Co słychać u zachodnich sąsiadów – MARIA GIEDZ o podcaście „DACHL, czyli Niemieckie Co Nieco”

W sieci pojawił się nowy podcast, czyli audycja internetowa prowadzona przez trójmiejskiego dziennikarza Krzysztofa Marię Załuskiego, przedstawiającego najnowsze wydarzenia w krajach niemieckojęzycznych.

Nasi zachodni sąsiedzi w polskich massmediach, zwłaszcza tych mainstreamowych, prezentowani są głównie w kontekście dominacji w Unii Europejskiej, ich stosunku do wojny na Ukrainie i polityczno-gospodarczych relacji z Polską. Nie komentuję czy dobrych, czy złych, po prostu relacji. Przeciętnego Kowalskiego niewiele to interesuje, gdyż postrzega kraj za Nysą jako miejsce, w którym można zarobić, zwłaszcza jeśli mieszka się w zachodnich rejonach Polski. Innych informacji, chyba że wiążą się z sensacją, najczęściej tragiczną w skutkach i to z udziałem naszych rodaków, można się tylko czasem doszukać. O Austrii czy Szwajcarii docierają do nas sporadycznie wiadomości. A na co dzień prawie niczego interesującego o sytuacji w tamtych państwach się nie słyszy, chyba że w sezonie zimowym, kiedy to sporo osób wyjeżdża na narty. A Lichtenstein? Kraj na „Antypodach”, bo właściwie nie wiadomo, gdzie leży i kto w nim mieszka. Sama przejeżdżałam przez to urokliwe „maleństwo” ze dwa razy, zatrzymując się jedynie przy szosie, bo wszędzie własność prywatna.

A tu proszę, ku mojemu miłemu zaskoczeniu w sieci pojawił się nowy podcast, czyli audycja internetowa prowadzona przez trójmiejskiego dziennikarza Krzysztofa Marię Załuskiego, przedstawiającego najnowsze wydarzenia w krajach niemieckojęzycznych. Załuski, członek gdańskiego oddziału SDP, przez lata mieszkający poza granicami Polski, zdecydował się na prezentowanie cotygodniowego przeglądu wiadomości z terenów Niemiec, Austrii, Szwajcarii i Lichtensteinu – inaczej mówiąc z terenów DACHL. I tak też zatytułował swój podcast – „DACHL, czyli Niemieckie Co Nieco”, co jest skrótem utworzonym z pierwszych liter oryginalnych nazw owych czterech państw.

Prezentowane przez Załuskiego informacje nie są sensacjami, słynnymi hitami, bez których massmedia od lat nie potrafią funkcjonować. Wręcz przeciwnie, ukazują niemieckojęzyczne społeczeństwa, które, wbrew powszechnej wiedzy, mają podobne do naszych problemy. Jakie polskie media podają, że Austriacy są przeciwni imigrantom i że ich rząd zaostrza prawo imigracyjne, że chcą, aby instytucje unijne zapłaciły im za budowę murów i ogrodzeń uniemożliwiających nielegalne przekraczanie granicy rzekomym uchodźcom? Kto w Polsce mówi, że Austriacy nie chcą przyjmować do siebie owych migrantów i nie chcą płacić za osoby nieprzyjęte w ramach relokacji? Czy któreś z polskich mediów chociaż wspomniało, że Szwajcaria, mimo sankcji wprowadzonych na Rosję, nadal kupuje rosyjską ropę? To dosyć skomplikowany proceder, ale Załuskiemu udało się pokazać, że można obejść przepisy, gdyż szwajcarskie prawo nie ma zastosowania do szwajcarskich obywateli mieszkających za granicą.

To tylko niektóre przykłady, ale zdecydowanie przybliżają wiedzę, i nie tylko tę turystyczną, o krajach niemieckojęzycznych. Jeśli połączymy ją z regularnymi korespondencjami Jana Bogatko ze „Studia za Nysą” możemy wyrobić sobie zupełnie inne zdanie o tych naszych bliskich i nieco dalszych sąsiadach, a nie tkwić w stałych i coraz bardziej niezrozumiałych zawiłościach naszej krajowej polityki.

Poza typowymi informacjami Załuski wyszukuje też ciekawostki, jak ta z księstwa Lichtenstein, w którym od 170 lat prowadzi się badania archeologiczne potwierdzające 7 tys. lat historii ludzkiego osadnictwa na obszarze tego państwa. Oczywiście najwięcej informacji dotyczy Niemiec, gdzie jak podaje Załuski wzrasta ubóstwo dzieci, społeczeństwo żyje w coraz większym niezrozumieniu samych siebie, a politycy i ich partie systemowe tracą poparcie społeczeństwa na rzecz Alternatywy dla Niemiec, prawicowego ugrupowania pozasystemowego. Generalnie podcast DACHL, to zbiór co tydzień prezentowanych informacji, o których można się dowiedzieć jedynie wertując różnorodną prasę niemieckojęzyczną, pod warunkiem, że zna się biegle język niemiecki.

Każda audycja, a było już ich kilkanaście, kończy się fragmentem jednej z publikacji autorstwa Załuskiego, zazwyczaj opowieści o rzeczywistości znad Jeziora Bodeńskiego opartych na spostrzeżeniach autora, czyli z niemiecko-austriacko-szwajcarsko-lichtensteinskiego pogranicza.

 

Fot. Maria Giedz

Rozprawa apelacyjna Piotra Filipczyka odroczona do 21 lipca

W Sądzie Okręgowym w Gdańsku  18 lipca 2023 r., odbyła się rozprawa apelacyjna od wyroku wydanego przez Sąd Rejonowy w Gdyni  10 marca 2023 r. w sprawie przeciwko redaktorowi Piotrowi Filipczykowi oskarżonemu  z art. 212 kk  przez oskarżyciela prywatnego Henryka Jezierskiego. Sąd I instancji uniewinnił dziennikarza od stawianych mu zarzutów, ale Henryk Jezierski odwołał się od tego wyroku.  Sędzia Sądu Okręgowego w Gdańsku Małgorzata Westphal-Kowalska zapowiedziała ogłoszenie wyroku Sądu II instancji  na piątek 21 lipca . 

Sprawa jest objęta monitoringiem Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP . Obserwatorem z ramienia CMWP jest red.  Maria Giedz. Przypomnijmy szczegóły tej sprawy : Sąd I instancji uniewinnił Piotra Filipczyka, dziennikarza portalu wPolityce.pl od stawianych mu zarzutów, ale od tego wyroku odwołał się oskarżający go Henryk Jezierski, właściciel wydawnictw motoryzacyjnych z Trójmiasta. Zaskarżył on wyrok w całości, wykazując rzekome „żenujące błędy, jakich dokonała Sędzia” z I instancji. Przyczyną wniesienia aktu oskarżenia do I instancji był tekst autorstwa Filipczyka, opublikowany w dniu 29 stycznia 2019 r. na portalu wpolityce.pl pod tytułem: „Teczkowy skandal w Gdańsku? Sprawę zbada policja. Radni PiS dostali maile, że jeden z nich miał współpracować z SB”. Stwierdzenia zawarte w powyższym materiale prasowym oskarżyciel prywatny uznał za zniesławiające go.

W rozprawie 18 lipca  uczestniczyli: Henryk Jezierski, Piotr Filipczyk oraz jego pełnomocnik mec. Robert Małecki. Obie strony wygłosiły mowy końcowe. Ponieważ proces toczył się w trybie niejawnym nie możemy przedstawić jego szczegółów. Niemniej podczas rozprawy doszło do nietypowego zdarzenia. Otóż oskarżyciel prywatny, czyli Henryk Jezierski prowokacyjnie wspomniał, że oskarżony Piotr Filipczyk na zamieszczonym na portalu „wPolityce.pl” swoim zdjęciu występuje w banderówce, czapce, którą nosili członkowie frakcji rewolucyjnej Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów pod przywództwem Stepana Bandery. Owa grupa wsławiła się ludobójstwem Polaków na Wołyniu. Przyglądając się owej czapce widać, że jest ona elementem stroju powstańca Armii Krajowej z czasów II wojny światowej i nie ma nic wspólnego z „banderówką”, zwłaszcza, że zamieszczony nad daszkiem znaczek jest symbolem Polski Walczącej, który znacznie różni się od ukraińskiego „tryzuba” (trójzęba).

Red. Piotr Filipczyk w spornym materiale opisał toczący się głośny w środowisku gdańskich samorządowców konflikt pomiędzy Henrykiem Jezierskim, a gdańskim radnym PiS Waldemarem Jaroszewiczem. Sam dziennikarz nie uczestniczył w owym konflikcie, ale za to, że odważył się opowiedzieć o nim został oskarżony z art. 212 o zniesławienie. Jezierski dopatrzył się w materiale autorstwa Filipczyka „nieprawdziwych i szkalujących” go treści. Użył „bezpodstawnego określenia” Henryka Jezierskiego „jako zdemaskowanego tajnego współpracownika SB” oraz „kłamliwego stwierdzenia, że dr hab. Daniel Wicenty z Oddziałowego Biura Badań Historycznych IPN w Gdańsku w swojej książce („Weryfikacja gdańskich dziennikarzy w stanie wojennym”, wydanej przez IPN w Gdańsku w 2015 r.) przedstawił go jako tajnego współpracownika SB o pseudonimie Jurek. Przypisał mu również wypowiedź, w której jakoby Henryk Jezierski przyznał się do współpracy z komunistycznymi służbami. Sam Jezierski wszystkiemu zaprzecza.

Warto tu dodać, że na stronie 77 opracowania autorstwa Wicentego czytamy: „Henryk Jezierski – pracownik sekretariatu redakcji. Proponuje się pozostawić w zespole”. Do tego jest przypis nr 17: [Jezierski] „Zarejestrowany jako KTW (prawdopodobnie 27 IV 1988 r.), a następnie jako TW ps. „Jurek” przez Wydział III WUSW w Gdańsku (nr rej. 57968, nr arch. I-26134), wyrejestrowany 3 VII 1989 r. ze względu na „odmowę współpracy” (na podstawie wypisu z dziennika rejestracyjnego b. WUSW w Gdańsku; materiały nie zachowały się)”. Wszystkie materiały z tamtego okresu zostały zmikrofilmowane, a następnie w 2010 r. spalono je wraz z mikrofilmami, dlatego też w książce Wicentego brakuje wyraźnego potwierdzenia o współpracy Jezierskiego z SB. I rzeczywiście dzisiaj, mając do dyspozycji jedynie pustą teczkę Jezierskiego niczego nie można mu udowodnić. Jednak sprawa w Trójmieście nadal jest głośna właśnie przez te procesy. Data odmowy współpracy z lipca 1989 r. wiąże się z sytuacją jaka zaistniała w Polsce po „Okrągłym Stole” i zachodzącej w naszym kraju transformacji politycznej. Był to okres, w którym „Tajni Współpracownicy”, czy też „Kandydaci na Tajnych Współpracowników” masowo wyrejestrowywali się i niszczyli swoje dokumenty. Ponadto osoby, którym przypisywano współpracę z SB, zwłaszcza po 2010 r., kiedy wszystkie dokumenty zostały zniszczone, występowały do sądu w celu uzyskania „sądowego certyfikatu niewinności”. Zdarzało się też, że osoby te próbowały udowodnić, iż nie współpracowały z SB wnioskując o taką decyzję do IPN. Henryk Jezierski otrzymał taką decyzję o nr 1041/OP/2019, wydaną w dniu 11 maja 2019 r., w której zaznaczono, że „nie był pracownikiem, funkcjonariuszem lub żołnierzem organów bezpieczeństwa państwa”. Jednak brakuje wyraźnego stwierdzenia, które posiadają np. osoby represjonowane, że był lub nie współpracownikiem SB. Zamieszczono tam jedynie informację, że w archiwum IPN „nie zachowały się dokumenty wytworzone przez niego lub przy jego udziale w charakterze tajnego informatora lub pomocnika przy operacyjnym zdobywaniu informacji przez organy bezpieczeństwa państwa.”

Jak twierdzi Jezierski, na podstawie aktu oskarżenia, Wicenty odnotował tylko fakt samej rejestracji dokonanej bez jego wiedzy i zgody. Owszem, został on zarejestrowany, ale nie był współpracownikiem SB.

CMWP w opinii złożonej do Sądu zaapelował o oddalenie zarzutów przeciwko red. Piotrowi Filipczykowi, twierdząc, że są bezpodstawne.

 

Fot. Maria Giedz

Miasto Sopot przeciwko TVP3 Gdańsk. Relacja z rozprawy

Od 2018 r. w Sądzie Okręgowym w Gdańsku, w XV Wydziale Cywilnym, toczy się proces przeciwko pozwanym red. Joannie Strzemiecznej-Rozen, byłej dyrektor TVP 3 Gdańsk oraz Jakubowi Świderskiemu, byłemu dziennikarzowi TVP 3 Gdańsk. Powodem jest Gmina Miasta Sopot w osobie Jacka Karnowskiego, który od 1998 r. pełni funkcję prezydenta tegoż ponad 32-tysięcznego nadmorskiego miasta. Ostatnia, dwunasta już rozprawa, trwająca ponad trzy godziny, odbyła się 28 kwietnia 2023 r. Kolejna została zapowiedziana na 19 września i wiele wskazuje na to, iż zakończy się ona odczytaniem wyroku. Sprawa jest objęta monitoringiem Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP. Jej obserwatorem  jest red. Maria Giedz.

Przedmiotem sporu jest  emisja programów nadawanych przez TVP 3 Gdańsk od października 2017 r. do maja 2018 r. Chodzi o materiały, które ukazały się w programach: „W imieniu Sopocian”, „Forum Panoramy”, „Przegląd prasy polskojęzycznej”, oraz „Pomorze samorządowe”. Te publicystyczne materiały, częściowo autorstwa Jakuba Świderskiego lub jemu przypisywane przez władze Sopotu, ukazywały etapy renowacji i zagospodarowywania obiektów potocznie nazywanych „dworcem kolejowym” wraz z terenami do niego przyległymi, które tylko w niewielkim stopniu są owym dworcem. Gmina Sopot pozwała  re. Joannę Strzemieczną – Rosen i red. Jakuba Świderskiego  za przedstawienie przez TVP3 Gdańsk, jak twierdzi, nieprawdziwych informacji dotyczących wypadków na sopockich kąpieliskach oraz popadającego w ruinę byłego szpitala przeciwgruźliczego na Stawowiu (historyczna dzielnica Sopotu), mieszczącego się w zabytkowym zespole parkowo-pałacowym, do niedawna najpiękniejszym w Sopocie (obecnie prywatna własność), a także Centrum Haffnera. Na rozprawę stawił się powód, czyli prezydent Sopotu Jacek Karnowski wraz z pełnomocnikiem pozywającego mec. Moniką Nowińską-Retkowską. Pozwaną Joannę Strzemieczną-Rozen reprezentował mec. Wenanty Plichta. Stawił się też pozwany red. Jakub Świderski.  Sprawę prowadzi Sędzia Piotr Kowalski.

Podczas rozprawy kontynuowano przesłuchanie Jacka Karnowskiego. Pierwsza część przesłuchania prezydenta odbyła się 31 maja 2022 r. Tak długa przerwa między przesłuchiwaniami wynikała z bardzo częstych wyjazdów Karnowskiego poza granice Polski
m.in. do USA, gdzie jak wyjaśniała pełnomocnik Powoda, załatwiał sprawy samorządowe. Osobą zadającą pytania był pozwany Świderski. Formułowane do Powoda pytania były bardzo szczegółowe i opierały się na wielostronicowym pozwie Gminy Sopot. Na większość z nich Prezydent odpowiadał, że nie wie, nie pamięta, oraz że odpowiedź została zawarta w pozwie. Sędzia Kowalski często zgadzał się z Powodem, czyli prezydentem Karnowskim, który prosił o pomoc Sędziego, aby Pozwany zadawał proste pytania i go nie obrażał. Prosił też, aby Sąd pouczył Pozwanego o zadawanie istotnych dla Prezydenta pytań. Kilkakrotnie do przesłuchania włączała się mec. Nowińska-Retkowska, przypominając, że proces nie dotyczy prawa prasowego, tylko chodzi o obrazę dóbr osobistych.

Red. Jakub Świderski dopytywał się, dlaczego nie otrzymał żadnego pisma informującego go o żądaniu przeprosin przez Gminę. Nikt też z Gminy nie skontaktował się z nim, aby załatwić sprawę polubownie. Karnowski tłumaczył, że pisma wysyłano na adres TVP 3, gdyż w Gminie nie znany był adres domowy Jakuba  Świderskiego, chociaż ten mieszka w Sopocie, a nawet przez kilka
lat (2002-2006) był członkiem Rady Miasta Sopot. Świderski uważał, że można było wykonać do niego telefon, bowiem obaj panowie się znają, zamiast wysyłać pisma m.in. do Rady Etyki Mediów. Na jego adres prywatny wysłano jedynie pozew i w tym przypadku Gmina nie miała problemu ze znalezieniem tego adresu. – Pozew wysłano na adres domowy, bo takie są przepisy – wyjaśniał Karnowski. Zresztą to nie on wysyłał pisma, bo – mówił – nie jestem prawnikiem. Prezydent wielokrotnie podkreślał, że każdy materiał wyemitowany w Telewizji był łamaniem prawa. Jednocześnie nie przyjmował do wiadomości, że z nie wszystkimi materiałami prasowymi Jakub Świderski miał coś wspólnego. Na przykład w „Pomorzu samorządowym” zarówno wydawcą, jak i prowadzącym, a nawet uczestnikiem były zupełnie inne osoby. Jakub Świderski nie zajmował się też Centrum Haffnera. Karnowski kilkakrotnie podkreślał, że wszystkie  wyemitowane materiały są kłamstwem i że on nie pozwoli się zastraszać, a nawet próbował odmówić odpowiadania na pytania. Wyjaśnił tylko, że audycje te miały podtekst typowo polityczny, gdyż Świderski był kandydatem na prezydenta Sopotu i nie wiadomo czy jeszcze nim nie będzie. Kiedy Pozwany zapytał, dlaczego Gmina nie pozwała do sądu wydawcy „Pomorza samorządowego”, Karnowski odpowiedział, że o tym zadecydowali prawnicy i to oni lepiej wiedzą kogo pozwać. Jakub Świderski nie mógł zrozumieć, dlaczego owi prawnicy kierowali się brakiem konsekwencji i pozywali go, za to, że w jednym programie był wydawcą, w innym prowadzącym, a w kolejnym tylko uczestnikiem? Dlaczego on ma odpowiadać za scenariusz, którego nie zrobił, za wypowiedzi ludzi podczas sondy ulicznej…?

Poruszono też kwestię umieszczenia w jednym z programów herbu miasta Sopot. Zdaniem Karnowskiego było to obraźliwe dla miasta. Tylko, że herb pojawił się w kontekście fikcyjnej postaci Al. Karnolo związanej z mafią, której jak się okazało Świderski nie wykreował i nie miał z nią nic wspólnego. W pewnym momencie prezydent Karnowski zażądał od Sędziego powstrzymania pytań. Jednocześnie sam zadał pytanie Sędziemu, jaką otrzyma karę, jeśli opuści salę. Kiedy usłyszał, że żadną, to po kilku kolejnych pytaniach i stwierdzeniu, że Wysoki Sąd nie reaguje na rzekomo kłamliwe pytania Pozwanego wyszedł z sali rozpraw.

Redaktorowi Jakubowi Świderskiemu pytania najpierw zadawał Sędzia Piotr Kowalski. Prezydent Karnowski, zanim wyszedł chciał, aby Sąd odebrał od Świderskiego przysięgę, że będzie mówić prawdę. Sędzia uznał, że nie ma takiej potrzeby. Z odpowiedzi Pozwanego wynikało, że w materiałach przez niego przygotowywanych występował jedynie w roli dziennikarza, chociaż miał świadomość, iż przed laty był konkurentem Jacka Karnowskiego, chociaż nie jest związany z żadną partią polityczną. Jego zainteresowanie Sopotem wynikało z faktu, że zna to miasto. Mówił o szpitalu, który miał powstać w Sopocie w ramach przedwyborczych obietnic Karnowskiego, ale nie powstał, gdyż władze samorządu wojewódzkiego po latach niszczenia obiektu i braku zainteresowania nim ze strony Gminy sprzedały teren wraz z budynkiem. Miasto nie wyraziło chęci jego zakupu. Co do audycji, to Jakub Świderski wyjaśniał: – W programie „W imieniu Sopocian” byłem osobą prowadzącą. W „Forum Panoramy” pełniłem rolę wydawcy i to był program na żywo. Jako wydawca dałem prowadzącemu wskazówki ogólne, ustne zalecenia. A to prowadzący decydował o rozmówcach. Natomiast w programie na żywo ludzie mówią co chcą. W „Przeglądzie prasy polskojęzycznej”, teraz nie pamiętam jakie były pytania, ale tam byłem osobą występującą.

Jakub Świderski kilka razy podkreślał, że trudno mu odnieść się do czyichś wypowiedzi sprzed lat bez ponownego obejrzenia materiału. Poruszano też kwestię utonięć w morzu ludzi, którzy wchodzą do wody np. nocą po wypiciu alkoholu. Tym tematem zajmowały się też inne media, a nawet sam Prezydent wypowiadał się na ten temat, ale to właśnie Świderski został pozwany za uwypuklenie tego problemu.

W pozwie znalazł się też konflikt o Centrum Haffnera. Świderski twierdził, że Centrum się nie zajmował i nie ma z nim nic wspólnego, jednak Gmina jest innego zdania. Najbardziej spornym tematem okazało się zagospodarowanie centrum Sopotu wokół stacji kolejowej, która została obudowana obiektem obecnie w znacznym stopniu należącym do prywatnego właściciela. Zdaniem Świderskiego część mieszkańców Sopotu uważa, że gdyby Gmina nie przekazała prywatnemu właścicielowi budynków (20 tys. m sześć.) za dwa ronda i chodnik, to mogłaby na nich zarabiać, chociażby na podziemnym parkingu. W pozwie w tym przypadku wyraźnie wyartykułowano słowo „przekazała”. Nie była to przecież darowizna tylko transakcja wymienna – budynek za owe ronda, notabene, jak twierdził red. Świderski, prowadzące do parkingu, na którym zarabia inwestor. – Czy jest to dobry interes dla miasta? – pytał Jakub Świderski. Wyjątkowo spornym było słowo „dworzec”. Budynek jest prywatny, a jedynie znajdujące się w nim pomieszczenie z kasami oraz perony i dojście do nich należy do PKP. Jednak nie jest to budynek PKP. Nikt też nie zajmował się definicją dworca. – Nieuczciwość jest w tym, że miasto winno sobie zdać sprawę jaka jest to własność. Miasto winno na tym zarabiać, a nie dokładać, wynajmując powierzchnię od prywatnego właściciela – wyjaśniał Świderski. Dodał też, że ten proces, to kolejny element zwalczania go od 2007 r. jako konkurenta Karnowskiego.

Kolejną osobą zadającą pytania Świderskiemu był mec. Plichta. Wrócił temat utonięć i to utonięć po wypiciu alkoholu. Gmina uważa, że mówienie o tym w audycjach telewizyjnych odstrasza potencjalnych kuracjuszy i wczasowiczów, którzy rezygnują z przyjazdu do Sopotu, więc jest to szkodliwe dla miasta. Mec. Plichta poruszył też temat opłaty za przeprosiny. Gmina chce, aby przeprosiny znalazły się na pierwszej stronie „Rzeczpospolitej” i to pięciokrotnie w odstępach tygodniowych, na głównej stronie internetowej TVP Gdańsk przez miesiąc, a także na portalu Onet.pl przez 72 godz. Oświadczenia te mają być opublikowane w formie ogłoszeń w wytłuszczonych ramkach formatu 17 x 15 cm czarną czcionką o wielkości nie mniejszej niż 12 mm na białym tle na koszt pozwanych. Plichta zadał pytanie, czy Pozwany wie jaki będzie koszt takiego ogłoszenia. W odpowiedzi usłyszał, że co najmniej setki tysięcy złotych, a przy obecnej inflacji, to może i miliony. Mec. Plichta dopytywał się o relacje Świderskiego z Karnowskim. – Jacek Karnowski ma kompleksy wobec mnie – odpowiedział Jakub Świderski. Poniża mnie w miejscach publicznych, krzyczy. Kiedy chciałem przeprowadzić z nim wywiad, to krzyczał „Pan jest kłamcą” i uciekł. Trzy lata temu Radio Gdańsk zorganizowało spotkanie z mieszkańcami Sopotu. Chciałem zadać pytanie na temat zagospodarowania terenu pomiędzy Ergo Areną a morzem – ma tam powstać 500 lokali mieszkalnych. Karnowski podszedł do mnie i wyszarpywał mi mikrofon – zeznawał pozwany dziennikarz.  W pozwie zarzuca się Świderskiemu, że programami telewizyjnymi odstraszył inwestorów od inwestowania w Sopocie. Jednak jak podał Świderski, programy TV nie miały na to przełożenia. Nikt z tego powodu się nie wycofał. Nawet nie miało to odzwierciedlenia w innych mass mediach. Jedynie krytyczne uwagi ukazały się na portalu Gminy Sopot. Natomiast jeśli chodzi o mieszkańców Sopotu, to jedynym ich niezadowoleniem jest to, że program nie jest kontynuowany. Plichta przypomniał też, że do pozwu został dołączony wyrok karny z 2012 r., skazujący Świderskiego za zniesławienie Karnowskiego. Świderski wyjaśnił, że nie ma to nic wspólnego z publikowanymi w Telewizji materiałami, a kara dawno się skończyła. Natomiast okazało się, że Jacek Karnowski w 2015 r. również był karany, czyli został skazany za składanie fałszywych zeznań, o czym przemilczał. Sędzia Kowalski nie pozwolił kontynuować tego tematu.

Mec. Monika Nowińska-Retkowska, pełnomocnik Gminy Sopot również miała bardzo dużo pytań do Pozwanego. Dopytywała się w jakiej kadencji był radnym? W jakich pracował komisjach? Czy przedstawiał się jako sopocki działacz społeczny? W pewnym momencie na Sali sądowej wywiązał się spór o to czy dworzec kolejowy w Sopocie jest otwarty całą dobę. Świderski twierdził, że kasy są zamykane po godz. 19, natomiast Nowińska-Retkowska uważała, że dworzec jest czynny całą dobę, gdyż nie zamyka się wejścia na perony. Po raz kolejny pojawiła się konieczność zdefiniowania słowa „dworzec”, gdyż sklepy i inne instytucje w budynku potocznie zwanym dworcem w nocy są nieczynne. Ponadto pani pełnomocnik dopytywała, skąd wzięło się określenie, że jest to dworzec prywatny, skoro część kasowa oraz perony przynależą do PKP. Pani mecenas zadawała szczegółowe pytania dotyczące konkretnych słów wypowiedzianych podczas programów telewizyjnych. Świderski odpowiadał, że nie pamięta i aby sobie przypomnieć i odnieść się do nich musi je odtworzyć. Wrócił też temat utonięć. Nowińska- Retkowska chciała dowiedzieć się, czy Świderski był świadkiem takiego wydarzenia. Okazało się, że Pozwany widział „topielca”, chłopaka w wieku ok. 20 lat w stroju imprezowym i płaczących obok niego kolegów. Pani mecenas miała dużo pytań i nie wszystkie dotyczyły programów telewizyjnych, chociaż interesowało ją, w jaki sposób dobiera się wypowiadających jako publiczność oraz osoby do sondy ulicznej. Dziwiła się, że wśród wypowiadających się nie było przedstawicieli Gminy. Świderski zripostował, że nie ma żadnego klucza przy doborze wypowiadających się na ulicy, a co do przedstawicieli Gminy, to wielokrotnie byli zapraszani, ale nigdy nie byli tym zainteresowani.

Spór wynikł również w powoływaniu się na informację zamieszczoną na mapie dotyczącą europejskiej dotacji na sopocką inwestycję. Pełnomocnik twierdzi, że była to pożyczka, a dziennikarz, że dotacja, bo taka znalazła się na mapie. Po kilku godzinach owych przesłuchań Sędzia Piotr Kowalski zakończył te słowne „przepychanki” i zarządził kontynuowanie przesłuchania Pozwanego przez pełnomocnika Gminy Sopot, ale po przeglądzie materiałów prasowych w celu przypomnienia poruszanych tematów w owych programach. Odbędzie się to na kolejnej rozprawie we wrześniu 2023 r. Zostanie też wezwany świadek Jarosław Sulewski.

Fot. Maria Giedz

Umorzona sprawa przeciwko red. Krzysztofowi Załuskiemu oskarżonemu z art 212 kk. Dziennikarz miał wsparcie CMWP SDP

17 kwietnia 2023 r. Sąd Okręgowy w Gdańsku  umorzył sprawę apelacyjną o zniesławienie z powództwa Henryka Jezierskiego,  właściciela wydawnictw motoryzacyjnych z Trójmiasta przeciwko red. Krzysztofowi Załuskiemu, dziennikarzowi oraz pisarzowi. Jest to  umorzenie warunkowe na okres jednego roku, ale nie ma mowy o skazaniu na jakąkolwiek karę trójmiejskiego dziennikarza. Zgodnie z decyzją oskarżonego dziennikarza  sprawa była objęta monitoringiem CMWP SDP  dopiero w  II instancji.   CMWP SDP  przesłało do Sądu opinię amicus curie w obronie skazanego dziennikarza 28 marca b.r. 

Sprawa toczyła się od połowy kwietnia 2021 r., po opublikowaniu 7 stycznia 2018 r. na portalu internetowym www.sdp.pl artykułu autorstwa Krzysztofa Załuskiego p.t. „Układ trójmiejski kontra repolonizacja”. Artykuł był felietonem, dotyczącym kwestii repolonizacji trójmiejskich gazet, będących ówcześnie w rękach niemieckich. Zajmował się strukturą własnościową prasy regionalnej. Znalazły się w nim dwa sformułowania dotyczące Henryka Jezierskiego, które według prywatnego oskarżyciela są nieprawdziwe, gdyż mają związek z podejrzeniem go o współpracę ze służbami bezpieczeństwa. Nazwisko Henryka Jezierskiego znalazło się tam niemal przypadkowo i nie miało znaczenia dla przedstawionego problemu. Jednak oskarżyciel prywatny, czyli Henryk Jezierski uznał, że ów tekst naruszył jego dobra osobiste. Dlatego skierował przeciwko dziennikarzowi pozew o zniesławienie w trybie art. 212 kk. Sprawę rozpatrywał  Sąd Rejonowy w Gdańsku – Południe,  II Wydział Karny, gdzie wydano nieprawomocny wyrok skazujący red. Załuskiego. Oskarżony Załuski złożył apelację do Sądu Okręgowego w Gdańsku. Od  wyroku  Sądu I instancji odwołał się także oskarżyciel.

Ponieważ sprawa toczyła się z wyłączeniem jawności, więc zgodnie z art. 364, par. 2 szczegółów  wyroku nie można podać. Wyrok nie zostanie też podany do publicznej wiadomości. Wiadomo tylko, że 17 kwietnia 2023 r. na ogłoszenie wyroku nie stawił się oskarżyciel prywatny, którym był Henryk Jezierski.

Sam wyrok składa się z kilku części. Ta najważniejsza, to że wyrok nie jest wyrokiem skazującym, bowiem jest to umorzenie warunkowe na roczny okres próbny. Jeśli red. Krzysztof Załuski zniesławiłby w publicznym materiale ponownie Henryka Jezierskiego, to sprawa powróci na wokandę. Natomiast w myśl art. 67, par. 3 kk Sąd nałożył obowiązek naprawienia szkody w formie nawiązki w wysokości 3 tys. zł, uznając, że owa kwota będzie wystarczająca jako rekompensata. Ponadto nałożył obowiązek opłaty skarbowej w wysokości 100 zł., za to uchylił koszty procesu. Co ciekawe nałożył też  opłaty na oskarżyciela Henryka Jezierskiego. Wyrok jest prawomocny.

Warto jednak przypomnieć, że do tego i kilkunastu innych procesów, w których dziennikarze zostali pozwani lub oskarżeni przez Henryka Jezierskiego nie doszłoby, gdyby Jezierski nie zechciał kandydować na członka Rady Programowej TVP Gdańsk i to niedługo po głośnej w środowisku trójmiejskim IPN-owskiej publikacji Daniela Wicentego „Weryfikacja gdańskich dziennikarzy w stanie wojennym” (wydanej przez IPN w Gdańsku w 2015 r.). Na dodatek Jezierski, ubiegając się o owe członkostwo w Radzie powołał się na rekomendacje Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy. Jednak Anna Dąbrowska, ówczesna prezes KSD, obecnie sekretarz Zarządu KSD zaprzeczyła, aby Stowarzyszenie udzieliło takiej rekomendacji Jezierskiemu – wynika to z zeznań procesu wytoczonego przez Jezierskiego innym dziennikarzom, m.in. Annie Dąbrowskiej. Wręcz uważała, że Jezierski samowolnie zgłosił swoją kandydaturę bez żadnych rekomendacji i bez wiedzy Stowarzyszenia. Oddział gdański  Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy  już wówczas był rozwiązany.  Oddział Gdański  KSD nie miał nigdy osobowości prawnej, więc  zgodnie z prawem rekomendację  mógł wydać wyłącznie Zarząd Główny KSD.

Na stronie 77  publikacji  Daniela Wicentego znajduje się zapis: „Henryk Jezierski – pracownik sekretariatu redakcji. Proponuje się pozostawić w zespole”. Do tego jest przypis nr 17: [Jezierski] „Zarejestrowany jako KTW (prawdopodobnie 27 IV 1988 r.), a następnie jako TW ps. „Jurek” przez Wydział III WUSW w Gdańsku (nr rej. 57968, nr arch. I-26134), wyrejestrowany 3 VII 1989 r. ze względu na „odmowę współpracy” (na podstawie wypisu z dziennika rejestracyjnego b. WUSW w Gdańsku; materiały nie zachowały się)”.

Na podstawie tego fragmentu publikacji IPN-u powstały materiały prasowe. Niestety tak się złożyło, że dokumenty IPN-u z lat 80. XX w. zostały zmikrofilmowane, a następnie w 2010 r. spalono je wraz z mikrofilmami, dlatego też w książce Wicentego brakuje wyraźnego potwierdzenia o współpracy Jezierskiego z SB. I rzeczywiście dzisiaj, mając do dyspozycji jedynie pustą teczkę Jezierskiego niczego nie można mu udowodnić. Jednak sprawa w Trójmieście nadal jest głośna właśnie przez te procesy. Istotnym jest również to, iż data odmowy współpracy z lipca 1989 r. wiąże się z sytuacją, jaka zaistniała w Polsce po zawarciu porozumień Okrągłego Stołu i zachodzącej w naszym kraju transformacji politycznej. Był to okres, w którym „tajni współpracownicy”, czy też „kandydaci na tajnych współpracowników”  Służby Bezpieczeństwa PRL masowo wyrejestrowywali się i niszczyli swoje dokumenty. Ponadto osoby, którym przypisywano współpracę z SB, zwłaszcza po 2010 r., kiedy wszystkie dokumenty zostały zniszczone, występowały do sądu w celu uzyskania „sądowego certyfikatu niewinności”. Zdarzało się też, że osoby te próbowały udowodnić, iż nie współpracowały z SB wnioskując o taką decyzję do IPN.

Henryk Jezierski otrzymał taką decyzję z IPN o nr 1041/OP/2019, wydaną w dniu 11 maja 2019 r., w której zaznaczono, że „nie był pracownikiem, funkcjonariuszem lub żołnierzem organów bezpieczeństwa państwa”. Jednak brakuje wyraźnego stwierdzenia, które posiadają np. osoby represjonowane, że był lub nie współpracownikiem SB. Zamieszczono tam jedynie informację, że w archiwum IPN „nie zachowały się dokumenty wytworzone przez niego lub przy jego udziale w charakterze tajnego informatora lub pomocnika przy operacyjnym zdobywaniu informacji przez organy bezpieczeństwa państwa.”

Fot. Maria Giedz

Przełożone ogłoszenie wyroku w sprawie przeciwko red. Krzysztofowi Załuskiemu z Gdańska

Mimo wcześniejszych zapowiedzi Sąd Okręgowy  w Gdańsku 13 kwietnia b.r. nie ogłosił   wyroku w sprawie przeciwko red. Krzysztofowi Załuskiemu oskarżonemu  z art. 212 kk o zniesławienie  Henryka Jezierskiego, właściciela wydawnictw motoryzacyjnych z  Trójmiasta .  Wyrok prawdopodobnie będzie ogłoszony w najbliższy poniedziałek 17 kwietnia b.r.   Sprawa jest objęta monitoringiem CMWP SDP .

W czwartek  13 kwietnia na rozprawę zgłosił się tylko oskarżony dziennikarz. Oskarżyciela prywatnego, czyli Henryka Jezierskiego nie było. Ponieważ tocząca się sprawa apelacyjna objęta jest klauzulą tajności,  nie można podać powodu przesunięcia terminu ogłoszenia wyroku. Sprawę prowadzi Sędzia Sądu Okręgowego w Gdańsku Joanna Studzienna i to ona poinformowała zainteresowanych o przesunięciu rozprawy na inny termin. Sprawa toczy się w Sądzie Okręgowym w Gdańsku, w V Wydziale Karnym Odwoławczym, objęta jest monitoringiem CMWP SDP.  Obserwatorem sprawy  w imieniu CMWP SDP jest red. Maria Giedz. CMWP SDP przesłało do Sądu swoją opinię amicus curiae występując w obronie skazanego w I instancji dziennikarza. Za jedno sporne zdanie w felietonie red. Krzysztof Załuski został skazany na 2 tysiące złotych grzywny, 7 tysięcy zł nawiązki i zwrot kosztów procesu. Od wyroku Sądu I instancji apelację złożył zarówno oskarżyciel, jak i pozwany.
Przypominamy, że Henryk Jezierski wytoczył procesy kilkunastu dziennikarzom. Wszystkie te procesy mają związek z  sformułowaniami dotyczącymi podejrzeń o współpracę Henryka Jezierskiego ze służbami bezpieczeństwa czasów PRL-u. Jednak H. Jezierskiemu nie można niczego udowodnić, gdyż nie zachowały się żadne dokumenty – wszystkie zostały zniszczone w 2010 r., a to co znajduje się w zapisie IPN-owskiej publikacji (publikacja Daniela Wicentego „Weryfikacja gdańskich dziennikarzy w stanie wojennym”, wydana przez IPN w Gdańsku w 2015 r.). nie można traktować jako dokument rozstrzygający. Warto jednak wspomnieć, że część tych procesów Henryk Jezierski przegrał i w większości są to wyroki prawomocne, obciążające prywatnego oskarżyciela, czyli Henryka Jezierskiego także kosztami procesowymi.

Więcej na ten temat TUTAJ.

Fot. Maria Giedz

Apelacja w sprawie red. Krzysztofa Załuskiego oskarżonego z art. 212 kk. Relacja z rozprawy

O tych procesach, zarówno cywilnych, jak i karnych, które jedna osoba wytacza dziennikarzom z Trójmiasta i nie tylko pisaliśmy już wiele razy. Henryk Jezierski, właściciel i redaktor naczelny wydawnictw motoryzacyjnych (jak się przedstawia)  tym razem z art. 212 kk oskarżył  dziennikarza oraz pisarza Krzysztofa Załuskiego.  Sprawa apelacyjna toczy się w Sądzie Okręgowym w Gdańsku, niestety objęta jest klauzula tajności, więc nie możemy podać jej szczegółów. Sprawa red. Załuskiego objęta jest monitoringiem CMWP SDP , Centrum wysłało do Sądu swoją opinię amicus curie w obronie dziennikarza. W pierwszej instancji za jedno sporne zdanie w felietonie red. Załuski został skazany na 2 tysiące złotych grzywny, 7 tysięcy zł nawiązki i zwrot kosztów procesu. Od wyroku Sądu I instancji apelację złożył zarówno oskarżyciel, jak i pozwany. 

3 kwietnia 2023 r. odbyło się pierwsze posiedzenie, na które zgłosił się oskarżyciel prywatny Henryk Jezierski, oskarżony Krzysztof Załuski oraz jego pełnomocnik mec. Wenanty Plichta. Sprawę prowadziła Sędzia Sądu Okręgowego w Gdańsku Joanna Studzienna. Do uczestnictwa w rozprawie, na podstawie art. 361 kpk została dopuszczona Maria Giedz – obserwator z ramienia Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP jako osoba wskazana przez oskarżonego, gdyż sprawa toczy się w trybie niejawnym. Oznacza to, że obserwator ma obowiązek zachować tajemnicę okoliczności ujawnionych na rozprawie, o czym mówi art. 362 kk.

Przyczyną oskarżenia jest opublikowany 7 stycznia 2018 r. na portalu internetowym www.sdp.pl felieton autorstwa Krzysztofa Załuskiego p.t. „Układ trójmiejski kontra repolonizacja”. Felieton dotyczył  struktury własnościowej prasy regionalnej, ale znalazły się w nim dwa sformułowania dotyczące H. Jezierskiego, które według prywatnego oskarżyciela są nieprawdziwe, gdyż mają związek z podejrzeniem go o współpracę ze służbami bezpieczeństwa. Podejrzenie o agenturalną przeszłość Jezierskiego Załuski oparł m.in. na głośnej w środowisku trójmiejskich dziennikarzy publikacji Daniela Wicentego „Weryfikacja gdańskich dziennikarzy w stanie wojennym” (wydanej przez IPN w Gdańsku w 2015 r.) Na stronie 77 owego opracowania znajduje się zapis: „Henryk Jezierski – pracownik sekretariatu redakcji. Proponuje się pozostawić w zespole”. Do tego jest przypis nr 17: [Jezierski] „Zarejestrowany jako KTW (prawdopodobnie 27 IV 1988 r.), a następnie jako TW ps. „Jurek” przez Wydział III WUSW w Gdańsku (nr rej. 57968, nr arch. I-26134), wyrejestrowany 3 VII 1989 r. ze względu na „odmowę współpracy” (na podstawie wypisu z dziennika rejestracyjnego b. WUSW w Gdańsku; materiały nie zachowały się)”. Wszystkie materiały z tamtego okresu zostały zmikrofilmowane, a następnie w 2010 r. spalono je wraz z mikrofilmami, dlatego też w książce Wicentego brakuje wyraźnego potwierdzenia o współpracy Jezierskiego z SB. I rzeczywiście dzisiaj, mając do dyspozycji jedynie pustą teczkę Jezierskiego niczego nie można mu udowodnić. Jednak sprawa w Trójmieście nadal jest głośna właśnie przez te procesy. Data odmowy współpracy z lipca 1989 r. wiąże się z sytuacją jaka zaistniała w Polsce po „Okrągłym Stole” i zachodzącej w naszym kraju transformacji politycznej. Był to okres, w którym „tajni współpracownicy”, czy też „kandydaci na tajnych współpracowników” masowo wyrejestrowywali się i niszczyli swoje dokumenty. Ponadto osoby, którym przypisywano współpracę z SB, zwłaszcza po 2010 r., kiedy wszystkie dokumenty zostały zniszczone, występowały do sądu w celu uzyskania „sądowego certyfikatu niewinności”. Zdarzało się też, że osoby te próbowały udowodnić, iż nie współpracowały z SB wnioskując o taką decyzję do IPN. Henryk Jezierski otrzymał taką decyzję z IPN o nr 1041/OP/2019, wydaną w dniu 11 maja 2019 r., w której zaznaczono, że „nie był pracownikiem, funkcjonariuszem lub żołnierzem organów bezpieczeństwa państwa”. Brakuje wyraźnego stwierdzenia, które posiadają np. osoby represjonowane, że był lub nie współpracownikiem SB. Zamieszczono tam jedynie informację, że w archiwum IPN „nie zachowały się dokumenty wytworzone przez niego lub przy jego udziale w charakterze tajnego informatora lub pomocnika przy operacyjnym zdobywaniu informacji przez organy bezpieczeństwa państwa.”

Zapewne nikt by się Jezierskim nie zajmował, gdyby on sam, już po IPN-owskiej publikacji nie zechciał kandydować na członka Rady Programowej TVP Gdańsk. Ubiegając się o członkostwo w Radzie powołał się na rekomendacje Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy. Jednak Anna Dąbrowska, ówczesna prezes KSD, obecnie sekretarz Zarządu KSD zaprzeczyła, aby Stowarzyszenie udzieliło takiej rekomendacji Jezierskiemu – wynika to z zeznań procesu wytoczonego przez Jezierskiego innym dziennikarzom, m.in. Annie Dąbrowskiej. Red. Dąbrowska uważała, że  Henryk Jezierski samowolnie zgłosił swoją kandydaturę bez żadnych rekomendacji i bez wiedzy Stowarzyszenia. Oddział gdański stowarzyszenia już wówczas był rozwiązany, ale bezsporne jest to, że Oddział Gdański KSD takiej osobowości nie posiadał, więc  zgodnie z prawem swoją rekomendację  mógł wydać wyłącznie Zarząd Główny KSD.

Rozprawa apelacyjna tak jak sprawa w I instancji odbywa się w trybie niejawnym.

Na rozprawie 3 kwietnia b.r. Henryk Jezierski  zaatakował słownie w agresywny sposób przedstawiciela CMWP przedstawiając nieistniejący zarzut dotyczący rzekomego ukrywania przez obserwatora z CMWP SDP jego związków ze Stowarzyszeniem Dziennikarzy Polskich. Zarzut jest nieistniejący, ponieważ  wysyłane standartowo przez CMWP SDP  do Sądu dokumenty zawierają szczegółowe  informacje  na ten temat oraz wszystkie dane adresowe CMWP  jako instytucji związanej z SDP.

W związku z postępowaniem odwoławczym od wyroku Sądu Rejonowego Gdańsk-Południe w Gdańsku – II Wydział Karny  w sprawie przeciwko red. Krzysztofowi Załuskiemu, Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP przesłało do Sądu  swoją opinię, działając w charakterze amicus curiae, tj. przyjaciela sądu. Dziennikarz został skazany z art. 212 kk za rzekome zniesławienie p.Henryka Jezierskiego w felietonie opublikowanym w 2018 r. i wniósł apelację od tego wyroku. CMWP SDP wspiera go w tej sprawie i apeluje o uwolnienie dziennikarza od tego zarzutu.

Więcej o sprawie TUTAJ.

Fot Maria Giedz

Błaganie o pokój za wstawiennictwem Jana Pawła II – relacja MARII GIEDZ z Drogi Krzyżowej brzegiem morza

Kłamstwa i oszczerstwa jakie pojawiły się wokół świętego Jana Pawła II wywołały ogromny sprzeciw wśród katolików i nie tylko. W rocznicę śmierci tego Wielkiego Człowieka i Polaka mają odbyć się w wielu miastach marsze protestacyjne. Gdańszczanie postanowili w nieco inny, a i zdecydowanie silniejszy sposób wyrazić swoje stanowisko. Wykorzystując okres Wielkiego Postu oraz trzeciej już edycji pasyjnego nabożeństwa Drogi Krzyżowej, odprawianego podczas ponad 3-kilometrowej wędrówki brzegiem morza, modlili się do Boga, za wstawiennictwem św. Papieża Polaka Jana Pawła II, o pokój na świecie ze szczególnym uwzględnieniem Ukrainy.

Męka Chrystusa, Jego droga cierpienia wiodąca ulicami Jerozolimy na Golgotę była drogą do Zmartwychwstania. Wedle kronikarzy miało to miejsce dwa tysiące lat temu. A potem wielu decydowało się na wędrówkę śladami Chrystusa. W dobie średniowiecza ojcowie Franciszkanie rozpropagowali ją wśród pielgrzymów. Jednak dopiero w połowie XVIII w. papież Benedykt XIV wydał specjalne Brewe i wówczas zaczęły powstawać drogi krzyżowe w różnych krajach, najpierw we Włoszech, przy kościołach parafialnych. We wnętrzach kościołów katolickich zaczęto zaznaczać XIV stacji, od skazania Jezusa na śmierć, po złożenie Jego Ciała do grobu. Powstawały nie tylko drogi krzyżowe, ale wręcz kalwarie wzorowane na tej jerozolimskiej. Owe stacje męki Pańskiej mają bogatą symbolikę, ale też są podstawą rozważań medytacyjnych. Wraz z upływem lat sposób odprawiania owego pasyjnego nabożeństwa zaczął przyjmować różne formy. Może to być tradycyjne nabożeństwo odprawiane w kościołach w każdy piątek Wielkiego Postu, wędrówka ulicami miast połączona ze wspólną modlitwą prowadzoną najczęściej przez duchownego, indywidualne i ekstremalne wędrowanie nocą od stacji do stacji z możliwością czytania albo słuchania rozważań, wykorzystując do tego nośniki cyfrowe (np. telefon komórkowy). W Trójmieście wprowadzono kolejną formę – wędrówkę brzegiem morza, a raczej plażą z ruchomymi stacjami i to nie w piątek, a w sobotnie popołudnie.

Wędrówka po piaszczystej plaży, po uginającym się pod butami piasku, momentami w ulewnym deszczu, za ciężkim drewnianym krzyżem, do niesienia którego niemal wszyscy się zgłaszali, łącznie z dziećmi, nie należy do łatwej. A jednak spora grupa wiernych z kilku gdańskich, nadmorskich parafii zdecydowała się na takie poświęcenie. 25 marca wyruszyli z kościoła p.w. śś. Apostołów Piotra i Pawła w Jelitkowie. Ich celem było dotarcie do kościoła p.w. św. Antoniego Padewskiego w Brzeźnie.

W momencie wyprowadzania z kościoła dużego, drewnianego krzyża z nieba dużymi strugami lała się woda. A jednak nikt nie zdecydował się przeczekać ulewy. Gdyż chrześcijanie, a w szczególności katolicy, wierzą, jak nauczał św. Jan Paweł II, że „człowieka nie można zrozumieć bez Chrystusa”. Wierzą, że ta „Via Dolorosa” jest tajemnicą Bożej Męki, bez której życie człowieka na ziemi nie miałoby sensu.

Stacja I – Pan Jezus na śmierć skazany

Mimo że każdy z nas musi umrzeć, boimy się śmierci, ale wiemy, że musimy ją przyjąć i zaakceptować. Jednak nie godzimy się na zabijanie miłości, poczucia godności, sprawiedliwości. Często zapominamy o nadziei, bo myślimy zwyczajnie po ludzku. A Jan Paweł II mówił: „Gdzie w świadomości osoby ludzkiej umiera Bóg, nieuchronnie następuje śmierć człowieka – obrazu Boga”. Kiedy pojawia się śmierć duchowa pojawia się ból, strach, niepewność. A przecież Jezus, który został niesprawiedliwie skazany na śmierć poprzez swoje zmartwychwstanie dał ludziom nadzieję.

Stacja II – Pan Jezus bierze krzyż na swe ramiona

„Jeżeli Krzyż zostaje przyjęty, przynosi zbawienie i pokój. Bez Boga Krzyż nas przygniata; z Bogiem daje nam odkupienie i zbawienie” – mówił Jan Paweł II. Z rozważań przypisanych do tej stacji wynika, że Jan Paweł II dźwigał krzyż przez całe swoje życie. Ale też należy dopowiedzieć, że dźwiga go i dzisiaj już po śmierci. Może to stwierdzenie jest zbyt symboliczne, chociaż szarganie Jego świętością jest niczym innym, jak pośmiertnym dźwiganiem krzyża. A przecież jeszcze za życia pokazał, że wielkość człowieka mierzy się miarą krzyża. Może dlatego do dźwigania tego drewnianego krzyża po piaszczystej plaży zgłaszali się i dorośli, i młodzież, i dzieci, księża, zakonnice…

Stacja III – Pan Jezus po raz pierwszy upada pod Krzyżem

Ktoś mógłby powiedzieć, że skoro upadł, to niech leży, ale Jezus powstaje i tak samo jest z każdym z nas. Trzeba powstawać, nie poddawać się. I znów otuchy dodaje głos Papieża: „W walce z grzechem nie jesteście sami: tylu takich jak wy walczy i dzięki łasce Bożej zwycięża!” A jak się to ma do wojny na Ukrainie? Z głośnika rozbrzmiewają słowa: „Każdy dzień wojny to walka, to trud, który wydaje się nie do uniesienia, a jednak trwa… Jezu, Ty znasz trud upadku i powstania – daj siłę walczącym o wolność i pokój i podnieś ich, gdy zrezygnowani upadają…”

Stacja IV – Pan Jezus spotyka swoją Matkę

Deszcz powoli ustaje. Zrobiło się chłodno. Morze bez fal. Kilkoro sobotnich spacerowiczów dołącza do wspólnej modlitwy. Młode małżeństwo, a właściwie kilka takich małżeństw trzyma się za ręce. Jedna z dziewczynek przytula się do własnej matki. Dziadek wędruje z wnuczką. A dla Jana Pawła II fundamentem była miłość do Jezusa i Jego Matki. Można powiedzieć, że to abstrakcja, a jednak całkowicie, czyli swoje życie i sprawy Kościoła oddał w ręce Jezusa, a Maryi nieustannie powtarzał: jestem cały Twój – „Totus Tuus”. Mówił też: „Aby ujrzeć Jezusa należy przede wszystkim pozwolić, aby to On na nas patrzył”. Dziwne te słowa, ale chrześcijanie wierzą, że to Jezusa spojrzenie leczy każdą słabość, dodaje sił.

Stacja V- Szymon z Cyreny pomaga nieść Krzyż Jezusowi

Niesienie pomocy potrzebującym to piękna sprawa. Szymon z Cyreny był do tego przymuszony, bo takie były wówczas czasy. Dzisiaj, przynajmniej teoretycznie, nikt nikogo do niczego nie zmusza, bo każdy jest wolnym człowiekiem. Jan Paweł II zastanawiał się, czy ten wolny człowiek „może powiedzieć Bogu: nie. Może powiedzieć Chrystusowi: nie. Czy wolno? I w imię czego »wolno«? Jaki argument rozumu, jaką wartość woli i serca można przedłożyć sobie samemu i bliźnim, i rodakom, i narodowi, Europie i światu, ażeby odrzucić, ażeby powiedzieć »nie« temu czym wszyscy żyliśmy przez ponad tysiąc lat?! Temu, co stworzyło podstawę naszej tożsamości i zawsze ją stanowiło”. W obliczu okrutnej wojny za wschodnią granicą Polacy otworzyli własne domy i serca; bez przymusu zajęli się pomocą. Chcą być blisko cierpiących.

Stacja VI – Weronika ociera twarz Panu Jezusowi

Odważna kobieta, potrafiła działać. Może być przykładem dla wielu młodych ludzi, podpowiadać im, jak działać, jak szukać oblicza Boga w drugim człowieku. A przecież czasem wystarczy prosty gest. Jan Paweł II podczas jednego z kazań powiedział: „Ludzkość ma naglącą potrzebę świadectwa młodych, wolnych i odważnych, którzy ośmielą się pójść pod prąd i głosić z mocą wiarę w Boga, Pana i Zbawcę. Misja ta nie jest łatwa. Staje się wręcz niemożliwa, jeśli liczy się tylko na samych siebie. Lecz to, »co niemożliwe jest u ludzi, możliwe jest u Boga«.”

Stacja VII – Pan Jezus po raz drugi upada pod Krzyżem

Kolejny upadek i kolejne powstanie to walka z samym sobą, pokonywanie własnej słabości. Ale to również szansa na spotkanie z Miłosiernym Ojcem. Jan Paweł II prosił, a Jego słowa brzmią jak testament: „Zaproście Go (Boga) do Waszych serc, do Waszych rodzin. Niech będzie pierwszym Gościem Waszych radości i trosk. Co dnia Go zapraszajcie, co dnia Go zapraszajcie razem z Maryją pod dach Waszego domu.” Wojna jest okrutna, ale to podniesienie się Jezusa z kolejnego upadku dodaje siły i wiary tym, których przygniata ciężar wojny.

Stacja VIII – Pan Jezus pociesza płaczące niewiasty

Płacz kobiet to przejmujący obraz, ale Jezus nie potrzebuje tych łez. Liczy na współpracę, wiarę i świadectwo o Nim. W dyskusji z niewiastami przypomina o ważnej roli matek wychowujących swoje potomstwo. A Święty Polak tak to ujął: „Macierzyństwo może być źródłem wielkiej radości, ale może także stać się źródłem cierpień, a niekiedy wielkich zawodów. Wówczas miłość staje się próbą, czasem heroiczną, która wiele kosztuje macierzyńskie serce kobiety”.

Stacja IX – Pan Jezus po raz trzeci upada pod Krzyżem

Trzy razy upaść, to dużo, a jednak trzeba wstać, nie poddawać się. Jezus podnosząc się po raz trzeci pokazał, że miłość jest silniejsza od grzechu, że to miłość zwycięża. O tej sile miłości, zwycięstwie dobra nad złem mówił Jan Paweł II: „Człowiek nie może żyć bez miłości. Człowiek pozostaje dla siebie istotą niezrozumiałą, jego życie pozbawione jest sensu, jeśli nie objawi mu się Miłość, jeśli nie spotka się z Miłością”.

Przy tej stacji tekst rozważania nawiązuje do odwagi, miłości do ojczyzny, siły do walki, ale i nadziei na zakończenie wojny.

Stacja X – Pan Jezus z szat obnażony

Jezus, mimo że był wyszydzany, obdarty z szat, opuszczony, nie przestał być Bogiem. Do dziś jest Królem. I tu nasuwa się skojarzenie z obecną antypapieską, a przede wszystkim antykościelną „modą”. Jan Paweł II nigdy nie przestanie być Świętym, mimo że w imię fałszywie rozumianej wolności i tolerancji został zmieszany z błotem. Jakże adekwatne są Jego słowa do obecnej sytuacji: „Jesteście synami Bożymi: bądźcie z tego dumni! Nie popadajcie w przeciętność, nie ulegajcie dyktatom zmieniającej się mody, która narzuca styl życia niezgodny z chrześcijańskimi ideałami (…) Chrystus wzywa was do rzeczy wielkich. Nie sprawcie Mu zawodu.”

Stacja XI – Pan Jezus przybity do Krzyża

Wydawało się, że na przybiciu Jezusa do krzyża wszystko się skończy. A tu niespodzianka, jak ta burza, która rozpętała się nad brzegiem morza i nagle ucichła. Po obfitym deszczu wyjrzało słońce i osuszyło zmokniętych oraz ogrzało zziębniętych ludzi. A Jan Paweł II mówił: „Mocna wiara, z której rodzi się nadzieja, cnota tak bardzo dziś potrzebna, uwalnia człowieka od lęku i daje mu siłę duchową do przetrwania wszystkich burz życiowych”. Także prosił: »Nie lękajcie się Chrystusa! Zaufajcie Mu do końca! On jedyny ma słowa życia wiecznego«, Chrystus nigdy nie zawodzi!” I nie zawiódł. Ta kapryśna i nieprzychylna modlącym się pogoda nie wpłynęła na pogorszenie się stanu zdrowia uczestników owego nabożeństwa.

Stacja XII – Pan Jezus na Krzyżu umiera

Droga Krzyżowa jest charakterystycznym nabożeństwem dla Wielkiego Postu, 40-dniowego (liczy się bez niedziel) okresu poprzedzającego Święto Wielkiej Nocy, czyli Zmartwychwstania Pańskiego. Odprawia się ją w piątki. Jan Paweł II w Wielkim Poście odprawiał Drogę Krzyżową codziennie, a przez cały rok w każdy piątek. Siostra Wanda Boniszewska, polska mistyczka i stygmatyczka, której proces beatyfikacyjny właśnie się rozpoczął, to cierpienie Chrystusa przeżywała co tydzień przez prawie całe swoje życie.

Jezus umarł za każdego człowieka. Św. Jan Paweł II adorował Go w ostatniej swojej drodze krzyżowej. Podczas każdej wojny śmierć jest codziennością, ale Jezus właśnie przez to umieranie na krzyżu przygarnia wszystkich, którzy stracili życie na wojnie i chce być pocieszeniem dla tych, którzy opłakują bliskich.

Stacja XIII – Pan Jezus zdjęty z Krzyża i złożony na ręce Swej Matki

To już nie Madonna z Dzieciątkiem, a słynna pieta – Chrystus jako dorosły, ale martwy Człowiek ułożony na kolanach własnej Matki. Niezwykłe zjednoczenie Matki z Synem. Jan Paweł II zapewniał, że każdy może dostąpić takiego zjednoczenia z Jezusem: „Chrystus jest jedynym rozmówcą, któremu możecie zaufać, któremu możecie stawiać pytania najistotniejsze, dotyczące wartości i sensu życia: nie tylko życia w zdrowiu i szczęściu, ale także życia pełnego cierpienia, naznaczonego upośledzeniem fizycznym lub trudną sytuacją rodzinną czy społeczną. (…) Chrystus jest jedynym kompetentnym rozmówcą także wtedy, gdy stawiacie dramatyczne pytania, dlaczego giną niewinni ludzie, gdy słowa nie wystarczają, by wyrazić ból i cierpienie. Pytajcie Go i słuchajcie!” Wanda Boniszewska rozmawiała z Jezusem codziennie, a Jego odpowiedzi zapisywała w swoim dzienniczku. Są prawdziwe!

Stacja XIV – Pan Jezus do grobu złożony

Niektóre, te trwałe drogi krzyżowe, czy raczej kalwarie, kończą się wyobrażeniem Chrystusa Zmartwychwstałego, czego przykładem jest Kalwaria Podlaska w Serpelicach poświęcona umęczonym unitom. Bo rzeczywiście Jezus został złożony do grobu, ale po trzech dniach zmartwychwstał i ukazał się światu. O tym wyjątkowym wydarzeniu Jan Paweł II powiedział:
„Chrystus prawdziwie zmartwychwstał i przynosi wszystkim pokój! (…) Pokój, dar Chrystusa zmartwychwstałego, jest głęboki i pełny, niesie pojednanie człowieka z Bogiem, ze sobą samym i z całym stworzeniem.”

I tu pojawia się pytanie do każdego z nas: czy w to wierzymy? Czy w ciemnościach grobu dostrzegamy światło nadziei? Św. Jan Paweł II to najwierniejszy Sługa Pana i tak mówił: „Wiara i rozum to dwa skrzydła, na których duch ludzki unosi się ku kontemplacji prawdy. (…) „Wierzyć, znaczy widzieć rzeczy, tak jak widzi je Bóg, mieć udział w Bożej wizji świata i człowieka.”

Z mikrofonu płyną ostatnie słowa modlitwy: „Jezu, przyjmij wszystkich oddających życie w obronie wolności, niech ich ofiara będzie zasiewem zwycięstwa i daj pokój na całym świecie.”

***

Tego samego dnia (25 marca 2023 r.), w kaszubskiej wsi Kielno, odległej niecałe 30 km od gdańskiej plaży, odbyła się jeszcze inna modlitwa. Stała się sprzeciwem na wymyślone, szydercze, upokarzające oskarżenia polskiego świętego Jana Pawła II. Była demonstracją kilkuset osób, uczestników rozpoczynającego się właśnie XV Pomorskiego Festiwalu Pieśni Wielkopostnych. Członkowie 18 chórów z całej Polski wraz z „publicznością” zgromadzili się na wspólnej modlitwie pod pomnikiem Jana Pawła II usytuowanym nieopodal wejścia do parafialnego kościoła p.w. św. Wojciecha w Kielnie. Na stojącym obok maszcie podniesiono papieską flagę ufundowaną przez pomorskiego wojewodę. Złożono ogromny wieniec, a także zapalono znicz. Modlitwę poprowadził arcybiskup gdański. A potem, gromkim głosem wydobywającym się z gardeł kilkuset osób zaśpiewano Barkę, najbardziej znaną pieśń z papieskich – Jana Pawła II pielgrzymek po całym świecie. Dźwięki tej pieśni rozchodziły się po okolicznych polach, niosły się przez jezioro, podkreślając, że tu na Kaszubach nikt nie pozwoli, aby poniżano Papieża Polaka – Świętego Jana Pawła II.

 

Fot. Maria Giedz

Duma, tradycja i św. Jan Paweł II – relacja MARII GIEDZ z Dnia Jedności Kaszubów

To była ogromna manifestacja jedności Kaszubów, których tożsamość oparta jest na wierze w Boga i wielkim szacunku oraz miłości do świętego Jana Pawła II.

W dniu św. Józefa, patrona rodzin, na terenie gminnej wsi Gniewino w powiecie wejherowskim obyło się, jak co roku (od 2004 r. w różnych miejscowościach), wielkie święto Kaszubów, czyli Dzień Jedności Kaszubów. Obchodzi się je na pamiątkę pisemnej wzmianki o Kaszubach zawartej w bulli papieża Grzegorza IX z dnia 19 marca 1238 r., w której to papież nazwał księcia szczecińskiego Bogusława I „księciem Kaszub” (dux Cassubie). Notabene ów książę, który zmarł w 1187 r., a więc przed wydaniem owej bulli, podarował ok. 1181 r. dobra pod Stargardem zakonowi Joannitów. Papieska bulla jest potwierdzeniem tej darowizny. A co do Kaszubów to przed wiekami zamieszkiwali tereny dzisiejszego Pomorza Zachodniego i nawet byli książętami, czego dowodem są m.in. napisy na ich trumnach, również w archikatedrze oliwskiej. Zresztą, wbrew powszechnie promowanej wiedzy dzisiejsze Niemcy wschodnie to ziemie słowiańskie. Plemiona germańskie dotarły tam znacznie później. Badania archeologiczne, o czym się nie mówi, udowadniają, że takie miasta, jak Lubeka, a nawet przedmieścia obecnego Berlina zostały założone przez ludność słowiańską, ale to inna historia.

Teoretycznie owe święto było uroczystością świecką, gdyż Kaszubi z różnych stron Pomorza przyjechali, aby się spotkać, wspólnie pograć na akordeonach – akordeonistów było 161, pośpiewać, zaprezentować się w swoich strojach, pokazać, ale i sprzedać własne wyroby, jak haftowane serwetki, gliniane garnki, regionalne stroje, tabakę i tabakiery, najróżniejsze potrawy, własne wydawnictwa i wiele innych…

A jednak, nie to jest istotą owych spotkań. Istotą jest to co ma się w sercu, kaszubskość, dumę z przynależności do jednej, wielkiej rodziny Kaszubów i to niezależnie od tego czy mieszka się nad morzem, nad jeziorami, w lasach… Większość kaszubskich uroczystości rozpoczyna się mszą świętą i to koncelebrowaną przez kilku duchownych, zazwyczaj sprawowaną w języku kaszubskim. Chociaż część modlitw odmawia się po polsku, bo Kaszubi to Polacy, jak mówił Antoni Abraham, żyjący w latach 1868-1923, pisarz i działacz społeczny nazywany „królem Kaszubów”. To on tłumaczył Kaszubom, że mają trwać przy polskości, bo tylko wówczas będą Kaszubami. A tak przy okazji Rok 2023 został ogłoszony Rokiem Antoniego Abrahama, gdyż 23 czerwca przypadnie setna rocznica jego śmierci.

W przypadku mszy św. w kościele gniewińskim koncelebrze przewodniczył ks. dr Marian Miotk, proboszcz miejscowej parafii. W wygłoszonym kazaniu po kaszubsku, a jest to język, który bardzo przypomina staropolski z czasów Mikołaja Reja czy Jana Kochanowskiego, duchowny mówił o jedności, o byciu razem, o wspólnej, tworzonej przez Kaszubów rodzinie, której patronem jest właśnie św. Józef. Wspomniał też o kaszubskiej pielgrzymce do Ziemi Świętej w 2000 r., która stała się jednym z czynników zlepiających tę grupę. Podkreślał, że elementem jednoczącym jest język, kultura, tradycja, ale fundamentem tego wszystkiego jest wiara w Boga. Tę jedność należy budować na autentycznej wierze, na Chrystusie, który jest Prawdą. „Europa – mówił duchowny – odchodzi od swoich chrześcijańskich korzeni, a to prowadzi do zagłady”. Przyrównał brak wiary i wynikające z tego podziały w społeczeństwach do sytuacji Żydów w Jerozolimie, opisanej we fragmencie Ewangelii św. Jana czytanym w kościołach w niedzielę 19 marca, a mówiącym o uzdrowieniu niewidomego od urodzenia. „Brak wiary tworzy podziały. Jeśli człowiek rozmija się z prawdą, lekceważy ją, to konsekwencje takiej decyzji mogą być tragiczne. Odrzucenie Boga źle się kończy. Fałsz jest zły”. Dodał też, że Kaszubi winni budować życie na spuściźnie nauki Jana Pawła II.

Postać św. Jana Pawła II przewijała się w wypowiedziach kilku mówców, którzy nawiązywali do wypowiedzi Papieża z 1987 r., kiedy to podczas mszy św. odprawianej na Skwerze Kościuszki w Gdyni Jan Paweł II zwrócił się do Kaszubów takimi słowami: „Drodzy bracia i siostry Kaszubi strzeżcie tych wartości i tego dziedzictwa, które stanowi o waszej tożsamości”. Natomiast w Sopocie w 1999 r., gdy z Półwyspu Helskiego do Sopotu przypłynęła ogromna pielgrzymka kaszubskich łodzi i kutrów rybackich Papież powiedział: „Pozdrawiam lud kaszubski, odwiecznych gospodarczy tej pomorskiej ziemi. Pragnę zachęcić was byście nadal strzegli swojej tożsamości poprzez podtrzymywanie więzów rodzinnych pogłębianie znajomości swojego języka i przekazywanie swojej bogatej tradycji młodemu pokoleniu”.

Kaszubi, którzy od zawsze trwali przy wierze katolickiej, ale i przy polskości, poniżani przez pruskich zaborców, masowo mordowani przez Niemców w czasie II wojny światowej, a w czasach PRL-u spychani na margines, nazywani Niemcami, ludźmi z czarnym podniebieniem, obywatelami drugiej kategorii, odpychani od wyższych stanowisk, właśnie dzięki polskiemu Papieżowi odkryli, że ich kaszubskość to siła.

Dzień Jedności Kaszubów był więc manifestacją dumy i przywiązania do tradycji. Nie obyło się oczywiście bez dużego transparentu z czarnym napisem na żółtym tle, a więc w barwach kaszubskich „Wiedno Jan Paweł II”, co oznacza: zawsze, stale Jan Paweł II. Niektórzy byli przygotowani i demonstracyjnie machali obrazkami z podobizną Papieża Polaka.

Atrakcji tego dnia było wiele: występy folklorystycznych zespołów, dyskusje literackie, teatrzyk dla dzieci z opowieściami o stolemach, o królewiance i zapadniętym (zapadłym) zamku. Podsumowaniem stała się projekcja niezwykłego filmu „Jutro będzie padać”, zrealizowanego przez Fundację Aby Chciało Się Chcieć według scenariusza i reżyserii Sebastiana Hermano Karaśkiewicza. Film w formie sfabularyzowanej opowiada historię z lat 30. – 40. XX w. na przykładzie rodziny kaszubskich gburów (gbur to zamożny gospodarz) i ich niemiecko-polskich sąsiadów. Są tam przedstawione skomplikowane dzieje Pomorza, niezrozumiałe przez mieszkańców innych części Polski, trudne wybory, o których nie można powiedzieć, że były dobre, albo złe. Podejmowano je, aby trwać, aby zachować swoją tożsamość, ale to one wywarły piętno na kolejnych pokoleniach.

Znakomita gra Katarzyny Kiedrowskiej-Zagozdon, na co dzień nauczycielki języków: kaszubskiego, polskiego i niemieckiego oraz przewodnika po Kaszubach, odtwórczyni głównej roli, matki dwóch synów, jakże różnych, a zakochanych w jednej kobiecie Polko-Niemce, wprowadza w niezwykłą atmosferę tamtych czasów, tej wielokulturowości, wielojęzyczności trudnej do zrozumienia. „Witro będzie regnen” – taki winien być prawdziwy tytuł filmu, który pomaga w znalezieniu odpowiedzi na pytanie: kim są Kaszubi i dlaczego „trzymają z Bogiem”.

 

Fot. Maria Giedz

Relacja z rozprawy red. Piotra Filipczyka z portalu wPolityce.pl pozwanego z art. 212 kk

10 stycznia 2023 r. w Sądzie Rejonowym w Gdyni, w II Wydziale Karnym odbyło się czwarte już posiedzenie przeciwko Piotrowi Filipczykowi, dziennikarzowi z portalu wPolityce.pl. Prywatnym oskarżycielem jest Henryk Jezierski, właściciel wydawnictw motoryzacyjnych z Trójmiasta, podejrzewany o współpracę z SB i  który każdego, kto cokolwiek pisze na ten temat, oskarża o zniesławienie.  Henryk Jezierski procesuje się (lub procesował ) z co najmniej siedmioma trójmiejskimi dziennikarzami. W przypadku red. Filipczyka przyczyną oskarżenia jest opublikowany na portalu www.wpolityce.pl w dniu 29 stycznia 2019 r. tekst zatytułowany „Teczkowy skandal w Gdańsku? Sprawę zbada policja. Radni PiS dostali maile, że jeden z nich miał współpracować z SB”. Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP objęło niniejszy proces monitoringiem. Postępowanie toczy się w trybie niejawnym, czyli z wyłączeniem jawności, dlatego prezentowanie szczegółu owego procesu nie jest możliwe.

Sprawę prowadzi sędzia Joanna Biernacka. W rozprawie uczestniczyli: Henryk Jezierski, Piotr Filipczyk oraz jego pełnomocnik mec. Robert Małecki, a także Maria Giedz, obserwator z ramienia CMWP. Pojawiło się też dwóch świadków. Ich nazwiska znalazły się ma wokandzie wywieszonej przed salą rozpraw.

W przeciwieństwie do większości procesów, kiedy to Jezierski pozywa lub oskarża wybrzeżowych dziennikarzy, notabene nie tylko, gdyż procesował się również m.in. z Krzysztofem Skowrońskim, prezesem SDP, materiał prasowy autorstwa red.Filipczyka wiąże się z konfliktem Henryka Jezierskiego z gdańskim radnym PiS Waldemarem Jaroszewiczem. Najbardziej kontrowersyjnym fragmentem artykułu była informacja o mailach rozesłanych do gdańskich radnych na temat rzekomej współpracy Jaroszewicza z komunistycznymi służbami. Filipczyk napisał: „Nadawcą wiadomości, która krąży także po redakcjach, był Henryk Jezierski, znany m.in. z antysemickich publikacji dziennikarz sam jakiś czas temu zdemaskowany jako tajny współpracownik SB. Jezierski miał grozić Jaroszewiczowi, że nagłośni sprawę, jeśli ten nie złoży mandatu. – Zgłosiłem już na policję próbę szantażu i oszczerstwo – mówi nam Jaroszewicz. I dodaje, że, aby rozwiać wszelkie wątpliwości, podda się autolustracji.”

Spór pomiędzy Jezierskim, a Jaroszewiczem został zamknięty prawomocnym wyrokiem na niekorzyść Jezierskiego. Jednak na tym nie zakończyły się procesy. Zawarty w tekście Filipczyka zwrot „zdemaskowany jako tajny współpracownik SB”, określający Jezierskiego jest dziś przyczyną kłopotów dziennikarza,  mimo że artykuł ukazał się po publikacji książki Daniela Wicentego: „Weryfikacja gdańskich dziennikarzy w stanie wojennym”, wydanej przez IPN w Gdańsku w 2015 r. Na stronie 77 tego opracowania czytamy: „Henryk Jezierski – pracownik sekretariatu redakcji. Proponuje się pozostawić w zespole”. Do tego jest przypis nr 17: [Jezierski] „Zarejestrowany jako KTW (prawdopodobnie 27 IV 1988 r.), a następnie jako TW ps. „Jurek” przez Wydział III WUSW w Gdańsku (nr rej. 57968, nr arch. I-26134), wyrejestrowany 3 VII 1989 r. ze względu na „odmowę współpracy” (na podstawie wypisu z dziennika rejestracyjnego b. WUSW w Gdańsku; materiały nie zachowały się)”. Wszystkie materiały z tamtego okresu zostały zmikrofilmowane, a następnie w 2010 r. spalono je wraz z mikrofilmami, dlatego też w książce Wicentego brakuje wyraźnego potwierdzenia o współpracy Jezierskiego z SB. I rzeczywiście dzisiaj, mając do dyspozycji jedynie pustą teczkę Jezierskiego niczego nie można mu udowodnić. Jednak sprawa w Trójmieście nadal jest głośna właśnie przez te procesy. Zapewne nikt by się Henrykiem Jezierskim nie zajmował, gdyby on sam, już po IPN-owskiej publikacji nie zechciał kandydować na członka Rady Programowej TVP Gdańsk.

Kolejny termin rozprawy Sąd wyznaczył na 2 marca 2023 r.

 

Fot. Maria Giedz

Odroczenie bez terminu. Sopot kontra TVP 3 Gdańsk. Relacja z rozprawy obserwatora CMWP SDP

6 grudnia 2022 r. w Sądzie Okręgowym w Gdańsku, w XV Wydziale Cywilnym, odbyła się kolejna rozprawa z powództwa prezydenta Sopotu Jacka Karnowskiego przeciwko dziennikarzowi  TVP 3 Gdańsk Jakubowi Świderskiemu i redaktor Joannie Strzemiecznej – Rozen, dyrektor TVP3 Gdańsk  Proces toczy się od 2018 r. i zapewne jeszcze długo potrwa gdyż powód, czyli Gmina Miasta Sopot w osobie Jacka Karnowskiego, prezydenta tego 35-tysięcznego nadmorskiego miasta regularnie wnioskuje o odroczenie rozprawy z powodu licznych zajęć służbowych. 6 grudnia ponownie nie udało się Sadowi przesłuchać Jacka Karnowskiego. CMWP SDP  wspiera dziennikarzy w tym procesie i jest jego obserwatorem. 

Prezydent Jacek Karnowski miał być złożyć zeznania uzupełniające i odpowiedzieć na pytania pozwanego  red. Jakuba Świderskiego. Nie było to możliwe z powodu jego wyjazdu do Stanów Zjednoczonych. Prowadzący sprawę Sędzia Piotr Kowalski zaproponował mec. Monice Nowińskiej-Retkowskiej, pełnomocnikowi powódki, czyli Gminy Miasta Sopot, aby w ciągu siedmiu dni podała kilka terminów dogodnych dla prezydenta Karnowskiego, tak aby mógł stawić się w sądzie i złożyć zeznania.

Przedmiotem sporu są wyemitowane w 2017 r. w TVP3 Gdańsk materiały publicystyczne, autorstwa Jakuba Świderskiego i materiały przypisywane Świderskiemu przez władze Sopotu. ukazujące etapy renowacji i zagospodarowywania dworca kolejowego w Sopocie wraz z terenami do niego przyległymi. Gmina Sopot pozwała również te same osoby za przedstawienie przez TVP3 Gdańsk, jak twierdzi, nieprawdziwych informacji dotyczących wypadków na sopockich kąpieliskach oraz popadającego w ruinę byłego szpitala na Stawowiu (historyczna dzielnica Sopotu), mieszczącego się w zabytkowym zespole parkowo-pałacowym, do niedawna najpiękniejszym w Sopocie.

W październiku 2019 r. Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP objęło niniejszą sprawę monitoringiem pod kątem przestrzegania praw człowieka i obywatela, gdyż w ocenie CMWP SDP zachodzi zagrożenie naruszenia praw redaktor Strzemiecznej – Rozen a także redaktora Świderskiego w zakresie wolności słowa i prasy. Obserwatorem CMWP SDP w tym procesie jest Maria Giedz.

Na rozprawę stawiła się mec. Monika Nowińskia-Retkowska, pełnomocnik pozywającego, czyli Jacka Karnowskiego. Pozwaną Joannę Strzemieczną-Rozen reprezentował mec. Wenanty Plichta. Stawił się też pozwany Jakub Świderski. Teoretycznie można było zmienić kolejność przesłuchań, co zaproponował sędzia Kowalski, zwłaszcza że na poprzedniej rozprawie przed zeznaniami Powoda zeznawała dyrektor gdańskiej telewizji Joanna Strzemieczna-Rozen. Jednak Świderski, autor publikacji nie zgodził się, gdyż, jak argumentował, jego zeznanie Karnowski mógłby wykorzystać przeciwko niemu. – Nie widzę powodu, dla którego miałbym ułatwić prezydentowi Karnowskiemu odpowiadanie na moje pytania – mówił Świderski.

Zazwyczaj najpierw zeznaje powód, bo to on składa pozew do sądu, a dopiero potem pozwani. Przy okazji Świderski zastanawiał się, jakie obowiązki służbowe ma w USA prezydent małego polskiego miasta (Sopot liczy ok. 35 tysięcy mieszkańców) ? Jego zdaniem Karnowski zarezerwował bilet do Ameryki miesiąc po wyznaczonym przez Sąd terminie rozprawy. Mec. Nowińska-Retkowska broniąc swojego pracodawcy stwierdziła, że „nie jesteśmy w telewizji”, a przypisywanie Karnowskiemu tchórzostwa jest absurdem. Domagała się też, aby nie odkładać przesłuchania Świderskiego. Podkreślała, że prezydent pełni funkcje publiczne i jest zajęty.

Obserwator CMWP, uczestnicząc w rozprawach od 2019 r. po raz pierwszy w dniu 31 maja 2022 r. odnotował stawienie się na rozprawę Jacka Karnowskiego. Z opowieści pozwanych wynika, że prezydent Karnowski unika konfrontacji z pozwanymi. Ponoć już na pierwszej rozprawie pojawił się przed salą rozpraw, udzielając wywiadów licznie zgromadzonym dziennikarzom, ale na salę rozpraw nie wszedł. Obserwator CMWP nie może tego potwierdzić. Niemniej, od poprzedniej rozprawy z dnia 31 maja b.r. termin wyznaczony na 6 grudnia b.r. był już kolejnym terminem zmienionym przez prezydenta Karnowskiego. Poprzednia rozprawa miała się odbyć 27 września b.r., ale została przełożona przez Karnowskiego właśnie na 6 grudnia. Mec. Plichta poparł wniosek pozwanego Świderskiego. Natomiast pełnomocnik Karnowskiego stwierdziła, że: – jest to działanie niezgodne z zasadą równości.Zdaniem Świderskiego Jacek Karnowski miał złożyć zeznania pod koniec 2020 r., ale tego nie zrobił, bo nie uczestniczył w rozprawach, chociaż mimo pandemii rozprawy odbywały się on-line.

Sędzia Kozłowski zaproponował, aby kolejny termin rozprawy wyznaczyć na podstawie propozycji prezydenta Karnowskiego. W ciągu 7 dni mec. Nowińska-Retkowska ma podać kilka terminów dogodnych dla Jacka Karnowskiego, tak aby mógł on przybyć do Sądu. Pozwany Jakub Świderski poprosił o możliwość skonsultowania tych terminów, gdyż, będąc dziennikarzem również jest osobą publiczną i ma liczne obowiązki zawodowe, ale z nim Sąd nie ustala terminów rozpraw.

Jakub Świderski wniósł też o przesłuchanie podczas rozprawy świadka Jarosława Sulewskiego, który złożył tylko zeznania na piśmie. Argumentował tym, że są one w sprzeczności z zeznaniami innych świadków. W tym momencie pełnomocnik Karnowskiego wniosła o przesłuchanie kolejnego świadka Małgorzaty Tarasewicz i na tym rozprawa się zakonczyła. Na razie kolejny jej termin nie jest znany.

Bydgoszcz. Składanie kwiatów pod obeliskiem upamiętniającym utworzenie WOI na skwerze u zbiegu ulic Dwernickiego i Sułkowskiego Fot. M. Giedz

WOI – to obóz internowania, a nie wojsko. Relacja MARII GIEDZ

W tym roku 5 listopada minęła 40. rocznica utworzenia Wojskowych Obozów Internowania. Z tej okazji odbyły się w Bydgoszczy, Chełmnie i Budowie k. Złocieńca ogólnopolskie obchody upamiętniające to smutne wydarzenie.

Właśnie tego 5 listopada, ale 1982 r. 1711 osób – działaczy antykomunistycznej opozycji otrzymało wezwania do wojska. Niby nic takiego, przecież każdy mężczyzna powinien służyć w armii. Wezwania otrzymali zarówno rezerwiści, jak i poborowi, tylko że wśród nich były osoby z kategorią D, po świeżo przebytych zawałach serca, w opaskach gipsowych na złamanych kończynach, czy uszkodzonym kręgosłupie, a nawet człowiek bez ręki. Niektórzy dopiero co wrócili z kilkumiesięcznego pobytu w ośrodkach internowania. Ledwie udało im się przywitać z rodziną i wykąpać, a już musieli stawić się w jednostce i to nie swojej. Jednak rozkaz, to rozkaz. Powołano ich na ćwiczenia wojskowe: rezerwistów na trzy miesiące, poborowych do zasadniczej służby na dwa lata. Umieszczono w 13 obozach rozlokowanych w całej Polsce. Jak się okazało nie była służba, lecz niewola. Mundury wojskowe zamieniono im na więzienne drelichy, a karabiny na łopaty i kilofy. Większość z nich ani razu nie miała kontaktu z bronią, a ćwiczenia polegały na kopaniu dołów i ich zasypywaniu, rąbaniu drewna, którym nie wolno było palić w piecyku, aby się ogrzać, budowaniu i rozbieraniu mostu pontonowego, czy wysłuchiwaniu pogadanek o wyższości komunizmu nad marnością życia codziennego. Nazywano ich kryminalistami, gwałcicielami, „niebieskimi ptakami”. Wśród nich byli zarówno prości robotnicy, jak i ludzie wykształceni, drukarze, a nawet dziennikarze.

Jan Raczycki, prezes Stowarzyszenia Osób Represjonowanych w PRL Przymierze w Bydgoszczy. Fot. Maria Giedz

W Bydgoszczy, przy zbiegu ulic Dwernickiego i Sułkowskiego, na skwerze o komunistycznej nazwie: Pomorskiego Okręgu Wojskowego, nadanej w 2016 r., czyli w wolnej Polsce, od 2018 r. znajduje się granitowy obelisk. Jest poświęcony działaczom i sympatykom NSZZ „Solidarność”, których pozbawiono wolności, odizolowano i represjonowano w ciężkich warunkach pod pozorem trzymiesięcznych ćwiczeń oraz zasadniczej służby wojskowej w Wojskowych Obozach Internowania. Jak podaje napis na obelisku, owe „rzekome szkolenia miały na celu odizolowanie i represjonowanie w ciężkich warunkach działaczy „Solidarności”. I właśnie przy tym obelisku rozpoczęły się ogólnopolskie obchody upamiętniające 40. rocznicę utworzenia WOI. Były kwiaty, wojskowe werble i niezawodna trąbka, a potem krótkie przemówienia ważnych osób. Dwa utkwiły mi w pamięci: Tadeusza Antkowiaka, przewodniczącego Stowarzyszenia Osób Internowanych „Chełminiacy 1982”, który podkreślał, jak wiele zależy od nauczycieli i kształcenia młodzieży, mówiąc: „Jeśli stracimy młodzież, to wszystko stracimy”. Drugą osobą był Jan Raczycki, prezes Stowarzyszenia Osób Represjonowanych w PRL „Przymierze” w Bydgoszczy. To on domagał się od bydgoskiego samorządu zmiany nazwy skweru, na którym stoi obelisk. Ponoć bydgoszczanie od sześciu lat nie są zadowoleni z gloryfikowania komunistycznej instytucji i sami proponują, aby skwer nazwać imieniem podpułkownika Łukasza Cieplińskiego, żołnierza niezłomnego znanego na Warmii oraz na Powiślu.

Nakaz mówienia prawdy

Uczestnicy panelu, od lewej prof. W. Polak, prok. M. Góra, dr G. Majchrzak, prof. M. Golon, prof. R. Bäcker. Fot. Maria Giedz

W wielu wypowiedziach, m.in. dr Pawła Warota, dyr. IPN w Gdańsku brzmiały stwierdzenia, że te wydarzenia sprzed 40 lat należy rozliczyć i „nakazać opowiadania o nich prawdy”. No cóż? O WOI niewiele wiemy, a bardzo się one różniły od miejsc internowania w stanie wojennym. Dla przykładu można podać, że do WOI na Kępie Panieńskiej położonej nieopodal Chełmna wysłano 304 rezerwistów, rozlokowując ich w starych, zniszczonych namiotach, które wolno było ogrzewać, nawet przy dużych mrozach, tylko nocą, o ile udało się znaleźć opał. Do końca trwania obozu, czyli do początku lutego 1983 r. w takich nieludzkich warunkach, przypominających pobyt w sowieckim łagrze, przetrwało 249 osób. Te trzy miesiące niewoli, oficjalnie „ćwiczeń na potrzeby obronności ojczyzny”, pozostawiły na „obozowiczach” nie tylko urazy fizyczne, ale i psychiczne. O tym wszystkim rozmawiano podczas ogólnopolskiej konferencji naukowej: „Wojskowe Obozy Internowania jako szczególna forma represji w stanie wojennym”, która odbyła się w Bydgoszczy w sali konferencyjnej  Kujawsko-Pomorskiego Urzędu Wojewódzkiego. Organizatorzy zaprosili kilkunastu prelegentów. Wśród nich byli profesorowie, doktorzy, prokuratorzy, represjonowani działacze „S”, a nawet duchowni.

Tadeusz Antkowiak, przewodniczącyo Stowarzyszenia Osób Internowanych Chełminiacy 1982. Fot. Maria Giedz

Patronat na obchodami objął Prezydent RP Andrzej Duda, który w liście skierowanym do uczestników napisał: … „Dla upamiętnienia dokonań działaczy opozycji antykomunistycznej represjonowanych przez władze stanu wojennego, pozbawionych w Wojskowych Obozach Internowania wolności i praw obywatelskich; w przekonaniu, że pamięć o tych, którzy z poświęceniem walczyli o wolną i suwerenną Polskę przyczyni się do kształtowania postaw obywatelskich i patriotycznych;” …

Trzeba przyznać, że wystąpienia prelegentów podczas konferencji były nie tylko formą upamiętnienia owych działaczy, ale przekazywaniem rzetelnej wiedzy, czy w ogóle wiedzy, odkłamywania „poprawnej prawdy” utrzymywanej do około 2010 r. I jak to stwierdził Antkowiak: „wiedza o WOI jest duża, ale w przestrzeni internetowej istnieje wiele nieprawdy na ten temat”. Prof. dr hab. Wojciech Polak z Centrum Badania Historii „Solidarności” i Oporu Społecznego w PRL przy UMK w Toruniu dodał, że do 2010 r. prawie nie było na temat „zielonego internowania” żadnych materiałów. Dopiero po 2010 r. zaczęły one „spływać” do IPN-u. Według instrukcji wszystkie materiały dotyczące WOI miały zostać zniszczone w 1983 r. Na szczęście tak się nie stało, bo i w wojsku panuje bałagan.

Rozliczanie winnych

Chełmno. Pomnik Wdzięczności i Solidarności w Parku Pamięci i Tolerancji im. Ludwika Rydygiera. Fot. Maria Giedz

Trzeba przyznać, że 40 lat temu powołanie działaczy „S” do WOI odbywało się zgodnie z prawem stanu wojennego, w ramach operacji „jesień 82”. Na terenie całej Polski władze komunistyczne utworzyły w 13 jednostkach Wojska Polskiego: Brzeg, Budowo, Chełm, Chełmno Pomorskie, Czarne, Czerwony Bór, Głogów, Gorzów Wielkopolski, Jarosławiec, Rawicz, Trzebiatów, Unieście/Koszalin, Węgorzewo, Wojskowe Obozy Internowania. Dziesięć z nich przeznaczono dla rezerwistów, a trzy dla poborowych do służby zasadniczej. W tych ostatnich przebywało razem 300 osób. Za wdrożeniem takiej formy internowania, o czym opowiadał prokurator Mieczysław Góra z Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, przy IPN w Gdańsku Delegatury w Bydgoszczy, stać mieli generałowie, m.in. Czesław Kiszczak, Wojciech Jaruzelski, Michał Janiszewski, Mirosław Milewski, Florian Siwicki, Władysław Ciastoń, Józef Sasin, a także sekretarz KC Stefan Olszowski, czy Mieczysław Rakowski, polityk, a nawet dziennikarz, red. nacz. tygodnika „Polityka” i prezes SDP w latach 1958-1961. Tylko dwóch generałów: Ciastoń i Sasin, w listopadzie 2019 r. zostało skazanych prawomocnym wyrokiem na karę dwóch lat pozbawienia wolności bez zawieszenia. Wyroku nie udało się wykonać, gdyż obaj generałowie zmarli.

W ramach stanu wojennego, a zwłaszcza internowania, przede wszystkim internowania w wojsku stosowano różne formy represji, które przedstawił prof. dr hab. Roman Bäcker, z Wydziału Nauk o Polityce i Bezpieczeństwie UMK w Toruniu. „Represje te doprowadziły do znaczącego ograniczenia zakresu podmiotowości polskiego narodu politycznego, ale cel podstawowy, czyli zniszczenie „Solidarności” i pozostałych organizacji społecznych nie został osiągnięty”. Dlaczego? Bo żołnierze więźniowie, mimo że wiedzieli, iż za każdy sprzeciw i niewykonanie rozkazu w wojsku jest się wyjątkowo surowo karanym, nie dawali się złamać, zachowywali swoją godność. Pomagała im w tym wiara w Boga.

Opowieści i przedstawianie przykładów najróżniejszych zachowań było wiele. Niejednokrotnie słuchającym cisnęły się łzy do oczu. Aż nie chce się wierzyć, że mimo codziennych rewizji, rozmieszczania wśród internowanych TW (tajny współpracownik SB), wywracania wszystkiego co znajdowało się w pomieszczeniach, gdzie owi żołnierze spali, udawało się przemycać ulotki, wykonać krzyż, modlić się, śpiewać pieśni religijne. Wszystkie te wyjątkowo interesujące i nowatorskie, w kontekście najnowszej historii Polski, wypowiedzi panelistów mają ukazać się drukiem, być może jeszcze w tym roku.

Wdzięczność za wolność, odwagę, pomoc

Dziękczynną Mszą św. w kośc. garnizonowym p.w. M.Boskiej Częstochowskiej w Chełmnie rozpoczęto drugi dzień ogólnopolskie obchody upamiętniające 40. rocznicę utworzenia WOI. Fot. Maria Giedz

Tego samego dnia, kiedy w Bydgoszczy odbywała się konferencja naukowa, w Budowie k. Złocieńca odsłonięto tablicę upamiętniającą internowanych w tamtejszym WOI. Natomiast dzień później, czyli 4 listopada w Chełmnie nad Wisłą kontynuowano oficjalne obchody 40. rocznicy utworzenia WOI. Dzień rozpoczęto od bardzo uroczystej mszy św. w kościele garnizonowym p.w. Matki Boskiej Częstochowskiej. Uczestniczyli w niej żołnierze z miejscowej jednostki, wojskowy poczet sztandarowy, a także wojskowa orkiestra. Była to msza dziękczynna za hart ducha, za wolność, za odwagę. Natomiast homilia przerodziła się w piękną lekcję historii o „marszu ku wolnej Polsce” od sierpnia’80. Przewijały się w niej takie słowa, jak: honor, szacunek, cześć – dzisiaj w wielu środowiskach już zapomniane. Zgromadzeni w świątyni usłyszeli też fragmenty twórczości Marii Konopnickiej czy Edmunda Amicisa, te mówiące o miłości do ojczyzny. Celebrans zwracając się do internowanych i represjonowanych mówił: „Wyszliście zwycięsko z tamtych lat, wzmocniliście się, zaufaliście Jezusowi, daliście świadectwo człowieczeństwa”.

Po mszy św. uczestnicy obchodów, w towarzystwie żołnierzy i wojskowej orkiestry udali się do Parku Pamięci i Tolerancji, gdzie znajduje się pomnik Wdzięczności i Solidarności, który został ufundowany w 2007 r. przez internowanych (ze Szczecina, Koszalina, Łodzi, Słupska, Gdańska, Elbląga, Olsztyna, Bydgoszczy, Torunia, Włocławka, Płocka, Konina) przebywających w obozie wojskowym na Kępie Panieńskiej. Jest on podziękowaniem dla mieszkańców Chełmna za udzielaną im pomoc. Tam, pod pomnikiem składano kwiaty i dziękowano tym mieszkańcom Chełmna, którzy nie ulegli komunistycznej propagandzie, mimo że wówczas w Chełmnie mieszkali wojskowi i ich rodziny. Przecież w latach 80. XX w. stacjonowały w Chełmnie dwie jednostki bojowe Układu Warszawskiego, a mimo to znaleźli się ludzie odważni.

Byli interniwani, działacze S zostali dznaczeni Krzyżem Komandorskim, Oficerskim i Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, przez dr hab. Karola Polejowskiego z IPN. Fot. Maria Giedz

Po południu kontynuowano obchody w Kinoteatrze Rondo, gdzie wręczono ordery i odznaczenia państwowe: Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski, Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski, Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski oraz Krzyż Wolności i Solidarności. Zanim jednak do tego doszło jedna z uczennic miejscowej szkoły przepięknie zaśpiewała Hymn Polski, czyli „Mazurek Dąbrowskiego” i to wszystkie zwrotki. Siedząca za mną, a raczej stojąca w tym momencie spora grupa młodzieży cicho jej wtórowała. Stworzyło to niesamowitą atmosferę. Część tej młodzieży przyjedzie 22 listopada do Gdańska, aby m.in. wziąć udział w otwarciu wystawy: „Solidarność do wojska!” zorganizowanej przez Instytut Dziedzictwa Solidarności w historycznej Sali BHP.

Elementem końcowym owych uroczystości była projekcja dokumentalnego filmu „Labirynt” opowiadającego o obozie na Kępie Panieńskiej. Jest poruszający.

 

Gietrzwałd. Droga Krzyzowa. Było nas niewielu, ale to jest początek. Fot. M. Giedz

Tam gdzie Matka Boża mówiła po polsku. Relacja MARII GIEDZ z pielgrzymki dziennikarzy do Gietrzwałdu

Dawniej jeździliśmy na pielgrzymkę do Częstochowy. Tym razem, z inicjatywy Grzegorza Radzickiego, członka ZG SDP, a jednocześnie prezesa Warmińsko-Mazurskiego Oddziału SDP w Olsztynie, wybraliśmy się do Gietrzwałdu położonego na Warmii. Ta niewielka, bo licząca zaledwie około 600 mieszkańców wieś, oficjalnie istniejąca od 1352 r., jest jedynym w Polsce miejscem – na około 500 sanktuariów, gdzie objawienia Matki Boskiej zostały oficjalnie potwierdzone. Na dodatek Gietrzwałd jest jednym z kilkunastu miejsc objawień na świecie uznanych za autentyczne. Wpisuje się je na listę obok Guadalupe, La Salette, Lourdes, Fatimy.

Co ciekawe, Gietrzwałd nie jest miejscem komercyjnym i może dlatego niewiele osób wie o jego istnieniu. Nikt też go nie promuje, poza samymi pielgrzymami. Nawet w najnowszych publikacjach o sanktuariach w naszym kraju Gietrzwałd nie został uwzględniony. A przecież objawienia miały miejsce 145 lat temu, czyli w 1877 r. i trwały od 27 czerwca do 16 września. Matka Boska ukazała się 160 razy dwóm dziewczynkom: trzynastoletniej Justynie Szafrańskiej i dwunastoletniej Barbarze Samulowskiej, nawet po kilka razy dziennie. 159 razy przy klonie, gdzie dzisiaj stoi kapliczka, ta poniżej kościoła (bazyliki mniejszej), i raz przy źródełku, które pobłogosławiła.

Nasza grupa liczyła ponad dwadzieścia osób, które przyjechały głównie z Warszawy, oczywiście z Warmii, a także z Pomorza. Na prawie trzy tysiące członków przynależnych do SDP, to niewielki procent, zwłaszcza, że wśród uczestników były też osoby towarzyszące. Ale od czegoś trzeba zacząć! A była to niezwykła uczta zarówno dla duszy, jak i ciała.

Gietrzwałd. Strop bazyliki. Przedstawienie prawdziwej Matki Boskiej. Fot. M. Giedz

Oprócz indywidualnych i grupowych modlitw w samej Bazylice, czyli w neogotyckim kościele o kilku wezwaniach: Narodzenia Najświętszej Panny Marii, świętego Jana Ewangelisty i świętych Apostołów Piotra i Pawła – obecnie Narodzenia Najświętszej Marii Panny, a także przy źródełku, dziennikarze zwiedzili skansen w Olsztynku, czyli Muzeum Budownictwa Ludowego – Park Etnograficzny, który powstał w 1913 r. w Królewcu, ówczesnej stolicy Prus Wschodnich, a do Olsztynka został przeniesiony w latach 1937-1942, czyli zanim Olsztynek znalazł się w Polsce. I co najciekawsze leży na Mazurach, chociaż warmiński Gietrzwałd od Olsztynka dzieli zaledwie 22 kilometry. W muzeum tym znajdują się zabytki architektury wiejskiej, a więc budynki mieszkalne, zabudowania gospodarcze, przemysłowe, jak wiatraki, ale jest też kościół, są przydrożne krzyże, kapliczki… Wszystkie pochodzą z Warmii, Mazur, Powiśla, Małej Litwy i Sambii, czyli ówcześnie z Prus Wschodnich. A gdzie w tym Polska, której na mapie świata nie było?

Trochę to skomplikowane, a to dlatego, że historia tego terenu jest niezwykle zawiła i przez lata specjalnie nie eksponowana, a Polską, zwłaszcza w czasach dominanty niemieckiej była właśnie Warmia. Ta dominanta była na tyle silna, że nawet za peerelu w szkołach o województwie olsztyńskim mówiło się, że to Mazury, nawiązując do tradycji pruskiej. Chociaż i na Mazurach mieszkały osoby promujące polskość. Jednak to Warmia jest typowo polską i katolicką krainą, która po uzyskaniu niepodległości przez Polskę, dzięki fałszywemu plebiscytowi nie znalazła się w granicach II Rzeczypospolitej. Mimo, że od 1243 r. stanowiła dominium biskupstwa warmińskiego w obrębie Państwa Zakonu Krzyżackiego w Prusach, a w latach 1466-1772 należała do Polski jako Księstwo Warmińskie, to zawsze znajdowała się w cieniu Mazur krzyżackich, niemieckich i protestanckich. Różnica polega nie tylko na tym, do kogo należał ów teren, czy na języku, ale i na takich detalach, jak np. przydrożne krzyże stawiane na Mazurach, a kapliczki na Warmii. Protestanci nie czcili ani Matki Boskiej, ani świętych, więc ze swojego krajobrazu wykluczyli kapliczki.

Olsztynek, Skansen. XIX-wieczna szkoła. Ławki się skurczyły, więc lekcja kaligrafii zamieniła się w historię. Fot. M. Giedz

Właśnie o takich niuansach, składających się na prawdziwą, fascynującą historię, rozmawiano podczas pielgrzymki. Pierwsza lekcja dla dziennikarzy zaczęła się jeszcze w skansenie, w XIX-wiecznej szkole przeniesionej ze wsi Pawłowo, a raczej w okolicy szkoły, gdyż „uczniowie” niezbyt mieścili się w ławkach. Druga, na gietrzwałdzkich błoniach, niestety w strugach deszczu, za to poprowadzona przez Izabelę Karpińską, znakomitą lokalną przewodniczkę.

Wracając do wydarzeń sprzed 145 lat zastanawiającym jest, dlaczego Matka Boska wybrała małą, warmińską wieś i dlaczego Niemcom tak bardzo zależało na ich nieujawnianiu? I dlaczego tak wiele nieścisłości pojawia się wokół tych wydarzeń? Matka Boska, jak się podaje, przemówiła do dziewczynek po polsku (ks. Franciszek Hipler, teolog i historyk, na prośbę ówczesnego biskupa warmińskiego zajmował się przesłuchiwaniem wizjonerek, więc podał: „Matka Boża przemówiła w języku takim, jakim mówią w Polsce”). W rzeczywistości była to gwara warmińska, która jest częścią dialektu mazowieckiego języka polskiego. Kolejną nieścisłością jest malarskie przedstawienie gietrzwałdzkich objawień dwóm dziewczynkom, ale i dwóm kobietom, ponoć matkom dziewczynek. Umieszczono je m.in. nad ołtarzem polowym usytuowanym na gietrzwałdzkich błoniach. W ten sposób prawdę o Gietrzwałdzie nieco zafałszowano, gdyż wizjonerki były dwie, a nie cztery. Ponadto w ołtarzu głównym bazyliki znajduje się obraz Matki Boskiej z Dzieciątkiem namalowany w warsztacie poznańskim w poł. XVI w., czyli wiele lat przed objawieniami, który układem kompozycyjnym nawiązuje do przedstawień Maryi na ikonach. Już w XVI w. uznawany był za cudowny, ale nie ma nic wspólnego z objawieniami, o czym nie wiedzą pielgrzymi. Natomiast wyobrażenie „prawdziwej” Matki Boskiej Gietrzwałdzkiej, którą widziały wizjonerki, zostało umieszczone na stropie świątyni, a dokładnie nad nawą główną i rzadko jest zauważalne przez pielgrzymów.

Może ma to związek, jak wspominała pani przewodnik, z tym, że ówczesna administracja na Warmii prowadziła zaostrzoną politykę germanizacyjną – objawienia gietrzwałdzkie przypadły na czas rządów Otto von Bismarcka, kanclerza Rzeszy Niemieckiej i promowanej przez niego Kulturkampf, czyli ograniczenia wpływów Kościoła katolickiego w państwie oraz zachowaniu „czystości” kultury niemieckiej? Inaczej mówiąc przyczyną mogła być notoryczna germanizacja ludności polskiej, zwłaszcza po objawieniach w Gietrzwałdzie. Dlaczego? Bo Kościół katolicki na tych terenach był utożsamiany z polskością. A objawienie – przyczyniły się do rozbudzenia świadomości narodowej Warmiaków. Mówiono wówczas: „Skoro Przenajświętsza Panienka przemówiła do dzieci warmińskich po polsku to grzechem jest, jeśli ktokolwiek języka ojczystego jako daru Bożego się wyrzeka!”.

Ucztą duchową pielgrzymki stała się droga krzyżowa poprowadzona przez ks. Tadeusza Alickiego z Olsztyna. Wiodła wzdłuż lasu, pomiędzy stacjami zaprojektowanymi przez Marcina Dutko, a poświęconymi w 130 rocznicę objawień Matki Boskiej, czyli 27 czerwca 2007 r. Ks. Tadeusz „sprytnie” połączył poszczególne stacje i rozgrywające się dwa tysiące lat temu wydarzenia przy każdej z nich z dzisiejszą sytuacją w środowisku dziennikarskim. Mówił więc o odwadze i prawdzie, o zachowaniu etyki dziennikarskiej mimo najróżniejszych przeszkód, o załamaniach, upadkach, niepowodzeniach, ale i o nadziei, zmartwychwstaniu i o tym, że warto być dobrym. „Każdego z nas złożą do grobu, ale z grobu jest wyjście, bo Chrystus zmartwychwstał. Życie zmienia się, ale nie kończy ziemi przyklepaniem, bo jest zmartwychwstanie”.

Była też „uczta dla ciała” w Karczmie Warmińskiej, gdzie dziennikarze mieli okazję degustacji smacznych potraw regionalnych, jak kartacze, golce, różnej maści kapusty, mięsiwa, dzyndzałki i wiele innych.

 

Kontynuując przeglądanie strony zgadzasz się na instalację plików cookies na swoim urządzeniu więcej

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close