Aurelia Dobrowolska Fot. archiwum z domeny publicznej

Z cyklu „Zapomniane losy Polaków” SERHIJA KULIDY: Wyrok NKWD na śpiewaczkę operową (1)

Aurelię Dobrowolską spotkał okrutny los. Poranek 4 listopada 1942 roku był pochmurny i posępny, tak jak cele aresztu śledczego NKWD w Kirowie (europejska część Rosji – obecnie Chłynów). Żelazne drzwi jednej z cel otworzyły się z paskudnym skrzypieniem, a na progu pojawił się zadowolony nadzorca:

– Dobrovolskaya, wyjdź!

– I to szybko! – warknął.

 Na ponurym dziedzińcu więziennym polską artystkę operową wepchnięto Aurelię Dobrowolską do samochodu zwanego „czarnym krukiem”.

Podróż nie trwała długo. Samochód zatrzymał się przy szarym budynku, a Aurelia rozpoznała to smutne i straszne miejsce – Biuro Ludowego Komisariatu Spraw Wewnętrznych. Bez słowa eskorta w szarych płaszczach i czapkach z niebieskimi opaskami odprowadziła kobietę na drugie piętro i wepchnęła ją do czyjegoś ascetycznego gabinetu, którego pomalowane olejem ściany o nieokreślonym odcieniu – ani brudnej żółci, ani musztardy – zdobiły tylko portrety chytrze uśmiechniętego Stalina i Dzierżyńskiego.

Mężczyzna w mundurze KGB siedzący przy biurku w milczeniu przeglądał akta śledcze. Następnie, podnosząc wzrok na oskarżoną, powiedział obojętnie:

– Aurelia Iosifovna Dzirne-Dobrovolskaya, zgodnie z artykułem 58, paragrafy 10 i 11 Kodeksu Karnego RFSRR, jesteś oskarżona o antyradziecką propagandę w czasie wojny. Czy jest to dla ciebie jasne?

Sopranistka nie odpowiedziała. Przesłuchujący krzyknął przeciąglr

– Rozumiesz suko?!

-Ale dlaczego? – aresztowana kobieta płakała. Nagle padła nieprzytomna na podłogę, na której widać było brązowe plamy od krwi przelanej wcześniej w tym pokoju…

Enkawudzista wstał ze skrzypiącego krzesła, powoli poprawił pas swoim zwykłym ruchem i kopnął omdlewającą kobietę. Uśmiechnął się i wycedził:

– Sama wszystko dobrze wiesz…

Cicha ukraińska noc…

Pod koniec XIX wieku miejscowość Biała Cerkiew niedaleko Kijowa pozostawała w zapomnieniu. Ale wcześniej, jak napisał filozof Nikołaj Bierdiajew, „Biała Cerkiew i Aleksandria były prawdziwym księstwem z dworem, z ogromną liczbą ludzi, z dużymi stajniami koni pełnej krwi, z polowaniami. Biała Cerkiew przyciągała arystokrację tzw. Terytorium Południowo-Zachodniego”. Czasy polskich magnatów Branickich jednak uległy zapomnieniu, pozostawiając lekką zasłonę nostalgicznych wspomnień.

22 listopada (4 grudnia), 1881 roku w prowincjonalnym – obecnie – miasteczku w zubożałej rodzinie ambitnego polskiego szlachcica Józefa Dobrowolskiego, urodziła się dziewczynka, ochrzczona przez miejscowego księdza jako Aurelia Cecylia Anna. Wkrótce ojciec przyszłej śpiewaczki zmarł a jego żona i matka Aurelii musiała imać się różnych zajęć, aby utrzymać rodzinę – szyła, robiła na drutach i szydełku.

Dziewczyna dorastała, jeśli użyć prozy Konstantina Paustowskiego, chłonąc „obraz swojej ojczyzny z jej niekończącym się niebem i ciszą pól, z jej zamyślonymi lasami”. Rozumiejąc ” elastyczny, lekki, nieskończenie bogaty w obrazy i intonacje język ukraiński”. Oczywiście Aurelia słuchała przy tym uduchowionych melodii ludowych…

Kiedy Aurelia miała osiem lat, matka, zaniepokojona przyszłością córki, postanowiła opuścić „cichy zakątek” i przenieść się do imperialnej stolicy.

Kariera

W Moskwie fortuna uśmiechnęła się do Dobrowolskich: był to współczujący dobroczyńca, który przejął szkolenie Aurelii. Sama dziewczyna zaczęła śpiewać w chórze kościelnym. Dyrektor chóru natychmiast zauważył jej wybitne zdolności wokalne i muzyczne, o czym entuzjastycznie poinformował dyrektora gimnazjum. I skierował Dobrowolską Konserwatorium Moskiewskiego.

Po pomyślnym przejściu przesłuchania Aurelia została przyjęta do klasy wokalnej. Warto zauważyć, że byli tam też Tonia Nieżdanowa i Wasia Petrow, których, podobnie jak Dobrowolską, czekała wspaniała przyszłość sceniczna.

Debiut na dużej scenie był nie mniej udany. Na początku września 1902 roku Aurelia Dobrowolska wykonała rolę Tatiany w operze Eugeniusz Oniegin Piotra Czajkowskiego, wystawionej w Teatrze Sołodownikowa. W następnym roku śpiewała w Moskiewskim Teatrze Akwarium, a następnie w Teatrze Ermitażu. Entuzjastycznie odnotowując sukces młodej divy operowej, gazety napisały: „Głos śpiewaczki – sopran koloraturowy – wyróżnia się pięknem dźwięku, elastycznością i wyjątkowym zakresem, wykonaniem – jasnością, muzykalnością i temperamentem”.

W 1904 roku piosenkarka poślubiła słynnego inżyniera chemika fabryki Sormovo, Konstantina Bostanzhoglo, który wkrótce został przeniesiony do wojskowej fabryki Sablinsky w Petersburgu. Aurelia była zachwycona przeprowadzką. W końcu od dawna marzyła o śpiewaniu na scenie słynnego Teatru Maryjskiego! A jej nadzieje były uzasadnione: w kwietniu 1905 roku Dobrowolska wykonała rolę Ludmiły w operze Michaiła Glinki Rusłan i Ludmiła. Następnie z powodzeniem występowała w „Nowej Operze” przedsiębiorcy księcia Aleksieja Cereteli w Teatrze Akwarium i Nowym Teatrze Letnim. Występowała w Paryżu i Mediolanie.

W 1906 roku Dobrovolskaya i jej mąż wrócili do Moskwy. Aurelię zaangażowano do prywatnej opery Siergieja Zimina. Trzy lata później dostała rolę królowej Szemachan w operze „Złoty kogucik” Nikołaja Rimskiego-Korsakowa. W recenzji sztuki muzykolog i kompozytor Julius Engel napisał: „Tylko dwa lub trzy najwyższe dźwięki nie brzmią u artystki. Wszystko inne przyciąga pięknem dźwięku, bogactwem ekspresji, błyskotliwością wykonania. Aktorce czasami udaje się nawet uchwycić nieuchwytność: cechy tajemniczego demonizmu w złożonym obrazie królowej Shemakhan, który niewątpliwie ma stać się kamieniem probierczym dla przyszłych pokoleń śpiewaków” – pisał recenzent.

I wreszcie, w 1910 roku, nastąpiło nowe radosne wydarzenie: została przyjęta do trupy Teatru Bolszoj. To tutaj, u szczytu kreatywności, Aurelia Dobrowolska śpiewała swoje najlepsze role – w sumie – jak pisano siedem tuzinów.

To właśnie w Bolszoj Aurelia Dobrowolska wystąpiła na scenie z Fiodorem Chalapinem, który okazał się bardzo trudnym partnerem. Na próbach, z charakterystyczną dla siebie ironią, Chalapin zwrócił uwagę jej uwagę: „Aurelka, kochanie, wchodzisz później niż to konieczne”. Aurelia nie poczuła się jednak urażona. Krytyk muzyczny i pisarz Nikołaj Kaszkin napisał: „Różnica w stylu okazała się taka, jakby pan Chaliapin śpiewał muzykę jednego kompozytora, a wszyscy inni śpiewali coś innego”.

W 1914 roku Dobrowolska, na zaproszenie Siergieja Diagilewa, wystąpiła w „Rosyjskich porach roku” w Londynie i Paryżu. Ponadto w stolicy Francji zagrała w filmie dla kinematografu. Napisano dla niej utwór muzyczny „Deszcz kapał całą noc” i walca „Dziecko miłości”. W Europie trwała wojna, ale wydawało się, że nowe triumfy czekają Aurelię. W 1917 roku wybuchła rewolucja i życie sopranistki zmieniło się dramatycznie …

Śmierć za szpiegostwo

W tych złych latach Aurelia Dobrowolska kontynuowała występy w przedstawieniach Teatru Bolszoj. Widząc trudną sytuację młodych artystów, współczująca primadona starała się im pomóc w każdy możliwy sposób. Czasami nawet kromką chleba…

W tym samym czasie Dobrowolska musiała wykonywać tzw. prace publiczne. Wraz z nowo mianowaną dyrektor teatru, Eleną Malinovskaya, pracowała w Radzie Deputowanych Robotniczych.

Tancerz baletowy Asaf Messerer napisał: „Na stanowisku dyrektora Teatru Bolszoj była Elena Konstantinovna Malinovskaya, która była wcześniej komisarzem teatrów państwowych. Bez uśmiechu, surowa, powściągliwa. Na jej biurku leżało kilka telefonów. Ciągle dzwonili do niej różni ludzie, w tym Łunaczarski i jakiś inny towarzysz z Wszechrosyjskiego Centralnego Komitetu Wykonawczego. Malinovskaya mówiła do wszystkich równym, spokojnym głosem” – wspominał Messerer.

Malinowska przyznała się kiedyś Dobrowolskiej, że brała udział w tłumieniu kontrrewolucyjnej rebelii. Wówczas Aurelia ostro oświadczyła: „Twoje ręce są pokryte krwią, nie będę z tobą pracować”. I wyszła z teatru. Jednak wkrótce Malinowska przekonała aktorkę do powrotu do teatru. Nie na długo.

W Rosji Sowieckiej szalał głód, a aby uratować dzieci przed śmiercią, Aurelia z dziećmi i mężem przeniosła się do Nowoczerkaska a potem do Charkowa. W pierwszej stolicy Ukrainy Aurelia dostaje pracę w Charkowskiej Operze, a wkrótce rozwodzi się z Konstantinem Bostanzhoglo i wyjeżdża do Baku. Stamtąd do Odessy, gdzie występuje na scenie słynnej opery.

Częste przeprowadzki, rozwód, zaburzenia wpłynęły na zdrowie piosenkarki – jej głos zaczął słabnąć. Aurelia była leczona także przez słynnego okulistę Wasilija Dzirne, który oświadczył się Dobrowolskiej a w 1925 roku para wyjechała do Moskwy.

Przez jedenaście lat para żyła w harmonii i szczęściu. Z powodów zdrowotnych Aurelia opuściła scenę i zaczęła uczyć muzyki: najpierw w Szkole Muzycznej im. Rachmaninowa, a następnie w Wojskowej Wyższej Szkole Muzycznej im. Frunzego. Od czasu do czasu koncertowała. Akompaniatorem był jej mąż, bo jak się okazało Dzirne był znakomitym pianistą…, ale w 1936 roku został aresztowany i oskarżony o szpiegostwo na rzecz obcego mocarstwa.

Najwyraźniej sprawa została „uszyta” pośpiesznie, ponieważ lekarz nie został zastrzelony, ale wysłany do aresztu w Kirowie. Sam zwięźle powiedział: „Jakoś dziwnie przeprowadzili przesłuchanie, w rzeczywistości o nic nie pytali” – zwrócił uwagę.

23 maja 1941 roku Dzirne został ponownie aresztowany, oskarżony o szpiegostwo na rzecz Niemiec. Prawie rok później zmarł w więzieniu, nie przeżywszy brutalnych przesłuchań. Czarne chmury zbierały się też nad Dobrowolską.

Szef 1. Oddziału KRO NKWD obwodu kirowskiego, porucznik bezpieczeństwa państwowego Zotow, osobiście aresztował ją za „prowadzenie antyradzieckiej agitacji” i zaproponował zastosowanie kary 10 lat więzienia wobec aresztowanej kobiety. Specjalne posiedzenie NKWD ZSRR 4 listopada 1942 roku wydało wyrok – rozstrzelać. Egzekucję natychmiast wykonano.

 

 

TADEUSZ PŁUŻAŃSKI: Komandorzy od Unruga

21 lipca 1952 r. zapadł wyrok w tzw. procesie komandorów – siedmiu wysokich oficerów Marynarki Wojennej komuniści fałszywie oskarżyli o szpiegostwo i dywersję. Pięciu oskarżonych skazano na karę śmierci (wykonano trzy wyroki), pozostałych na karę dożywotniego więzienia.

Wyrok wydał płk Piotr Parzeniecki – zmarły niedawno morderca sądowy. Zmarły nieosądzony. I jak tu się nie zgodzić ze słowami prezydenta Andrzeja Dudy, że III RP nie zdała egzaminu. Oskarżał prokurator Stanisław Zarako-Zarakowski. Wyrok – metodą katyńską – wykonał starszy sierżant UB Aleksander Drej – ten jak zwykle był pijany. Jego nałóg nie przeszkadzał mu wykłócać się o nagrodę za każdą egzekucję. W końcu doczekał się – zarządzeniem nr 19 MBP za ofiarną pracę w zwalczaniu „bandytów” dostał premię w wysokości 30 tys. zł. (niemal dwuletnia średnia pensja).

„Obrońcy polskiego Wybrzeża, zamordowani w zdradziecki sposób, 65 lat czekali na ten moment; dzisiaj wreszcie możemy ich pożegnać z honorami należnymi bohaterom Rzeczypospolitej” – mówił w 2017 r. Andrzej Duda na pogrzebie straconych przez komunistycznych okupantów trzech komandorów: Stanisława Mieszkowskiego, Zbigniewa Przybyszewskiego i Jerzego Staniewicza. W Kwaterze Pamięci Cmentarza Marynarki Wojennej w Gdyni-Oksywiu prezydent RP podkreślił, że zginęli jako żołnierze niezłomni, którzy nigdy nie przestali realizować swojej służby dla Polski.

O pamięć i godne uczczenie swoich żołnierzy upomniał się przez lata wiceadmirał Józef Unrug, dowódca polskiej floty i obrony Wybrzeża z 1939 r. Wszyscy trzej – Mieszkowski, Przybyszewski i Staniewicz – po klęsce wrześniowej dostali się do niewoli niemieckiej. W 1945 r. powrócili do Ojczyzny i służby w Marynarce Wojennej.

Aż przyszedł 1950 r. Witold Mieszkowski wspomina: „20 października, jak zwykle rankiem, ojciec wyszedł z psem na spacer. Z tego spaceru po paru godzinach wrócił do domu samotnie zdyszany pies. Ojca już nigdy więcej miałem nie zobaczyć. Ani żywego, ani nawet martwego”. Aresztowany przez Informację Wojskową Stanisław Mieszkowski był torturowany w śledztwie. Po dwóch latach – tak jak pozostali – oskarżony o udział w imperialistycznym „spisku w wojsku”.
Morderca Bierut nie skorzystał z prawa łaski. Wyrok na komandorze Jerzym Staniewiczu wykonał wspomniany już ubecki kat Mokotowa Aleksander Drej 12 grudnia 1952 r., a na komandorach Stanisławie Mieszkowskim i Zbigniewie Przybyszewskim – tym samym sowieckim strzałem w tył głowy – cztery dni później. Siedem miesięcy wcześniej, trzy kilometry dalej zgodnie z decyzją mordercy Bieruta zaczął powstawać pałac Stalina.

Komuniści nie poinformowali rodzin, co stało się z komandorami. Witold Mieszkowski przez lata walczył o odnalezienie szczątków ojca (dokonała tego w końcu na „Łączce” ekipa prof. Szwagrzyka), i – bezskutecznie – osądzenia żyjących morderców.

Fot. domena publiczna

WALTER ALTERMANN: Co tam wieszcz sobie kombinował, czyli właściwe nauczanie literatury (3)

O tym, że język polski jest bardzo ważny – jako przedmiot nauczania – słyszymy ciągle i nieustannie. Jest dla nas ważny, bo ma uczyć o prawidłowościach języka, a przede wszystkim ma uczyć o tym co wspólne, czyli o naszym dziedzictwie narodowym – literaturze polskiej.  Ta teza pojawiła się wraz z upadkiem Rzeczypospolitej, niedługo po trzecim rozbiorze. Wcześniej szkolnictwo nasze było marne, a większość narodu – czyli chłopi – była niepiśmienna.

Romantycznym pisarzom, głównie Mickiewiczowi, Słowackiemu i Fredrze zawdzięczamy tę wspólną pamięć. Za nimi „poszli inni” polscy pisarze XIX wieku – Sienkiewicz, Prus i Żeromski. Można i trzeba, bez egzaltacji, powiedzieć, że „polskość” stworzyli nam pisarze nasi. I czcimy ich z szacunkiem, nazywając ich nazwiskami ulice, szkoły i teatry. Tyle pozytywnych wzruszeń, bo pora już przejść do kłopotów z nauczaniem i rozumieniem literatury.

Co wieszcz miał na myśli

Rzecz w tym, że współczesna szkoła marnie naucza nas literatury. Nasza edukacja nastawiona jest bowiem jedynie na prowadzenie uczniów – a wszyscyśmy byli uczniami – drogą o nazwie „Co poeta chciał nam powiedzieć?”

Poloniści męczą się, żeby podopieczni przyswoili podstawowe przesłanki intelektualne, którymi kierowali się autorzy. Poloniści „rzucają na tło epoki” myśli autorów, wyjaśniają, porównują, wbijają do głów dziatwy i podrostków podstawowe tendencje dzieł naszych wielkich pisarzy. Wszystko to odbywa się z namaszczeniem, w duchu podniosłym i mocno patriotycznym.

Gdyby to był jedynie wstęp do nauczania literatury, byłoby dobrze. Niestety na wbijaniu uczniom do głów tej „filozofii literatury” sprawa się kończy, a sprawa najważniejsza nie zostaje nawet tknięta. Uczniowie bowiem nie dowiadują się najważniejszej rzeczy – że literatura to nie zbiór moralnych i filozoficznych przesłanek, tendencji. Literatura to także, a może głównie, forma.

Treści zaklęte w formie

Powiedzieć – kocham ojczyznę – potrafi każdy. Ale żeby – wychodząc od tej myśli – napisać „Pana Tadeusza”… O, na to trzeba wiedzy o literaturze, sprawności literackiej i talentu. Tu przypomnę, że Mickiewicz, Słowacki i Krasiński byli dobrze wykształceni. Znali teorię i historię literatury, klasyczne, oraz współczesne im dzieła literackie Europy.

Panuje w naszym ludzie głębokie przekonanie, że pisarz to ktoś kto ma jakieś wizje, coś mu tam chodzi po głowie, ma nawet przymus pisania – i nie mogąc się opędzić od tego przymusu – pisze. Ale jak też lud ma zrozumieć, jak powstaje literatura, kiedy nikt mu nawet nie wspomniał, że istnieje coś takiego jako poetyka, czyli zebrany i spisany zbiór reguł pisarskich? Nie mówię, że byłoby rozsądne wtłaczać takie informacje do głów dzieciom w podstawówce, ale młodzież licealnej?

Dzisiejszy maturzysta ma bardzo mętne pojęcie i żadnych umiejętności w czytaniu wiersza. Bo nikt mu nie powiedział, nikt go nie nauczył czym jest kanon klasycznego wiersza, jak choćby ten użyty w „Beniowskim” Juliusza Słowackiego. Nikt mu nie powiedział z dwóch powodów. Pierwszy to ten, że w programie szkolnym nie przewidziano czasu na takie fanaberie. Drugi powód jest takie, że sami nauczyciele nie potrafią właściwie czytać wiersza. Wiem co mówię, bo byłem świadkiem kursów dla nauczycieli, których celem była nauka „obcowania z wierszem”. Na dwudziestu nauczycieli ledwie trzech wiedziało i potrafiło co nieco. A jak ma głuchy nauczyć śpiewu?

Co to znaczy urok wiersza i prozy

Prawdziwa przyjemność w obcowaniu z literaturą przychodzi wtedy, gdy potrafimy czytać według tego samego kodu, którym pisał autor. W istocie bowiem w dobrej, świadomej samej siebie literaturze mamy do czynienia z kodem, czyli sposobem, kanonem i techniką pisarską.

Jeżeli nie wiemy, że w najbardziej znanym tekście, a mówię tu o pierwszej księdze, o samym początku „Pana Tadeusza” mamy zawarte ścisłe reguły, że mamy czytać – a najlepiej również mówić, czytać głośno – rozumiejąc je, to tracimy piękno tego tekstu. I pozostaje nam egzegeza, że Litwa jest ojczyzną autora, którą ceni jak własne zdrowie, bo ją utracił, jako to zdrowie…

Litwo! Ojczyzno moja! ty jesteś jak zdrowie.

Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie,

Kto cię stracił. Dziś piękność twą w całej ozdobie

Widzę i opisuję, bo tęsknię po tobie

 

 A podstawowy kod tego wiersza jest taki:

 

  1. Utwór jest napisany trzynastozgłoskowcem.

 

  1. Cezura przypada po pierwszych siedmiu sylabach

 

  1. Wiersz ten czytamy, mówimy zestrojami akcentowymi, a nie wyrazami. Przykład zestrojów akcentowych jest taki:

 

Litwo! – Ojczyzno moja! – ty jesteś – jak zdrowie:

Ile cię – trzeba cenić, – ten tylko – się dowie,

Kto cię– stracił. – Dziś piękność – twą w całej – ozdobie

Widzę – i opisuję, – bo tęsknię – po tobie

 

  1. Akcent w wyrazach akcentowych (traktowanych jaki jeden wyraz) przypada zawsze na przedostatnią sylabę. Tym samym każdy kolejny wers tekstu zaczyna się od mocnego akcentu, bo autor zaczyna najczęściej wers od słowa dwusylabowego. Żeby to jakoś zapisać… wyrazy z mocnym akcentem pogrubię:

Litwo! Ojczyzno moja! ty jesteś jak zdrowie.

Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie,

Kto cię stracił. Dziś piękność twą w całej ozdobie

Widzę i opisuję, bo tęsknię po tobie

 

  1. Kolejną zasadą jest to, że przed cezurą mamy słabą pozycję akcentową ostatniej sylaby, a po cezurze mocną. I ta zasada – łącznie z wcześniej wymienionymi sprawia, że utwór ten staje się właściwie piosenką. Tak jak każdy dobry wiersz. Cezura nie jest po to, żeby wziąć oddech – jak od stuleci tłumaczą nam nauczyciele. Cezura jest ustanowiona po to, żeby mocno dopowiedzieć, uzupełnić, a niekiedy wręcz zmienić znaczenie tego co zostało powiedziane przed cezurą.

 

Gdy czytamy, najlepiej na głos, wiersz Mickiewicza musimy czytać tekst z zachowaniem reguł, stworzonych przez Mickiewicza. Inaczej nigdy nawet nie dotkniemy tego co jest siłą poezji – każdej poezji – rytmów, melodii i jej piękna.

Proza to nie zwykłe gadanie

Mój kochany bohater Moliera – Pan Jourdain – odkrywa w wieku około 50-ciu lat, że mówi prozą. Ale to nie do końca jest prawdą, bo w literaturze pisanej prozą również obowiązują kanony czytania: mamy tam frazy, mamy silne i słabe sylaby, wreszcie melodię, urok i klimat. Dlatego proza to nie jest takie tam sobie gadanie, jak na zebraniach lub nawet w Sejmie.

Zostawmy już jednak dzisiaj prozę, bo to temat trudniejszy nawet niż poezja. Ale… ktoś, kto nauczy się rozumieć wiersz, doceni też dobrą prozę. Odwrotnie nigdy.

Akademie ku czci

W każdej szkole, kilka razy do roku odbywają się występy uczniów. Niestety podniosłe treści, jakie są na akademiach prezentowane nie skłaniają nauczycieli do przygotowania uczniów do pięknego, rozumnego mówienia poezji. Liczy się jeno duch i namiętne uczucie. A to właśnie jak najmniej sprzyja sztuce.

Owszem, mają w naszych szkołach miejsca spektakle teatralne, w których występują uczniowie. I to jest chwalebne. Niestety takich szkół, w których istnieją i pracują stale szkolne teatrzyki jest o wiele za mało. A to właśnie w pracach teatralnych można nauczyć młodzież – choćby tylko jakąś część uczniów – rozumnego obcowania ze sztuką. Bo literatura jest sztuką. Treści szukajmy raczej u filozofów, przywódców narodu i niezłomnych rycerzy swych racji.

Mam przekonanie, że wzorem naszych praojców, nie bardzo cenimy sztukę. Łatwiej było przecież sprowadzić jakiegoś Włocha do zbudowania pałacu czy namalowania obrazów niż kształcić chamskie, lub dzieci mieszczan na architektów. A sam szlachcic, który zajmował się architekturą czy malarstwem nie był szanowanym człowiekiem. Szlachta i możni woleli także włoskich i francuskich śpiewaków niż własnych, tym bardziej, że ich nie było.

A potem miejsce szlachty zajął już wykształcony lud, przejmując wszystkie szlacheckie złe i dobre obyczaje, nawyki i zachowania. Łącznie z dość lekkim traktowaniem sztuki.

 

 

 

 

Sytuacja ze spotem młodzieży przypomina starą drewnianą zabawkę: Kurki nie dziobią, bo nikt nie pociąga za sznurki. A niekt nie pociąga za sznurki, bo kurki nie dziobią... Fot.: archiwum HB

WALTER ALTERMANN: Mens sana in corpore sano (2)

W zdrowym ciele zdrowy duch – ta łacińska sentencja tylko z pozoru jest oczywista, bo kryje w sobie duży haczyk. Po zastanowieniu się, dochodzimy do wniosku, że w słabym ciele i duch jest marny. A jaka jest kondycja fizyczna dzisiejszych Polaków?

Jeżeli chodzi o „pięćdziesięciolatków +” to niestety jest ono otyłe, nieruchawe i mdłe. Skąd się to bierze? Ze złego odżywiania i tragicznego stylu życia. Jemy za tłusto i niewiele się ruszamy – jeżeli już w ogóle, to najwyżej od telewizora do kuchni i łazienki. Oczywiście są wśród nas zdrowe i wysportowane wyjątki, ale to one, właśnie te wyjątki potwierdzają przeważająca regułę.

Duch, dusza i ciało

Nowy Testament oznajmia w Pierwszym Liście do Tesaloniczan 5:23, że stworzeni ludzie składają się z trzech części: ducha, duszy i ciała: „I niech sam Bóg pokoju uświęci was zupełnie, i niech wasz duch i dusza, i ciało będą zachowane w całości, bez zarzutu, przy przyjściu naszego Pana Jezusa Chrystusa”. Odwołuję się do autorytetu Biblii, albowiem sprawa jest poważna.

Tu trzeba wyjaśnić, że duch to psychika, zdolność myślenie i tworzenia, dusza – to sumienie, boski dar rozumienia dobra i zła, a ciało… a ciało mamy mdłe. Rzecz w tym, że ta trójca musi być z sobą w harmonii i wspierać się.

Zatem jeżeli zapomnimy o dbałości o ciało, jeżeli zapuścimy się cieleśnie to popełniamy grzech przeciw piątemu przykazaniu. Bowiem są takie interpretacje Dziesięciorga Przykazań, które piąte przykazanie – „Nie zabijaj” – odnoszą także do pijaństwa, obżarstwa, palenia papierosów i picia wódki, i każą takie występki traktować jako grzech ciężki. Ale coś mi się nie wydaje, żeby przy spowiedzi księża pytali o grzechy przeciw własnemu ciału spowiadającego się.

Niestety cała nasza kultura skupiona jest na duszy i duchu. A przecież gdzie ciało marne, tam i duch mętny, a dusza cierpiąca. O zaniedbywaniu ciała nie wspomina ani jedna z naszych partii politycznych. Wszystkie one skupiają się na życiu duchowym. Dlaczego? Bo tak jest najłatwiej. Bo jak komu zajrzeć w duszę, jak sprawdzić jego ducha? A skoro ciało jest widoczne, to lepiej o tym nie mówić, nie obrażając wyborcy. I tak to nasza hipokryzja kwitnie w najlepsze pod łopoczącymi sztandarami ducha.

Ruch to zdrowie

O tym, że ruch to zdrowie wie każdy, ale o dziwo ruszać chce się niewielu, bo w czasie intensywnego ruchu – a tylko taki ruch ma sens dla zdrowia – człowiek się męczy i poci. A że lenistwo również jest grzechem, o którym zapominamy? Myślę, że obecnie nasz katolicyzm jest bardzo demokratyczny. To znaczy wybieramy sobie z 10 Przykazań tylko te, które nie sprawiają nam kłopotu.

Mówiąc serio – sami musimy dbać o nasze ciało. Premier nie będzie za nas biegał, a wójt nie będzie za nas jeździła na rowerze. Ale… państwo – rozumiane jak rząd i samorządy – może dla naszego zdrowego ciała wiele zrobić, ułatwić nam podjęcie decyzji o ruszaniu się, zachęcić nas do aktywności fizycznej. I o tym będzie poniżej.

Czym skorupka za młodu…

Dzieci i młodzież mają biologiczną skłonność do ruchu, sportu i zabaw sportowych. Do rodziców należy tylko nie ograniczać tych dobrych skłonności. Niestety troska o nasze pociechy powoduje, że podświadomie rodzice wolą, żeby chłopak czy dziewczyna siedzieli w domu, nawet przed telewizorem, czy przy komputerze.

A pamiętam, że jako dwunastolatkowie – z jednego podwórka – braliśmy piłkę i sami jechaliśmy do parku, gdzie do zmroku graliśmy w nogę. Ale też z lat późniejszych zapamiętałem troskliwą matkę inteligentkę, która na nadmorskiej plaży strofowała przygrubego 12-latka, panicznie pokrzykując: „Pawełku nie ganiaj tak za tą piłką, bo się spocisz…” Pawełek został profesorem medycyny, ale jednak trochę za grubym profesorem.

A ci obecni rodzice, którzy masowo zwalniają swe pociechy z wychowania fizycznego? Gdzie ci ludzie mają rozum? Pewnie w tym samym miejscu, gdzie ci, co pozwalają swoim11-latkom jeździć na quadach.

Dziecięco-młodzieńcze nawyki uprawiania sportu wygasają gdzieś tak w szkole średniej. Więcej nauki, mniej wolnego czasu. I tu właśnie powinna dojść do głosu inspirująca rola szkoły. Liczba godzin W-F jest za mała, żeby zastąpiła młodym cały potrzebny im ruch, żeby wyrobiła w nich, na całe dalsze życie, potrzebę uprawiania jakiegoś sportu.

Szkoła powinna organizować dodatkowe zajęcia sportowe dla swych podopiecznych. Szkoły mają boiska i sale gimnastyczne, w których młodzież może uprawiać różne dyscypliny. Wystarczyłoby zapłacić parę groszy któremuś z nauczycieli, żeby był obecny w szkole. Nie musiałby nawet tych dodatkowych zajęć prowadzić. Uważam, że takie SKS-owe zajęcia (Szkolne Kło Sportowe), jak to się kiedyś nazywało, są bardzo ważne. W podstawówce i za moich licealnych lat tworzyliśmy grupę zapalonych siatkarzy przy drużynie harcerskiej. Nie wszyscy mieli talent, ale zapału nikomu nie brakowało. I wracaliśmy wieczorem do domów zmęczeni, ale szczęśliwi.

Nie sądzę, żeby problem był w tych małych dodatkowych pieniądzach dla nauczycieli. Problemem jest brak wyobraźni i lenistwo władz oświatowych, co może, nawet mimo woli, przekładać się na brak odpowiedzialności za przyszłe pokolenia.

Sport wyczynowy a zwykła rekreacja

Wszystkie nasze kolejne rządy są zachwycone sukcesami naszych sportowców. Bo w domyśle jest to właśnie zasługa władz. Każdy z zawodowych sportowców, osiągając na arenie światowej sukces może liczyć na poklepanie, uściśnięcie dłoni i order – tak władz rządowych, jak samorządowych.

Niestety część naszych prominentów uważa, że skoro Lewandowski zrobił karierę, skoro Iga Świątek święci tryumfy, to wystarczy, i że jest to zasługa władz oczywiście. W pewnym sensie jest, bo władze mogły przecież nie dać im paszportów.

Odkładając ponure żarty na bok… Dobrze nie jest, bo ciągle mylimy sport wyczynowy z rekreacją. I wątłe sukcesy zawodowców, bo przecież nie jesteśmy w sporcie wyczynowym potęgą, usprawiedliwiają biedę z rekreacją. Z dwojga dobrego – oddałbym paru naszych mistrzów za sportowe turnieje dla dzieci i młodzież, za powszechne i codzienne widoki młodzieży uprawiającej sport.

Gwoli prawdy, Orliki są dobrze wykorzystywane, bo widać na nich młodzież, ale ciągle takich boisk mamy za mało. A „dodatkowo” gminy oszczędzają na fachowej sportowej obsłudze tych Orlików. Skutkiem czego „dzierżawią” boiska – w przeważającej ilości godzin – klubom sportowym. Choć w założeniu miały to być boiska dla każdego chłopaka i dziewczyny z ulicy.

Przestańmy wreszcie bałamucić opinię publiczną, że sport masowy, powszechny – czy jak go tam zwał – służy temu, żeby „wyławiać talenty” dla zawodowych klubów. „Banialuki, mocium panie!” – jak pisał Aleksander Fredro. Zawodowi sportowcy to inny świat i nie każdy jest urodzony, biologicznie zdatny do bycia mistrzem. Natomiast każdy z nas ma prawo znaleźć swoje miejsce do uprawiania sportu.

Bierzmy przykład 

Na Zachodzie, który ma być dla nas wzorem, od dziesięcioleci istnieją w angielskich, francuskich i amerykańskich collegach drużny sportowe, różnych dyscyplin. Te drużyny bywają wizytówkami, reklamami uczelni. I na tych uczelniach zajęcia są obowiązkowe dla wszystkich studentów.

Najwyższa już pora zacząć budować – wzorem Anglii, Francji i Niemiec – hale sportowe do użytku przez amatorów. Hale są własnością gmin, ale użytkują je zrzeszenia, stowarzyszenia sportu amatorskiego. I wstęp na zajęcia ma tam każdy.

Powie ktoś, że nas na to nie stać. A stać nas było na gigantyczne hale sportowe, które teraz straszą pustkami i powiększają deficyt gmin? No, ale te piętnaście, dwadzieścia lat temu każde większe miasto chciało mieć swój Spodek lub Arenę, co najmniej na dziesięć tysięcy widzów.

Nie chcę tu szerzyć pochwały „zakazanych dawnych światów”, ale przypomnę, że za Gomułki nie stać nas było na 1000 szkół na Tysiąclecie, bo byliśmy tuż po wojnie. Jednak te szkoły stanęły, wraz z salami gimnastycznymi I wybudowaliśmy ich wtedy ponad 1200.

Nadeszła pora, żeby władze uruchomiły program „Ruszamy się”. Naprawdę jest potrzeba i musi być nas na to stać.

 

Nowy porządek na świecie? Marzymy o tym, aby Rosja nie decydowała globalnie o czymkolwiek. Kto na jej miejsce? Chiny, Indie? Fot. Rosyjski czołg na początku moskiewskiej inwazji na Ukrainę. Przedwiośnie 2022 r.

WALTER ALTERMAN: Nowy porządek świata? (5)

Lekceważone całymi latami przez Zachód Chiny, Indie i Brazylia stały się potęgami gospodarczymi. A właściwie nie tyle „stały się” ile Zachód stworzył ich potęgę. Dal swego zysku, nie przewidując, że Chiny – dla przykładu – nie będą przez wieki produkowały badziewia – po 5 zł wszystko.

Jakby nie było – na politycznej mapie świata zaistniały już nowe potęgi. XX wieczny podział na dwa bloki: USA i Zachód Europy oraz ZSRR z podbitymi państwami Europy Wschodniej rozsypuje się na naszych oczach. Zmiany, które zachodzą mogą przynieść światu nowe oblicza współpracy, ale mogą też doprowadzić do wojen i w nieznanej dotychczas skali kataklizmy.

Kto nas rozbroił?

Mało kto pamięta, więc przypomnę, że na początku lat 90-tych, wraz z upadkiem Demoludów, z wyprowadzaniem wojsk sowieckich z Europy Wschodniej potęgi świata zawarły pewien kontrakt. Jego istotą było głównie rozbrojenie dawnych satelitów ZSRR. Układ był cichy, ale działał.

To wtedy przyjęto, że polska armia ma liczyć 100 tysięcy żołnierzy, a właściwie jeszcze mniej, bo w tych 100 tysiącach mieścić się miała także cywilna obsługa wojska. Wtedy to określono ilość samolotów, czołgów, armat i haubic jakie może posiadać nasza armia.

Od początku podejrzewałem, że ten okrutny żart musiał wymyślić wyjątkowy znawca polskiej historii – albo z USA, albo z ZSRR. Bo przecież ta stutysięczna armia była znakiem próby odrodzenia państwa polskiego, tuż przed całkowitym upadkiem i rozbiorami. Przecież to Sejm Czteroletni podjął uchwałę o powiększeniu naszej armii do 100-tysięcy. Ale było już za późno, szkolenie ówczesnego żołnierza musiało trwać cztery lata, nie było chętnych do wstępowania do armii – skutkiem tego skończyło się na uchwale. Co zresztą jest naszą historyczną specjalnością – wiara, że uchwały nam wystarczą. Zawsze robimy wiele szumu przy podjęciu jakichś uchwał, ogłaszamy je za sukces, ale gdy z wykonaniem tychże jest marnie, milczymy.

Wreszcie się zbroimy 

Mam jednak serdeczną nadzieję, że w sprawach dzisiejszej armii nie skończy się na szlachetnych uchwałach. Choć… na tym łez padole nic nie jest pewne.

Przypomnę, że przez ostatnie piętnaście lat dwie główne partie polityczne, czyli Prawo i Sprawiedliwość oraz Platforma Obywatelska, toczyły i toczą spór o „zasługi i zaniechania” w dziele „wzmacniania lub upadku” polskich sił zbrojnych. A tak naprawdę, jeśli uwzględnić już zrealizowane kontrakty, na czoło nie wysuwa się ani PiS, ani PO lecz SLD, ale uwzględniając zamówienia zrealizowane przez lewicę, ograniczone możliwości finansowe państwa powodowały, że tzw. program modernizacji sił zbrojnych był nim tylko z nazwy. Tak naprawdę był to program utrzymywania minimalnych zdolności bojowych.

Kupiliśmy wówczas od USA 48 sztuk F-16 i zaczęliśmy produkować Rosomaki, na licencji fińskiej. Oba kontrakty miały jednak spore wady. Przy podpisywaniu umów USA zobowiązały się do offsetu, czy do inwestowania w Polski przemysł zbrojeniowy oraz w polski przemysł w ogóle. Niestety jakoś tak wyszło, że Stany Zjednoczone nie śpieszyły się z wypełnianiem swych zobowiązań. Gdy zaczęliśmy się tego domagać, USA przedstawiły nam podobno listę inwestycji USA w Polsce. Otwierały ją fabryki Coca-Coli i Pepsi-Coli, jeszcze z czasów Gierka.

Z Amerykanami trudno jest robić interesy zbrojeniowe. Po pierwsze: to oni mają najlepszy sprzęt i mogą stawiać trudne warunki, z czego korzystają. Po drugie: wszystkie fabryki zbrojeniowe USA są przedsiębiorstwami prywatnymi. I gdy my cieszymy się, że Kongres wyraził zgodę na sprzedanie nam tego czy owego, i gdy uważamy sprawę za już załatwioną, to schody zaczynają się przy negocjacjach cenowych, bo trzeba je prowadzić nie władzami USA, lecz z prywatnymi przedsiębiorstwami, a one chcą zarobić. I to jak najwięcej.

Republika Korei – nasz nowy sojusznik

Dlatego tak ważne są umowy na broń z Koreą Południową. Od razu powiedzmy, że nasze zakupy uzbrojenia w Korei nie wywołały zachwytu w USA. Wywołały natomiast zdziwienie, a nawet zaniepokojenie – szczególnie, że niejako w pakiecie zamówiliśmy u Koreańczyków budowę elektrowni atomowych. Głębokie zdziwienie – a w języku dyplomacji jest to oburzenie – wyraził w tej sprawie sam ambasador USA w Polsce Mark Brzeziński, mówiąc, że skoro USA sprzedają nam samoloty, rakiety i inną broń, to wszystkie elektrownie powinniśmy zamawiać u nich.

Coś mi to przypomina starą anegdotę z czasów komuny: „Owszem dość drogo kupiliśmy w ZSRR czołgi, ale w ramach wzajemności możemy teraz znacznie taniej sprzedać im kilka naszych fabryk cukru”. Niestety, świat zbrojeń to także świat biznesu.

Kooperacja, współpraca, współprodukcja – w przypadku takich współdziałań – z Koreą jest bardziej możliwa niż z USA, bo w Korei, podobnie jak u nas, w przemyśle zbrojeniowym większość udziałów ma państwo. Nadto, Seulowi zależy na tym, aby mieć w Europie partnera do dalszych poważnych interesów przemysłowych, także cywilnych. A sam fakt wyboru dwu kierunków zamówień wzmacnia naszą pozycję negocjacyjną w stosunku do dominującego partnera, do USA.

Przy okazji – radziłbym rządowi okazywanie o wiele mniejszego entuzjazmu, nawet przed wyborami, z okazji kolejnych zakupów broni w świecie. Bo tym samym dajemy kontrahentom znak, jak bardzo nam zależy, czyli że mogą jeszcze podbić ceny

Nowy podział świata

Obecna wojna na Ukrainie jest skutkiem upadku imperium sowieckiego. Rosjanie w dalszym ciągu wierzą, że ich państwo będzie silne wtedy, gdy wchłoną na powrót Ukrainę. Tak myśleli od czasów niewoli tatarskiej i tak myślą dzisiaj. Naprawdę zadziwiająca jest ta stabilność celów i metod politycznych Rosji. Zadziwiając i przerażająca. Największy kraj świata nie jest w stanie zająć się samym sobą, swoimi obywatelami – ich poziomem życia, opieką medyczną i wykształceniem.

Sytuacja nie jest wesoła. Ale tak jest zawsze, gdy upadają imperia. Upadek Rzymu, a potem Bizancjum, trwał kilkaset lat. I były to lata okrutnych wojen na terenie Europy. To w czasie upadku Rzymu i Bizancjum zaczęły się też kształtować nowe europejskie państwa, to wtedy napłynęły do Europy nowe plemiona i narody. Między innymi i my – Polacy.

Ile będzie trwało kształtowanie się nowego politycznego świata? Jakim to będzie kosztem? Czy świat wpadnie w nową wojnę? Tego nikt nie wie. Nawet najbardziej szanowani politolodzy z USA. No, ale oni zawsze się mylą, bo żaden z nich nie przewidział nawet upadku ZSRR.

 

 

Rosja z pewnością zapłaci za zniszczenia, które spowodowała inwazja Kremla na Ukrainę. Pytanie tylko, kiedy? Zdj. Ruiny Mariupola; Fot.: ukraińskie władze samorządowe

O pieniądzach na zbrojenia i obronę pisze WALTER ALTERMANN: Wojenne porachunki (4)

W roku 2008 Wielka Brytania spłaciła USA do końca swe długi za pomoc wojskową USA w czasie II wojny światowej. A w roku 2020 Niemcy skończyły spłacać Francji reperacje wojenne za I wojnę światową. Piszę o tym, bo długi wojenne zwykle są duże i długo trzeba je spłacać. Jeżeli tak, to oczywiste jest, że skoro jedni muszą za wojnę płacić, to drudzy muszą na niej zarabiać.

Przy okazji warto przypomnieć, że również Polska miała długi wojenne wobec USA. Ale nie były zbyt wielkie, więc spłaciliśmy je jeszcze w latach 60-tych, za czasów Władysława Gomułki. Bo za udział naszych wojsk w Bitwie o Anglię, za walki w piaskach Tobruku, za zdobycie Monte Cassino i bitwie pod Falaise – trzeba było zapłacić. I nie nam płacono, ale myśmy zapłacili.

Podbój Chin

Przypomnę, że przez cały XIX wiek, aż do roku 1915 USA były państwem „wyznającym” izolacjonizm. Czyli, że nie chciały mieszać się do wojen europejskich.

Wzięły jednak aktywny udział w II wojnie opiumowej, czyli w najeździe na Chiny i ciągnęły z tego przez całe dziesięciolecia ogromne zyski. Bo wojny opiumowe zakończyły się nałożeniem na Chiny ogromnych kontrybucji i otwarciem dla Zachodu ogromnego rynku chińskiego.

Traktat podpisany w Pekinie 24 października 1860 roku wymuszał otwarcie portów chińskich dla Wielkiej Brytanii i Francji, w tym także dla handlu opium. Kupcy tych państw oraz Rosji i USA, uzyskali przywileje w handlu z Chinami. Dodatkowo Rosja, która nie brała udziału w II wojnie opiumowej, uzyskała sporne terytoria położone na lewym brzegu Amuru. Przede wszystkim jednak Chiny zobowiązały się do zapłacenia wysokich reparacji za zniszczone faktorie. Tianjin został otwarty dla handlu, a w Pekinie, do tej pory zamkniętym dla cudzoziemców, otwarto ambasady zwycięskich państw. Misjonarze chrześcijańscy uzyskali też prawo do szerzenia religii i posiadania własności. Reparacje dla zwycięzców były ogromne i sięgały nawet do 15 procent rocznego dochodu narodowego Chin.

Najważniejsze jednak jest to, że zwycięzcy mogli od tej chwili bez przeszkód zalewać Chiny opium, robili to głównie Anglicy. Skutkiem czego w społeczeństwie Chin ilość narkomanów, ofiar narkotyków była nie do policzenia. W podboju Chin wzięli tez udział Niemcy i Austriacy – jak widać „szczytny cel” jednoczył odwiecznych europejskich konkurentów.

To zniewolenie Chin było też szczytowym przejaw europejskiego humanizmu – w czystej jak heroina – postaci.

Jak USA wyrastały na największą potęgę świata

Z początkiem wybuchu I wojny światowej USA nadal były izolacjonistyczne. Dopiero 6 kwietnia 1917 roku USA wypowiadają wojnę Niemcom. Plotka głosi, że tę decyzję poprzedziły narady władz USA – prezydenta i przywódców Kongresu – z producentami broni. Ci drudzy stwierdzili, że podołają zwiększonej produkcji zbrojeniowej, skutkiem czego wzrosną ich zyski, a następnie podatki dla rządu… przystąpienie USA do wojny stało się faktem.

Wysiłek fabryk zbrojeniowych USA w czasie I wojny światowej był ogromny. Wzrosła też niebywale świadomość techniczna społeczeństwa USA. A skutkiem tego Ameryka dokonała ogromnego skoku cywilizacyjnego – społeczeństwo stało się najbardziej nowoczesne na świecie – pod względem znajomości nowoczesnych technologii, wytwarzania najbardziej nowoczesnych urządzeń, także tych domowego użytku.

Swoje przystąpienie do II wojny światowej USA obwarowały „Traktatem Transatlantyckim”, nad którym wraz z Wielką Brytanią pracowano od 1942 roku. Traktat podpisano w roku 1949, ale już w czasie wojny USA uzyskały od Londynu zgodę, co do jego głównych zasad. Powszechnie wie się, że ów traktat, zwany też północnoatlantyckim, jest układem o wzajemnym bezpieczeństwie państw członkowskich.

Jednak miał on też drugie dno. Przede wszystkim Wielka Brytania, a potem pozostali członkowie NATO zgodzili się na dekolonizację świata. Czyli – W. Brytania za pomoc finansową i materiałową w czasie wojny zgodziła się na utratę kolonii. Można zatem powiedzieć, że upadek Imperium Brytyjskiego był skutkiem II wojny światowej a Londyn tę wojnę przegrał, a przynajmniej nie jej nie wygrał.

O ile gospodarka, możliwości produkcyjne i eksportowe USA objawiły się po raz pierwszy w czasie I wojny światowej, o tyle po II wojnie Stany Zjednoczone stały się najsilniejszym państwem świata. I objęły światowe przywództwo.

ZSRR – drugie i tymczasowe miejsce wśród zwycięzców

O ile USA świetnie rozumiały, że o potędze państwa stanowią jego możliwości gospodarcze, o tyle ZSRR tkwił w średniowiecznym przekonaniu, że o potędze decyduje obszar państwa. I USA dały to czego ZSRR żądał. Dały, bo to USA zdecydowały o powojennym ładzie globu. Odbyło się to oczywiście naszym kosztem i pozostałych państw Europy, które ZSRR zajął militarnie i wcielił w orbitę swej polityki.

Czy USA wiedziały, że ZSRR udławi się tymi nowymi zdobyczami? Czy wiedziały, że Rosja radziecka nie będzie w stanie zapanować nad tyloma narodami, że nigdy nie stłumi ich dążeń wolnościowych? Czy USA przewidywały, że ZSRR nie „wytrzyma” wyścigu zbrojeń i w końcu padnie gospodarczo? Podejrzewam, że przewidywano to w Waszyngtonie. A najbardziej wyraźnie sformułował to prezydent Lyndon B. Johnson, który w połowie lat 60-tych powiedział, że ZSRR nie wytrzyma wyścigu zbrojeń.

Podział świata na dwa konkurencyjne bloki, izolacja gospodarcza bloku radzieckiego przez Zachód, niewydolność gospodarcza systemu centralistycznego, były ważnymi przyczynami upadku ZSRR, ale najważniejszym, głównym powodem jego niechlubnej śmierci, było właśnie to, że Rosja radziecka nie była w stanie dorównać militarnie NATO, a przede wszystkim USA.

Wyścig zbrojeń i wyścig w kosmosie napędzały gospodarkę USA. Każdy nowy wynalazek, każde nowe rozwiązanie techniczne z dziedziny techniki kosmicznej i wojskowej natychmiast wchodziły do produkcji cywilnych urządzeń, techniki cywilnej. W ten sposób zbrojenia napędzały rozwój USA.

W ZSRR było inaczej. Owszem, Rosjanie mieli osiągnięcia w dziedzinie techniki, ale kosztem pogłębiającego się spadku poziomu życia społeczeństwa. W tym państwie wszystko było tajne – od śrubki po parowozy. Gdy doszedł do władzy Gorbaczow z przerażenie stwierdził, że 70 procent radzieckich inżynierów pracuje tylko na potrzeby przemysłu zbrojeniowego. Wtedy to Gorbaczow powiedział, że ZSRR nie może się rozwijać jak normalne państwo, bo wszystkie siły, które powinny zapewniać postęp techniczny i cywilizacyjny absorbowane są właśnie i tylko przez zbrojeniówkę.

 

O tym, jak zarabia się na wojnie pisze WALTER ALTERMANN: Porozumienia mińskie (3)

Najlepiej  politykę Francji i Niemiec wobec Moskwy widać na przykładzie tzw. „porozumień mińskich”. Ten dokument jest szczerym wyznaniem politycznej wiary Francji i Niemiec w Kreml i świadczy o celach względem Rosji. 

5 września 2014 członkowie trójstronnej grupy kontaktowej – Ukraina, Rosja i OBWE oraz przedstawiciele dwóch „republik ludowych” podpisali protokół w sprawie zawieszenia broni na obszarze Donbasu. Najważniejszy był punkt naczelny, nie objęty numeracją, a mówił on o natychmiastowym dwustronnym zawieszeniu broni. Następne ustalenia były takie:

  1. Przyznanie OBWE roli obserwatora przestrzegania zawieszenia broni.
  2. Wdrożenie decentralizacji władzy poprzez przyjęcie ustawy o szczególnym trybie funkcjonowania samorządu terytorialnego w części obwód donieckiego i ługańskiego.
  3. Utworzenie strefy bezpieczeństwa po obu stronach granicy ukraińsko-rosyjskiej, i monitorowanie przez OBWE sytuacji na granicy.
  4. Natychmiastowe uwolnienie wszystkich jeńców i zakładników przez obie strony.
  5. Przyjęcie ustawy zakazującej ścigania i karania osób związanych z rebelią w obwodzie donieckim i ługańskim.
  6. Przeprowadzenie dialogu ogólnonarodowego.
  7. Poprawienie sytuacji humanitarnej w Donbasie.
  8. Przeprowadzenie przedterminowych wyborów do władz lokalnych w wybranych częściach obwodu donieckiego i ługańskiego w związku z ich „specjalnym statusem” na podstawie prawa ukraińskiego.
  9. Wycofanie nielegalnych oddziałów zbrojnych i sprzętu wojskowego, a także bojowników i najemników z terytorium Ukrainy.
  10. Opracowanie programów gospodarczej odbudowy Donbasu.
  11. Udzielenie gwarancji osobistego bezpieczeństwa wszystkim uczestnikom rozmów.

Punkt 6, czyli strzał w tył głowy

Czy Zachód – głównie Francja i Niemcy – nie wiedział z kim ma do czynienia? Wiedział, ale chciał nadal handlować z Rosją i zarabiać. Czy od 2014 roku Francja i Niemcy zaczęły się zbroić? Niemcy „zbroili się” w oba Nordstreamy, a Francuzi bardzo cierpieli, gdy USA sprzeciwiły się sprzedaży okrętów wojennych klasy Mistral do Rosji.

Francja i Niemcy zakładają – dowodów nie mam, ale tak uważam – że wojna do nich nie dojdzie, że Rosja zaspokoi się Ukrainą, państwami bałtyckimi, a może nawet Polską.

Na wojnie potrzebne są nie tylko czołgi

Z wybuchem wojny na Ukrainie, a właściwie najazdu Rosji na Ukrainę większość państw Europy oraz USA ogłosiły embargo na sprzedaż Rosji uzbrojenia oraz elementów mogących służyć do produkcji broni – od pistoletów po rakiety, od śrubek po mikroprocesory. Czy rynek broni w jednej chwili padł, a jego gracze rwą sobie włosy, płacząc i rozdzierają szaty? Bynajmniej.

Uświadommy sobie do końca, że wojna potrzebuje wszystkiego, bo wojnę prowadzą ludzie. A ludzie potrzebują jedzenia, ubrań, śpiworów, mundurów, amunicji, karabinów i wszelakiej broni ciężkiej. W obecnej wojnie wykorzystuje się nie tylko pojazdy i machiny wojskowe, ale też ciężarówki, samochody terenowe a nawet motocykle. A te urządzenia – jak wszystkie inne – potrzebują części zamiennych, specjalistycznych olei, płynów chłodzących i setek innych rzeczy. A  jak tu odróżnić, czy silniki samochodowe, alternatory a nawet opony i zderzaki, trafiające do Rosjan zostaną wykorzystane w wojnie czy jedynie w celach cywilnych.

Mafia żywnościowo–zbrojeniowa

Już kilka miesięcy po wybuchu tej wojny okazało się, że rosyjski oddział francuskiej firmy Auchan dostarcza rosyjskiej armii jedzenie i środki higieny, wprost na front, do okopów. Wybuchł skandal, ale Auchan tłumaczył się, że ma przecież ważne kontrakty. Przyjęto to za wystarczające wyjaśnienie.

Ale co tam jedzenie. Okazało się, po zbadaniu zestrzelonych przez Ukraińców dronów, samolotów i helikopterów, że te rosyjskie „urządzenia awiacyjne” pełne są zachodnich elementów, bez których nie mogłyby latać. Gorzej, bo zbadano również czas ich produkcji, i okazało się, że te zachodnie części wyprodukowano całkiem niedawno, już w okresie obowiązującego embarga.

Jeszcze gorzej jest z rosyjskimi rakietami. Ostatnio pewna organizacja zajmująca się monitorowaniem tej wojny, wydała opinię, że około 8 procent części do rosyjskich rakiet wyprodukowano w USA. Nie podaję nazwy tej społecznej organizacji, bo też Amerykanie nie dementują tych rewelacji.

Niepełne embargo, czyli nic

Zachód nakłada na Rosję kolejne zakazy, zwane embargami. Lista towarów, których do Rosji eksportować nie wolno oraz tych, których z Rosji nie wolno sprowadzać rośnie, wydłuża się z każdym kolejnym embargiem. Te zakazy nigdy jednak nie były dla Rosji zbyt dotkliwe i nie osłabiły skutecznie ani rosyjskiej armii, ani gospodarki. Zachód tłumaczy się, że chodzi o to, aby Putin się opamiętał… Znaczy co? Czego naprawdę oczekują najbogatsze państwa Europy od Putina? Że przeprosi, wycofa się z zajętych terenów? A może jeszcze naprawi szkody.

Co i rusz jakiś polityk Francji lub Niemiec daje światu do zrozumienia – wprost lub nie wprost – że najlepiej by było, gdyby Ukraina zgodziła się na utratę swoich terytoriów, już zajętych przez Rosję, wtedy można by przystąpić do rozmów pokojowych. Jeżeli mamy takich sojuszników, to nasza przyszłość nie jest tak pewna jak się nam wydaje.

Kto jest najbardziej zadowolony z nakładanych przez Zachód zakazów handlu z Rosją? Oczywiście handlarze bronią. Bo ich „ceny zbytu” poszybowały w górę niebywale.

Tajni sojusznicy Rosji

Jak zachodnie części do rosyjskiej broni i uzbrojenia trafiają do dzisiejszego agresora, a przed tą wojną do głównego przeciwnika NATO?

Handlarze bronią i wszelkimi wojennymi akcesoriami tworzą właściwie rodzaj mafii. I jak to w mafii – konkurują ze sobą, ale też ściśle współpracują. Owszem, tajne służby mają wgląd w ich interesy, ale… po pierwsze niepełny, a po drugie nie wszystkie państwa – nawet te z NATO – są zainteresowane wstrzymaniem handlu z Rosją. Biznes to biznes, a wojna to tylko wojna – tak uważają niektórzy z dużych światowych graczy.

Okazało się, że handel bronią, choć teoretycznie kontrolowany przez duże państwa, jest rynkiem podziemnym. I nikt z producentów czy handlarzy nie chwali się na Facebooku czy Instagramie swoimi sukcesami.

Wystarczy, że ktoś – powiedzmy z Brazylii, Turcji czy Bangladeszu – kupi w USA, lub w Niemczech jakieś elektroniczne urządzenia. Powiedzmy czujniki i sterowniki, bądź elementy noktowizorów. Przeznaczeniem tych rzeczy mogą być pralki, zmywarki do naczyń, samochody, lornetki dla myśliwych, cywilne samoloty i helikoptery. Z pewnością zakup pierwotny musi być dokonany przez firmę zarejestrowaną w kraju, którego nie ma na liście zakazów, tworzonych przez ONZ lub USA.

Potem te niezbędne Rosji element rakiet i samolotów odbywają drogę po całym świecie, by w końcu trafić do Rosji właśnie. Czy ktoś jest w stanie śledzić tę drogę? Nie bardzo, tym bardziej, że wiele państw tzw. trzeciego świata ogłasza swą neutralność, co w praktyce oznacza, że nie interesują się z czego mają podatki lub łapówki.

Wszystko to byłoby wesołe, gdyby nie było bardzo smutne, że zacytuję mistrza Wyspiańskiego, który napisał w WESELU: „Jakaś historia wesoła, a ogromnie przez to smutna”.

Lepiej nie wiedzieć

Żeby nie było tak smutno, to teraz pozwalam sobie opowiedzieć mój ukochany, przedwojenny dowcip. Polscy pogranicznicy, tuż przy granicy z Niemcami łapią faceta z pełnym workiem na plecach.

– Co tam macie? – pyta dowódca patrolu.

– Żarcie dla psa – odpowiada przemytnik.

Strażnicy każą mu otworzyć worek, w środku znajdują papierosy i tytoń.

– To jest żarcie dla psa” – pyta dowódca patrolu.

– Ja mu niosę, nie chce, niech nie je – odpowiada przemytnik.

Czy światowi producenci uzbrojenia i części do urządzeń wojennych wiedzą, gdzie ostatecznie trafiają ich produkty? Myślę, że nie chcą wiedzieć.

 

Fot. arch.

WALTER ALTERMANN: Ford, pacyfizm i NATO po francusku (2)

 W czasie okupacji krążył po Polsce taki dowcip. Rozmawiają Hitler, Stalin i Roosevelt. Hitler mówi: W tej wojnie zwycięży rasa. Na to Stalin: Zwycięży masa. A na końcu mówi Roosevelt: Zwycięży, jak zawsze, kasa.

Stało się tak jak powiedział prezydent USA. Niemcom w końcu zabrakło pieniędzy, materiałów do produkcji uzbrojenia i ropy naftowej. A ZSRR niewiele by zdziałał bez amerykańskiej pomocy, czyli bez dostaw amerykańskich samolotów, ciężarówek i czołgów. Władcy ZSRR, a potem Rosji nigdy nie ujawnili swemu narodowi jak wielka i jak znacząca była ta amerykańska pomoc w sprzęcie. A wreszcie… bez sprzedanych przed wojną jeszcze amerykańskich ciągów produkcyjnych, ciągów technologicznych do prowadzenie taśmowej produkcji uzbrojenia, ZSRR nie byłaby w stanie produkować potrzebnego jej uzbrojenia. Wolą podtrzymywać stalinowski mit, że zwyciężyła wielka miłość do mateczki Rosji.

Ten miły starszy pan Henry Ford

Kochany przez świat Ford, za to, że pierwszy wprowadził taśmową produkcję samochodów, miał też mroczną stronę swej osobowości. Był jawnie zafascynowany Hitlerem i hitleryzmem – oczywiście przed wojną. Przemysłowca i dyktatora łączyła choćby eugenika, czyli wiara, że trzeba wyhodować rasę lepszych ludzi. Ford był zafascynowany Hitlerem, jego dążeniem do swoistej „mechanizacji” życia społecznego, sprowadzenie jednostek do roli elementów dobrze działającej maszyny. Dla Forda i Hitlera liczyły się: sprawne państwo i jego „efekt produkcyjny”. Jednostki i całe społeczeństwo według Forda miały być krańcowo uprzedmiotowione.

Hitlera i Forda łączył też jawny antysemityzm. Henry Ford był autorem serii artykułów pt. „Międzynarodowy Żyd, najważniejszy problem świata”. W hitlerowskich Niemczech doczekały się aż 25-ciu wyda. I były dowodem, że nie cały Zachód jest przeciw hitlerowcom.

W czasie jednej z wizyt w Niemczech Ford wręczył Hitlerowi czek na 100 tysięcy marek, za co wódz odznaczył go Orderem Orła Niemieckiego, czyli wysokim orderem w III Rzeszy. Zaznaczmy, że ówcześnie jeden egzemplarz samochodu Ford T kosztował około 400 dolarów.

To Ford zrewolucjonizował również niemiecki przemysł samochodowy, a płynące z tego zyski dla jego koncernu były ogromne. Otworzył w Niemczech swoje fabryki, nauczył też  Niemców taśmowej produkcji samochodów, także ciężarowych dla armii. W dużej mierze Niemcy we wrześniu 1939 roku wjechali do Polski samochodami Forda.

Ford pacyfista

Gdy w 1940 roku USA postanowiły wesprzeć Wielką Brytanię dostawami samolotów i innego uzbrojenia, rząd zwrócił się do przemysłowców z propozycją rozpoczęcia produkcji militarnej. Odmówił jedynie Ford, oświadczając, że jest pacyfistą. Dopiero gdy USA same stanęły w ogniu wojny, zakłady Forda, nie mając wyjścia, zaczęły produkować uzbrojenie.

Z przystąpieniem USA do wojny, Niemcy znacjonalizowały fabryki Forda, które do tego momentu, czyli aż do 11 grudnia 1941 pracowały dla Niemiec. A niemieckie fabryki Forda czerpały z tego zyski. Po wojnie – pod koniec lat 50 tych – amerykańskie przedsiębiorstwo Ford uzyskało kolosalne odszkodowanie od rządu USA, za straty, jakie jego filialne niemieckie fabryki poniosły w wyniku alianckich bombardowań. Ojczyzna ojczyzną – zdawał się mówić Ford, ale pieniądz jest najważniejszy.

Jeżeli Ford nie był postacią dwuznaczną i mocno podejrzaną, to co trzeba by zrobić, żeby zostać osobnikiem dwuznacznym? Można powiedzieć, że wielki przedsiębiorca Henry Ford był łajdakiem. Ale ludzie wolą słuchać opowieści o jego genialnym pomyśle na produkcję automobili. Gawiedź zawsze była zafascynowana bogactwem. I dziwnie jest w tym wszystkim, że fascynacja bogactwem dotyczy również chrześcijan, którzy jakoś nie pamiętają słów Chrystusa o tym, że „… prędzej wielbłąd przejdzie przez Ucho Igielne, niż bogaty wejdzie do raju”.

Z drugiej strony, nie dziwmy się Henry’emu Fordowi skoro jego filozofia nakazująca mu stawianie zarobku przed patriotyzmem i dzisiaj kwitnie w najlepsze.

Wojenne biznesy dzisiaj

Najgrubszą współczesną aferą, dotyczącą dozbrajania przeciwnika, jest sprawa francuskich Mistrali. Historia jest iście kryminalna, więc wymaga dokładnego wyjaśnienia.

Otóż, w 2010 roku Rosja złożyła we Francji zamówienie na cztery okręty typu Mistral – dwie pierwsze jednostki miały zostać zbudowane we Francji, natomiast kolejne dwie w stoczni w Petersburgu. Tym samym nie był to kontrakt jedynie na dostawę dwóch statków, bo Francja miała równocześnie udostępnić Rosjanom swoją technologię, przy okazji budowy dwóch statków, już w Rosji.

Ostatecznie zamówienie ograniczono do dwóch jednostek, a plany budowy okrętów w rosyjskiej stoczni zarzucono. Niemniej pomysł na daleko idącą współpracę jednego z założycieli NATO z Rosją był.

W 2011 roku została zawarta umowa o wartości 1,6 mld dolarów. I była to największa w historii sprzedaż broni przez państwo NATO do Rosji. Sprzedaż Mistrali wywołała protesty ze strony Gruzji, państw nadbałtyckich, USA i innych państw członkowskich NATO. W listopadzie 2012 rosyjska marynarka wojenna ogłosiła, że okręty trafią do Floty Oceanu Spokojnego. Wodowanie „Władywostoku” nastąpiło 15 października 2013 roku.

W związku z sytuacją we wschodniej części Ukrainy, Stany Zjednoczone i Unia Europejska naciskały na Francję, aby ta zerwała kontrakt. Francuski rząd początkowo ogłosił możliwość wstrzymania dostawy drugiego z okrętów, ostatecznie jednak, w przeddzień szczytu NATO w Walii, dostarczenie pierwszego okrętu również zostało zawieszone. Ale niezależnie od tej decyzji rosyjscy marynarze rozpoczęli ćwiczenia z okrętem na morzu.

Strona rosyjska otrzymała zaproszenie na 14 listopada 2014 na odbiór pierwszego okrętu , „Władywostok”, ale zostało ono później anulowane. Dyrektor DCNA, czyli głównej francuskiej stoczni wojennej, zwolnił dyrektora projektu Yves Destefanisa – jako osobę odpowiedzialną za przekazanie zaproszenia Rosjanom. Ofiara była, winny niby był, ale przecież to nie ten biedak Destefanis wymyślił i nadzorował kontrakt.

Drugi okręt dla Rosji „Sewastopol” został zwodowany w nocy z 20 na 21 listopada 2014 roku. 5 sierpnia 2015 ujawniono, że Francja i Rosja porozumiały co do zerwania kontraktu i rekompensaty. Paryż zwróci ponad miliard euro zaliczki i kosztów szkolenia załogi oraz rosyjską broń. W zamian Rosjanie zrzekli się prawa własności do okrętów. Komisja finansowa francuskiego senatu oszacowała, że sprzedaż okrętów do Egiptu zamiast do Rosji przyniesie straty w wysokości 200 do 250 mln euro. Tym samy Francuzi uznali się za ciężko poszkodowanych – chyba przez NATO.

Francuski szyk i elegancja

Ostatecznie oba okręty desantowe klasy Mistral, które zbudowano dla Rosji ostatecznie trafiły do Egiptu. Francja sprzedała je Kairowi za 950 mln euro – ujawniła AFP,  powołując się na źródło w otoczenia ministra obrony Jean-Yvesa Le Driana. O tym, że Mistrale znalazły innego nabywcę, poinformował wcześniej w środę Pałac Elizejski. Z kolei kilka godzin później francuski prezydent Francois Hollande, który przybył do Brukseli na szczyt UE w sprawie kryzysu migracyjnego, chwalił się, że Francja nie straciła na sprzedaży okrętów. Według źródła na które powołuje się AFP Egipt zapłacił za dwa desantowce 950 milionów euro.

Wycofaliśmy się z kontraktu z Rosją na dobrych warunkach, z poszanowaniem Rosji i bez kar umownych dla Francji. Z kolei we wtorek porozumiałem się w sprawie ceny i warunków sprzedaży z prezydentem Egiptu Abd el-Fatahem es-Sisim – podkreślił Hollande w przemówieniu.

Francja jest członkiem NATO, które sama nazywa te organizację OTAN, bo Francuzi walczą o prymat swego języka w świecie, jakby nadal byli mocarstwem kolonialnym, a Indochiny należały do nich. Wszyscy mają NATO, tylko Francuzi OTAN, co po francusku znaczy tak: Organisation du traité de l’Atlantique Nord. Śmieszne? Nie do końca, bo Francuzi niby są w NATO, ale jakby byli inaczej. Co zresztą potwierdza skandal z Mistralami.

Należy jednak przyjąć, że Francja doskonale wie, że jedynym przeciwnikiem NATO była i jest Rosja. To co spowodowało francuską chęć dozbrajania przeciwnika, a może nawet wroga? Myślę, że mieliśmy i ciągle mamy do czynienia z najstarszą i najbardziej powszechną ludzka cechą – z chęcią niegodziwego zarobku.

Myślę jednak, że może nie do końca jest z nami tak źle, bo jeżeli mamy takich sojuszników jak Francja, to jakich mamy przeciwników? Może są równie tępi?

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Fot. HB

Kolejne pytanie STEFANA TRUSZCZYŃSKIEGO: Kto sprzedał Polskę?

Kto służył ruskim? Wkrótce będziemy wiedzieli. Komisja ds. zdrajców jest potrzebna. Będzie powołana, ale to mało. Równie ważna będzie komisja, która wskaże złodziei. Łatwo dostępne kwity są! Trzeba poszukać i ujawnić.

Sprzedaż każdego ze 170 statków Polskich Lini Oceanicznych jest udokumentowana. Po prostu są podpisy „sprzedawców”. Robili to ludzie zdradzieckich rządów. I mają się – jak dotąd – dobrze. Czekamy na listy urzędników wyższego i niższego stopnia. Jedni kazali drudzy wykonali. Statki szły pod obce bandery i na żyletki. A forsa za nie parowała. Rosły za to szybko domki od niedużych po pałace. W tych domkach siedzą sobie teraz beneficjenci. Do banków w rajach podatkowych, gdzie trzymają kasę, jeżdżą wypasionymi automobilami spalającymi 20 litrów na sto kilometrów. Ale to nic. Piramida szmalu ze sprzedaży krajowego przemysłu, hut i stoczni jest duża.

Ludzie wy na to spokojnie patrzycie tak jak 700 tysięcy frankowiczów, których pod okiem opiekuńczego państwa obrabowywano by nadal bezkarnie gdyby wcale nie krajowe, ale zagraniczne sądy

Na złodzieju czapka gore. Dlatego tak wielu i tak bardzo boi się komisji zdradziecko-radzieckiej. Tak samo będą się bać złodzieje. Są organizacje, które zatajają rozliczenia, działa to na zasadzie hulaj dusza piekła nie ma. Nazywają to tajemnicą gospodarczą, handlową. Wszystko jest ściśle tajne. Nawet wydatki na papier toaletowy.

Dobiliśmy się wprawdzie, że zarobki, majątki najważniejszych osób w państwie są jawne. Niestety geszefty z lat minionych pozostały tajemnicą. Od czasu do czasu rejestry finansowe i inne archiwa płoną, ludzie umierają i jeszcze pojawia przedawnienie.

Byli właściciele dóbr konsekwentnie, krok po kroku, odzyskują w Polsce ziemię, majątki, domy. Idzie to jak po grudzie. Często w tragicznych okolicznościach, ale idzie. Niestety społeczeństwo jako całość nie odzyskuje tego co budowano przez lata, co wzniesiono od podstaw – jak choćby przemysł motoryzacyjny czy maszynowy. Dramat 3 tysięcznej załogi słupskiej Scani, który się właśnie zaczyna jest tego dobrym przykładem. Obcy Polsce właściciel zamyka fabrykę autobusów, no i już! Słabe polskie związki zawodowe obiecują negocjacje, „walkę” (to wyświechtane słowo). Władza obiecuje również. Zobaczymy.

LOT, PKP, Poczta – póki co ocalały, ale pośrednicy i lobbyści ciągle krążą, choć już nie tak jak było. Ale te pasożyty niczym się nie różnią od mafijnych przestępców. Przecież wiadomo, kto to robi. Kto żyje z układów, umiejętności wciskania się w szpary niezagipsowane, z przekupstwa i korupcji. Widzimy czasem obrazki łapownictwa tak bezczelnego, że aż nie do wiary. A potem cyrk w sądzie gdzie „niezwykła kasta” wychodzi ze skóry by uniewinnić pasożyta.

Po latach walki środowiska dziennikarskiego łaskawie mówi się o likwidacji kuriozalnego paragrafu 212: więzienie za słowo. Mówi się. Przepis uchwalono go bezdyskusyjnie i błyskawicznie. Teraz zapewnienie jego likwidacji może okazać się wyborczą kiełbasą. Do października.

„Wyborczą” mamy od ’89 roku. Gazetę opozycyjną. I przydatną, gdy postępuje uczciwie. Niestety teraz już prawie tego nie robi. Zresztą „wyborcza”, czy „wybiórcza” to nie największe zmartwienie. Internet jest jej i innych gazet największym konkurentem, ale i środkiem działania. Niestety brak obowiązku podpisywania się pod wpisami to raj wściekłych, chamskich i nieuchwytnych łobuzów. Gdyby musieli złożyć autograf mniej byłoby brudu i nienawiści. Proste? Proste! A decydenci wszelacy nie chcą tego zrobić. Piszą więc lawinowo kretyni, a czytają głupcy. Zaabsorbowani hejtową twórczością, innej nie znają. Widać, słychać to w czasie telewizyjnych (licznych) zgadywanek, gdy brak wiedzy o literaturze kompromituje co rusz konkursowicza. I często chodzi o proste pytanie – Mickiewicz, Słowacki.

To już tak jest, że brak wiedzy jest odwrotnie proporcjonalny do rozwoju sprytu. Przy czym spryt cwaniaka najbardziej zadziwia. Ileż to wysiłku musi zrobić taki osobnik by oszukać i okantować. Najłatwiej zrobić to państwu, społeczeństwu. Poniekąd samemu sobie. Ale kto by się przejmował? „Bo nie ważne czyje co je, ważne to co jest moje”. Moje? Twoje? Nasze! Gdy nauka idzie w las, w konsekwencji tenże las może być sprzedany. Na szczęście rozmnożyły się wilki w naszym kraju, przynajmniej złodziei pogonią z kniei.

 

 

Wernyhora, Jan Matejko,1884 - 1884, olej na płótnie (fragment obrazu), Muzeum Narodowe w Krakowie Fot.: domena publiczna

WALTER ALTERMANN: O wojnach – prologomena (1)

Najpierw co do tytułu… Napisałem, że ten pierwszy odcinek to prologomena, czyli wstępne rozważania wprowadzające do zagadnienia, w tym przypadku wojny. Mogłem te „prologomena” od razu przetłumaczyć, ale skoro dzisiaj każdy kto liznął choć trochę angielskiego pisze po angielsko-polsku, to chyba i mnie wolno posłużyć się klasyką łacińską.

 A teraz przystąpmyż – jak mawiał pan Jourdain – do ogólnych rozważań o naturze, przyczynach i skutkach wojen, zanim przystąpimy do próby zrozumienia dzisiejszych wojen, szczególnie tej toczącej się teraz na Ukrainie.

     Dowód dzikości ludzkiej natury

Wojny są najpoważniejszymi działaniami człowieka od kiedy pojawił się na planecie Ziemia. Ściślej biorąc – człowiek zabija swych przeciwników, dążąc do zyskania przewagi materialnej, do zdobywania nowych spłachetków ziemi, kradnąc przeciwnikowi jego bogactwa, zyskując w podbitych niewolników do darmowej pracy. A także zagarniając cudze surowce i czyniąc z podbitych, pokonanych odbiorców własnej produkcji.

Z humanistycznego punktu widzenia wojna, każda zbrodnia i wszelka przemoc są objawem wszystkiego co w nas najgorsze. Przypomnę, że pierwsza odnotowana zbrodnia to zabójstwa Abla, przez jego brata Kaina. Dlatego też określenie ludzkości jako „Kainowe plemię” jest rzetelnym opisem rzeczywistości, którą tworzymy od zawsze. Dlaczego jesteśmy mordercami? Bo to łatwe. Wystarczy mieć w ręku pałę lub więcej rakiet, czołgów czy broni jądrowej.

Czy istnieje wychowanie pacyfistyczne? Nie ma. Jest wręcz przeciwnie. Historia, której uczyli nas i uczą nasze dzieci w szkołach jest głównie historią przemocy, czyli wojen. I co zadziwiające, każdy naród – wedle własnych podręczników do historii – zawsze jedynie się bronił. Zadziwiające jest też, że wszystkie państwa – poza Rumunią mają ministerstwa obrony. A tylko Rumuni mają ministerstwo wojny.

Niestety dzisiejsi pacyfiści, którzy opowiadają się przeciw jakimkolwiek działaniom zbrojnym, nawet w obronie własnej, są dziecinnie naiwni. Póki istnieje broń, póki istnieje ludzkość – przemoc i wojny będą istnieć. Czy ludzkość jest w stanie ograniczyć zasoby broni, a głównie broni jądrowej? Nie wierzę, bo gen dominacji i przemocy jest wpisany w nasze DNA.

Ideologizacja wojny

Wiek XX i XXI są najokrutniejszymi stuleciami – choć XXI dopiero się zaczął. Ludzkość – niestety – doszła do największych możliwości technicznych w dziedzinie uzbrojenia, czyli narzędzi do zabijania. I wykorzystuje je bezwzględnie.

Pod jakimi hasłami, w imię jakich idei wybuchają w ostatnim stuleciu wojny? Pod takimi co zawsze. Tutaj nic się nie zmieniło od tysiącleci. Agresorzy powołują się na archetypiczne przesłania, takie jak: musimy odebrać przeciwnikom nasze ziemie, musimy na nich napaść, bo jeżeli nie napadniemy, to niedługo oni napadną na nas.

Pojawiają się też hasła ideologiczne, nieco jedynie zmodyfikowane od czasów wojen religijnych, ale mające ten sam mroczny, mistyczny charakter, co obrona lub szerzenie wiary w średniowieczu. Dzisiaj najmodniejszym – z mistycznych – zawołań bojowych jest szerzenie demokracji. Ten program wypisali sobie na sztandarach ludzie Zachodu, czego skutkiem były wojny Zachodu w Indochinach, Iraku i Afganistanie.

Dla równowagi – symetrycznie lub symetrystycznie, jak głoszą wielbiciele nowych słówek – mamy islamskie grupy, a nawet państwa podnoszące zielony sztandar Proroka, w imię szerzenia swej wiary, którą chcą rzekomo zniszczyć ludzie bezbożnej Europy i USA. Owszem, Zachód się ateizuje, ale przecież nie „nawraca” muzułmanów na ateizm.

Chodzi zawsze o to samo – o podporządkowanie sobie innych krain, innych plemion, innych narodów. I nie dla jakiejkolwiek idei, jeżeli przyjmiemy, że robienie interesów, pomnażanie własnego majątku kosztem innych nie jest ideą. Choć podejrzewam, że dla większości państw dzisiejszego świata biznes jest bóstwem naczelnym. Biznes jest Baalem współczesności, największą religią, która wprowadza narody w mistyczną ekstazę. Biznes to w efekcie bogacenie się, najczęściej kosztem innych. A z kim można robić lepsze interesy niż z przeciwnikiem którego się właśnie obiło, pobiło i podbiło? Wtedy bogactwa naturalne podbitego stają się naszymi bogactwami a społeczeństwo pokonanych musi nas słuchać, gdy chodzi o politykę światową. A dodatkowo narody podbitych państw muszą kupować produkowane przez nas badziewie, a nawet naszą broń.

Zalążki II wojny światowej

I wojnę światową zakończył traktat pokojowy, podpisany w Wersalu 28 czerwca 1919 roku. Stronami były Niemcy oraz mocarstwa Entanty, państwa sprzymierzone i stowarzyszone. Dokumenty ratyfikacji złożono 10 stycznia 1920 r. w Paryżu i z tą datą wszedł w życie. W Wersalu ustalono wiele granic międzypaństwowych, dając możliwość powstania, bądź odrodzenia wielu państwom w Europie. Radość zapanowała powszechna, bo Europejczycy mieli już dość mordowania się, dość cierpień i nędzy. Jednakże w Wersalu właściwie osiągnięto nie pokój, a jedyni czasowe zawieszenie broni.

Pamiętajmy, że największym skutkiem I wojny światowej był upadek trzech cesarstw, które od kongresu wiedeńskiego niepodzielnie rządziły Europą. Austria, a potem Austro-Węgry rozsypały się cicho i bez awantur. Ale też rdzenni Austriacy stanowili nie więcej niż 16 procent ogółu ludności cesarstwa.

Cesarstwo Niemieckie, w którym na 51 mln ludności ponad 3 mln stanowili Polacy, przeistoczyło się w Republikę Weimarską w 1919 roku. Tu trzeba zauważyć, dla zrozumienia przyczyn II wojny światowej, że Niemcy nigdy nie pogodzili się z utratą części Pomorza, Wielkopolski, Warmii i Śląska. Oni przyzwyczaili się, że Poznań, Toruń i wiele innych miast są niemieckie. I bardzo grubą nieprawdą jest twierdzenie, że niemiecki nacjonalizm narodził się dopiero z powstaniem ruchu Hitlera. Niemiecki nacjonalizm i rewizjonizm istniały od końca I wojny światowej. A Hitlerowi udało się jedynie ten „stan niemieckiego ducha” zorganizować.

Z upadkiem Cesarstwa Rosyjskiego był największy kłopot, bo objawiło się ono w nowej postaci, skrajnie rewolucyjnej i niezwykle agresywnej. „Płomień światowej rewolucji” nie był pustym hasłem. Rosyjscy komuniści naprawdę chcieli rozniecić ogień komunizmu w całym  świecie, a na początek w Europie. I tego nowego bytu, który zaprzeczał istocie kapitalizmu świat Zachodu bał się najbardziej. Tym bardziej, że komunistyczna Rosja nie chciała o nowym światowym ładzie rozmawiać, niczego nie chciała negocjować.

Można zatem powiedzieć, że świat po skończeniu I wojny światowej stał się jeszcze bardziej niepewny niż w czasie jej trwania. Ale dla osób rozumnych było jasne, że w niedługim czasie I wojna będzie kontynuowana, bo tak naprawdę nikogo stan powojenny nie urządzał.

Pisząc „nikogo” mam na myśli wielkich graczy Europy i świata, bo małe i średniej wielkości narody były zadowolone, tak jak Polacy, którzy po 123 latach odzyskali niepodległość, jak mieszkańcy Czechosłowacji, Estończycy i Łotysze którzy po raz pierwszy mieli własne państwa. I jak wiele małych narodów Bałkanów.

I jeszcze jedna uwaga – niezadowoleni poza Rosjanami, Niemcami i Austriakami byli też Węgrzy, którzy do dzisiaj nie pojęli, że tworząc Austro-Węgry stali się imperialistami wobec wielu innych nacji.