WALTER ALTERMANN: Nekropolie – hołd Zmarłym, znak historii i świadectwo o nas samych

Spacery po cmentarzach są pouczające – wiele dowiadujemy się oczywiście o zmarłych, ale też o żyjących. Nie mówię, że spaceruję po cmentarzach niejako socjologicznie, nie mniej pewne ogólne, że się tak wyrażę wnioski – same z siebie się nasuwają. Jako łodzianin z urodzenia odwiedzam jedynie łódzkie cmentarze. Poniższa garstka cmentarnych refleksji dotyczy głównie Łodzi, ale nie tylko.

Po pierwsze w ciągu ostatnich 70 lat nasze polskie cmentarze niebywale się zmieniły. Najpierw, w latach 50-tych na cmentarzach były głównie groby ziemne, takie kopczyki. Wiosną, latem i jesienią wyglądały naprawdę pięknie, bo obsadzano je najczęściej – bo bokach – zimozielonym bluszczem. A na środku, na głównej płaszczyźnie grobu sadzono bratki. Te groby miały jedna wadę, trzeba było o nie dbać, a głównie regularnie podlewać. Co bywało dla rodzin zmarłych uciążliwe.

Nasze bogacące się cmentarze

Pod koniec lat sześćdziesiątych pojawiły pierwsze nagrobki z lastryko. Młodszym czytelnikom wyjaśniam, że lastryko to rodzaj sztucznego kamienia, wykonanego z twardego grysu kamiennego i białego cementu. Można powiedzieć, że rodziny odetchnęły, bo nie trzeba było ciągle grobów podlewać. Jednak lastryko po latach zmieniało swą urodę, beton wypłukiwały deszcze i nagrobki zaczęły straszyć.

Potem, pod koniec lat 70-tych, zaczęły się pojawiać nagrobki z granitu, które, przy minimalnej pielęgnacji, wyglądają porządnie. Tu trzeba powiedzieć, że dzisiaj granitowe nagrobki nie są bardzo drogie i stać na nie bardzo wielu.

Jest jednak faktem, że droga od kopczyków ziemnych do granitowych nagrobków była drogą, ukazującą, że społeczeństwo nasze z wolna, ale stawało się z każdym dziesięcioleciem coraz bardziej zamożne.

Pomniki

Z grobów XIX wiecznych zachowało się na łódzkich cmentarzach kilkadziesiąt pięknych, pełnych poważnego uroku nagrobnych pomników. Najczęściej są to kamienne obeliski, zwieńczone krzyżem. Ale nie brak też kamiennych monumentów w formie nagrobnych sześcianów. I wszystkie one są kamienne.

Jest też wiele nagrobków (już od początków XX wieku), których centralne miejsce zajmują rzeźbione postacie. Niektóre z nich są dłuta przednich mistrzów rzeźbiarstwa. Mają doskonałe proporce, są wykonane z doskonałego kamienia, a przede wszystkim mają „poetyczne dusze”. Zmuszają do oddania się nastrojowi powagi i przemijania.

Z początkiem lat 90-tych minionego wieku pojawiły się też na łódzkich cmentarzach współczesne rzeźby. Kilka jest wielce udanych – te są nagrobkami artystów rzeźby i malarstwa. Niestety jednak, pojawiają się też coraz częściej wielkie monumenty, które ze sztuką nie mają nic wspólnego.

Mijając je, zastanawiam się niekiedy, dlaczego fundatorzy tych wielkich, ale nieudanych rzeźb nie wysupłali jeszcze kilku tysięcy złotych na zawodowego rzeźbiarza, który z pewnością stworzyłby dzieło z sensem artystycznym. Ceniąc cech kamieniarzy, uważam jednak, że artysta zawsze się przy rzeźbach przyda.

Popisy cmentarne

Oczywiście, również na naszych cmentarzach króluje staropolskie: „Zastaw się, a postaw się”. Bo o co chodzi w końcu z grobami naszych przodków? Teoretycznie chcemy upamiętnić ich życie, przywołać z pamięci jacy byli dla nas, a my dla nich. Tyle doktryna Kościoła.

Ale w praktyce chodzi też o to, żebyśmy się popisali, żebyśmy pokazali światu, że stać nas, że nie jesteśmy biedakami, jak reszta naszej rodziny, nasi znajomi i sąsiedzi. I tym sposobem również na cmentarzach można widzieć wyścig i popis bogatszych. Dzisiaj ważny jest ten, kto wystawi jak najbardziej okazały pomnik. Pomnik! Nie żaden tam nagrobek.

Sztuka chodnikowa i gust podmiejski

Na cmentarzach można też spotkać niezwykłe monstra nagrobkowe. Nie powiem, żeby cokolwiek na cmentarzach mnie śmieszyło, bo życie i śmierć traktuję bardzo poważnie. Sa jednak – postawione niedawno – nagrobki, które wywołują u mnie szok.

Jeden z takich dziwacznych nagrobków ma upamiętnić młodego człowieka. Nagrobek wygląda tak: dół stanowi wielka granitowa płyta, a u jej końca – patrząc od oglądającego grób – wznosi się wielka szklana i gruba płyta, na której środku jest zdjęcie roześmianego zmarłego. Ta szklana płyta jest podświetlana (prawdopodobnie żarówkami led) i mieni się wieloma kolorami. Czasami też słychać płynącą z tego grobu piosenką. Zapewne był to ulubiony utwór tego, który spoczywa w grobie.

Chwilami zdaje mi się, że forma na cmentarzach przerasta treść. Treścią jest to, że w grobie spoczywa ktoś nam bliski, kochany. Bywa, że jego śmierć była dla rodziny ogromnym wstrząsem, a nawet tragedią. I w tym momencie pojawia się forma, która ma uczcić pamięć zmarłego i oddać nas ból po jego stracie. Być może stąd biorą się takie dziwaczne pomysły, jak ten z podświetlanym i grającym grobem.

Czy zwykły człowiek jest w stanie stworzyć nagrobek, rzeźbę nagrobną, których tematem będzie strata i ból? Myślę, że nie. Oczywiście Jan Kochanowski w swych „Trenach” umiał opisać swą stratę, ból i rozpacz. Michał Anioł stworzył „Pietę”, w której matka trzyma w ramionach zmarłego Chrystusa. Jednak obaj wymienieni artyści byli geniuszami. A przeciętni ludzie nie powinni przecież silić się na formy, które są im obce i nieznane. Skromności na naszych cmentarza nie ma za wiele.

Groby poległych  

Narzekam tu trochę na obyczaje cmentarne, ale jestem jednak pełen uznania dla stowarzyszeń, które rokrocznie ozdabiają groby poległych w obronie ojczyzny, To piękny i szlachetny gest. Dzięki tym oznaczeniom zatrzymuję się przy grobie z biało-czerwoną szarfą i czytam, co głosi epitafium. Okazuje się, że na łódzkich cmentarzach spoczywa bardzo wielu żołnierzy wojny 1920 roku, i wojny, która zaczęła się 1 września 1939 roku. Odnajdujemy, dzięki tym szarfom, groby walczących w Powstaniu Warszawskim z 1944 roku. Są też groby poległych w walce i pomordowanych przez Rosjan uczestników rewolucji 1905 roku.

Warto, także na cmentarzach, dowiedzieć się, że żyli wśród nas ludzie, którzy tworzyli historię. Wtedy opada z nas bieżący egoizm i choćby na minutę dociera do nas myśl, że jesteśmy tylko częścią czegoś większego.

 

Sowiecki organ propagandowy "Prawda". Gazeta miała tyle wspólnego z prawdą, co sowieckie państwo z tzw. demokracją ludową... Za to papier z "Prawdy" doskonale nadawał się do mycia okien w czasach niedoborów, kiedy w Polsce rządzili komuniści. Fot. arch.

WALTER ALTERMANN: Sztuczna inteligencja kontra żywa głupota

Być może sztuczna inteligencja jest u nas bardziej rozpowszechniona niż sądzimy. I nie mam na myśli naszych prominentnych polityków, bo w ich przypadku wchodziłaby jedynie wersja mocno uproszczona.

Taki algorytm, który sprowadzałby się do umożliwienia kopania i moralnego unicestwiania przeciwników – z pominięciem „realnych faktów”, a z zastosowaniem „faktów fikcyjnych”. Oczywiście wiem, że każdy fakt jest prawdziwy i realny, ale napisałem tak, żeby oddać ducha kierującego naszymi politykami.

Sztuczna inteligencja w Krakowie

Najczęściej widać i słychać sztuczną inteligencję w radiach i telewizjach. Najgłośniejszym jest przypadek Off Radia Kraków, która to stacja zrealizowała (przy użyciu sztucznej inteligencji) audycję z udziałem nieżyjącej już od 12 lat naszej noblistki, Wisławy Szymborskiej. Skandal polega na tym, że autorzy i stacja nie zaznaczyli wystarczająco czytelnie, że wypowiedzi poetki nie są archiwalne, ale pochodzą z montażu tekstów prasowych i książkowych, a głos Szymborskiej jest tworem AI. To znaczy, z zachowanych materiałów archiwalnych, w których poetka mówiła, wypreparowano jej głos, poddano go cyfrowej obróbce i przy pomocy algorytmów AI stworzono jej nowe wypowiedzi.

Tym sposobem można teraz użyć każdego głosu, do każdego tekstu. I można stworzyć audycję, w której tow. Gomułka chwali Adama Michnika, Jacka Kuronia i Karola Modzelewskiego. A nawet stworzyć audycję, w której ta czwórka dyskutuje i obsypuje się komplementami.

Prawdopodobnie i niestety sztuczna inteligencja objawia się także w programach polskich stacji telewizyjnych. Piszę „prawdopodobnie”, bo nie sądzą, żeby żywy człowiek mógłby być tak głupi, jak sztuczni lektorzy, co stacje udowadniają seryjnie choćby przy podkładaniu polskiego tekstu pod programy zagraniczne.

Operacja Bagrejszyn

Ostatni przykład działania AI znalazłem w programie historycznym kanału Viasat History Polsat, który nosił tytuł „II wojna światowa. Cena imperium. Odc. 11”. Audycja jest brytyjska i opisuje dzieje II wojny światowej. Jest interesująca, bo przedstawia tę wojnę z brytyjskiego punktu widzenia. Czyli nie ma w nim  mowy o błędach i złych decyzjach Brytyjczyków.

Przedstawiając zmagania Niemców z ZSRR na froncie wschodnim lektor czyta, że jedną z największych operacji na froncie wschodnim była operacja Bagrejszyn. Być może tak było w wersji brytyjskiej, ale czy Polak musi powtarzać błędy poddanych Jego Królewskiej Mości? Operacja ta nazywała się „Bagration” i była nazwą dla rosyjskich zamierzeń i działań. Żaden tam „bagrejszyn”, ale „bagration”!

Wstyd, że nikt w Polsacie, tak wielkiej firmie, o czymś takim nie słyszał. A wystarczyło, żeby redaktor programu w polskiej wersji językowej wszedłby na stronę Wikipedii, gdzie znalazłby poniższą informację: „Operacja „Bagration” (ros. Операция Багратион), również Białoruska Strategiczna Operacja Ofensywna – ofensywa strategiczna Armii Czerwonej, przeprowadzona w dniach 22 czerwca–31 sierpnia 1944. Doprowadziła do prawie całkowitego zniszczenia wojsk niemieckich Grupy Armii Środek na terenie Litwy, Białorusi i wschodniej Polski. Była to prawdopodobnie największa klęska Wermachtu a podczas II wojny światowej. Operacja została nazwana na cześć gruzińskiego księcia i rosyjskiego generała Piotra Iwanowicza Bagrationa poległego w bitwie pod Borodino.”

Od siebie dodam, że bitwa pod Borodino miała miejsce podczas wojny francusko-rosyjskiej w 1812 roku. I że Bagration żył w latach 1765-1812. Oraz i to, że dla Rosjan Bagration jest bohaterem narodowym.

Czekam na moment, w którym któryś z ludzi Polsatu powie, że naczelnym wodzem wojska polskiego w kampanii wrześniowej 1939 roku był Eduard Rajdz Smigły. Dla słabo wtajemniczonych w historię powiem, że ów marszałek nazywał się Edward Rydz-Śmigły.

Czego nie wylewać razem

Polsat, audycja „Punkt widzenia”. Będący rozmówcą dziennikarza, ekspert profesor Stanisław Ossowski naraz rzuca w przestrzeń stare porzekadło, ale z lekka i bez sensu przerobione: „Nie wylewajmy mleka z kąpielą”.

Zabawne, bo kto się ostatnio kąpał w mleku? Ostatnio Kleopatra, która regularnie kąpała się w mleku z dodatkiem miodu i płatków róż, by jej skóra była gładka. Podobno na jedną kąpiel potrzebowano mleka 700 oślic. Natomiast stare porzekadło brzmi: „Nie wylewajmy dziecka z kąpielą”. Naprawdę nie warto kombinować przy starociach, zostawmy je takimi, jakie są.

Łapówki na boiskach

Alvares przyjął piłkę dość przychylnie” – mówi sprawozdawca meczu piłki nożnej, 15.10.2024 roku, w Canal +. Z całym szacunkiem dla mówiącego, dość to pokraczne zdanie. Tym bardziej, że przychylność oznacza w języku polskim skłonność do udzielenia komuś pomocy, ułatwienie komuś załatwienie jakiejś sprawy,

Przychylność jest też eleganckim synonimem łapówkarstwa, bo dzięki łapówce wręczonej urzędnikowi można uzyskać to, co bez „przychylności” byłoby nie do załatwienia.

Orientuje się czy wie?

W czasie posiedzenia komisji ds. Pegasusa jeden z członków komisji pyta Krzysztofa Brejzę: „Czy orientuje się pan o innych osobach, które były podsłuchiwane?”

Recz w tym, że orientować się nie jest tożsame z wiedzą. Poprawnie poseł powinien zapytać: „Czy zna pan nazwiska innych podsłuchiwanych osób?” Nadto zauważę, że orientować się można w czymś, że wspomnę o kierunkach świata, orientowaniu map na kierunek północny.

Wektory

W czasie tego samego posiedzenia Komisji przewodniczący zapytał także Krzysztofa Brejzę tak:

Jakie były powody takich nieprzyjemnych dla pana działań?

Były dwa wektory…  –  odpowiada zupełnie niezrozumiale p. Brejza.

Po czym wyjaśnia, że były dwa cele podsłuchujących, w związku z czym podsłuchujący mieli dwa kierunki działań.

Dlaczego zatem p. Brejza zupełnie bez sensu mówił o wektorach? A, bo to jest elegancko, modnie i z klasą – według niego. Ale czym są te cholerne wektory? Wektor to obiekt matematyczny opisywany za pomocą wielkości: modułu lub wartością, kierunku wraz ze zwrotem (określającym orientację wzdłuż danego kierunku); istotny przede wszystkim w matematyce elementarnej, inżynierii i fizyce

Dlaczego p. Brejza nie powiedział od razu o celach? Myślę, że choć jest z wykształcenia prawnikiem to jego domową pasją są: wyższa matematyka stosowana, fizyka molekularna i inżynieria mostów, które łączą dwa brzegi – sensu i bezsensu.

Zauważmy też, że po chwili p. Brejza dodał, gdyby ktoś miał trudności zrozumienia kwestii z wektorami:

To była akcja open spejs.

Komisja zrozumiała, bo jednocześnie wszyscy jej członkowie pokiwali głową, na znak że zrozumieli. A ja nie zrozumiałem, bo komisja była polska i świadek komisji też był Polakiem. I nie mam zamiaru rozumieć świadków komisji, mówiących jakimś politycznym slangiem. Istnieje też możliwość, że p. Brejza, nauczony przykrymi doświadczeniami, celowo mówił w dwóch językach naraz, żeby zmylić kolejnych podsłuchujących.

A „open spice” to we współczesnym żargonie politycznym przestrzeń otwarta, przestrzeń publiczna, miejsce dla wszystkich, także przestrzeń wymiany idei i poglądów, oraz oczywiście plotek.

 

WALTER ALTERMAN: Propaganda i rzeczywistość

Zacznijmy ten felieton od refleksji na temat propagandy, bo w czasie II wojny światowej była bardzo znaczącym narzędziem walki. Każda propaganda jest po to, żeby kłamać. żeby wszystkie klęski, wpadki władzy, trudne dla władz fakty zamieniać w sukcesy. I nie ma propagandy obiektywnej.

Obiektywne są fakty, ale już pisanie o nich może niechcący być niezamierzonym działaniem propagandowym. Trzeba uważać. Bardzo pięknie działanie propagandy przedstawił w „Cesarzu” Ryszard Kapuściński, gdy opisywał jak świetnie poradził sobie minister informacji, z zagranicznymi dziennikarzami, którzy przylecieli do Etiopii, aby opisać śmierć głodową setek tysięcy ludzi:

„Czy możemy, pytają korespondenci, pojechać na północ? Nie można, wyjaśnia minister, bo pełno zbójców na drodze. Po czym zabrał ich na wycieczkę po stolicy, pokazywał im fabryki i rozwój zachwalał. Ale ci, gdzie tam – rozwoju nie chcą, tylko żądają głodu, nic więc ich nie obchodzi, chcą mieć głód i tyle! No, powiada minister, głodu to wy mieć nie będziecie, skądże głód, jeżeli jest rozwój. (…) W końcu korespondenci odlecieli i głodu z bliska nie widzieli. A całą tę sprawę, tak spokojnie i godnie poprowadzoną minister uznał za sukces, zaś nasza prasa określiła jako zwycięstwo. Tak zawsze jakoś minister kierował, że wszystko na sukces wychodziło i dobrze było(…).

Jednym z największych kłamców w historii jest Józef Stalin. Wymyślił nawet frapującą definicję roli prasy, która miała być pasem transmisyjnym między władzą a ludnością. Z góry w dół, od władzy do obywateli, prasa miała przenosić dekrety i zarządzenia, wraz z ich interpretacją. A z dołu w górę, od obywateli do władz, miała przenosić prawdziwe bolączki i kłopoty obywateli ZSRR. I o dziwo ten system się sprawdzał. A to dlatego, że społeczeństwo ZSRR nie miało żadnych problemów, więc prasa, radio i filmy nie miały czym martwić Stalina.

Ten stalinowski system działał także w kontaktach ze światem. Radzieckie media milczały o głodzie na Ukrainie, o Gułagach, terrorze i masowych mordach Stalina. Natomiast z radością informowały szeroki świat o sukcesach w dziele budowy państwa szczęśliwości ludzi pracy. Różnica między ówczesnym Zachodem, a Zachodem z czasów Hajle Sellasje, była taka, że propagandowe kłamstwa Stalina Zachód „kupował” jak czystą prawdę. Oczywiście od roku 1920 Rosja była krajem zamkniętym. Niełatwo było tam wjechać i nie sposób opuścić. Niemniej jakaś prawda przeciekała na zewnątrz, ale świat był na to ślepy i głuchy, bo chciał być na prawdę o ZSRR głuchy i niewidomy.

Stalin i wojna z Niemcami

Po wrześniu 1939 roku, po rozbiorze Polski wespół z Niemcami, ZSRR zagarnął Litwę, Łotwę i Estonię. Po czym zagarnął część Finlandii i sporą część Rumunii.

Przed światem Stalin miał dwa propagandowe wytłumaczenia. Pierwsze, że Związek Radziecki przejął odwiecznie ruskie ziemie, że połączył z wielkim narodem Rosji Ukraińców, Białorusinów i Mołdawian. Natomiast zabór Litwy, Łotwy i Estonii tłumaczono faktem, że spora część obywateli tych państw była Rosjanami. Z kolei wojnę z Finlandią propaganda Stalina tłumaczyła jako konieczność zabezpieczenia swych granic, tym bardziej, że Finlandia flirtowała z Niemcami.

Natomiast już po najeździe Niemców na ZSRR pojawiła się dodatkowa interpretacja paktu Ribbentrop-Mołotow. Od czerwca 1941 roku radziecka propaganda wskazywała, że głównym powodem zawarcia w 1939 roku paktu o nieagresji z Niemcami była konieczność przygotowania się Związku Radzieckiego do wojny z Trzecia Rzeszą.

Właściwie do końca istnienia ZSRR władze tego państwa utrzymywały, że Stalin, dzięki taktycznemu paktowi z Niemcami, mógł przenieść fabryki zbrojeniowe za Ural. Miało to świadczyć o głębokiej mądrości wodza, o jego przenikliwości. I do dzisiaj można w telewizjach oglądać taką właśnie interpretację, bo nikt nie zadaje sobie pytania: od kiedy Stalin zaczął przenosić fabryki za Ural?

A czysta prawda jest taka, że owszem ogromnym wysiłkiem ludzi demontowano strategiczne fabryki i po przewiezieniu ich za Ural, montowano je w nowych miejscach. Tyle tylko, że decyzja o tej dyslokacji przemysłu zbrojeniowego zapadła dopiero po napaści Niemców na ZSRR – 22 czerwca 1941 roku. I dopiero wtedy Stalin kazał gromadzić surowce i materiały pędne. Krótko mówiąc, wziął się do roboty wtedy, gdy Niemcy zajmowali już kawał jego państwa.

Stalin i Hitler na wspólnych poligonach

Ostatnio w TVP dziennikarz powtarzał kolejną myśl propagandową Stalina, że z momentem przejęcia władzy w Niemczech przez Hitlera (30 stycznia 1933) ustała jakakolwiek współpraca militarna ZSRR i Niemcami.

Prawda jest taka, że Wermacht, na dalekich i odizolowanych poligonach w ZSRR, prowadził próby swej artylerii i czołgów aż do roku 1940. Mało tego, istniał w ZSRR instytut, w którym nad ulepszeniem niemieckiej broni pracowali naukowcy obu państw. Zerwanie tej współpracy nastąpiło dopiero w 1940 roku. Niemcy wyjechali, a dla zatarcia śladów tej haniebnej współpracy Stalin rozkazał wymordowanie wszystkich ludzi tego instytutu i obsługi poligonów. Do momentu najazdu Niemców na ZSRR Rosja zaopatrywała też Niemcy w ropę naftową i jej pochodne, węgiel i inne surowce naturalne.

Zauroczenie Hitlerem

Dlaczego tak było? Bo Stalin do końca wierzył Hitlerowi. Wierzył, że skoro Niemcy tyle dostali, to powinni być zadowoleni. Stalina nie zmartwiła nawet klęski Francji, Holandii, Danii i Belgii. Nie dawał nawet wiary własnym agentom rozsianym po Niemczech. Stalinowi zupełnie nie przeszkadzało co Hitler pisał o komunizmie w Mein Kampf, co głosił o nim w przemówieniach. Stalin zdawał się nie widzieć, w zapowiedziach wymordowania przez hitlerowców wszystkich komunistów świata, żadnego realnego zagrożenia dla swego państwa. Najprawdopodobniej dlatego, że traktował polityczny program Hitlera jako propagandę, taką samą nieprawdę, jaką on sam uprawiał w ZSRR.

Żeby uspokoić Niemców, z końcem maja 1941 Stalin zarządził rozformowanie bojowych jednostek wojska, by w różnych częściach ZSRR przeprowadzać szkolenia czołgistów, artylerzystów i lotników – wszystkie rodzaje broni osobno, co skutkowało niezdolnością bojową jego armii.

Być może Stalin wierzył, że gdy cały Zachód wykrwawi się w wojnie, wtedy wkroczy on i „ukomunizuje” całą Europę. Jest i taka interpretacja tego co Stalin robił przez dwa lata (1939 – 1941). Niemniej żadnych dowodów nie ma. Ale brak rzeczywistej gotowości Armii Czerwonej wskazywał na to, że Stalin wierzył i oddawał się Hitlerowi duszą i ciałem.

Zwróćmy uwagę, że pomimo rozległości niemieckich przygotowań do ataku na ZSRR i szczegółowych meldunków wywiadu, atak całkowicie zaskoczył Armię Czerwoną. Winą za ten fakt należy obarczyć Stalina, Komisarza Obrony Timoszenkę i Szefa Sztabu Żukowa, którzy zlikwidowali wszystkie Rejony Obronne zlokalizowane na byłej granicy z Polską i nie obsadzili wojskiem nowo zbudowanych rejonów na terenie Polski. Meldunki dostarczane głównie przez NKWD, mimo swojej wiarygodności trafiały do Stalina za pośrednictwem Ławrentija Berii, który w trosce o swoje wpływy, dokładał starań, aby Stalin otrzymywał informacje pasujące do jego światopoglądu, zgodnie z którym Niemcy nie mieli zamiaru atakować ZSRR.

Winston Churchill, korzystając z raportów swoich tajnych służb, również przekazywał Stalinowi wiele pożytecznych informacji na temat planowanej przez Niemców inwazji, ale Stalin traktował je jako brytyjską prowokację, mającą wciągnąć ZSRR do wojny.

Wybuch wojny był dla Stalina ogromnym szokiem. Zamknął się w swoim gabinecie i milczał prawie dwa tygodnie, od 22 czerwca do 3 lipca1941.

Co na to Zachód?

Część Zachodu uwierzyła w opowieści, że Stalin chciał zjednoczyć Słowian, że chciał mieć bezpieczne granice. I nikt na Zachodzie nie żachnął się, że przecież skutkiem paktu Ribbentrop-Mołotow granica ZSRR z Trzecią Rzeszą niebywale się powiększyła, narażając tym samym Stalina na atak Hitlera.

Na Zachodzie uwierzono także w to, że Stalin potrzebował czasu na przeniesienie fabryk broni za Ural. Choć „dobrzy ludzie” Zachodu (a głównie politycy) wiedzieli jak było naprawdę. Więc dlaczego tak? Jaki Zachód miał interes w „kupowaniu” tych kłamstw Stalina? Dlaczego nie reagował też na bezmierny terror w ZSRR?

Myślę że człowiek godzi się na kłamstwo, gdy ma w tym interes. A już szczególnie dotyczy to polityków. Czy wszyscy oni mają jakieś wyrzuty sumienia? Nie sądzę. Opacznie rozumiany interes własnych krajów, od zawsze pozwala politykom nie tylko wierzyć w cudze kłamstwa, ale także samemu kłamać.

Jaki zatem interes chciał ubić Zachód z ZSRR po wrześniu 1939 roku? I jaki po 22 czerwca 1941 roku? Przypuszczam, że pomiędzy wrześniem 1939 a czerwcem 1941 roku interes był ten sam. Zachód liczył, że ZSRR, dysponujący potężną armią, wielkim zasobami surowców naturalnych oraz ogromną rzeszą ludzi, których da się wcielić w do wojska, że w końcu ZSRR zostanie członkiem koalicji antyhitlerowskiej. Krótko mówiąc, politycy Zachodu zdawali sobie sprawę, że sami Niemców nie pokonają. A ściślej, że nie pokonają Niemców bez udziału Związku Radzieckiego.

 

Fot. arch.

WALTER ALTERMANN: Uśmiech Stalina i zagrożone interesy mocarstw

Wojny, jak pisałem i będę o tym przypominał, nie wybuchają przypadkiem, niechcący i bez powodu. To wierutne kłamstwo ciągnie się od czasów wybuchu Wielkiej Wojny, czyli I wojny światowej, której powodem było rzekomo zabójstwo austriackiego następcy tronu.

28 czerwca 1914 roku, gdy serbski nacjonalista Gawriło Princip zastrzelił arcyksięcia Franciszka Ferdynanda Habsburga i jego żonę Zofię Chotek. Do dzisiaj powtarza się wierutne kłamstwo, że śmierć Franciszka Ferdynanda była powodem wybuchu wojny. Owszem była pretekstem, ale wojna „wisiała w powietrzu” od dawna. Francja i Wielka Brytania czuły się zagrożone wzrastającą potęgą Niemiec oraz ich żądaniami kolonii. Francuzi obawiali się dalekosiężnych skutków zjednoczenia Niemiec (1866-1871), które uczyniło z Niemiec nową potęgę ekonomiczną, pamiętali też swą przegraną wojnę z Prusami w latach 1870 – 1871. Poza tym – a może to było najważniejsze – Niemcy zaczęli wypychać z rynku europejskiego i światowego produkty francuskie i brytyjskie, bo ich przemysł był wydajniejszy i bardziej nowoczesny.

Z kolei Austro-Węgry musiały stawiać czoła wzrastającym tendencjom narodowym na Bałkanach, ale także na Słowacji, w Czechach i Galicji. Te wolnościowe aspiracje ludów słowiańskich były finansowane przez Rosję, która stawała się patronem wolności Bałkanów.

Jak powiada stare porzekadło, gdy problemy są duże i nie wiadomo jak je rozwiązać, najlepiej jest wywołać wojnę. I takie były prawdziwe powody wybuchu I Wojny Światowej, i dlatego ona wybuchła.

Powody wybuchu II wojny światowej

Najpierw trzy „poszkodowane” traktatem wersalskim państwa, czyli Niemcy, Austria i Rosja (ZSRR) nie zaakceptowały nigdy postanowień Traktatu Wersalskiego. Te trzy dawne imperia marzyły i dążyły do odbicia sobie tego, co (ich zdaniem) zostało im bezprawnie odebrane. ZSRR miał jeszcze interes ideowy – chciał nieść zarzewie rewolucji w Europie i szerokim świecie.

W tym, żeby II wojna światowa wybuchła zainteresowane były także Włochy i Japonia. Mussolini wmówił całkiem niemałej grupie rodaków, że są duchowymi potomkami Rzymian i spadkobiercami Cesarstwa Rzymskiego – Cezara, Pompejusza, a nawet Nerona. I naród włoski oszalał, bo uwierzył. Na szczęście dla świata, wszystko w Italii ma charakter operowy. To znaczy forma przeważa nad treścią. I tak samo było z faszyzmem, którego twórcą był właśnie Mussolini. Faszyzm był straszny, o czym mogą zaświadczyć mieszkańcy Etiopii, prześladowani i mordowani ludzie lewicy, ale bez porównania mniej okropny niż hitleryzm.

Japonia już w latach 30. XX wieku zaczęła budować swoje imperium, zgarniając niemałą część Chin, a jej apetyt sięgał większości Azji, a nawet Australii. Wzrost znaczenia Japonii był zagrożeniem przede wszystkim dla USA, które nie chciały mieć na swej zachodniej granicy żadnego mocarstwa. Nadto, Japonia dowiodła już swej sprawności i siły pokonując na Dalekim Wschodzie, w latach 1904-1905 roku, Rosję.

Kłamstwa o pakcie Ribbentrop – Mołotow

Rosja ma na sumieniu współudział w wybuchu II wojny światowej, bo bez paktu rosyjsko-niemieckiego, podpisanego 23 sierpnia 1939 roku przez Mołotowa i Ribbentropa, z pewnością Niemcy nie odważyliby się zaatakować Polski.

Po pierwsze wojna polsko-niemiecka trwałaby dłużej, na tyle dłużej, że Francja mogłaby przejść do ataku. Po drugie – nawet bierność ZSRR uniemożliwiałaby Niemcom atak na Polskę, bo sąsiadowaliby z niepewnym mocarstwem, które mogło obrócić się przeciw nim.

Powiedzmy wyraźnie – pakt Ribbentrop-Mołotow nie był paktem obronnym, bo było to porozumienie agresorów. Oficjalnie ten pakt nazywa się paktem o nieagresji, ale cała prawda o nim zawarta jest w tajnych załącznikach, z których wynika, że mamy do czynienia z porozumieniem o nowym podziale Europy.

Zachodnie służby wywiadu od początku wiedziały jaka jest treść tajnych załączników do paktu, a upewniły się w tej wiedzy po 17 września 1939 roku. Ale milczały, bo przewidywały, że Niemcy jednak niebawem napadną na ZSRR.  A po co denerwować, po co obrażać potencjalnego sojusznika? Taki to był wtedy interes Zachodu.

Carskie szczęście i uśmiech Stalina

My, Polacy widzimy w pakcie Ribbentrop – Mołotow jedynie umowę o wspólnej napaści na Polskę i jej podziale. To nasz duży błąd, bo ten pakt mówił o czymś jeszcze. W tajnym protokole dodatkowym Niemcy i Rosja dokonywały podziału między strony stref wpływów w Europie Środkowej, tym samym gwałcąc niepodległość i suwerenność terytorialną Polski, Litwy, Łotwy, Estonii, Finlandii i Rumunii.

Wskutek zmowy obu zbrodniczych reżimów Niemcy mogli nie tylko wrócili do starych granic, ale jeszcze je powiększali, kosztem bytu Polski. A Józef Stalin był uśmiechnięty, bo szczęśliwy. Wszedł bowiem w skórę carów, a najbardziej Piotra I Wielkiego i Katarzyny II Wielkiej. Stalin został jednym z niewielu carów, którzy powiększyli terytoria. I zyskał uznanie Rosjan, bo oni tym bardziej kochają Mateczkę Rosję, im bardziej jest grubsza.

Radość powojennej Europy

Ponieważ ZSRR kończył II wojnę światową jako sojusznik USA i Wielkiej Brytanii, politycy Zachodu nie podejmowali spraw bezmiernego terroru w ZSRR. Co więcej w nowym podziale świata, dokonanym przez Stalina i Roosevelta (przy nietęgiej minie, ale siedzącego cicho  Churchilla) opinia Zachodu widziała idealne rozwiązanie i wieczystą nadzieję na pokój. Owszem Roosevelt obdarował Stalina państwami bałtyckimi, Polską, Czechosłowacją, Węgrami, Rumunią i Bułgarią, ale na świecie jednak zapanował spokój i pokój.

Żeby zrozumieć postępowanie USA w Teheranie, Jałcie i Poczdamie, co nie znaczy, że musimy je akceptować, należy  zrozumieć, że USA miały interesy na wszystkich zaludnionych kontynentach, a Europa Środkowa była dla nich jedynie małą częścią świata. USA niebywale wzmocnione gospodarczo II Wojną  Światową, szykowały się już na prawdziwy podbój świata, szykowały się do dekolonizacji, co otwierało przed nimi niebywale wielkie rynki zbytu.

Owszem, mówiło się (ale ciszej) o samostanowieniu, wolności narodów i demokracji, jednak były to słowa rzucane lekko, bez grożenia konsekwencjami. Można powiedzieć, że USA chciały jedynie zawstydzić Stalina. Jednak ten masowy morderca był człowiekiem bezwstydnym i wiedział swoje, że co w garści, to w garści. Można powiedzieć, że ekonomicznym zwycięzcą II Wojny Światowej zostały USA, a terytorialnym ZSRR.

I to zaspakajało ambicje i interesy obu mocarstw. USA zawsze kierowały się własnym interesem ekonomicznym, jako państwo założone w walce o niepłacenie należnych podatków. Bohaterami USA od zawsze byli biznesmeni, którzy wzbogacili się szybko. A to, że po drodze kradli, wchodzili w karalne układy z władzą… to im wybaczano. Tak jak królom, tym pomazańcom bożym, wybaczano właściwie wszystko.

Rosja natomiast (także pod tymczasowym szyldem ZSRR) umie jedynie walczyć o terytoria. Rosja nigdy nie była i nie jest do dzisiaj miejscem, w którym serio traktuje się ekonomię, rozwój i dobrobyt społeczeństwa. Rosja jest więźniem iście średniowiecznego myślenia, że szczęście państwa polega na tym, żeby było jak najbardziej rozległe i miało jak największą armię. A bohaterami Rosji są waleczni generałowie.

 

 

 

Każdą obecną wojnę będziemy porównywać do II wś. Ukraińskie miasto Mariupol podczas agresji rosyjskiej rozpoczętej 24 lutego 2022 r. Skutki takich nalotów niewiele się różnią od barabarzyńskich bombardowań miast polskich w 1939 r.

WALTER ALTERMANN: Preludia II Wojny Światowej. Największe kłamstwa XX wieku

Dzisiaj pisanie o II Wojnie Światowej ma głęboki sens, bowiem coraz więcej osób uważa, że stoimy u progu III Wojny. Warto zatem zastanowić się nad tym kto i dlaczego tę II Wojnę wywołał.

Wojny nie wybuchają przypadkiem i nie zaczynają się od tego, że ktoś tam komuś powiedział jakieś przykre słowa – choć tak właśnie uważa wiceprezydent Gdańska.

Skandal w Gdańsku 

Wiceprezydent Gdańska Piotr Grzelak. właśnie na okoliczność zakończenia II Wojny Światowej stwierdził: „Na początku było słowo, złe słowo. Słowo jednego przeciwko drugiemu. I to złe słowo było słowem Polaka przeciwko innemu narodowi, Niemca przeciwko innemu narodowi. Europa została tym złym słowem podzielona”.

Ta skandaliczna wypowiedź padła w maju 2019 roku. Może być i tak, że pan Grzelak przeczytał w życiu jedynie Stary Testament, w który istotnie znajdujemy zdanie, że na początku było słowo. Jednakże uczeni w Piśmie od zawsze twierdzą, że to biblijne „słowo” oznacza „myśl i zamiar Boga”.

Ta egzotyczna wypowiedź wiceprezydenta Gdańska wskazuje na Polaków jako winnych rozpętania II Wojny Światowej. To nie tylko manipulacja, ale celowa próba zacierania odpowiedzialności Niemców za krzywdy i straty spowodowane wojną – stwierdzali jednomyślnie  historycy. Bo też i trudno stawać w obronie tak horrendalnej głupoty, nawet jeśli pochodzi z głowy lokalnego działacza Platformy Obywatelskiej.

W wypowiedzi pana Grzelaka nie doszukiwałbym się jakichś politycznych zamierzeń, jak  rozmywanie winy Niemców za II Wojnę Światową. Ja – naprawdę – widzę w tym  niedorzecznym gadaniu, raczej przebłysk panującej w świecie mody na miłość, bratanie się katów z ofiarami i ogólne dążenie do budowania bytów ponadnarodowych i ahistorycznych. Niestety też młodzież nasza jest niedouczona, żeby nie powiedzieć bezmyślna, bo skoro poseł Dariusz Joński nie wie kiedy wybuchło Powstanie Warszawskie, to co on w ogóle wie?

Wspólnota niewiedzy? Wypraszam sobie

Gdy wybuchł skandal, Piotr Grzelak na swoim profilu, na portalu społecznościowym, napisał, że pragnie zapewnić, iż w żadnym wypadku nie było jego intencją wskazywanie Polaków jako współodpowiedzialnych za tę wielką tragedię. „Przepraszam jeśli ktoś poczuł się urażony użytym przeze mnie sformułowaniem. Moim celem było zwrócenie uwagi na pełną odpowiedzialność, jaka spoczywa na nas współcześnie, niezależnie od narodowości, za słowa które wypowiadamy. Słowa, które mogą łączyć, ale również bardzo mocno dzielić. Bierzemy pełną odpowiedzialność za Europę i za to, żeby tragedia II Wojny Światowej się nie powtórzyła”.

Dla mnie takie przeproszenie to też kuriozum, bo słowa pana Grzelaka, że: „ Bierzemy pełną odpowiedzialność za Europę…”  budzą we mnie strach. Nigdy i za nic nie chciałbym wespół (z p. Grzelakiem) brać odpowiedzialności za cokolwiek. Bo znowu może mu się coś pomylić i zamiast aktu zwycięstwa sporządzi „nasz wspólny” akt kapitulacji? Słowa, to nie fraszki, słowa mają swoją wagę – o czym w tym miejscu piszę od dawna.

Panom Grzelakom i Jońskim ku pamięci

Piszę to dla pokolenia 40 latków, bo z  nimi jest najgorzej. Nam, starszym już osobom, w szkole wbijano do głów, że wojna zaczęła 1 września 1939 roku od napaście Niemiec na Polskę. W domach zaś uczono nas, że 17 września 1939 roku do tej wojny przyłączyli się Rosjanie. Jeżeli ktoś sądzi, że przez tę dychotomię, iż w szkołach mówiono co innego, a w domach co innego, byliśmy pokoleniem ogłupiałym, to jest w dużym błędzie. To właśnie dzięki tej rozdzielności wiedzy istniała też jej wspólnota – czyli błogosławiona dychotomia. Uczyliśmy się niejako „twórczo nie dowierzać” i sprawdzać każdą informację. Z czego rozwijał się umysł i samodzielność myślenia.

Z tą szkolna wiedzą to też nie było tak, żeby którykolwiek z naszych nauczycieli odważył się powtarzać, jako swoje, słowa radzieckiej propagandy, że ZSRR zajął polskie ziemie i zniewolił  Polaków, dla ich ochrony przed Niemcami. Tak źle to z nami jeszcze nie było, bo nasi nauczyciele po prostu jednym zdaniem informowali o 17 września. Wszyscyśmy i tak wiedzieli swoje.

Dla Piotra Grzelaka miliony osób zostały wymordowane przez Niemców, bo stały za tym używane przez Niemców i – o zgrozo – Polaków „złe słowo”. Dla europosła Dariusza Jońskiego (ur. w1979 r.) Powstanie Warszawskie wybuchło w 1988 roku…Czyli, w wówczas kiedy polityk KO miał 7 lat…

Wojny nie wybuchają bez powodu

O przyczynach wybuchu II Wojny Światowej napisano już tysiące opasłych i mądrych ksiąg. Jeżeli zatem i ja podejmuję się napisać o tym kilka zdań, to jedynie dlatego, że wiem, iż Grzelak i Joński nie mają głów do czytania czegokolwiek dłuższego niż dwie kartki papieru formatu A 4.

II Wojna Światowa „wisiała w powietrzu” już od zakończenia I Wojny. Jak wiemy (choć nie wszyscy) I Wojna zakończyła się upadkiem trzech największych europejskich imperiów – Rosji, Niemiec i Austro-Węgier. Najmniejszy kłopot był z dziedzictwem ostatniego z imperiów, bo rodowitych austriackich Niemców było tam ledwie 17 procent. Z Austro-Węgier powstały: Polska (częściowo), Czechosłowacja, Węgry i Jugosławia. Co prawda Niemcy austriaccy byli niezadowoleni bardzo, ale nikt się z nimi specjalnie nie liczył.

Natomiast na nowym podziale Europy najwięcej straciła Rosja i zaraz po niej Niemcy. Z początku zdawało się, że Rosja, mająca tak wielkie kłopoty z wprowadzaniem nowego komunistycznego ładu, nie stanowi już zagrożenia dla Polski, Litwy, Łotwy i Estonii, ale te nadzieje prysły już w 1920 roku. Okazało się, że dusza „wielkorusa” jest mocna i nawet komuniści marzyli o odbudowie imperium Romanowych, choć pod nową nazwą.

Z kolei Niemcy nigdy nie pogodzili się z utratą części Śląska, Wielkopolski, Pomorza, Mazur i Warmii. Prawda, że te ziemie etnicznie są nasze i były też w naszym władaniu przez setki lat,jest dla Polaków oczywista. Przez Niemców jednak owe ziemie traktowane były jako „odwieczne niemieckie dziedzictwo”, bo przecież Prusy panowały nad nimi przez 123 lata rozbiorów.

Zarówno w komunistycznej Rosji, jak i w Niemczech upokorzenia traktatem wersalskim były niezwykle żywe. Odbierano je jako dziejową zniewagę. Dlatego Rosja i Niemcy już w 1922 roku porozumiały się co do przyjaźni i swej strategicznej współpracy, i zawarły w Rapallo złowieszcze dla nas porozumienie. I ta braterska współpraca kwitła, właściwie aż do momentu ataku Niemiec na ZSRR – 22 czerwca 1941 roku. Zadziwiające, że Stalin, jako wódz światowej rewolucji, tak chętnie i ufnie współpracował z kapitalistycznymi i antykomunistycznymi hitlerowcami. A może Stalin był tak naprawdę i głównie wielkorusem?

Wojny nie wybuchają nagle

Wojna to działania zbrojne. I dlatego data wybuchu II wojny światowej, 1 września 1939 roku jest datą prawdziwą. Jednakże preludia wojenne trwały długo. Najpierw 12 marca 1938 roku Niemcy przyłączyli do III Rzeszy Austrię, co spotkało się z ogromnym zadowoleniem ogromnej większości Austriaków. Było to jawnym pogwałceniem postanowień podpisanego po I wojnie światowej traktatu wersalskiego, który zakazywał połączenia obu państw w obawie przed nadmiernym wzmocnieniem Niemiec. Ale ogół Austriaków cieszył się bardzo, bo anschluss dawał im złudzenie odzyskanej imperialnej wielkości. Na trasie przemarszu, a właściwie radosnej parady niemieckich oddziałów, panowała radość, uśmiechy, euforyczno-orgiastyczne okrzyki pań, płacz panów i szczęśliwe wznoszenie rąk w hitlerowskim pozdrowieniu.

Co zrobiła Europa na takie dictum? Nic. Później ta Europa zgodziła się na wchłonięcie przez Niemców Czechosłowacji. A największy głupiec XX wieku, premier Wielkiej Brytanii, lord Neville Chamberlain wracając z Monachium, machał w Londynie na stopniach samolotu jakimś papierem i radośnie krzyczał: „Przywiozłem wam pokój”.

Ten  „pokój” kosztował niedługo potem świat około 70 milionów ludzkich istnień.

 

 

 

 

 

 

 

Rys. Cezary Krysztopa

Bardzo smutny felieton CEZAREGO KRYSZTOPY: Kuleba postawił kropkę nad i

Robiłem co mogłem, w ramach swoich skromnych możliwości i podczas Pomarańczowej Rewolucji i podczas Majdanu, grafiki, teksty, demonstracje. Po pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę, jak wielu innych Polaków, udostępniliśmy uciekającym przed wojną Ukrainkom mieszkanie po Babci.

Pamiętam jak płakały kiedy powiedziałem im po rosyjsku, ukraińskiego nie znam – Nie ispugajties, wy doma – sam się prawie popłakałem. Pamiętam jak jeździliśmy z Synami po warszawskich dworcach karmiąc uchodźców z Ukrainy. I wiecie co? Wcale tego nie żałuję, zrobiłbym to jeszcze raz.

Polska pomoc, ukraińska niewdzięczność

Dopiero ostatnio dowiadujemy się więcej na temat skali pomocy Ukrainie ze strony państwa polskiego, od ekspertów słyszę, że mogliśmy oddać nawet 40% własnego uzbrojenia. A pieniądze, generatory, starlinki, zapewnienie logistyki i wiele, wiele innych rzeczy? Być może ktoś to kiedyś policzy, a być może już się nie da. Podobnie jak wielu innych uważam, ze to trzeba było zrobić, nie dla Ukrainy nawet, tylko dla Polski. Inna sprawa czy nie przekroczyliśmy krytycznego uszczuplenia własnych zasobów. A jeszcze inna to to, że z niezrozumiałych dla mnie powodów, rząd Morawieckiego nie brał pokwitowań za to co w naszym imieniu na Ukrainę wysyłał.

W efekcie, kiedy tylko Polsce skończyły się pieniądze i czołgi do oddania, na arenę powróciły Niemcy, które jeszcze niedawno, jako „sojusznik strategiczny” Ukrainy uważały, że „nie warto jej pomagać”. No, ale skoro ich wielikij drug Władimir nie dał rady Ukrainy zatłuc, to trzeba się było odnaleźć w nowej sytuacji. A żaden Polak nie da Ukraińcowi tyle, ile Niemiec obieca. No więc Zełenski kopnął Polaków w tyłek wykorzystując jako pretekst obronę polskiego rolnictwa i poleciał w te pędy do Berlina, przy okazji mocno przyczyniając się do upadku rządu PiS, który tyle mu bez pokwitowania dał. Razem z Ukrainą (nie w formie państwa, to była bzdura na kółkach, w formie jakiegoś sojuszu) mogliśmy stanowić jakiś w miarę samodzielny środek ciężkości w Europie środkowej i wschodniej. Ukraińcy oddali to za paciorki. Teraz, po ofensywie kurskiej, obrażeni Niemcy zapowiadają zatrzymanie nawet dostaw paciorków.

Kuleba na parteitagu

I po tym wszystkim do Polski przyjeżdża ukraiński MSZ Dmytro Kułeba, który na partyjnym, jebaćpisowym parteitagu nowej, proniemieckiej partii rządzącej, zestawia Rzeź Wołyńską z Akcję Wisła, czyli brutalne zarżnięcie stu tysięcy niewinnych Polaków z dokonanymi przez komunistów wysiedleniami Ukraińców po wojnie. Mało tego, twierdzi, że „zostali wysiedleni z terenów ukraińskich”, a tak w ogóle, to „po co wracać do przeszłości”.

Można powiedzieć, że Dmytro Kuleba na Campusie Polska pokazał, że nie chodzi na nim o „je.anie PiS”, to taka bardziej lekkostrawna wersja light, na finansowanym z niemieckich pieniędzy Campusie Polska chodzi o „je.anie Polski”.

A zwracając się już bezpośrednio do ukraińskiego MSZ, jeśli Polska po latach wspomagania Ukrainy daleko idącym własnym kosztem, ciągle na ekshumacje brutalnie zamordowanych przez Ukraińców Polaków „nie zasłużyła”, niemieckie obietnice ciągle Was bawią, a Pan nie umie uszanować pamięci stu tysięcy polskich ofiar, to Ukraińców i Pana wybór, a także obciążenie Waszych sumień. Ale korzystając z estetyki imprezy, na której było Panu tak dobrze, proszę „czym prędzej opuścić terytorium Polski”, nie wracać, a po MIGi, o których wspominał Pana pryncypał, udać się do Niemiec.

Nie ma powodu, aby przypominać wizje "artystów", które obraziły chrześcijan. Czy wobec takich "prowokacji" za kilkanaście lat paryski i francuskji symbol nie zostanie również sprofanowany? Oby nie... Graf./ fot./ prt sc: OG TV/ re/ h/ e

WALTER ALTERMANN: Skandal na początku Igrzysk Olimpijskich. Francja nie-elegancja

Każde otwarcie olimpiady ma być prezentacją miasta i kraju, w którym się ona odbywa. Zawsze jest to przydługa ceremonia i nie wiadomo po co się ją organizuje. Zamiast pokazywać sportowców, pokazuje się mniej czy więcej artystyczne widowisko. Kolejne kraje prześcigają się w prezentacji atrakcji i zaskakujących technik. Tak było w Pekinie i Londynie. I zawsze jest to widowisko cyrkowe. Sam nie lubię cyrku (a szczególnie tresury zwierząt) i nie przepadam za czymkolwiek co je przypomina. Oczywiście są też ludzie, którzy za takimi dziwactwami przepadają. De gustibus non est disputandum

Jednakże Francja a szczególnie Paryż to przez wieki stolica mód, sztuki, literatury i filozofii. Po ceremonii tam właśnie spodziewałem się czegoś wyjątkowego, doczekałem się jednak prostackiego skandalu nad skandale.

Był to występ właśnie skandalistów i ich animacja znanego obrazu. Naraz widzom całego świata telewizja pokazała „żywy obraz” odtwarzający znane dzieło Leonarda da Vinci przedstawiające ostatnią wieczerzę Jezusa Chrystusa i jego uczniów.

Jest to obraz będący ikoną malarstwa i chrześcijaństwa zarazem. Tu zaznaczę, że obrazy nie są świętością w kościele rzymskokatolickim, ale przedstawione na nich postaci mogą nosić charyzmat świętości. A taki właśnie charakter ma wspomniany obraz – jest na nim Jezus i apostołowie, a malarz przedstawił na nim początek chrześcijaństwa.

Ale w Paryżu zobaczyliśmy jakieś żywe, potworne ludzkie monstra, poprzebierane w najdziwaczniejsze kostiumy. I te monstra swymi gestami i minami wyraźnie sobie kpiły. Z czego kpiły? Przecież nie z Leonarda da Vinci, przecież nie z obrazu, ale z chrześcijaństwa.

Libertynizm czy wygłup?

Francja jest Pierwszą Córą Kościoła, ale jest też matką XVIII-wiecznego libertynizmu, którego celem było zniszczenie Kościoła. To we Francji libertynizm wyrósł na silny ruch społeczny, którego efektem była walka z Kościołem i religią. Co przyniosło tragiczne skutki w czasie Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Wtedy to zapłonęły kościoły i klasztory, niszczono artystyczny dorobek Francji związany z Kościołem, a przede wszystkim mordowano księży i zakonników. Ten okres, to apogeum walki z religią i Kościołem w Europie.

Oczywiście należy tu rozróżnić walkę z religią od krytyki kleru. Religia jest dla chrześcijan największą świętością, a kościół podlegał krytyce właściwie od zawsze. Marcin Luter występując przeciwko Kościołowi nie wystąpił przeciw religii. Oczywiście nie każda krytyka Kościoła rzymskokatolickiego prowadziła do schizmy czy zakładania nowych kościołów. Ale była przecież obecna zawsze. Kościół jest przecież tworem ludzkim, a ludzie są omylni, popełniają błędy i często ich drogi wiodą na manowce.

Klasa

Krytyka instytucji kościelnych i kleru oczywiście nie jest zabroniona, ale trzeba w niej zachować klasę. A tej zabrakło „monstrom olimpijskim”. Co to jest klasa? Trudno wytłumaczyć i trudno zrozumieć komuś kto jej nie ma. Ale ona istnieje naprawdę. Posłużę się dwoma przykładami.

Pierwszy z nich to „Krótka rozprawa między trzema osobami, Panem, Wójtem, a Plebanem, którzy i swe i innych ludzi przygody wyczytają, a takież i zbytki i pożytki dzisiejszego świata”. Dzieło wydano w Krakowie w roku 1543. Autorem jest nasz rodak, ojciec języka polskiego, Mikołaj Rej.

„Krótka rozprawa…” to dzieło pełne ironii, napisane z pasją polemisty i genialnym słuchem satyryka. Rej był protestantem i wytykał Kościołowi jego błędy, ale miał klasę, gdy pisał:

A w kościele kury wrzeszczą,

Świnie kwiczą, na ołtarzu jajca liczą.

A czyż w tym, poniższym dwuwierszu, nie ma klasy?

Ksiądz wini pana pan księdza

nam prostym zewsząd nędza.

Przykład drugi to duża scena z wielkiego filmu Federico Felliniego „Rzym”. Film powstał w roku 1972. Jest w nim duża sekwencja, w której bohaterowie oglądają prześmieszny pokaz kościelnej mody. Na wybiegu dla modelek i modeli pojawiają się aktorzy w roli biskupów, i księży, którzy z wdziękiem gibkich modeli prezentują awangardowe sutanny, pelerynki i tiary. Widzimy również zakonnice w śmiałych habitach. Wszystko to – moim zdaniem – nie tylko śmieszy, ale i wskazuje na zbytek Kościoła. I to jest w porządku, bo ma klasę.

Przeciw religii

Jednakże paryskie widowisko nie było krytyką Kościoła. Ono było szyderstwem z religii i świadomym dążeniem „artystów” do wykpienia wiary. A to już zmienia kategorię czynu. To w Europie jest karalne. I może prowadzić do niepokojów społecznych, a nawet aktów terroru.

Pamiętamy przecież, jak 17 stycznia 2015 roku została zaatakowana paryska redakcja satyrycznego tygodnika „Charlie Hebdo”. Ataku dopuściło się dwóch dżihadystów. Wtedy zginęło 12 osób, w tym główni rysownicy tygodnika. Powodem ataku były karykatury Mahometa zamieszczane na łamach pisma i przypisywana jego autorom wrogość wobec islamu. Oliwy do ognia mahometan dolało i to, że większość członków redakcji było Żydami. I paryscy mahometanie widzieli w działaniu tygodnika nie tylko szyderstwo z ich religii, ale także akcję wspierającą Izrael w konflikcie na Bliskim Wschodzie.

Oczywiście dzisiejsza Europa jest tolerancyjna i chyba nie znajdzie się nikt, kto sięgnąłby po broń, by bronić wiary chrześcijańskiej. Ale są też w niej tysiące przybyszy, muzułmanów, którzy nie mają tak dużego poczucia humoru. Przynajmniej nie takie, jak ci, którzy w Europie są od dawna.

W czyim interesie

Zastanawia mnie, czy ktokolwiek z organizatorów wiedział, co „grupa monstrów” przygotowuje i jaki to coś będzie miało społeczny wydźwięk? I w jakim w ogóle celu ktoś miałby się naśmiewać z religii, obrażać ją. Sprawą powinien zając się prokurator, który powyższe pytania powinien sobie i „monstrom” zadać.

Nie mówię, że w sprawę jest zamieszane czy jakieś „komando”. Nie winię nawet osób, którym coś tak horrendalnego przyszło do głowy. Winię jednak organizatorów widowiska otwarcia Igrzysk 33. Olimpiady. Być może tej małej grupce „artystów” wydawało się, że taki happening i performance będą śmieszne. Że zdobędą sławę i poklask. Myśl ludzka biega pokrętnymi i pokręconymi ścieżkami, czasami nie mającymi nic wspólnego z żadną logiką.

Powtarzam – artystom wolno. Ale nie zawsze i nie w każdym miejscu. I za niewłaściwe miejsce i czas, za dopuszczenie takiego dziwacznego manifestu libertynów na olimpiadzie, ktoś w władz Francji powinien przeprosić, a winni (spośród organizatorów) powinni odpowiedzieć przed sądem.

Francuzi chcieliby przewodzić Unii Europejskiej, więc niech przed organami Unii wytłumaczy się sam prezydent Emmanuel Macron. Ale wątpię czy się na to zdobędzie, bo sam od czasu do czasu, zachowuje się jak osobnik nad wszystko ceniący wygłupy i wypowiedzi „od czapy”.

Tym razem słynna francuska frywolność i lekkość bytu okazały się potwornymi gniotami i zakalcem. Zwyczajną wulgarnością. I jeżeli w tę stronę zmierza kultura Francji, to być może za kilkanaście lat, na kolejnej olimpiadzie w Paryżu, w czasie uroczystego otwarcia, zobaczymy ucieszne spalenie wielkiego mistrza templariuszy Jakuba de Molay’a oraz zniewalająco cudownie płonące kościoły, bo to też jest dziedzictwo Francji.

 

 

 

Zdj. Karolina Lanckorońska (1898 - 2002). Fot.: domena publiczna

TADEUSZ PŁUŻAŃSKI: Raport Karli, czyli zbrodnia bez kary

Karolina Lanckorońska była świadkiem niemieckich zbrodni na Polakach. Szef gestapo w Stanisławowie Hans Krüger zakładając, że Polka nie przeżyje, chwalił się swoją decydującą rolą w mordzie na profesorach lwowskich – z 3 na 4 lipca 1941 roku.

Karolina Lanckorońska urodziła się  11 sierpnia 1898 roku w Buchberg w Austrii. Pochodziła z arystokratycznego rodu herbu Zadora. W Wiedniu Karla – jak nazywali ją bliscy – ukończyła historię sztuki, a po habilitacji na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie została zatrudniona na tej uczelni. Po śmierci ojca w 1933 roku administrowała dobrami rodzinnymi w Małopolsce Wschodniej.

Po zajęciu Lwowa przez Armię Czerwoną we wrześniu 1939 roku kontynuowała wykłady na Uniwersytecie Lwowskim. Zaangażowała się w konspirację. Zagrożona aresztowaniem przez NKWD, skorzystała z możliwości wymiany ludności między ZSRS i III Rzeszą niemiecką. Służyła w ZWZ-AK w stopniu porucznika. W ramach Rady Głównej Opiekuńczej kontaktowała się m.in. z wieloletnim przyjacielem rodziny, arcybiskupem krakowskim Adamem Sapiehą. Aresztowana w maju 1942 roku. Szef gestapo w Stanisławowie, Hans Krüger, zakładając, że Polka nie przeżyje, chwalił się swoją decydującą rolą w mordzie profesorów lwowskich – z 3 na 4 lipca 1941 roku.

Po wojnie tzw. Raport Karli był ważnym dowodem zbrodni, wobec obciążających zeznań Lanckorońskiej niemiecki sąd skazał Krügera na dożywotnie więzienie za zbrodnie dokonywane na Żydach w Stanisławowie. Gestapowiec uniknął jednak odpowiedzialności za mord na polskich profesorach we Lwowie.

Lanckorońska została wywieziona do niemieckiego obozu koncentracyjnego Ravensbrück (tu podtrzymywała na duchu współwięźniarki, organizując na przykład potajemnie wykłady z historii sztuki), skąd została zwolniona dzięki staraniom m.in. włoskiej rodziny królewskiej i Międzynarodowego Czerwonego Krzyża.

Współpracowała z 2. Korpusem Polskim jako oficer prasowy. Dla zdemobilizowanych żołnierzy organizowała studia, zakładała Polski Instytut Historyczny w Rzymie. Dzięki powołanej przez nią Fundacji Lanckorońskich dziesiątki badaczy z Polski miało szansę wyjechać na zagraniczne stypendia. W 1994 roku jako jedyna spadkobierczyni rodu ofiarowała na Zamek Królewski w Warszawie i na Wawel kolekcję ponad 500 dzieł sztuki rodu Lanckorońskich. Karolinę Lanckorońską pochowano na rzymskim cmentarzu Campo Verano.

***

Zbrodnia na profesorach lwowskich rozpoczęła się od aresztowania 2 lipca 1941 roku a potem zamordowania rektora Politechniki Lwowskiej prof. Kazimierza Bartla, przedwojennego polityka, pięciokrotnego premiera. 26 lipca 1941 r. Niemcy zabili rektora na dziedzińcu więzienia w lwowskim klasztorze Brygidek. Z willi Bartla zrabowali kolekcję dzieł sztuki. Spalili częśc książek z biblioteki naukowca, a częśc wywieźli do Berlina.

W nocy z 3 na 4 lipca 1941 roku aresztowano 22 lwowskich profesorów, głównie z Politechniki Lwowskiej i wydziałów lekarskich Uniwersytetu Jana Kazimierza. W sumie aresztowano 52 osoby, w tym rodziny i gości naukowców. Prawie wszystkich zamordowano na Wzgórzach Wuleckich.

Spośród oprawców i grabieżców lwowskich naukowców, wojnę przeżyli – jak podają portale w domenie publicznej – Ferdinand Kammerer (ur. 1915), Gerhard Hacker (1912–1950), Kurt Köllner (1908–1972) Karl-Heinz Keller (1907–1963), Viktor Gurth (ur. 1911) oraz ukraińscy milicjanci, którzy służyli Niemcom jako tłumacze a także urodzony w 1899 r. holenderski zbrodniarz wojenny i złodziej miela zrabowanego ofiarom III Rzeszy Pieter Menten , który asystował mordercom odpowiedzialnym za zbrodnię lwowską – co wymieniają źródła historyczne – jako „tłumacz i przewodnik”. Rabował dzieła sztuki na terenach okupowanych przez Niemców.

Po wojnie Menten był w czołówce najbogatszych Holendrów. Po wyroku sądowym odsiedział w więzieniu zaledwie 8 lat. W akcie oskarżenia były zawarte zarzuty współuczestnictwa w zbordniach na Polakach i Żydach oraz grabieży ich majątków. Zmarł w 1987 roku. Fortuna Mentena, m.in. olbrzymia zrabowana kolekcja dzieł sztuki nigdy nie została zwrócona spadkobiercom właścicieli.

 

 

 

 

Walter Altermann: POWSTANIE

1 sierpnia tego roku mija 80 lat od wybuchu Powstania Warszawskiego. To wielka i tragiczna rocznica. Historycy spierają się od lat o sens, potrzebę i skutki Powstania. Jednak rocznica nie jest najlepszą datą do podejmowania dyskusji i rozsupływania wątpliwości.

Jest faktem bezspornym, że zryw powstańczy ludności Warszawy w sierpniu 1944 roku jest w naszej historii jednym z najważniejszych wydarzeń. I jednym z najbardziej tragicznych. Dlatego pamięć o bohaterach walki i cywilnych ofiarach musi być stała, nieprzemijająca. I to jest, nas współczesnych, wielki obowiązek, bez jakichkolwiek wątpliwości.

Nie tylko w Warszawie

Mogiły uczestników Powstania rozsiane są po całej Polsce. Ja, w mojej rodzinnej Łodzi, odwiedzając cmentarze natykam się na liczne groby powstańców. Nie wiem, czy leżą w tych mogiłach rodowici łodzianie, czy też warszawiacy, których powojenne losy rzuciły do Łodzi.

Wzrusza mnie, że na grobach uczestników Powstania co roku znajduję szarfy, przypominające o ich zasługach i odwadze. Te szarfy zawieszają organizacje patriotyczne – i dzięki im za to. Myślę jednak, że każdego 1 sierpnia powinny się w wielu miastach odbywać uroczystości poświęcone Powstaniu i powstańcom. Nie tylko dlatego, że na miejskich cmentarzach wielu miast spoczywają bohaterowie tamtych walk. Ale głównie dlatego, że Powstanie, pamięć o nim jest sprawą nas wszystkich, nie tylko warszawiaków.

Wychowanie

Znałem wielu powstańców i żaden z nich nie narzekał, nie biadolił nad własnym losem. To byli inni, niż my, ludzie. Byli twardzi, poważni i nie mieli cienia wątpliwości, że zrobili dobrze.

Polska międzywojenna nie była rajem, miała swoje okropne grzechy, to fakt. Ale tych „przedwojennych” łączył szacunek dla własnego kraju. I wynikające z niego najprostsze poczucie obowiązku. A była nim konieczność walki za kraj.

Wielką zasługą tej międzywojennej Polski było patriotyczne wychowanie młodzieży. Ci ówcześni młodzi mieli swoje polityczne poglądy, sympatyzowali z różnymi partiami, ale w chwilach próby – jak się okazało – łączyła ich Polska. Była dobrem najwyższym i niekwestionowanym. Była ponad codzienną walką polityczną, ponad swarami i sporami.

Wtedy nikt nie nawoływał do szacunku dla munduru, bo ten szacunek był oczywistością. Żołnierz w międzywojennej Polsce miał szacunek i cieszył się uznaniem. To był jeden z głównych elementów patriotycznego wychowania.

Władysław Broniewski, obywatel komunizujący, ale przecież nie komunista, bo legionista, uczestnik wojny polsko-rosyjskiej, żołnierz II wojny światowej wyraził najświętszą prawdę o tamtych pokoleniach, gdy pisał:

Są w ojczyźnie rachunki krzywd,
obca dłoń ich też nie przekreśli,
ale krwi nie odmówi nikt:
wysączymy ją z piersi i z pieśni.

Czy jesteśmy gorsi

Oczywiście my „dzisiejsi” jesteśmy gorsi o naszych dziadków i ojców. Dzisiaj zajadłość polityków, wszystkich partii i frakcji, jest tak ogromna, a cele o jakie walczą na śmierć i życie są tak malutkie i śmieszne, że mówienie dzisiaj o patriotyzmie wydaje się donkiszoterią. Jakimś aberracyjnym wariactwem i mysim popiskiwaniem.

Dzisiaj mamy odwrócenie piramidy wartości, bo najważniejsze jest to co nieistotne, co jest drobiazgiem i co nie pozostawi w historii nawet marnego odcisku na piasku. Mam wrażenie, że większość moich współczesnych bierze bibelociki za kredens na którym je ułożono, fundamenty za kurka na dachu, bełkoty polityczne za programy dla kraju.

Demontaż polskości

Coraz częściej reżyserzy (jak w „Zielonej granicy” Agnieszka Holland) okpiwają nie tylko polską armię, ale też podważają w ogóle potrzebę istnienia Polski. Oczywiście w historii naszej kultury najokrutniej smagał rodaków Słowacki. Ale miał do tego prawo, bo – jak pisał – gryzę sercem. Swoje wątpliwości miał też Gombrowicz. Ale oni nigdy nie podważali fundamentów polskości. Poza tym – co wolno wojewodzie…

Są wśród nas tacy, którym śni się świat bez narodów i społeczeństwo świata mówiące jednym językiem. Piękna to utopia, ale w realnie istniejącym świecie jest groźna i złowieszcza, bo demobilizująca.

Przeprowadzono ostatnio badania z pytaniem: „Czy wziąłbyś udział w wojnie?” I oto ponad 60 procent respondentów odpowiedziało, że nie. To nie są dobre prognozy na przyszłość. To jest widomy znak, że jest z nami niedobrze. Najwyższa już pora, żeby członkowie naszych politycznych elit walnęli się w swoje głowy. Może taki wstrząs uświadomiłby im, że nie jest najważniejsze czy Pipsztycki zamiast Dziubasa będzie w Sejmie. Patriotą trzeba być na co dzień – w pracy i traktowaniu innych współobywateli. Inaczej, jak pisał Tadeusz Borowski „Zostanie po nas złom żelazny i głuchy, drwiący śmiech pokoleń.”

Nadzieja

Wielką naszą nadzieją jest nasze poczucie humoru. I nie damy się ogłupić „nowocześniakom”. Opowiadał mi ostatnio znajomy, że podczas stowarzyszeniowego spotkania górników, w jakimś uroczym pałacyku, na tarasie, gdy panowie popijali wódkę (było już po oficjalnym zebraniu) podeszła do nich nieznajoma pani, przysiadła się i powiedziała:

– Ja już nie wiem co robić, gdzie uciekać jak będzie wojna? Nie wiem czy do Szwajcarii czy do Włoch?

– Najlepiej do Argentyny, tam już jest pełno hitlerowców – odpowiedział jeden z uczestników spotkania.

 

Fot. Tadeusz Strzępek

STEFAN TRUSZCZYŃSKI: Pamięć o zamordowanych będzie wieczna

W Domostawie koło Jarocina na Podkarpaciu w Diecezji Sandomierskiej, przy via Carpatia, między Lublinem a Rzeszowem, na wzgórzu i na okazałym cokole po wielu latach blokady rozmaitych władz i podłych ludzi – został odsłonięty pomnik „Rzeź Wołyńska” autorstwa Andrzeja Pityńskiego. Twórca to wielki polski patriota, odznaczony orderem Orła Białego, profesor rzeźby, z którego amerykańskiej pracowni wyszło dziesiątki monumentalnych dzieł rozsławiających Polaków i Polskę.

Przez kilka ostatnich lat trwała batalia, dosłownie walka o ten pomnik ufundowany przez komba­tantów polskich mieszkających w Kanadzie i USA. Patrioci w kraju i za granicą zabiegali z wielką determinacją, ale nie mogli przebić się przez podłe działania ludzi złych, głupich, obojętnych wobec wołyńskiej zbrodni. Andrzej Pityński rodem z Ulanowa z flisackiej rodziny o tradycjach partyzanckich i „Solidarnościowych”  zagroził nawet zabraniem monumentu do Ameryki.

Było wiele wyznaczonych lokalizacji. Najpierw chciano umieścić rzeźbę w pobliżu wschodnich rubieży. Potem w Jeleniej Górze, gdzie pozyskano darmowo wspaniały teren od Zabużanki. Wresz­cie zgodził się ustawić symbol męczeństwa tysięcy Polaków na kampusie toruńskim Ojciec-Dyrektor Tadeusz Rydzyk. Niestety, hierarcha prawosławny przybyły z Ukrainy przekonał miejsco­wego ordynariusza, a ten zablokował i zgodę anulowano.

Wówczas zgłosili się samorządowcy z Podkarpacia. W ich imieniu ogromną pracę organizacyjną wykonał wójt z Jarocina Zbigniew Walczak. Nagrodzony jak dotąd jedynie przez Stowarzyszenie Witolda Hulewicza. Przy decydującym głosowaniu w gminie większość radnych opowiedziała się za ustawieniem na ich terenie pomnika pamięci.  Pozostali wstrzymali się od głosu. Nikt nie był przeciwny. Zdobyto środki na budowę cokołu i zagospodarowanie terenu. Będzie to oczywiście sym­bo­liczne miejsce kultu, pamięci nieprzemijającej. Symbol zbrodni wołyńskiej, której kulminacją był dzień 11 lipca 1943 roku.

Na uroczystość przyjechało z całej Polski kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Samochody i motocykle stanęły wzdłuż dróg dojazdowych na długości kilku kilometrów od pomnikowego wzgórza. Władze lokalne spisały się wspaniale, natomiast władze wojewódzkie, krajowe i kościelne zbojkotowały uroczystość. Hańba!

Pomnik godnie stanął. Andrzej Pityński, zmarły 18 września 2020 roku nie doczekał. Ale zwyciężył w tej bitwie z ludźmi, którzy tak szybko zapomnieli o męczeństwie rodaków. Pomnik stać będzie i nie ma to nic wspólnego z wojną, z krwawiącą teraz Ukrainą. Pomagaliśmy jej bardzo i pomagać nadal będziemy. Polacy przygarnęli spontanicznie uciekinierów. Rząd natychmiast wysłał z pomocą broń.

Niestety, z wielkim zdziwieniem przyjmujemy decyzje Kijowa blokującego od wielu miesięcy pochówki  naszych rodaków pomordowanych w latach wojny na terenie Ukrainy. Ekipa prof. Krzysztofa Szwagrzyka nie może kontynuować rozpoczętych prac. To zdumiewające, niezro­zumiałe, a nawet niegodziwe. Nie po chrześcijańsku.

Dlaczego tak się dzieje? Za mała jest stanowczość z naszej strony? Czy chodzi o obawę Ukraińców że na groby będą licznie przyjeżdżać potomkowie spalonych, zakłutych, zamęczonych naszych rodaków? Ekshumacje muszą jednak być przeprowadzone. Domaganie się tego to nasz obowiązek. Jaka by nie zapanowała w Polsce władza. Te nagrobki a nawet cmentarze to nie rewizjonizm. Owszem, były to ziemie rządzone przez Polaków, ale teraz jest to kraj ukraiński, doświadczony zbrodniczą wojną. Grobów należnych pomordowanym nie należy się bać. Inaczej współpraca między naszymi krajami nie będzie możliwa. Święte prawo i obowiązek grzebać godnie zmarłych. Tego nie wolno łączyć z obecną sytuacją Ukrainy i Ukraińcy powinni to rozumieć.