Rys. Cezary Krysztopa

CEZARY KRYSZTOPA: Niemcy przeprowadzają eksperymenty na Polakach

Czy wiedzą Państwo, że jesteście właśnie poddawani eksperymentom? Warto na to zwrócić uwagę, ponieważ mówi się o tym całkiem otwarcie.

Wszystko wskazuje na to, że tragifarsa, której jesteśmy świadkami w ostatnich tygodniach, odbywa się według wskazań niemieckiego publicysty Klausa Bachmanna, który już kilka dni po wyborach w Polsce pisał w Berliner Zeitung (który kiedyś usiłował przejąć amerykański koncern, ale ostatecznie musiał się wycofać, ponieważ tylko w Polsce obce koncerny mogą być właścicielami mediów, w Niemczech muszą to być koncerny niemieckie), że nowy rząd „musi skierować całą siłę państwa policyjnego, które PiS zbudował przeciwko PiS i prezydentowi”. Nic to, że „policyjne państwo PiS” istniało tylko w chorych niemieckich głowach, ppłk Rympałek poradził sobie z pomocą zaprzyjaźnionych agencji ochroniarskich.

Eksperyment 1

Ten sam Bachmann, w tym samym Berliner Zeitung niedługo później ponownie rozgrzeszał Donalda Tuska pisząc, że „Nad Wisłą rozpoczyna się dość unikalny na skalę światową eksperyment, który może być nauką dla wielu innych krajów: demokratycznie wybrana koalicja partii demokratycznych próbuje uczynić kraj ponownie demokratycznym przy użyciu metod niedemokratycznych. Warto zwrócić uwagę na słowo „eksperyment”, ponieważ od tamtego czasu jest ono używane tu i tam do opisywania tego co się dzieje w Polsce, co może wskazywać, że nie pojawiło się w zbolałej głowie Bachmanna samoistnie.

I to jest ta część eksperymentu, do którego Niemcy, ustami między innymi Klausa Bachmanna, przyznają się otwarcie. Coraz więcej jednak wskazuje na to, że to tylko faza wstępna, wersja oficjalna. O wiele bardziej istotną jest część, która polega na wykastrowaniu Polski bez znieczulenia z jej szans rozwojowych, ze szczególnym uwzględnieniem konkurencyjności wobec Niemiec.

Eksperyment 2

Pamiętacie głośny sondaż z listopada zeszłego roku Dziennika Gazety Prawnej, który wykazał, że miażdżąca większość Polaków popiera budowę CPK, elektrowni atomowych i wysoki wzrost wydatków na zbrojenia? No to zapnijcie pasy, ponieważ nasz nowy rząd, coraz więcej na to wskazuje, w imię niemieckich interesów, wyrżnie nam te inwestycje do kości. Po co Polska ma mieć dochody z CPK, skoro z ruchu towarowego do Polski dochody mają Niemcy? Po co ma mieć elektrownie atomowe? Jeszcze by miała energię tańsza niż w Niemczech. Po co ma mieć silną armię? Już tam Moskwa z Berlinem zdecydują gdzie mają przebiegać jakie granice. Do tego dorzuci się likwidację IPN i CBA, dla których Polacy w tym samym sondażu również wyrazili wysokie poparcie, a na koniec odda polskie weto Brukseli i można gasić światło. Czują Państwo elektrody poprzypinane do miejsc intymnych? Eksperymentatorzy właśnie podkręcają napięcie.

Czas ucieka

A jaka jest w tej sytuacji odpowiedź największej partii opozycyjnej, która przecież jest gospodarzem powyższych tematów, to ona je podniosła i mogłaby nadal podnosić. Ano odpowiedź brzmi: „Zróbmy marsz, kartoniadę w Sejmie, zaśpiewajmy „Rotę”, albo uwalmy Bosaka, co nam tu będzie fikał”. Tak, trochę szydzę, może i wobec naprawdę wielkiego Protestu Wolnych Polaków, niesprawiedliwie, konsolidacja wewnętrzna też jest potrzebna, ale sami odpowiedzcie, czy to jest reakcja na miarę potrzeb i wyzwań przed którymi stoi Polska? Szczególnie, że zarówno wyniki zapomnianego referendum, w którym mniej więcej po 11 milionów osób głosowało „nie”, co daje po kilka milionów więcej niż wynik wyborczy PiS, jak i pluralistyczny skład Protestu Wolnych Polaków, na który przyszli zarówno wyborcy Konfederacji, jak i Trzeciej Drogi, pokazuje, że jest potencjał poszerzenia okna możliwości.

Żarty się skończyły. Szybo rosną realne straty. Zagrożenia się materializują. Czas ucieka. A my naprawdę nie mamy obowiązku grać roli ofiary niemieckich eksperymentów.

Upiorna defilada na cmentarzysku Warszawy.

TADEUSZ PŁUŻAŃSKI: Upiorne „wyzwolenie”

17 stycznia 1945 r., ponieważ po tej stronie Wisły Warszawy nie było, Sowieci „wyzwolili” naznaczone krwią powstańców i ludności cywilnej ruiny. „Wyzwolili” dopalające się pozostałości po Pałacu Brühla (wysadzony 19 grudnia 1944 r.) i Pałacu Saskim (wysadzony 27 – 29 grudnia 1944 r), czy Bibliotekę Publiczną m.st. Warszawy przy ul. Koszykowej (podpalona w połowie stycznia 1945 r. przez wycofujących się Niemców).

Walk o Warszawę, z drobnymi wyjątkami typu Cytadela, czy Lasek Bielański, nie było, bo Niemcy wycofali stąd wcześniej większość swoich sił. Sowieci wzięli polską stolicę z marszu. Mimo to medalem „za Wyzwolenie Warszawy”, ustanowionym dekretem Prezydium Rady Najwyższej ZSRS z 9 czerwca 1945 r. Sowieci uhonorowali prawie 700 tys. żołnierzy (sowieckich i polskich). A w komunistycznej PRL kazano nam obchodzić rekonstrukcje wielkiej bitwy.
Z kolei dekretem tzw. prezydenta Bieruta z 26 października 1945 r. komuniści ukradli najatrakcyjniejsze warszawskie grunty, a w dużej mierze (gwałcąc własne prawo) stojące na nich nieruchomości. Tak więc mord założycielski 1944/45 miał sprzymierzeńca nie tylko w postaci kłamstwa, ale i grabieży.

Podobnie wyglądało wcześniej „wyzwolenie” stołecznej Pragi. W sieci katowni NKWD wyrywano paznokcie i mordowano wszystkich, którzy byli albo przynajmniej mogli być wrogami sowieckiej władzy. Dlatego pomnik rzekomych wyzwolicieli – „czterech śpiących” nie ma prawa wrócić na warszawską Pragę, bo zakłamuje historię.

19 stycznia 1945 r. w Alejach Jerozolimskich, uprzątniętych specjalnie na tę okazję z gruzu, przy dźwiękach „Warszawianki” defilowały oddziały 1. Armii WP. Defilowały przed honorową trybuną umieszczoną naprzeciw hotelu „Polonia” przed komunistami: Bolesławem Bierutem, Władysławem Gomułką, Edwardem Osóbką-Morawskim, gen. Michałem Rolą-Żymierskim, gen. Stanisławem Popławskim, płk. Marianem Spychalskim oraz sowieckim marszałkiem Gieorgijem Żukowem.

„Upiorne ‘wyzwolenie’ trupa miasta i upiorna defilada na jego cmentarzysku” – pisał Jeremi Przybora. – „Widma chłopców i dziewcząt z AK, wmieszane w tłumy mieszkańców, którzy byli wraz z bojownikami Warszawy jej obliczem i duszą, uśmiechem, rozpaczą i strachem. (…) Parada wyzwolicieli, którzy już nikogo nie wyzwolili”.

Takim samym perfidnym, komunistycznym kłamstwem jest „wyzwolenie” nas 13 grudnia 1981 r. przez towarzysza generała Jaruzelskiego. Bo Sowieci wcale nie musieli wtedy do nas „wkraczać”. Przecież okupowali nas – z krótką przerwą – od 1939 r. Te „pokojowe” wojska – w sile 300 tys. – stacjonowały w Legnicy, Bornem Sulinowie czy Rembertowie. To zadaje całkowity kłam teorii „mniejszego zła” Jaruzelskiego i Kiszczaka.

Mimo to tow. Leszek Miller jeszcze kilka la temu w TVN 24 mówił: „Interwencja sowiecka była realna i kosztowałaby życie 200 tys. Polaków. Generał Jaruzelski według CIA uratował tyle istnień ludzkich. (…) Wielu z tych, którzy demonstrują teraz pod domem generała, mogłoby się nie urodzić, bo ich rodzice by zginęli”.
Ówczesny szef SLD powtarzał bajki tow. Jaruzelskiego. Bo pytanie: wejdą – nie wejdą, było wówczas bezprzedmiotowe. Dlaczego? Wchodzić na teren PRL Moskale nie musieli, bo wciąż mieli tu swoje wojska. 200 tysięcy sołdatów. 200 tysięcy – tow. Millerowi dzwoniło, ale nie w tym kościele (przepraszam – domu partii).

A Sowieci tak skutecznie nas „wyzwolili”, że wolnością pod sowieckim butem cieszyliśmy się aż do 1989 r., a rosyjska armia wyjechała z Polski dopiero w 1993 r. (faktycznie wtedy skończyła się dla Polski wojna!).

I współcześnie – w kontekście „pokojowych” działań obecnego władcy Kremla – Władimira Putina na Ukrainie – stanęliśmy w obliczu kolejnego rosyjskiego „wyzwolenia”. Podczas słynnego wiecu w Tbilisi, który zatrzymał inwazję Moskwy, śp. prezydent Lech Kaczyński wypowiedział znamienne słowa: „Dziś Gruzja, jutro Ukraina, pojutrze państwa bałtyckie, a później może i czas na mój kraj, na Polskę!”.

A Putin stara się swoją imperialną politykę uzasadnić historią. Dlatego bagatelizuje dziś najazd na Polskę 17 września 1939 r., twierdząc, że było to tylko niewinne wkroczenie. Wkroczenie, aby „wyzwolić”.

 

Sądzenie dawnych kolegów było jego specjalnością – TADEUSZ PŁUŻAŃSKI o mordercy AK-owców Mieczysławie Widaju

11 stycznia 2008 r. w Warszawie zmarł Mieczysław Widaj, w latach 1946 –1956 członek władz Wojskowego Sądu Rejonowego, a następnie Naczelnego Sądu Wojskowego, odpowiedzialny za ponad 100 wyroków śmierci na żołnierzy i działaczy podziemia niepodległościowego.

Kiedy zmarł, rodzina chciała pochować go na cmentarzu parafialnym kościoła św. Katarzyny na warszawskim Służewie. I nie byłoby w tym nic dziwnego – w końcu pogrzeb należy się każdemu śmiertelnikowi – gdyby nie jeden „drobiazg”. Na tej samej nekropolii leżą ofiary denata. Zmarły – Mieczysław Widaj to krwawy stalinowski sędzia.

Pogrzeb został wstrzymany dzięki protestowi, jaki na ręce metropolity warszawskiego Kazimierza Nycza złożył wicemarszałek Senatu Zbigniew Romaszewski. Kuria interweniowała następnie u proboszcza św. Katarzyny, księdza Józefa Maja.

– Zbrodniarz, którzy ma tyle krwi na rękach, nie może być chowany na cmentarzu katolickim. Od tego są cmentarze komunalne – argumentował senator.
Nie miała być to zresztą zwyczajna, kameralna uroczystość. Oprawca miał mieć pogrzeb ze specjalną oprawą. Zadbali o to jego towarzysze, skupieni w organizacji komunistycznych weteranów. To była druga sprawa, którą oprotestował Zbigniew Romaszewski, a razem z nim rodziny ofiar Widaja.

Ostatecznie pogrzeb oprawcy odbył się w parafii św. Zofii Barat w Grabowie na Ursynowie. Ponieważ ludzie przychodzili na grób Widaja, aby wyrazić pamięć o jego zbrodniach, prawdopodobnie w 2009 r. szczątki zostały ekshumowane i przeniesione na cmentarz w okolicach Grodziska Mazowieckiego.

Przez lata, do końca życia stalinowski sędzia mieszkał w centrum Warszawy, przy ul. Koziej. Zaraz obok budynku prokuratury (byłej siedziby Głównej Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu) i dzisiejszej centrali Instytutu Pamięci Narodowej na Placu Krasińskich. Tak wygląda do dziś rozliczanie komunistycznych zbrodniarzy.

Czym przez lata zajmował się Mieczysław Widaj? Wielu żołnierzy niepodległościowego podziemia skazał na wielokrotną karę śmierci, m.in., w listopadzie 1950 r., członków „bandy” słynnego majora Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki”, dowódcy 5 Wileńskiej Brygady Armii Krajowej, który wcześniej przez 2,5 roku był maltretowany w śledztwie w więzieniu na Rakowieckiej w Warszawie. Wielokrotnie „sądził” w tzw. procesach kiblowych w więzieniu (od kibla w rogu celi, na której oskarżony, z braku innego miejsca, musiał siedzieć podczas „rozprawy”). Czasami okazywał łaskawość – podpułkownika Jana Mazurkiewicza „Radosława” skazał 16 listopada 1953 r. „tylko” na karę dożywotniego więzienia.

W 1956 r. w ramach próby rozliczania stalinowskich „błędów i wypaczeń”, Widaj mówił: „taka w tym czasie obowiązywała ocena dowodów, jaka była zastosowana przeze mnie czy przez innych sędziów. Do skazania, jak wiemy, nie wystarczy przekonanie sędziowskie, potrzebna jest odpowiednia ocena dowodów. To nie były sprawy bez dowodów – to były sprawy z dowodami, które należało tylko właściwie ocenić”.

W 1934 r. Mieczysław Widaj ukończył wydział prawa na Uniwersytecie im. Jana Kazimierza we Lwowie, a rok później Szkołę Podchorążych Rezerwy Artylerii we Włodzimierzu Wołyńskim. W styczniu 1938 r. mianowany podporucznikiem rezerwy w korpusie oficerów artylerii. Do 1939 r. praktykował w sądzie grodzkim w Mościskach i sądzie okręgowym w Przemyślu.

W kampanii wrześniowej dowódca plutonu w 60. Dywizjonie Artylerii Ciężkiej. Jak większość Polaków, wychowanych w II RP wstąpił do Armii Krajowej, gdzie przyjął pseudo „Pawłowski” i został oficerem łączności Obwodu Mościska, należącym do lwowskiego okręgu AK. Pod koniec wojny awansowany na stopień kapitana. W lutym 1950 r. skazał na 15 lat Jana Władysława Władykę, jednego z kierowników lwowskiego AK i swojego przełożonego. Sądzenie dawnych organizacyjnych kolegów stało się jego specjalnością. Był jednym z najkrwawszych funkcjonariuszy stalinowskiego systemu bezprawia.

Z komunistyczną władzą nawiązał flirt 15 marca 1945 r., kiedy został zmobilizowany do LWP. Po latach zarzekał się, że nie chciał iść do sądownictwa wojskowego (wolał artylerię), ale…musiał. Już po miesiącu orzekał w sprawie ppłk Edwarda Pisuli, ps. „Tama” – szefa Kedywu Okręgu Tarnopol, który wskutek śledztwa zmarł w więzieniu UB przy ul. 11 Listopada na Pradze w Warszawie.
W maju 1945 r. został sędzią Wojskowego Sądu Garnizonowego w Warszawie, później mianowany sędzią Wojskowego Sądu Rejonowego w Łodzi. Stamtąd trafił do Warszawy, gdzie wkrótce miał zostać szefem Wojskowego Sądu Rejonowego, jednego z najkrwawszych wojskowych sądów ówczesnej Polski. W 1956 r. wyjaśniał, że do stołecznego WSR (podobnie, jak do sądownictwa wojskowego w ogóle) „był przeniesiony wbrew swojej woli”: „w Łodzi dopiero w styczniu 1949 r. dostałem mieszkanie, męcząc się od 1946 r. po hotelach i cudzych kątach. I właśnie już w maju byłem w Warszawie, by znów zacząć od braku mieszkania, od kwaterowania na sali sądowej, tuż obok celi, do której wprowadzano więźniów aresztantów. A rozprawy odbywały się i po nocach. (…) Mnie i żonę będącą w ciąży budził gwar i tupot dochodzący z zadymionego korytarza, na który prowadziły mieszkalne drzwi. To były warunki pracy i warunki życia, jakie były mi postawione do dyspozycji. (…) mieszkałem w tak ciężkich warunkach w budynku, w którym szczury wyprawiały harce pod podłogą i po podłodze, gdy groziło, że po przyjściu na świat dziecka pieluszki będą musiały być suszone na sali rozpraw. (…) Gdy inni „po praktyce” w Wojskowym Sądzie Rejonowym odchodzili na szefów innych sądów, ja pozostawałem na czarnej robocie, nie byłem przesuwany do klasy menedżerów. (…) Mnie – a zresztą w ogóle nami – przesuwano jak pionkami po szachownicy, nie pytając nas o zdanie”.

W 1948 r. Widaj – jak twierdził – prosił o zwolnienie z wojska, ale jego wniosek odrzucono. Zamiast tego, w tym samym roku – został… zastępcą szefa WSR w Warszawie, a w 1952 r. szefem tegoż sądu. Na słuszność wydawanych przez siebie wyroków lubił przywoływać fakt, że były one zatwierdzane przez sąd II instancji, czyli Najwyższy Sąd Wojskowy. W 1956 r. mówił: „dla mnie zawsze druga instancja była gwarancją, że jeżeli ja się pomylę, to zostanie to naprawione, że ja nie jestem sędzią ostatecznym”.

W 1954 r. Widaj sam trafił do Najwyższego Sądu Wojskowego, awansując na zastępcę szefa. Od 1948 r. należał do partii. W 1955 r. został pułkownikiem.
Nad Stanisławem Skalskim, asem polskiego lotnictwa (w czasie II wojny światowej strącił 22 niemieckie samoloty) znęcało się wielu oprawców: Humer, Kobylec, Midro, Serkowski, Szymański. Zmarły w III RP Skalski wspominał: „I rzeczywiście przekonywali mnie… Pięścią, kopniakami, drutem po nogach, stójkami, karcerem. Na zmianę, przez kilka miesięcy, z przerwami na odzyskanie sił. Ciągle jedno i to samo: mówcie o swojej działalności szpiegowskiej, kto z oficerów dostarczał wam informacje, komu je przekazywaliście… Już nie miałem siły zaprzeczać”.

Po dwóch latach takich „badań” podpisał akt samooskarżenia. 7 kwietnia 1950 r. w więzieniu na Mokotowie odbył się proces kiblowy. „…Pamiętam, był akurat Wielki Piątek. Jak mnie wywoływali z celi, akurat oddziałowy wydawał obiad. Zdążyłem go wziąć, ale nie zdążyłem zjeść. »Prędzej, prędzej«, ponaglał strażnik. Nawet nie wiedziałem, że idę na swój proces. Wróciłem, to jeszcze zupa była ciepława. Dokończyłem jeść. Ile więc mógł trwać cały proces – pół godziny maksimum. Sądził mnie mjr Widaj. Do niczego w śledztwie, jak i na rozprawie się nie przyznałem. Jedyny świadek, jakiego wezwano – Władysław Śliwiński – też zaprzeczył, abym przekazywał mu jakieś wiadomości lub orientował się w jego szpiegowskiej działalności…”.

Mimo to Widaj zawyrokował: „Sąd Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej uznaje Stanisława Skalskiego, byłego majora WP, za winnego działalności szpiegowskiej na rzecz Anglii i St. Zjednoczonych i za to skazuje go na – karę śmierci…”. Skalski – w przeciwieństwie do wielu innych więźniów stalinowskich – miał szczęście: został „ułaskawiony” przez Bieruta, ale nikt nie raczył go o tym poinformować. Sześć lat czekał na wykonanie wyroku. Na wolność wyszedł w kwietniu 1956 r. i został całkowicie zrehabilitowany.

Ordynariusz kielecki Czesław Kaczmarek był poddawany konwejerowi (przesłuchania przeprowadzane dzień i noc przez zmieniających się śledczych). W przypadku księdza trwały one non stop przez 30-40 godzin. Biskup kielecki był notorycznie pozbawiany snu i jedzenia. Odmówiono mu prawa do widzeń, listów i paczek. Ubecy podawali mu środki odurzające. „Przekonywali go”, że jest zdrajcą i jako takiego wszyscy się go wyrzekli. Śledztwo, z przerwami, trwało przez dwa lata i osiem miesięcy. W rezultacie bp. Kaczmarek został doprowadzony do stanu przedagonalnego.

Proces bp. Kaczmarka i jego „współpracowników” odbywał się w dniach 14 – 21 września 1953 r. przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Warszawie (nawet w PRL-u sądzenie duchownego przed wojskowym trybunałem było ewenementem). Sądził Mieczysław Widaj. Akt oskarżenia – jak czytamy w stenogramie – dotyczył: „działalności w antypaństwowym ośrodku” w interesie „imperializmu amerykańskiego i Watykanu” w celu „obalenia władzy robotniczo-chłopskiej” drogą „działalności dywersyjnej i szpiegowskiej”.

Biskupa Kaczmarka Widaj skazał na 12 lat więzienia. Nawet po wyroku władze PRL-u nie dały spokoju księdzu – w celi śmierci spędził kolejne 8 lat. Wyszedł z więzienia w maju 1956 r. Ubeckie metody sprawiły, że zmarł w sierpniu 1963 r.
W 1956 r. Mieczysław Widaj został zwolniony z zawodowej służby wojskowej i przeniesiony do rezerwy. Komisja Mazura, badająca „przejawy łamania praworządności” przez stalinowskich funkcjonariuszy, nie pociągnęła go do odpowiedzialności. Stwierdziła jedynie ogólnikowo, że jego „działalność powinna być przedmiotem śledztwa”, którego – rzecz jasna – nie było.
Widaj został radcą prawnym Centralnego Laboratorium Chemicznego w Warszawie, potem Centralnego Zarządu Konsumów i w końcu (od 1964 r.) Komendy Garnizonu m. st. Warszawy.

W III RP Instytut Pamięci Narodowej chciał go nawet postawić przed sądem, ale okazało się, że Widaj jest chory. Jedynie Ministerstwo Obrony Narodowej zmniejszyło mu resortową emeryturę. Podstawą była ustawa o wojskowych emeryturach, która mówi, że osobom, które w latach 1944 – 1956 służyły w wojskowej informacji, sądownictwie i prokuraturze – a stosowały represje – nie zalicza się tego okresu do służby.

Widaj przepracował w MON 19 lat, z tego jako wojskowy sędzia – 11 lat. Po odebraniu mu wojskowej emerytury, czyli 4 tys. zł., nadal miał prawo do 5300 zł emerytury sędziowskiej.

 

Hubert Bekrycht: KASUJĄC MEDIA PUBLICZNE RZĄD LIKWIDUJE PAŃSTWO

Sprzeniewierzenie się polskiej racji stanu poprzez likwidację mediów publicznych wdrażanej przez, o ironio, ministra kultury i dziedzictwa narodowego, stała się faktem. Podpułkownik służb specjalnych Sienkiewicz zawiódł premiera Tuska, bo najprawdopodobniej zawalił zorganizowanie walne zgromadzenia spółek skarbu państwa, jakimi są TVP, PR i PAP (w MKiDN nieobecni byli wówczas pracownicy odpowiedzialni za monitoring, kody dostępu i książkę wejść i wyjść).  No i minister dostał rozkaz od premiera, aby wdrożyć plan B – postawić media publiczne w stan likwidacji.

Bezprawne działania rządu wobec mediów, m.in. wyłączenie sygnału telewizyjnego TVP INFO wykorzystuje chyba Rosja, bo – jak twierdzą eksperci – zakłócenia nadajników GPS w Polsce mogą być sprawą Kremla, ponieważ Moskwa testuje na ile chaos polityczny pozwoli jej destabilizować politykę w Polsce. Kto pomaga Rosji? Przecież nie konserwatyści z PiS, tylko rząd, przy czym malej liczba obywateli, którzy wierzą, że nieświadomie.

Pełzający zamach stanu

Likwidacja mediów publicznych to bezprawie, którego z niczym porównać nie sposób. To po prostu niemożliwe wobec obowiązującego prawa. Plan B ekipy Tuska polega na likwidacji TVP, PR i PAP, których zlikwidować takim działaniem nie sposób. Tu też, przy wcześniejszym złamaniu przepisów o Radzie Mediów Narodowych, potrzebna jest ustawa, nie decyzje ministrów, nie uchwały sejmowe. Czyli, pełzającego zamachu stanu według scenariusza rosyjskiego, ciąg dalszy.

„Troska” o dofinansowanie mediów publicznych

 Sienkiewicz bez zażenowania pisze w komunikacie, że to wynik prezydenckiego veta wobec ustawy o dofinansowaniu mediów publicznych w kwocie 3 mld zł. „W związku z decyzją Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej o wstrzymaniu finansowania mediów publicznych podjąłem decyzję o postawieniu w stan likwidacji spółek Telewizja Polska S.A., Polskie Radio S.A. oraz Polskiej Agencji Prasowej S.A.” – napisał Sienkiewicz. I dodaje:

W obecnej sytuacji takie działanie pozwoli na zabezpieczenie dalszego funkcjonowanie tych spółek, przeprowadzenie w nich koniecznej restrukturyzacji oraz niedopuszczenie do zwolnień zatrudnionych w ww. spółkach pracowników z powodu braku finansowania.”

Wzruszyłem się. Czy minister dba o dziennikarzy mediów publicznych? Nie. On chce zwolnić, kogo mu będzie wygodnie.

Może zlikwidujemy a może nie

I dochodzimy do punktu kulminacyjnego, bo szef MKiDN kończy swoje prawne elukubracje w ten sposób:

Stan likwidacji może być cofnięty w dowolnym momencie przez właściciela.

Czyli, przekładając to na język polski, „jeśli uda nam się doprowadzić do wyjścia parlamentarzystów z budynków TVP, PR i PAP oraz wyrzucić z gabinetów prawowitych szefów tych mediów, wstrzymamy likwidację”. Tak wyznacza standardy demokracji dawny podpułkownik Urzędu Ochrony Państwa, w którego szeregach po 1990 r. znaleźli się także – oprócz opozycjonistów, bohaterów przewrotu ustrojowego rozpoczętego porozumieniem z komunistami przy Okrągłym Stole – funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa PRL.

Rząd Donalda Tuska stopniowo destabilizuje Polskę, która staje się powoli poligonem dla rosyjskich służb dezinformacyjnych i sabotażystów cybernetycznych Moskwy. Likwidacja mediów publicznych, to – moim zdaniem – niestety tylko pierwszy etap likwidacji państwa.

 

Hubert Bekrycht

27.12.2023 r. g. 20.10

 

 

 

Prezes Polskiej Agencji Prasowej Wojciech Surmacz Fot.: PAP/

Prezes PAP WOJCIECH SURMACZ: Ludzie są przerażeni, bo jeśli można osadzić „nowy” zarząd poza prawem, to można wszystko

Trwa walka o media publiczne – TVP, PR i PAP. Z reguły więcej i częściej mówi się o telewizji publicznej, ale nie słabnie też protest przeciwko bezprawnej próbie likwidacji PAP poprzez nielegalną próbę zmiany władz agencji. Z prezesem Polskiej Agencji Prasowej wieczorem 26 grudnia rozmawiał Hubert Bekrycht.

Jak wygląda sytuacja w PAP?

Trwa interwencja poselska spowodowana nielegalnym powołaniem przez oficera służb specjalnych, ministra kultury i dziedzictwa narodowego Bartłomieja Sienkiewicza pseudo władz PAP. A przecież wiadomo, że powoływanie się ekipy Donalda Tuska na uchwałę z 19 grudnia jest bezprawne. Bo władze mediów publicznych może odwołać tylko Rada Mediów Narodowych. Parlamentarzyści dyżurują już prawie tydzień. Pragnę im podziękować – wybaczcie, że nie wymieniam nazwisk – wszystkim razem i każdemu z osobna.

To dzięki m.in. interwencji parlamentarzystów nie doszło do przejęcia budynku przez nieuprawnione do tego osoby z tzw. firm ochroniarskich, dziwnych ludzi z szerokimi karkami, którzy jednak przestraszyli się posłów.

Co na to pracownicy PAP, chyba wszyscy są już zmęczeni?

Ludzie z PAP mówią, że oni się boją. Przynajmniej większość z nich. Po prostu widzą, co się dzieje. Są przerażeni, bo że jeżeli można było wprowadzić tzw. nowy zarząd poza prawem, to wszystko już można. Nie wiedzą, co się wydarzy, bo możliwe są najbardziej czarne scenariusze. Z bezprawnymi rozwiązaniami siłowymi, szantażem związanym z groźbami zwolnienia z PAP i szykan pracowniczych. Zresztą wskazany nielegalnie przez szefa MKiDN tzw. prezes (Marek Błoński, korespondent PAP na Śląsku i przewodniczący zakładowej Solidarności – sdp.pl) już w pierwszych godzinach po swej „nominacji” próbował zwolnić, bo nie mógł te uczynić legalnie, więcej osób niż ja zwolniłem w trybie specjalnym przez 6 lat.

Jak to wyglądało?

Nie wiem w jakim trybie miałyby być te zwolnienia, bo powtarzam wszelkie próby zmiany moich decyzji i poza Radą Mediów Narodowych, są skandalicznym naruszeniem prawa i dostępu do informacji naszych Odbiorców. To, co próbują zrobić tzw. nowe władze z polecania ministra Sienkiewicza to jest jakaś masakra prawa.

Marek Błoński, bezprawnie wskazany przez szefa MKiDN na tzw. „nowego” nielegalnego prezesa PAP, to jest wieloletni działacz i przewodniczący NSZZ Solidarność w Agencji. On, moim zdaniem, okrył hańbą cały ten związek i wszystkie związki zawodowe w Polsce. Związkowiec nigdy nie powinien się tak zachowywać jak Błoński. Parlamentarzyści go zapytali, czy mu nie wstyd? I wiesz, co im odpowiedział? Mówił, że dla niego to jest ukoronowanie jego 25-letniej kariery dziennikarskiej w PAP… Jak człowiek, który przewodniczy lub do niedawna jeszcze przewodniczył zakładowej Solidarności może wzywać bandytów do firmy?

Jak teraz (wtorek, 26 grudnia br. wieczorem) wygląda Twoja praca, jako szefa PAP?

W tej chwili raczej spokojnie, wykonuję obowiązki. Słyszałem takie pogłoski, że może „coś” nastąpić tej nocy, ale to przecież może być kolejna prowokacja.

Co dalej?

Wysłałem taki apel do 500 dziennikarzy na całym świecie (tekst po wywiadzie), w którym relacjonuję, co się dzieje w PAP. Poprosiłem o taką solidarność w obronie wolności słowa i poszanowania prawa. Czekam teraz na odzew, ze względu na okres świąteczno-noworoczny pierwszych reakcji należy spodziewać się za jakiś czas. Zobaczymy.

  ***

Apel prezesa PAP Wojciecha Surmacza do 500 dziennikarzy z całego świata w sprawie bezpodstawnej, nielegalnej próby przejęcia przez polski rząd Polskiej Agencji Prasowej poprzez próbę wskazania nie mającego legitymacji prawnej zarządu PAP

 

Drodzy Przyjaciele,

Polska Agencja Prasowa (PAP) jest świadkiem wydarzeń bez precedensu w całej swojej ponad 100-letniej historii. Doszło do bezprawnej, brutalnej, siłowej próby przejęcia kontroli nad PAP…

W nocy 19 grudnia 2023 r. Bartłomiej Sienkiewicz, podpułkownik służb specjalnych i były koordynator tych służb w Polsce, obecnie Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego, wbrew polskiemu prawu odwołał mnie z funkcji Prezesa Zarządu.

Następnego dnia, przed południem, w siedzibie spółki pojawił się nowy, powołany wbrew prawu zarząd, który podczas mojej chwilowej nieobecności zajął moje biuro, zmuszając dział IT do odcięcia mi elektronicznego dostępu do firmy.

Wróciłem więc w asyście mojego prawnika, mecenasa Tobiasza Szychowskiego oraz prof. Piotra Glińskiego, byłego ministra kultury i dziedzictwa narodowego, obecnie posła na Sejm RP. Poprosiłem go o wsparcie jako człowieka, który przez ostatnie osiem lat nadzorował PAP ze strony Skarbu Państwa.

Na miejscu nowi „zarządcy” PAP okazali się dość agresywni, pojawiły się kamery telewizyjne, pojawili się kolejni posłowie, doszło do przepychanek. Zrobiło się niebezpiecznie, więc wezwałem policję. Dopiero wtedy odzyskałem pełny dostęp elektroniczny do Agencji i do mojego biura.

Ludzie Sienkiewicza opuścili biuro zarządu PAP po interwencji policji i złożeniu przez mecenasa Szychowskiego zawiadomienia do prokuratury o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. Ludzie ci spędzili jednak całą noc w budynku agencji, twierdząc, że muszą pracować.

Następnego dnia w Centrum Prasowym PAP zorganizowałem spotkanie z dziennikarzami i pracownikami agencji. Oświadczyłem, że zgodnie z prawem tylko Rada Mediów Narodowych może odwołać mnie z funkcji prezesa, a jeśli podejmie taką decyzję, natychmiast ustąpię. Wezwałem wszystkich do zachowania spokoju, a ludzi pułkownika Sienkiewicza do normalnych rozmów i nieużywania przemocy.

Niestety, 24 godziny później, o godz. 3 w nocy, ludzie Sienkiewicza w asyście kilkunastu wynajętych, silnych, uzbrojonych ochroniarzy wtargnęli do siedziby PAP. Zaczęli zajmować budynek PAP piętro po piętrze. Ale w tym samym czasie zaczęli stawiać im opór obecni tam dziennikarze i posłowie opozycji. Wezwano policję. Agresorzy wycofali się pod naciskiem mediów i opozycji.

 Obecnie budynek PAP jest otwarty i wolny od nielegalnych ochroniarzy, ale spółką próbuje zarządzać nowy, nielegalny zarząd. Dziennikarze i pracownicy innych działów firmy są nielegalnie zwalniani. Ludzie są sterroryzowani, przerażeni, nie są w stanie wytrzymać ogromnej presji psychicznej. Nieoficjalnie ogłaszane są nowe akty przemocy…

Dlatego wzywam wszystkie media i organizacje dziennikarskie do solidarności zawodowej i wystąpienia w obronie wolności słowa i poszanowania prawa.

Jestem zawodowym dziennikarzem od ponad 30 lat. Od 6 lat kieruję Polską Agencją Prasową. Wielokrotnie politycy zarówno koalicji, jak i opozycji próbowali wywierać na mnie presję, zwolnić mnie z pracy. Ale nikt nigdy nie przekroczył prawa.

PAP jest niezależną agencją, która dostarcza ok. 90 proc. codziennych informacji we wszystkich mediach działających w Polsce. Podkreślam: we wszystkich mediach – niezależnie od proweniencji politycznej czy kapitałowej.

W tym roku nasze przychody wyniosą ok. 100 mln zł, z czego 20 proc. to dotacje państwowe. Naszymi klientami są wszystkie media głównego nurtu w Polsce oraz największe koncerny i agencje medialne na świecie, m.in. Warner Bros. Discovery, Bloomberg, Ringier Axel Springer.  PAP jest członkiem międzynarodowych organizacji branżowych, tj. European Alliance Of News Agencies oraz MINDS.

W razie jakichkolwiek pytań proszę o kontakt: [email protected]

 

Wojciech Surmacz

Prezes Zarządu

Polska Agencja Prasowa

 

 

 

 

 

Hubert Bekrycht: ZAMACH STANU NA ŻYWO, CZYLI STAN WOJENNY NIE TYLKO W MEDIACH

Do czarnych dat polskiej historii przejdzie na pewno 20 grudnia 2023 r., czyli wyłączenie nadajników TVP Info i nielegalna próba „odwołania” władz TVP, PR i PAP bez podawania nazwisk nowych tzw. członków zarządów tych mediów. Zresztą, najprawdopodobniej tych ludzi, – jeśli w ogóle tacy są – nikt nie powołał, bo może to zrobić zgodniej z prawem tylko Rada Mediów Narodowych a to gremium tego nie zrobiło.

Nigdy nie zapomnimy rządzącym w gabinecie z 13 grudnia br. bandyckiego przejęcia władzy w mediach, zresztą nie tylko w mediach. Piszę to w liczbie mnogiej, bo wydaje mi się, że nie dotyczy to tylko szeroko rozumianego środowiska Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.

Jaruzelski śmieje się z piekła do swoich naśladowców. Serdecznie. To już nie tylko głupota uchwały sejmowej, w której nowa koalicja 13 grudnia „prosi” rząd o interwencje ws. mediów publicznych. To jawne pogwałcenie zasad demokracji. Ja uznaję, że ktoś nas napadł, bo wyłączono sygnał programu TVP Info, programu informacyjnego, dzięki temu można nadawać komunikaty w czasie wojny. Jako dziennikarz PAP nie uznaję też tzw. odwołania moich przełożonych, bo może to zrobić tylko Rada Mediów Narodowych.

Dla zaspokojenia głupiej żądzy zemsty wyborców a nade wszystko akolitów medialnych rządu Donalda Tuska, powtórzono to, czego dokonali komuniści i sowieccy agenci w Polsce 13 grudnia 1981 roku. Z tym, że wówczas to wiedzieliśmy. Teraz oprócz chaosu, który mogą wykorzystać agenci Putina, na przykład w infrastrukturze energetycznej, będzie również dezinformacja medialna, która na pewno wpłynie negatywnie na nastroje społeczne. Także na ludzi, którzy głosowali na zwycięskie partie wprowadzające po 42 latach ponownie stan wojny domowej.

Nowy stan wojenny w Polsce wzmocniony poprzez wyłączanie nadajników i stron internetowych mediów publicznych przypomina działania administracji rosyjskiej, chińskiej, czy białoruskiej.

TV Republika podała, że do siedziby TVP na ul. Woronicza w Warszawie weszła policja. Niesamowite…Brakuje jeszcze tylko, aby szef resortu kultury, przecież w końcu pracownik służb, zarządził pałowanie i powołanie komisji weryfikujących dziennikarzy w stanie wojennym. Panie Sienkiewicz, … nawet chciałem coś napisać, ale nie warto…

Nie ma szans na wymazanie tego z historii. Nowy rząd Tuska dokonał zbrodni i powinien za to odpowiedzieć przed sądem, bo media publiczne to nie tylko polska racja stany, to nie są nadajniki, strefy wpływów politycznych, nawet nie sami dziennikarze – to są ODBIORCY, którym po prostu wyrwano możliwość wyboru źródła informacji, czyli pozbawiono elementarnego prawa obywatelskiego!

                                                               Hubert Bekrycht

sekr. gen. SDP, red. nacz portalu sdp.pl

                                                                                                    20 grudnia 2023 r., godz. 12. 50

Zdj.: Kultowa już naklejka dołączaczana kiedyś do Gazety Polskiej

Czy media publiczne będą takie, jak w stanie wojennym? – pyta HUBERT BEKRYCHT: Kto w komisjach weryfikacyjnych?

Czy nowa ekipa rządząca powoli wprowadza w mediach publicznych stan wojenny? To nie tytuł analizy, to opis stanu faktycznego. Najpierw zastraszanie dziennikarzy i innych pracowników mediów, nie tylko publicznych. Potem, nieudane zresztą, tłumaczenie odbiorcom, dlaczego „demokratycznie” nowy rząd chce im odebrać media publiczne realizujące idee pluralizmu. Czy skończy się na wkroczeniu do TVP, PR i PAP rządowych politruków i wyłączeniu nadajników, zablokowanie stron internetowych i wynajęciu kilku studiów telewizyjnych i radiowych na mieście?

Te czarne scenariusze nie mają już zresztą znaczenia. Nowe siły, tak, tak, siły, rządzące od 13 grudnia 2023 r. mają już i tak na koncie wprowadzenie mentalnego stanu wojennego. Zamiast zapowiadanej, będącej od początku bzdurą na resorach, „zgody narodowej” mamy powszechną zemstę. Cudaczną, ale jednak zemstę.

Media medialne

Są od lat w Polsce m.in. dwa bloki mediów: prywatne liberalno-lewicowe a nawet lewackie i prywatne konserwatywne. Są także media publiczne, które po 2015 roku stały się bardziej konserwatywne, aby nie było jednego przekazu, aby utrzymać pluralizm w mediach w ogóle.

„Jest kilka hal produkcyjnych poza TVP. Można tam zbudować studio, można zacząć nadawanie i wyłączyć sygnał TVP Info. (…) Nie będzie żadnych scen wynoszenia, przepychanek, żadnego mordobicia” – mówił z troską redaktor naczelny „Newsweeka” Tomasz Sekielski.

„Tomku, tylko nie mów nikomu” – można sobie zadrwić. Dziennikarze tzw. głównego nurtu jednak nie żartują. Poza politykami koalicji tworzącej rząd 13 grudnia br., to właśnie „dziennikarscy piewcy” nowego gabinetu Donalda Tuska nie tyle chcą wprowadzenia stanu wojennego w mediach, co już go dawno wprowadzili…

Nie można legalnie

Wszyscy myślący ludzie widzą od lat, jak media skupione wokół PO i jej akolitów podburzają ludzi przeciwko mediom publicznym, co szczególnie było widać w grudniu 2016 roku, kiedy media głównego nurtu zaczęły podburzać do „odparcia puczu PiS”. Groteskowe przekazy zostały później kamieniami węgielnymi propagandy wycelowanej w media publiczne i konserwatywne.

Po ostatnich wyborach i ukonstytuowaniu się rządu 13 grudnia br. rozpoczął się etap kolejny: narracja, że w mediach publiczny trwają „spory i kłótnie” i „masowe odejścia”. Oczywiście to bzdura. Nawet prawnicy w służbie ekipy Tuska przypominają, że nie ma sposobu na legalne przejęcie mediów publicznych, bo działa Rada Mediów Narodowych a jej legalnie odwołać się nie da pseudo jakobińskimi dekretami.

Jaki będzie kolejny etap zatruwania mediów publicznych? Nie wiadomo, ale niektórzy dobosze medialni nowej władzy bardzo się podniecili propozycją Jacka Żakowskiego, aby oddać obecnej opozycji, czyli konserwatystom, jednego programu TVP (była już na początku lat 90. ub. w. taka propozycja uwzględniająca także programy radiowe i gazety). O jak Pan Jacek dostał po głowie za przypomnienie tego projektu. Oczywiście krytykowali go jego medialni sojusznicy ze strony liberalno-lewicowej. A nawet lewackiej. Nabrali się naiwni, bo Żakowski nie chciał wcale pomóc obecnym mediom publicznym a tylko pragnął wesprzeć wyborców potrójnej koalicji – proponując takie rozwiązanie utwardził beton partyjny KO, TD i NL.

Kolejny etap?

Żakowski, jako medialny Jaruzelski w ciemnych okularach? Też mi to nie pasuje. Może Tomasz Lis? Może Krzysztof Luft? Jarosław Kurski, spośród dwóch braci mniej odporny na propagandę antyprawicową? Kto będzie czarnym charakterem ewentualnych siłowych zmian w mediach publicznych? Miał nim być nowy minister kultury, wywodzący się z bardzo tajemniczych po 1989 roku sił specjalnych, prawnuk naszego noblisty Henryka Sienkiewicza. Wyobrażacie go sobie na ekranie w epoletach nowej policji politycznej i kulturalnej PO, jak pyta dramatycznym tonem: „Quo vadis, media publiczne?”. Groteska, zabawa? Jakoś się nie przestraszyłem.

Wiem jednak, kto z bałaganu medialnego w ciężkich czasach ekonomicznych i możliwej kolejnej wojny jest bardzo zadowolony. 13 grudnia br. nawet w Polsce słychać było jak na Kremlu strzelają korki szampana…

Nabór do komisji weryfikującyh dziennikarzy w mediach publicznych

To nie tytuł ogłoszenia. Jeszcze. W takich komisjach mogliby jednak z powodzeniem pracować ideologiczni mentorzy medialni nowego rządu 13 grudnia br. Jako przewodniczącą, sekretrza i głownego członka proponuję Justynę Dobrosz-Oracz. Kolejne nazwiska są zbędnę. Już ona sobie poradzi.

 

Hubert Bekrycht                                                                               18 grudnia 2023r.

 

 

 

Zarząd Główny SDP powołał Radę Konsultacyjną Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP

Zarząd Główny Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich na zebraniu w dniu 15 grudnia 2023 r.  powołał jednogłośnie Radę Konsultacyjną CMWP SDP jako społeczny organ doradczy  w  składzie : Jolanta Hajdasz, Michał Karnowski, Janusz Kawecki, Paweł Lisicki, Tomasz Sakiewicz, Krzysztof Skowroński, Leszek Sosnowski i Wojciech Surmacz.  Rada powoływana jest na 5-letnią kadencję. Jej przewodniczącą jest dyrektor CMWP SDP,   jej zadaniem  jest przede wszystkim wyrażanie opinii i zajmowanie stanowisk we wszelkich sprawach dotyczących wolności słowa (w tym wolności prasy), zgłoszonych do rozpatrzenia przez  przewodniczącego albo członka Rady.

Dodatkowe informacje :
  • rys historyczny Rady Konsultacyjnej CMWP SDP TUTAJ.
  • ostatni skład Rady i ostatnia odnotowana przez CMWP SDP  jej aktywność (pochodzi z  2011) TUTAJ.

Prezydent Andrzej Duda ułaskawił red. Jerzego Jachowicza skazanego z art. 212 kk. W obronie dziennikarza występowało CMWP SDP

5 grudnia br. na oficjalnym portalu Prezydenta RP pojawił się komunikat, iż Prezydent „rozpatrzył jeden wniosek Prokuratora Generalnego w sprawie ułaskawienia” oraz że „zastosował on prawo łaski wobec jednej osoby.” Osoba ta była skazana za przestępstwo z art. 212 § 2 k.k. (zniesławienie za pomocą środków masowego komunikowania). Z informacji CMWP SDP wynika, iż chodzi o red. Jerzego Jachowicza, skazanego prawomocnie w procesie karnym właśnie z tego artykułu. W obronie dziennikarza występowało CMWP SDP, także wspierając prośby do Prezydenta o jego ułaskawienie. Aktualnie red. Jerzy Jachowicz przebywa w szpitalu po przebytym 26 listopada rozległym zawale serca.

Redaktor Jerzy Jachowicz został skazany za rzekome pomówienia prokuratora Dariusza Korneluka przez to, że w publicystycznym felietonie opublikowanym na kanale YouTube dla portalu wPolityce.pl 1 czerwca 2017 r. dziennikarz, przedstawiając polityczny kontekst powstania organizacji prokuratorów „Lex Super Omnia” m.in. krytycznie ocenił niektóre działania w/w prokuratora w czasie, gdy pełnił on funkcję Prokuratora Apelacyjnego w Warszawie. W komunikacie poinformowano, iż Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej, podejmując decyzję o skorzystaniu z prawa łaski, miał na uwadze przede wszystkim „zasady sprawiedliwości oraz racjonalności represji karnej, a także incydentalny charakter czynu, wykonanie części zobowiązań finansowych wynikających z wyroku oraz wiek osoby skazanej. Red. Jerzy Jachowicz w trakcie starań o ułaskawienie wykonał częściowo wyrok sądu I instancji i wpłacił nawiązkę (3 tysiące zł) na rzecz stowarzyszenia „Wspólny świat” z Białej Podlaskiej. CMWP SDP wystapiło do Prezydenta Andrzeja Dudy z prośbą o ułaskawienie red. Jerzego Jachowicza 9 lutego 2023 r. Emerytowany dziennikarz, dziś już blisko 85 – letni został skazany za słowa użyte zgodnie ze sztuką dziennikarską i zawodowym profesjonalizmem w felietonie nagranym i opublikowanym na portalu wpolityce.pl i w konsekwencji tego ma do zapłacenia blisko 10 tysięcy złotych grzywny i kosztów sądowych, co prawie dla każdego dziennikarza w Polsce, a dla emerytowanego dziennikarza przede wszystkim, jest sumą naprawdę ogromną – czytamy w piśmie CMWP SDP. Przez to, że wyrok ten zapadł w procesie karnym, (z art. 212 kk) redaktor Jerzy Jachowicz będzie osobą wpisaną do Krajowego Rejestru Skazanych, obok pospolitych przestępców, gangsterów, złodziei, czy nawet morderców. Będzie też osobą „karaną”, której banki odmawiają udzielania kredytów, a której nie wolno pełnić funkcji publicznych, bo nie spełnia się podstawowego w postępowaniach rekrutacyjnych warunku, jakim jest „niekaralność”. To wszystko jest bardzo ważne i bardzo przykre, ale nie jest najważniejsze – napisała Jolanta Hajdasz , dyr. CMWP SDP. W tej prośbie o ułaskawienie Jerzego Jachowicza chodzi przede wszystkim o to, by tym skandalicznym w ocenie CMWP SDP wyrokiem nie niszczyć tak ciężko wywalczonej w naszym kraju wolności słowa i niezależności dziennikarskiej, której fundamentalnym elementem jest swoboda wypowiedzi dziennikarskiej i prawo każdego dziennikarza do krytycznej oceny osób i zjawisk publicznych. Wyroki skazujące redaktora Jerzego Jachowicza za słowa użyte w felietonie łamią te zasady w sposób wyjątkowo bulwersujący – czytamy w piśmie CMWP SDP do Prezydenta Andrzeja Dudy. Na prośbę red. Jerzego Jachowicza CMWP SDP nie informowało opinii publicznej o tym wystąpieniu do czasu decyzji Prezydenta RP. Obecnie red. Jerzy Jachowicz wyraził zgodę na publikację stanowiska CMWP SDP.

Redaktor Jerzy Jachowicz przeszedł 26 listopada rozległy zawał serca. Nadal przebywa w szpitalu.

TREŚĆ WYSTĄPIENIA JOLANTY HAJDASZ, DYR. CMWP SDP DO PREZYDENTA RP Z 9 LUTEGO 2023 O UŁASKAWIENIE JERZEGO JACHOWICZA

Szanowny Panie Prezydencie!

W imieniu Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich oraz Centrum Monitoringu Wolności Prasy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich zwracam się z prośbą o zastosowanie prawa łaski wobec wybitnego i wielce zasłużonego w walce o wolność słowa dziennikarza w Polsce redaktora Jerzego Jachowicza i proszę o jego całkowite uwolnienie od wszelkich skutków niesprawiedliwych w ocenie CMWP SDP wyroków sądowych z dnia 3 marca 2022 (sygn. akt VIII K 269/18, I instancja) i 20 stycznia 2023 roku (II instancja sygn. akt VI Ka 831/22). Emerytowany dziennikarz, dziś już blisko 85 – letni został skazany za słowa użyte zgodnie ze sztuką dziennikarską i zawodowym profesjonalizmem w felietonie nagranym i opublikowanym na portalu wpolityce.pl i w konsekwencji tego ma do zapłacenia blisko 10 tysięcy złotych grzywny i kosztów sądowych, co prawie dla każdego dziennikarza w Polsce, a dla emerytowanego dziennikarza przede wszystkim, jest sumą naprawdę ogromną. Przez to, że wyrok ten zapadł w procesie karnym, (z art. 212 kk) redaktor Jerzy Jachowicz będzie osobą wpisaną do Krajowego Rejestru Skazanych, obok pospolitych przestępców, gangsterów, złodziei, czy nawet morderców. Będzie też osobą „karaną”, której banki odmawiają udzielania kredytów, a której nie wolno pełnić funkcji publicznych, bo nie spełnia się podstawowego w postępowaniach rekrutacyjnych warunku, jakim jest „niekaralność”. To wszystko jest bardzo ważne i bardzo przykre, ale nie jest najważniejsze. W tej prośbie o ułaskawienie Jerzego Jachowicza chodzi przede wszystkim o to, by tym skandalicznym w ocenie CMWP SDP wyrokiem nie niszczyć tak ciężko wywalczonej w naszym kraju wolności słowa i niezależności dziennikarskiej, której fundamentalnym elementem jest swoboda wypowiedzi dziennikarskiej i prawo każdego dziennikarza do krytycznej oceny osób i zjawisk publicznych. Wyroki skazujące redaktora Jerzego Jachowicza za słowa użyte w felietonie łamią te zasady w sposób wyjątkowo bulwersujący.

Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP funkcjonuje od 1996 r. jako komórka organizacyjna Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, powołana w celu obrony wolności słowa zgodnie z art. 10 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka. W zakresie realizowanych zadań CMWP m. in. monitoruje przestrzeganie praw człowieka i obywatela w tym zakresie, jak również w uzasadnionych przypadkach podejmuje interwencje prawne oraz przedstawia opinie w charakterze amicus curiae, „opinii przyjaciela sądu”. Jest to znana w praktyce sądów zagranicznych, ale także w Polsce, forma wyrażania przez organizacje pozarządowe opinii prawnej w postępowaniach sądowych w przypadkach związanych z celami działalności danej organizacji. W opinii amicus curiae CMWP SDP stara się zawsze pomóc w kompleksowym rozpoznaniu sprawy i wskazać te argumenty, które są istotne, a które być może zostały pominięte przez strony w postępowaniu.

Obecnie uprawomocnił się wyrok Sądu Okręgowego Warszawa-Praga w Warszawie z 20 stycznia b.r. w którym Sąd uznał red. Jerzego Jachowicza winnym rzekomego pomówienia prokuratora Dariusza Korneluka przez to, że w publicystycznym felietonie opublikowanym na kanale YouTube dla portalu wPolityce.pl 1 czerwca 2017 r. dziennikarz, przedstawiając polityczny kontekst powstania organizacji prokuratorów „Lex Super Omnia” m.in. krytycznie ocenił niektóre działania w/w prokuratora w czasie, gdy pełnił on funkcję Prokuratora Apelacyjnego w Warszawie. Redaktor Jerzy Jachowicz w swoim felietonie użył prostego i zrozumiałego dla wszystkich sformułowania, iż prokurator Dariusz Korneluk „preparował” wnioski o uchylenie immunitetu posłom Antoniemu Macierewiczowi i Mariuszowi Kamińskiemu, czym miał go narazić na utratę zaufania potrzebnego do wykonywania zawodu prokuratora. Za to krótkie wyrażenie „preparował” dziennikarz został skazany karnie z art. 212 kk. Czy naprawdę musimy się pogodzić z tym, że jest to kara adekwatna do popełnionego „przestępstwa”, czy naprawdę w wolnej i niepodległej Polsce dziennikarz o uznanym dorobku zawodowym i wieloletnim doświadczeniu pracy redakcyjnej nie ma prawa w ten sposób skomentować jakiegoś wydarzenia publicznego, by nie narazić się na dotkliwą karę finansową i moralną? W ocenie CMWP SDP pozostawienie tego wyroku i jego wyegzekwowanie od red. Jerzego Jachowicza byłoby zaprzeczeniem tego, iż Polska jest państwem przestrzegającym zasady wolności słowa i skompromitowałoby wymiar sprawiedliwości jednoznacznie. Wierzę gorąco, iż tak się nie stanie.

Pragnę pokrótce przedstawić, kim jest red. Jerzy Jachowicz dla środowiska polskich dziennikarzy. 20 marca 2019 roku Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich przyznało redaktorowi Jerzemu Jachowiczowi swoje najwyższe odznaczenie – Laur SDP za rok 2018. Laur SDP jest wyrazem najwyższego uznania dziennikarzy dla dziennikarzy, uznania dla autorytetów zawodowych, etycznych, wyrazem uznania najwyższej klasy profesjonalizmu.

Red. Jerzy Jachowicz otrzymał Laur SDP „za osobistą odwagę i wyznaczanie standardów dziennikarstwa śledczego w wolnej Polsce”. Jak podkreślił w uchwale przyznającej tę nagrodę ZG SDP trudno by było „wyważyć i wymierzyć zasługi, jakie ma red. Jerzy Jachowicz dla rozwoju dziennikarstwa śledczego. Lepiej powiedzieć, że to właśnie on przecierał szlak. Piórem jak maczetą przebijał się przez prawdziwą dżunglę, a pod nogami miał bagno”. Pierwsze lata transformacji to był czas wyjątkowo niebezpieczny, o czym red. Jerzy Jachowicz przekonał się osobiście. Ryzykował wiele, zajmując się tajemnicami byłych już esbeków i rodzącej się mafii. W kwietniu 1990 r. ktoś podpalił jego mieszkanie, w pożarze którego zginęła jego żona. Jego teksty o zabójstwie Grzegorza Przemyka, czy niszczeniu dokumentów na zlecenie gen. Buły, to dziś klasyka dziennikarstwa śledczego. Książka „Z archiwum Jerzego Jachowicza” to lektura obowiązkowa dla dziennikarzy i zarazem lekcja najnowszej historii. Często tej, która w ogóle nie przebiła się do oficjalnych wydawnictw. Tymczasem w 2023 roku Sąd przekreśla cały tylko skrótowo przedstawiony przeze mnie wieloletni dorobek zawodowy tak zasłużonego dla naszego zawodu dziennikarza i niefrasobliwie skazuje go w procesie karnym za felieton, zwyczajny dziennikarski komentarz do otaczającej go rzeczywistości. Trudno określić ten wyrok innymi słowami niż kuriozalny i skandaliczny.

W ocenie CMWP SDP wyrok ten ma także charakter cenzury, gdyż jego konsekwencją jest już teraz usunięcie z przestrzeni internetowej inkryminowanego felietonu, przez co uniemożliwia się dotarcie z ważnymi treściami do odbiorców mediów, co jest przecież w szeroko pojętym interesie społecznym. Przez to odbiorcy mediów, czyli wszyscy zainteresowani ta sprawą obywatele nie mogą zapoznać się z argumentacją ani faktami przytaczanymi przez red. Jerzego Jachowicza na temat genezy powstania stowarzyszenia prokuratorów „Lex Super Omnia”, co w oczywisty sposób narusza ich prawa obywatelskie. Zgodnie z art. 10 ust. 1 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka, każdy ma przecież prawo do wolności wyrażania opinii. Prawo to obejmuje wolność posiadania poglądów oraz otrzymywania i przekazywania informacji i idei bez ingerencji władz publicznych i bez względu na granice państwowe. Artykuł 19 Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka stanowi, iż każdy człowiek ma prawo wolności opinii i wyrażania jej, a prawo to obejmuje swobodę posiadania niezależnej opinii, poszukiwania, otrzymywania i rozpowszechniania informacji i poglądów wszelkimi środkami, bez względu na granice. Także w myśl artykułu 19 ust. 2 Międzynarodowego Paktu Praw Obywatelskich i Politycznych każdy człowiek ma prawo do swobodnego wyrażania opinii, a prawo to obejmuje swobodę poszukiwania, otrzymywania i rozpowszechniania wszelkich informacji i poglądów, bez względu na granice państwowe, ustnie, pismem lub drukiem, w postaci dzieła sztuki bądź w jakikolwiek inny sposób według własnego wyboru. Ponadto zgodnie z orzecznictwem Europejskiego Trybunału Praw Człowieka (ETPCz), wolność słowa dotyczy nie tylko prawa do informacji lub opinii nieobraźliwych lub neutralnych, ale nawet tych, które są obraźliwe, szokujące lub niepokojące (sprawa Prager i Oberschlick przeciwko Austrii, skarga nr 11662/85).

CMWP stoi przy tym na stanowisku, iż orzeczona w tym wypadku kara dla redaktora Jerzego Jachowicza stanowi tzw. SLAPP (strategic lawsuit against public participation), tzn. akcję procesową nakierowaną na faktyczne ograniczenie praw obywatelskich w zakresie wolności słowa, poprzez zniechęcenie zarówno red Jachowicza, jak i innych dziennikarzy, do podejmowania istotnej oraz wywołującej społeczne emocje tematyki upolitycznienia zawodów prawniczych oraz jego społecznych skutków. Skazanie red. Jerzego Jachowicza powoduje tzw. efekt mrożący (tzw. chilling effect), wielokrotnie negatywnie opisywany na gruncie prawa polskiego, jak i międzynarodowego. Jest to nie do pogodzenia z opartą na dążeniu do prawdy i prezentacji różnych punktów widzenia pracą publicysty, której istotą jest m.in. odwaga w poruszaniu trudnych, a nawet kontrowersyjnych tematów oraz ocena faktów, osób i ich działalności. Warto przy tym zauważyć, iż jest rzeczą powszechnie znaną, iż działalność Stowarzyszenia „Lex Super Omnia” wywołuje społeczne emocje, więc tym bardziej w interesie społecznym dziennikarze mają prawo wyrażać publicznie różne poglądy i opinie na jego temat.

CMWP SDP podkreśla przy tym stanowczo, iż wypowiedź redaktora Jerzego Jachowicza spełnia wszystkie kryteria jednego z publicystycznych gatunków dziennikarskiej wypowiedzi, jaką jest felieton Z definicji ma on charakter subiektywny, wyraża zawsze punkt widzenia autora, który porusza i komentuje aktualne tematy społeczne zwracając także uwagę na negatywne (w jego ocenie) zjawiska w życiu codziennym. Jest rzeczą zdumiewającą i wyjątkowo bulwersującą, gdy w państwie prawa dziennikarz zostaje karnie skazany za opinie, które głosi zgodnie z zasadami profesjonalizmu i etyki zawodowej. Skutkuje to niszczeniem wolnej debaty i godzi w jeden z fundamentów porządku prawnego Rzeczypospolitej Polskiej, jakim jest wolność słowa.

W związku z powyższym CMWP SDP zwraca się z prośbą o zastosowanie prawa łaski wobec wybitnego i wielce zasłużonego w walce o wolność słowa dziennikarza w Polsce, redaktora Jerzego Jachowicza, a ja w imieniu Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, najstarszej i największej organizacji dziennikarskiej w naszym kraju, proszę o całkowite uwolnienie red. Jerzego Jachowicza od wszelkich skutków w/o wyroków sądowych

Z wyrazami szacunku

dr Jolanta Hajdasz, dyrektor Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP, wiceprezes SDP

Pismo Jolanty Hajdasz do Prezydenta Andrzeja Dudy jest tu: PISMO CMWP SDP DO PAD 9.02.23

Komunikat w sprawie ułaskawienia red. Jerzego Jachowicza : PU.117. 36. 2023 (1)

Jolanta Hajdasz w PR 24 na temat zapowiedzi likwidacji mediów publicznych

– Medialna ekipa pod wodzą PO zawsze sprzyjała mediom komercyjnym,  na sztandarach miała prywatyzację wszystkiego dookoła i przepychanie niekorzystnych rozwiązań dla społeczeństwa, jak np. ostatnio ustawa wiatrakowa. W mojej ocenie oni będą dążyć do tego, aby media publiczne przestały być realną konkurencją dla mediów komercyjnych – mówiła we wtorek 5 grudnia na antenie Polskiego Radia 24 Jolanta Hajdasz, szefowa Centrum Monitoringu Wolności Prasy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.  Audycję prowadził red. Tadeusz Płużański. 

Jolanta Hajdasz była pytana w Polskim Radiu 24 m.in. o zapowiedzi liderów dotychczasowej opozycji dotyczące reformy mediów publicznych. Jak relacjonuje portal polskieradio24.pl gość Polskiego Radia 24 zwróciła uwagą, że należy rozróżnić przejęcie mediów publicznych przez ugrupowania związane z większością parlamentarną oraz zapowiedzi ich likwidacji. – Przejęcia można dokonać tylko zgodnie z prawem. Ustawami, ale nie uchwałami. Nie wolno niszczyć czegoś, co kiedyś może służyć innym. Istnieje odpowiedni tryb prawny, aby można było zmienić to, co oni uważają, że wymaga zmiany. Trudno, nie ma, że zaboli drugą stronę, bo tak ten system został skonstruowany. Chodzi o to, aby nie dewastować. Dzięki temu mamy rzeczywisty pluralizm i cieszymy się w Polsce ogromną wolnością słowa – powiedziała Jolanta Hajdasz.   Jej zdaniem o wiele groźniejsze i bardziej realne są zapowiedzi likwidacji mediów publicznych. – Ekipa pod wodzą PO zawsze sprzyjała komercji. Na sztandarach miała prywatyzację wszystkiego dookoła i przepychanie niekorzystnych rozwiązań dla społeczeństwa, jak np. ustawa wiatrakowa. Będą dążyć do tego, aby media publiczne przestały być realną konkurencją dla mediów komercyjnych. Przyjrzyjmy się wynikom oglądalności. TVP1 i TVP2 są na pierwszych miejscach. Politycy dzisiejszej opozycji mają różnego rodzaju zobowiązania wobec mediów, które bezkrytycznie wspierały ich przez lata. Doszło do tego, że pod byle pretekstem wyprowadzały ludzi na ulice, choć tematy były naciągane. Chodzi o to, żeby media publiczne nie były realnym zagrożeniem dla mediów komercyjnych, które pokazują jedną stronę medalu – tłumaczyła.

Cała audycja jest TUTAJ.

Kontynuując przeglądanie strony zgadzasz się na instalację plików cookies na swoim urządzeniu więcej

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close