klubu Publicystyki Kulturalnej SDP.

 

Dokument o pierwszym niemieckim obozie koncentracyjnym jest wstrząsający, a i historia jego powstania naznaczona piętnem tragedii.  Autor filmu Kamil Kulczycki, pasjonat historii, zdolny, utalentowany student Wydziału Nauk Historycznych  i Społecznych UKSW oraz Akademii Filmu i Telewizji w Warszawie (miał w swoim dorobku już dokument „11 listopada”) zginał w wypadku samochodowym pod Malagą w Hiszpanii 9 lutego 2012 r.  Miał 24 lata. We wrześniu ubiegłego roku ojciec Kamila, Hieronim Kulczycki spotkał Eugeniusza Starky, reżysera, producenta filmowego (od wielu lat na emigracji), opowiedział mu o filmie „Dachau..”, nad którym pracował jego syn. Starky postanowił go dokończyć. Na pokazie przedpremierowym mówił skromnie: „bo ktoś musiał…” Ktoś musiał zachować relacje świadków, których jest już coraz mniej, ktoś musiał pokazać bestialstwo oprawców, ktoś musiał przypomnieć kto był katem, a kto ofiarą, aby nikt nie powtarzał kłamstwa: „polskie obozy koncentracyjne”. Powstał dokument ważny, 54 minuty świadectwa dla pokolenia, które – jak zauważyła obecna na spotkaniu historyk Anna Jagodzińska – zaczyna pytać: „Dachau? A co to takiego?”

 

To był pierwszy niemiecki obóz koncentracyjny, założony w Bawarii, 30 km od Monachium, 21 marca 1933 r. dla przeciwników Hitlera, duchownych, Żydów. W filmie Kulczyckiego nazwany jest prototypem wszystkich obozów koncentracyjnych, które później zaczną wyrastać na okupowanych przez nazistowskie Niemcy ziemiach. Wszystkie będą miały podobny układ, organizację i kadrę, która bestialstwa uczyła się tu, w Dachau. Dokument, poprzez relacje świadków, osób które przebywały w obozie lub go wyzwalały, i wstrząsające archiwalne zdjęcia pokazuje, jak mówi jeden z bohaterów, „okrucieństwo tak niewyobrażalne, że trudno uwierzyć, że jest do niego zdolny człowiek ”. Ciężka praca po 12 godzin dziennie, bez jedzenia, wieczorem jakaś zupa i kromka chleba z margaryną, eksperymenty medyczne, epidemie, egzekucje, stosy wychudzonych zwłok. Nic więc dziwnego, że jak zauważa wypowiadająca się w filmie Anna Jagodzińska, „ktoś nazwał Dachau miejscem bez Boga”. Piekła doświadczyło ponad 200 tys. osób. Gdy armia amerykańska wyzwała obóz zastała w nim 39 wagonów towarowych wypełnionych martwymi więźniami. Dwa tysiące ciał. W dokumencie Kulczyckiego jeden z ocalałych więźniów mówi: „Po wojnie zadawałem Niemcom pytanie: jak to możliwe, że taki wykształcony naród, z tak wspaniałą historią mógł się dopuścić czegoś takiego? Nie ma na to odpowiedzi.”

 

Eugeniusza Starky zamierza dalej pracować nad tym filmem, zrobić jego wersję kinową, przetłumaczyć na angielski. Chce, aby „Dachau…” zobaczyło jak najwięcej osób, zwłaszcza za granicą.

 

 

 Zapis audio spotkania

 

Spotkanie prowadziła prezes Klubu Publicystki Kulturalnej dr Teresa Kaczorowska

 

Gościem pokazu był Eugeniusza Starky, który dokończył film Kamila Kulczyckiego

 

W dyskusji po pokazie uczestniczyli Teresa Kaczorowska, Eugeniusza Starky, historyk Anna Jagodzińska i Agnieszka Bogucka ze Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”, którego wolontariuszem był twórca filmu Kamil Kulczycki

 

 

MAJ NA FOKSAL 2019. List z Chin wypełniony cierpieniem

Skrawek papieru z zapisanym wołaniem o pomoc chińskiego dysydenta przypadkowo trafia w ręce pewnej Amerykanki –  to historia opowiedziana w filmie dokumentalnym Leona Lee „List z Masanjia”. Mogliśmy go obejrzeć we wtorkowy wieczór w Domu Dziennikarza przy ul. Foksal 3/5, podczas ostatniego już wydarzenia z cyklu Maj na Foksal organizowanego przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich.

 

– Film ten pokazuje co się dzieje z ludźmi, którzy ośmielają się wierzyć w coś innego niż partia komunistyczna – powiedziała przed projekcją Hanna Shen, polska dziennikarka mieszkająca na Tajwanie, związana m.in. z Radiem Wnet, która nagłaśnia problemy łamania praw człowieka w Chinach.

 

Akcja filmu zaczyna się w Damascus, w stanie Oregon. Julie Keith, przygotowując przyjęcie urodzinowe dla swojego dziecka, sięgnęła po halloweenową dekorację, którą kupiła kilka miesięcy wcześniej. Pudełko, niczym butelka dryfująca po morzu, skrywało list z prośbą o pomoc. Jego autorem był Sun Yi, więzień chińskiego obozu pracy przymusowej Masanjia. Na skrawku papieru opisuje on nieludzkie warunki panujące w tym miejscu. Sun Yi trafił tam, ponieważ był członkiem Falun Gong. Jest to zakazana i zwalczana przez chińskie władze praktyka duchowa, która łączy medytację, ćwiczenia i filozofię moralną. Dokument w komiksowych sekwencjach pokazuje piekło, które Sun Yi przeszedł w obozie pracy.  Julie Keith przekazuje list z Masanjia mediom. Sprawa staje się głośna. Pod wpływem międzynarodowych nacisków Chiny rezygnują z systemu „reedukacji poprzez pracę” i zamykają m.in. obóz Masanjia.

 

Jak się późnej okazuje są to działania pozorne Sun Yi dalej doświadcza w swoim kraju prześladowań (sądzi, że władze dowiedziały się o powstającym z jego udziałem filmie o Masanjia). Podupada na zdrowiu. Udaje mu się uciec do Indonezji. Czeka na azyl. W Dżakarcie dochodzi do zaaranżowanego spotkania z Julie Keith, która pokazuje mu jego list i halloweenową dekorację, do której był dołączony („Koszmar” – mówi Yi, biorąc do ręki styropianową ozdobę). Film kończy informacja, że bohater zmarł w dziwnych okolicznościach. Zemsta? Sprawka chińskich służb? Oficjalnie przyczyną śmierci była niewydolność nerek, ale rodzinie nie dano możliwości potwierdzenia tego.

 

Widzowie, którzy przybyli we wtorkowy wieczór na Foksal, byli wyraźnie poruszeni obejrzaną historią.  – Nasza świadomość łamania praw człowieka w Chinach jest mała – mówiła Hanna Shen. Dodała, że władze chińskie wydają ogromne pieniądze na propagandę, między innymi dlatego większość ludzi na świecie nie wie, co tak naprawdę dzieję się w Państwie Środka.

 

– To był szczególny pokaz, który zamknął tegoroczny Maj na Foksal. W imieniu prezesa Krzysztofa Skowrońskiego zapraszam za rok  – pożegnał zebranych Stefan Truszczyński, członek Zarządu Głównego SDP.

 

 

 

Sfinansowano ze środków Fundacji PZU

 

Miecz na dziennikarzy – relacja z konferencji „W obronie dziennikarzy. CMWP SDP 2017-2019”

Artykuł 212 Kodeksu karnego szkodzi wolności słowa w Polsce i powinien być zlikwidowany – podkreślali uczestnicy środowej konferencja zorganizowanej przez Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP, w ramach cyklu „Maj na Foksal”.

 

– Nasza konferencja jest dyskusją panelowa na temat zagrożeń wolności słowa przejawiających się w problemach jakie mają niektórzy dziennikarze z wymiarem sprawiedliwości  – mówiła dyrektor Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP Jolanta Hajdasz.

 

Zastrzegła, że nie oznacza to jednak, że wolność słowa w Polsce jest w jakiś fundamentalny sposób zagrożona. – Nasz system chroni tę wolność słowa, trzeba tylko eliminować te rzeczy, które w nią uderzają – dodała dyrektor Hajdasz.

 

Na konferencję przybyły osoby, które korzystały z pomocy świadczonej przez CMWP SDP. Sprawy, które poznaliśmy to tylko niewielki fragment działalności Centrum. Większość z nich dotyczyła problemów z art. 212 k.k. Jednym z gości był Wojciech Biedroń, dziennikarz portalu wPolityce.pl i tygodnika „Sieci”, skazany za opisanie sprawy prowokacji wobec sędziego Wojciecha Łączewskiego.

 

– Musimy dzisiaj jako jeden organizm walczyć z tym cholernym 212. Nie możemy dzielić się na dziennikarzy i pseudeodziennikarzy, ale występować przeciwko temu razem. I nie chodzi o mnie, bo ja sobie poradzę, ale patrzę na kolegów i koleżanki z innych, często mniejszych miast, którzy mają z tym artykułem problem – mówił Wojciech Biedroń.

 

Mogliśmy się o tym przekonać z opowieści innych uczestników konferencji. Wiktor Sobierajski opisał na łamach Niezależnej Gazety Obywatelskiej (NGO) ukazującej się na stronie www.ngopole.pl niejasne i kontrowersyjne praktyki jednej z firm polegające na sprzedaży fikcyjnych certyfikatów i szkoleń dla przedsiębiorców ­- To mały portalik, nie mamy pieniędzy, pracujemy charytatywnie, a dostaliśmy pozew na 20 tys. zł. Sąd nakazał nam też wpłatę 2,5 tys. zł na koszty związane z przesłuchaniem świadków – opowiadał Sobierajski. W sprawie pomogło CMWP SDP. Po blisko półtora roku sąd pierwszej instancji oddalił pozew.

 

Kolejną osobą, która korzystała z pomocy CMWP SDP był dziennikarz obywatelski z Krakowa Józef Wieczorek. Dostał on zarzut za opublikowanie w internecie niejawnej rozprawy w procesie Adama Słomki, oskarżonego o podżeganie gangsterów do pobicia sędziego. Sprawa skończyła się uniewinnieniem przez Sąd Okręgowy w Krakowie. – Od prokuratora usłyszałem, że moja działalność ma negatywny wpływ na odbiór sądu. Jestem niewygodny dla sądownictwa, bo rejestruję jak działają sądy – mówił Józef Wieczorek.

 

Małgorzata Sienkiewicz została skazana z art. 212 za napisanie żatrobliwego felietonu, w którym przedstawiała zachowanie jednego z radnych. – Jak policzyłam wszystkie koszty, które mam ponieść, to wyszło 6-8 tys. zł. Teraz czekam na uzasadnienie wyroku, zobaczymy co dalej – opowiadała Małgorzata Sienkiewicz.

 

O swoich doświadczeniach z art. 212 k.k. opowiadał również dziennikarz i publicysta Wojciech Reszczyński, który kilka lat temu w jednym z felietonów użył skrótu „TVN-WSI 24”. – Zostało to zinterpretowane jako pomówienie.  Na pierwszej rozprawie przeprosiłem sąd, że musi zajmować takimi rzeczami, podczas gdy poważne sprawy czekają w kolejce – mówił Reszczyński. – Wyrok przyszedł pocztą. Sąd nie wziął pod uwagę, żadnych świadków. Na szczęście nie wiązało się to z żadnymi kosztami. Skończyło się na przeprosinach, ale były one upokorzeniem, tak że później pomyślałem, że może lepiej byłoby już zapłacić.

 

Antoni Szpak został oskarżony o znieważenie narodu polskiego, bo w piśmie „Angora” opublikował satyryczny felieton, w którym skomentował obecność najważniejszych urzędników państwowych na urodzinach Radia Maryja. – Felieton miał niecałą stronę, a ekspertyza dla sądu liczyła 35 stron – podkreślał absurdalność sytuacji Szpak. – Sprawa zainteresowali się inni dziennikarze, poczułem wielką solidarność, skończyło się umorzeniem.

 

Wiktor Majewski, który opisywał nadużycia urzędników z Nadarzyna, powiedział, że ma za sobą 20 spraw. – Próbuje się mnie zwalczać na wszystkie możliwe sposoby, ktoś wpadł na pomysł, aby zarzucić mnie sprostowaniami. To wszystko trwa już z 10 lat – opowiadał.

 

Uczestnicy dyskusji podkreślali, że art. 212 jest groźny m.in. dlatego, że zniechęca szczególnie młodych, niedoświadczonych dziennikarzy do zajmowania się trudnymi tematami. – To jest tzw. efekt mrożący. Nie chcą ryzykować – mówił Wojciech Biedroń.

 

– Już bycie podejrzanym nie jest miłe, a jeśli ktoś zostanie skazany, mając wyrok karny może mieć problemy ze znalezieniem pracy, uzyskaniem kredytów – podkreślał Wiktor Świetlik, dyrektor radiowej Trójki, a w latach 2009 – 2017 dyrektor CMWP SDP.

 

Dodał, że tamtym czasie rozmawiał z kilkoma ministrami sprawiedliwości na temat zaniesienia art. 212. Z tych i innych rozmów udało mu się ustalić, że największy opór w tej sprawie jest po stronie Senatu. – Bo wybierany jest w wyborach większościowych i na wybory do Senatu duży wpływ mają samorządy. A dla samorządowców to jest wspaniały miecz na dziennikarzy. Po pierwszy skuteczny,  niewymagający dużej pracy i tani w porównaniu ze sprawą cywilną – mówił Świetlik.

 

Prawnik współpracujący z SDP Michał Jaszewski zwrócił zaś uwagę na niewłaściwe podejście sądów do spraw z art. 212. Zazwyczaj skarżący ma prawników, pieniądze, a z drugiej strony stoi np. dziennikarz obywatelski. – Sędzia powinien mieć dystans do tej sprawy, a traktuje te podmioty równorzędnie. Formalnie jest wszystko w porządku, ale to jest fasadowość sprawiedliwości – mówił Michał Jaszewski.

 

Zauważył też, że sądy często ignorują w tych sprawach orzecznictwo strasburskie, które twierdzi, że np. osoby publiczne muszą liczyć się z krytyką.

 

Prezes Krzysztof Skowroński zapowiedział, że SDP planuje kolejny „atak” na art. 212. – Minister sprawiedliwości powiedział, że chętnie z nami porozmawia w tej sprawie, jesteśmy na to gotowi. Może uda się uzyskać jakieś deklaracje, co z tym można zrobić – stwierdził.

 

Podczas konferencji zaprezentowano również „Raport o wolności mediów krajów inicjatywy Trójmorza”, przygotowany przez SDP, Fundację Solidarności Dziennikarskiej, przy wsparciu Polskiego Funduszu Narodowego. Opracowanie to, powstałe na podstawie wielu ankiet i podróży studyjnych, przedstawia stan mediów i opisuje problemy dziennikarzy w krajach postsocjalistycznych. Więcej o raporcie możemy przeczytać tutaj.

 

Zapis wideo konferencji

 

50 lat służby polskiemu słowu – relacja z Benefisu Elżbiety Królikowskiej-Avis

To był niezwykły wieczór w Domu Dziennikarza przy Foksal 3/5: pełen wspomnień, ciepłych słów, mądrych zdań, podziękowań, z mnóstwem kwiatów (także od prezydenta RP Andrzeja Dudy, który przesłał bukiet z życzeniami), kieliszkiem wina. Miał swoją bohaterkę  –  Elżbietę Królikowską-Avis, wybitną dziennikarkę, publicystkę, tłumaczkę, autorkę książek oraz – choć może zabrzmi to w dzisiejszych czasach dziwnie, bo coraz rzadziej używa się takich określeń – bojowniczkę o wolną i lepszą Polskę.

 

– Byłem bardzo zaskoczony, kiedy się dowiedziałem, że będziemy organizować Benefis 50-lecia pracy twórczej pani redaktor Elżbiety Królikowskiej-Avis  – mówił, rozpoczynając uroczystość, Krzysztof Skowroński, prezes Stowarzyszenia Dziennikarzy  Polskich. – Pomyślałem, że wkradł się tu jakiś błąd, że pani redaktor może obchodzić 30-, 25 – lecie pracy, ale 50 lat to chyba przesada. Ale później doszedłem do wniosku, że tak mogą myśleć tylko ludzie niezdolni, bo ludzie zdolni potrafią rozpoczynać działalność społeczną, twórczą bardzo wcześnie.

 

– Zaczęłam bardzo wcześnie, jeszcze w szkole ogólnokształcącej, pisząc do pisma „Radar” – doprecyzowała Elżbieta Królikowska-Avis.

 

Prezes SDP podkreślił, że jubilatka w tak młodym wieku była nie tylko twórcza, ale także odważna. Przypomniał, iż za tę odwagę, którą wykazała się w czasach PRL-u, została odznaczona Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski. I właśnie od działalności opozycyjnej zaczęła wspomnienia Elżbieta Królikowska-Avis. Opowiadała o przynależności do antykomunistycznej organizacji Ruch. – To była pierwsza organizacja niepodległościowa od czasów WiN-u. Gdy mówiło się o socjalizmie z ludzką twarzą, myśmy twierdzili, że Polska musi być niezawisła, niepodległa i demokratyczna.  Gwarantem tego miały być wolne wybory, wprowadzenie instytucji demokratycznych, które zapewniłyby pluralizm partyjny, medialny, światopoglądowy, religijny – podkreślała Królikowska-Avis.

 

Za działalność opozycyjną została skazana na dwa lata więzienia. Zasług tych nie zapomniano także podczas Benefisu. Jubilatka została odznaczona medalem „Pro Patria”, przyznawanym przez Urząd ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych.

 

­- Medalem tym honorujemy już kilka pokoleń Polaków – mówił szef urzędu Jan Józef Kasprzyk. – Myślą przewodnią tego odznaczenia jest, cytując Jana Pietrzaka, „Żeby Polska była Polską”. Ta wartość jest przekazywana z pokolenia na pokolenie, pani Elżbieta przejęła ją od pokolenia żołnierzy niezłomnych. Ubeckie kazamaty panią nie złamały. Za to dziękujemy. Służąc polskiej kulturze, polskiemu słowu uczy pani, mówiąc za Józefem Piłsudskim, aby myśleć własnym mózgiem i patrzeć własnymi oczami. I za to pani redaktor serdeczne Bóg zapłać.

 

Znaczna część dorobku dziennikarskiego Elżbiety Królikowskiej-Avis związana jest z filmem (skończyła polonistykę ze specjalnością filmowo-telewizyjną, o filmie kryminalnym pisała pracę magisterską) i o tym okresie jej twórczości mówił podczas Benefisu Andrzej Kołodyński, redaktor naczelny miesięcznika „Kino”.

 

– Interesowali ją ludzie, twórcy. Robiła znakomite wywiady. Pamiętam jej bardzo osobistą rozmowę z Ralphem Fiennesem – mówił Andrzej Kołodyński. – Jej teksty wyróżniały się stylem. Widać było w nich krytyka, ale jednocześnie też zwykłego widza, który nie tylko ocenia, ale i przeżywa to co ogląda.

 

Po wystąpieniu redaktora naczelnego „Kina”, Elżbieta Królikowska-Avis zabrała uczestników Benefisu w bardzo osobistą, obrazkową podróż wspomnień. Na ekranie pojawiły się zdjęcia, najpierw czarno-białe: rodziców, czasów młodości – lata 60. – wakacje nad Bugiem, podróż autostopem nad morze; potem było coraz więcej kolorowych: pierwsze stypendium w Hiszpanii, legitymacje prasowe z kolejnych redakcji, wejściówki na festiwale filmowe, liczne zagraniczne wyjazdy, mąż – Peter Avis, Londyn, na balu Polonii, ulubiony pies wzięty ze schroniska, ślub córki w Normandii, zięć, wnuk – jeden, drugi, pogrzeb męża i znów Polska – promocje książek, spotkania autorskie…

 

O ostatnich dziesięciu latach politycznego dziennikarstwa Elżbiety Królikowskiej-Avis mówił publicysta, współtwórca portalu wPolityce.pl, tygodnika Sieci i telewizji wPolsce, Michał Karnowski.

 

– My Polacy po 89 roku byliśmy w pewien specyficzny sposób wychowywani, budowano pewne kompleksy, izolowano nas od pewnej wiedzy. I tutaj ktoś, kto miał doświadczenie zachodnie, miał obycie w mediach światowych, mógł powiedzieć: znam świat, a równocześnie bronił pewnych wartości, był bezcenny dla obozu propolskiego – mówił Michał Karnowski.

 

Zwrócił też uwagę, że redaktor Królikowska-Avis ma bardzo analityczny umysł, a tego obecnie brakuje w polskiej publicystyce. – Dzisiaj dobrze się sprzedają emocje, a potrzebny jest taki chłód spojrzenia, jasny pogląd autorki – zauważył Karnowski. Na koniec podziękował jubilatce za to, że motywuje by nie poddawać się i wciąż iść do przodu. – Każdemu życzyłbym, abyśmy zawsze mieli taką energię jak pani Elżbieta.

 

Do podziękowań i życzeń przyłączył się prezes TVP Jacek Kurski („Jest pani perłą w koronie publicystyki” – podsumował), Marcin Wolski, Krzysztof Skowroński… zabrzmiało „Sto lat”, a potem kolejka chętnych do składania gratulacji i wręczania kwiatów szybko się powiększała. Jubilatka odbierała je przez długi czas.

 

 

MAJ NA FOKSAL 2019. Pierwsze kroki ku wolności na telewizyjnej taśmie

Studio „Solidarność” miało znaczący wpływ na sukces opozycji w wyborach 4 czerwca 1989 r.  30 lat od tamtych wydarzeń, w ramach cyklu imprez Maj na Foksal, organizowanego przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich, mogliśmy poznać twórców tej niezwykłej inicjatywy i posłuchać opowieści o kulisach powstawania programów.     

 

– Komitet Obywatelski „Solidarność” przy Lechu Wałęsie wywalczył czas antenowy i sprzęt. Wpuszczono nas, którzy byliśmy wyrzucenie i nie pracowaliśmy w zawodzie przez osiem lat, do telewizji. I myśmy pchali ten wózek – mówił Stefan Truszczyński jeden z twórców Studia „Solidarność”, obecnie członek Zarządu Głównego SDP.

 

Studio „Solidarność” tworzyli społecznie ludzie związani z opozycją, wśród nich było wiele osób, które w stanie wojennym straciły pracę w mediach. Głównym jego celem było promowanie kandydatów Komitetu Obywatelskiego przed wyborami 4 czerwca 1989 r. I właśnie 30. rocznica tego wydarzenia stała się okazją do spotkania twórców tej inicjatywy. Do Domu Dziennikarza przy ul. Foksal 3/5 we wtorkowy wieczór przybyli m.in. Krystyna Mokrosińska, Bożena Walewska, Łucja Klimas, Zygmunt Gutowski. Gospodarzem wieczoru był Stefan Truszczyński, który mocno podkreślał, że Studio „Solidarność” tworzyła świetna ekipa. – Kobiety były przebojowe. Wszyscy się zjednoczyli i nam się udało. 4 czerwca był dniem sukcesu – wspominał.

 

– Pracowaliśmy praktycznie dniem i nocą. Pamiętam Krysię Mokrosińska, która kładła się gdzieś tam na leżance i odsypiała. Taka była atmosfera – opowiadał Zygmunt Gutowski.

 

Dodał, że po latach dotarł do wyników badań opinii społecznej z 1989 r., z których wynikało, że ulotki, plakaty miały kilkuprocentowy wpływ na wynik wyborów, radio kilkunastoprocentowy, zaś telewizja ponad 30 procentowy.  – Wbrew kpiącym uwagom dziennikarzy, którzy wówczas pracowali w telewizji, że nie damy rady, udało nam się – powiedział Zygmunt Gutowski.

 

Poczuć klimat Polski sprzed 30 lat można było oglądając pierwszy program Studia „Solidarność”, który wyemitowano 9 maja 1989 r. Autorem scenariusza i reżyserem był Andrzej Jurga. Charakterystyczna melodia, logo „Solidarności” w czołówce i dalej historia pierwszych kroków ku wolności utrwalona na obrazkach nie najlepszej jakości, z lekko falującym dźwiękiem – przemówienia Lecha Wałęsy („Jedni uważają, że możemy skoczyć z 10. piętra i wziąć tą wolność, inni uważają, że połamiemy nogi”), spotkanie z kandydatami KO w Stoczni Gdańskiej z wyważonymi słowami Bronisława Geremka („Jesteśmy opozycją wobec systemu, opowiadamy się za innym sposobem rządzenia, ale jesteśmy gotowi podjąć współodpowiedzialność za reformy”), podniosła atmosfera mszy św. w kościele św. Brygidy, głosy poparcia dla kandydatów opozycji: Czesław Niemen, Jerzy Waldorff  i pełna uroku Wanda Rutkiewicz, która ubolewa, że z powodu wyprawy nie będzie mogła wybierać („na wysokości 5 tys. metrów nie będzie urny…”), a w końcówce, czysto techniczny, instruktaż Janusza Onyszkiewicza o sposobie głosowania. I finał, już po napisach końcowych – „Puste koperty” Piotra Szczepanika z lekko zmodyfikowanym tekstem: „O jedno chcę tylko Cię prosić: bądźmy solidarni.”

 

– Tyle lat minęło, a to wciąż ogląda się lepiej niż współczesne klipy wyborcze – zauważyła Bożena Walewska po projekcji.

 

Sfinansowano ze środków Fundacji PZU

Dolnośląski Oddział SDP na Facebooku

Na Facebooku uruchomiony został fanpage Oddziału dolnośląskiego SDP. Będą się na nim pojawiać się aktualne informacje zarówno z tego oddziału jak również z Zarządu Głównego.

 

„Zachęcamy koleżanki i kolegów do zaglądania jak również publikowania propozycji, uwag lub do promocji własnych materiałów publicystycznych, które ukazują się w Waszych wydawnictwach prasowych lub na antenach radiowych czy telewizyjnych” – napisał prezes Oddziału dolnośląskiego Jan Poniatowski. Przypomina też, że w każdy pierwszy poniedziałek miesiąca, w godz. 15.00-17.00, w biurze oddziału przy ul. Kazimierza Wielkiego 9 (5.piętro) są dyżury członków zarządu. „Można nas odwiedzać niekoniecznie w ważnych sprawach, ale też na zwykłe pogaduchy i kawę” – zachęca prezes.

 

https://www.facebook.com/Stowarzyszenie-Dziennikarzy-Polskich-Oddział-Dolnośląski-1791696824263140

MAJ NA FOKSAL 2019. Moniuszko z baśni

Muzyka Stanisława Moniuszki była bohaterką kolejnego wydarzenia z cyklu Maj na Foksal. Ale nie klasyczna, taka jaką znamy z sal koncertowych, czy gmachów oper, tylko baśniowa, wyczarowana oryginalną aranżacją wybitnej artystki Marii Pomianowskiej i dźwiękami niezwykłych, zapomnianych instrumentów.   

 

Maj w kalendarzu dobiega końca, ale cykl imprez przygotowanych przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich pod hasłem Maj na Foksal dopiero co przekroczył półmetek. Mieliśmy już projekcje filmów, promocje książek, spotkania z ciekawymi ludźmi, ale takiego wydarzenia, jakie miało miejsce w czwartkowy wieczór jeszcze w tym roku w Domu Dziennikarza przy ul. Foksal 3/5 nie było. – Dzisiaj będzie uczta duchowa – powitała licznie zebranych Jolanta Hajdasz, wiceprezes SDP.  – Do do takich zaliczyć można słuchanie utworów wybitnego polskiego kompozytora Stanisław Moniuszki.

 

Nie była to jednak tylko prezentacja dzieł autora „Halki” w tradycyjnym, klasycznym wydaniu. Za sprawą Marii Pomianowskiej, niezwykłej multiinstrumentalistki, kompozytorki, wybitnego pedagoga, wirtuoza dawnych, zapomnianych instrumentów, mieliśmy okazję posłuchać muzyki Moniuszki opowiedzianej w zupełnie inny sposób. Jak mówiła sama artystka – mogliśmy poznać Moniuszkę z bajki. Wieczór był bowiem promocją najnowszej płyty Marii Pomianowskiej pt.  „Moniuszko z 1000 i jednej nocy”, na której utwory autora „Prząśniczki” zostały opracowane na unikatowe instrumenty z różnych zakątków świata – począwszy od suki biłgorajskiej przez afrykański balafon po indyjską tablę. Inicjatorem tego oryginalnego projektu był Aleksander Czajkowski-Ładysz, prezes Fundacji Niezależny Fundusz Kultury POLCANART. – Kilka lat temu Maria Pomianowska wydała płytę „Chopin na 5 kontynentach”. Zafascynowałem się jej twórczością – opowiadał Aleksander Czajkowski-Ładysz. – Chodziło mi po głowie, aby ten sam sposób „przetworzyć” naszego drugiego kompozytora narodowego. Zadzwoniłem do Marii i usłyszałem: „Ja też o tym myślałam”.

 

– Od dzieciństwa jestem fanką Moniuszki. Zanim zafascynowałem się Chopinem kochałam Moniuszkę, grałam go jeszcze w szkole muzycznej, potem trochę go zapomniałam – mówiła Maria Pomianowska.

 

Po nagraniu płyty z muzyką Chopina myślała, aby w podobny sposób zinterpretować twórczość kompozytora „Strasznego Dworu”, obawiała się jednak trudności organizacyjnych związanych z tym przedsięwzięciem. Ale od prezesa Fundacji POLCANART usłyszała: „Ty tylko twórz, my zajmiemy się resztą”.

 

– Wreszcie mogłam wrócić do mojego kochanego Stanisława – opowiadała Maria Pomianowska. – Moniuszko jest zupełnie inny niż Chopin, bardziej baśniowy, dlatego na okładce płyty ma turban na głowie.

 

Okładkę tę zaprojektował artysta grafik Andrzej Pągowski. W nagraniu płyty wzięło udział 23 artystów, wykorzystano kilkadziesiąt instrumentów z różnych zakątków świata. Sala w Domu Dziennikarza byłaby zbyt mała, aby ich wszystkich pomieścić. Zebrani mogli jednak poczuć klimat tych muzycznych opowieści nie tylko słuchając nagrań z płyty. Usłyszeli też próbkę wirtuozerii Marii Pomianowskiej, która z towarzyszeniem akordeonu Huberta Giziewskiego, wykonała „Prząśniczkę” na suce biłgorajskiej i „Kozaka” na najstarszym smyczkowym instrumencie świata – kobyzie.

 

Zebrani w czwartkowy wieczór na Foksal usłyszeli również Moniuszkę w bardziej klasycznym wykonaniu. Kilka jego pieśni zaprezentowali Natalia Kovalenko (sopran) i Aleksander Czajkowski-Ładysz (bas). Na koniec zaś prowadzący spotkanie porwali wszystkich do wspólnego wykonania „Pieśni wieczornej”.

 

 

 

Sfinansowano ze środków Fundacji PZU

 

Debata Dziennikarzy – Wolność (słowa) kocham i rozumiem

Jak dziś rozumieć wolność słowa – relacja z pierwszego dnia międzynarodowej Debaty Dziennikarzy

Co jest ważniejsze: polityczna poprawność, walka z dyskryminacją i mową nienawiści czy wolność słowa? Jakie zagrożenia niosą dezinformacja i jak z nią walczyć? Takie tematy dominowały podczas pierwszego dnia międzynarodowej Debaty Dziennikarzy „Wolność (słowa) kocham i rozumiem”.

Dwudniową konferencję odbywającą się w Domu Dziennikarza przy ul. Foksal 3/5 w Warszawie zorganizowały Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich i Fundacja Solidarności Dziennikarskiej przy wsparciu Polskiej Fundacji Narodowej. Bierze w niej udział kilkudziesięciu dziennikarzy m.in. z USA, Francji, Rumunii, Chorwacji, Estonii, Litwy, Węgier.

– Tytuł konferencji mówi o wolności, ale nieprzypadkowo użyliśmy w nim także słowa kocham. Uważamy, że bez miłości nie będziemy dbać o wolność. Ci, którzy żyli w systemie totalitarnym wiedzą, że za wolność słowa można było stracić życie. Miłość ma chronić wolność słowa – mówił Krzysztof Skowroński, prezes Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, podczas rozpoczęcia konferencji.

Dodał, że druga część tytułu „rozumiem” nawiązuje do tego, ze dziś pojawiają się nieporozumienia czym jest wolność słowa.  – Nie będziemy chcieli jej zdefiniować, ale zastanowić się jakie są zagrożenia dla wolności słowa – powiedział prezes SDP.

Wicepremier, Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Piotr Gliński, witając uczestników konferencji, podkreślił, że wolność słowa jest od wieków elementem polskiej tożsamości. Przypomniał historię „Solidarności”, która się zrodziła jako ruch protestu przeciwko zniewoleniu komunistycznemu.

– Nie posiadając nic, poza wiarą w wolność, można wiele zmienić. Wystarczy mieć ducha wolności – zauważył wicepremier.

Opowiadał o tym jak doszło do przemian 1989 r. Zauważył, że porozumienie Okrągłego Stołu, początkowo oceniane jako dobre, bo doprowadziło do bezkrwawej transformacji, szybko ujawniło swoją skazę. – Transformacja odbyła się bez rozliczenia poprzedniego systemu, bez dekomunizacji, bez lustracji. Nie mogło to prowadzić w pełni do rozwiązań wolnościowych – mówił Piotr Gliński.

Jego zdaniem, ta skaza polskiej transformacji wpłynęła na ład medialny. Ukształtowało go bowiem uwłaszczenie się nomenklatury, dominacja mediów liberalno-lewicowych oraz duży udział kapitału zagranicznego. – Oczywiście, obecność kapitału zagranicznego, to nic złego, ale w większości krajów jest to regulowane. Ale my nie możemy tego zrobić, bo wszelkie próby spotykają się z presją zagraniczną – zauważył wicepremier Gliński.

Podkreślił, że po 2015 r w polskich mediach jest większy pluralizm, przedtem bowiem panował w nich monopol jednej opcji politycznej.

Wprowadzając do tematyki debaty, Paweł Lisicki, redaktor naczelny „Do Rzeczy”, zauważył, że w latach 80. Zachód dla Polaków był symbolem wolności.  – U nas była wolność, ale socjalistyczna, była demokracja, ale socjalistyczna. Ten przymiotnik zmieniał sens pojęcia. Tym czego pragnęliśmy wtedy, to była wolność bez przymiotnikowa – mówił.

Teraz jednak, jego zdaniem, Zachód zaczął odchodzić od wolności słowa. Nie można tam już bezkarnie głosić tez, które innym się nie podobają, spierać się. Dochodzi już do takich sytuacji, które miały miejsce w systemach totalitarnych.  – Spiker brytyjskiego parlamentu powiedział, że obrona praw homoseksualistów jest ważniejsza niż wolność słowa. Sąd Najwyższy Kanady uznał, że prawa homoseksualistów, są ważniejsze niż prawo do ich krytyki. Możecie krytykować, ale słusznie krytykować. To jest to co znał każdy, kto żył w kraju socjalistycznym – podawał przykłady naczelny „Do Rzeczy”.

Jego zdaniem obecnie głównym zadaniem dla mediów w Polsce i na świecie to jasne określenie, że wolność słowa jest ważniejsze niż walka z dyskryminacją i mową nienawiści. –  Jeżeli media tego nie zrobią, to skończą tam gdzie media komunistyczne, które funkcjonowały, miały swoich czytelników, głosiły jedną słuszną prawdę, ale były skrajnie nieautentyczne, nieprawdziwe,  nie służyły budowie wolności, tylko służyły budowie tyranii – zauważył Paweł Lisicki.

Prowadzący pierwszą sesję konferencji pt. „Destrukcja języka”, publicysta Bronisław Wildstein, zauważył, że polityczna poprawność to dziś wielki system cenzury. – W zeszłym roku MSZ Dani wystąpiło do komitetu praw człowieka ONZ, aby w dokumentach tej organizacji nie używał słów „kobieta w ciąży”, ponieważ dotykają one osoby  transgenderowe – mówił.

Jego zdaniem próba politycznego, destrukcyjnego zawłaszczenia języka jest pierwszym krokiem do budowy nowego totalitarnego porządku.

Anca Maria Cernea, dziennikarka z Rumunii, zauważyła, że główną intencją nowomowy w komunizmie nie był opis rzeczywistości, tylko pokazanie władzy.  – Teraz mamy podobne zjawiska,  słowa homofobia, islamofobia, to nie jest opis rzeczywistości, tylko narzędzia, które mają nas ograniczać. Nowomowa nie tylko nie opisuje, ale pogłębia też podziały – stwierdziła.

– Nie można mówić o islamie, o integracji, o chrześcijańskich korzeniach Europy. A jeżeli nie możemy mówić o czymś, to jak mamy się komunikować? – pytał Krešimir Čokolić z chorwackiej HTV.

Estoński dziennikarz Ago Gaškov przyznał, że nie możemy pozwolić, aby polityczna poprawność zabiła wolność słowa, ale stwierdził, że w jego kraju jeszcze się nie odczuwa tego zagrożenia.

Podczas dyskusji, Jadwiga Chmielowska, sekretarz generalna SDP, stwierdziła że dziennikarze w krajach postkomunistycznych, mają jakby „szczepionkę”, dzięki której mogą wyczuć, że coś jest nie tak z wolnością. Rację przyznała jej Anca Maria Cernea. – Wiele osób myśli, ze Putin jest ostoją wartości. My zaś nie mamy co do tego złudzeń jak jest naprawdę – zauważyła.

Temat Rosji powrócił podczas kolejnej sesji pt.  „Manipulacja i dezinformacja”. Na początku prowadzący dyskusję Ricardo Gutiérrez, sekretarz generalny Europejskiej Federacji Dziennikarzy (EJF) z Belgii postulował, aby zamiast słów „fake news” używać określenia dezinformacja. – Pojęcia fake news używają osoby oskarżające media, wykorzystują go politycy, aby osłabić media – twierdził.

Nie zgodził się z tym Paweł Bobołowicz z Radia Wnet. – To jest podejście Zachodu. Ale czym innym jest fake news, a czym innym dezinformacja. Dezinformacja to celowy proces, nie tylko jedna, nieprawdziwa informacji. Za dezinformacją nie mogą stać pojedynczy dziennikarze, tylko o wiele więksi gracze – mówił.

Jego zdaniem największym ośrodkiem dezinformacji jest obecnie putinowska Rosja, a najpoważniejszym jej efektem wojna na Ukrainie. Dodał, że Zachód nie ma dobrej odpowiedzi na takie działania.  – Rosja nie ukrywa, że prowadzi wojnę informacyjną. A my próbujemy się przed tym bronić plastikowymi mieczami i tarczami – zauważył Bobołowicz.

O metodach walki z dezinformacją opowiadała Ieva Pałasz z Akademii Sztuki Wojennej. System bezpieczeństwa informacyjnego należy tworzyć wokół dwóch pojęć: odstraszania i budowania odporności. – Pozytywnych przykładów szukałabym w państwach bałtyckich – mówiła. Na Łotwie wolontariusze z Ligi Obrony stworzyli portal, na którym pokazują przykłady dezinformacji, oraz narzędzie analityczne do skanowania rosyjskich mediów. Na Litwie powstał oddolny ruch tzw. elfów, którzy walczą z trollami, reagują na nieprawdziwe informacje, a także tłumaczą jak reagować na zaczepki typu: „a za sowietów było lepiej”.

– Jest też wsparcie tych działań ze stronu aparatu państwowego, organizowane są szkolenia jak rozpoznawać zagrożenia informacyjne. Specjaliści nie siedzą na uczelniach, tylko jeżdżą po wiejskich bibliotekach i tłumaczą – mówiła Ieva Pałasz.

Erping Zhang z Global International Studies z USA jak przykład kolejnego państwa prowadzącego wojnę informacyjną podał Chiny. – Istnieje tam pełna kontrola wszystkiego co się ukazuje w Internecie. Właściwie jest to intranet, sieć wewnętrzna, zamknięta na świat.  W mediach społecznościowych dwa miliony osób piszącą pod fałszywymi tożsamościami. Płaci się im 50 centów za post, który ma ukierunkować opinię publiczną w stronę przychylną władzy. Produkują oni 40 mln postów – wyliczał.

O tematach tabu, których unikają media, dyskutowano podczas trzeciej sesji. Prowadzący debatę Claude Chollet z Observatoire du journalisme z Francja, przyznał, że w jego kraju są nimi:  imigracja, islam, poczucie bezpieczeństwa. – W mainstreamowych media trudno jest poruszać te tematy w sposób negatywny – stwierdził.

Co ciekawe zaznaczył, że takie „wiadomości widma”, czyli fakty które są ukrywane, nie wynikają z interwencji państwa, tylko są wynikiem autocenzury dziennikarzy.

Wojciech Surmacz, prezes Polskiej Agencji Prasowej, jako przykład tematu tabu podał sprawę restytucji mienia należącego kiedyś do gmin żydowskich, którą zajmował się, gdy był dziennikarzem magazynu „Forbes”. Poruszenie tego zagadnienia wywołało ogólnoświatową burzę.

Aleksandra Rybińska, publicystyka tygodnika „Sieci” i portalu wPolsce.pl, opowiadała, że po publikacji artykułu o wydarzeniach sylwestrowych w Kolonii otrzymała setki maili z całego świata, także z pogróżkami.  – Tylko dwa z nich były od muzułmanów. Większość stanowili ludzi o lewicowych poglądach, którzy poczuwali się w obowiązku, aby mi przypomnieć, że o pewnych rzeczach się nie pisze. Nazywam ich strażnikami doktryny – opowiadała Aleksandra Rybińska.

Zauważyła, że to istnienie tematów tabu doprowadziło do powstania partii populistycznych, ponieważ zamknęliśmy się na debatę.  – A te tematy powracają jak bumerang – stwierdziła i jako przykład podała powstanie we Francji ruchu „żółtych kamizelek”, który był m.in. odpowiedzią na brak zainteresowanie problemami zwykłych ludzi.

Rosyjski dziennikarz Alexander Podrabinek opowiadał, że w jego kraju istnieje wiele przepisów prawnych, które ograniczają wolność słowa. Jeżeli np. publicznie stwierdzi się, że Krym powinien wrócić do Ukrainy, można trafić na pięć lat do więzienia za nawoływanie do separatyzmu. Za kratkami możemy się znaleźć także np. za zamieszczenie w mediach społecznościowych karykatury policjanta.

– Trzeba wiedzieć, że kiedy na Zachodzie obniżane są standardy wolności słowa o centymetr, to w państwach totalitarnych o metr. A dyktatorzy mówią: „przecież oni też ograniczają” – zauważył.

O tym, że sprawa wolności mediów wygląda inaczej, w rożnych krajach mówiono podczas ostatniej sesja pierwszego dnia konferencji.  Jolanta Hajdasz, dyrektor Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP, opowiedziała o projekcie podróży studyjnych do krajów Trójmorza, podczas których rozmawiano z dziennikarzami i zbierano informacje o sytuacji mediów w poszczególnych państwach. – Chcieliśmy ją poznać i opisać.  Często wiedzę na ten temat czerpiemy z raportów takich organizacji jak Reporterzy bez Granic czy Freedom House. My, jako SDP, je kwestionujemy, ponieważ naszym zdaniem nie przedstawiają rzeczywistej sytuacji mediów w Polsce.  Stąd pomysł naszych wyjazdów, aby bezpośrednio, podczas rozmów przekonać się jak wygląda sytuacja w innych krajach – tłumaczyła Jolanta Hajdasz. Dodała, że z tych podróży, z których powstanie jeszcze szersze opracowanie, wynika, iż problemy z wolnością słowa w różnych krajach są inaczej definiowane.  W Słowenii dziennikarze narzekają na naciski ekonomiczne, na Węgrzech na koncentrację mediów wokół rządu, a  Czesi żartują, że u nich wolność polega na tym, że mogą wybierać dla jakiego oligarchy chcą pracować.

Goran Andrijanić, dziennikarz z Chorwacji stwierdził, że w jego kraju problemem jest niewielka liczba mediów konserwatywnych. Podobne spostrzeżenia miał George Daniel Rîpă z Rumunii. – Media są prozachodnie, ale wartości europejskie identyfikują z wartościami LGBT, poglądami anty Trumpowymi. Robimy kopiuj – wklej z maszynerii liberalnej zachodu – stwierdził.

Balazs Bende z węgierskiej MTVA opowiedział, że z jego kraju po 2010 r. wycofali się z mediów inwestorzy zagraniczni. – To był początek ery, w której krajowe, konserwatywne ośrodki zaczęły kupować udziały w mediach. Ale to była transakcja biznesowa. Teraz mamy rynek medialny zdominowany przez podmioty krajowe, co moim zdaniem jest zdrowe – przyznał.

Wojciech Pokora szef oddziału lubelskiego SDP, który uczestniczył w podróży studyjnej do Czech, przestrzegał jednak przed bezmyślnym kopiowaniem  wzorców z innych krajów.

– Nie istnieje uniwersalny przepis na wolność słowa, który sprawdzi się we wszystkich krajach. My toczymy debatę o nacjonalizacji mediów, a w Czechach to nastąpiło. Okazało się, że skutek jest dokładnie odwrotny, dziennikarze teraz mówią, że w mediach należących do zagranicznych właścicieli czuli się bezpieczniej. Teraz pojawili się oligarchowie, a rynek reklamowy jest upolityczniony – zauważył.

Najważniejsze: nie kłamać – relacja z drugiego dnia międzynarodowej Debaty Dziennikarzy

Czy można zdefiniować mowę nienawiści? Dlaczego spada zaufanie do dziennikarzy i co można zrobić, aby je odbudować – to najważniejsze tematy, które zdominowały drugi dzień międzynarodowej Debaty Dziennikarzy „Wolność (słowa) kocham i rozumiem”.

Kolejny dzień konferencji zorganizowanej przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich i Fundację Solidarności Dziennikarskiej przy wsparciu Polskiej Fundacji Narodowej rozpoczęła debata na temat mowy nienawiści. Prowadzący dyskusję Tomasz Wróblewski z Warsaw Enterprise Institute, zauważył, że mamy kłopot ze zdefiniowaniem zarówno przyczyn jak i skutków mowy nienawiści. –  Czy mowa nienawiści rzeczywiście zmienia funkcjonowanie społeczeństwa, czy prowadzi do przestępstw, zbrodni? Czy idą z nią czyny?– pytał Wróblewski– Mamy natomiast doświadczenia z historii, że ograniczanie wolności słowa jest przyczyną znacznie większych wybuchów nienawiści, wojen.

Zwrócił uwagę na brak jasnych kryteriów, przepisów określających mowę nienawiści.  – Na przykład sądy w USA zaczęły zmieniać nastawienie w tej kwestii, w stronę wykazania skutków, że mowa nienawiści spowodowała konkretne efekty. W Europie koncentrujemy się zaś na tym co może się wydarzyć, że czyjeś uczucia mogły zostać urażone – zauważył Wróblewski.

Przypomniał, że Polsce wciąż na przykład funkcjonuje art. 212 kk. – Jest on pewnym kuriozum. Do dwóch lat więzienia może grozić temu, kogo słowa, artykuł, mogły spowodować szkody, ale nie spowodowały – dodał.

Krzysztof Fijałek z Interii podzielił się swoimi doświadczeniami związanymi z komentarzami, które czytelnicy jego portalu dodają pod artykułami. – Miesięcznie mamy dwa miliony komentarzy, z tego różnymi metodami – za pomocą algorytmów, zasobami ludzkimi – usuwamy 10 tysięcy dziennie  – opowiadał.

Zastrzegł jednak, że nie są to tylko przykłady mowy nienawiści, ale też np. wpisy reklamowe. W szczególnym momentach, np. po zabójstwie prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza, jego portal zdecydował się wyłączyć możliwość komentowania, ale równocześnie ruszył z akcją edukacyjną co można robić w Internecie i zachęcającą do zgłaszania przypadków łamania prawa. Jego zdaniem lepiej jest jednak udostępniać ludziom tę przestrzeń wolności jaką jest możliwość komentowania niż jej pozbawiać. – Wtedy może być jeszcze gorzej – dodał. Zauważył, że poza ogólnodostępnym Internetem jest jeszcze miejsce w sieci zwana darknetem, nad którą praktycznie nie ma kontroli.

– Jeżeli mówimy o mowie nienawiści zastanówmy się skąd się to wzięło? Zapytajmy co to jest chamstwo, brak kultury, wychowanie? Z przejawami chamstwa, nienawiści powinniśmy walczyć. A jako dziennikarze również pomiędzy sobą powinniśmy zachować jakieś granice, bo inaczej dajemy zły przykład – powiedział Krzysztof Fijałek.

O przejawach hejtu wobec dziennikarzy opowiadała Dominika Ćosić z TVP. – Gdy zostałam korespondentką w Brukseli nie spodziewałam się, że będzie tyle negatywnych, wulgarnych komentarzy – mówiła. Dodała, że nie dotyczyły one kwestii merytorycznych, jej przygotowania do pracy, tylko np. wyglądu, czy pochodzenia. Podała również przykład Krzysztofa Ziemca, który zaczął dostawać pogróżki dotyczące jego rodziny, w wyniku czego postanowił zrezygnować z prowadzenia „Wiadomości”. – To już nie jest nawet mowa nienawiści, ale zaszczucie – stwierdziła Dominika Ćosić.

O tym jak wygląda problem mowy nienawiści na Bliskim Wschodzie opowiadała Vanessa Bassil  prezes Media Association for Peace (MAP) z Libanu. W jej kraju dotyczy on głównie uchodźców syryjskich, którzy przedstawiani są w złym świetle. Jej organizacja próbuje z tym walczyć organizując np. warsztaty dla młodych dziennikarzy. – Uczymy ma nich jak przygotować relacje na temat uchodźców, pokazujemy warunki w jakich oni żyją w Libanie– opowiadała Vanessa Bassil.

Podczas następnego panelu jego uczestnicy szukali odpowiedzi na pytanie: dlaczego ludzie nie ufają mediom? Wprowadzając do dyskusji Bernard Margueritte, wieloletni korespondent francuskich mediów w Polsce, zauważył, że wiarygodność dziennikarzy spadła poniżej poziomu zaufania do handlarzy samochodów. – Dlaczego jesteśmy nielubiani, może dlatego, że zapomnieliśmy o naszej misji? – zauważył. Dodał, że trzeba przypominać po co są dziennikarze. Podał przykład z czasów, gdy stawiał pierwsze kroki w tym zawodzie, a naczelny tłumaczył mu, że czytelnika nie interesuje co dziennikarz sądzi na dany temat, najważniejsza jest bowiem informacja. –  Wyjaśniał mi: odbiorca musi wiedzie, aby wyrobić własny pogląd, bo wtedy będzie obywatelem i będziemy żyć w demokracji – opowiadał Bernard Margueritte.

Zauważył jednak, że  pod koniec ubiegłego stulecia pojawił się bardzo niepokojący trend, kiedy  właściciele mediów doszli do wniosku, że ich rolą nie jest pozwalać ludziom być światłymi obywatelami. –  Cel stał się odwrotny – ogłupiać społeczeństwo – dodał.

Przyznał jednak, że ostatnio widzi optymistyczne sygnały. – Ludzie zaczynają się domagać lepszych mediów – powiedział Margueritte.

Jak je tworzyć starali się odpowiedzieć pozostali uczestnicy panelu. Helle Tiikmaa, prezes Estońskiego Stowarzyszenia Dziennikarzy mówiła o realizowanych przez tamtejsze media projekcie „Skąd to wiadomo?” –  Promuje on oparcie się na faktach, pokazuje jak jesteśmy manipulowani – mówiła. – Rolą dziennikarza jest selekcja informacji wiarygodnych, powinniśmy tego dokonywać w interesie odbiorcy. Jest to gwarantem wiarygodności i zaufania.

Jacek Karnowski, redaktor naczelny tygodnika „Sieci”, zauważył, że utrata wiarygodności mediów wiąże się m.in. z tym, iż nastąpiły w nich rewolucyjne zmiany. – To już jest nowa epoka, co z tego się wyłoni jeszcze do końca nie wiemy. Stare media upadły, nie odgrywają już takiej roli jak kiedyś. Żartuje się, że teraz są dwie duże gazety Facebook i Twitter, reszta to dodatki – mówił. Zauważył, że teraz czytelnicy spędzają na stronie internetowej zaledwie kilka minut, potem przechodzą na inne. – Musimy zdawać sobie sprawę z ulotności tego odbioru. To już jest inny odbiorca, inna powinna być też rola dziennikarzy – powiedział.

Spadek wiarygodności mediów, jego zdaniem, spowodowany jest również tym, że wiele z nich dało się zaprzęgnąć do promowania liberalno-lewicowych przemian społecznych oraz zaczęły odgrywać rolę sędziego. – Ludzie wyczuli, że jest to fałszywe. Społeczeństwu potrzeba pluralizmu, musimy o to dbać  – podkreślił.

Damian Małecki, twórca profilu na Facebooku Żelazna logika i portalu SejmLog.pl, zauważył, że kryzys zaufania do dziennikarzy jest wynikiem tego, iż odeszli oni od idei informowania. – Media nie powinny być ani opiniotwórcze ani obiektywne, tylko rzetelne – powiedział. Jego zdaniem dziennikarze przestali być już czwartą władzą, dlatego pojawiła się piąta władza, czyli odbiorcy, którzy kontrolują dziennikarzy. Przykładem tego jest powstanie takich profili jak Żelazna logika, gdzie obnażane są manipulacje i hipokryzja dziennikarzy.

Na kolejnej sesji uczestnicy dyskusji zastanawiali się o czym dziennikarze powinni mówić. Jadwiga Chmielowska, sekretarz generalna SDP, przypomniała, że media nie powinny kształtować rzeczywistości, tylko ją opisywać.  – Rozsądną decyzję możemy podjąć tylko wtedy, gdy mamy rzetelną informacją – zauważyła.

Podkreślała, że bardzo ważna w pracy dziennikarza jest wiarygodność, sprawdzanie informacji w kilku źródłach.  – Szkody, które dziennikarz robi swoją niewiedzą są porażające– mówiła.

Daniel Kaiser z czeskiego tygodnika Echo24, zauważył, że problemami są skrzywione przedstawianie faktów i manipulacje poprzez pominięcie.  – Nie wszystkie fakty pojawiają się w relacji i to jest bardzo zły trend – mówił.

Czeskiego dziennikarza niepokoi także to, iż młodzi dziennikarze nie zawsze są krytyczni wobec tego co do nich dociera. – Moje pokolenie uczono, aby zachowywać krytyczny pogląd – mówił. Dodał, że teraz młodzi dziennikarze śledzą media zachodnie i łatwo przyjmują wszystko co one opublikują.

Zoltan Kottasz z „Magyar Nemzet” zauważył, że problemem jest to, iż redakcje nie mają swoich korespondentów zagranicznych, a co za tym idzie informacji z miejsca wydarzeń.

– Dociera do nas zbyt wiele informacji i ludzie w tym się gubią – dodał.

–  Powinniśmy się skupiać  bardziej na sprawach najważniejszych, a nie na tym co wtórne, drugorzędne – zauważył natomiast Daniel Kaiser.

– Od dziennikarzy wymaga się myślenia i odróżniania rzeczy ważnych od piany informacyjnej – dodała Jadwiga Chmielowska.

Litewski dziennikarz Andrius Tučkus z „Lietuovos Sąjūdis” podkreślił, że najważniejsze jest, aby dziennikarze byli uczciwi. – Żeby nie zabić człowieka gazetą – powiedział.

Temat uczciwości i rzetelności dziennikarzy powrócił jeszcze podczas sesji podsumowującej konferencję. Anca Maria Cernea z Rumunii podkreśliła, że najważniejsze jest opieranie się na podstawowych zasadach: wolności i prawdzie. Claude Chollet francuskiego Observatorie de journalisme, zauważył, że są różnice między obiektywizmem a uczciwością.  – Nie potrzebujemy obiektywizmu, bo on nie istnieje, potrzebujemy lojalności i uczciwości – powiedział.

Rosyjski dziennikarz Alexander Podrabinek stwierdził, że kraje pozbawione wolności słowa są zagrożeniem dla świata. Natomiast Jolanta Hajdasz, dyrektor Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP, podkreśliła konieczność powrotu do prawdziwego dziennikarstwa i etyki tego zawodu. – Nie opiszemy świata, jeżeli w ten sam sposób będziemy traktować zło i dobro, w ten sam sposób przedstawiać prawdę i kłamstwo. To nie jest wolność słowa – mówiła.

Przytoczyła słowa, które św. Jan Paweł II skierował kiedyś do dziennikarzy: „Najważniejsze żebyście świadomie nie kłamali”– Możemy się mylić, ale nie wolno nam świadomie kłamać– podkreśliła Jolanta Hajdasz.

Prezes SDP Krzysztof Skowroński zamykając debatę powiedział, że obrona wolności słowa to obrona przed wykluczeniem. – Jest obroną społeczeństwa demokratycznego, społeczeństwa bez ludzi wykluczonych i taki też był sens naszej konferencji – stwierdził prezes SDP.

Raport o wolności mediów w krajach Inicjatywy Trójmorza

Przygotowany przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich „Raport o wolności mediów w krajach Inicjatywy Trójmorza” jest gotowy. Jego wyniki są zaskakujące – ujawnia on mechanizmy wykluczania z debaty publicznej dziennikarzy o konserwatywnych, prawicowych poglądach i pokazuje, jak bardzo w niektórych mediach tych krajów trzyma się postkomunizm.

 

Pobierz RAPORT

CMWP SDP o blokowaniu przez spółkę Twitter Inc. kont o profilach historyczno-patriotycznych

W związku z informacjami o zablokowaniu przez spółkę Twitter Inc. konta o nazwie Polish Media Issues oraz innych kont o profilach historyczno-patriotycznych zajmujących się m.in. polską tradycją i kulturą, CMWP SDP apeluje do osób i instytucji mających wpływ na realizację zasady wolności słowa w naszym kraju o podjęcie działań prawnych w celu ograniczenia samowoli internetowych monopolistów. Wiele przesłanek wskazuje na to, iż obecnie największe z nich prowadzą ideologiczną cenzurę, która jest sprzeczna z polskim prawem, a która prowadzi do wyeliminowania z przestrzeni publicznej treści o prawicowym i konserwatywnym charakterze.

W ostatnim czasie przypadki usuwania treści patriotycznych, konserwatywnych i chrześcijańskich z portali społecznościowych bez ostrzeżenia i bez realnej możliwości odwołania się przez ich autorów zgłaszała fundacja Reduta Dobrego Imienia, wcześniej o takich przypadkach informował opinię publiczną m.in. Instytut na Rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris. CMWP SDP przypomina, iż w wielu przypadkach właściciele internetowych monopolistów w ten sposób bezkarnie łamią przepisy o ochronie konsumentów oraz naruszają prawne gwarancje wolności słowa.

Dlatego CMWP SDP stoi na stanowisku, iż należy wprowadzić zmiany w polskich przepisach prawa, tak by usuwanie treści z portali społecznościowych mogło następować tylko w ściśle określonych przypadkach, oraz by Polacy mieli jasną ścieżkę odwoławczą w sporach z internetowymi koncernami, w taki sposób, by mieli możliwość skutecznego dochodzenia swoich praw przed sądami w naszym kraju, co w świetle obecnych przepisów jest w praktyce niemożliwe.

dr Jolanta Hajdasz

dyr. CMWP SDP

Warszawa, 30 maja 2019 r.

Źródło: CMWP SDP

http://cmwp.sdp.pl/cmwp-sdp-o-blokowaniu-przez-spolke-twitter-inc-kont-o-profilach-historyczno-patriotycznyc/

MAJ NA FOKSAL 2019. Ksiądz od trudnych pytań

Spotkanie z ks. Stanisławem Małkowskim, kapelanem „Solidarności”, przyjacielem bł. ks. Jerzego Popiełuszki, było kolejnym wydarzeniem z cyklu Maj na Foksal, przygotowanym przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich.

– Ksiądz Stanisław jest niesłychanym autorytetem, nie zdarzyło mi się o coś go zapytać i nie uzyskać odpowiedzi – mówił prowadzący spotkanie Wojciech Piotr Kwiatek, publicysta, krytyk literacki, pisarz. – Kiedyś miałem problem ze stwierdzeniem „módlcie się za swoich nieprzyjaciół”, kiedy zwróciłem się z tym do księdza Stanisława, odpowiedział krótko: „trzeba się za nich modlić, aby się nawrócili” – opowiadał.

Podczas środowego spotkania w Domu Dziennikarza przy ul. Foksal 3/5 również nie zabrakło trudnych pytań, jak choćby o głośny ostatnio problem pedofilii wśród niektórych księży.

– Ukrywanie pedofili przez hierarchów jest niesłuszne, ale przesadne nagłaśnianie, mówienie że to grzech pospolity w Kościele jest nieprawdziwe. To działanie przeciwko Kościołowi. Może jednak Pan Bóg wyprowadzi z tego co się ostatnio dzieje jakieś dobro  – mówił ks. Małkowski.

Zwrócił uwagę, że dzisiaj ludzie pytają: gdzie jest świętość Kościoła, skoro zdarzały się tam takie skandaliczne rzeczy? – Kościół jest święty.  Ludzie, którzy notorycznie grzeszą i odmawiają nawrócenia, sami wykluczają się z Kościoła – podkreślił kapłan.

Nawiązując do odczytanego w ostatnią niedzielę listu biskupów w sprawie przypadków pedofilii w Kościele w Polsce, zauważył, że zabrakło w nim informacji czy hierarchowie chcą podejmować jakieś decyzje personalne w związku z tą sprawą. – A w niektórych przypadkach byłyby one słuszne – dodał.

Wśród licznych pytań, które padały podczas spotkania, jedno dotyczyło wciąż niewyjaśnionej do końca sprawy morderstwa ks. Jerzego Popiełuszki.

– Przyjmuję to z wielkim żalem, że ani władze państwowe ani kościelne nie są zainteresowane wyjaśnieniem tej sprawy – mówił ks. Stanisław Małkowski.

Przypomniał, że już kilka lat temu Wojciech Sumliński napisał książkę o tym kto mógł tak naprawdę stać za tą zbrodnią, nie została ona jednak poważnie potraktowania.

 

 

 

Sfinansowano ze środków Fundacji PZU

MAJ NA FOKSAL 2019. Poezja wyczarowana obrazem

W poezji Herberta są gotowe obrazy, tak więc absurdem byłoby tworzenie do niej ilustracji, to byłaby tautologia. Ja poszedłem w stronę impresji, tworzę swoje odniesienie do tych wierszy – mówił Michał Wójcik, artysta plastyk, który prezentował swoje prace podczas niezwykłego spotkania w Domu Dziennikarza pt. „Herbert: To, co najważniejsze. Poezja-plastyka-muzyka”. Było to kolejne wydarzenie z cyklu Maj na Foksal zorganizowane przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich.  

  

– Dzisiejszy wieczór łączy trzy dziedziny sztuki: plastykę, poezję, muzykę. Wszystko w kontekście wspaniałego poety Zbigniewa Herberta, który nie lubił kompromisów, który odróżniał dobro od zła i był wrażliwy na estetykę zarówno w sztuce, jak i w życiu codziennym. To wszystko w jakiś sposób jest obecne w pracach Michała Wójcika – mówiła prowadząca spotkanie dziennikarka Monika Florek-Mostowska.

 

W Domu Dziennikarza przy Foksal 3/5 Michał Wójcik pokazał swoje dzieła będące impresją do wierszy Zbigniewa Herberta. Złożyły się one na jego pracę doktorską pod tytułem „Czerń i biel. Komu to potrzebne?”, którą obronił w 2011 r. w Akademii Sztuk Pięknych im. Władysława Strzemińskiego w Łodzi. Te niezwykłe prace, gęste od symboliki, bardzo surowe i sugestywne, wykonane zostały zapomnianą już nieco obecnie techniką akwafory. Jest to XVI wieczna sztuka, w której najpierw rysunek wykonuje się igłą na kawałku miedzianej blachy pokrytej werniksem, potem wielokrotnie trawi się ją w kwasie azotowym i za pomocą powstałej w ten sposób matrycy tworzy się odbitki na papierze.  – Trudność polega na tym, że projekt trzeba przenieść na blachę w negatywie i lustrzanym odbiciu. Wymaga to maksymalnego skupienia, a wyobraźnia musi pracować na najwyższych obrotach – tłumaczył Michał Wójcik.

 

W tej technice pociąga go to, iż jest w niej obecny jakiś element magii, alchemii. – Wrzucasz blachę do kwasu i nigdy do końca nie wiesz jaki osiągniesz efekt – mówił.

 

Jak wyjaśniał, poprzez swoje prace, inspirowane wierszami Herberta, chciał promować twórczość autora „Pana Cogitio”, a akwafora wydała mu się do tego idealną techniką. – To klasyczna, prosta forma, tak jak poezja Herberta – wyjaśniał.  – Akwafora kieruje się twardymi zasadami, tu nie można niczego naciągnąć, nagiąć, poprawić i tak jest u Herberta – dodał.

 

Sięgnięcie po zapomnianą, średniowieczną technikę, stanowiło dla Wójcika również swego rodzaju sprzeciw wobec sztuki współczesnej, której głównym celem stała się prowokacja, a nie wprowadzenie odbiorcy w dyskretny świat wewnętrznych przeżyć. – Język sztuki współczesnej przypomina mi więzienną grypserkę, bardziej zamazuje niż rozjaśnia to co chce przekazać. Tymczasem symbolika średniowieczna dostępna jest dla każdego. Dzieła Bosha, Bruegla można czytać jak księgę. To skłoniło mnie do stworzenia własnego świata symboli – mówił artysta.

 

Opowieści Michała Wójcika o starej technice graficznej, kondycji sztuki i o licznych symbolach zwartych w jego pracach, przeplatane były w środowy wieczór na Foksal recytacją poezji Herberta w wykonaniu aktora Pawła Jakubowskiego. Do medytacji nad usłyszanymi strofami i obejrzanymi obrazami skłaniała sącząca się z głośników delikatna, a zarazem poruszająca, muzyka Marii Kochańskiej wykonywana na niezwykłym instrumencie – hang drumie. Ma on zaledwie 11 dźwięków, a można nimi wyczarować niezwykły klimat pobudzający wyobraźnię. – Prostota, to jest właśnie to, co łączy tę muzykę, poezję Herberta i dzieła Michała Wójcika – podsumowała Monika Florek-Mostowska.

 

 

 

Sfinansowano ze środków Fundacji PZU