CMWP SDP w koalicji organizacji przeciwko procesom typu SLAPP

CMWP SDP wspiera działania zmierzające do wynegocjowania dyrektywy przeciw procesom typu SLAPP na forum Unii Europejskiej i  popiera List otwarty 74 organizacji pozarządowych  przesłany do ​​Komisji Europejskiej, sprawozdawcy Parlamentu Europejskiego, hiszpańskiej prezydencji Rady UE i ministrów sprawiedliwości wszystkich państw członkowskich UE. Podobnie jak sygnatariusze Listu otwartego CMWP SDP wzywa instytucje europejskie do wynegocjowania możliwie najsilniejszej dyrektywy anty-SLAPP. List otwarty został wysłany 8 listopada 2023 r. do europejskich decydentów. Stanowisko SDP w tej sprawie zostało przesłane do ministra Zbigniewa Ziobry 15 listopada b.r. Z Polski pod Listem otwartym podpisały się także  m.in. Helsińska Fundacja Praw Człowieka i Sieć Obywatelska Watchdog Polska.

Organizacje pozarządowe w swoim liście apelują o poważne potraktowanie unijnej dyrektywy anty-SLAPP  (z ang. tłum. strategiczne procesy sądowe przeciwko udziałowi publicznemu lub strategiczne spory przeciwko udziałowi publicznemu).  Negocjacje trójstronne dotyczące tej dyrektywy, która  ma służyć zwalczaniu  pozwów typu SLAPP dobiegają końca, a europejskie  organizacje  pozarządowe alarmują, że w przypadku braku pewnych kluczowych przepisów dyrektywa anty-SLAPP nie będzie w stanie przeciwdziałać narastającym problemom dotyczącym pozwów typu SLAPP w UE. Pozwy typu SLAPP służą m.in. zastraszaniu i uciszaniu dziennikarzy. W Polsce zdarzają się coraz częściej, wielokrotnie przeciwko nim występowało CMWP SDP.

Apel w języku angielskim jest dostępny tu: 8.11.23 Advocacy letter from Unions to MoJs

Poniżej tłumaczenie (w wersji opublikowanej przez Helsińską Fundacją Praw Człowieka):

Unia Europejska może przegapić kluczową okazję pokazania, że jest po stronie tych, którzy pociągają władzę do odpowiedzialności. Negocjacje trójstronne dotyczące dyrektywy w sprawie ochrony osób, które angażują się w debatę publiczną, przed ewidentnie bezpodstawnymi lub stanowiącymi nadużycie postępowaniami sądowymi (SLAPP) zbliżają się do końca. Siedemdziesiąt cztery niżej podpisane organizacje alarmują, że w przypadku braku pewnych kluczowych przepisów dyrektywa anty-SLAPP nie będzie w stanie przeciwdziałać rosnącemu problemowi SLAPPów w UE.Przepisy te dotyczą przede wszystkim mechanizmu wczesnego oddalania SLAPPów. Jeśli dyrektywa nie zagwarantuje, że wszystkie roszczenia przeciwko osobom uczestniczącym w debacie publicznej będą podlegały rygorystycznemu testowi na jak najwcześniejszym etapie postępowania, tak jak to przewiduje podejście ogólne Rady Unii Europejskiej, dyrektywa nie będzie skutecznym instrumentem.

Po drugie, jeśli definicja „transgraniczności” SLAPPów zostanie usunięta, pojęcie spraw transgranicznych będzie w sposób dorozumiany odnosić się wyłącznie do spraw, w których strony mają siedziby w różnych państwach członkowskich. Oznacza to, że dyrektywa będzie miała zastosowanie tylko w kilku przypadkach; tysiące rzeczywistych i potencjalnych celów SLAPP nie będzie w stanie powołać się na żaden ze środków ochronnych wprowadzonych przez dyrektywę.

Wreszcie, istnieje ryzyko, że kwestie regulacji dotyczących odszkodowań zostaną pozostawione całkowicie w gestii państw członkowskich i sądów, co doprowadzi do nierównych mechanizmów odszkodowawczych w różnych krajach. Brak minimalnego standardu w zakresie odszkodowań byłby haniebny, biorąc pod uwagę, że pełne odszkodowanie za szkodę jest niezbędne w każdym ustawodawstwie anty-SLAPPowym, które rzeczywiście zasługuje na tę nazwę. Nie możemy ignorować funkcji naprawczej dla ofiar SLAPP i jej odstraszającego wpływu na potężne podmioty, które rozważają wszczęcie podobnych postępowań stanowiących nadużycie.

W ostatnich latach organizacje zrzeszone w Koalicji przeciwko SLAPP w Europie (CASE) dostarczały Komisji Europejskiej, Parlamentowi Europejskiemu i państwom członkowskim solidnej, opartej na dowodach wiedzy. W ten sposób chciały w konstruktywny sposób wesprzeć dyskusje na temat planowanych regulacji. Na obecnym, kluczowym etapie wygląda na to, że nasz wkład został zignorowany.

Nie pozwolimy, by to była stracona szansa.

Nie poprzemy osłabionej dyrektywy, która nie zapewni ochrony dziennikarzom, mediom, aktywistom i organizacjom społeczeństwa obywatelskiego w Europie. Chcemy, aby ta dyrektywa służyła jako wzór dla ambitnych przepisów anty-SLAPP w całej Europie i poza nią.

Wkraczając w końcowe etapy rozmów trójstronnych, wzywamy Radę i Parlament, przy wsparciu Komisji, do przyjęcia dyrektywy w kształcie, który uczyni z niej skuteczny instrument przeciwdziałania SLAPPom, a nie tylko pozwoli na odhaczenie kolejnego punktu z listy rzeczy do zrobienia.

  • Access Info Europe
  • Aditus Foundation
  • Amnesty International
  • ARTICLE 19 Europe
  • Association of European Journalists-Bulgaria
  • BIRN, Balkan Investigative Reporting Network
  • Blueprint for Free Speech (B4FS)
  • Bruno Manser Fonds (BMF)Center for Environmental Democracy FLOROZON, North Macedonia
  • Centre for European Volunteering (CEV)
  • Centre for Peace Studies, Croatia
  • Civic Initiatives, SerbiaCivil Liberties Union for Europe (Liberties)
  • Civil Rights Defenders
  • Citizens Network Watchdog Poland
  • Coalition For Women In Journalism (CFWIJ)
  • Coalizione Italiana per le Libertà e i Diritti civili (CILD)
  • Committee to Protect Journalists
  • Croatian Journalists Association
  • Estonian Human Rights Centre (EHRC)
  • Eurocadres
  • European Anti-Poverty Network
  • European Center For Not-For-Profit Law (ECNL)
  • European Centre for Press and Media Freedom (ECPMF)
  • European Civic Forum
  • European Environmental Bureau (EEB)
  • European Legal Support Center (ELSC)
  • European Federation of Journalists (EFJ)
  • European Trade Union Confederation (ETUC)
  • Foodwatch International
  • Foundation Atelier for Community Transformation – ACT (BiH)
  • FIBGAR
  • Free Press Unlimited
  • Frente Cívica (Portugal)
  • Global Forum for Media Development (GFMD)
  • Greenpeace European Unit
  • Helsinki Foundation for Human Rights (HFHR, Poland)
  • Human Rights Centre, Ghent University
  • Human Rights House Foundation (HRHF)
  • Hungarian Civil Liberties Union (HCLU)
  • IFEX
  • ILGA-Europe
  • Index on Censorship
  • International Press Institute (IPI)
  • Journalists’ Association of Serbia (UNS)
  • Justice for Journalists Foundation (JFJ)
  • Legal Human Academy (Denmark)
  • MAISON DES LANCEURS D’ALERTE
  • Mirovni inštitut (Peace Institute), Ljubljana
  • Netherlands Helsinki Committee
  • OBC Transeuropa (OBCT)
  • Open Knowledge Foundation Germany (OKF)
  • Organized Crime and Corruption Reporting Project (OCCRP)
  • PEN International
  • PEN Malta
  • Protect
  • Pištaljka
  • Public Eye
  • Reporters Without Borders (RSF)
  • Repubblika (Malta)
  • Rettet den Regenwald, Germany
  • Sherpa
  • SOLIDAR
  • SOS Malta
  • South East European Network for Profession­alization of Media (SEENPM)
  • South East Europe Media Organisation (SEEMO)
  • The Daphne Caruana Galizia Foundation
  • Transparency International EU
  • Transparency International Finland
  • Transparency International Ireland
  • Volonteurope
  • Whistleblowing International Network
  • Wildes Bayern e.V.
  • Wikimedia Europe
  • Xnet, Institute for Democratic Digitalisation
Zarówno wolność jak i "wolność" mogą zaślepić... Fot. HB/arch./re

Zjawiska atmosferyczno-polityczne opisuje STEFAN TRUSZCZYŃSKI: Hybryda ukąsi

Jeśli wilk zagryzie kozę hodowca dostanie odszkodowanie. Ale jeśli szkodę wyrządziła hybryda, czyli krzyżówka wilka z psem – nic nie dostanie. Taką mamy ustawę. Uchwalona została, gdy „wilko-psów” mało samopas biegało. Namnożyło się jednak wilków i hybryd zwierzęcych. Teraz hodowcy mają problem. Podobnie jest w polityce. Jak odróżnić patriotę od wroga. Też biegają luzem i mnożą się. Zakaz aborcji będzie wkrótce sprawa prywatną. Ale jak będzie z rozmnażaniem – nie wiadomo. Hybrydy na jezdni, hybrydy w lesie. Teraz zaczną również szczerzyć zęby w urzędach – od dołu do góry. Może się zakotłować.

 Wydawało się że od sołeckiego skryby po belweder droga długa i do przebycia czasochłonna. Ale skądże. Minęło dzionków niewiele od wyborów a tu sięga się już po głowę głowy państwa. Odwołać – krzyczą! Odwołać i już.  Nawet hunwejbini nie szli tak ostro.  Obeszli w końcu cały duży chiński kraj zanim wyciągnęli noże po  wydumaną „bandę czworga”.

Stoi marszałek Piłsudski przed wielkim dworem w Alejach Ujazdowskich. Stoi na pomniku oparty na szabli. Śpi zaklęty góral na Giewontu grani. Ostra kosa Helu wbija się w bałtyckie morze. I cisza. Sztil na fali, śnieżek w górach. A parlamencie zgiełk – ktoś szparko przebierają nogami. Czy syberyjskie mrozy zetną to wszystko lodem albo huraganowe nawałnice prącej na Europę tłuszczy mas z zachodu – nas zadepczą?

Chyba już żadne apele nie pomogą. Autorytety rozmienione na drobne. Niespodziewanie zaskakuje pomysłami Rzym nowymi kanonami wiary. Pan Orwell straszył, ale podawał inną datę. A tu za pasem rok 2024 i światowe mordowanie już nie w tysiącach a w milionach istnień ludzkich, migracje i podziały społeczeństw. Zdumiewające tempo i niebezpieczeństwa. Ludzie atakują się i przetrwa tylko ten, kto potrafi się obronić a nie dzielić i kłócić. Nagłe pojawienie się hybryd wszelkiego rodzaju jest niebezpieczne. Gdzie są ci porządni bogobojni i patriotyczni obywatele. Siedzą cicho w domach. Otworzyli gęby ze zdziwienia i biernie czekają. Zastygli w chocholim tańcu.

A tu dzieci zaczną coraz głośniej wołać.  Zarzynane krowy – zaryczą, świnie zaś zakwiczą, ukraińskie zboże nas zasypie. Profesor Pniewski przewróci się w grobie tyłem do gmachu przy ul. Wiejskiej, który tak pięknie zaprojektował.

Quo vadis – Tusku, Hołownio i Kamyszu oraz Czarzasty? Czy z remisu wyborczej walki chcecie uczynić pogrom przeciwnika? Zemsta! Chęć rewanżu nie wiadomo za jakie krzywdy odbiera rozum, szacunek dla wspólnie ustanowionego prawa, prowokuje.

Krowa – Europa, którą obrazem rubasznym namalował Franciszek Starowieyski rozpędza się tratuje. Mleka ona nie da, bo to nie krowa a chyba byk rozjuszony. Ma rogi i pysk rozwarty nie merda a biczuje ogonem. A tu matadora nie ma. Obrońcy przed atakiem zachodu i przed czerwoną zarazą pochowali się w pałacykach i domkach. Zerkają na konta w rajach podatkowych. Jeżdżą przez centra miast wypasionymi pojazdami a plebs ma rowery i hulajnogi. W radiu z lufcikiem, jak określał media pan Wiech (teraz pasuje to do telewizji) Holecką zastąpi Olejnik, Lewandowską Kublik Za Adamczyka ustanowiony zostanie Lis, który stoi już w blokach startowych. Zamiast krzyża w Sejmie – portret gen. Jaruzelskiego. Płotu dookoła sejmu nie będzie, bo kto by się tam teraz pchał. Przywiozą workami kasę z Brukseli. Rozdawać będzie minister Rostowski. Oszczędzimy na budowie gigantycznego portu lotniczego, nie dopuścimy do zagrożenia atomowego poprzez elektrownie. Powieją z zachodu ożywcze wiatry i napędzą śmigła niemieckich elektrowni wiatrowych. Zafurkoczą na wielkich słupach, które już od dawna czekają na przyjazd do Polski z landów naszych prawdziwych przyjaciół zza Odry. Malować ich nie będziemy ani konserwować, bo całe to ustrojstwo obsrają mewy i zabezpieczą antykorozyjnie.

W miejsce pomnika  Lecha Kaczyńskiego odsłonięta zostanie statua pana Tuska – w peruwiańskiej czapeczce. A na górze smoleńskiego abstrakcyjnego monumentu usiądzie na tronie pan Putin.

Hybrydowi zleją się w jedno. Psy przy budach trzymane będą na  długich 10-metrowych łańcuchach, ale za to feministyczna władza skróci smycze domowe. Oczywiście będzie w tej sprawie referendum, nawet dwa. Oddzielne dla pań i panów. Kłopotów pan marszałek będzie miał co nie miara.

W pierwszomajowym pochodzie, który poprowadzi pan Czarzasty i pani Żukowska czołowy transparent głosić będzie: pokój i tolerancja. Wieczorem nad Wisłą odbędzie się pożegnanie władz gdańskich, które tratwami własnej roboty spłyną do miasta o podwójnej nazwie – niemieckiej i polskiej. W ramach rozwoju sztuk plastycznych graficiarze wymalują gmach parlamentu. Nudno nie będzie. Nocami grać będzie heavy-metal i sataniści.

Dobranoc Państwu, w końcu nie wiadomo, kiedy to opublikują i kiedy będziecie czytać…

 

Fot. z Gazety Wyborczej 20.11.2023 r. Agent Tomek szykuje się do kontrolowanego wręczenia łapówki w operacji przeciwko byłemu prezydentowi Aleksandrowi Kwaśniewskiemu

HUBERT BEKRYCHT: „Agent” – bohater „demokracji” i artykułu GW. Służby: jego historia oparta jest na kłamstwach

Jak bardzo Gazeta Wyborcza musi chcieć odbudować swój dawny nakład świadczą elukubracje przesłuchiwanego przez redakcję z Czerskiej „agenta?. Tomasz K. „zaczął sypać” – tako rzecze GW. I całkiem przypadkowo, zanim dostał status świadka koronnego, obrzucił oskarżeniami dziennikarze, którzy nie boją się tropić afery ekipy Tuska. Zanim powiedział coś prokuraturze powiedział GW o jego, jako agenta, związkach służbowych, m.in. z Kanią, Gmyzem, Pereirą i Sakiewiczem, Gargas, Hejke. Co za koincydencja, prawda? Rzucić kamień w piszących krytycznie o rządach PO i PSL dziennikarzy i prosić prokuraturę o ochronę. Za pośrednictwem Gazety Wyborczej.

To naprawdę byłoby śmieszne, że dziennikarzom „zarzuca” się kontakty ze służbami specjalnymi w celu wykonywania obowiązków, ale jest patologiczne. Pomijam, co napisała GW, bo nie jest wiarygodna, skoro redakcja za nic ma procedurę prawną zdradzając szczegóły postępowania. Niewiarygodna jest zreszta nie tylko dlatego….

Jak mają się bronić opluskwione przez Tomasza K. osoby, skoro jeszcze nie dostały nawet wezwania z prokuratury.?Nie wolno wpływać na postępowanie, ale co tam, Gazecie Wyborczej wolno. Bo przecież nie powinno być wszystko jedno, czy ktoś ujawnia dziennikarskiej źródła, zanim sąd o te źródła zapyta.

No i wreszcie najważniejsze, czy wymienieni przez agenta dziennikarze rzeczywiście się z nim kontaktowali w sprawach tak gorliwie opisywanych przez dziennik Michnika?  Zwłaszcza – jak pisze na portalu X Cezary Gmyz – Samuel Pereira, który, w czasie aktywności agenta Tomka jako pracownika służb specjalnych, „nie był jeszcze dziennikarzem”. Z metryki sądzę, że Pereira mógł być jeszcze wtedy w liceum. Ale co tam, pasuje do paszkwilu, bo jest ważnym dziennikarzem sprzeciwiającym się – jak m.in. Gmyz, Kania, Sakiewicz, Gargas, Hejke i wielu innych – patologiom ugrupowań politycznych, których głównym programem w latach 2015 – 2023 było „niszczenie PiS”.

Może tak być, że istotnie agent Tomek podrzucał też mediom informacje, ale nie wiadomo z czyjego polecenia, nie wiadomo też, którym mediom. Agenci bywają przecież podwójni. Czy tylko w powieściach sensacyjnych?

Zastanawiam się, czy wzmożone, szczególnie młodsze osoby związane z GW w ogóle zdają sobie sprawę z tego, co to jest dziennikarstwo? Na pewno nie.

Myślę, że pomówieni dziennikarze obalą absurdalne zarzuty umieszczone w GW. Będzie to jednak długi proces, bo obrzuceni błotem będą musieli udowadniać, że nie są wielbłądami kiedy Tomasz K. będzie pod ochroną prokuratury.

A status świadka koronnego polskie prawo przewidziało dla przestępców.

***************************************************************************************

Oświadczenie

Obecna aktywność Tomasza Kaczmarka jest kolejną próbą uzyskania przez niego bezkarności. Jego historia oparta jest na kłamstwach.

W listopadzie 2019 roku Tomasz Kaczmarek usłyszał szereg zarzutów karnych dotyczących wielomilionowych oszustw finansowych w tzw. aferze stowarzyszenia Helper.

W związku z zarzutami, a także wobec braku zgody Ministra Koordynatora na zapewnienie mu bezkarności, Kaczmarek w kolejnych miesiącach rozpoczął szerzenie insynuacji przeciwko Ministrowi Mariuszowi Kamińskiemu i Maciejowi Wąsikowi – zarówno w mediach jak i prokuraturze.

W związku z kolportowaniem tych fałszywych oskarżeń Tomasz Kaczmarek usłyszał zarzuty dot. składania fałszywych zeznań. W tej sprawie akt oskarżenia przeciwko Kaczmarkowi wpłynął do sądu w sierpniu 2021 roku.

Obecna aktywność Kaczmarka jest kolejną próbą uzyskania przez niego bezkarności. Jego historia oparta jest na kłamstwach.

Biuro Prasowe Ministra Koordynatora Służb Specjalnych

 

 

 

Supermeming

Rubryka zabawna i przez to smutna bardzo – HUBERT BEKRYCHT: Neo-dziennikarstwo

Nigdy nie zastanawiałem się, kto przez ostatnie osiem lat był neo-dziennikarzem i dla kogo.  Pewne jest jednak, że sam termin wyszedł już mody jak buty zimowe Relax, bo wszystko, co „za ponurych rządów PiS” było „neo” teraz w obliczu „światłości” staje się normalne. I przez myśl „normalnym” nie przejdzie, że dawni „neo” mogą – teraz ich – też nazywać „neo”. Czy neo-dziennikarstwo to zemsta ambicji nad prawdą? Chyba tak. Jak nabzdyczony marszałek Hołownia, który gniewa się, że niektórzy dziennikarze nazywają go, z sympatią przecież, laleczką Chucky. No, to coś innego…

 

Postanowiłem od czasu do czasu zaprezentować przegląd postów na portalach społecznościowych rozmaitych dziennikarzy z wielu redakcji. Oczywiście będzie to przegląd mój, czyli stronniczy, konserwatywny w najgorszym dla progresistów wydaniu. Czyli, uwaga, „neo” – przegląd zatytułowany „Ogłoszenia najdrobniejsze”.

Oto, tuż po „wzięciu Sejmu” – zdaniem niektórych dziennikarzy postępu i powracającej wolności – należy koncertowo przykładać PiS, bo przedtem były tylko spontaniczne ataki przeciwko prawicy „pragnącej przywrócić cenzurę”.

 

Przypadek pierwszy: Konrad Piasecki  

(metryczka na X /d. Twitter/)

 

O czymże pisze i kogo zaszczyca uwagą najsławniejszy poszukiwacz rtęci w Wiśle? A pisze, nieoczekiwani zupełnie, o tym, że nie lubi ministra kultury i dziedzictwa narodowego.

„Podłość” powiada Piasecki  wypominając Glińskiemu, że przychodził do jego programów. A jednak minister nie napisał o stacji redaktora „komunistyczna”. A mógł.

 

Przypadek drugi: Cezary „Trotyl” Gmyz

 (metryczka na X /d. Twitter/)

 

Rozbawił mnie, jak zwykle, Gmyz, bo jest niepowtarzalny. Nawet jeśli prezentuje nie swoją twórczość.

 

Szczególnie podoba mi się to, że Gmyz podaje dalej mem, w którym marszałek Hołownia jest przedstawiony w inny sposób niż jako laleczka Chucky… Gmyz, jak my wszyscy, będzie siedział za powielanie propagandy PiS.

 

Przypadek trzeci: Kamil Dziubka

(metryczka na X /d. Twitter/)

Boże jak ja lubię te bezstronne, obiektywne relacje – te perełki redaktora Dziubki… 🙂

„Dojmujące” – pisze redaktor. Tak jak pozostałe jego doniesienia? To chyba u KD z O a dawniej z TVP  jest niemożliwe…

 

Do zobaczenia w lepszym neo-świecie

 

HB

 

Fot.: a/hb

Felieton zaangażowany STEFANA TRUSZCZYŃSKIEGO: Zdziwolągi

PiS-owcy bardzo się zdenerwowani zaskoczeni szybkością chamskiego ataku PO-wców. Nastąpił natychmiast po objęciu władzy w sejmie. Mówią: tak być nie może, tak nigdy nie było, to skandal! Owszem. I co z tego? Panie, panowie, czy nadal myślicie, macie nadzieję, że ktoś, kto chce sprzedać, unicestwić Polskę będzie się liczył z papierkowymi przepisami. A nawet z Konstytucją?

 Tusk się jeszcze miło uśmiecha. Wystawił na pierwszy ogień Hołownię. Ale Pan Budka już nic nie ukrywa. To widać gołym okiem. Jest nerwowy i przez to transparentny. Nie ma odporności Schetyny. Nic to. Wesoło to dopiero się zacznie gdy do akcji włączy się Nitras. Ten zawodnik długo w odwodzie nie wytrzyma. A do tego są jeszcze – Pomaska, Wielgus. Będzie się działo.

Do 21 listopada będzie spokój. Jest jeszcze trochę czasu. Dlatego trzeba coś postanowić, działać. Czy władze prawicy nie widzą niebezpieczeństwa? Monopol na telewizję publiczną, który oczywiście jeszcze mają nie jest wykorzystywany. Karnowscy – Sakiewicz nawet w najbardziej elokwentny i przekonywujący sposób już nic nie załatwią.  Gadka, szmatka, mowa, trawa. Wielu mówi – niewielu słucha.

Rządzący, niestety, zdaje się uważają, że mają jeszcze czas. A to nieprawda. Czy wyjdzie ktoś na ulicę w obronie PiS-u? Chyba nie. Więc co robić? PiS-owcy wszelkich podziałów – łączcie się. Czas zakończyć swary głupie. Trzeba wyznaczyć jednoznacznie wodzów, wodza. I słuchać potem. Nie – Kaczyński i Ziobro. Tylko jeden. Kaczyński. Nie – Morawiecki i Sasin. Tylko – Morawiecki, bo to w końcu nadal premier.

Przestańcie się dziwować nadchodzącym wypadkom. Czas minął. Dostaliście głosów najwięcej. Ale tamci potem się skrzyknęli i w tym zakłamanym, niespójnym zjednoczeniu trwają bo wróg dla nich jest jeden. Co będzie później, dla nich nieważne. Liczenie na to że się rozlecą, pokłócą jest oczywiście zasadne, ale i złudne, bo to oczekiwanie na ruch przeciwnika i zdanie się na jego łaskę.

A tu rozmawia się o ograniczeniu ruchu samochodowego w śródmieściu Warszawy, o prezydenturze … Trzaskowskiego. A tu Hołownia marszałkiem sejmu, Kosiniak-Kamysz – ministrem obrony. Co będzie dalej?

Szwajcarzy, po prostu zwykli obywatele, trzymają flinty pod łóżkiem. My będziemy zarzynać własne krowy i prosiaki, bo tak nam nakażą bauerzy ze Szwabii. Czy dopiero wtedy – przynajmniej właściciele wielkich gospodarstw przypomną sobie że kiedyś mieli do obrony kosy? Czy szewc Kiliński zejdzie z pomnika i zwoła dziś naiwnych i wystraszonych by nie byli bierni i bezwolni?

Polska została w dużej mierze odbudowana choć straciła wiele. Trzeba odbudować a nie niszczyć własność jej obywateli. Oczywiście, że bielmo z oczu spadnie, ale im później, tym straty będą większe. Po co czekać? Ci wybrańcy narodu, którzy dziś usiedli w ławach poselskich jeszcze nie rozumieją, jaką wzięli na siebie odpowiedzialność. Na razie się cieszą z immunitetów, samochodzików, tablecików i darmowych prezentów.

 

 

 

 

Fot.: HB

O nieznośniej lekkości zarabiania pieniędzy przez tzw. dziennikarzy pisze HUBERT BEKRYCHT: Klikarze

Podczas politycznych przełomów jak nigdy widać naszą pracę. Odbiorca praktycznie od ręki dysponuje obrazem, dźwiękiem i opisem tego, co dzieje się np. podczas poniedziałkowego (13.11.2023 r.) rozpoczęcia nowej kadencji parlamentu. Niestety, oprócz dziennikarzy, w tym gorącym czasie dorabiają tzw. klikarze, czyli dawni dziennikarze albo – częściej – ludzie będący pracownikami mediów zatrudniani po to, aby rozliczne portale miały się czym karmić. To tzw. kontent (content), czyli zawartość głów chcących kreować news’y ludzi. Kiedy zaczynałem, jako dziennikarz nie można było nawet pomyśleć o „kreacji wiadomości”. Ale, kto bogatemu (wydawcy) zabroni?

Nie ma żadnych nowoczesnych regulacji prawnych dotyczących nowych form dziennikarskich – to pierwszy problem szkodliwego wpływu klikarzy na nasz zawód. Prawnicy redakcyjni dosłownie wyrębują wąskie ścieżki w dżungli przepisów. Jeśli są nieuczciwi, mogą – jak łyżwiarze figurowi – omijać przeszkody przepisów oczywistych wynikających z kodeksów. Często zresztą przepisów ze sobą sprzecznych. Robią miejsce dla klikarzy i ich pseudoinformacji. Jeśli zaś prawnik redakcyjny jest uczciwy i chce działać ws. klikarzy zgodnie z literą prawa… Może stracić pracę.

Fikcja prawa i prawo fikcji

Pseudowiadomości są w tej chwili podstawową zawartością wielu dużych serwisów informacyjnych. Przy czym klikalność jest tu osobnym zagadnieniem, chodzi też o liczbę cytowań. Kiedyś śmialiśmy się z prasy bulwarowej, z pracujących tam koleżanek i kolegów, z tego, że muszą pisać o tym, że człowiek pogryzł psa lub we wsi opodal dużego miasta na świat przyszło cielę z trzema głowami. Brrr.

Teraz jest gorzej, choć z pozoru niewiele zwiastuje gnicie zawodu. Dziennikarskie, reporterskie relacje, korespondencje, łączenia bezpośrednie – tzw. live’y, felietony, analizy – wszystko to możemy znaleźć bez względu na charakter i formułę działalności mediów. W kilkanaście sekund. Na popularnych portalach, które słyną z tego, że są popularne, jak wrzód na siedzeniu wielu redaktorów naczelnych wyskakują problemy z nowym dziennikarstwem, w tym z wymyślaniem bzdur powielanych potem przez koncerny medialne. Koncerny, które odpowiadają prawnie za pierdółki wypisywane przez swoich „dziennikarzy” – klikarzy.

Tak, ale nie

Dziesiątki przykładów bagnistych wiadomości prezentowanych każdego dnia dostarczają nam portale nowe i te istniejące przy dużych gazetach, rozgłośniach telewizjach.

Rozbawił mnie „dziennikarz” (tak się przedstawia na profilu społecznościowym), który opisywał sytuację po obradach Sejmu, gdzie sensacyjnym tonem obwieszczał, że minister rządu premiera Mateusza Morawieckiego nie został wypuszczony z gmachu na ulicy Wiejskiej. Dlaczego? Bo w kuluarach trwało świętowanie wybrania dwóch posłanek na wicemarszałków KO. Sensacja? Jeszcze nie. Otóż minister został zmuszony do „zmiany trasy” i wyjścia z parlamentu innym wyjściem, bo nie chciał się przepychać… W tym przypadku zamiast ministra internauci wyśmiewali klikarza – „dziennikarza”.

Potem jeszcze, chyba to już „news” kogoś innego, ktoś z sejmowych kondorów (aby nie pisać sępów) do zadań specjalnych zauważył post nowego posła, orzełka z partii mającej malutki klub (sprawdzić, czy okna zamknięte), który opisywał tego samego ministra stojącego w kolejce do aktywacji tabletu „mimo, że wszyscy posłowie dostali kod”. Ów nowy poseł ani klikarz nie zauważyli, że takich procedur nie da się wykonać samemu bez złamania zasad bezpieczeństwa. Wszystko można w komputerze zrobić samemu, tylko później nie należy narzekać na ataki hakerskie Moskwy lub Mińska, chyba, że jakaś partia lubi.

Oddzielną kwestią jest zamierzony atak polityczny, podczas którego z ministra próbuje zrobić się człowieka zagubionego, niekompetentnego…

Ostrzejszy obraz uzyskamy dodając do tego, że gorącym towarem są teraz newsy o latającym „normalnymi” samolotami D.Tuskiem a od rana do wieczora media klikane podają, że jeden z posłów lewicy przerwał konferencję, bo na oczach polityków i dziennikarzy wybuchł pożar. Ów poseł za brawurową decyzję o przerwaniu konferencji jest wychwalany pod niebiosa – to klikarze. Informacja została przekazaa przez klikarzy w takim tonie, jakby parlamentarzysta poskomunistycznej formacji sam ten pożar gasił. Chyba tylko dwóch dziennikarzy dodało, że i tak musiał przerwać, bo na miejsce, gdzie stał powinien wjechać samochód Staży Pożarnej.

Kasa, kasa, kasa…

Wśród durnoty klikarskiej braci zdarzają się też wiadomości prawdziwe, ale podane tak, aby sensacja przelewała się z tych kilku zdań i kilku zdjęć, jak wezbrana rzeka przez tamę. Np. prawdą jest, że znany aktor ukradł smakołyki z cukierni. Nikt jednak nie wspomina, że było to 60 lat temu a cukiernia należała do babci aktora. Nikt nie wspomina na początku tego „wstrząsającego wyznania”. Obłęd. Tyle, że bardzo lukratywny dla mediów tworzących takie odpady uchodzące przez kilka dni za objawienia „dziennikarskiego” kunsztu a nawet „dziennikarskiego śledztwa”.

O szkodliwości procederu uprawianego przez klikarzy, który trwa w najlepsze od kilku lat bez żadnych ograniczeń, świadczy fakt, że tych „newsów” nie trzeba oznaczać – „Uwaga, wiadomość potencjalnego sponsora” albo „Uwaga, to nie do końca prawda, ale i tak nam nic nie zrobicie, zatrudniamy dużą korporację prawniczą i sporo jej płacimy”.

Jeszcze przed pandemią, takie produkty dziennikarsko-podobne łatwo było wychwycić. Teraz, nawet specjaliści nie nazywają tych wykwitów fejkami a relacjami kreowanymi… Koniec świata? Jeszcze nie, jest jeszcze AI, czyli sztuczna inteligencja. I nie piszę o rozumowaniu klikarzy, niektórych dziennikarzy, czy wielu polityków oderwanych od pługa swych dawnych dobrych zawodów.

Rys. Cezary Krysztopa

Taki tytuł musiał się teraz pojawić w felietonach CEZAREGO KRYSZTOPY: Suwerenność

Stoimy dziś wobec zagrożenia istnienia państwa polskiego, o skali z jaką nie spotkaliśmy się od kilkudziesięciu lat. To oczywiste. Ale prawie tak samo oczywiste było również przed wyborami.

Wbrew wrażeniu jakie daje kolorowa sieczka, która dzięki ciężkiej pracy mediów w sporej części wypełnia nam mózgi, sytuacja jest absolutnie poważna. Z jednej strony mamy prawdopodobną porażkę Ukrainy w wojnie z Rosją. Nie porażkę na zasadzie zniknięcia kraju, dzięki dzielności Ukraińców i pomocy Zachodu, Ukraina jeszcze stoi, ale w powietrzu unosi się smród Resetu 2.0, zgniłego kompromisu, do jakiego Ukraina zostanie najprawdopodobniej, kosztem koncesji wobec Rosji, zmuszona. Czy to nas dotyczy?

Zagrożenie ze wschodu

Tak, to nas bardzo dotyczy, ponieważ „pokój”, który nastąpi, będzie okresem odbudowy potencjału Rosji, który z udziałem Niemiec (dziwaczne gwałtowne wzrosty obrotów handlowych Niemiec z azjatyckimi satelitami Rosji, czy kupowana przez Niemcy tzw. „kazachska ropa”, podejrzewana o to, że w istocie jest rosyjską) w zasadzie już się zaczął odbudowywać. Jednym z błędów, które Rosja popełniła w czasie inwazji na Ukrainę, było zlekceważenie roli Polski. Drugi raz postara się tego błędu nie popełnić, nawet Biden mówi, że „następna może być Polska”.

W tym czasie u nas będą już prawdopodobnie rządzili ludzie, którzy uważają, że „Polsce duża armia niepotrzebna, a jakby co to Bundeswehra nas obroni”. Tak, już widzę jak broni. Ale nawet zostawiając na boku moją podobno germanofobię, to ta Bundeswehra jest dziś cieniem samej siebie, a obietnice zwiększenia nakładów Olafa Scholza, okazały się tyle samo warte, co jego kolegi Donalda Tuska. Tymczasem eksperci szacują okres odbudowy rosyjskiego potencjału na kilka lat, inni znów twierdzą, że w zasadzie mamy już do czynienia z wojną światową.

Zagrożenie z zachodu

Z drugiej strony, ci sami którzy do tej katastrofalnej sytuacji na świecie walnie się przyczynili, a to niespodzianka, znowu Niemcy, usiłują ją wykorzystać, by przywrócić swoją imperialną pozycję w Europie, centralizując Unię Europejską w sposób, który pozbawi sterowności wszystkie państwa oprócz niemieckiego. Z ich punktu widzenia, wobec katastrofy ich koncepcji „wspólnej przestrzeni od Władywostoku po Lizbonę” i „uzależnienia Europy od rosyjskiego gazu kolportowanego przez Niemcy”, a także rozczarowań w Chinach, które chyba nie bardzo chcą być dla Niemiec „nową Rosją”, potrzebują desperacko rynków zbytu i rezerwuaru taniej siły roboczej, jesteśmy idealnym materiałem na wewnątrzeuropejską kolonię.

Oczywiście pod warunkiem, że nie powtórzy się więcej takie zagrożenie dla stabilności niemieckich interesów jak PiS, czy coś podobnego. W tym celu trzeba strukturę państw narodowych złamać, tak żeby nawet jeśli któraś kolonia „zwariuje”, nie miało to już większego znaczenia.

Nie dziwmy się więc, że miejscowi niemieccy lokaje nie widzą potrzeby realizacji prorozwojowych projektów infrastrukturalnych takich ja CPK, elektrownie jądrowe, porty, czy silna armia. Nie widzą również potrzeby istnienia takich, porządkujących strukturę społeczna na różnych poziomach, instytucji jak IPN czy CBA. To untermenschom niepotrzebne. Szkoła podstawowa, jak za Hitlera, powinna im wystarczyć i ew. umiejętność obsługi sprzętu do zbioru szparagów.

Być może brzmi to nieco zabawnie, ale życie w tak diabolicznej alternatywie zabawne raczej nie będzie. Możemy być pozbawieni wpływu na własny los. Kto inny może zdecydować, czy Polskę lepiej na wszelki wypadek zaorać czołgami, czy jednak pozwolić żyć niewolnikom, którzy mogą się jeszcze do czegoś przydać. I dotknie to pospołu nadwiślańskich konserwatystów, lewaków, a nawet, mających zapewne nadzieję na pozycję „wiceniemców” – libków.

Suwerenność

I dlatego jest jednocześnie ideą, która może wszystkich połączyć. Ideą zwaną wyśmiewanym mianem – suwerenności. To jest też moim zdaniem prawdziwy klucz do niezdecydowanego „elektoratu środka”, odwołanie się do wspólnego interesu, a nie, jak chcieliby niektórzy odwracający uwagę od własnych wyrzutów sumienia desperaci, schlebianie najniższemu instynktowi pt. „chcemy móc bez wyrzutów sumienia zabijać dzieci, żeby się r….ć bez zobowiązań”.

Jako jedyną wystarczająco dużą by wprowadzić to do politycznej agendy siłą, widzę Prawo i Sprawiedliwość z największym klubem parlamentarnym, bliskim Prezydentem i wpływem na liczne instytucje. Dalibóg, nie mam pojęcia, dlaczego nie zrobiło tego przed wyborami. To znaczy zrobiło częściowo, podnosząc hasło bezpieczeństwa opartego na rozbudowie armii. Ale przed wyborami sprawa zagrożenia centralizacją UE przecież nie była szczególnie zauważana, no może przez Jacka Saryusz-Wolskiego czy Suwerenną Polskę. Po wyborach nagle zrobiło się głośno, ale przed wyborami oficjalnie obowiązywała jeszcze polityka „kompromisu z Unią Europejską”, która owszem, spowodowała utratę cnoty, ale rubelka nie przyniosła. Mało tego, również pozytywne hasło „bezpieczeństwa” na ostatniej prostej zastąpione zostało przez głupkowate „tuskowanie”, co w mojej ocenie, było jedną z przyczyn pyrrusowej natury „zwycięstwa wyborczego” PiS.

Od kilku lat pisałem, że PiS nie potrafi porwać wizją, która sięgałaby formatu „Polski solidarnej”, czy „Dobrej Zmiany”. Kwestia suwerenności, szczególnie wobec zagrożeń przed jakimi stoją Polska i Polacy, mogłaby być jądrem takiej nowej wizji. Wizji łączącej różne środowiska. Wizji porywającej emocjonalnie, do której można aspirować. I jednocześnie bardzo konkretnej, opartej na rozumianych bardzo praktycznie interesach. Wprawdzie twarze firmujące politykę „kompromisu z Brukselą” by się tu niespecjalnie przydały, ale wydaje mi się, że mamy teraz większe zmartwienia, a Polska możliwości decydowania o samej sobie, wręcz desperacko potrzebuje.

Zdj.: Zurych Fot.: K.M. Załuski

Co tam Panie u Helwetów? KRZYSZTOF M. ZAŁUSKI: Szwajcaria skręca w prawo

Szwajcarzy wybrali dwuizbowy parlament – Radę Narodu i Radę Kantonów. Zgodnie z przewidywaniami, zwycięzcą po raz szósty z rzędu, okazała się konserwatywna prawica, czyli Szwajcarska Partia Ludowa. Wielkimi przegranymi są natomiast partie lewicowe i proekologiczne. Wybory pokazały, co kolejny europejski naród myśli o swojej suwerenności, o konieczności zwiększenia wydatków na walkę z globalnym ociepleniem, o Unii Europejskiej i otwieraniu granic.

Gdy myślimy o Szwajcarii, najczęściej nasza wyobraźnia podąża ku bajecznym, górskim krajobrazom, czekoladowym smakołykom i luksusowym zegarkom. Jej symbolami są także bernardyny z beczułką rumu i brązowe krowy z dzwonkami pasterskimi na szyi. Jednak tym, co naprawdę wyróżnia tę alpejską krainę, są niezwykły ustrój polityczny, historia i neutralność. Uwagę zwraca także skomplikowana procedura wyborów parlamentarnych i obligatoryjne referenda.

Szwajcaria jest krajem, którego mieszkańcy zdają się rozumieć, że prawdziwa demokracja nie polega tylko na uczestnictwie w wyborach raz na cztery lata, lecz na aktywnym i świadomym udziale obywateli w procesach decyzyjnych. Jest to więc państwo, gdzie „vox populi” jest faktycznie kluczowy, zarówno w parlamencie, jak i podczas referendów. Jest też przykładem pełnej demokracji, a nie jak w wielu tzw. „państwach demokratycznych”, fasadowej pseudodemokracji.

 Europejskość, ale z umiarem

Szwajcaria jest federacją 26 kantonów, będących do połowy XIX wieku samodzielnymi mini-państwami. Dopiero w roku 1848 Helweci z luźnego związku, postanowili przekształcić swoje państwa w federację. Obecnie Konfederacja Szwajcarska ma prawie dziewięć milionów mieszkańców, którzy nadal kultywują swoje odrębne tradycje i używają czterech języków urzędowych: niemieckiego, francuskiego, włoskiego i – w niewielkim stopniu – retoromańskiego.

Państwo to, pomimo położenia w samym sercu Europy, nie należy ani do Unii Europejskiej, ani do Europejskiego Obszaru Gospodarczego. Jego mieszkańcy bowiem, swoją suwerenność traktują z najwyższym szacunkiem. Niepodległość jest tu wartością nadrzędną, co doskonale ilustruje wynik referendum z 2001 roku, w którym Helweci zdecydowanie, bo aż w 77 %, odrzucili koncepcję rozpoczęcia rozmów na temat akcesji do UE. To, co dla wielu państw jest marzeniem, dla Szwajcarów było – i jest nadal – nie do przyjęcia.

Pomimo braku formalnego członkostwa w UE, Szwajcaria utrzymuje jednak specjalne stosunki z Brukselą. Dzięki temu uczestniczy w wybranych (przez siebie) międzynarodowych projektach – jednym z nich jest Układ z Schengen. Szwajcaria angażuje się również finansowo w różne unijne działania – polityczne i gospodarcze np. poprzez partycypowanie w europejskim budżecie. Jest więc najlepszym przykładem tego, że można być poza Unią Europejską i jednocześnie pozostawać integralną częścią europejskiego krajobrazu politycznego – że istnieją sposoby współpracy i osiągania sukcesów, bez konieczności rezygnacji z suwerenności.

Stolicą Szwajcarii jest Berno. To tutaj swoje siedziby ma większość instytucji federalnych i rządowych. Miasto to jest jednak jedynie stolicą funkcjonalną, a nie formalną, jak ma to miejsce w zdecydowanej większości państw świata. Podobnie wyjątkowa jest „stolica” francuskojęzycznej Szwajcarii, nazywana niekiedy „miastem pokoju”. W Genewie działa blisko 240 zagranicznych przedstawicielstw, dziesiątki organizacji międzynarodowych oraz setki organizacji pozarządowych. Swoje siedziby mają tu m.in. agendy ONZ – Rada Praw Człowieka, Światowa Organizacja Zdrowia i Międzynarodowa Organizacja Pracy. Tutaj także mieszczą się centrale Międzynarodowego Czerwonego Krzyża, Światowej Organizacji Zdrowia, Europejskiej Organizacji Badań Jądrowych i UNICEF-u.

Atrakcyjność Szwajcarii podnosi jeszcze bardziej fakt, że Genewa, Zurych i Berno są centrami finansowymi Europy. To tu rezydują bankowi giganci: Union des Banques Suisses, Banque Cantonale de Genève, Raiffeisen i, upadły w tym roku, Credit Suisse… Helweci szczycą się również drugim, najwyższym w Europie wskaźnikiem siły nabywczej zarobków na mieszkańca – notabene zaraz po, będącym w unii celnej i monetarnej ze Szwajcarią, Księstwie Liechtenstein.

Nic więc chyba dziwnego, że ta niewielka alpejska republika jawi się światu jako przysłowiowy „raj na ziemi”. I że Szwajcarzy tak bardzo cenią sobie jej odrębność i wszelkie tradycje.

Fenomen demokracji oddolnej

Najważniejszą z tych tradycji jest chyba instytucja referendum – Szwajcarzy udają się do urn wyborczych aż cztery razy w ciągu roku. Podczas głosowania wypowiadają się w sprawach istotnych dla powiatu, kantonu lub całej federacji. Co więcej, wyniki tych ludowych plebiscytów są dla członków parlamentu absolutnie wiążące. Można więc śmiało powiedzieć, że demokracja bezpośrednia jest prawdziwą esencją równości obywateli, i że to właśnie dialog i kompromis pomiędzy ludem a władzą kreują sukcesy państwa.

Na szczycie piramidy szwajcarskiego systemu politycznego stoją parlament i władze kantonalne. Szwajcarski parlament, czyli Zgromadzenie Federalne, to instytucja o długiej tradycji. Składa się ona z dwóch izb: Rady Narodu i Rady Kantonów. Rada Narodu, w której zasiada 200 posłów, zwanymi również „deputowanymi Narodu”, stanowi serce szwajcarskiego ustawodawstwa. To tutaj podejmowane są najważniejsze decyzje dotyczące kraju.

Natomiast izba wyższa, czyli Rada Kantonów, złożona z 46 przedstawicieli, reprezentuje interesy konkretnych kantonów, które są podstawowymi jednostkami administracyjnymi państwa. Ciekawostką jest fakt, że z ogółu 26 kantonów, w sześciu z nich – nazywanych „półkantonami” – obywatele wybierają po jednym reprezentancie, a w pozostałych dwudziestu po dwóch. Ponadto konstytucja Szwajcarii określa czas trwania kadencji tylko posłów do Rady Narodu – wynosi on cztery lata. Co istotne, izba ta nie może zostać rozwiązana przed terminem, co jest gwarancją stabilności i ciągłości procesów ustawodawczych.

Kolejnym szwajcarskim „fenomenem demokracji” jest sam proces podejmowania decyzji politycznych – jest on całkowicie oddolny… W Szwajcarii bowiem, to wola społeczeństwa jest fundamentem, na którym opiera się cały system. Kluczową rolę odgrywa więc wspomniana już demokracja bezpośrednia. To właśnie referenda są przejawem świadomości obywateli i ich odpowiedzialności za dobro wspólne. To one są czynnikiem spajającym ten pozornie niespójny naród.

W szwajcarskim modelu decyzyjnym obowiązuje zasada dialogu, jako źródła kompromisu. Tradycja federalistyczna, stanowiąca integralną część szwajcarskiej tożsamości, nakazuje kantonom zajmować się własnymi problemami. Krytyka działań innych kantonów jest niedopuszczalna. To podejście sprzyja wzajemnemu zrozumieniu różnorodności i pluralizmu, co z kolei jest kluczowe dla tworzenia trwałych rozwiązań systemowych.

 Helweci wybierają tradycję

Wybory do organów legislacyjnych w Szwajcarii odbyły się w niedzielę, 22 października. Aż 90 proc. uprawnionych do głosowania „poszła do urn” już w sobotę – za pośrednictwem internetu. Wyniki ogłoszono w poniedziałek. W środę okazało się jednak, że głosy zostały błędnie policzone.

Z oficjalnego komunikatu Federalnego Urzędu Statystycznego w Neuchâtel wynika, że „święto demokracji” zostało zakłócone przez błąd w oprogramowaniu importującym dane z komisji. Jednocześnie Urząd zapewnił, że nowe wyliczenia nie będą miały wpływu na podział mandatów. I rzeczywiście, po korekcie obliczeń po raz szósty z rzędu wygrała narodowo-konserwatywna Szwajcarska Partia Ludowa.

Ostateczne wyniki wyborów wyglądają następująco: 27,9 proc. uprawnionych do głosowania Helwetów wybrało Szwajcarską Partię Ludową (SVP). Socjaldemokraci (SP) uzyskali 18,3 % głosów, Liberałowie (FDP) 14,3 %, Centrum (DM) 14,1 % głosów, Zieloni 9,8 %, Zieloni Liberałowie (GLP) 7,6 % zaś skrajna lewica w ogóle do parlamentu nie weszła. Frekwencja wyniosła zaledwie 44,6 proc. Czyli mniej niż przed czterema laty, gdy głosowało 45,1 proc. obywateli.

W dziewięciu kantonach konieczna będzie druga tura głosowania, która ma się odbyć 12 lub 19 listopada. Mieszkańcy m.in. Genewy, Fryburga, Valais, Ticino, Schaffhausen i Zurychu wyłonią w niej łącznie 13 członków rad. Jednak już teraz można powiedzieć, że zwycięzcami wyborów są partie prawicowe. Świętować może zwłaszcza SVP, której udało się zdobyć 9 dodatkowych mandatów w Radzie Narodu… To przesuniecie w prawo mogło być jeszcze wyraźniejsze, gdyby nie sojusz pomiędzy partiami lewicy. Ich wyborcze porozumienia ocaliły Partię Zielonych i Zielonych Liberałów przed jeszcze drastyczniejszą katastrofą. Pierwsi stracili tylko pięć mandatów zamiast siedmiu, drudzy – sześć zamiast siedmiu. Na powiązaniu list skorzystali również Socjaldemokraci, którzy dzięki nim zdobyli dodatkowe punkty. Co ważne, powiązania wyborcze są obecnie mocno krytykowane. Część ugrupowań opowiada się wręcz za ich likwidacją, ponieważ wyniki tak przeprowadzanych wyborów nie odzwierciedlają rzeczywistej woli elektoratu.

Zwycięstwo Szwajcarskiej Partii Ludowej dla większości politologów było oczywiste. Część badaczy spodziewała się nawet, że SVP osiągnie jeszcze lepszy wynik. Chociażby dlatego, że w czasach międzynarodowych kryzysów potrzeba stabilności wyborców zwykle wzrasta, a chęć na eksperymenty polityczne maleje.

Według badań przedwyborczych, szczególnie istotne dla Helwetów były trzy zagadnienia: wzrost kosztów ubezpieczeń zdrowotnych, relacje z Unią Europejską, zagrożenie ze strony imigrantów oraz zmiany klimatyczne. 22 października Szwajcarzy pokazali, że nie chcą już zwiększania wydatków na walkę z „globalnym ociepleniem”, ani tym bardziej zbliżenia z Unią. Chcą natomiast, aby politycy zajęli się rozwiązywaniem realnych problemów społecznych, a w szczególności nabrzmiewającej kwestii migrantów… Naprzeciwko tym właśnie postulatom wyszli politycy Szwajcarskiej Partii Ludowej.

 SVP jak AfD?

W Polsce szwajcarskie wybory przeszły w zasadzie bez echa. Sukces prawicy nie podobał się jednak wielu politykom europejskim. Zwłaszcza niemieckim. Lewicowo-liberalne media, komentowały to wydarzenie następująco: „Skrajna prawica na fali wzrostu. Szwajcarzy wybrali Szwajcarską Partię Ludową, która jest inspiracją dla Alternatywy dla Niemiec”.

DPA zastanawiała się także nad tym, „dlaczego ten zwrot na prawo nie wzbudza takiego poruszenia, jak wzrost popularności AfD w Niemczech?” I tłumaczyła ten stan mniej więcej tak: „Szwajcarzy doskonale znają swój nietypowy system polityczny. Dlatego zachowują spokój. Nie ma paniki, ‘zapór ogniowych’ ani histerii z powodu wzrostu siły skrajnej prawicy. To, co wywołałoby sensację w innych krajach, tutaj jest częścią systemu”.

Michael Hermann, politolog i dyrektor Instytutu Sotomo, który prowadził przedwyborcze sondaże, uważa że „Szwajcarska Partia Ludowa i Alternative für Deutschland są podobne, choć w niektórych kwestiach SVP jest jeszcze bardziej prawicowa niż AfD”. Zasadnicza różnica między nimi polega jednak na tym, że SVP jest partią rządzącą, a AfD dopiero aspiruje do władzy.

„Politycy SVP w trakcie kampanii wyborczej prezentują twarde stanowiska i atakują przeciwników, jednak jako przedstawiciele rządu zachowują się inaczej”, dodaje Hermann. „Ta podwójna gra jest ugruntowana historycznie i całkowicie przez Szwajcarów akceptowana”.

Ukazujący się w przygranicznej Konstancji „Südkurier” cytuje z kolei niemieckich politologów, którzy stoją na stanowisku, że „SVP i AfD łączą wspólne prawicowo-populistyczne poglądy, najczęściej sprowadzające się do podsycaniu niechęci wobec imigrantów, a zwłaszcza wyznawców islamu”. Oba ugrupowania, twierdzi gazeta, „sprzeciwiają się sankcjom nałożonym na Rosję przez Unię Europejską, a politycy SVP są szczególnie dumni z faktu, że w latach 90-tych skutecznie przeciwdziałali zbliżeniu Szwajcarii z UE”.

Czy rzeczywiście styl polityczny Szwajcarskiej Partii Ludowej i Alternatywy dla Niemiec ma ze sobą coś wspólnego? Takie pytanie stawia historyk z Uniwersytetu we Fryburgu, Damir Skenderovic. Jego analiza wydaje się wskazywać na pewne podobieństwa między oboma partiami. Ekspert charakteryzuje styl obu ugrupowań jako „promujący proste rozwiązania skomplikowanych problemów”. Podsuwa również klucz do zrozumienia ich retoryki – ma nim być „znajdowanie kozła ofiarnego”. Kiedy pojawiają się problemy społeczne, „SVP i AfD wskazują palcem na grupę, którą uważają za winną całej sytuacji. „To klasyczna taktyka, która pozwala im zyskać poparcie i przekonać wyborców, że wskazani winowajcy są źródłem kryzysu”.

„Ale to nie wszystko”, uważa Skenderovic. „Obie te partie, podobnie jak wiele innych prawicowych ugrupowań populistycznych, operują według podobnego schematu myślowego. Zdaniem historyka, jest to zasada „my kontra oni”. „SVP i AfD przedstawiają się jako głos ludu, reprezentujący interesy ‘dołów społecznych’, czyli ‘zwykłych obywateli’, którzy ‘czują się oszukani i zaniedbani przez skorumpowaną elitę’. Jednocześnie politycy obu partii wytykają palcem innych – obcych, przybyszów z zewnątrz, którzy stanowią zagrożenie dla narodu”.

Co powiedzieli nam Helweci?

Analiza Skenderovica nie jest wcale jednoznaczna i bynajmniej nie potwierdza tezy, jakoby SVP i AfD były partiami skrajnie prawicowymi, czy wręcz neofaszystowskimi. Przypomina natomiast antypisowską propagandę, suflowaną Polakom przez liberalną lewicę.

W rzeczywistości Szwajcarska Partia Ludowa ma korzenie ludowe, wręcz chłopskie. Jej historia sięga roku 1917, kiedy to w Zurychu narodziła się Partia Rolników. W krótkim czasie podobne ugrupowania powstały w innych kantonach. Następnie, te luźno powiązane ugrupowania, zawiązały sojusz, który okazał się na tyle silny, że w 1929 roku jeden z jego liderów, Rudolf Minger, zdobył miejsce w rządzie. Choć formalnie partia działa dopiero od roku 1936 jako Partia Rolników, Kupców i Niezależnych, to do tego czasu zdołała już zbudować solidne fundamenty. W 1971 roku SVP połączyła siły z Partiami Demokratycznymi z kantonów Glarus i Gryzonia, tworząc potężną siłę polityczną.

Ideologia SVP to mieszanka narodowego konserwatyzmu, eurosceptycyzmu i izolacjonizmu. Partia ta rzeczywiście sprzeciwia się członkostwu Szwajcarii w międzynarodowych organizacjach, takich jak Unia Europejska czy ONZ. Opowiada się też za surowszymi regulacjami dotyczącymi imigracji, prawa azylowego i kodeksu karnego. W kwestiach gospodarczych wyznaje zasady wolnorynkowe i jest zwolennikiem liberalizmu gospodarczego. Jej kierownictwo popiera m.in. prawo do posiadania broni, utrzymania neutralności państwa i silnej armii, jako narodowej gwardii. W obrębie SVP istnieje różnorodność poglądów – od frakcji centrystyczno-agrarnej po skrzydło narodowe.

Wszystkie społeczeństwa stają przed coraz trudniejszymi pytaniami. I coraz bardziej złożonymi wyzwaniami, bez względu na to, czy są to mieszkańcy bogatej Szwajcarii, czy średnio rozwiniętej Polski… Uczciwym politykom powinno zależeć na udzieleniu suwerenowi uczciwej i zrównoważonej odpowiedzi. Bo przecież decyzja o wyborze przyszłości należy do obywateli, a nie polityków.

Aby zrozumieć prawdziwe intencje sprawujących w naszym imieniu władzę, powinniśmy uważnie przyglądać się innym i temu, jak podejmują polityczne wybory. Na przykład Helwetom, którzy są pod tym względem chyba najbardziej świadomym narodem w Europie… I nie chodzi o to, żeby zamienić Polskę w drugą Szwajcarię. Lecz o to by znaleźć rozwiązania odpowiadające polskiej historii, tradycji, kulturze i tożsamości. Jednym z takich rozwiązań mogłoby być powszechne referenda. Ich wprowadzenie i upowszechnienie, znacząco wzbogaciłoby polską debatę publiczną. Mogłoby także uczynić bardziej transparentnym proces podejmowania decyzji politycznych – zarówno tych na szczeblu centralnym, jak i samorządowym.

Szwajcarska demokracja bezpośrednia, ze wszystkimi jej unikalnymi narzędziami politycznymi, mogłaby też być inspiracją dla tych polityków unijnych, którzy pragną rzeczywistych reform, a nie tylko ich symulowania.

 

Więcej aktualności na temat krajów niemieckojęzycznych na kanale autora: www.youtube.com/@DACHL

 

Czy Kosiniak-Kamysz strzeli ładną bramkę, czy samobója? To zależy tylko od lidera PSL Fot. arch.

A może król Władysław – proponuje STEFAN TRUSZCZYŃSKI: Wygibasy powyborcze

Gdyby Jarosław Kaczyński był przebiegły, jak jest mądry i wytrwały, zaproponowałby Władysławowi Kosiniak-Kamyszowi (po cichu)  przyszłą prezydenturę kraju. Najpierw jednak premierostwo z PiS-em a nie z Platformą.

 Doktor nie musiałby na ten zaszczyt zbyt długo czekać. Prezydent Andrzej Duda kolejny raz już nie wystartuje. Kolejnego kandydata konserwatywnego – na razie – m nie widać. Nie słychać też, by koalicja nienawiści wobec PiS-u miała uzgodniony program. Nic dziwnego, bo startowali przecież oddzielnie i dopiero po godzinie trzeciej nad ranem 16 października zlali się w jedno ciało.

Ciągle się dogadują. Gadu-gadu a tu trawa nie rośnie.

Pisał Tuwim: :

„Trawo, trawo do kolan

podnieś mi się do czoła

Żeby myślom nie było

Ani mnie, ani pola”

Ale kto by tam słuchał poetów. Sztucznie wywołane, rozpalające zmysły dyskusje, np. o aborcji, zagłuszają rzeczowa rozmowę o przyszłości rolnictwa, na temat energii atomowej i naszego lotniczego miejsca w świecie.

Panie Władysławie, potraktuj pan dotychczasowe rozmowy jako „przenośnię”, która daleko by pana nie przeniosła. I gdy Prezes Kaczyński rzeknie o czym jest na wstępie tego felietonu – ani chwili się pan nie wahaj. Bo to se nevrati. Tylko raz w życiu się trafia. Żona zostałaby prezydentową, dzieciaki… No śmiało proszę pomarzyć i czynić krok we właściwym kierunku. Co było a nie jest – nie pisze się w rejestr. Tuskowi postaw pan piwo, najlepiej niemieckie, nie za mocne. Nie przejmuj się pan pomarszczoną coraz bardziej, srogą twarzą pana Donalda. Srogość to albo rzeczownik abstrakcyjny.

W pańskim gabinecie, a właściwie na ścianie sekretariatu obejrzałem piękny portret Wincentego Witosa. Wie pan zapewne, jak potraktowano tego prawdziwego obrońcę Polski w 1920 roku, który zwołał aż 70 procent naszego wojska. Zamknięto go w Berezie Kartuskiej. Dziś prawdziwy przywódca chłopski (40 procent ówczesnej ludności kraju) ma piękny pomnik przy Placu 3 Krzyży w Warszawie.

Jest pan dużo bardziej wyedukowany, ale czy ma pan odwagę i serce do walki. Zobaczymy. A więc najpierw gmach w Alejach Ujazdowskich i wejście, którego pilnuje postument Jana Olszewskiego. A później pałac prezydencki określany przezwiskiem nieładnym jako namiestnikowski.

Przepuści pan możliwość takiego wyboru? Wystarczy teraz jeden właściwy krok. „Jeden krok” jak śpiewał bard Andrzej Dąbrowski – jak każe maszerować też Dąbrowski, tylko generał. Na pańskich długich nogach to łatwe.

Wprawdzie Donald Tusk wyrwie sobie resztki włosów a Czarzasty będzie wyglądał jak nabzdyczony indor. Hołownię zostawmy, dzieci i ryby głosu nie mają. Potem zagospodaruje pan Bosaka, który chodzi w bardzo eleganckich bucikach i mamy rząd z wicepremierem Morawieckim, Sawickim (rolnictwo), Błaszczakiem i dalej wg. uzgodnienia z prezesem. Oczywiście Kaczyńskim.

Platformersi polecą na Tempelhoff, jeśli tam jeszcze przyjmują. Co taki rząd potem zrobi? Na pewno nie zredukuje armii, będzie budował CPK i elektrownie atomowe. I będzie po prostu rządził tu i teraz z Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, nie z uroczego kanclerskiego żółtego domu na przeciwko Wyspy Muzeów w Berlinie.

Ciekawe, że propaganda PO w ostatnich dniach unika pańskiego nazwiska panie Kosiniak. Ani jedno „k” ani drugie nie padają np. w ostatnich numerach Gazety Wyborczej. Proszę sprawdzić. Najwidoczniej boją się pytać pana o sprawy aborcyjne, o krówki i świnki. Ufa im pan? Przecież Warszawka gardzi i kpi z pana i kolegów z PSL-u. Tak naprawdę to śmierdzą im gnojem co w swoim czasie zauważyła bezkompromisowa, wyłączona z obiegu Renata Beger.

Panie Władku, żeby nie było jak u Wyspiańskiego: „Został ci się jeno sznur”. Szansa prezydentury polskiej jest przed panem. Rzeczywista. W PO to pan kariery nie zrobi. Proszę popatrzeć na pańskiego kolegę Jarosława Kalinowskiego, obecnie europosła, który ładnie śpiewał, tańczył w ludowym zespole a nawet orał zręcznie traktorem własne pole. Teraz waży ok. 120 kg i już nie chodzi po salonach ani Brukseli a tym bardziej na Wiejskiej. Bo i po co.

Panie Kosiniak – śmiało! Struzik, Sawicki – pomogą. „Tygrysek” – jak nazywa Pana mądra i reprezentacyjna małżonka – czy aby to na pewno dobra ksywa. Mieliśmy już lwy, pora na zdecydowanego drapieżnika z prawdziwymi kłami. Bo i pogonić za Odrę trzeba wielu. Miłośnicy Niemiec wkrótce się przekonają i wybiorą swoje miejsce. Wolna droga, co mówię – wolne autostrady.

* * *

Jeszcze drepczą trochę w lewo, ciut, ciut w prawo. Robią śmieszne ważne miny. Uważajcie chłopaki by w krowi placek nie wdepnąć – chociaż to na szczęście.

Kaczyński stoi na wysokim wzgórzu i patrzy jak Napoleon na to tragiczno-śmieszne pole bitwy. Płakać czy się śmiać? Ale to przecież nasza ojczyzna. Prezes czeka. Niech harcownicy wybiegają się, zmęczą i przyjdą na poważne rozmowy. Lepiej poczekajmy jeszcze, lepiej się nie spieszmy. W Warszawie mamy już jeden wał – Miedzeszyński. I wystarczy.

 

 

 

WALTERA ALTERMANNA Uciechy wyborcze – część druga i ostatnia

„Uciechy” to po staropolsku „rzeczy zabawne, śmieszne scenki teatralne, krotochwile”. Naprawdę traktuję i od początku traktowałem te wybory bardzo poważnie, aliści nie mogę oprzeć się przedstawienia kilku uciesznych zdarzeń wyborczych, które mnie rozbawiły.

Siłą KO jest dostrzeżenie faktu, że świat się dynamicznie zmienia, że z każdym kolejnym dziesięcioleciem te zmiany przyspieszają.

Koalicja Obywatelska

Są oczywiście i tacy ludzie, którzy wchodzą do wody, żeby masą własnego ciała powstrzymać rwący nurt wezbranej rzeki, ginąc oczywiście bez sensu, ale chlubnie i bohatersko. Koalicja Obywatelska wybrała bardziej współczesną i zrozumiałą politykę. Mówiąc językiem polityki: Donald Tusk i jego partyjni koledzy „podgarnęli” tych, którzy czują się świetnie w świecie nowoczesnych technik i mniej restrykcyjnych obyczajów. I do nich apelowali.

Jest faktem, że nasze społeczeństwo jest podzielone, i to pod różnymi względami. Są tacy, którzy w nowoczesnych i współczesnych obyczajach widzą jedynie zgorszenie, sodomię i obrazę tradycji narodowej. Ale są i tacy, którym życie bez ślubu, nawet w związkach jednopłciowych nie przeszkadza być porządnymi obywatelami i kochać swój kraj. Są nawet i tacy, którzy sami żyjąc po bożemu nie gorszą się tymi, którzy są mniej tradycyjni.

Starożytni Rzymianie mawiali: „Tempora mutantur et nos mutamur in illis”, co się na polski tłumaczy: „Czasy się zmieniają, a my zmieniamy się wraz z nimi”. Ano świat się zmienia… I tę zmianę dostrzegła partia Donalda Tuska. I to dlatego pewnie on będzie premierem. Choć może być bardzo uciesznie, gdy przyjdzie nam obserwować jak ogon, czyli Kosiniak i Hołownia, będą próbowali trząść psem, czyli Tuskiem.

Ciekawe też jest, czy dawny doktrynalny liberał Tusk wróci do swej dawnej wiary, że w państwie wszystko samo się dzieje, że rząd ma tylko nie przeszkadzać niewidzialnej ręce rynku. Bo w tę rękę nikt na świecie już nie wierzy, poza naszymi, polskimi liberałami. Ano, mamy takie rodzime, bardzo ucieszne dziwactwo. I bardzo też groźne.

Trzecia Droga

Dwóch czołowych polityków tego ugrupowania, pan Hołownia i pan Kosianiak-Kamysz, twierdzą że to oni zwyciężyli, że oni mają największy sukces. Sukces jest bezsprzecznie, ale o zwycięstwie mowy nie ma. Szczególnie, gdy weźmie się pod uwagę, że nie było było zbornego. Trzecia Droga, w swych wystąpieniach dość natrętnie odwoływała się do metafizyki, czyli do Boga i ziemi. Jeżeli to przyniosło im niemal 15 procent poparcia, to znak widomy, że spora część Polaków bardziej wierzy niż myśli.

Myślenie metafizyczne ma u nas wielką tradycję, szczególnie pod rozbiorami, gdy warstwy przewodzące narodowi nie chciały się przyznać, że owe rozbiory to ich wina – bo co miał w XVIII wieku do gadania chłop i łyk, czyli mieszczuch?

Można zatem powiedzieć, że w swoim programie żadnych, żadniutkich konkretów Trzecia Droga nie przedstawiła, za to jej liderzy byli mocno – jak na mój gust za mocno – uduchowieni. Ale tak to już jest u osób mających problem z precyzyjnym myśleniem, z liczeniem i klasyfikacją  problemów, że działają w mocnym uniesieniu duchowym. Widać liderzy Trzeciej Drogi dobrze wiedzieli, że takich jak oni, jest co najmniej 15 procent. I poszedł swój do swego. I sukces jest, ale zwycięstwa to ja nie widzę?

No i najważniejsze – Trzecia Droga podkreślała cały czas swój katolicki i konserwatywny rodowód… Kłopot ludowcy i hołowniacy mają z tym, że na Trzecią Drogę złożyły się dwie partie i naprawdę nie wiadomo, jak będą dogadywali się między sobą, w parlamencie.

PSL od zawsze reprezentuje twardy chłopski konserwatyzm i równie twardą walkę o dopłaty do ziemi, ciągników, nawozów, a w finale do płodów rolnych. Może już czas, by zacząć uważać PSL za partię postsocjalistyczną? Z kolei partia Hołowni uosabia metafizyczno-klerykalny liberalizm. I jak oni teraz między sobą uzgodnią, że rolnikom należą się stale rosnące dopłaty, skoro liberalizm, dla zasady, zabrania jakiejkolwiek ingerencji państwa w rynek? Oczywiście dogadają się bez wstydu, bo polityka jest pozbawiona wstydu, a PSL dogadywał się już w przeszłości z każdym.

Dogadywanie się wspólników Trzeciej Drogi między sobą, to jedno, ale jak ludzie Hołowni i Kosiniaka-Kamysza – będą funkcjonować, jak współrządzić z Koalicją Obywatelską i Lewicą? Tym bardziej, że już w ciągu dwóch pierwszych dni po wyborach Trzecia Droga kilka razy wyraźnie mówiła przyszłym koalicjantom, że nie zgodzi się na ich program w sprawie liberalizacji prawa do aborcji i twardszego stosunku do kościoła.

Ucieszne zmiany osobowości polityków

Zmiany w postawach ideowych wszystkich partii po wyborach są oczywiste i wcale nieśmieszne. Już w poniedziałek powyborczy niektórzy z posłów PiS zaczęli podobno kaperować posłów z innych ugrupowań, z tych samych ugrupowań, które jeszcze 24 godziny wcześniej były im tak nienawistne.

Bardziej jednak ucieszne są zmiany osobowości polityków. Dosłownie wszyscy pisowscy posłowie, występujący w rozmaitych telewizjach, z dnia na dzień stali się kulturalni i zupełnie nienapastliwi! Cud objawiony! A nie można to było być takimi w czasie kampanii? Może dzisiaj nie byłoby potrzeby układać się z posłami innych partii?

Najzabawniejsze zmiany zaszły jednak w tzw. wizerunku Władysława Kosiniaka-Kamysza. Przed wyborami jawił się przed kamerami jako króliczek–przytulanka, albo – jak mówi o nim jego własna żona – „Tygrysek”. Prezentował się jako milusi, gołębiego serca i nawet trochę ciapowaty człowiek. Ale wystarczył jeden dzień i jakby wrócił od chirurga plastycznego z USA. No, nie ten sam osobnik! I nie mamy już tygryska, mamy groźnego tygrysa szablozębnego z kenozoiku.

Po wejściu jego ugrupowania do parlamentu, od Kosiniaka-Kamysza wieje siłą, mrozem i grozą. Wzrok ma teraz twardy, na twarzy cienia uśmiechu, czoło zmarszczone, słowa waży, mówi krótko i dobitnie. Normalny wódz! Gdyby to tylko było konstytucyjnie możliwe, powinien zostać głównodowodzącym Wojska Polskiego. A najśmieszniejsze, choć i najgroźniejsze zarazem, że pan  Kosiniak-Kamysz prowadzi rozmowy z Koalicją Obywatelską i Lewicą, ale przez różne telewizje. I tam mówi publicznie na co się Trzecia Droga zgodzi, a na co jego zgody nie ma.

Naprawdę, rozkoszny koalicjant, taktowny, skory do ustępstw, otwarty na innych. O takich  mówi stare przysłowie: „Chroń nas Boże od przyjaciół, z wrogami poradzimy sobie sami”. A może Kosiniak-Kamysz przygotowuje sobie medialny grunt na koalicję z PiS-em? Nie wykluczałbym takiego obrotu rzeczy, bo nie takie wolty wykonywał już PSL w przeszłości.

W sumie – po wyborach – jest się z czego pośmiać, oby nie był to jednak śmiech przez łzy.