Obraz kontrolny to nie zawsze obraz kontrolowany... Grafika: domena publiczna

O osobliwej estetyce telewizyjnej pisze STEFAN TRUSZCZYŃSKI: W starym pudle – stare pudła

Nie oglądam codziennie TVN. Choć przyznam, że niestety nawet w rodzinie mam zwolenników tegoż medium. No, ale zerknąłem licząc nie tyle na rzetelność informacji co na zobaczenie obrazów „drugiej strony medalu”. I co ja tu widzę. Mordeczki telewizyjne w TVN się postarzały! Wszystkie te najbardziej popularne. Najlepiej jeszcze trzyma się Monika O. Może dlatego, że jest nadal w zagorzałym, permanentnym ataku. Za to ją nawet bym pochwalił, gdyby nie skandaliczne przekroczenie pewnych norm – jak to było z wywiadem z niejaką „profesor”, która w polskiej, mimo wszystko, telewizji ośmieliła się plunąć nam w twarz, że Żydzi w czasie okupacji bardziej obawiali się Polaków niż Niemców. Są granice łgarstwa!

Ale wracając do „buziek”. Oczywiście wszyscy się starzejemy. Ładne robi się brzydsze. I już puder nie pomaga. Najgorzej mają ci z naturalną skłonnością do tycia. Gęby pęcznieją i zaczyna koleś wyglądać jak z biura politycznego naszej czerwonej lub „bratniej” partii. Natomiast „ladys” przeraźliwie chudną. I takie zjawisko objawiło mi się nagle w TVN.

Manipulować, a nawet po prostu łżeć i do tego jeszcze „nietelewizyjnie” wyglądać to to już jest za dużo w jednym. Oczywiście najważniejsza jest treść przekazu. Pod dysponenta robią wszyscy dziennikarze. Choć świecą własną gębą. Ci mądrzejsi powinni pamiętać, że nie wolno przesadzać w agitacji i służalczości, bo ludzie im to zapamiętają. I potem nawet bardzo zdolny koleś się stara, a tu mu ciągle wypominają, że nie zapłacił podatku, albo kpił z prawa jeżdżąc bez prawa jazdy.

A teraz co do gęby. Ona jest w telewizji wystawiona na ostrzał. Czasem dowódcy w partiach bardzo długo nie dostrzegają, że facjata np. ich rzecznika zupełnie nie nadaje się na pokaz. No bo to jest pewna gra. Wygląd ma znaczenie. Może i drugoplanowe, ale ważne.

Wracając do TVN. Tu też wrogiem jest sztampa. Siłą rzeczy nawet dobre pomysły powtarzane jak mantra – znudzą się odbiorcy. Trzeba zmieniać, tak jak pogodynki kiecki. Buźkę się przypudruje, pomaluje. Biust można osadzić na pulpicie stołu w studio. Natomiast przekroczenie dopuszczalnej granicy szczupłej a raczej chudej sylwetki to krok ku anoreksji na ekranie. Za tłusto – źle, szkieletowato – jeszcze gorzej. Więc jak?

Naturalnie. Na starość nie ma rady, ale można robić roszady personalne. Główne telewizje mają dużo odnóży. Te programy mogą być azylem dla zasłużonych. Nie wyrzucać starych, ale odpowiednio zatrudniać.

W Polsacie brutalnie potraktowano zasłużoną panią Katarzynę Dowbor. Na pewno przyjmie ją jakaś z licznych stacji. Przebojowa i korpulentna kobieta poradzi sobie. Ale co zrobią wychudzone i smutne? To już taka dola idola. Łaska pańska… Jednak gwiazdy poprzednich pokoleń trwały dłużej. Może były z twardszego materiału, albo też mimo reżimowych stosunków potrafiły skutecznie lawirować. Przejazd przez życie to taki slalom gigant. Można przejechać, ale i wypaść z trasy lub nawet łeb rozwalić. Choć kaski teraz trochę chronią.

Tak więc TVN-nie już nie chudnij, ale i nie tyj zbytnio. Popraw się decyzyjnie-programowo. Rozsądni żyją dłużej. Hejt już przy pułapie. Żurnalisto nie idź tą drogą. Bo i tak zawsze winę za porażkę na ciebie zwalą.

 

Fot. arch. (Opole 2017)

Rozprawka o kulturze opolskiej autorstwa STEFANA TRUSZCZYŃSKIEGO: Równi w kiczu

Opolczycy zarazili się podlizywanie m się od polityków. Uśmiechnięte sztucznie lizusy wdzięczą się przedwyborczo. To oczywiste. Natomiast prowadzący koncerty i śpiewający na nich klepią o nadzwyczajności publiczności opolskiego amfiteatru. Ach, jakaż ona nadzwyczajna. Najlepsza na świecie – słyszę.

A tu przyszli rzeczywiście gromadnie i przypadkowo ludzie. Przyjechali, zapłacili. Siedzą sobie wygodnie i chcą się pośmiać i nacieszyć. Na estradzie fikają Kamel i chłopaczek-rozkoszniaczek. Fajno jest. Sztampa sztampą. A cóż to niby ma być. Rozrywka. Entertainment. Takie głupstewko ozdobne. I tyle.

Brzozowski, który nie schodzi z ekranu (zaangażujcie go do czytania Wiadomości!) nie dał szansy mało popularnym. „Pokojowy numer” znudzi się szybko. Po prostu takie łzawe nic. Ale wygrał. Na zdrowie. Miły, nie powiem. Albo powiem trochę. Ładnie ostrzyżony. Skromny. Elegancki. Religijny. I samolotowy do tego jeszcze. Sam pilotuje. Ale ze śpiewaniem – przeciętnie. Owszem wybrał łzawą piosenkę. A ta w powodzi jazgotu oczywiście się wyróżniła. Tak jak opolska publiczność. Ple, ple. Robi się szaro.

Już za dużo patetyzmu i prowadzenia na barykady. Osiecka, Przybora, Młynarski. Było elegancko i czegoś tam się dowiadywaliśmy. Refleksyjnie. Czegoś tam dowiadywaliśmy o sobie. Jedni się zapili, drudzy jeżdżąc wypasionymi, importowanymi, szybkimi samochodami rozbili. Niemen, Stan Borys, Germanowa coś jednak zostawili po sobie. A teraz bryndza. Rozrywka ma to do siebie, że szybko się nudzi. „Najlepsza”, „światowa”. Owszem – Górniak, Gepert, Zaucha. Kochajmy, klaszczmy – bo szybko odchodzą. Jak my wszyscy. Recepty na sukces nie ma.

Sztuka powstaje w bólu. Z udręczenia. A tu przecież mamy sukces. Staruszkowie dostają więcej. Dzieciaki coraz zdolniejsze. Tylko głosiki coraz słabsze.

Do Warszawy przyjechała demonstrować kupa ludzi. Przemaszerowali sobie. Potem posprzątano ulice. Wytrenowany już nieźle w demagogii Tusk przemówił zręcznie. Zarobiła kolej, hotelarze, wytwórcy kanapek na przemysłową skalę. I tak to się kręci.

Kamele są sprawni estradowo, ale Kydryńskich, Dziedzicowych na horyzoncie nie widać. To się nazywa osobowość. Pozostał jeszcze Sznuk i Babiarz. W wieży z kości słoniowej na Woronicza drepczą tam i siam szare eminencje. Kurski trochę podskakiwał. Estradowo był dobry, ale prochu nie wymyślił. Ci od dzienników agitacyjnych zawsze myślą, że będą długo, ale spadają jak ulęgałki. Na pewno się zabezpieczyli, bo tego nauczeni. I tak to się kręci.

Cysorz to ma klawe życie. Tyle, że na piedestale długo się nie ustoji. Nogi zabolą. I czym wyższy pomnik tym bardziej boleśnie się spada. Niezniszczalny jest tylko Wałęsa. Tuskowi wyciągnęli go z lamusa. Przynudzał zbyt długo. Plótł znowu o tym skakaniu przez płot. Ciekawsze by było, gdyby przewiózł się jeszcze raz z Helu do stoczni motorówką admirała Janczyszyna. Stoi jeszcze w kącie oksywskiego portu i można by na niej zarobić serwując ludziom przejażdżki przez zatokę. Takie na pół godziny. Nie dłuższe, bo nie przyzwyczajeni do kiwania miłośnicy morza mogą na takiej historycznej fali zwymiotować.

O tempora o mores. Pszenno-buraczany ludek z nad Wisły orze jak może. Chce chleba, ale i igrzysk. A tu zostały jeszcze tylko Marylka, Majewska i na szczęście – Korcz. Młodzi wysyłani na festiwale za granicę za wysoko nie podskoczą. Wyjątkiem był młody Ochman, który był artystycznie za dobry na Eurowizję.

 

Fot. archiwum

Recepta STEFANA TRUSZCZYŃSKIEGO na idealne wybory: Donald przebija!

Jak będzie? Zwyczajnie. Jeśli jutro Pan Kaczyński rzuci, – że również TIR-y pojadą za darmo to na pewno Pan Tusk przebije: „tirówki przy autostradach będą na etatach PO a my udostępnimy je za darmo”. W każdym razie będzie to pomysł na miarę „dziadka z Wehrmachtu”. Super! Gdańsk zawsze dostarczał Warszawie wybitnych myślicieli.

Co by tu jeszcze zaproponować? Powinno to być coś miłego. Na przykład darmowa nauka języka niemieckiego, już od przedszkola albo darmowe piwo Co jeszcze? Może skórzane bawarskie krótkie spodnie za darmo itp.

PiS oczywiście nie kocha PO. I słusznie, ale musi uważać, bo eskalacja obelg tuskowych zresztą wobec wszystkich Polaków postępuje. Co więc robić? Bo robić trzeba. Niekoniecznie należy rozmawiać tylko ze zwolennikami. Na konwenty wyborcze powinno się przyciągać tzw. niezdecydowanych. Takie spotkania powinni prowadzić ludzie uznani powszechnie za wyróżniających się w społeczeństwie, ludzie ciekawi, naprawdę mądrzy i tacy, którzy u słuchaczy wywołują zainteresowanie. Ludzie kontaktowi, empatyczni, otwarci. No, po prostu mądrzy. Nie muszą to być aparatczycy partyjni jednoznacznie odbierani przez społeczeństwo. Mogą to być też dziennikarze, pisarze, ale nie lizusy. Mógłbym podać wiele nazwisk. Niestety tak to już jest, że nazwiska sugerowane z miejsca są eliminowane przez zazdrośników.

W wyborach 4 czerwca ’89 postawiono m. in. na popularnych aktorów, bo tacy byli i ludzie ich naprawdę lubili. Wówczas. A dzisiaj? Warto pomyśleć o profesurze a nawet palestrze tyle że w tym wypadku wybór powinien być mocno przemyślany. Nie mogą to być ludzie, którzy już się sprzedali jednej ze stron.

Jeszcze trochę pomysłów. Powiesiłbym na Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie wielki – kilkadziesiąt na kilkadziesiąt metrów – billboard przedstawiający schadzkę Tuska z Putinem na deskach Bogu winnego mola sopockiego. Niech sobie tam wisi do wyborów. Pieniądze za wynajęcie powierzchni na ścianach można przeznaczyć na remont „pałacu”, który jak go powąchać od wewnątrz okrutnie śmierdzi nikotyną. Palono tu zawzięcie papierosy na niesłychanie przecież ważnych naradach. Bielecki i Fedorowicz chcieli ten „wedding cake” – jak nazywali go turyści angielscy – przeznaczyć na muzeum komunizmu. To był głupi pomysł. Ale zburzyć te grube mury i pancerne podziemia jest pomysłem trudno wykonalnym bo to po prostu ogromne koszty.  Niech więc sobie stoi. Wkrótce będzie prawie niewidoczny bo obudowany wieżowcami. No i tam właśnie na wielkim billboardzie Tusk z Putinem bardzo pasują.

Można by jeszcze wydrukować – ale bardzo skrótowy – program wyborczy PiS. PO jak dotąd nie potrafi wyartykułować własnego. Niech sobie ściągnie… Jestem za, a nawet przeciw – by zacytować klasyka z Gdańska. W czasie kampanii nieosiągalnym ideałem byłoby być uczciwym. Po prostu, chociaż – jak uparcie mawia pewna moja koleżanka – ale to jest trudne. Polityka, sondaże wyborcze, doradcy. Kampania wyborcza to nie jest łatwa sprawa. W dodatku ludzie mają swoje „preferencje”, są uparci. Wiedzą swoje i zapominają okłamywanie bardzo szybko. 500 plus na 800 plus to dobry pomysł. Należy się.

Spóźniony refleks Platformy wcale mnie nie martwi. Tusk nie jest stary, szybko biega, dla nienawidzących Kaczyńskiego i Ziobry zawsze będzie lepszy. Nienawidzący mówią, że Smoleńsk to katastrofa choć to zbrodnia zbrodniarza, który codziennie zbrodni dokonuje. To hańba Rosji i Rosjan.

A w Rosji zaczynają się buntować. W końcu. Lata ogłupiania zrobiły swoje. Pokazywałbym obszerne fragmenty ruskiej propagandy w telewizji polskiej. Bez cenzury. Zamiast komentować trzeba pokazać, co oni tam u siebie pokazują.

Z międzynarodowych organizacji dziennikarskich należy wyrzucić rosyjskich dziennikarzy – jednych za zbrodnie propagandowe a innych za tchórzostwo. To nie są już po prostu dziennikarze. Jeśli międzynarodowi decydenci dziennikarscy nie chcą tego zrobić – SDP powinno opuścić te gremia – IFJ i EFJ*.

Oczywiście Donald Tusk nikogo nie przebije. Niech gada do swoich długo i namiętnie. Jeszcze cztery miesiące. Zmęczy się. Oni też.

 

Stefan Truszczyński

      ***

 

*Stefanie, 

przypominam, że Zarząd Główny SDP już 25 lutego 2022 roku zarządał od EJF i IFJ bezwarunkowego wyrzucenia rosyjskich związków i stowarzyszeń dziennikarskich (wystarczy wejść na stronę portalu). Wówczas EFJ odpowiedziała, że – w wielkim skrócie – są przecież dobrzy Rosjanie i nie należy stosować odpowiedzialności zbiorowej. Powtarzaliśmy kilka razy żądanie, ale że trzeba było pomagać Ukraińcom, nie skupialiśmy się na biurokratycznej maszynie EFJ przypominającej do złodzenia UE. Dopiero po roku zawieszono rosyjskie stowarzyszenie – jedno – i to tylko w IFJ, bo skandynawskie organizacje wyszły ze struktur światowych zostając na w EFJ. Trwa teraz dyskusja, bo IFJ boi się, że przepadną składki z północy Europy. My, w SDP, jeśli mamy coś zrobić, czyli ewentualnie wystąpić,  to zgodnie ze statutem dopiero w 2025 roku. Jest jeszcze jeden argument, dotychczasowych sporych pieniędzy ze składek nikt nam nie odda. A będąc w strukturach, co prawda w skostniałych, to wraz z krajami Europy Środkowej i Ukrainy oraz z państwami bałtyckimi mamy spory wpływ na to, co będzie się dziać za dwa lata i w IFJ i EFJ.

 

Hubert Bekrycht

sekretarz generalny SDP

 

Fot. HB

O wyborach i nie tylko pisze STEFAN TRUSZCZYŃSKI: Szczury w polityce nie toną

PiS i Kaczyński wygrają jesienne wybory w krótkich abcugach. Nie tylko dzięki własnym zasługom ale i beznadziejnej, bezprogramowej, antypolskiej a nawet bluźnierczej opozycji. Pieski jeszcze ujadają, ale karawana jedzie dalej.

Tusk po prostu kocha Deutchland, a Kaczyński Polskę. To różnica podstawowa. Polska jest tu i teraz. I będzie nadal. Już dość tych strachów. Wybatożyli nas i wyziębiali za Uralem. To nie tylko Katyń – to deportacje i wynarodowianie. To śmierć milionów obywateli polskiej narodowości. Polska przeszła piekło nazizmu ale nieszczęść doświadczyła i od zwykłych Niemców gorąco ten zbrodniczy ruch popierających. Przeszła też czerwoną zarazę, od której nie było ucieczki. Wszyscy nie mogli emigrować, uciec. Tu żyli, budowali to, co zniszczono i co jakiś czas buntowali się. W końcu się udało. I tego – suwerenności – strzec trzeba jak oka w głowie. I nie bać się. Nie ładować w nowe poddaństwo choćby nie wiem jakim kusiło blichtrem. Straciliśmy wprawdzie przemysł i handel ale mamy póki co jeszcze rolnictwo i lasy. I coraz mądrzejsze, lepiej wykształcone społeczeństwo.

Na żadne kuszenie unijne nie pójdziemy. Gróźb się nie bójmy. To wszystko strachy na Lachy. Niech każdy przyjrzy się tej żałosnej opozycji, która ma jeszcze szansę otrzeźwieć. Oto „tygrysek”, który mógłby mieć za sobą potęgę polskiego chłopa. Tak jak miał Wincenty Witos, gdy jednym słowem dla ocalenia Ojczyzny zwołał aż 70% żołnierzy 960 tysięcznej armii, która dokonała cudu nie tylko nad Wisłą. Dziś PSL to karykatura, będzie „walczyć” by w ogóle przejść przez próg wyborczy.

Na liberalnej lewicy też są dziwolągi. Np. tacy, którzy usilnie działali by zlikwidować polską armię. Pomagali zasypywać kopalnie, choć tam jeszcze węgla na kilkadziesiąt lat. Chwieje się w polskich posadach gazeta codzienna o zobowiązującym tytule – „Rzeczpospolita”. Kupił Pan Obajtek niemiecką „Polska Press”, a ob. Hajdarowicz upłynnia Niemcom akcje swojego pisma.

Dajmy sobie spokój z Hołownią, Biedroniem, Siemoniakiem i podobnymi. Jest jeszcze kilka miesięcy. Wynajdźmy (nawet poprzez partie opozycyjne) ludzi ciekawych, mądrych i rokujących dobrze swoim dotychczasowym życiem. Poszukajmy ludzi za których nie będziemy musieli się wstydzić. Czy to tak trudno dostrzec złodziei, kombinatorów i tchórzy.

Jacy są nasi politycy każdy widzi. Jest sproporządnych, ale sa też i tacy, którzy kpią sobie z podstawowych zasad sprawiedliwości – np. poprzez okradanie własnego kraju wykorzystując „raje podatkowe”. Mijają lata, a oprócz czczego gadania nic się w tej sprawie nie robi! Może dlatego, że beneficjenci są we wszystkich partiach. Może są jednak i w PiS szczury, które tak się pochowały, tak wgryzły głęboko, że niedostrzegalnie szkodzą.

Szczury lądowe nie lubią morza a mamy ponad 500 kilometrów linii brzegowej. Stoją jeszcze dwie smutne fregaty przy Skwerze Kościuszki w Gdyni. Tę historyczną – Dar Pomorza – postawiono na kołkach wiele lat temu. Choć jej rówieśnicy pływają jeszcze po morzach i oceanach. Druga, też piękna łajba „Dar Młodzieży” jest sprawna ale sztuka żeglarstwa na niej zanika. Na paradach wzdłuż zatoki gdańskiej pływa na silniku. Pisał wspaniałe książki Meissner i inni, powstawały filmy i piosenki o morzu. Działał prężnie klub dziennikarzy marynistów. Teraz do szkół morskich wciskają nauki krawiectwa, przewodnictwa. Dziś Polskie Linie Oceaniczne mają 4 statki ze 174 przed rozbiorem morskiej Polski.

Dziadostwo szerzy się szybko. Mówimy tylko o tym co dobre: przekop, tunel, drogi, koleje i lotnictwo. Oczywiście i armia, która rośnie w siłę – choć trochę za wolno. Komu to wszystko chcemy oddać w ręce. Tuskowi – Hołowni – Biedroniowi? To chyba jakieś żarty.

PiS wygra, ale niech oczyści szeregi. Dlaczego nie wyjaśniono afery Amber Gold, brak woli w sprawie Smoleńska, nie znamy sprawców politycznych zabójstw, a ostatnio cwaniaków w ukraińskiej aferze zbożowej. Ponoć minister rolnictwa zna nazwiska, niech je poda – wszystkich jest podobno aż 500.

Z prowincji do Warszawy przybywa mało kto. Jeśli już uda się kariera to przede wszystkim nęci Bruksela. Może by spowodować publiczne rozliczenie naszych europosłów. Niektórzy z nich jawnie szkodzą bez żenady. Są wśród nich może i mądrzy. Ale mądrzy inaczej. Mamroczą coś cicho pod nosem i nie bardzo ich widać na sali obrad w roli walczących donośnie o polskie sprawy. Może takie rozmowy z europosłami należałoby w TVP przeprowadzić na żywo po angielsku, francusku. Zorientowalibyśmy się jak u nich ze znajomością języków obcych. Przypomnijmy zresztą wszystkich – bo niektórzy w ogóle się nie pokazują.

Jeszcze czas, jeszcze można zdążyć. Niech zostaną przeprowadzone długie – półgodzinne, a nawet i dłuższe – rozmowy na wizji. Telewizji ci u nas dostatek. Ale po dziennikarsku: z lewicowymi przez prawicowych dziennikarzy i odwrotnie, z ziobrystami i „zakonnikami” Kaczyńskiego powinni rozmawiać tvnowcy i polsatowcy. Tak, tak. Byłoby ciekawie. I sprawiedliwie. Pod patronatem prezydenta albo któregoś z powszechnie szanowanych profesorów. Oj działoby się. Nie trzeba by było zapychać programu quizami i koncertami.

Mówi się, że szczury uciekają z tonącego okrętu. Nic podobnego. Szczury potrafią dobrze pływać. Okręt zatonie, a one zmienią najwyżej siedlisko.

 

 

Tragedia smoleńska wciąż czeka na pełne wyjaśnienie... Fot. Wikipedia

Nie ma woli! – felieton STEFANA TRUSZCZYŃSKIEGO

 Ewa Stankiewicz, która niedawno otrzymała najwyższą nagrodę SDP za swój film-raport o zbrodni smoleńskiej, zapytana w wywiadzie co dalej, odpowiedziała jednoznacznie: nie ma woli wyjaśnienia sprawy. Dalej już nie poszła – kto nie ma skutecznej woli i dlaczego?

Niedawno w czasie otwartego spotkania na Foksal, na inny temat, wystąpiła publicznie będąc u nas gościnnie pani mecenas Maria Szonert-Binienda, żona profesora Wiesława Biniendy, doktora inżynierii mechanicznej, nauczyciela akademickiego z wieloletnim stażem, profesora i dziekana wydziału Inżynierii Cywilnej na Uniwersytecie Akron w Ohio, a także wykładowcy na Uniwersytecie Drexel w Filadelfii. Profesor jest wybitnym znawcą tematu. Przez kilkadziesiąt lat zajmował się sprawami wypadków lotniczych. Jest Polakiem, wielkim patriotą, miał otwarty przewód pracy doktorskiej na Uniwersytecie Warszawskim, ale został zwolniony w związku z działalnością na uczelnianej Solidarności. Wyemigrował, doktorat zrobił na Uniwersytecie Drexler.

Pani Maria była wiceprezesem Kongresu Polonii Amerykańskiej. Od wileu lat z wielkim zaangażowaniem działa na rzecz Polaków za granicą a także występuje w sprawach ważnych dla naszego kraju. Państwo Binienda mają dwoje dzieci, syn jest kompozytorem.

 

Usłyszeliśmy niezwykle dramatyczne wystąpienie. Przez kilka minut małżonka profesora mówiła o ogromnej fali hejtu jaka wylała się po raporcie profesora Biniendy.

Dziś mamy film – raport Antoniego Macierewicza, film dokumentalny Ewy Stankiewicz i film Jerzego Zalewskiego o życiu, śmierci i zbeszczeszczeniu zwłok Anny Walentynowicz – film emitowany jedynie w telewizji „Republika” Tomasza Sakiewicza, TVP – zwleka. Mamy też jednoznaczne wypowiedzi prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego – to był zamach!

Wielka praca jaką wykonał Polak, amerykański naukowiec, powinna być uszanowana. Informacja przekazana publicznie przez pana profesora Biniendę nie może pozostać bez reakcji władz. Hejt w sprawie Naszego Papieża, w sprawie smoleńskiego morderstwa to atak na Polskę, na Polaków. Na naszą godność i honor. Trzeba znaleźć sposób działania aby to ukrócić i ukarać. Państwo, racja stanu, nie mogą pozwolić, by bezkarnie wygłaszano putinowskie kłamstwa. Wydawać by się mogło, że po ataku na Ukrainę nikt już nie powinien mieć wątpliwości kim są obecni władcy Kremla. Ale tak nie jest. Nienawiść do własnego kraju zastępuje rozum. Atak na tych, którzy wielką pracą pokazują jak było, jest nie tylko dowodem zacietrzewienia. To jawna wrogość wobec własnego państwa. To zdrada.

Przekracza się prawo do wolności słowa, a bezkarność powoduje eskalację. Myślenie, że przed zbliżającymi się wyborami należy zachować spokój i rozwagę – jest brutalnie wykorzystywane przez stronę przegrywającą. Tonący brzytwy się łapie. Pokaleczy się, ale zło które czyni spływa na wszystkich.

Mijają miesiące, a i już lata. Znikają w niepamięci ci, którzy gmatwali i manipulowali dochodzeniem. Bolesne doświadczenia z niewyjaśnionymi zbrodniami na politykach i wojskowych, księżach, a także dziesiątkach ludzi Solidarności – dają powód do tragicznych wniosków: zbrodnie zbrodniarzom uchodzą. Natomiast ludzi odważnych, mądrych i pracowitych spotyka nienawiść i hejt.

Tak być nie może. Muszą znaleźć się ludzie, którzy rozwiążą i zakończą te bolesne sprawy. To obowiązek władzy. Niezbywalny.

Mamy podobno aż 20 milionów rodaków rozsianych po świecie. To więcej niż połowa tych, którzy mieszkają w kraju. Przyglądają się. W najważniejszych sprawach powinniśmy być zjednoczoną diasporą. Bo taki jest warunek naszej pomyślności a nawet egzystencji. Za chamstwo, wyczyny motłochu internetowego, który jest jak małpa z brzytwą, przeprosić trzeba tych, którzy walczą o prawdę smoleńską. Loty samolotów są śledzone. Ten szczególny lot tez na pewno był. I są filmy pokazujące jego przebieg. Będą w końcu ujawnione.

Precyzyjne, techniczne wyjaśnienie to jedno. Motywy działania, bezwzględność decyzji o ataku – są trudne do zrozumienia, do przyjęcia przez człowieka normalnego. Ale bywało, że znajdowali się ludzie, którzy dokonywali rzeczy strasznych, okrutnych, niewyobrażalnych. Trzeba ich wskazać i skazać. Zbrodnia i kara. Zbrodnia i kara – odwieczny problem. Mamy w Polsce taki właśnie problem. Jego rozwiązanie, zakończenie winniśmy 96 naszym współobywatelom, których zabito. To nie była katastrofa – to była nierozliczona zbrodnia.

 

Fot. Pixabay

Łatwe filmy, których nie ma – STEFAN TRUSZCZYŃSKI podsuwa pomysły dziennikarzom

Łatwe filmy, których nie ma, to filmy dokumentalne o naszych wybitnych sportowcach. Jest ogromna ilość materiału zdjęciowego, byłoby to niezwykle entuzjastyczne oglądanie i pożytek patriotyczny. Oczywiście filmy muszą być dobre, jak to się teraz mówi – profesjonalne (np. o Ryszardzie Szurkowskim – Zbigniewa Rytela). A nie ma! Why! Do stu tysięcy beczek kartaczy!

Zanikła umiejętność robienia filmowego dokumentu? Na pewno nie jest doceniony. Aeropagi krytyków, zatwierdzaczy, kolaudantów! Zamykają się szczelnie w tajnych gabinetach i radzą. Wyobrażam sobie, że siedzą tam wyfraczeni podobnie jak uczestnicy pomeczowych dyskusji w TV. Rzecz o sporcie – czymś z założenia pogodnym i luzackim. A tu widzę karawaniarzy w smokingach klepiących na ogół komunały, które mogłaby wygłosić babcia pogardliwie zwana mocherówką. Bo piłkę nożną oglądamy często, a wiedza techniczna o niej nie jest zbyt skomplikowana. To samo robią, w czasie meczów wbici w garnitury, trenerzy i działacze. Powinni jeszcze przypinać sobie medale, a na pewno tych blaszek mają dużo.

Nie chodzi tylko o medalistów i mistrzów –  choć o nich przede wszystkim. Ale tych nieszczęśników sportu, którzy zeszli z aren połamani (dosłownie lub psychicznie) i klepią biedę, jak wzgardzona i zapomniana Agata Wróbel. Ta dzielna kobieta, medalistka, której (i nam) grano hymn narodowy, uprawiająca morderczą dziedzinę sportu, dla „zasłużonych” – wyfraczonych była, skończyła karierę i już nie dawała im właśnie profitów.

Powinien powstać mądry film o zakopiańczyku Wojciechu Fortunie, o wysokich lotach tego odważnego chłopaka, ale i o upadkach młodego człowieka pozostawionego samotnie wśród pijackich pochlebców. Te 111 metrów i cudowne sprawozdanie Bohdana Tomaszewskiego wysłuchałem bladym świtem w hoteliku w Chojnicach w czasie reporterskiej rajzy. Byliśmy wtedy w trójkę – Basia Pietkiewicz i Michał Jaranowski. I była wielka radość o poranku. A potem usłyszeliśmy, po kilku latach, że mistrz bije żonę. Szok. Ale jako, że tylko prawda jest ciekawa – filmy o Wielkich powinny pokazywać także ich upadki.

Czy Wanda Rutkiewicz, Andrzej Zawada doczekają się pełnokrwistych filmów dokumentalnych – takich, jakimi Oni byli. A Kukuczka z całą prawdą o jego śmierci. Właściwie całe pokolenie, w każdym razie ogromna część najwspanialszych wspinaczy polskich zginęła w górach. Kto mógłby sprostać filmowemu wyzwaniu. Powstała średnio-dobra, okrojona fabuła o Marusarzu, dlaczego nie ma filmu o kpt. Baranowskim, o mistrzu fechtunku i architekcie Zabłockim, o Chychle, Kuleju, Pietrzykowskim.

Pamiętam wielu szefów od sportu i po prostu świetnych dziennikarzy sportowych – Macieja Biegę, Tomasza Hopfera, Bohdana Tomaszewskiego, Jacka Żemantowskiego. Już ich nie ma. A dlaczego nie wyrośli nowi? Czy ktoś zazdrośnie blokował kariery? Oczywiście pojawiają się odważne, ciekawe teksty sportowe. Ale media elektroniczne to bryndza. Owszem, transmisje. Tego mamy pod dostatkiem. Ale „dysk olimpijski” już nie wiruje. To za trudne dla smsiarzy i mejlowców. W teleturniejach telewizyjnych zawodnicy rzeczywiście imponują wiedzą. Tyle, że nie o literaturze.

Klepacze klepią prześcigając się w tempie narracji i przerywaniu gościom wypowiedzi. Gdzie tak gonicie? Niech będzie spoko, ale szeroko i głębiej. Czy trzeba kochać sport, żeby go dobrze dziennikarsko eksploatować? Myślę, że wystarczy lubić. Natomiast zupełnie niezbędne są umiejętności. Osobnik utalentowany po prostu ma w sobie magnez, który przyciąga. Pracuś może być doceniony, ale pokochany nie będzie.

Dlatego trzeba szukać talentów, ale nie przez układy polityczne i nepotyzm. Szukać muszą mądrzy i doświadczeni. A jest w czym wybierać. W małych redakcjach te połowy się udają. Dlaczego nieskuteczne jest to w redakcjach największych?

 

Fot. Pixabay

Samosie – STEFAN TRUSZCZYŃSKI o walce Polski powiatowej z rządową

U nas jest usankcjonowana prawnie dwuwładza: rządowa i samorządowa. To zły pomysł. To nie jest dobre rozwiązanie dla Polski. Głupi lokalni puszą się i działają przeciw centralnym. Paranoja.

Od chcieć do móc – nie zawsze jest blisko. Np. chciałbym a boję się – zdarza się często.

U nas władza samorządowa bardzo się nadęła. Dochodzi do tego „będąc i rządząc u siebie” zapomina, że jest jeszcze rząd i prezydent.

Nie bo nie! – mówi dobrze odżywiony elblążanin. Port mój i basta. Zarządzam referendum. Chodzi o kontynuację przekopowej inwestycji na Zalewie Wiślanym. O drugi etap, czyli od wód Zalewu rzeką do portu, który nim pełną gębą dopiero będzie właśnie gdy zakończona zostanie część elbląska, a potem wykopany zostanie odpowiednio głęboki tor wodny na samym Zalewie. Na część portowo-elbląską potrzeba 100 mln i te pieniądze wtyka samorządowcom warszawska władza. A oni nie chcą tych pieniędzy, bo uważają, że przestaną być dysponentami portu.

Był taki król, z trochę krzywą gębą, który podzielił Polskę między synów. Teraz oglądamy inne gęby, pękate raczej i zawzięte. Ich dysponenci partyjni z centrali walczyli przeciw uniezależnieniu od ruskich. Mówili: „Rosjanie muszą przepuszczać nasze statki na Bałtyk przez ich ujście zalewowe, bo tak nakazuje międzynarodowe prawo żeglugi.” PiSowi udało się przedrzeć przez wydmy zalewowe. Jest wolna droga. Uniezależniliśmy się. „Gazeta Wyborcza” wysyła głuchego na fakty reportera, a ten pyta zalewowych ludzi jak się zmieniło ich życie po wykopaniu drogi przez mierzeje. Facet jest nie tylko głuchy na logiczne racje, ale i ślepy. Nie chce dostrzec wielkości i jakości tego dokonania. Udaje, że nie wie: toż to dopiero jedna trzecia inwestycji, która zadziała, gdy będzie ukończona.

Na złość mamie odmrożę sobie uszy – to w miarę elegancko. Można dosadnie – na złość… zrobię w gacie. Bardzo proszę samorządowa władzo. Działaj wbrew własnemu państwu, a i wbrew własnym interesom.

Bo u nas jest usankcjonowana prawnie dwuwładza: rządowa i samorządowa. To zły pomysł. To nie jest dobre rozwiązanie dla Polski. Głupi lokalni puszą się i działają przeciw centralnym. Paranoja.

Przykład elbląski niestety nie jest jedyny. W historycznym powiecie ciechanowskim, w jego centrum działał przez wiele lat znakomicie prowadzony przez Panią dyrektor Teresę Kaczorowską powiatowy dom kultury. Ale – na szczęście bywsza już starościna Pani Joanna Potocka-Rak nie lubiąca zespołów muzycznych z repertuarem o żołnierzach wyklętych, nie lubiąca red. Płużańskiego, który wiedzę o nich upowszechnia, zabroniła koncertu o takiej treści i spotkania z redaktorem. Mało. Potem jeszcze zwolniła z dnia na dzień Panią dr Kaczorowską, która ten zapyziały, zadłużony obiekt kultury podniosła z ruin. Nic to, że ówczesny wojewoda Konstanty Radziwiłł protestował i anulował decyzję Potockiej. Nic to, wszystkie sądy (administracyjne i powszechne – odbyło się 6 rozpraw) poparły dyrektorkę – sprawa trwała dwa lata. A w międzyczasie powiatowe centrum kultury zaczęło już – przy zmieniającym się teraz kierownictwie – psuć po staremu. W końcu miejscowi radni się zdenerwowali i Potocką-Rak wywalili. Dojrzał problem niewłaściwej decyzji kadrowej także marszałek województwa. Może krzywdy i straty zostaną naprawione. Może. Ale czy zmieni się chore myślenie – by rządzić samorządowo uparcie i głupio, wbrew władzy centralnej, bo ta z innej partii pochodzi. Podobnie dzieje się w Gdańsku, Poznaniu, a szczególnie w mniejszych jednostkach administracyjnych. Panaceum, do pewnego stopnia mogliby być dziennikarze. Gdyby dziennikarzami byli. Ale oni też są podzieleni. Gdy Obajtek wyrwał z niemieckich rąk Polska Press podziały się nasiliły. W pomorskim obok „Dziennika Bałtyckiego” powstała druga gazeta – za pieniądze miejscowego marszałka. Niestety podziały i wędrówki żurnalistów nie poprawiły jakości prasy. Nie dość, że czytelników zabiera internet to jeszcze obajtkowemu koncernowi nie udaje się pozyskać właściwych ludzi. Stąd beznadziejnie niskie nakłady i służalczość polityczna.

Współczuć można dziennikarzom lokalnej prasy. Gdzie pójdą jeśli narażą się dysponentom. W Warszawie, Krakowie, Wrocławiu jeszcze – choć z trudem – może coś sobie znajdą. Ale gdy narażą się prowincjonalnym bonzom, oligarchom i wszelkiej maści urzędnikom – to najlepiej zmienić zawód, bo długo tłuc głową w mur się nie da.

Samorządzić się to wielka odpowiedzialność. „Samosie” tym się nie przejmują. A niby dlaczego „wybrańcy” mieliby. Oto ich kolega prowadzi samochód z 2,5 promilami alkoholu we krwi. Łapią, ośmieszony zostaje publicznie, ale nadal jest płockim starostą i siedzi sobie na staroskim fotel zamiast w miejscowym pierdlu.

Żal mi dziennikarzy lokalnych. Ale wielu z nich to po prostu tchórze. Uprawiają piękny zawód, ale i taki w którym z założenia się obrywa. Nie można walczyć ze złodziejstwem, korupcją i głupotą siedząc wyłącznie przy laptopie. Trzeba pójść do ludzi – powiedzą prawdę.

Dom się pali, a strażak idzie w ogień. Policjant goni bandytę, choć wie, że tamten ma pistolet i umie strzelać. Do zawodu reportera nie każdy się nadaje. Trzeba mieć pasję dziennikarską i cieszyć z dobrze wykonanej roboty. Ludzie doskonale rozróżniają dziennikarzy – jednych lubią z innych się śmieją. To zawód nie tylko dla odważnych, ale i upartych.

Polska celebrycko-urzędnicza to tylko rąbek postawu (czerwonego – za Sienkiewiczem powtarzając) 312 tysięcznego sukna, po którym biegają ludzie czasem bezładnie. Polska nie jest elbląska, ciechanowska czy płocka. Jest jedna. Rzeczpospolita, która wybrała sobie władzę i powinna tej władzy słuchać. Do wyborów oczywiście. Pycha i buta krasnoludów, którzy psują nasz wspólny dom powinna być wskazana, piętnowana m.in. przez dziennikarzy. Gdy będą to robić ujmie się za nimi w trudnych chwilach mądry obywatel. I tak to powinno się kręcić.

 

Fot. Amadeusz Koczergo

O architektonicznych zbrodniach w Warszawie pisze STEFAN TRUSZCZYŃSKI: List goryczy

Panie i Panowie, cóż to widzicie, gdy na Krakowskim Przedmieściu jesteście? Toż to Bristol. Król warszawskich zabytków. Podnieście wzrok ku górze. I co zobaczycie – kurnik ze srebrnej blachy, szpecący hotel Paderewskiego. Owszem, pięknie wyremontowany, odnowiony wspaniale już za czasów nowej Polski, ale spaprany na koniec zbrodniczą zgodą na dobudowanie szkaradnego piętra.

Zniweczeno myśli architekta, który – jako że w grobie – nie może upomnieć się o swoje autorskie prawa. Drepczą ludziska po Krakowskim Przedmieściu. Obok stanął Prus i usiadł Prymas Wyszyński. Nic to. Kurnik świecący blachą góruje. Drażni oko. Konserwatorzy z bożej łaski, gdzie byliście, gdy fundowano tego architektonicznego pryszcza. Wstyd!

A teraz o podobnej chorobie. Wandalowej modzie na pryszcze dachowe na szacownych, pięknych, starych kamienicach. Na ulicy Górnośląskiej naprzeciw profesorskich willi wiekowy, ocalały z pożogi wielki dom upstrzono na dachu dobudowanymi, strychowymi pomieszczeniami. To samo dzieje się w wielu miejscach na starych kamienicach. Kto na to pozwala? Za co biorą pieniądze warszawscy konserwatorzy? Kto was uczył? Samorządzić trzeba umieć. Dbać, a nie niszczyć. Przecież łatwo jest stwierdzić kto wydał zgodę. Są podpisy. Dlaczego ci „odpowiedzialni” to zrobili i robią nadal?

Paskuda wdziera się w życie bezszelestnie. Jest bezczelna i nie ma oporów i wstydu. Dłubiąc na zabytkowych dachach zostawia ślad, które wszyscy widzą. To czego nie zniszczyła bomba teutońska niszczone jest przez bezguście i pazerność. Ślepi! Włóżcie okulary. Wandale zniszczyli Rzym. Nasi wandale niszczą bezkarnie Warszawę.

 

Fragmenty listu otwartego  Stefana Truszczyńskiego do ludzi decydujących o zabytkach stolicy

Fot. arch.

Trele STEFANA TRUSZYŃSKIEGO: Poezja ornitologiczna

Wiosenny wierszyk

 

Kawka mała wraz z gawronem

Przelecieli nieboskłonem
Podśpiewywał im skowronek
A modraszka dziób w ogonek
Trzciniak dymał za dymówką
Szpak muchołówkę osnuł pajęczyną
– coś jakby pierzyną
I ta szara ptaszyna
Od rudzika się odcina
Bo ten broni swego pola
Obcy mu nie strzeli gola
Takoż kwiczoł jest zazdrosny
Nawet gdy ptak głodny nie jest obcy
Broni miejsc obfitych w żarcie
Zawsze czujny na tej warcie
Zięba na to gardło drze
Pliszka ogon w te i w te
Grubodzioby znów zostali
Bo se Polskę spodobali
Nie chcą latać gdzieś daleko
Chcą mróz przetrwać tu nad rzeką
Potrzeszcz cały harem ma
Z ziemi zbiera co się da
Czasem mylą go z trznadlem
Bo co nagle to po diable
Rade temu potrzeszczanki
Gdy doznają zaniedbania
Czemu winna poligam(n)ia
Dzwońce na to radę mają
Bo w nich duże serca grają
Stefan Truszczyński
Fot. arch.

O postępującej degradacji twórców pisze STEFAN TUSZCZYŃSKI: Bez szacunku

Wczytuję się usilnie. Jednak potrzebne jest szkło powiększające. W końcu odczytuję: „FOT.NATHALANE/AFP/EASTNEWS”. Ukryte by się nie rzucało w oczy, że to obcy producent. A ten obcy godzi się na takie malutkie literki? To my już sami (tubylcy) nawet okładki gazety nie potrafimy zrobić? Okładki dotyczącej korupcji.

Rzecz tyczy „Gazety Wyborczej” z dnia 22-23 IV 2023. Właściwie kupiłem ją już 21-szego, czyli w piątek. Kupiłem jednocześnie nawet dwie GW – piątkową (ok!) i sobotnio-niedzielną. Tak, już w piątek! I to nie jest ok. To tak jakby zamiast jaja świeżego Agora sprzedała mi zbuka. Fuj! Redaktorzy w piątek smacznie sobie już chrapali i nie bacząc co się dzieje starocie wciskali.

Pamiętam Wyborczą z 1989 roku, gdy redagowano ją w przejętym baraczku przedszkola przy Czerskiej. Rozmawiałem wtedy z Panią redaktor Heleną Łuczywo. Kobietą ładną i energiczną. Teraz biznesem zarządza (a może nie zarządza) pulchniutki facet. I godzi się najwyraźniej na taki rytm pracy. Toż to zaprzeczenie dziennikarstwa, upadek obyczajów, czy też zwykła bieda i zgoda na oszczędności kolportażowe. Taniej będzie rozprowadzać pismo również na poniedziałek-wtorek właśnie już w piątki.

A wracając do tych mało czytelnych literek. To niestety robią i inni. Np. „Rzeczpospolita” imię i nazwisko wywiadowanego też drukują tak mikroskopijną czcionką, że bez lupy trudno odczytać. Wstydzi się autorów zapraszanych na łamy, a może oni się wstydzą gazety?

Panie Chrabota – Fikus, Łukasiewicz, Lisicki tego nie robili! Pamiętam Pana, gdy zaczynał Pan pracę w Warszawie po ucieczce z Królewskiego Miasta Krakowa. Tak się Pan dobrze zapowiadał. Nekrologi kosztują u Pana horrendalne sumy. Do sklepu, gdzie ciągle jeszcze kupuję codziennie gazety przychodzą 2-3 egzemplarze. I chyba nie można zwalać klęski wyłącznie na Internet. Dlaczego właściciel to toleruje? Jakby to nie jego był biznes.

Dziennikarze piszący przędą cienko. W wielu redakcjach płaci się za teksty grosze. Albo nawet w ogóle nie płaci się wierszówki. Toż to niewolnictwo, wyzysk bezkarny: chcecie w ogóle drukować – piszcie za darmo.

Znam redaktora – pisarza, który w oczach chudnie. Cień człowieka. Wkrótce zapewne zrobi miejsce młodszym. A i ci nie zarobią na podjęte kredyty, wczasy nad Red Sea, albo nawet na rower.

Ktoś powinien zająć się uposażeniem tych czarnoroboczych. Owszem politycznie usłużni mają się dobrze. Ale chyba powinno być zagwarantowane jakieś minimum dla dziennikarzy, reporterów, reportażystów. Dla tych, którzy ładują ten cały koks i drżą przed utratą etatu, chorobowego, a co za tym idzie emerytury w przyszłości. Litości ani troski nie ma. Ludzie od kultury brylują na ekranach. Wprawdzie małych, ale natrętnych. Jazdy limuzynami dłuższymi prawie niż autobusy – to ich ulubione zajęcie. Śmigają przez nasz piękny kraj bardzo często za szybko rozbijając samochody, bo przecież one nie ich.

Każdy lubi pląsy. Ale większość płaci za nie samemu. Tancerze, którzy z racji wieku nie kręcą piruetów niestety nie mają czym płacić. Nawet trudno zgadnąć za co żyją. Bo w ogóle emerytur nie mają. Przecież to zbrodnia. Eleganckie bractwo urzędnicze lubi na pewno balet. I mamy tu się czym pochwalić. Ale dlaczego ci, którzy na morderczy trening i zawodową pracę oddali najlepsze lata teraz zostali porzuceni, wygnani z raju jak Adam i Ewa. Przecież to okropne. Niestety nawet ci, którzy zajmują się zawodowo tańcem klasycznym – tzw. krytycy – też się sprawą emerytur dla tancerzy nie zajmują. Owszem mamy na ulicy Moliera w Warszawie piękny pomnik tancerki. Dzięki legendarnej mistrzyni i choreografki Bożenie Kociołkowskiej. Za kilka dni – 28 kwietnia o godzinie 12 – z okazji Międzynarodowego Dnia Tańca – tancerze tam się spotkają. Zapraszają. Można będzie złożyć wiązankę kwiatów. Przynajmniej tyle.

Śmiej się pajacu – ktoś to napisał. Ale raczej płakać należy nad marnością decydentów, którzy i tak na szczęście szybko rozpływają się w pamięci. To nie są artyści, to tylko chwilowo zarządzający pieniędzmi, które wypracowuje społeczeństwo. Ci, nieopatrznie wybrani, nawet gdy ładnie mówią – to tylko mówią. Tancerze, śpiewacy, aktorzy, pisarze, graficy i malarze, a nawet niektórzy dziennikarze to kwiat, ozdoba. Bez nich życie byłoby nie do zniesienia – nudne, paskudne.

Więcej szacunku (i pieniędzy też) dla twórców.

 

 

 

STEFAN TRUSZCZYŃSKI: Wspomnienia – ludzie telewizji

Umierają ludzie – lepsi, gorsi. Ale jeśli życie przepracowali gdzieś u kogoś, albo – lepiej – dla kogoś, to taki pracodawca, właściciel, reprezentant właściciela powinien przyzwoicie się zachować. Może to być krótki nekrolog, lepiej – wspomnienie o człowieku a najlepiej jakieś pieniądze dla rodziny.

W wieku 91 lat zmarł znakomity, wieloletni dźwiękowiec TVP Włodzimierz Wojtyś. Pamiętali filmowcy zamieścili nekrolog. A przecież to dla telewizji z Woronicza i z Placu Powstańców Warszawy w piątek, świątek i niedzielę, w słotę i deszcz przez co najmniej pół wieku zasuwał Wojtyś – kiedyś z ciężkim pudłem Nagry i Kudelskiego. Jeździłem z nim na zdjęcia. Nigdy nie był zmęczony, humorzasty, nigdy roboty nie spieprzył. Fachowiec. I to uśmiechnięty. Powszechnie lubiany. I jeszcze do tego świetnie grał w tenisa.

Zmarł także ostatnio redaktor Adam Bronikowski. Wielu widzów TV go lubiło i ceniło. Nadawał wprawdzie w innych czasach. Pisano mu, lub uważnie czytano to co miał powiedzieć na wizji. Ale dotyczyło to – w telewizji państwowej – wszystkich. A innej nie było. Oczywiście jak każdy wówczas pracował w medium partyjnym, bo takie ono było, dobrowolnie. Ale wiadomo było jak zakończył się październik ’56, marzec ’68, grudzień ’70. A w sierpień ’80 wierzyli nieliczni.

Bronikowski był i pracował, myślę, że najlepiej jak się dało, władzy słuchać musiał ale się do niej nie łasił . Oto – robotnik mediów. Te najważniejsze, wszędzie i zawsze krótko trzymane są za pysk. prywatne mogą sobie pozwolić na więcej. Ale nie zawsze z tego korzystają.

Redaktor był zdolny, pracowity i – że tak powiem skuteczny rodzinnie. Dochował się syna, Marcina Bronikowskiego, wielkiego artysty, śpiewaka, barytona, który teraz święci tryumfy na scenach operowych całego świata.

 

 

Fot. archiwum

Have a look radzi STEFAN TRUSZCZYŃSKI: Popatrzcie za siebie, nie na telewizję

Telewizja jest dla młodych. Przyjemnie jest popatrzeć. Ale słuchać – nie zawsze. Młodzi bowiem – byle się przypodobać władzy i awansować – klepią czasem co im dysponenckie wiatry przyniosą. Teraz wieją z zachodu. A tu Unia Unią, Ameryka Ameryką, a my żyjemy nad Bugiem, Wisłą i Odrą. W dodatku pasożytnicze wykwity wyskakują co i rusz. Można nawet oczywiście wyłączyć głośnik, a nawet wtyczkę z prądem wyciągnąć z gniazdka. Lepiej jednak zaprotestować. I to na piśmie. Won paskudo. Nasze obowiązki i troska to Polska. Dlatego maszerujemy i młodsi i nawet mocno starsi Marszałkowską – od Dmowskiego po katedrę św. Jana. Tym razem za św. Jana Pawła II. Ale nie tylko. Od katedry po pomnik Mickiewicza się zagęściło. Ludzie stali. Msza trwała.

Jeden taki, co by wystawał z tłumu, bo długi, ale głupi beznadziejnie i prowokacyjny – napisał, że w Warszawie w marszu wzięło… 500 osób i jeszcze deszcz im spadł na głowę. Miało to dowodzić, że „nawet niebo się odwróciło” od tych zacnych ludzi. Gdzie są granice głupoty? Chyba takowych nie ma. Pisane są idiotyzmy i papier się… nie drze. Kłamstwo i nonsens – a ekran nie eksploduje. Ludzie wdychają spalinowe smrody, a dym uszami im nie leci. Jak to jest? Skąd taka odporność organizmu? Ale czy pod czaszką rzeczywiście nic się nie warzy, nie gotuje? Tak, że któregoś dnia dojdzie do samoczynnej eksplozji. Ktoś się drze i przeklina. Inny weźmie w rękę kij bejsbolowy i leje na odlew.

Spoko, spoko – mówią inni. Ale jak można spokojnie egzystować wśród kłamców i złodziei. Rozkradli kraj, wypchnęli ludzi w świat za chlebem. Ludzi wykształconych, wartościowych – zważywszy choćby na koszt wykształcenia. Wielu z tych co spartoliło przepoczwarzenie się kraju ugryzło kawał tortu i trzyma. Wielu dzielnych, sadzanych potem na długie miesiące na Białołęce i Strzebielinku nie ma dziś na lekarstwa i żyje w biedzie. Gdy ich koledzy (Maciej Goliszewski, Leszek Stall) zabiegało kilka lat temu o podwyższenie emerytur dla internowanych. Usłyszeli wówczas: „wy opozycjoniński macie wygórowane roszczenia”.

Łaskawość decydentów rośnie wraz z ubytkiem zasłużonych żyjących. Będzie ich mniej, będą mniej kosztowali rosnące w dobrobyt państwo. A przecież wiadomo od kogo dobro się zaczęło. „Tu się wszystko zaczęło” mówi nasz Ojciec Święty o swoim życiu. Ale życie suwerenne, wolne państwo też się w konkretnym momencie i miejscu zaczęło. Niestety nie ma co tam oglądać. Bo zostały zgliszcza – po stoczniach, po wielkiej polskiej flocie. Marynarze kiwają się na fali nadal. Ale nie pod polskimi banderami.  Szkoły morskie kształcą, ale też dla obcych. Flota wojenna dopiero się odbudowuje. Port wojenny na Helu gnije od ponad 70 lat. Ludzie, mamy ponad 500 km wybrzeża. Kraje morskie czerpią z morza wielkie korzyści. My nie potrafimy!