Stracona szansa – refleksje WOJCIECHA STARZYŃSKIEGO

Uczestniczyłem ostatnio w dwóch wydarzeniach: pierwszym był wieczór wyborczy Andrzeja Dudy, drugim ślub córki moich znajomych, ludzi pochodzących ze środowiska ziemiańskiego z bardzo piękną kartą polskiej inteligencji.

 

Przyglądając się gościom zgromadzonym przed zamkiem w Pułtusku i w warszawskim kościele dostrzegłem pewną zasadniczą różnicę w ich wyglądzie, wyrazie twarzy, zachowaniu. Na spotkaniu pułtuskim większość stanowili ludzie ubrani skromnie, często mało elegancko o twarzach zmęczonych. W kościele widziałem wytworne panie i eleganckich panów o twarzach znamionujących to, co kiedyś nazywano „klasą”.

 

Sądzę, że nie zrobię większego błędu stawiając tezę, iż uczestnicy tego drugiego spotkania w znakomitej większości w ostatnich wyborach wspierali – w przeciwieństwie do gości wieczoru wyborczego w Pułtusku – Rafała Trzaskowskiego i obóz liberalno-lewicowy.  Mimo, że sam oddałem głos na Prezydenta Andrzeja Dudę nie widzę nic złego w poparciu Jego Konkurenta, wręcz przeciwnie, uważam to za rzecz naturalną i szanuję decyzje Jego wyborców.

 

Trzeba jednak, wracając pamięcią do obu opisanych powyżej wydarzeń i obserwując występujące w społeczeństwie bardzo ostre, często przekraczające granice troski o dobro wspólne, podziały, zadać pytanie: kto jest temu winien, kto za to odpowiada? Z przykrością  stwierdzam, że uderzyć się w piersi powinno środowisko (do którego zresztą sam się w wielu aspektach zaliczam) w znacznej mierze uosabiane przez gości zgromadzonych  na ślubie.

 

Byłem wychowany w duchu zasady, że  inteligencja, ludzie z korzeniami szlacheckimi jako elita kraju, mają obowiązek bycia z ludźmi prostymi, z tą częścią społeczeństwa, którą kiedyś nazywano „ludem”. Temu obowiązkowi, wg mnie, część ludzi wykształconych, aspirujących do nazwy „elita”, nie sprostała. Może warto więc swoje postawy przemyśleć, zweryfikować i zmienić? view it

 

Wojciech Starzyński

Wybory: za czy przeciw? – komentarz ANDRZEJA DRAMIŃSKIEGO

Na proste pytanie dziennikarza w  czasie spotkania wyborczego w Płocku o ścieki w Wiśle Pan Rafał Trzaskowski, kandydat na Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej najpierw dłużej milczy  ze znaczącym uśmieszkiem, by po chwili powiedzieć:

 

-„Nie po to jest ta kampania by odpowiadać na takie pytania!”

 

No tak, „nie”! Czy wybieramy przyszłego Prezydenta RP na zasadzie negatywów „nie, bo nie!”, czy na zasadzie pozytywów „tak, chcę być prezydentem, odpowiem na każde pytanie”.  Szukamy argumentów „za”,  czy „przeciw”. Tu od razu trzeba dodać, że szukanie minusów, czy  kierowanie swojej uwagi na „nie” jest w  zasadzie  przeciwko idei tych wyborów.  Bo nie chodzi o kogoś, kto nie pokazuje co  umie i  co chce  przekazać swoim potencjalnym wyborcom, a dokładnie odwrotnie? Chyba, że mają  to być  wybory „narzucone”-określonej grupy politycznej, zapatrzonej w  swoje poglądy i chcącej narzucić swój punkt widzenia i przyszłą wizję Polski. A  raczej jest brak (tu to  ujemne  patrzenie na wybory w naszym kraju), bo nie wiadomo, czy wg Pana R. Trzaskowskiego będzie  to, co ogłosił w ostatniej chwili i podał w internecie, „rzucił” swoim wyborcom, czy też swoje idee, które przecież  bezspornie  często podkreślał i pokazywał. Jak na przykład jako jedna z pierwszych czynności po objęciu urzędu Prezydenta Miasta Stołecznego Warszawy, podpisanie  Karty  LGBT, co jednoznacznie pokazuje za  czym się opowiada.  Chyba, ze  dla wyniku wyborczego, chce  co  chwilę „pokazywać”  inne  zapatrywania. Jedne prawdziwe, a inne na pokaz? Jako potencjalni wyborcy mamy prawo pytać: „co tak naprawdę zamierza pan kandydat realizować”?  I odpowiedź na takie pytanie  jest konieczna, by te  tak ważne  wybory w Polsce  Anno  Domini 2020 nie  zamieniły lub zamieniały się w farsę!

 

Pytanie o ścieki było jak papierek lakmusowy, czy kandydat  jest po prostu  przygotowany do kampanii?  Czy  raczej  chce  realizować to, co sam  sobie  zamierzył i co  uważa za jedynie  słuszne. Czy to nie oznacza, że nie liczy się z wyborcami?  I  potem, po  wyborze, z  głosami opinii publicznej?

 

Ale to proste pytanie znaczyło dużo więcej.  Przecież to chyba jasne, że owe ścieki, zatruwanie największej wodnej polskiej arterii to „palący”  problem, żywo  obchodzący  Prezydenta M. St. Warszawy jak  mieszkańców tej metropolii, nie mówiąc o  wszystkich Polakach!  I w tak ważnej kwestii o  którą  pyta dziennikarz, odpowiedź, że to nie tam kampania?  A  która będzie właściwa? Dobrze, jeśli nie  chce się odpowiadać  od razu, to można było zapowiedzieć, czy zaprosić na  specjalną konferencję  prasową. „Nie”  dla  samego „nie”?  Czy to jednak nie lekceważenie?  R. Trzaskowski jest przecież  już  drugim kandydatem  Koalicji Obywatelskiej, który miał naprawić błędy  Pani Małgorzaty Kidawy-Błońskiej. Gdyż z  sondaży wynikało, że jej poparcie jest zupełnie nikłe, bo cały czas  spadało, aż  doszło do 2 procent!  A  może  to  kandydat  walki, który ma być  tylko taranem na „nie”, a  co mu tam Wisła  zatruwająca Polskę oraz, niestety, Bałtyk.  I  tu  mały  kamyczek.  Tak podobno  obecna  władza źle  rządzi  i  tak  „fatalnie” (?)  jest  odbierana w  Unii Europejskiej?  Ma  to właśnie  zmienić pan R. Trzaskowski.  Czy to prawda?  Czy  to proste  pytanie zadane przez  dziennikarza nie ujawniło, że  „król  jest nagi”.

 

Wyborcy  KO  i  inni  obserwatorzy mogą zresztą  dostać  rozdwojenia  jaźni!  Wtedy, kiedy  stolica, po  straszliwych ulewach  dosłownie tonie, osoba odpowiedzialna za Warszawę działa w ramach kampanii, poza  miastem, którym zarządza.  Czy to znowu nie jest to ten ujemny  przekaz kampanii! Nie jest tajemnicą, że z tą nadmierną, deszczową wodą znowu  do Wisły spływają…ścieki.  Może  brak odpowiedzi na to pytanie wynikał właśnie z…bezradności? B-e-z-r-a-d-n-o-ś-c-i  osoby  ubiegającej się  o najważniejszy urząd w Polsce? Jak tak ma  wyglądać  „rządzenie” w największym polskim mieście, to co dopiero całym 38-milionowym krajem?

 

Ta ujemna kampania  to  także  500+.  Pani M. Kidawa-Błońska pierwsza kandydatka KO  wyraźnie  mówiła, że  jest  to program „rozdawniczy”, dawania za  darmo.  Potem powtarzał także  to drugi kandydat. Nie ma co ukrywać, że  tak właśnie było.  Być  może, że  chodziło także  o  to, by  przeciwstawiać się „dobrej zmianie” zawsze i wszędzie i przy każdym pomyśle.  No bo jak być inaczej „totalną  opozycją”?

 

A  zastopowanie  Centralnego Portu Lotniczego w powiecie grodziskim, szansa na wieloregionalny  rozwój Polski, budowanie  nowoczesnej infrastruktury, łączenia regonów, to  nie  pomysł kampanijny na ”nie’?  Bo  to gigantomania? Szczerze mówiąc  odwoływanie się przy tej okazji, iż  te pieniądze  należy  wydać na „mniejsze” inwestycje  jest po prostu bez  sensu?  Bo  właśnie  budowa naszego polskiego  CPL będzie miało bezpośrednie przełożenie i na mniejsze części składowe naszego pięknego kraju.

 

A  może  ten prawdziwy program  wyborczy kryje się w takich  cząstkowych wypowiedziach, jak ta w Płocku?

 

A  co z przekopem Mierzei Wiślanej?  Czy to znowu nie  jest na „nie”? Przecież nikt z opozycji nie powiedział, że czy i jak jest to uzasadnione  ekonomicznie?

 

I  jeszcze  jedno o „nie”.  R. Trzaskowski mówił wyraźnie o  „zakończeniu”  tych  dwóch tak ważnych przedsięwzięć. Potem „tłumaczono”  jego  wypowiedź z  polskiego-na-polski, że  chodziło  właśnie o „zatrzymanie”?  A  czy ktoś policzył jakie to straty wynikające  z zatrzymania? I zabezpieczenia, nie wiadomo na jak długo, terenu  rozpoczętych prac.

 

Niestety z  wypowiedzi dwóch kandydatów coraz bardziej wychodzi, że te  działania to „antypis”, wszystko „przeciwko kaczorowi”.  Nie ma co mydlić  oczu, że  jest inaczej.  Zresztą i zapowiedziane debaty kandydatów (na  razie dwie) także  pokażą to nastawienie „anty” oraz „in minus”.

 

Czy naprawdę  wyborcy, potencjalni wyborcy KO nie widzą, że  polska gospodarka  wspaniale się rozwija, że  wyraźnie „idziemy do przodu”, nie ma co  tu szukać  argumentów na „nie”?  Czy  życie  publiczne w Polsce  mamy opierać na negatywnych przesłankach?  Takich jak chociażby wypowiedź pani Gretkowskiej: „Lud nadwiślańska zastygło w g..wnie, jak w bursztynie”?  Do  tego prowadzi  owo ujemne  myślenie.

 

Polska ma i chce  być na tak!

 

Andrzej Dramiński

Kultura się z lekka cofnęła – refleksje JACKA WEGNERA

Przed sześćdziesięciu i pięćdziesięciu laty o honoraria autorskie troszczyło się Stowarzyszenie Autorów ZAiKS,  założone przez Stefana Żeromskiego.  Autor przynosił umowę zawartą z oficyną i dalej nie interesował się wynagrodzeniem, ZAiKS bowiem, oczywiście pobierając sobie sowitą gratyfikację, egzekwował od wydawcy  spełnienie wszelkich jego zobowiązań wobec pisarza.

 

Dziś już nie ma instytucji, która dbałaby, żeby żadna  oficyna nie oszukiwała  twórców książek. Toteż około dwóch lat temu kilku znanych i cenionych dziennikarzy-publicystów warszawskich, m. in. Cezary Gmyz, poczuło  się oszukanych przez wydawnictwo Editions Spotkania, które nie wypłaciło im honorariów wynikających z umów.

 

Czy wydawca wywiązał się w końcu wobec nich ze swych zobowiązań  finansowych – nie wiem. Wiem natomiast, że był oburzony, iż autorzy w TVP upomnieli się o swe prawa i równie szeroko wyartykułował owo uczucie, pouczając autorów, że opinia publiczna nie jest od tego, żeby powiadamiać ją o takich incydentach, że powinni przedstawić swe pretensje sądowi.

 

Sądowi! Wiadomo, jak wciąż jeszcze działa sądownictwo. Nasz stowarzyszeniowy mecenas dobrze wie, ile mitręgi  biurokratycznej i czasu  musieliby ponieść autorzy czekając na werdykt.

 

Czy więc i ja zostałbym skazany na taki mozół?

 

To samo wydawnictwo wydrukowało bowiem moją książkę i rozpoczęło jej dystrybucję w marcu 2016 r. Edytor w umowie zobowiązał się do przekazania mi honorarium za każdy sprzedany egzemplarz. Przez ponad trzy i pół roku nic nie wypłacił i o niczym nie powiadomił. Gdy w grudniu 2019 upomniałem o należności, powiedział,  że „książka się nie sprzedaje”. Owszem, w tym czasie już się nie sprzedawała, bo nakład był prawie, nie licząc kilku księgarń internetowych,  wyczerpany.

 

Zaproponowałem honorowy kompromis: w takim razie zadowolę się ekwiwalentem w postaci przekazania mi niesprzedanych utworów. Wydawca niezbyt elegancko odesłał mnie do swego współpracownika, a ten nie reaguje na  telefony.

 

Marshall McLuhan w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku wieszczył, że ludzkość jest o krok od wynalezienia takiego medium, którym będzie się mogła w ułamkach sekund porozumiewać między antypodami, ale zapłaci za to kulturą  (nb. w 2004 r. wyszła po polsku jedna z najciekawszych jego prac „Zrozumieć media. Przedłużenie człowieka”).

 

W latach trzydziestych XX w.  zaś nasz Witkacy w swych niezwykłych powieściach snuł wizje przyszłości,  napisał swojsko i jak zawsze sarkastyczno-drwiąco w „Jedynym wyjściu”, że na początku XXI w. „było dobrze (…)  tylko  kultura się z lekka cofnęła”.

 

Czy Żeromski tworząc sto lat temu Stowarzyszenie Autorów ZAiKS mógł przypuszczać, że w naszych czasach część wydawców będzie oszukiwać autorów? Nie ma już żadnej instytucji, która by chroniła twórców przed nieuczciwością edytorów, bo „kultura się z lekka cofnęła”.

 

Uczciwość należy do jej najgłówniejszych składników, jest wręcz jej atrybutem.  Bez uczciwości nie ma kultury, jest barbarzyństwo, którego coraz częściej doświadczamy w epoce Internetu wyprorokowanej przez genialnego  McLuhana.

 

Jacek Wegner  

Dłużej milczeć nie mogę – pisze MIKOŁAJ JULIUSZ WACHOWICZ

Przyrzekłem sobie ongiś, że jako dziennikarz będę zajmował się wyłącznie kulturą, sztuką, podróżami, religią, biografiami, organizacjami społecznymi, a do polityki nawiążę jedynie poprzez analogie historyczne. Ostatnia debata wyborcza i okołowyborcza zmusza mnie jednak do zajęcia stanowiska w kontrowersyjnych sprawach. Pasowałem się z tym problemem całe tygodnie. Dłużej milczeć nie mogę, zwłaszcza że kiedyś – gdy cywilizacja europejska będzie jeno nieodległym wspomnieniem – ktoś (może sam Bóg na Sądzie Ostatecznym) zapyta: – Gdzie wtedy byłeś? Czemu nie zabrałeś głosu, choć mieniłeś się człowiekiem pióra?

 

 

Trwa deprecjonowanie wyborców Andrzeja Dudy. Taki Zbigniew Boniek – cytuję za Onetem – stwierdza 30 czerwca na Twitterze:

 

Prezydent Polski dzisiaj może być wybrany głosami ludźmi środowiska wiejskiego, głosami emerytów i ludzi z podstawowym wykształceniem. To chyba trochę dziwne w tak pięknym i rozwijającym się kraju jak nasza Polska.

 

Prezes PZPN nawiązał przypuszczalnie do artykułu  Wyniki wyborów 2020. Podział głosów ze względu na wykształcenie (29 czerwca) z tegoż Onetu, gdzie czytamy:

 

Badanie exit poll IPSOS dla TVN, TVP i Polsatu pokazuje również, jak rozkładają się głosy ze względu na wykształcenie wyborców. Łatwo można zaobserwować, że wśród osób z wykształceniem podstawowym największym poparciem cieszył się prezydent Andrzej Duda 69,4 proc. (…) Niespecjalnie sytuacja ulega zmianie, gdy popatrzymy na wyborców z wykształceniem zasadniczym zawodowym. W tej grupie również niekwestionowanym liderem jest Andrzej Duda – 65,5 proc. – który wybory wygrałby już w pierwszej turze. (…) Sytuacja zmienia się już wśród osób z wykształceniem średnim i pomaturalnym. Choć nadal ci wyborcy w fotelu prezydenta widzieliby Andrzeja Dudę – 41,5 proc. – to jego przewaga nie jest już tak wyraźna. (…) Jedynie osoby z wyższym wykształceniem widziałyby w roli swojego nowego prezydenta Rafała Trzaskowskiego – tak wybrałoby 41,3 proc. wyborców. W przypadku tej grupy na drugim miejscu znalazłby się Andrzej Duda z wynikiem 25,7, a na trzecim Szymon Hołownia – 17,2 proc. głosów.

 

Inny onetowy artykuł, z którego Boniek mógł pobrać informacje  – Wyniki wyborów 2020. Jak głosowali mieszkańcy wsi i miast? (aktualizowany 29 czerwca) – wskazuje, że urzędującego Prezydenta poparło 54, 7 % mieszkańców  wsi, 37,9 % obywateli miast do 50 tys. i 39.3 % z miast liczących od 51 do 200 tys. Obnaża on jednak nieścisłość wypowiedzi Prezesa.

 

Ocena poziomu umysłowego i kulturalnego ogółu wyborców nie jest obiektywna bez wprowadzenia dodatkowych kryteriów – takich jak: tradycje rodzinne, historyczne pochodzenie społeczne, zainteresowania i hobby, kreatywność, czytelnictwo, uczestnictwo w życiu publicznym (w tym przynależność do różnych organizacji), posiadany majątek, sposoby poznawania świata.

 

Po uwzględnieniu ich mogłoby się np. okazać, że na Andrzeja Dudę głosuje głównie inteligencja odwieczna, o korzeniach szlacheckich, mieszczańskich, względnie odlegli potomkowie wolnych, zamożnych chłopów. Czy ktoś zbadał, z jakich historycznych stanów pochodzą wyborcy głosujący na wsi? Albo jakie tradycje rodzinne mają owi ludzie z najniższym wykształceniem i/lub mieszkający na prowincji? Mogłoby się okazać, że są szlachtą, w ich rodzinach ziemia przechodzi z pokolenia na pokolenie od Grunwaldu albo i wcześniej, zaś świadomość genealogiczna jest równie dawna. I na odwrót: wykryto by (wciąż tylko spekuluję), że część miejskiej inteligencji, głosującej na szeroko pojmowaną lewicę, wywodzi się od osób znikąd, które dysponowały wyłącznie pakamerą w bloku, suteryną w kamienicy albo komorą wynajętą u bogacza, zaś jej współcześni przedstawiciele nie znają nawet imion własnych pradziadków! To ci, przed którymi już w XVIII wieku ostrzegał Edmund Burke:

 

Ludzie, którzy nigdy nie oglądali się na przodków, nie będą myśleć o potomnych.

 

Znam mieszkańców małych miasteczek i wsi po zawodówce lub technikum, czasami z maturą, którzy znakomicie poznali świat i cudzoziemców np. dzięki pracy w branży transportowej. Inni spośród nich ożywiają lokalną kulturę, sami próbują sił w dziedzinie literatury, sztuki i zdobywają  prestiżowe nagrody, są kreatywni i innowacyjni. Odznaczają się dowcipem i błyskotliwym poczuciem humoru – w przeciwieństwie na przykład do ponurych feministek czy niektórych lewicowych posłanek ze stopniami naukowymi. Piszą w lokalnych periodykach, mają w domach pokaźne biblioteczki, pełnią funkcje społeczne, a ich więzi rodzinne są bardzo silne i potrafią godzinami opowiadać o swoich przodkach, nieraz bardzo zasłużonych lokalnie, czy też o barwnych zdarzeniach z własnego życia. Formalne wykształcenie nie było i nie jest im do niczego potrzebne. Inteligencją serca i zdobytym doświadczeniem biją nieraz na głowę utytułowane osoby i polityków z pierwszych stron gazet. Owi wspaniali ludzie mają zazwyczaj prawicowe poglądy. Ci, z którymi się przyjaźnię, mieszkają przeważnie w górach i na północnym Mazowszu.

 

A pośród inteligencji wielkich miast znam i taką, najczęściej w pierwszym czy drugim pokoleniu, w której domach próżno szukać chociażby jednej książki godnej polecenia, która to inteligencja nie wnosi wartości dodanej i która opuszcza swoją ubóstwianą metropolię tylko na 2 – 3 tygodnie w roku, udając się do enklaw (niekiedy zagranicznych), gdzie wszystko ma podane na tacy, ale już nie chce poznawać miejscowych ludzi i obyczajów. Polskiej prowincji także poznawać nie zamierza, lecz ją ocenia – najczęściej krytycznie. Ci ludzie nie należą do żadnych wspólnot czy organizacji, są przeważnie areligijni, niczego nie tworzą, jeno odtwarzają. A jeśli już, to ich dorobek naukowy bądź publicystyczny nie jest imponujący, bazuje na sekundarnych źródłach i powielanych stereotypach, rygorystycznym przestrzeganiu politycznej poprawności, zaś ich działalność społeczna polega przede wszystkim na negacji i kontestacji, przynosząc destrukcję. Choć uważają się za światowców, ich krąg towarzyski jest ograniczony, a takich jak ja – z trudnością tolerują i raczej nie zabiegają o spotkania z nimi. Krytykują duchowieństwo, ale wciąż nie podjęli wysiłku, by zaprzyjaźnić się z jednym choć księdzem bądź zakonnikiem. Ani nawet przez czystą ciekawość wysłuchać raz w tygodniu Mszy św. online, do czego ostatnio mają tyle okazji. Życie znają z lewicowych mediów, nie zaś z osobistego doświadczenia.

 

Jestem synem lwowiaka (ojciec ma stopień naukowy i – informuję Prezesa Bońka – dawno przeszedł na emeryturę, choć wciąż animuje lokalną wspólnotę parafialną, oraz zamieszkał na wsi), lecz urodziłem się w Sierpcu, co od zawsze i często podkreślam z dumą. To czyni mnie zresztą oryginalniejszym – w końcu mniej osób może się poszczycić przyjściem na świat w Sierpcu, niżeli w Warszawie. Moi przodkowie po kądzieli pochodzili ze wsi, jednak z własnych – więc byli tam lokalną elitą: nobileshonesti. Zawód nauczyciela wykonuję w czwartym pokoleniu, dziennikarza – w trzecim. Prowincję odkąd pamiętam, postrzegałem pozytywnie – zazdrościłem tamtejszym mieszkańcom (wśród nich licznym kuzynom) własnych domów i ziemi, zdrowej żywności, czystej wody, przestrzeni, dobrego snu, ciszy. Żony szukałem także na prowincji, w końcu zaś poślubiłem góralkę, dzięki czemu przebywam teraz w refugium. Również mój brat ożenil się z dziewczyną z małego, historycznego miasteczka. Z miasta staram się wybywać jak najczęściej, około 4 – 5 miesięcy rocznie, bo po prostu przejadłem się nim i męczy mnie ono na co dzień. Podróżując – zbieram doświadczenia: dobre i złe. Zwiedziłem niemal całą Polskę i Europę, szczególnie chętnie zaglądając do tzw. „dziur”; byłem też w USA. I to zalecam każdemu!

 

Zatem – kto nie zna prowincji z autopsji, najlepiej niech powstrzyma się od oceniania jej i wyborców stamtąd. A już szczególnie nie powinien kandydować na urząd Prezydenta RP.

 

Mikołaj Juliusz Wachowicz

Cisza wyborcza – felieton ANDRZEJA DRAMIŃSKIEGO

To iście  szatański pomysł. I tylko do bardzo skutecznego zrealizowania w kolorowych tygodnikach. Ile  razy jadąc autem, autobusem, tramwajem i zatrzymując się na przystankach, czy pod światłami zza okien kiosków wystaw „raziła” po oczach wielobarwna okładka.  A  na dworcach kolejowych, podziemnych przejściach, na dojściach do metra? A  tam różne, przeróżne  zdjęcia, mniejsze lub większe (oczywiście o poszerzonych rozmiarach bardziej i mocniej przemawiają). I  tytuł, oczywiście pod winietą danego pisma. Zdjęcie musi grać z tytułem.  A  ten ostatni krótki, ale  jakże  dosadny i-co tu dużo kryć-jak najmocniej dowalający. „Dowalający”?  Oczywiście! A  po co przygotowuje się pierwszą stronę?  Nawet  jak kupią ten numer w kiosku, do kawy, to nie zdążą  zajrzeć. Trudno z kimś rozmawiać popijając mocną czarną i równolegle czytać. A na okładkę popatrzyli już przy zakupie.  I w  głowie  wierci dziurę.  Okładka jak  działanie na podświadomość.  Spojrzy, przeczyta, zapadnie albo nie w pamięć, ale  krąży z  tyłu głowy.  Taki cwany, propagandowy chwyt. Niby się nie narzuca, ale  swoją  rolę  robi bardzo mocno.  Czasami nawet na za  długaśną publicystykę nie ma czasu (i cierpliwości w  tych „zagonionych” czasach, pandemia nam trochę pomogła wyluzować się, ale już  chyba koniec z tym!) i  zasypiamy po dwóch akapitach późnym wieczorem.  A  rano jak robię  porządek przy łóżku, odwracam niedbale odrzuconą gazetę, a  tu  ta  gęba, no i ten skrót myślowy?  Jest nawet o  czym opowiedzieć w robocie!  Patrzcie, jak  to  fajnie wymyślili? Tu się sprawdza, że myślenie ma przyszłość. A  każda „złota myśl” może rodzić kolejne, tym razem już samodzielnie wymyślone skojarzenia.

 

Chciałoby się powiedzieć „złote”  czasy i  „złota era” dziennikarstwa. Krótko, zwięźle, a  czytelnik od  razu  zorientowany.  I  jaki  zadowolony, że tak od  razu „łapie”, co  tam te  „redaktory”  nawymyślają?  A  czy to było w mękach już  go nie obchodzi!

 

W  okresie kampanii prezydenckiej  trzeba było się narobić podwójnie z  tym wymyślaniem.  A  tuż  przed jej zakończeniem?  Tym uderzeniem w wielki dzwon? Iż tuż, tuż  i będzie wiedzieli, czy  jedna  tura, czy  dwie?

 

Niby pierwsza  strona, a  jaka  wymowna. We  wpływowym dzienniku (niedawno wielka rocznica!) sam naczelny w  numerze z  piątku z  datą 26 czerwca 2020 r., w podtytule pisze, że „tura nie przyniesie  rozstrzygnięcia. Finał za dwa tygodnie”.  Można by powiedzieć, że  każdy ma prawo, w  tym oczywiście publicysta  do własnego zdania. To na pewno.  A  gdzie ten chwyt?  Tenże  dziennik, mimo piątkowej daty, wcale nie został ściągnięty z kiosków, punktów sprzedaży w piątek o północy! Po prostu leży dalej!  A  już na pewno w  sobotę (konieczna cisza  wyborcza) i w niedzielę (absolutna cisza  wyborcza).  Zaraz, zaraz.  Jaka  cisza?  Dlaczego  pisma z datą  nie zabrano, gdy się  już  po  tym jednym dniu zdezaktualizował? I bije po oczach drugą turą?  Czy to aby nie wpływa na  potencjalnych wyborców?  Czy to im nie podpowiada na kogo zagłosować, skoro redaktor stwierdza?  I  to tak wyraźnie i bez ogródek?

 

Sam to sprawdzałem w sobotę i niedzielę w bardzo, bardzo wielu miejscach! Rozmaite kioski, punkty no i te licznie, a nawet licznie „nawiedzane” miejsca jak dworce i rozmaite przejścia. Oczywiście to papierowe wydanie (nie kolorowe,  które wspominam wyżej) cały czas  wyłożone obok sobotniego, magazynowego wydania. Jak jest nowe  wydanie, to dlaczego trzymać „stare” nieaktualne?  Czy to nie łamie ciszy wyborczej i olbrzymich wręcza  kar  za  łamanie  tego ważnego okresu wyłączenia z nagabywania na kogo głosować tuż przed oraz w dniu glosowania.

 

Ważniejsze jest inne pytanie? Czy redaktor, sam  szef, czyli do którego należy ostatnie zdanie jak ma wyglądać  gazeta na następny dzień, jakie tytuły, podtytuły nie „wpadł” na to, że  uprawia po prostu propagandę. Nie mówiąc o zakazie Kompletnej (k-o-m-p-l-e-t-n-e-j) ciszy?

 

Widać praktyka  jest taka, że  piątkowego  wydania „nie ściąga” się z rynku i „przechowuje”  się na półkach we  wszystkich punktach razem z  sobotnio-niedzielnym  tego samego pisma!  Nikt o tym nie wie w  redakcji?  Żaden odpowiedzialny redaktor nie czyta swojej  gazety? Nikt nie reaguje? Nikt nie zainterweniował by  wydania piątkowego nie było w sobotę, właśnie z takim, a nie innym podtytułem? A może…?  A  może to taki  styl  działania, politycznego i redakcyjnego „wychodzenia na swoje”? To po co ogłaszać, że my  dopuszczamy  debatę na naszych łamach dla każdego?  I w taki sposób też?

 

Inne  wydawnictwo, kolorowy  tygodnik tzw.  opinii (kształtujący niewątpliwie ją), w przeszłości „niezależny” albo chcący pokazywać coś takiego za tamtej władzy, teraz po lewej stronie. Na pierwszej stronie: „Duda, czy znowu się uda?” Nic  tu nie  ma „z udawaniem”.  Zdecydowanie wygrał  wybory w  2015 r. i nie cofajmy demokracji! Ale „uda” to jeszcze  nic.  Te  sznureczki przy jego wizerunku mają sugerować, że  jest  sterowaną  lalką. Skąd?  Z  Nowogrodzkiej?  A  co na  to wskazuje? No właśnie niewiele!  Andrzej Duda, znakomity mówca, świetna postać.  Ani  śladu, że  ktokolwiek stoi za nim, czy  nim steruje?  No, ale  okładka wszędzie jest w  sobotę 27-067-2020 r.  oraz  28-06-2020 r. w niedzielę. Albo cisza albo nie?  Czy to nie podpowiadanie wyborcom w okresie bezwzględnej ciszy jak ma głosować? I  znowu, czy redaktorzy zaprojektowali tak okładkę przypadkowo? Czy pod  ciszę  wyborczą? Może  warto to sprawdzić.  Czy  wszyscy  równo i na takich samych zasadach podchodzimy do wyborów prezydenckich 2020?

 

A  tygodnik z Krakowa, który w weekend  ciszy  wyborczej w  kioskach bije po oczach tytułem „Oddaj głos Polsce”?  To nawet  trywialne i śmieszne? A komu go oddać, czyżby nie naszemu krajowi? A może  Polsce za którą  opowiada się  redakcja?

 

Do czego doszło nasze „obiektywne”  dziennikarstwo?

Andrzej Dramiński

ANDRZEJ DRAMIŃSKI:   Rzut na taśmę, czy na bieżnię?!

Przepraszam.  Tak  zaczyna  Rafał Trzaskowski, drugi już  kandydat Koalicji Obywatelskiej na Prezydenta  Rzeczypospolitej Polskiej, wprowadzenie  do  swojego programu wyborczego 2020.  Za  co przeprasza? To  bardzo ciekawe.  Za  to, że  przedstawia swój program  dopiero na  56  godzin, czyli we  czwartek 25 czerwca 2020 r. późnym popołudniem przed  zamknięciem ciszy wyborczej, gdy  nic już nie można  mówić, ani głosić. Czy wszystko jest w porządku?

 

Program jest tak  ważny, że  powinien otwierać  wystąpienia  Pana  kandydata.  Otwierać  całą  kampanię.  A  nie ją  kończyć?  Przecież  wszyscy  jasno  słyszeli, że inni  kandydaci na ten sam zaszczytny urząd  właśnie wręcz  głośno domagali się „Panie Trzaskowski, program, gdzie  jest program?  Jaki jest Pana program?”.  Domagali się  właśnie programu, bo bez tego to zostają  ogólniki.  I  co ważniejsze!  Dopiero program, a  nie  jego  budowanie ( o tym kandydat Trzaskowski nie mówił, że  to  co oświadcza, to są zręby  jego  programu)  realnie świadczą  co  chce  właściwie  robić,  jak zmienić  piękny kraj Polskę, jak widzi jego  sukces?  I  co chce  osiągnąć, a  raczej, co  chce  zmienić.

 

Taka  taktyka  Pana Trzaskowskiego ma jeszcze inny, bardzo ważki charakter.  Kandydowanie to także  spieranie się na argumenty.  Na  wizje: jaka ma być Polska, co chce naprawdę w kraju zmienić?  Jak się odnieść  do  takich twierdzeń, jak są podane w ostatniej chwili.  Czy to nie celowa taktyka?   Czy to nawet  fakt, że tak podany program oznacza, że łatwo się można później z niego wyłgać?  Albo, że  jest po prostu sporządzony na kolanie i właściwie oznacza brak tego programu? Bo powinien mieć  jakąś  wartość?

 

No dobra.  „Rzucony” w ostatniej chwili (Pan Trzaskowski tłumaczy, że on miał najmniej  czasu?  Jak to?  Jest  drugim  kandydatem  tego samego  ugrupowania. To co nowy, inny, drugi kandydat, to piszą go od nowa? Od  początku.  No a ten Pani Kidawy-Błońskiej się nie sprawdził, skoro

 

To, co zawiera ten „poprawiony” program wciąż tego samego ugrupowania?

 

We wstępie zaznacza, że „pandemia COVID-19 postawiła świat na głowie” i dała „zupełnie nową perspektywę na życie, na wartości, którymi się kierujemy”. Trzaskowski podkreśla, że chce „budować nową politykę i nową wspólnotę”, a także odbudować „poczucie solidarności i bezpieczeństwa”.

 

We wstępie nie zabrakło tez krytyki rządzących.

 

-„Koronawirus obnażył słabość naszego państwa – administracji państwowej, służby zdrowia, systemu edukacji oraz systemu opieki społecznej” – pisze Trzaskowski w swoim programie. „Państwo opuściło nas w potrzebie i gdyby nie samorządy, organizacje pozarządowe czy po prostu ludzka empatia, która kazała nam zatroszczyć się o swoich sąsiadów, jako społeczeństwo znieślibyśmy ten trudny czas o wiele gorzej”.

 

Nieprawda. Całkowita nieprawda.  Polska gospodarka i przedsiębiorcy  mają się znakomicie. Są programy rządowe z których oni czerpią.  Takie pomysły, to właściwie to samo przez to samo.  Kompletnie nic nowego.

 

W pierwszym rozdziale „My i nasi najbliżsi” Trzaskowski skupia się na rozwiązaniach dotyczących pracy i przedsiębiorczości, służby zdrowia oraz edukacji. Obiecuje utworzenie funduszu skierowanego do małych miejscowości i miast, którego celem ma być rozpędzenie gospodarki. Z kolejnego funduszu każda polska rodzina będzie mogła uzyskać 10 tys. zł na ekologiczną modernizację domu lub mieszkania.

 

Ale  absolutnie nie pokazuje skąd  te pieniądze.  Przecież  pięta achillesową  PO i PSL  było właśnie to, że nie potrafiły znaleźć  funduszy.  A  teraz to obietnice bez pokrycia?

 

Jeśli chodzi o służbę zdrowia, to Trzaskowski obiecał, że będzie „oczekiwał od rządu, że już w 2021 roku wydatki te wzrosną do co najmniej 6% PKB”. Polityk stawia również na rozwój e-medycyny i telemedycyny. Szczególnie podkreśla potrzebę wzmocnienia opieki psychiatrycznej dla dzieci. Jednocześnie obiecuje, że „z rektorami uczelni medycznych i izbami lekarskimi zadbam o to, aby na studiach medycznych było więcej studentów, a ich liczba na specjalizacjach odpowiadała zapotrzebowaniu w kraju”, a także dążenie do spełnienia obietnic danych rezydentom.

 

Czyli  to zależy od  funduszy, których  jego  partia,  jak  rządziła, nie potrafiła zapewnić.

 

Kolejnym tematem poruszany w pierwszym rozdziale jest edukacja. Trzaskowski obiecuje, że będzie domagał się podwyższenia płac dla nauczycieli i wprowadzi stypendia dla najzdolniejszych uczniów. Jednym z punktów jego programu jest powszechny program nauki języka angielskiego. Jednocześnie kandydat KO zapowiada „odchudzenie podstawy programowej i dostosowanie jej do wymogów współczesności”.

 

Polityka społeczna.  Tu  pełne  odkrywanie kart, kim jest ten kandydat i za  czym się opowiada. Widać  silną  lewicowość.

 

Jeśli chodzi o prawa kobiet, to Trzaskowski zapowiada, że będzie się domagał od rządu wprowadzenia w życie tzw. konwencji antyprzemocowej. Sam zapowiada złożenie projektu ustawy o równej płacy za pracę tej samej wartości. Jednocześnie obiecuje utworzenie Rady Kobiet przy Prezydencie RP i to, że zawetuje każdą próbę zaostrzenia obecnie obowiązującej ustawy aborcyjnej.

 

Trzaskowski zapowiada też złożenie do sejmu projektu ustawy o związkach partnerskich, zgodny z założeniami poselskiego projektu złożonego do Sejmu w poprzedniej kadencji. Ustawa miałaby rozwiązać problemy „tysięcy osób”, które żyją wspólnie bez małżeństwa. „Nie mają prawa do dziedziczenia, do informacji medycznej o stanie zdrowia partnera w razie wypadku, do podstawowych praw, o których na co dzień nie myślimy. Ustawa regulująca związki partnerskie rozwiązałaby te problemy i pozwoliłaby osobom również tej samej płci żyć razem w bezpiecznym związku” – czytamy.

 

W ramach polityki rodzinnej Trzaskowski obiecuje, że zawetuje każdą próbę naruszenia programu Rodzina 500+. To ciekawe? Po co  wybierać  Trzaskowskiego, skoro inni  aktualnie robią to dużo lepiej?

 

Jeśli chodzi o seniorów, to kandydat KO obiecuje aktywizację tej grupy społecznej, „domy godnej starości” oraz wsparcie programów polegających na wsparciu pielęgniarki środowiskowej w mieszkaniu seniora, jako alternatywy dla domów pomocy społecznej.

 

Pięknie, ale  skąd na to  fundusze?

 

Kolejny podrozdział to „Klimat i ochrona środowiska”, w którym Trzaskowski obiecuje m.in. powołanie instytucji rzecznika ochrony zwierząt i ochronę drzew, a także przeniesienie części kosztów zagospodarowania odpadów opakowaniowych (szczególnie plastikowych) na ich producentów. Równocześnie obiecuje niższe opłaty za śmieci.

 

Jeśli chodzi o media publiczne, to Trzaskowski obiecuje wprowadzenie gwarancji niezależności mediów publicznych i kontroli społecznej, zgodnie z najwyższymi standardami europejskimi oraz dążenie do „zastąpienia obecnego, archaicznego systemu abonamentu na rzecz innego, który odciąży naszą kieszeń”.

 

To  ważne  zagadnienie  jest  stanowczo zbyt  hasłowe, zbyt ogólne.

 

Jeśli chodzi o kwestie ustrojowe to kandydat KO obiecuje opracowanie z samorządami obywatelskiego planu naprawy sądownictwa. Jednocześnie Trzaskowski zapowiada złożenie projektu ustawy przyznającego Prezydentowi RP prawo powołania Prokuratora Generalnego, co oddzieliłoby ten urząd od ministra sprawiedliwości. Przy urzędzie prezydenta miałaby też powstać Prezydencka Rada Samorządowa działająca jako ciało doradcze.

 

Z kolei w ramach polityki zagranicznej Trzaskowski obiecuje obronę interesów Polski w UE, utrzymanie silnych więzi z USA, wsparcie dla stabilności Ukrainy oraz to, że będzie „otwarty na rozmowę o tym, jak poprawić nasze kontakty z Rosją”. No włąsnie jak zrobić to ostatnie

 

Jednocześnie w ramach polityki obronności Trzaskowski obiecuje też zwiększenie finansowania bezpieczeństwa Polski do 2,5 proc. PKB w 2030 roku. Gwarantuje też, że utrzyma istnienie Wojsk Obrony Terytorialnej, a nawet obiecuje stypendia dla najlepszych żołnierzy WOT. To to  wszystko jest już  realizowane. Czyżby powtórka z rozrywki?

 

Trzaskowski: Chcę być partnerem dla rządu. Żadnych faktów.  To kompletne pustosłowie? Czy to nie zapowiedź  rozbijania życia politycznego w Polsce?

 

Kandydat KO zapowiada, ze chce być partnerem dla rządu. „A jeśli zajdzie potrzeba – także arbitrem, nie zaś bezwolnym narzędziem” – podkreśla. „Polacy mają dość monopolu władzy. Nie chcą politycznych kłótni, ale chcą z kolei, by rządzącym patrzono na ręce”.

 

  Rzut na taśmę, czy na bieżnię?!Jeśli partnerem, to  trzeba mieć  długofalowy program i wiarygodny, także odpowiednio wcześniej ogłoszony.  A  tak przecież nie  jest.  26 czerwca 2020 r. o północy  koniec  tych zawodniczych harców. Cisza wyborcza.  Z  tym, że  powinien to być  zwycięski rzut na taśmę, a  nie upadek na bieżnię?  Ze słabego programu nie będzie silnej prezydentury. Z  upadku trudno się podnieść.

 

                                                                                   Andrzej Dramiński

ANDRZEJ DRAMIŃSKI: Zapędzić opozycję w kozi róg?

Zwalczać obecnego Prezydenta Najjaśniejszej Rzeczypospolitej!  Wszyscy z 10 kandydatów na najważniejszą funkcję w państwie w  czasie drugiej debaty w  TVP I atakowali tego jednego.  No, bo jak któryś z nich ma być  wybrany, to  ten obecnie piastujący to stanowisko musi ustąpić! To chyba proste i logiczne! Sukces przez atak. Mniej, czy bardziej udany, ale „czepiamy się”, „wypominamy”, podrzucamy fake news, no a czemu nie?

 

Przecież  kandydat  jak Rafał Trzaskowski podszedł do mikrofonu i oświadczył, że w czasie koronawirusa  bezrobocie w Polsce  wzrosło o 1  mln  osób. O papierze mówi się, że  jest cierpliwy i zniesie każdą niedorzeczność. A  mikrofon? Tak jak sitko.  Przeleciało, poleciało, kap, kap i nic nie ma! Ten wzrost to 100 tys.  osób,  co i tak w  tym całym koronawirusowym zamieszaniu mało i niewiele. I żadnej tragedii nie ma.  No, ale jak atak na  Pana Prezydenta to się go „podkręca”. „Sitko”, pardon  mikrofon, jest  dziurawe i co wyleci z  ust szybko gdzieś ulatuje.  Ale w  głowach niektórych słuchaczy coś jednak pozostaje.  I właśnie to „coś” w  odniesieniu do  zamierzonego ataku ma  być  tym „czymś”.  Polska się  wali Panie Prezydencie, czas na zmiany?! Tyle, że  to wszystko bujda. A  kto powiedział, że można  bujać i nie próbować iść  do przodu?

 

Takie „podpuszczanie” to  wymyślone przez  Koalicję Obywatelską  hasło, no może powiedzenie: „mam dość”!  jak ktoś  wie „dość”,  ale  czego, to ręka  do góry!  Wystarczy  znowu  kilka razy dziennie w różnych miejscach kraju  „rzucić” w ten sposób do sitka.  Czy to nie  jest chwytliwe, mimo, że  od  razu „przelatuje”!  Hasełko na zwycięstwo?  A  czy sami nie  powtarzamy w  domu: „ja już mam tego dość”. Ot, się zdenerwowałem i takie „coś”  wyrzuciłem z  siebie.  Może i się na  chwilę odstresowałem, nerwy mi odpuściły, ale  dla rodziny nic z  tego nie wynika.  Tu w polityce  też  można „rzucić” w lud „mam dość”, no całkiem to wskazuje  na  „odwagę”  mówiącego, ale  żadnej treści.

 

Właśnie wielu z tych 10 kandydatów  bardzo wiele mówi, do mikrofonu, i nie tylko  i myślą, ze  wyborcy nie mają swojego rozeznania sytuacji?

 

Owo „mam dość”  jest tematem zastępczym, tak  jak  inne  hasełka, hasełeczka: „żelazem wypalę, co zrobił PiS”, ale  co dalej? Można  wypalać, ale  co w zamian? Tu jak na dłoni widać kompletną pustkę takiego podejścia do wydawałoby się poważnego podejścia do całkiem poważnej kampanii wyborczej na Prezydenta RP?  Czy to, że  ja mam  zostać Prezydentem zależy od  owego „wypalania”  i  ile  uda  mi się „wypalić”?  Czy to jest w ogóle mądre?

 

No, a  owo „zlikwiduję telewizję publiczną”, nie będzie „Wiadomości” w  TVP I  oraz TVP  Info. No dobra, nie będzie! I co ?  Mamy  słuchać stacji niemieckich (?), bo prasę już  taką  mamy, żeby się dowiedzieć, co będzie w Polsce?  Czy to nie świetna, a zarazem zaskakująca propozycja?  Bo  to przecież  cały czas  jeden  ciąg:  „likwidować, likwidować, likwidować!” I  cześć.

 

A  nie można powiedzieć co zrobię, co stworzę?  No dobra, nie będzie „Wiadomości”, a co będzie w  zamian.  Odpowiedź wydaje się logiczna.  Skoro  tu jest  „tuba propagandowa”, to teraz będzie „moja  tuba propagandowa”! Czyli sieczka, bzdury, jednostronne widzenie, tylko nasz  pogląd  jako obowiązujący.  To nie podręcznik złych działań propagandowych,  tylko  wizja ewentualnego zwycięzcy?  Czyż nie ?  I  następstwa tego „wypalania”, „wycinania”, likwidowania!

 

Czy w tym jest jakikolwiek sens? W  takim kampanijnym opowiadanku? Czy można taką  osobę  wybrać na Prezydenta Najjaśniejszej Rzeczypospolitej?  A  jak mało słyszymy, co będę  chciał  zrobić, co właściwie zaproponuję, no a potem po zakończeniu kampanii faktycznie zrealizuję?  Tego nie ma.  Czy to nie jest „kulawa” kampanii, choć by się wydawało, że na poważnie!  Na poważnie? I takie pomysły. Momentami trudno w to uwierzyć, ale tak to właśnie wygląda.

 

Ci, którzy obserwują scenę polityczną na pewno spodziewali się, że krótka  wizyta  Prezydenta Andrzeja Dudy  dostarczy znakomitych materiałów jego przeciwnikom!  No bo po co  pojechał?  Czy nie amerykańskich żołnierzy i którzy mają być przeniesieni do Polski.  Czyli  A. Duda  jednocześnie gra na nosie Niemcom, bo  zyskamy 9  tys.  Amerykanów na polskiej ziemi. Nic z tego,  bo w  trakcie tej wizyty w  dn. 24  czerwca 2020 r.  żadnej takiej umowy nie podpisano, żadnych sztywnych ustaleń nie dokonano. Owszem może amerykański kontyngent zwiększy się w Polsce  o 1 tys.  Amerykanów, ale to wszystko! Może?  To, co tu krytykować?  Jakby stanowczo za mało tego paliwa na  „walenie” po obecnym Panu Prezydencie.

 

A  może  atomy, czy energia jądrowa? Tu też nie ma jeszcze umowy, nie wiadomo jak to będzie skonkretyzowane?  A  przy okazji ujawniono, że  amerykańskie elektrownie atomowe, z  pakietu jaki jest dostępny na świecie,  wcale nie takie doskonałe. Są  inne  lepsze. I  znowu brak miejsca na przyłożenie A. Dudzie?

 

A może inny temat?

 

-„1,5 tys. firm z kapitałem amerykańskim zatrudnia w Polsce ponad 300 tys. pracowników, to 63 mld dolarów zainwestowanych przez amerykański biznes w Polsce” – mówił w czwartek 26.06.2020 r. po spotkaniu z amerykańskimi przedsiębiorcami w Warszawie prezydent Andrzej Duda.

 

Tu nie ma w  co uderzać?  To w co?  Okazało się, że  opozycja  została wystrychnięta na przysłowiowego dudka! Jedną z  „porywających”  informacji była ta o współpracy polskich i amerykańskich lekarzy nad szczepionką  na  CIVID-19.  Realna, prawdziwa i bardzo, ale  to bardzo dobrze odbierana przez  społeczeństwo nad  Wisłą.

 

A  przy okazji  zacieśnienie  współpracy polsko-amerykańskiej, pokazanie bardzo dobrych perspektyw. A  amerykański prezydent życzy  sukcesu A. Dudzie w najbliższych wyborach! Wolno prezydentowi najsilniejszego państwa na świecie? Wolno!

 

Przecież z kontakty z najsilniejszymi na świecie,  co znakomicie podtrzymuje Prezydent A. Duda, to pewna przyszłość. Opozycjo, co tu krytykować? No właśnie, nie próbujcie się ośmieszać!

 

Komentarz  jednego z  czołowych, z pierwszego szeregu polityków Koalicji Obywatelskiej  Radosława  Sikorskiego:

 

-„Pogłębiamy, poszerzamy, to czyste wodolejstwo” (to o zacieśniających się relacjach z USA).

 

Czy faktycznie tak jest. To ten sam przedstawiciel KO mówił (nieoficjalnie) jakiś czas temu o tym, że  bliżej  nam do  USA niż  do Rosji?

 

Wtedy mówił prawdę, a  teraz w ramach  przedwyborczej gry mówi coś  innego.  Panowie, co chcecie  ugrać w  2020 r. w Polsce? Gołym okiem widać, że w starciu z  Andrzejem Dudą nikt nie ma szans!

 

Andrzej Dramiński

ANDRZEJ DRAMIŃSKI: Czy język giętki zmaże grzechy zaniedbania?

Kolega wraca z „terenu” i od progu woła:

 

-Panowie, jaki mam fantastyczny temat, posłuchajcie!

 

I płynie barwna opowieść kto, gdzie z kim i jak to się skończyło? No, nie  zawsze mówi o finale, bo tak wszak to ma zostać dopiero napisane.

 

Ale za chwilę, gdy trzeba taką słowną opowieść przelać na papier?  Zaraz, zaraz ale jak w  to „wejść”? Od  czego zacząć?  I jak zwykle męki pisania przez które trzeba przejść! Zdecydowanie inaczej się mówi i wtedy inaczej się formułuje myśli, a inaczej gdy niby to samo trzeba zapisać.  Tu się zaczynają schody. Wielokrotnie słyszę od kolegów, że zupełnie czymś innym jest opowiadanie, a  czym innym pisemne formułowanie myśli. Nawet z tego powodu, że pisemne zostaje i można do tego wrócić, a  powiedziane to „uleciało, poleciało, nie ma”. A  jak czegoś nie ma, to mam za to ponosić odpowiedzialność?

 

Obserwując obecnie scenę polityczną i  gadulstwo kandydatów na Prezydenta Najjaśniejszej Rzeczypospolitej widać jak na dłoni, że mówiąc  coś, nie zawsze się nad  tym zastanawiają. Bo „jak wyrwało się z ust moich (!)”, to nie  wróci? Zapomną? Czy na pewno!

 

Jednym z najświeższych przykładów są  aż  3 (łącznie ze  sprostowaniami) wypowiedzi Rafała Trzaskowskiego, kandydata Koalicji Obywatelskiej.  Zapytany o sejmowe dywagacje na  temat podwyższania wieku emerytalnego po pierwsze przyznał, że „wtedy nie byłem posłem”.  Ale po  chwili, gdy partyjny kolega robi mu uwagę przyznaje, że  jednak wtedy konkretnie posłem na Sejm RP  był, ale nie  było mowy o podwyższaniu wieku emerytalnego.  I  znowu  błąd. Prawda  jest taka, że posłem był  wtedy,  gdy z  inicjatywy  Andrzeja Dudy procedowano nad  ustawą o właśnie obniżeniu wieku emerytalnego. Jak to łatwo powiedzieć, jak to lekko wylatuje z  ust: „nie byłem posłem”, „tak byłem posłem, ale nie podwyższałem wieku emerytalnego Polaków”.  Lecz chodziło o „obniżenie” (o-b-n-i-ż-e-n-i-e) wieku emerytalnego. Niby coś się mówi, o czymś się informuje, ale czy coś z tego wynika?

 

A  jak się  zachował obecny kandydat KO? W dokumentacji sejmowej przy jego nazwisku wstawiono „pr”. „Pr”? Tak, czyli przeciw, bo tak się to zapisuje.  Czyli ten kandydat nie decydował o samym podwyższaniu (kobietom mieszkającym na wsi podwyższono aż  o 12 lat: z 55 na 67?), ale nie zgadzał się by cokolwiek się tutaj zmieniło. Czyli podwyższenie miało pozostać. To było możliwe. I o takich faktach nie wolno zapominać.

 

Gdyby miało to być pisemne oświadczenie, to przecież nie można by tak żonglować „podwyższenie”, „obniżenie” i nie wiadomo jaka była  moja  rola. A jak się opowiada, to widać, że „kręcić się” da i mieszać w głowach także. Może ktoś nie wychwyci?  Może nie wszyscy natrafili na te  3  części tej jednej przecież całości? I tak niedopowiedziana historia dla niektórych może  stać się prawdą.  Rzekomą prawdą.

 

Mówienie wprowadza pewien stan, gdy niby się rozumiemy, niby rozmawiamy o tym samym, jest pewna logika, a może nie?  Właśnie, wszystko jest „na niby”.

 

Tak jak z tymi pytaniami zadawanymi niektórym kandydatom. „Niby”  odpowiada na zadane pytanie, ale nie jest to żadne ustosunkowanie się do niego.  Właściwie mówi to, co chce i co razem się ze  sobą nie  wiąże?  A  gdzie jest potencjalny słuchacz?  A  może nawet  potencjalny  wyborca  tego kandydata? Odpowiedź jest jedna-w  ogóle go nie ma! Bo kandydat jest sam dla siebie. I  dla swoich celów! To przecież jest to odniesienie do ich decyzji. Są  tylko tłem, masą, która bardziej czy mniej rozumiejąc swojego idola, a  może nawet nie rozumiejąc- i tak mają go popierać.

 

Bardzo dobrym przykładem takie słownego „kręcenia” (no bo nigdzie to nie zostało zapisane!) jest odniesienie się polityków do 500+. Tak naprawdę to krytyka tego programu jest na tyle niestabilna, że stanowi raczej uznanie, niż racjonalną krytykę.

 

W tych dniach rozmawiałem z jednym z  burmistrzów niewielkiej miejscowości, tu gdzie każdy się  zna ze sobą i  wszystko o każdym wie.  Tu nikt nie ma żadnych wątpliwości, co do programu 500+, właśnie w takiej postaci w jakiej jest teraz  realizowany. Burmistrz jako  były nauczyciel, stykający się z młodzieżą z  różnych stron,  wielokrotnie ze  wsi wokół miasteczka doskonale wie, co znaczy, gdy młody człowiek nie ma prostu na jedzenie, na  ubrania. Nie mówiąc  już o książkach. To nie są „przejedzone” pieniądze, jak niektórym kandydatom na Prezydenta RP się wydaje. To jest autentyczna, i co ważniejsze, realna i  o c z e k i w a n a od  dawna pomoc.  To nie  jest tak, jak wypowiadali się politycy  ówczesnej Platformy Obywatelskiej, że na program jak 500 +  „p-i-n-i-ę-d-z-y” (właśnie „piniędzy-ile w tym pogardy!) po prostu niebyło nie ma i…nie będzie?

 

A  jednak jest to możliwe!  Może  to świadczy o nieudolności poprzedniej ekipy?  I do której nie chce  się ona obecnie przyznać?

 

Już Pani Małgorzata Kidawa-Błońska dotykała 500+.Może po to by wykazać, że opozycja ma co atakować.  I twierdziła, że jest to rozdawnictwo bez  zobowiązań.  Bez ponoszenia dla korzystających z programu wysiłku  dawane pieniądze i może  wydawane na zbędne cele. Ale żadnego dowodu, żadnego konkretu.  Rafał Trzaskowski, może już nie tak natarczywie, ale z  jednej strony nie pochwala programu, ale nie przedstawia konkretów jak go zmienić. Mówienie dla mówienia. I nie zawiera tego w  swoim programie jako kandydata na Prezydenta RP!  Tu pardon. „Programu”?  A  gdzie on jest? Nie ma go na stronie internetowej kandydata  KO?

 

Już  konkurenci do prezydenckiego fotela też  to zauważyli i wytykają to R. Trzaskowskiemu.  A  Borys  Budka, przewodniczący KO  utrzymuje, że program będzie się tworzył „w  działaniu”. Czyli nie teraz przed terminem wyborów!

 

Znowu unikanie pisemnego dokumentu, odwoływanie się do czegoś, co może będzie. A może nie?  A  może  tylko  improwizacja, ustna improwizacja by w razie czego móc się wycofać, by nie popełniać  błędów?

 

Czy takie zaniedbanie kandydata/kandydatów na  prezydencki fotel przysporzy głosów wyborców. Chyba ktoś zapomniał, że „wyborcy nie gęsi i swój rozum mają”?

 

Andrzej Dramiński

A co z polskimi sprawami? – pyta ANDRZEJ DRAMIŃSKI

Spotkanie w redakcyjnym gronie i dyskusja, to jakby powiew świeżego powietrza w tym koronawirusowym czasie. Oczywiście 1,5 metrowa odległość, ale  widać twarze! Nareszcie można spojrzeć koleżankom i kolegom w  oczy, widzieć jak się uśmiechają.  Na co dzień siedzimy osobno w pokojach, odwróceni plecami. Oddalamy się od siebie?  Coraz mniej o sobie  wiemy?  A  właściwie jak i co myślimy?  Wszak  okres  szczególny w  historii Polski. Całej naszej społeczności, nie tylko między Odrą, Wisłą i Bugiem. Ale na całym świecie. Ilu nas  jest Polaków, prawie  60 mln?

 

Na kogo głosować by został Prezydentem Najjaśniejszej Rzeczypospolitej? Kogo wybrać? By Polska się rozwijała, by nie likwidowano, zamykano inwestycji, które  zadecydują o naszej sile nawet  za 100 lat i dalej? By faktycznie były podtrzymane wszystkie programy  socjalne z  500 + przede  wszystkim.  To poprzednia kandydatka Pani Małgorzata Kidawa-Błońska wyrażała myśl, że to „wciskanie” ludziom pieniędzy bez  zobowiązań, bez  wysiłku, bez pracy.  Jak się  jest cały czas w Warszawie i wysiaduje poselskie ławy, to nie widać  jednak potrzeb ludzi w  terenie. Jak trudne, jak ciężkie  jest to życie, a  nawet  jak okrutne?  Jak niesamowicie jest to skomplikowane by dostać pracę? By nie pracować  tylko na „czarno”, na umowach cywilnoprawnych (uwaga! nazywanie ich śmieciowymi jest bez sensu, bo zwłaszcza teraz w okresie koronawirusa będą bardzo potrzebne dla elastyczności zatrudnienia), za najniższą krajową, za byle jakie pieniądze.  Ze  stolicy tego nie widać, ale te  500 zł  dla wielu jest po prostu wybawieniem!

 

Niestety  zaślepienie polityków, walczących „o  swoje” by  ich  wybrano, patrzenie na koniec własnego nosa, przesłania im aż nazbyt często prawdziwe spojrzenie na realne społeczne życie. Można  by oczekiwać, że może się jednak zreflektują i odniosą się do narodu i  tej „duszy narodowej”, a nie  tylko  zrobię to, zrobię  tamto. Mam pomysł na to jak polepszyć życie Polaków? To ja będę  silnym prezydentem, to na mnie  zagłosujcie!

 

Tak się toczyła ta  nasza redakcyjna dyskusja. Podobnie  jest  także w innych redakcjach. Ale właśnie  teraz, po  tej  koronawirusowej izolacji można  było dokładniej posłuchać  siebie nawzajem, poznać  poglądy. Ja mówią i co myślą  koleżanki i koledzy w  tak niezmiernie istotnym okresie  dziejów naszego Kochanego Kraju-Polski!  To nie patetyzm.  Patriotyzmu nigdy za wiele!

 

Zupełnym zaskoczeniem dla mnie było to, że niektórzy z wypowiadających się  sprowadzali ten tak ważny wybór to „plemiennej walki”?  jakie „plemiennej” może  ktoś zapytać?  Ano do relacji Platforma Obywatelska (teraz Koalicja Europejska)-Prawo i Sprawiedliwość. Gdyż jak wiadomo to przedstawiciele tych ugrupowań toczą ze  sobą boje.  Doskonałym przykładem tego  jest książka  „Szczerze”  Donalda Tuska, który od  serca, właśnie „szczerze”  pisze, że  dla niego, polityka wówczas  na europejskim stołku i jak by się wydawało, podzielającego różnorodne poglądy, „wali po oczach”, że  tylko PO, tylko jej politycy, nikt więcej.  Ilu jest jeszcze  tak  zacietrzewionych w tym obozie? Kupili całą te  partię? Choć D. Tusk przyznaje, że  wyjechał do Brukseli, że nie może pomóc  „w  wygrywaniu”. Ale przecież popiera, trzyma kciuki, wspiera „tych swoich” na całego. No właśnie, tylko swoich.  Z  kart  tej książki, może  wcale w sposób  nie zamierzony przez D.  Tuska  wyziera wręcz  patologiczna nienawiść do  Jarosława Kaczyńskiego.  To  jest taka  „złota myśl”-wszystko  tylko nie  „kaczor”?!

 

Niestety, „czarowi” takiego myślenia  uległo  wielu moich redakcyjnych kolegów, co właśnie „wyszło” w  takiej pierwszej koronawirusowej dyskusji.  Nie  liczy się Polska, jej majestat, wielkość, a raczej kto kogo?  Czy naprawdę o to chodzi w  tych wyborach prezydenckich?  A gdzie Polska, jej interes, jej los, który jest przecież najważniejszy dla nas?  Polska i jej sprawy przede wszystkim? Tylko jeden kandydat-Andrzej Duda mówi: „Niech żyje Polska!” i „Ja będę pilnował polskich spraw”.  Drugą  debatę prezydencką w  TVP I, z drugim, „wymienionym-podmienionym” przecież kandydatem KO (tu są wątpliwości, czy zgodnie z prawem Pani  Małgorzata Kidawa-Błońska nie  jest w  dalszym ciągu kandydatem, pardon kandydatką, bo Konwent partii jej nie odwołał, przecież!) oglądało 7 mln widzów.  Miało być  10 na jednego, atakowanie Andrzeja Dudy i „pokazanie się” z  jak najlepszej strony  obecnego kandydata KO Rafała Trzaskowskiego. Andrzej Duda wykazał innym kandydatom, że nie orientują się w sprawach publicznych, ich zarzuty są  niedorzeczne, nie czują polskich spraw. Właśnie polskich spraw.  Nawet w  sprawie podwyższenia  wieku emerytalnego nie potrafią się przyznać, że ich myślenie było całkowicie  złe,  antypolskie. Teraz  mówią, że inne  było oczekiwanie społeczeństwa w tej sprawie?  To co, sami nie potrafili tego „wyczuć”? Dla pieniędzy  działać wbrew Polakom?  Wszyscy wiedzą, że  „numer” z  podwyższaniem wieku emerytalnego polegał nas tym, iż  to sami Polacy mieli zarabiać na  swoje świadczenia, bo system w  czasie  8 letnich rządów koalicji PO-PSL by  tego nie wytrzymał. To samo przecież zrobiono z OFE, zabrano  nam nasze pieniądze!  A  teraz żaden z polityków-kandydatów na Prezydenta 2020 nie chce  się do  tego przyznać. Do oczywistych błędów, do oczywistego  złego myślenia o Polsce i Polakach.  Nie  ze  społeczeństwem, a przeciw niemu?

 

Obecna  kampania  prezydencka 2020 to  faktyczna  walka o to co my  wszyscy wyborcy zrobimy z Polską.  Czy przerwiemy jej rozwój,  czy zamiast się rozwijać będziemy się cofali?  By my  wszyscy nie potrafimy zadbać  o polskie sprawy?

                                                                      

                                                                       Andrzej Dramiński

Co nam zostanie po kampanii prezydenckiej 2020? – pyta ANDRZEJ DRAMIŃSKI

Może  politykom-kandydatom na Prezydenta Najjaśniejszej Rzeczypospolitej wydaje się, że  w kampanii prezydenckiej można  mówić, co się  chce.  Chodzi przecież o „zrobienie wyniku”, o  to  by  wygrać, może i nawet  za wszelką cenę.  Stąd  „nowe”  wizje, czy  obietnice  sypią  się jak z rękawa. Nawet te najbardziej niedorzeczne, kłamliwe i zupełnie nieprawdziwe. Bardzo celną ripostę dał  Pan Prezydent  Andrzej Duda w  odpowiedzi Donaldowi Tuskowi w  dn. 13 czerwca 2020 r.:

 

Najpierw D. Tusk:

 

-„Prezydent Rzeczpospolitej powinien dbać o jej reputację. Andrzej Duda robi wszystko, aby ją zrujnować. Jego kampania to wstyd na cały świat” – napisał na Twitterze były premier.

 

AndrzejDuda:

 

– „Dzisiaj Tusk wypisuje, że to, co ja mówię o ochronie rodziny, że nie pozwolę na indoktrynację ideologią w szkole podstawowej, to wstyd przed Europą i przed światem. A ja powiem tak – wstyd to jest kłamać prosto w oczy ludziom, mówić, że wiek emerytalny nie zostanie podwyższony tylko po to, żeby wygrać wybory, a potem, po wyborach od razu go podwyższyć. To jest wstyd i smród, który się potem ciągnie przez całe życie za takim politykiem”. I następnie:

– „To wstyd, oszustwo i kłamstwo, które powinno wyeliminować takiego człowieka z polityki na zawsze. I może dlatego właśnie nie odważył się wystartować w wyborach prezydenckich, tylko krył się za plecami najpierw pani Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, a potem pana Rafała Trzaskowskiego, i zza ich pleców ruga dzisiaj. Żenujące po prostu. To największy kłamca polityczny chyba w historii III RP. Dlatego ta Polska wymaga naprawy, trzeba było ją naprawiać po Tusku”.

 

Prywatna stacja  telewizyjna w  dn. 10 maja 2020 r., gdy odwołano wybory prezydenckie, wręcz  z  satysfakcją stwierdziła: „wybory widmo”.  Właśnie chodzi o  szacunek do nas Polaków!  Wybory Prezydenta  Rzeczypospolitej  Polskiej to  jakieś „widmo”? Dość  tych jawnych manipulacji!

 

Przecież nie przypadkiem to  „widmo” zamieniło się w  zmianę  kandydata Koalicji Obywatelskiej na  Rafała  Trzaskowskiego. Bo Pani Małgorzata Kidawa-Błońska z  sondażami 2 procent po prostu nie miała żadnych szans na wybór na Prezydenta RP. Chociaż to dla niej ukuto  hasło „Prawdziwy Prezydent”.  Ale  tu  uwaga  formalno-prawna. Czy kandydatura  R. Trzaskowskiego jest legalna?  Panią Małgorzatę oficjalnie na kandydatkę, i to z duża przewaga głosów,  wybrał Konwent KO.  Czyli ta sama  Zasada  obowiązuje przy odwołaniu.  To znaczy najpierw to Konwent KO miał odwołać Panią Małgorzatę.  A  dopiero potem Zarząd  partii  mógł wybrać  nowego  kandydata, właśnie R. Trzaskowskiego.  Niestety  KO z  wyraźnego pospiechu nie zadbało o porządek prawny.  I  formalnie  mamy  2  kandydatów  KO na  stanowisko Prezydenta RP. Co jest oczywistym, rażącym naruszeniem prawa!

 

A  pan R. Trzaskowski „wszedł”  ostro i brutalnie.  Przede wszystkim  zapowiedział, że  to „co  zrobił PiS”  wypali żelazem.  Tyle  razy na łamach „Debaty”  zwracałem uwagę, żeby politycy uważali co mówią. Bo ta ich „złota” myśl może  wrócić do nich!  Niedługo  ktoś  powie, że  trzeba  „wypalić  żelazem”  zapowiedzi kandydata (czy jednego?) KO.

 

Jak ta o zakończeniu  budowy przekopu przez Mierzeję Wiślaną. Jak Państwo zauważyli napisałem „o zakończeniu”.  Bo  R. Trzaskowskiemu-nagle-przyszło do głowy skończenie z tą inwestycją.  Później nieco się  zreflektowali politycy KO. I  ustami  Jacka Protasa w obecności  Janusza  Cichonia (przedstawiciele KO na  Warmii i Mazurach) zaczęli twierdzić, ze  chodzi o „wstrzymanie”.  Co nie było prawdą, przecież.  Ale  czy polityka nie polega na tym, że  gada się „co się  chce”?  Przynajmniej w wydaniu  części polityków?

 

Mami się naród, bo takie oszustwo nic nie kosztuje? A  po  wygranej wszyscy zapomną?

 

Druga „złota” zapowiedź R. Trzaskowskiego to zamknięcie inwestycji Centralnego Portu Komunikacyjnego w gminie Baranów. No bo  to „gigantomania”. Ale  co ważniejsze, w  Berlinie, czyli nie w naszym kraju powstaje ogromne lotnisko. W  Niemczech, czyli w  sąsiedztwie. To po co w Polsce.  Zagranica ważniejsza od naszego kraju. Tak myśli  kandydat na polskiego Prezydenta?  Czyste powtórzenie antypolskich działań i  wyprzedaży polskiego majątku

 

Zapomniał, że  nie  chodzi  tylko  o  port  lotniczy, ale  kolejowe i  drogowe  skomunikowanie  całej Polski, naszej Ojczyzny.  O  jednoczenie  gospodarcze kraju nad  Wisłą.  O  dumę  Polaków, że  doskonale potrafią zadbać  o własny  kraj. O miejsce  tu gdzie  żyją.

 

Ale przede wszystkim o pracę  dla Polaków dla bardzo wielu Polaków poprzez te inwestycje.  I  zatrudnianie  polskich firm. Tak  by to też  prowadziło  do  rozwoju  naszych firm, a nie tych, nawet w sąsiednich krajach.

 

Kandydaci na Prezydenta RP 2020  sami  sobie, ale i narodowi i swoim potencjalnym wyborcom powinni odpowiedzieć przede wszystkim na proste pytanie: co zostanie po naszej prezydenturze?

 

Głosując na prezydenta, czy nie głosujemy na jego sposób widzenia spraw Polski? Czy kraj nad  Wisłą, pozbawiony inwestycji,  jest  dobrą  propozycją prezydencką? A  taka pustynia gospodarcza, czy to nie zapowiedź to  rozbijania Polski, jej potencjału i przerażająca idea, że  i tak będziemy uzależnieni od sąsiadów.

 

Andrzej Dramiński