Fot. Pixabay

WOŁODYMYR SYDORENKO: Po leki tylko z rosyjskim paszportem

Wyznaczony przez Rosję sołtys wsi Lazurne w okupowanej części obwodu chersońskiego Ołeksandr Dudka zapowiedział, że insulina nie będzie wydawana mieszkańcom, którzy nie otrzymali rosyjskich paszportów. W przemówieniu wideo straszył, że mieszkańcy wsi, którzy pozostali obywatelami Ukrainy, nie otrzymają żadnych leków, a także zostaną pozbawieni pomocy humanitarnej i emerytur.

To nie pierwszy przypadek wykorzystywania przez Moskwę leków jako broni przeciwko Ukraińcom. Po zajęciu Krymu przez Rosjan, mieszkało tam około 800 byłych narkomanów, którzy przeszli kurację i zostali poddani terapii tramadolem. Każdy z tych pacjentów otrzymywał od państwa lek uwalniający od cierpienia i pozwalający prowadzić normalne życie. Jak się okazało, w Rosji w ogóle nie ma terapii tramadolem,  nie jest ona tam uznawana, pomimo pozytywnych doświadczeń europejskich. Pacjentom z Krymu odmówiono więc podawania niezbędnych dawek tramadolu, co doprowadziło do tragedii. Jedna trzecia narkomanów zmarła, jedna trzecia powróciła do nałogu, a pozostałym udało się wyjechać do innych regionów Ukrainy i ponownie zdobyć ratujący życie lek.

Podobna sytuacja powstała w okupowanym Donbasie, a potem powtórzyła się po zajęciu przez Rosję części obwodów chersońskiego i zaporoskiego. Z całkowitej liczby narkomanów, którzy zostali faktycznie wyleczeni, około jednej trzeciej udało się przeżyć, a dwie trzecie zmarło w taki czy inny sposób. Czyżby teraz taki sam los miał czekać pacjentów insulinozależnych?

Warto przy okazji zwrócić uwagę, na sytuację w służbie zdrowia na okupowanych terenach. Do 2022 roku Ukraina wdrożyła postępowy europejski system opieki zdrowotnej i leczenia chorób, z lekarzami rodzinnymi, lecznictwem ambulatoryjnym i zaopatrzeniem w nowoczesne leki. Rosja przeniosła jednak swój niedoskonały i niereformowany od lat system opieki zdrowotnej na okupowane regiony Ukrainy i zaczęła wdrażać to, co od dawna zostało tam uznane za niedoskonałe. Rosjanie wprowadzili swój system dostarczania leków i okazało się, że rosyjskie specyfiki są znacznie gorsze niż ukraińskie. Po drugie wielu lekarzy odmówiło pracy na rosyjskich warunkach i złożyło rezygnację. Nastąpił katastrofalny brak lekarzy, a także ratowników medycznych i pielęgniarek. Znacznie wydłużyły się kolejki do specjalistów.

Poza tym już w pierwszych miesiącach okupacji okazało się, że Rosja ma zupełnie inny system wynagradzania lekarzy i zaczęli oni otrzymywać pensje stanowiące prawie połowę tego, co dostawali wcześniej. Wszyscy mówili o kryzysie służby zdrowia na terenach okupowanych.

Na Krymie Rosja od dawna walczy z kryzysem, która sama stworzyła. Praktycznie siłą i groźbami władze okupacyjne zmuszały lekarzy do pracy, stopniowo zwiększały im również pensje. Niedobór lekarzy został nieco załatany w związku ze zwiększonym i przyspieszonym kształceniem specjalistów na Krymskim Uniwersytecie Medycznym. Od czasu do czasu okupowane regiony dotknięte są kryzysami związanymi z dostępnością leków, ponieważ Rosja nie rozwinęła produkcji wysokiej jakości medykamentów wszystkich kategorii, a nie może kupować ich od innych krajów.

A teraz Ukraińcom na terenach okupowanych odmawia się leczenia i sprzedaży leków z powodu braku rosyjskiego paszportu. Nic więc dziwnego, że Ukraińcy traktują paszport rosyjski z nienawiścią, nazywając go tak samo, jak nazywano paszport niemiecki w czasie II wojny światowej – Ausweiss.

 

Fot. Pixabay

WOŁODYMYR SYDORENKO: Rosjanie nadal kradną ukraińskie zboże

Jak donosi Ukraińskie Centrum Narodowego Oporu, Rosjanie kradną zboże z elewatorów w tymczasowo okupowanej części obwodu chersońskiego i eksportują je przez krymskie porty do swojego kraju lub sprzedają na rynku światowym.

„Okupanci wykorzystują infrastrukturę portową Krymu do eksportu zrabowanego zboża z obwodu chersońskiego i obwodu zaporoskiego. Prawdopodobnie zrabowane ukraińskie zboże trafia na rynki afrykańskie” – czytamy w raporcie UCNO. Nie bez powodu Władimir Putin na szczycie z państwami afrykańskimi obiecał im darmowe dostawy rosyjskiego zboża.

Poza tym Rosjanie eksportują też dużymi ciężarówkami zboże przez Mariupol do Rostowa nad Donem, a stamtąd na całą Rosję.

Część zboża okupanci zabierają ze składów za darmo, a drugą część pozyskują w ten sposób, że zmuszają rolników do jego sprzedaży po ustalonych przez okupantów cenach, o wiele niższych od rynkowych.

Mieszkańcy półwyspu niejednokrotnie obserwowali, jak zboże z kontynentalnej Ukrainy było transportowane na terytorium anektowanego Krymu dużymi ciężarówkami, a następnie w terminalu zbożowym portu w Sewastopolu przeładowywano je na statki płynące do innych krajów. Władze rosyjskie wielokrotnie też publicznie potwierdzały, że eksportują ukraińskie zboże z terenów okupowanych na anektowany półwysep. Rosyjski przywódca Krymu Serhij Aksjonow przyznał, że Rosja sprzedaje ukraińskie zboże. Jak ustaliły agencja Associated Press i Fundacja Frontline we wspólnym śledztwie, Rosja mogła ukraść ukraińskie zboże o wartości co najmniej 530 mln dolarów. W rzeczywistości liczba ta jest kilkakrotnie wyższa, ponieważ kradzież zboża nie tylko z elewatorów, ale także bezpośrednio z pól okupowanych terenów wciąż trwa.

Jak donoszą krymskie media, tygodniowo na rynki krymskie z obwodów chersońskiego i zaporoskiego trafia również około 1000 ton produktów rolnych. Ministerstwo Przemysłu Krymu twierdzi, że dostawy warzyw i owoców są realizowane na potrzeby rosyjskich jednostek wojskowych, rosyjskich szpitali i innych organizacji okupacyjnych. W tym celu na terenie symferopolskiego rynku „Pryvoz” nadal działa strefa handlowa dla rolników z obwodu zaporoskiego i obwodu chersońskiego.

Tutaj, na przykład, rolnik Valentyn, który przybył do Symferopola z okolic Chersonia, ziemniaki i marchew sprzedaje za 20-25 rubli (około 0,25 dolara), podczas gdy krymskie warzywa kosztują prawie dwa razy więcej. Często rano produkty chersońskich i zaporoskich rolników są masowo odbierane przez wojsko lub przedstawicieli organizacji handlowych, które sprzedają je po wyższej cenie na rynkach kurortów Krymu.

 

Zdjęcia satelitarne baz wagnerowców na Białorusi opublikowane przez brytyjski resort obrony. Fot. Twitter/ UK Ministry of Defence

WOŁODYMYR SYDORENKO: Czy Putin wykorzysta wagnerowców w Afryce?

Po pojednaniu z Prigożynem po próbie puczu, Putin kilka tysięcy bandytów zesłał na Białoruś, ale traktuje ten kraj jako tymczasowy dla nielegalnej prywatnej armii, którą sam stworzył, ale której się teraz obawia. Pozostaje więc pytanie jak zostaną wykorzystani wagnerowcy. Może w Afryce?

Wiadomo, że tysiące wagnerowców nie będą siedzieć bezczynnie, już wkrótce staną się przyczyną napięć w stosunkach rosyjsko-białoruskich. Samozwańczy prezydent Białorusi Aleksandr Łukaszenka obawia się obecności  armii Prigożyna w swoim kraju, dlatego pojechał do Moskwy i gdy spotkał się z Putinem, od razu oznajmił, że wagnerowcy proszą o pozwolenie na spacer do Polski, a dokładniej do Warszawy i Rzeszowa. Powiedział, że tam „chcą jechać na wycieczkę…”.

Służby informacyjne milczą na temat tego, co Putin mu odpowiedział, ale jasne jest, że rosyjski dyktator doskonale zdaje sobie sprawę, że taka „wycieczka” to byłby atak na kraj NATO, a tego Rosja nie chce. Zaczęto się więc zastanawiać jak się pozbyć wagnerowskiego zagrożenia.

Kilka dni później rosyjskie agencje poinformowały, że prezydent Rosji Władimir Putin napisał długi artykuł dla afrykańskich mediów zatytułowany „Rosja i Afryka: wspólne wysiłki na rzecz pokoju, postępu i pomyślnej przyszłości”, w którym nakreślił własną wizję rozwoju stosunków rosyjsko-afrykańskich.

Świat nadstawił uszy, bo wiadomo, że przed atakiem i rozpoczęciem wojny Putin pisze miłujące pokój artykuły. Tak było w przypadku Ukrainy. Przed aneksją Krymu w 2014 roku publikował artykuły dotyczące historycznej przeszłości Rosji i Ukrainy. A przed rozpoczęciem zakrojonego na szeroką skalę ataku na Ukrainę w lutym 2022 r. Putin napisał artykuł, w którym stwierdził, że naród ukraiński nie istnieje, a Ukraina jako państwa również nie ma.

Politolodzy uważają, że Putin za każdym razem zapowiada wojnę dwoma artykułami: pierwszy jest o pokoju i przyjaźni, drugi o tym, że adresat nie zaakceptował jego przyjaźni, a zatem nie istnieje ani jako podmiot, ani jako państwo, co oznacza, że można go zniszczyć. Tak więc pierwszy artykuł dla Afryki już powstał, drugi być może już się pisze gdzieś w Moskwie…

Co zatem napisał Putin w pierwszym artykule dla Afryki? Jak zauważają sami Rosjanie, przywódca Rosji przypomniał, że historia współpracy między Rosją a Afryką to wieloletnie wsparcie od czasów sowieckich. „Konsekwentnie wspieraliśmy ludy afrykańskie w ich walce o wolność od kolonialnej opresji, przyczynialiśmy się do tworzenia państwowości, wzmacniania suwerenności i zdolności obronnych. Wiele zrobiono, aby stworzyć stabilne podstawy dla gospodarek narodowych” – podkreślił Putin. „Do lat 80. ubiegłego wieku w Afryce zbudowano setki obiektów infrastrukturalnych i przemysłowych przy udziale ZSRR, wielu Afrykanów kształciło się w naszym kraju” – zaznaczył Putin. Teraz, według niego, w rodzącym się wielobiegunowym świecie Afryka powinna zająć godne miejsce obok krajów Azji i Ameryki Łacińskiej. W tym kontekście Rosja będzie nadal rozwijać więzi gospodarcze i polityczne z państwami kontynentu afrykańskiego. Według niego handel z Afryką sięga obecnie 18 miliardów dolarów rocznie i ma ogromny potencjał…

Jest to więc bezpośrednia wskazówka, że ​​teraz te gospodarki muszą dzielić się z Rosją. Putin pisze wprost: „Rosyjskie firmy są zainteresowane bardziej aktywną pracą na kontynencie w dziedzinie wysokich technologii i eksploracji geologicznej, w kompleksie paliwowo-energetycznym, w tym w energetyce jądrowej, w przemyśle chemicznym, w inżynierii górniczej i transportowej, w rolnictwie i rybołówstwie”.

Dotknął „porozumienia zbożowego”, którego kontynuacji wcześniej odmówił. Obiecał Afrykanom, że nawet bez tego porozumienia Rosja będzie w stanie pomóc Afryce żywnością zarówno na zasadach handlowych, jak i humanitarnych.

Deputowany do rosyjskiej Dumy Państwowej Anatolij Wasserman wyjaśnił sewastopolskiej agencji ForPost, że „debata jest zwykle prowadzona nie po to, by przekonać przeciwnika, ale by przekonać publiczność. Tak samo jest tutaj: obecna konfrontacja z Zachodem niezadowolonych z porządku opartego na nieznanych regułach nie polega na upadku przeciwnika, ale na przeciągnięciu reszty świata na swoją stronę. A Afryka jest jednym z takich regionów, który w przeciwieństwie do Ameryki Łacińskiej nie jest >podwórkiem< USA, a ponadto ma negatywną pamięć historyczną o zachodnim kolonializmie”.

Poza tym, jego zdaniem, „cywilizacja rosyjska jest najbardziej integrująca, a więc, innymi słowy, najbardziej gotowa do wchłonięcia różnych zasobów i uczynienia z nich jednego ze źródeł swojej potęgi…” Jednym słowem, zdaniem posła, Rosja jest już gotowa „wchłonąć” wszystko, co złe, nawet w Afryce.

Deputowany Dmytro Belyk przypomniał dziennikarzom, że stosunki Rosji z krajami afrykańskimi otrzymały potężny impuls w październiku 2019 r., kiedy w Soczi odbył się pierwszy w historii szczyt Rosja – Afryka. Już wtedy określono kluczowe punkty styku. W miarę upływu czasu poszerzanie rosyjskich rynków zbytu wytwarzanych produktów, współpraca w zakresie wydobycia surowców są punktami strategicznego zbliżenia między Rosją a Afryką.

Ponadto politolodzy zauważają, że zasób polityczny Afryki jest teraz ważny dla Rosji. W końcu to kilkadziesiąt głosów w Zgromadzeniu Ogólnym ONZ. Afryka jest również znaczącym zasobem mobilizacyjnym, który może być wykorzystany także przez Rosję. „W pierwszej fazie II wojny światowej znaczną część francuskich sił zbrojnych stanowili strzelcy z Algierii i Senegalu. A to znacznie zwiększyło francuskie zasoby mobilizacyjne, które same w sobie były znacznie niższe niż w hitlerowskich Niemczech. Teraz jest dla nas ważne, że mamy ten afrykański zasób mobilizacyjny…” – zauważają Rosjanie.

Na koniec rosyjscy eksperci zauważają, że „przemysł wydobywczy ma ogromny potencjał dla rozwoju stosunków rosyjsko-afrykańskich, kontynent jest bogaty w zasoby naturalne” O ile wiadomo, Prigożyn od dawna nie posiada nic poza dużymi kopalniami złota w republikach południowoafrykańskich i środkowoafrykańskich. Teraz sam Putin już zwrócił na niego uwagę…

 

 

 

Jelena Isinbajewa i ówczesny prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew na Kremlu w 2009 roku. Fot. Wikipedia

WOŁODYMYR SYDORENKO: Dla Rosji sport jest bronią

Utytułowana rosyjska lekkoatletka Jelena Isinbajewa, kiedy hiszpańskie media ujawniły, że mieszka na Teneryfie, zadeklarowała, że jest „obywatelką świata”. Rosja zawsze jednak wykorzystywała sport i zawodników politycznie.

Jelena Isinbajewa to dwukrotna mistrzyni olimpijska, wielokrotna mistrzyni świata i Europy, ustanowiła 28 rekordów świata w skoku o tyczce. Faktem jest, że w przeszłości mistrzyni olimpijska była majorem Sił Zbrojnych Rosji, członkinią proputinowskiej partii „Jedna Rosja”, wprowadzoną przez Putina do grupy roboczej ds. opracowania poprawek do konstytucji. Niedawno hiszpański serwis „El Digital Sur” napisała, że „wojskowa lekkoatletka i powierniczka Putina” przebywa na Teneryfie. Artykuł ilustrowany był zdjęciami Isinbajewej w rosyjskim mundurze wojskowym. Na jednym z nich stoi obok ministra obrony Siergieja Szojgu.

Lekkoatletka zareagowała na te doniesienia. Na swoim profilu na portalu społecznościowym VKontakte napisała: „Mieszkam tam, gdzie pracuję, jem to, co kocham, komunikuję się z tymi, których cenię i szanuję”. Zawodniczka stwierdziła też, że rzekomo nie służyła w wojsku, a stopień wojskowy otrzymała „nominalnie”. Swoje zdjęcie z Siergiejem Szojgu nazwała „starym”, zaprzeczyła, że należy do jakiejkolwiek partii i podkreśliła, że ​​jest „legendą światowej lekkoatletyki”, „najlepszym sportowcem na świecie” i ma „wielkie zasługi” w sporcie. Zaznaczyła również, że od września będzie pracować w Międzynarodowym Komitecie Olimpijskim.

Ale Rosja nie zamierza tak łatwo odpuścić mistrzyni olimpijskiej. Rosyjskie media zaczęły przypominać Isinbajewej, że sama podpisała kontrakt do służby w armii rosyjskiej. W maju 2015 roku była członkiem Centralnego Klubu Sportowego Armii Rosyjskiej (CSKA RF). Poinformowano, że w tym czasie została powołana na wojskowe stanowisko instruktora lekkiej atletyki CSKA rozkazem podpisanym przez ministra Szojgu.

W 2018 roku, przed wyborami prezydenckimi w Rosji, Isinbajewa włączyła się w ruch społeczny poparcia Władimira Putina – Drużyna Putina. Dwa lata później została włączona do grupy roboczej ds. zmian w Konstytucji Rosji. Na stronie internetowej partii Jedna Rosja jej nazwisko nadal figuruje na liście członków.

Legendarny piłkarz CSKA i reprezentacji ZSRR Wołodymyr Ponomariow uznał działania Isinbajewej za „podłość i zdradę”.

Jednak czyn Jeleny Isinbajewej jest rzadkim aktem wśród rosyjskich sportowców. Być może mistrzyni olimpijska zrozumiała, że ​​Rosja zamienia sport w broń, za pomocą której chce poprawić swój nadszarpnięty wojną na Ukrainie wizerunek. Większość rosyjskich polityków, którzy bez żalu zareagowało na wyrzucenie z Rady Europy, znacznie bardziej przeżywa nie zaproszenie przez Międzynarodowy Komitet Olimpijski rosyjskich sportowców do udziału w igrzyskach. Dlatego ze strony władz w Rosji szerzy się polityczna krytyka Komitetu.

W szczególności przewodniczący okupacyjnego parlamentu Krymu Wołodymyr Konstantinow powiedział, że uważa decyzję komitetu za „upokorzenie krajowych sportowców”. Jak informuje TARS, Międzynarodowy Komitet Olimpijski nie zaprosi Rosji i Białorusi do udziału w Igrzyskach Olimpijskich 2024 w ustalonym terminie 26 lipca, choć ostateczną decyzję w sprawie ewentualnego dopuszczenia rosyjskich i białoruskich sportowców występujących pod neutralną flagą organizacja podejmie „w odpowiednim czasie”.

Ale Wołodymyr Konstantinow nie proponuje zaprzestania wojny Rosji z Ukrainą, jak nakazuje tradycja, na czas igrzysk olimpijskich. Uważa, że ​​problem można rozwiązać inaczej – dać sobie spokój z międzynarodowymi kontaktami i zacząć rozwijać sport w kraju.

„Tak, istnieją elitarne, kosmopolityczne sporty, jak  tenis. Dlatego jest w nim tak wielu sportowców, dla których Wimbledon jest droższy niż Ojczyzna. Cóż, tracimy pozycję w tenisie i co z tego? Jak mówią, przez siedem lat mak nie rodził i nie było głodu” – przekonuje Wołodymyr Konstantinow.

Na uwagę, że rosyjscy zawodnicy, wierni sportowi, będą grać w innych krajach, okupacyjny krymski polityk mówi: „Są korumpowani stypendiami i innymi datkami. No to niech idą! Odbudujemy sieć sekcji sportowych, szkół rezerwy olimpijskiej – wychowamy tych, którzy ich zastąpią. I powstanie pokolenie sportowców, którzy będą patriotami swojego kraju, a nie zagranicznych pieniędzy”.

Według Konstantinowa jednym z głównych problemów sportu masowego w Rosji jest brak patriotycznych trenerów i mała dostępność sekcji sportowych dla dzieci i młodzieży.

Prawda jest jednak taka, że polityka dyktatorska, a także aneksja Krymu i wojna Rosji na Ukrainie stworzyły katastrofalną sytuację w sporcie tego kraju. Na przykład Rosja, nie przyjmuje krymskich drużyn piłkarskich, mimo poziomu ich gry, do Federacji Piłki Nożnej. Tak więc kluby piłkarskie Sewastopol i Rubin (Jałta), które po aneksji Krymu nie przeniosły się na Ukrainę kontynentalną, nadal grają tylko w II lidze dywizji „B”, a także w ramach Krymskiego Związku Piłki Nożnej. Sekretarz generalny Rosyjskiego Związku Piłki Nożnej Maksym Mitrofanow powiedział niedawno: „Krym to terytorium ze specjalnym reżimem piłkarskim, kluby zawodowe stamtąd nie powinny mieć możliwości udziału w ligach zawodowych”. Krymskie kluby nie zagrają również w Pucharze Rosji.

Jednak w 2014 roku symferopolska drużyna piłkarska Tavria nie zdradziła swojej ojczyzny i przeniosła się na Ukrainę kontynentalną. Okazało się więc, że istnieją dwa kluby o podobnych nazwach: krymski Tavria, który gra dla Ukrainy oraz klub sportowy Tavria (Symferopol), który ma prawo uczestniczyć tylko w wewnętrznych turniejach krymskich.

Ukraiński klub piłkarski Tavria ma bogatą historię. Został założony w 1958 roku w Symferopolu. W 1992 roku Tavria została mistrzem Ukrainy, pokonując Dynamo Kijów w meczu finałowym we Lwowie. W 2010 roku Tavria zdobyła Puchar Ukrainy, pokonując w finale drużynę Metalurga z Doniecka. Przed rosyjską aneksją Krymu Tavria grała w Premier League Ukrainy. W 2014 roku klub przestał istnieć. W 2016 roku został odrestaurowany na Ukrainie i włączony do mistrzostw Ukrainy wśród amatorów. Od 2017 roku występuje już w drugiej lidze mistrzostw Ukrainy. Drużyna swoje mecze u siebie rozgrywa głównie na stadionie w obwodzie chersońskim.

Rosyjski klub z kolei nie mógł opuścić okupowanego Krymu i gra jedynie w rozgrywkach amatorskich. Teraz ukraińscy piłkarze czekają na wyzwolenie Krymu, aby przywrócić chwałę krymskiej piłce nożnej jako części Ukrainy.

 

 

Pozostałości starożytnego teatru w Chersonezie Taurydzkim. Fot. Wikipedia

WOŁODYMYR SYDORENKO: Rosjanie rabują z Krymu dzieła sztuki

Jak donoszą agencje informacyjne, Rosjanie przygotowują się do wywiezienia około 300 000 eksponatów z rezerwatu muzealnego Chersonez Taurydzki w Sewastopolu. Nie ma w tym nic dziwnego – specjalne brygady rosyjskich rabusiów, którzy nazywają siebie historykami sztuki, obrabowały już Muzeum Historyczne Chersonia, Galerię Sztuki Feodosia, skąd zabrali wszystkie płótna światowej sławy artysty Iwana Aivazovskiego oraz kilka muzeów w Symferopolu. Powszechnie wiadomo, że zbiory Ermitażu w Petersburgu składają się z dziesiątek tysięcy kosztowności zrabowanych na całym świecie, w tym na Krymie.

W Sewastopolu okupacyjna administracja muzeum Chersonez Taurydzki przygotowuje akty przekazania do dalszej ekspozycji w Rosji poza muzeum 300 000 eksponatów ze zbiorów rezerwatu. Nie wiadomo jeszcze gdzie dokładnie mają one trafić. Jak zauważyło ukraińskie Centrum Narodowego Oporu, takie działania Rosjan są „faktycznym przygotowaniem do napadu na muzeum”.

Co więcej, nie jest to pierwszy eksport eksponatów z Chersonezu. Wcześniej Przedstawicielstwo Prezydenta Ukrainy w Autonomicznej Republice Krym poinformowało, że Rosjanie zrabowali stąd wystawę wyrobów ze złota z czasów Cesarstwa Bizantyjskiego oraz prowadzą nielegalne wykopaliska archeologiczne na terenie rezerwatu i wywożą tysiące unikatowych znalezisk.

Chersonez Taurydzki to pomnik historii, muzeum, w którym przechowywano setki tysięcy eksponatów z okresu bizantyjskiego. Znany jest również z tego, że w tym miejscu został ochrzczony książę kijowski Włodzimierz, który szerzył wiarę chrześcijańską w całej Rosji. Obiekt został wpisany na listę dziedzictwa historycznego UNESCO jeszcze w czasach sowieckich.

Chersonez został założony przez starożytnych Greków. Przez siedem wieków był w posiadaniu Bizantyjczyków, bezskutecznie próbowali go podbić Scytowie i Hunowie, Chazarowie, Pieczyngowie i Połowcy.

Muzeum w Chersonezie zostało założone w 1892 roku przez Karola Kościuszko-Valyuzhynycha. Systematyczne badania archeologiczne utrudniał klasztor ze świątyniami, budynkami mieszkalnymi i gospodarczymi zajmującymi środek osady. W rezultacie centralna część miasta, która jest najważniejsza pod względem archeologicznym, nie została w pełni przebadana.

Najważniejszych odkryć dokonano w czasach sowieckich, kiedy systematycznie prowadzono wykopaliska archeologiczne. W czasie II wojny światowej zbiory muzeum zostały ewakuowane na Ural, po czym je zwrócono.

Ekspozycje muzealne mieszczą się w budynkach poklasztornych wybudowanych w drugiej połowie XIX wieku. Zgromadzono około 500 tysięcy różnych bezcennych przedmiotów kultury materialnej całego starożytnego i średniowiecznego świata, z którą miasto było w nieustannym kontakcie przez dwa tysiące lat. Znajdują się tu naczynia taurusa, starożytne rzeźby greckie, marmurowe stele z portretami i tekstami, fragmenty antycznych sarkofagów rzymskich, biżuteria z brązu i srebra z klejnotami, próbki broni bizantyńskiej i amunicja.

Zgromadzono tu także ikony z XI – XII wieku, wykonane w technice płaskorzeźby, różne próbki wyrobów rzemieślników chersonskich, amfory, pyfosy i inne naczynia, kolekcję monet średniowiecznych z imionami i portretami cesarzy bizantyjskich, fragmenty fresków. Część kolekcji pokazywana jest tylko okazjonalnie na specjalnych wystawach, a niektóre nigdy nie były prezentowane publiczności.

Rosja po nielegalnej aneksji Krymu zaczęła prowadzić prace archeologiczne na niespotykaną skalę. W 2015 roku prezydent Rosji Władimir Putin wyraził pomysł budowy międzynarodowego centrum prawosławnego w Chersonezie. W 2019 roku polecił zbudować tu muzeum chrześcijaństwa i międzynarodowe centrum archeologiczne. Według historyków, którzy znają osobliwości Chersonezu, ten rosyjski plan doprowadzi do faktycznego zniszczenia tego unikatowego miejsca.

Podczas wykopalisk, które można nazwać barbarzyńskimi, na terenie południowych przedmieść Chersonezu odkryto wiele artefaktów. W październiku 2021 roku zgłoszono ponad 300 000 znalezisk. W marcu 2022 roku było ich już około 800 000, z czego ponad 160 000 ma wartość muzealną. To kolosalna ilość, którą trzeba opisać i usystematyzować.

Obecnie rosyjscy archeolodzy prowadzą wykopaliska w pobliżu katedry św. Włodzimierza. Ostatnie wykopaliska odbyły się tam w 1891 roku. W kwietniu tego roku dokonano unikatowego znaleziska – odkryto fragment czterometrowego posągu. Przypuszczalnie w I – II wieku naszej ery zdobił on jeden z placów starożytnego miasta – agorę.

Eksponaty Sewastopolskiego Muzeum Chersonezkiego są pokazywane na wystawach w Rosji. Taka ekspozycja została otwarta na przykład w Nowogrodzie. Prezentowanych jest na niej ponad 200 eksponatów.

Przedstawicielstwo Prezydenta Ukrainy w Autonomicznej Republice Krymu potępiło wykorzystywanie przez Rosjan eksponatów z muzeum Chersonez Taurydzki i skierowało odpowiedni wniosek do ukraińskich organów ścigania. Niewątpliwie po zwycięstwie Ukrainy wszystkie skradzione eksponaty zostaną zwrócone Ukrainie.

 

Fot. Wikipedia

WOŁODYMYR SYDORENKO: Czy Rosjanie wysadzą elektrownię jądrową w Zaporożu?

Niedawno szef ukraińskiego wywiadu wojskowego Kyryło Budanow powiedział, że rosyjskie wojska zaminowały okupowaną od lutego 2022 roku zaporoską elektrownię atomową, największą w Europie. 25 czerwca Rosjanie mieli zakończyć przygotowania do ewentualnego ataku terrorystycznego. W pobliżu czterech z sześciu jednostek napędowych umieszczono ładunki wybuchowe.

22 czerwca prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski powiedział, że Rosja rozważa scenariusz ataku terrorystycznego na zajętą zaporoską elektrownię jądrową. Rosyjscy pracownicy zaczęli opuszczać Energodar, a okupanci ostrzegli resztę pracowników, że muszą odejść do 5 lipca. Zełenski dodał, że pracownicy stacji to obywatele Ukrainy, ale kierownictwo sprowadzono z rosyjskiego Rosatomu. Ukraińskie kierownictwo zostało deportowane i obecnie przebywa w niewoli.

Prezydent Ukrainy ostrzegł świat, że: „zaporoska elektrownia jądrowa jest zaminowana”. Potwierdziła to  Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej (MAEA).

W rozmowie z hiszpańskimi mediami Wołodymyr Zełenski powiedział, że nawet jeśli Rosjanie opuszczą zaporoską elektrownię jądrową, zagrożenie nie minie, ponieważ okupanci mogą zdetonować zdalnie podłożone tam ładunki. Jest to niebezpieczne nie tylko dla Ukrainy, ale i dla reszty Europy, ponieważ emisje promieniotwórcze mogą rozprzestrzeniać się po całym kontynencie.

Prezydent Ukrainy zaznaczył, że omawiał tę sytuację z dyrektorem generalnym MAEA Rafaelem Grossim. Obaj stwierdzili, że po przekazaniu elektrowni Ukrainie, MAEA będzie potrzebowała sił, środków i ludzi, aby ją dokładnie sprawdzić.

Możliwość rosyjskiego ataku terrorystycznego na elektrownię jądrową ocenili analitycy American Institute for the Study of War (ISW). Rosyjscy okupanci „najprawdopodobniej” nie spowodują umyślnie wypadku w zaporoskiej elektrowni jądrowej, ponieważ „nie będą w stanie sami kontrolować jego skutków” – czytamy w analizie ISW. Według analityków „konsekwencje ataku terrorystycznego na ZNPP dla Rosjan mogą być gorsze niż problemy z kontrofensywą dla Sił Zbrojnych, więc Rosja prawdopodobnie będzie kontynuować politykę groźby katastrofy nuklearnej”. Instytut nie wykluczył jednak całkowicie możliwości ataku terrorystycznego. W takim przypadku, zdaniem ekspertów, Rosja może zastosować trzy scenariusze. Pierwszy polega na zrzuceniu zanieczyszczonej wody z ZNPP do Zbiornika Kachowskiego, aby uniemożliwić Ukraińcom przejście przez już w dużej mierze osuszony zbiornik. Drugi zakłada stworzenie radioaktywnego pióropuszu, który pokryje duży obszar południowej Ukrainy. Trzecim jest spowodowanie wypadku, który obejmie mały promień wokół elektrowni, aby uniemożliwić ofensywę Sił Zbrojnych w tej okolicy.

Ponadto Rosja ucieka się do „zwykłej polityki oskarżania Ukrainy o swoje zamiary” – tak ISW skomentował słowa rzeczniczki rosyjskiego MSZ Marii Zacharowej, która stwierdziła o rzekomym „przygotowaniu Ukrainy do atak na ZNPP”.

„Absurdalne rozumowanie Zacharowej jest typowe dla działań informacyjnych Kremla o rzekomych zagrożeniach bezpieczeństwa ZNPP. Kreml regularnie uciekał się do groźby eskalacji nuklearnej i ostrzegał przed zagrożeniami dla ZNPP, stworzonymi głównie przez Rosję, próbując wywrzeć presję na Ukrainę, by ograniczyła swoje działania militarne i uniemożliwiła dalsze wsparcie Zachodu dla Ukrainy” – stwierdzili eksperci ISW.

Konkludując, analitycy zauważają, że „stworzenie groźby wypadku w ZANP może zostać wykorzystane przez Rosję do zastraszenia Ukrainy w celu powstrzymania kontrofensywy na południu, a także do wywarcia presji na Zachód przed szczytem NATO w Wilnie”.

Według Olega Korikowa, szefa Państwowego Inspektoratu Regulacji Jądrowej Ukrainy jedyną opcją zapewnienia bezpieczeństwa elektrowni jest zakończenie jej okupacji, rozminowanie i powrót pod kontrolę legalnego ukraińskiego operatora.

Zdaniem ukraińskich analityków, zaporoska elektrownia to nie jedyne miejsce, gdzie Rosjanie mogą przeprowadzić atak terrorystyczny.  Z raportu wywiadu wynika, że wojska rosyjskie przygotowują prowokację w zakładach chemicznych Tytan Krymski, znajdujących się w mieście Armiańsk na okupowanym Krymie, poinformował 2 lipca na swoim profilu na Telegramie Ołeksandr Prokudin, szef Chersonskiej Obwodowej Administracji Wojskowej. Okupanci mieli przywieźć na teren zakładu materiały wybuchowe i zaminować go. „Prawdopodobny wybuch spowoduje uwolnienie do atmosfery tysięcy ton toksycznych substancji i doprowadzi do śmiertelnego zagrożenia dla ludzi i środowiska” – zauważył Prokudin. Dodał, że z powodu takich działań rosyjskiej armii mogą ucierpieć mieszkańcy Krymu, siedmiu regionów Ukrainy, a także Turcji, Polski i samej Rosji.

27 czerwca ukraiński wywiad poinformował również, że armia rosyjska rozpoczęła prowokację z użyciem broni chemicznej na okupowanych terytoriach obwodu zaporoskiego. Zdaniem oficerów wywiadu ofiarami prowokacji będą żołnierze rosyjskiej armii okupacyjnej. Rosja planuje wykorzystać ślady broni chemicznej na ich ciałach jako fałszywy dowód w celu oskarżenia Ukrainy.

 

Fot. Pixabay

WOŁODYMYR SYDORENKO: Sezon turystyczny na Krymie „w wersji skróconej”.

Tego lata Rosjanie zdecydowanie wolą omijać anektowany Krym jako cel wakacyjnych wyjazdów. Boją się wypoczywać w strefie frontowej.

W latach 80. ubiegłego wieku na Krymie co roku wypoczywało nawet 10 milionów wczasowiczów, choć hotele i sanatoria oferowały mniej niż pół miliona miejsc. Przybywali tu głównie ludzie z Rosji – naftowcy z północy, Syberyjczycy, robotnicy z kopalń i gospodarstw rolnych, którzy ciężko pracowali przez cały rok, aby latem za zaoszczędzone pieniądze móc odpocząć 10 czy nawet 20 dni. W sezonie letnim wszystkie miejsca w hotelach i sanatoriach były zajęte. W związku z tym na sowieckim Krymie kwitło zjawisko tzw. „dzikiej turystyki”. W ZSRR nie było kempingów z prawdziwego zdarzenia, więc ludzie zabierali ze sobą namiot, pół worka ziemniaków, smalec, warzywa, owoce, trzy litry wódki i jechali na Krym. Całe wybrzeże było otoczone namiotami. W każdej dzielnicy tworzyły się całe społeczności „dzikich turystów”, którzy przez kilka lat z rzędu przyjeżdżali w to samo miejsce o tej samej porze, dobrze się znali i zawsze chętnie poznawali nowych „dzikich” przyjaciół. W takich namiotach wieczorami słychać było śpiewy i dziecięce gwary. Ci ludzie nie chodzili do muzeów i galerii sztuki, wystarczało im morze i słońce.

W latach 90., po rozpadzie ZSRR, nastąpił kryzys gospodarczy, a „dzika” turystyka stopniowo zanikała. Liczba odwiedzających Krym spadła do 2 – 3 milionów w ciągu roku.

W latach niepodległej Ukrainy kurort krymski zaczął się rozwijać w inny sposób. Nie było powrotu do „dzikiej” turystyki. Znacznie spadła liczba turystów z Rosji. Zamiast tego ukraińskie Ministerstwo Turystyki zrobiło wszystko, aby przyciągnąć na Krym turystów z krajów europejskich. Sprzyjała temu bogata przeszłość historyczna półwyspu, duża liczba muzeów i innych obiektów kultury. W sumie, według ministerstwa, na Krymie znajduje się ponad 8 tysięcy obiektów, które mogą być interesujące dla turystów. Ponadto Ukraina zaczęła rozwijać system transportu, uruchamiać połączenia lotnicze Krymu z miastami europejskimi, a także podnosić poziom usług. Personel obsługi hoteli i sanatoriów oraz przewodnicy wycieczek zostali przeszkoleni w krajach europejskich. Na Krymie na uniwersytetach utworzono kilka programów edukacyjnych w celu szkolenia specjalistów w dziedzinie turystyki. Do 2010 roku sfera turystyki na półwyspie została właściwie postawiona na nowym fundamencie. Liczba odwiedzających to miejsce wzrosła do 6 -7 milionów rocznie, co uznano za optymalny dla Krymu. Prawie połowę z nich stanowili turyści z krajów europejskich. Taka sytuacja trwała do 2014 roku.

W lutym – marcu 2014 roku Krym został faktycznie przyłączony do Rosji, wprowadzony w jej ramy prawne i system finansowy, powołano rosyjskie władze okupacyjne. Latem 2014 roku praktycznie nie było sezonu wakacyjnego. W późniejszych latach kurort zmienił się nie do poznania. Turystów z Europy i Ukrainy praktycznie nie było. Turyści z Rosji też nie przyjeżdżali chętnie. Wpłynęło na to wiele czynników. Zamknięta została bezpośrednia trasa kolejowa z Moskwy, pociągi musiały być kierowane przez Cieśninę Kerczeńską, do której najpierw przewożono je promem, a później przejeżdżały przez nowo wybudowany Most Kerczeński. Jeśli kiedyś kolej była głównym środkiem transportu na Krym, a droga z Moskwy zajmowała dzień, teraz turyści musieli spędzać w pociągu dwa dni. Liczba pasażerów gwałtownie spadła. Lotnictwo stało się głównym środkiem transportu, ale bilety lotnicze były nieosiągalne dla średniozamożnych ludzi.

Aby zapełnić Krym turystami, władze okupacyjne opracowały specjalne programy. Np. związki zawodowe zaczęły pokrywać koszty podróży na Krym, rosyjski rząd zakazał urzędnikom wyjazdów za granicę i zachęcał do spędzania wakacji na półwyspie. Nasiliła się agitacja i propaganda, całe regiony Rosji skupiały się na  organizowaniu masowego wyjazdu dzieci na Krym, popularny stał się tzw. back-cash – obywatelowi, po powrocie z krymskich wakacji, wypłacano część wydanych pieniędzy. Jednak według Instytutu Studiów Strategicznych Ukrainy, mimo tych zabiegów, nie udało się zwiększyć liczby turystów do ponad 4 milionów.

Gdy Rosja rozpoczęła wojnę na Ukrainie na pełną skalę, Krym zamienił się w fortecę. Półwysep całkowicie stracił swój odświętny i kurortowy wygląd. Plaże i pola, drogi, miasteczka i wioski na półwyspie są dziś poprzecinane okopami, wyłożone „smoczymi zębami” – fantazyjnymi kamiennymi barierami, zatłoczone czołgami, pojazdami opancerzonymi, wyrzutniami rakiet, żołnierzami. W lasach ukryte są lotniska. To właśnie z Krymu Rosja codziennie atakuje ukraińskie miasta i miasteczka rakietami, bombami kierowanymi i dronami kamikadze. Dlatego Ukraina uważa obiekty na Krymie za swoje uzasadnione cele. Atakuje rosyjskie statki, bazy lotnicze, składy broni i jednostki wojskowe. Codziennie na Krymie dochodzi do eksplozji. Czy w takich warunkach można mówić o „ośrodku turystycznym”?

Jednak już na początku 2023 roku urzędnicy władz okupacyjnych powiedzieli, że „kurort na Krymie będzie funkcjonował jak zwykle” i zaczęli przekonywać Rosjan, że Krym jest bezpieczny i namawiali do przyjazdu.

Ale bliskość „frontu rosyjsko-ukraińskiego, gdzie toczą się zacięte walki, wpłynęła na tegoroczny sezon wakacyjny. I choć lato już w pełni, krymskie hotele są prawie puste. Liczba wczasowiczów na Półwyspie Krymskim spadła kilkukrotnie w porównaniu z ostatnim przedwojennym latem, mimo że hotelarze stale obniżają ceny. Turystów przeraża bliskość frontu i zamknięte plaże, które armia rosyjska zamieniła w linie okopów i pola minowe” – pisze RFE/RL.

Hotelarze przyznają, że na lipiec i sierpień jest bardzo mało rezerwacji i będzie dobrze jeśli w tym roku zapełni się choć 10 proc. miejsc. Na plaży też praktycznie nie ma ludzi.

Powody są jasne. W wyniku działań wojennych na półtora roku wstrzymano ruch lotniczy z Krymem, zmniejszono liczbę pociągów, a chętnych na dwudniową podróż jest mało. Tym bardziej, że wszyscy się boją, że Ukraina zaraz zburzy Most Krymski, a potem nie będzie możliwości powrotu z Krymu.

Od końca ubiegłego roku rosyjska armia tworzy pas ochronny wzdłuż wybrzeża półwyspu. Wykopano dziesiątki kilometrów okopów na brzegu morza, stworzono pola minowe i stanowiska strzeleckie oraz ustawiono betonowe zapory przeciwczołgowe. Z tego powodu wiele plaż w zachodniej części Półwyspu Krymskiego nie będzie mogło przyjmować wczasowiczów. Według oficjalnych danych co dziewiąta plaża na Krymie będzie w tym roku niedostępna. Zeszłego lata na półwyspie było 446 kąpielisk, ale w tym sezonie otwarto tylko 371 plaż. Zachodni brzeg jest całkowicie zamknięty.

Nawet okupant dostrzega problem. Na początku czerwca rosyjski przywódca Krymu Serhij Aksjonow powiedział, że tegoroczny sezon turystyczny odbędzie się „w wersji skróconej”. W rzeczywistości samoloty nie latają na Krym, pociągi mogą przewieźć nie więcej niż 1,5 miliona osób, a nie wszyscy będą podróżować samochodem ze względu choćby na długie kolejki na moście nad Cieśniną Kerczeńską. Po drugie, wiele osób po prostu boi się jechać na Krym.

Władze okupacyjne obiecały rozdysponować ponad 2,5 miliarda rubli przedsiębiorstwom sektora turystycznego, którzy ponoszą straty z powodu przestojów. Będą wypłacać płace minimalne 30 000 pracowników w ciągu czterech miesięcy. Biznes turystyczny Sewastopola otrzyma kolejne 543 miliony rubli na te same cele. Jednak wszystkie te pieniądze zostaną rozdzielone między oficjalnie zarejestrowane firmy. Osoby prywatne będą musiały radzić sobie same.

Statystyki potwierdzają, że w tym roku Rosjanie zdecydowanie wolą ominąć anektowany Krym. Według Stowarzyszenia Operatorów Turystycznych Rosji na początku lata obłożenie hoteli na Krymie wynosiło zaledwie 30 – 40 procent, podczas gdy w Soczi w Rosji było już zarezerwowanych 80 – 85 procent pokoi. Na lipiec i sierpień na Krymie jest do tej pory zajęte 17-18 procent pokoi. Tego lata Krym stanowi tylko jeden procent całkowitej liczby rezerwacji wakacyjnych noclegów w Rosji. Rosjanie boją się wypoczywać w strefie frontowej. W 2021 r. udział anektowanego Krymu w rosyjskim rynku turystycznym wynosił 19 proc., a w zeszłym roku spadł do 3 proc. Według niezależnych obserwatorów liczba turystów spadła o 80 – 90 procent w porównaniu z 2021 rokiem.

Na Krymie mówią, że jeśli Rosja zaatakuje ukraińską infrastrukturę, będzie to miało ogromny wpływ na ekologię, a wtedy półwysep może całkowicie stracić swój leczniczy klimat. Ekolodzy już odnotowują krytyczny stan populacji ryb, a zwłaszcza delfinów w Morzu Czarnym, ponieważ sonary okrętów wojennych uszkadza ich narządy orientacji. Wysadzenie przez Rosję zapory w Nowej Kachowce

doprowadziło do tego, że Kanał Północnokrymski przestał działać, półwysep zagrożony jest suszą i burzami piaskowym.  Mieszkańcy Krymu są zaniepokojeni przyszłością półwyspu. Jeśli Rosjanie wycofując się z tego miejsca zastosują taktykę „spalonej ziemi”, jak to zrobili w Chersoniu, Berdiańsku i Mariupolu, to cała infrastruktura Krymu zostanie zniszczona, a miasta na półwyspie będą musiały zostać odbudowane od podstaw. Nikt nie wie, ile lat to może potrwać, ale jasne jest, że w ruinach nie będzie kurortu i turystyki.

 

Fot. Pixabay

WOŁODYMYR SYDORENKO: Chcą zmieniać płeć, aby nie iść na wojnę?

Duma Państwowa Rosji przyjęła w pierwszym czytaniu ustawę zakazującą przeprowadzania operacji medycznych mających na celu zmianę płci. Ministerstwo Sprawiedliwości Rosji ogłosiło również zakaz oficjalnej wymiany paszportów w związku z chirurgiczną zmianą płci.

Dyskusja nad ustawą ujawniła wagę tego problemu, a także jego ogromną złożoność. Jak wiadomo, medyczna zmiana płci nie jest zabroniona w większości krajów świata. Dlatego zakaz takiej działalności w Rosji, a także zakaz wymiany paszportów z tego powodu, oznacza zwycięstwo autorytarnego rządu Federacji Rosyjskiej.

Oficjalnie nie ma statystyk dotyczących liczby operacji zmiany płci przeprowadzanych w placówkach medycznych w Rosji. Być może deputowani do Dumy Państwowej, znają nieoficjalne statystyki, ale nie mówią głośno o liczbach i ukrywają je przed dziennikarzami. Jednak deputowani z przekonaniem twierdzą, że liczba takich operacji rośnie. Wiceprzewodniczący Dumy Vladislav Davankov na przykład na posiedzeniu Komisji Ochrony Zdrowia 14 czerwca poinformował, że rośnie też liczba wymian paszportów z powodu zmiany płci.

Tylko w ubiegłym roku liczba osób, które zmieniły płeć, podwoiła się w Rosji. Jedną z przyczyn mogła być chęć uniknięcia powołania do wojska i wysłania na wojnę do Ukrainy, poinformował deputowany do Dumy Państwowej Dmitrij Hubezow, powołując się na fakt, że „wszyscy o tym mówią”. Nie wiadomo, ilu Rosjan zmieniło płeć na oddziałach chirurgicznych – przyznał zaś wiceminister zdrowia Rosji Oleg Salagaj. Powiedział jednak, że „jeśli mówimy o liczbach, to statystyki MSW dotyczące wymiany paszportów są chyba najdokładniejsze pod tym względem. W 2022 r. 996 osób złożyło wniosek o wymianę paszportów ze względu na zmianę płci. Jeśli chodzi o korektę chirurgiczną, liczba ta jest oczywiście mniejsza.

Ustawa zakazująca zmianę płci wywołała w Dumie ożywioną dyskusję. Okazało się, że stosunek deputowanych do tego problemu nie jest jednoznaczny. Ołeksij Kurinny, zauważył, że jeśli Rosja przyjmie surowy i kategoryczny zakaz zmiany płci, „możemy mieć po tym dziesiątki, setki samobójstw”.

„Szukaliśmy takiej formy, aby z jednej strony taki zakaz został ustanowiony, a z drugiej strony nie można było zapomnieć o tych dzieciach, które mają wrodzone anomalie w kształtowaniu się poczucia płci, a które naprawdę potrzebują interwencji chirurgicznej” – stwierdził Vladislav Davankov.

Dmitrij Hubezow zauważył zaś, że chirurgiczna operacja przekształcenia chłopców w dziewczynki i odwrotnie wynika czasami z wrodzonych zaburzeń formowania się płci. W przypadku osób z wadami wrodzonymi nie uważamy tego za zmianę płci.

Zupełnie innym tematem jest sytuacja, gdy „osoba żyje w jednej płci do 14 roku życia (paszporty wydawane są w Rosji w wieku 14 lat – przyp. autora) lub do 18 roku życia, czyli do pełnoletności i nagle stwierdza, że jest nie chłopcem a dziewczynką i musi mieć operację.

Deputowani nie znaleźli jednak rozwiązania problemu, jak postępować z transseksualistami. Vladislav Davankov uważa transseksualizm za chorobę psychiczną, którą należy leczyć. Jego zdaniem stanowisko rządu w sprawie osób transpłciowych jest kwestią polityczną.

Deputowany Ołeksij Kurinny zapytał Ministerstwo Zdrowia, czy istnieje oficjalne stanowisko rosyjskich psychiatrów na temat natury tego zjawiska. Jednak nie otrzymał odpowiedzi. Zwrócił uwagę, że wielu psychiatrów nie uważa transseksualizmu za chorobę psychiczną. „Czy istnieją gwarancje, że jeśli surowo zakażemy zmiany płci, nie wzrośnie liczba samobójstw z tego powodu? – pytał Kurinny.   Zauważył też że, jeśli w Rosji „zablokujemy możliwość zmiany płci”, to taka usługa jest świadczona „dość szeroko” i za przystępną cenę zagranicą. „Co zrobić z tymi, którzy tam jadą, zmieniają płeć i tu wracają? Jak sobie radzić z tą kategorią, jak je badać, jak obchodzić się z paszportami, nie mówiąc już o wszystkich innych kwestiach medycznych?” — dopytywał Kurinny.

Przedstawiciele Ministerstwa Sprawiedliwości Rosji Oleg Bykow i Larisa Krykanova stwierdzili, że „po wprowadzeniu zakazu zmiany płci w Rosji bez wskazań medycznych transseksualiści, którzy przeszli operację za granicą, nie będą mogli wymienić paszportów w Rosja w zwykły sposób”. A jak mają być traktowani, tego nikt nie wie…

Podczas budowy Mostu Krymskiego Rosja kierowała się wyłącznie potrzebami wojskowymi i za nic miała międzynarodowe standardy. Fot. Wikipedia

WOŁODYMYR SYDORENKO: Co dalej z Mostem Krymskim?

Kiedy Krym znajdzie się pod jurysdykcją Ukrainy, Kijów zamierza rozebrać zbudowany przez Rosję most nad Cieśniną Kerczeńską i wrócić do idei budowy w tym miejscu przeprawy, która byłaby elementem wspólnego europejsko-azjatyckiego korytarza transportowego.

Kancelaria Prezydenta Ukrainy opublikowała dokument zatytułowany „10 kroków Ukrainy po deokupacji Krymu”. W paragrafie 7 czytamy: „Ukraina zapewnia ocenę stanu infrastruktury, inwentaryzację mienia państwowego i komunalnego, ustalenie wyrządzonych szkód oraz określenie przyszłego losu budynków wzniesionych przez mieszkańców Federacji Rosyjskiej lub władze okupacyjne. >Krymski< most zostanie rozebrany”. Tak więc los tego skandalicznego projektu jest przesądzony: jeśli most nawet nie zostanie wysadzony w powietrze podczas walk o Krym, to będzie rozebrany po powrocie Krymu pod jurysdykcję Ukrainy. Dlaczego?

Faktem jest, że Rosja zbudowała Most Krymski w pośpiechu po to, aby zwiększyć transfer sprzętu wojskowego, broni i personelu na Krym. Ze swoim prymitywnym podejściem do tak ważnego obiektu, Rosja po prostu zepsuła ideę tej budowli, która mogłaby mieć znaczenie światowe. Dlatego Ukraina planuje nie tylko rozebrać rosyjską konstrukcję, ale także po pewnym czasie zbudować na jej miejscu obiekt godny XXI wieku przy użyciu światowych technologii.

Pomysł przeprawy w tym miejscu ma już trzy wieki historii. Pomysł budowy mostu przez Cieśninę Kerczeńską zaproponował pod koniec XIX wieku Władimir Mendelejew, syn słynnego chemika, autora układu okresowego pierwiastków Dmitrija Mendelejewa. Niewiele o nim wiadomo, bo chorował i wcześnie zmarł, ale Dmitrij Mendelejew pisał, że jego syn był bardziej utalentowanym naukowcem niż on sam. Władimir dokładnie przestudiował problemy regionu azowsko-czarnomorskiego. W swoich czasach był największym specjalistą od tej tematyki. Uważał, że w XIX wieku Morze Azowskie dostarczało trzy czwarte cennych ryb pozyskiwanych przez Rosję. Jednak częste napływy bardziej słonej wody z Morza Czarnego do Morza Azowskiego doprowadziły do ​​śmierci narybku jesiotra i innych gatunków. Aby chronić populację cennych ryb w Azowie, Władimir Mendelejew opracował projekt zapory przez Cieśninę Kerczeńską, która mogłaby regulować dopływ słonej wody do Morza Azowskiego, ale także zapewniać przepływ statków do tego akwenu z Morza Czarnego. Jednak car Imperium Rosyjskiego nie pochwalał tego projektu, ponieważ wydawał mu się on zbyt skomplikowany i kosztowny.

Wrócili do niego Niemcy podczas II wojny światowej w 1943 roku. Wojska niemieckie musiały przetransportować dużo broni z Krymu na okupowany Kaukaz, dlatego zbudowały prom linowy przez Cieśninę Kerczeńską. Jednak użyteczność przeprawy na linach do transportu broni była niewystarczająca, więc minister przemysłu III Rzeszy Albert Speer zasugerował Hitlerowi budowę mostu zamiast przeprawy linowej. Opracowano projekt, wyprodukowano główne części, na początku 1944 r. zaczęto je przywozić na brzeg Cieśniny Kerczeńskiej i składować w magazynach. Wywiad sowiecki domyślił się, że Niemcy chcą zbudować most, więc Stalin nakazał nie bombardować Cieśniny Kerczeńskiej i niemieckich magazynów na jej brzegach.

Wiosną 1944 r. rozpoczęła się szybka ofensywa wojsk radzieckich. W kwietniu 1944 r. udało im się zdobyć Cieśninę Kerczeńską i wschodni Krym. Teraz Stalin poczuł potrzebę zbudowania mostu przez Cieśninę Kerczeńską, aby szybko przetransportować broń i wojska z Kaukazu na front krymski. I kazał wykorzystać zdobyte przez Armię Czerwoną niemieckie części mostu i zbudować z nich przeprawę przez cieśninę. Prace rozpoczęto w przyspieszonym tempie. A ponieważ w kwietniu 1944 r. przyszedł z Moskwy rozkaz budowy mostu do 7 listopada 1944 r., czyli do 27. rocznicy rewolucji, roboty prowadzono naprawdę w błyskawicznym tempie. Na obu brzegach cieśniny zebrały się dwie ekipy robotników budowlanych, w skład których weszli skazani z rosyjskich więzień oraz ochotnicy. Zastąpili brakujące części mostu częściami tymczasowymi, pracowali przez całą dobę, nie zważano nawet na życie robotników. Do dziś, po obu stronach cieśniny, starzy ludzie pokazują cmentarze, na których pochowano budowniczych mostu.

W styczniu 1945 r. przez most przejeżdżał już pociąg na Krym, w którym była delegacja moskiewska na konferencję jałtańską. Churchill i Roosevelt, jak wiadomo, przylecieli na Krym samolotami ale jak dostał się tam Stalin wciąż pozostaje zagadką. Ponieważ bał się latać samolotami, jedna z wersji zakłada, że ​do Jałty dotarł pociągiem jadącym właśnie przez most nad Cieśniną Kerczeńską.

Przeprawa nie przetrwała jednak długo. Zima 1944 – 45 okazała się bardzo mroźna i Morze Azowskie prawie całkowicie zamarzło. W połowie lutego 1945 r. nastąpiła jednak nagła odwilż, na Krymie zrobiło się gorąco. Lód na Morzu Azowskim rozpadł się na ogromne kawałki, które płynęły przez Cieśninę Kerczeńską do Morza Czarnego i napierały na most. Na nic się zdały wysiłki wojska, które bombardując z samolotów i strzelając z armat, starało się rozbijać lodowe tafle na mniejsze kry. Ogromne bryły lodu niesione silnym strumieniem uszkodziły przeprawę, kilka filarów zostało przewróconych, most nie mógł już pełnić swoich funkcji. Po wojnie stał jeszcze przez jakiś czas, a potem został rozebrany, aby nie przeszkadzał w żegludze.

Władze sowieckie wracały do pomysłu budowy mostu jeszcze kilka razy. Opracowano projekty. W latach 70. jeden z nich został rozpatrzony przez Biuro Polityczne KC KPZR, jego budżet wynosił 400 milionów rubli radzieckich. Niestety, w tym samym czasie powstał projekt budowy tamy chroniącej Leningrad przed powodzią, również oszacowano na 400 milionów. Nawet ZSRR nie mógł sobie pozwolić na dwie takie budowle za 400 milionów jednocześnie. A członkiem Biura Politycznego w tym czasie był I sekretarz partii w Leningradzie Grigorij Romanow, który oczywiście lobbował za budową tamy, a nie mostu. Projekt krymski został wiec praktycznie na zawsze wysłany do archiwów.

Po rozpadzie ZSRR Rosja marzyła o zajęciu Krymu, więc most by się przydał. Dlatego w latach 1991 – 2010 projekt przeprawy został reaktywowany i szeroko dyskutowany. W 2010 roku Moskwa i Kijów podpisały porozumienie w sprawie rozwoju projektu i budowy mostu.

Jednak już wówczas specjaliści nalegali, aby taki most spełniał standardy XXI wieku. Z uwagi na fakt, że w Europie istnieje znaczący korytarz transportowy z północy na południe, zaproponowali przedyskutowanie projektu mostu, który byłby częścią korytarza z Londynu przez Europę do Delhi, Pekinu, Bombaju i ogólnie do południowej Azja. Faktem jest, że w czasach kolonialnych Anglia zbudowała telegraf Londyn – Delhi, który przebiegał najkrótszą trasą, to znaczy przez Krym, Cieśninę Kerczeńską, na Kaukaz i Azję Południową. I rzeczywiście – jeśli spojrzymy na kulę ziemską, to dokładnie tak będzie przebiegać najkrótsza droga z Anglii i ogólnie Europy Północnej do Azji Południowej. Nawiasem mówiąc, pozostałości tej dawnej linii słynnego telegrafu są nadal zachowane na Półwyspie Kerczeńskim.

Ideą zaproponowaną przez specjalistów było stworzenie konsorcjum, w skład którego powinno wchodzić ponad 60 krajów Europy i Azji, aby wspólnie, w oparciu o nowoczesne światowe technologie, rozwijać projekt mostu kerczeńskiego jako elementu składowego europejsko – azjatyckiego korytarza transportowego. Pozwoliłoby to skrócić drogę towarów i pasażerów z Europy do Azji i odwrotnie, o co najmniej 400 – 500 kilometrów.

Rozważano już dwa projekty przeprawy przez Cieśninę Kerczeńską. Jednym z nich jest tradycyjny most. Jednak planistów powstrzymał fakt, że Krym jest strefą sejsmiczną i obawiali się nadmiernych kosztów podczas budowy supermocnego mostu. W związku z tym powstał kolejny projekt – podziemnego tunelu podobnego do tego pod kanałem La Manche. Został on opracowany i poddany dyskusji.

Nadszedł jednak rok 2014 i Rosja anektowała Krym. Kontrakt na budowę mostu z 2010 roku został wypowiedziany zarówno przez Ukrainę, jak i Rosję. Jednak Moskwa poszła własną drogą. W przyspieszonym tempie, wbrew przepisom, prawu morskiemu i zdrowemu rozsądkowi, przystąpiła do budowy mostu.

Powstała prymitywna konstrukcja. Po pierwsze, nie została zbudowana tam, gdzie projektowano pierwszy most. W tamtym miejscu szerokość cieśniny wynosi tylko 4 kilometry, a tutaj, gdzie stoi obecny most, aż 19 kilometrów. Co więcej, konstrukcja nie jest klasycznym mostem na filarach,  po rosyjskiej stronie 14 – 15 kilometrów torów ułożono po prostu na ziemnej zaporze, która faktycznie zablokowała całą cieśninę, stała się przeszkodą dla gniazdowania ptaków i tarła ryb. Dopiero później, przed krymskim wybrzeżem, tory zaczynają biec po klasycznym moście na filarach, ale jego długość nie przekracza 4-5 kilometrów. Ponadto wysokość podpór jest dobrana w taki sposób, aby pod mostem nie mogły przepływać duże statki, a tym samym przeprawa oddziela Morze Azowskie od Morza Czarnego, ruch między tymi akwenami możliwy jest tylko dla jednostek o małym tonażu. Dlatego stwierdzenie Rosji, że 19-kilometrowy most Kerczeński jest najdłuższym w Europie, nie jest prawdziwe, ponieważ jego długość faktycznie wynosi mniej niż 5 kilometrów.

Podczas budowy Rosja kierowała się wyłącznie potrzebami wojskowymi i za nic miała międzynarodowe standardy. Taki most nie może zaspokoić światowych potrzeb transportowych w regionie azowsko-czarnomorskim. Dlatego Ukraina zamierza go rozebrać, a winni łamania norm prawa morskiego podczas jego budowy powinni zostać pociągnięci do odpowiedzialności.

A kiedy Krym znajdzie się już pod jurysdykcją Ukrainy, Kijów zamierza wrócić do idei budowy mostu kerczeńskiego jako elementu wspólnego europejsko-azjatyckiego korytarza transportowego i ponownie poddać pod dyskusję dwa projekty – przeprawę w tunelu oraz pomysł stworzenia międzynarodowego konsorcjum do jego budowy. A światowa opinia publiczna sama zdecyduje, który z projektów i według jakich technologii zbudować.

 

Wody Zbiornika Kachowskiego zalały tereny, gdzie znajdowały się Sicze Zaporoskie. Fot. Wikipedia

WOŁODYMYR SYDORENKO: Jak woda zakryła ukraińską historię

Ogromne zalane tereny od Kachowki po Krym nazywane są teraz ukraińską Atlantydą. Nowa zbrodnia Rosji, polegająca na wysadzeniu zapory na Dnieprze, oprócz szkód materialnych, ekologicznych, sanitarnych i militarnych, będzie miała konsekwencje historyczne i kulturowe. Podobnie jak wielkie znaczenie kulturowe i historycznie miało zagospodarowanie rzek przez władze radzieckie.

Utworzenie Zbiornika Kachowskiego w latach pięćdziesiątych XX wieku realizowało kilka strategicznych celów Moskwy. Pierwszym było zrobienie kaskady nieprzejezdnych zbiorników wzdłuż Dniepru, które trudno sforsować w przypadku wojny z Zachodem. Kolejnym było zniszczenie pamięci narodowej Ukraińców przez zalanie miejsc, gdzie były Sicze Zaporoskie. Historycy twierdzą, że ówczesne działania Moskwy wskazywały na celową akcję niszczenia historycznych obszarów na Ukrainie, które przypominały czasy kozackie i wyzwoleńcze,

„Kaskadę zbiorników na Dnieprze rozpatrywano przez pryzmat możliwej wojny z Zachodem. A potem był plan, w razie potrzeby i dla obrony imperium, wysadzenie tych zbiorników na Dnieprze, a tym samym zalanie ogromnych obszarów ziem ukraińskich – tak, żeby wróg nie mógł sforsować Dniepru. A ta kaskada została zaprojektowana od Kijowa do ujścia Dniepru, żeby można było odciąć cały lewy brzeg” – powiedział ukraiński historyk Wiktor Brehunenko w rozmowie z RFE/RL.

Słynny ukraiński pisarz i reżyser filmowy Ołeksandr Dowżenko w 1952 roku postanowił nakręcić film o Zbiorniku Kachowskim. Wielokrotnie przyjeżdżał do Nowej Kachowki, mieszkał tu przez długi czas, rozmawiał z ludźmi, studiował przyrodę i w końcu napisał scenariusz do filmu „Poemat o morzu”. Jednak dzień przed rozpoczęciem zdjęć reżyser zmarł. Film nakręciła jego żona Julia Solntseva na podstawie scenariusza męża. Został ukończony w 1958 roku, opowiadał o wyczynach budowniczych i początku nowego życia ukraińskich chłopów. „Kochajcie ziemię i pracujcie na niej, bo bez niej nie będzie szczęścia dla nas i naszych dzieci na żadnej planecie!” – mówi na koniec filmu szef zalanego kołchozu Sawa Zarudny. Fakt, że ci chłopi zostali wypędzeni z rodzinnych stron, ich domy, cerkwie zalano wodą, a ich przesiedlono w nowe miejsca nie wybrzmiał w tym filmie.

Tymczasem, jeszcze przez długi czas, końcówki wież cerkwi sterczały pośrodku wód, które zalały żyzną niegdyś ziemię. Pod wodą zbiornika zniknęły nie tylko pola, ale i majestatyczna kozacka historia ukraińskiej Siczy Zaporoskiej. Jak powiedział historyk Serhij Bilivnenko w wywiadzie dla Radia Liberty, Sicze Zaporoskie to osady kozackie, które znajdowały się na wyspach Dniepru. Pierwsza powstała w 1552 roku. Potem było ich jeszcze siedem, czyli w sumie osiem. Teraz opowieści o ich historii kończą się z reguły słowami: „Jest pod wodami Zbiornika Kachowskiego”, „Miejsce jest zalane wodą ze Zbiornika Kachowskiego” itp. Kiedy więc w latach 1955–58 zbudowano zniszczoną niedawno tamę, a Zbiornik Kachowski został napełniony wodą, a na jego dnie legły: Sicz Tomakowska (istniała w latach 1564–1593), Bazawłucka Sicz (1593–1630), Sicz Mykytyńska (1628–1652), Chortomlińska Sicz (1652–1709), Sicz Kamiańska (1709–1711) – częściowo zalana, Nowa Sicz (1734–1775). Sicze były terytoriami pamiętającymi jak budził się ukraiński patriotyzm.

Na przykład Zbiornik Kachowski zniszczył Sicz Chortomlińską, którą najpierw zniszczyły wojska rosyjskie w odwecie na Zaporożcach, którzy wraz z wodzem Kosz Kostem Gordienko poparli hetmana Iwana Mazepę i jego sojusz z królem szwedzkim Karolem XII.

Nowa Sicz, która też znalazła się pod wodą, została zniszczona przez wojska rosyjskie w 1775 r. na rozkaz carycy Katarzyny II, kiedy ostatni Kozak Piotr Kalnyszewski został zesłany na Sołowki, gdzie spędził 25 lat i zmarł w wieku 113 lat.

Wszystko to było terytorium kozackie, z utratą którego utracono również pamięć narodową. Niszczenie ukraińskiej historii było dla państwa rosyjskiego na porządku dziennym.

Historyk Wiktor Brechunenko nie wyklucza, że ​​po wyzwoleniu ziem ukraińskich od wojsk rosyjskich do czasu odbudowy tamy w Nowej Kachowce będzie można prowadzić wykopaliska archeologiczne i odnaleźć tam np. kozacką broń. „Ale najpierw musimy wyegzekwować odszkodowania od Rosji za zniszczenie tamy i szkody spowodowane zalaniem terytorium” – zauważa historyk.

 

Fot. YouTube

WOŁODYMYR SYDORENKO: Rosjanie powtórzyli stalinowską zbrodnię

Cel zbrodni – wysadzenie zapory w Nowej Kachowce – jest taki sam jaki miał Stalin w 1941 roku – Rosjanie próbują powstrzymać rozpoczętą już kilka dni temu kontrofensywę Sił Zbrojnych Ukrainy.

18 sierpnia 1941 r., na rozkaz Stalina, wojska radzieckie 20 tonami materiałów wybuchowych wysadzili zaporę na Dnieprze w Zaporożu, aby opóźnić natarcie armii niemieckiej. Jak zawsze Rosjanie, publicznie oskarżyli o tę zbrodnię wojska niemieckie i dopiero po wojnie przyznali się do udziału w niej. Według różnych źródeł w wielkiej powodzi wzdłuż Dniepru zginęło wówczas od 20 do 100 tysięcy osób, w tym do 3 tysiące żołnierzy Armii Czerwonej, którzy utrzymywali linię frontu w pobliżu Zaporoża, a także dziesiątki tysięcy zwierząt. Gleba była zmyta na ogromnych obszarach wzdłuż biegu rzeki.

Przed rozpoczęciem rosyjskiej „gorącej wojny” z Ukrainą rosyjska propaganda chwaliła się, że „może zrobić to ponownie”. I w nocy 7 czerwca 2023 roku powtórzyli to – wysadzili zaporę w Nowej Kachowce na Dnieprze, ale już poniżej Zaporoża. Tym razem, jak poinformowało berlińskie biuro Światowego Programu Żywnościowego ONZ, z powodu zniszczenia tamy i powodzi na dużą skalę, ucierpią miliony ludzi. Przedstawiciel urzędu zaznaczył, że rozlana woda niszczy uprawy, pola, ogrody, przedsiębiorstwa przemysłowe, budynki mieszkalne, infrastrukturę oświaty, kultury, transportu itp. Setki tysięcy hektarów lądu zamienią się w „dno morza”. Fakt ten, zdaniem przedstawiciela ONZ, niszczy nadzieję 345 milionów głodujących na cały świecie ludzi na otrzymanie żywności w 2023 roku. Powiedział też, że ceny żywności na rynku światowym są najwyższe od 10 lat.

Skala i skutki zniszczenia tamy są ogromne. Obecnie z wyrwy w zaporze wypływa co sekundę 30 000 metrów sześciennych wody. Jej poziom poniżej tamy podnosi się bardzo szybko i jak przewidują eksperci, może wzrosnąć do 17 metrów powyżej normalnego poziomu, a woda rozleje się na miliony hektarów po obu stronach Dniepru, zalewając wszystko, co tam żyje. A powyżej wysadzonej tamy od Nowej Kachowki i wyżej od Zaporoża, a właściwie do Kijowa, poziom wody w Dnieprze może spaść o 5 – 10 metrów, co oznacza, że ​​woda cofnie się od brzegów za kilka miesięcy do100 metrów lub więcej. Dlatego już zasiane w tej okolicy pola, szklarnie, ogrody, które były nawadniane z Dniepru, stracą wodę. Wpłynie to też negatywnie na  system zaopatrzenia w wodę budownictwa mieszkaniowego i przemysłu.

Według doniesień ukraińskich mediów materiały wybuchowe zostały przywiezione na zaporę w Nowej Kachowce przez wojska rosyjskie zaraz po zajęciu tego terytorium, Zapora cały czas była w rękach Rosjan, a wojska ukraińskie nie miały do ​​niej dostępu. Materiały wybuchowe przywieziono ciężarówkami w ilości kilku ton i umieszczono wewnątrz tamy w pobliżu prądnic. Jedna z wersji, mówiąca o zniszczeniu zapory przez ostrzał z zewnątrz nie ma sensu, gdyż wyrwa w zaporze o takich rozmiarach mogła powstać jedynie w wyniku potężnego wybuchu z wnętrza konstrukcji. Cel tej zbrodni jest taki sam jak Stalina w 1941 roku – Rosjanie próbują powstrzymać rozpoczętą już kilka dni temu kontrofensywę Sił Zbrojnych Ukrainy.

Wysadzenie zapory w Nowej Kachowce nazywane jest poważnym przestępstwem przeciwko środowisku, ponieważ jego konsekwencje mają ogromny negatywny wpływ na populację nad Dnieprem, a także na świat zwierząt i ekologię rozległego regionu. Przede wszystkim jest to również akt terroryzmu nuklearnego, ponieważ elektrownia jądrowa w Zaporożu, obecnie przejęta przez Rosjan i zamknięta, wykorzystuje wodę z Dniepru do chłodzenia wyłączonych reaktorów. Poziom wody po powodzi obniży się, a jej dopływ do elektrowni jądrowej Zaporoże może zostać wstrzymany, co może doprowadzić do uszkodzenia reaktorów i uwolnienia substancji radioaktywnych do atmosfery.

Tylko natychmiastowa ewakuacja przez służby ukraińskie ludności z zalanych terenów pozwoliła zapobiec ofiarom w ludziach. Już pierwszego dnia z zalanych regionów ewakuowano ponad 2000 osób.

Ofiary są w świecie zwierząt, tych dzikich jeszcze nikt nie policzył, ale w całkowicie zalanym zoo w mieście Nowa Kachowka utonęło ponad 300 różnych osobników,  przeżyło tylko ptactwo wodne. Personel zoo nie był w stanie uratować zwierząt, ponieważ teren był zaminowany przez okupantów, którzy nie pozwalali pracownikom zbliżać się do zwierząt. Specjaliści ostrzegają, że z powodu zanieczyszczenia wody w Dnieprze rozpocznie się śmierć ryb, w niektórych miejscach już to nastąpiło.

Ponadto rozlana woda zalała magazyny chemiczne, toalety, wysypiska śmieci, może to doprowadzić do chorób i epidemii.

Po obu stronach Dniepru, gdzie utworzono linie obrony zarówno wojsk rosyjskich, jak i ukraińskich, zaminowano ogromne obszary, teraz miny zostały zmyte przez przepływ wody, swobodnie pływają i w każdej chwili mogą wybuchnąć.

Zarówno zalanie pól i gospodarstw rolnych poniżej zapory, jak i utrata plonów z powodu obniżenia poziomu wody na polach powyżej zapory – w równym stopniu doprowadzą do bankructwa rolników.

Detonacja tamy spowoduje również zaprzestanie dopływu wody do Kanału Północnokrymskiego, dla którego kiedyś budowano Zbiornik Kachowski i Elektrownię Kachowską. Okupantowi na Krymie udało się już radykalnie rozszerzyć uprawę zbóż – ryżu, kukurydzy, zbóż, roślin strączkowych i innych, których nie da się uprawiać bez wody. W tym roku, według oficjalnych danych Ministerstwa Rolnictwa Krymu, powierzchnia zasiewów wyłącznie pod ryż wzrosła sześciokrotnie, do ok. 3,5 tys. ha w porównaniu z 630 ha w 2022 r. Jednocześnie, jak wyjaśnili rolnicy, na hektar pól ryżowych potrzeba średnio od 15 do 25 metrów sześciennych wody. I raczej jej nie będzie. Dlatego rolnicy na okupowanym Krymie poniosą ogromne straty…

Jak poinformowała Prokuratura Generalna Ukrainy, o wysadzeniu tamy w Nowej Kachowce zawiadomiono już Międzynarodowy Trybunał Karny w Hadze. W jego imieniu zostanie przeprowadzone śledztwo w sprawie zbrodni. Obliczone będzie też odszkodowanie nie tylko za zniszczenia samej elektrowni wodnej, którą trzeba będzie odbudować po wyzwoleniu okupowanych terenów Ukrainy, ale także z tytułu utraty uprawy przez rolników, niszczenie budynków mieszkalnych, obiektów infrastruktury przemysłowej i cywilnej. Wszystkie te straty zostaną uwzględnione w ogólnej kwocie reparacji, które zostaną przedstawione Rosji po ukraińskim zwycięstwie.

 

Fot. Pixabay

WOŁODYMYR SYDORENKO: Słowne zabawy nie rozwiążą demograficznych problemów Rosji

Biorąc pod uwagę same lata pokoju, liczba urodzeń odnotowana w Rosji w kwietniu 2022 roku była najniższa od XVIII wieku. Wojna w Ukrainie spotęgowała problemy demograficzne.

Jak donoszą rosyjskie media, pierwsza wiceprzewodnicząca Komisji ds. Rodziny, Kobiet i Dzieci Dumy Państwowej Tetiana Butska wystąpiła z inicjatywą zakazania terminu „bezdzietny” (childfree). Jej zdaniem, jeśli przetłumaczymy to słowo z angielskiego, otrzymamy coś w stylu „jestem przeciwko dzieciom”, a nie każdy ma to na myśli.

To nie pierwszy raz, gdy posłowie do rosyjskiej Dumy Państwowej proponują zakazanie niektórych słów, myśląc, że zjawiska, które one oznaczają, znikną wraz ze słowem. Tetiana Butska prawdopodobnie uważa, że ​​jeśli słowo „bezdzietne” zostanie zabronione, wszystkie kobiety od razu zaczną więcej rodzić.

Takie przypadki wiary w magię słowa zdarzało się już w Dumie Państwowej. Pojawiły się propozycje np. zakazania słów „rusofobia” i „rasizm”, bo deputowani pewnie myśleli, że wtedy wszyscy na świecie od razu zaczną kochać Rosjan. Wcześniej poseł Dmytro Gusiew zaproponował zakazanie wykorzystywania w reklamach wizerunków bezdzietnych rodzin. Pomyślał zapewne, że wtedy Rosjanki będą miały nieodparte pragnienie rodzenia więcej dzieci. Według niego odpowiedni projekt ustawy został już opracowany.

Sprawa ta nie pojawiła się jednak przypadkowo. „Rosja wkracza w fatalny szczyt niżu demograficznego” — pisze „The Economist”. W ciągu ostatnich trzech lat kraj ten stracił około 2 miliony ludzi więcej niż zwykle z powodu wojen, chorób i emigracji. Średnia długość życia rosyjskich mężczyzn zmniejszyła się o prawie pięć lat i doszła do tego samego poziomu co na Haiti. Liczba Rosjan urodzonych w kwietniu 2022 r. była nie większa niż w czasie II wojny światowej. A ponieważ wielu mężczyzn w wieku poborowym zmarło lub przebywa na wygnaniu, liczba kobiet w Rosji przewyższa liczbę mężczyzn o co najmniej 10 milionów.

Wojna znacznie pogorszyła sytuację. Według zachodnich szacunków w ubiegłym roku zginęło lub zostało rannych od 175 do 200 tysięcy rosyjskich żołnierzy. Gdzieś od 500 000 do 1 miliona, w większości młodych, wykształconych ludzi, nie chcąc być „mięsem armatnim”, uciekło za granicę. Nawet gdyby Rosja nie miała innych problemów demograficznych, utrata tak wielu ludzi w tak krótkim czasie byłaby bolesna. Obecnie straty wojenne jeszcze bardziej obciążają kurczącą się, chorą populację.

„The Economist” uważa, że ​​korzenie rosyjskiego kryzysu sięgają 30 lat wstecz. Kraj osiągnął szczyt populacji – 149 milionów ludzi – w 1994 roku. Od tego czasu ogólna liczba ludności spada. W 2021 roku było to 145 milionów. Według prognoz ONZ, jeśli obecne tendencje się utrzymają, za 50 lat liczba ta może spaść nawet do 120 milionów. To uczyniłoby Rosję 15. najbardziej zaludnionym krajem na świecie. Biorąc pod uwagę same lata pokoju, liczba urodzeń odnotowana w kwietniu 2022 roku była najniższa od XVIII wieku.

Według Państwowej Agencji Statystycznej Federacji Rosyjskiej w 2020 i 2021 roku liczba ludności kraju zmniejszyła się o 1,3 mln osób, a liczba zgonów przekroczyła liczbę urodzeń o 1,7 mln. Największy spadek nastąpił wśród etnicznych Rosjan, których liczba, według spisu z 2021 roku, spadła o 5,4 miliona w latach 2010-2021. Ich udział w populacji zmalał z 78 proc. do 72 proc. „The Economist” szacuje całkowitą liczbę nadmiernych zgonów w latach 2020-23 na od 1,2 do 1,6 miliona.

Oczywiste jest, że Duma Państwowa musi z tym walczyć. Posłowie nie potrafią jednak znaleźć na to skutecznych metod i dlatego bawią się magią słów. Można im doradzić, aby zakazali nie tylko słowa „bezdzietny”, ale także wyrażeń: „śmierć”, „redukcja liczby ludności”, „redukcja liczby urodzeń”, „kryzys demograficzny”. Może wówczas populacja Rosji zacznie się rozwijać w przyspieszonym tempie?